Sienkiewicz, Henryk
Pójdźmy za nim!
Orzechowska, Dorota
Kowalska, Dorota
Orzechowska, Dorota
Choromańska, Paulina
Fundacja Nowoczesna Polska
Pozytywizm
Epika
Opowiadanie
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Fundację Nowoczesna Polska z książki udostępnionej przez Martę Niedziałkowską. Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach Programu Narodowego Centrum Kultury - Kultura - Interwencje.
http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/sienkiewicz-pojdzmy-za-nim
Henryk Sienkiewicz, Baśnie i Legendy, wybór i wstęp - Tomasz Jodełka-Burzecki, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1986.
Domena publiczna - Henryk Sienkiewicz, zm. 1916
1987
xml
text
text
2013-04-09
SP2
polhttp://redakcja.wolnelektury.pl/media/dynamic/cover/image/2427.jpg
Justin Marty@Flickr, CC BY 2.0
http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/2427
Henryk Sienkiewicz
Pójdźmy za nim!
I
Kajus Septimus Cinna był patrycjuszempatrycjusz --- członek jednego z rodów posiadających najwyższe prawa i przywileje w starożytnym Rzymie. rzymskim. Młodość spędził w
legionach i twardym obozowym życiu. Później wrócił do Rzymu, by używać
sławy, rozkoszy i wielkiego, lubolubo (daw.) --- chociaż. już nieco zachwianego majątku. Użył też
wówczas i nadużył wszystkiego, co dać mogło olbrzymie miasto. Noce spędzał na ucztach we wspaniałych podmiejskich willach; dni schodziły mu na
szermierkach u lanistówlanista --- trener gladiatorów, przedsiębiorca organizujący walki; fechmistrz, specjalista od szermierki., na rozmowach z retorami w tepidariachtepidarium (łac.) --- ogrzewane pomieszczenie w łaźniach rzymskich (termach), służyło jako miejsce relaksu, spotkań i rozmów., gdzie
prowadzono dysputy, a przy tym opowiadano plotki z miasta i świata --- w
cyrkach, na wyścigach lub zapasach gladiatorów --- wśród lutnistów greckich,
wśród wróżek trackich i cudnych tancerek, sprowadzanych z wysp Archipelagu. Krewny przez matkę sławnego niegdy LukullaLukullus, łac. Lucius Licinius Lucullus (118 -- ok. 57 p.n.e.) --- rzymski wódz i polityk ze stronnictwa optymatów. Wsławił się zwycięskimi wojnami z Mitrydatesem VI, królem Pontu (kraju na terenie dzisiejszej Turcji). Pod koniec życia prowadził bardzo wystawny tryb życia, wyprawiając uczty, których przepych stał się przysłowiowy. Budował też pałace, zakładał ogrody, był mecenasem uczonych i artystów. odziedziczył po nim
zamiłowanie do wytwornego jadła. Na stołach jego podawano greckie wina,
ostrygi z Neapolis, koszatkikoszatka --- drobny gryzoń z rodziny popielicowatych. z NumidiiNumidia --- państwo Berberów w płn.-zach. Afryce, na zachód od Kartaginy, na terenie dzisiejszej Algierii. i tłuste szarańcze, duszone na miodzie z PontuPont --- królestwo nad Morzem Czarnym, w I w. p.n.e. najsilniejsze państwo w regionie, w czasie opisywanym przez Sienkiewicza było już zależne od Rzymu. Obejmowało tereny dzisiejszej Turcji, Krym i liczne ziemie na wybrzeżach Morza Czarnego i Azowskiego. Nazwa krainy pochodziła od ówczesnej nazwy Morza Czarnego: Pontus Euxinus.. Wszystko, co posiadał Rzym, musiał posiadać i Cinna, począwszy od ryb z Morza Czerwonego aż do białych pardw znad brzegów BorystenuBorysten a. Borystenes --- starożytna nazwa Dniepru, który był ówcześnie uważany trzecią co do wielkości rzekę świata.. Używał on jednak nie tylko jak żołnierz, który szaleje, ale jak patrycjusz, który przebiera. Wmówił w siebie, a może i wzbudził zamiłowanie do
rzeczy pięknych: do posążków, wydobywanych ze zgliszcz Koryntu, do
epilychniówepilychnia a. epilichnia (z gr.) --- ozdobne małe naczynia, w których palono wonności. z Attyki, do waz etruskich lub sprowadzanych z mglistego
SericumSericum (z łac. sericum: jedwab) --- kraina w środkowej Azji., do mozaik rzymskich, do tkanin znad Eufratu, do arabskich wonności i tych wszystkich osobliwych drobiazgów, które wypełniały
czczość patrycjuszowskiego życia. Umiał też o nich rozmawiać, jak znawca i
miłośnik, z bezzębnymi starcami, którzy przyozdabiali do stołu łysiny w
wieńce z róż, a po ucztach żuli kwiat heliotropu, by oddech płuc uczynić
wonnym. Odczuwał również piękność Cyceronowskiego okresuokres (tu daw.) --- zdanie, fraza., wiersz
Horacego lub Owidiusza. Wychowany przez retora Ateńczyka, mówił biegle po grecku, umiał na pamięć całe ustępy z Iliady i w czasie uczt mógł śpiewać tak długo pieśni Anakreonta, dopóki się nie spił lub nie ochrypł. Przez swego mistrza i innych retorów otarł się o filozofię i zapoznał się z nią o
tyle, że rozumiał architekturę różnych umysłowych gmachów, powznoszonych w Helladzie i Osadachw Helladzie i Osadach --- w Grecji i jej koloniach.; rozumiał i to również, że wszystkie leżały w
gruzach. Znał osobiście wielu stoików, do których żywił niechęć, uważał ich
bowiem raczej za partię polityczną, a prócz tego za tetryków, przeciwnych
wesołemu życiu. Sceptycy zasiadali często przy jego stole, obalając między
potrawami całe systemy i głosząc, przy kraterachkrater (tu daw.) --- puchar, kielich. napełnionych winem, że
rozkosz jest marnością, prawda czymś niedoścignionym i że celem mędrca
może być jedynie martwy spokój.
Wszystko to obijało się o jego uszy, nie wnikając do głębi. Wierzenia, Filozof, Kondycja ludzkaNie wyznawał on
żadnych zasad i nie chciał ich mieć. W postaci Katona widział skojarzenie
się wielkiego charakteru z wielką głupotą. Życie uważał za morze, na którym
wieją wiatry, dokąd chcą --- a mądrością była dla niego sztuka nadstawiania im
żagla tak, by łódź popychały. Prócz tego cenił szerokie ramiona, które
posiadał, zdrowy żołądek, który posiadał, i piękną rzymską głowę, o orlim
profilu i potężnych szczękach, którą posiadał. Był też pewny, że z tym można
jakoś przejść przez życie.
Nie należąc do szkoły sceptyków, był życiowym sceptykiem, ale zarazem
hedonikiem, chociaż wiedział, że rozkosz nie jest szczęściem. Prawdziwej
nauki Epikura nie znał, skutkiem czego sam poczytywał się za epikurejczyka. W ogóle na filozofię patrzał jak na umysłową szermierkę, równie
dobrą jak ta, której uczyli laniści. Gdy go rozprawy znudziły, szedł do cyrku
patrzeć na krew.
W bogów nie wierzył, tak samo jak w cnotę, prawdę i szczęście. Wierzył
tylko we wróżby i miał swoje przesądy, a oprócz tego tajemnice wiary
Wschodu budziły jego ciekawość. Dla niewolników byl dobrym panem, o ile
chwilowa nuda nie przywodziła go do okrucieństwa. Mniemał, że życie jest
wielką amforą, którą im lepszy gatunek wina wypełnia, tym jest cenniejszą,
więc starał się swoją wypełnić jak najlepszym. Nie kochał nikogo, ale lubił
wiele rzeczy, między innymi zaś własną orlą głowę o czaszce wspaniałej --- i
swoją kształtną patrycjuszowską nogę.
W pierwszych latach hulaszczej epoki lubił także zadziwiać Rzym i udało
mu się to kilkakrotnie. Później zobojętniał i na to.
II
W końcu zrujnował się. Majątek rozdrapali wierzyciele. Cinnie natomiast
pozostało znużenie jakby po wielkim trudzie, przesyt i jeszcze jedna, bardzo
niespodziana rzecz, mianowicie jakiś głęboki niepokój. Użył przecie bogactwa, użył miłości, tak jak ją świat ówczesny rozumiał, użył rozkoszy, użył
sławy wojennej, użył niebezpieczeństw; poznał mniej więcej zakres myśli
ludzkiej, zetknął się z poezją i sztuką, więc mógł sądzić, że wziął z życia
wszystko, co ono dać mogło. Tymczasem teraz miał takie uczucie, jakby
czegoś zaniechał --- i to czegoś najważniejszego. Nie wiedział jednak, co to jest,
i próżno łamał sobie nad tym głowę. Nieraz próbował się z tych rozmyślań i z
tego niepokoju otrząsnąć, próbował w siebie wmówić, że w życiu nic więcej
nie ma i być nie może, ale wówczas niepokój jego, zamiast się zmniejszać,
wzrastał natychmiast do tego stopnia, iż mu się zdawało, że się niepokoi nie
tylko za siebie, ale za cały Rzym. Jednocześnie zazdrościł sceptykom i zarazem miał ich za głupców, ponieważ twierdzili, że próżnię można doskonale
wypełnić niczym. Było w nim teraz jakby dwóch ludzi, z których jeden
zdumiewał się własnym niepokojem, drugi uznawał go mimo woli za zupełnie słuszny.
Wkrótce po utracie majątku, dzięki możnym rodzinnym wpływom,
wysłano Cinnę na urzędowanie do Aleksandrii, trochę w tym celu, by w
bogatym kraju odbudował na nowo majątek. Niepokój siadł z nim na okręt w
Brundisium i towarzyszył mu przez morze. W Aleksandrii myślał Cinna, że
sprawy urzędu, nowi ludzie, inny świat, nowe wrażenia uwolnią go od
natrętnego towarzysza --- i omylił się. Upłynął miesiąc, dwa --- i równie jak
ziarno Demetry, przywiezione z Italii, wschodziło jeszcze bujniej na żyznym gruncie Delty, tak i ów niepokój z bujnego krzewu zmienił się jakby w
cedr rozłożysty i począł rzucać coraz większy cień na duszę Cinny.
Z początku próbował Cinna zagłuszyć się takim życiem, jakie dawniej
prowadził w Rzymie. Aleksandria była rozkosznym miastem, pełnym Greczynek o płowych włosach i jasnej cerze, którą egipskie słońce powłóczyło
bursztynowym przezroczym połyskiem. W ich to ramionach szukał ukojenia.
Lecz gdy i to okazało się próżnym, począł myśleć o samobójstwie. Samobójstwo, SenWielu
jego towarzyszówtowarzyszów --- dziś popr. forma: towarzyszy. zbyło się trosk życia właśnie w taki sposób i z powodów
jeszcze błahszych niż powód Cinny, często z nudy tylko, z czczości lub z
braku ochoty do dalszego używania. Gdy niewolnik trzymał miecz zręcznie i
dość silnie, jedna chwila kończyła wszystko. Cinna chwycił się tej myśli, lecz
gdy już prawie postanowił pójść za nią, powstrzymał go dziwny sen. Oto
zdawało mu się, że gdy przewożono go przez rzekę, spostrzegł na drugim
brzegu swój niepokój, w postaci wynędzniałego niewolnika, który skłoniwszy
mu się rzekł: ,,Uprzedziłem cię, by cię przyjąć". --- Cinna zląkł się po raz
pierwszy w życiu, zrozumiał bowiem, że skoro o pogrobowym istnieniu nie
może myśleć bez niepokoju, to pójdą tam we dwóch.
W ostateczności postanowił zbliżyć się do mędrców, od których roiło się
SerapeumSerapeum (gr. Serapejon) --- świątynia Serapisa, grecko-egipskiego bóstwa, powstałego w IV w. p.n.e. przez połączenie cech Ozyrysa, Apisa i Zeusa. Serapeum w Aleksandrii było ośrodkiem życia intelektualnego i zawierało ogromną bibliotekę. Zostało zniszczone przez chrześcijan w 391 r. n.e. jako pogańskie., sądząc, że może u nich znajdzie rozwiązanie zagadki. Ci wprawdzie nie potrafili nic mu rozwiązać, ale za to mianowali go ,,tu museju", który
to tytuł przyznawali zwykle Rzymianom wysokiego rodu i znaczenia. Na
razie mała to była pociecha i stempel mędrca dany człowiekowi, który nie
umiał sobie odpowiedzieć na to, co go obchodziło najżywiej, mógł wydawać
się Cinnie ironią --- przypuszczał jednak, że Serapeum może nie od razu
odsłania całą swą mądrość --- i nie tracił zupełnie nadziei.
Najczynniejszym między mędrcami w Aleksandrii był szlachetny Tymon
Ateńczyk, człowiek możny i obywatel rzymski. Mieszkał on od kilkunastu lat
w Aleksandrii, dokąd przybył dla zgłębienia tajemniczej nauki egipskiej.
Mówiono o nim, że nie było ani jednego pergaminu lub papirusu w BiblioteceBiblioteka Aleksandryjska --- największa biblioteka starożytnego świata, założona przy Muzejonie, ówczesnym instytucie naukowym, przez władców egipskich z rodu Ptolemeuszów, którzy nakazali kopiować każdy zwój (czyli książkę), z którym ktokolwiek chciał wyjechać z Aleksandrii. Skupowano też lub wypożyczano do kopiowania pisma z całego ówczesnego świata. W czasie inwazji rzymskiej na Egipt pod wodzą Juliusza Cezara część zbiorów Biblioteki spłonęła, w ramach rekompensaty władczyni Egiptu, Kleopatra, otrzymała zbiory biblioteki ze zdobytego przez Rzymian Pergamonu., którego by nie przeczytał --- i że posiadł całą mądrość ludzką. Był przy
tym człowiekiem słodkim i wyrozumiałym. Wśród mnóstwa pedantów i
komentatorów o skrzepłych mózgach Cinna wyróżnił go od razu i wkrótce
zawarł z nim znajomość, która po pewnym czasie zmieniła się w bliższą
zażyłość, a nawet przyjaźń. Młody Rzymianin podziwiał jego biegłość w
dialektyce, wymowę i rozwagę, z jaką starzec mówi o rzeczach wzniosłych,
dotyczących przeznaczeń człowieka i świata. Uderzało w nim szczególnie to,
że owa rozwaga była połączona jakby z pewnym smutkiem. Później, gdy
zbliżyli się z sobą, niejednokrotnie brała Cinnę ochota zapytać starego
mędrca o powód tego smutku, a zarazem otworzyć przed nim własne serce.
Jakoż w końcu do tego przyszło.
III
Pewnego wieczoru, gdy po gwarnych rozprawach o wędrówce dusz zostali
sam na sam na tarasie, z którego widok był na morze, Cinna, wziąwszy rękę
Tymona, wyznał otwarcie, co mu było największym udręczeniem życia i dla
jakich powodów starał się zbliżyć do uczonych i filozofów z Serapeum.
--- Tyle przynajmniej zyskałem --- rzekł w końcu --- żem poznał ciebie,
Tymonie, i teraz wiem, że jeśli ty nie rozwiążesz zagadki mego życia, nikt
inny tego uczynić nie zdoła.
Tymon wpatrywał się czas jakiś w wygładzoną toń morską, w której odbijał
się nów księżyca, po czym rzekł:
PtakDusza, Wiara, Wierzenia--- Widziałeś. Cinno, owe stada ptaków, które tu nadlatują w zimie z mroków północy? Czy wiesz, czego one szukają w Egipcie?
--- Wiem. Ciepła i światła.
--- Dusze ludzkie także szukają ciepła, które jest miłością, i światła, które
oznacza prawdę. Ale ptaki wiedzą, dokąd lecieć po swe dobro, dusze zaś
latają po bezdrożach, w zabłąkaniu, smutku i niepokoju.
--- Czemu, szlachetny Tymonie, nie mogą znaleźć drogi?
--- Dawniej spoczynek był w bogach, dziś wiara w bogi wypaliła się jakby
oliwa w lampie. Potem sądzono, że filozofia będzie dla dusz słońcem prawdy
--- dziś, jak sam wiesz najlepiej, na jej gruzach i w Rzymie, i w Akademii w
Atenach, i tu siedzą sceptycy, którym zdawało się, że wnoszą spokój, a wnieśli
niepokój. Bo wyrzec się światła i ciepła jest to zostawić duszę w ciemności,
która jest niepokojem. Więc wyciągnąwszy ręce przed siebie szukamy po
omacku wyjścia.
--- Zalizali (daw.) --- czy. i ty go nie znalazłeś?
--- Szukałem i nie znalazłem. Tyś szukał go w rozkoszy, ja w myśleniu --- i obu
nas jednaka mgła otacza; wiedz przeto, że nie sam jeden się dręczysz i że w
tobie dręczy się dusza świata. Wszakże od dawna już nie wierzysz w
bogów?
--- W Rzymie czczą ich jeszcze publicznie i sprowadzają nawet nowych z
Azji i Egiptu, ale wierzą w nich szczerze chyba tylko przekupnie jarzyn,
którzy z rana przyjeżdżają ze wsi do miasta.
--- I ci są jedynie spokojni.
--- Równie jak ci, którzy tu biją pokłony kotom i cebuli.
--- Równie jak ci, którzy, jak syte zwierzęta, nie pragną niczego więcej, tylko
snu po jadle.
--- Lecz czyli wobec tego warto żyć?
--- Zali wiemy, co nam przyniesie śmierć?
--- Więc jakaż jest różnica między tobą a sceptykami?
--- Sceptycy godzą się na ciemność lub udają, że się godzą, ja zaś męczę się w
niej.
Nadzieja, Tęsknota--- I ty nie widzisz wybawienia?
Tymon umilkł na chwilę, po czym odrzekł z wolna, jakby z pewnym
wahaniem:
--- Czekam go.
--- Skąd?
--- Nie wiem.
Po czym wsparł głowę na dłoni i jakby pod wpływem ciszy, która zalegała
tarasy, począł mówić również przyciszonym głosem:
--- Bo dziwna rzecz, ale czasem mi się wydaje, że gdyby świat nie mieścił w
sobie nic więcej nad to, co wiemy, i gdybyśmy niczym więcej być nie mogli
nad to, czym jesteśmy, to by nie było w nas niepokoju... Tak więc w chorobie
czerpię nadzieję zdrowia... Wiara w Olimp i filozofia zmarły, ale zdrowiem
może być jakaś nowa prawda, której nie znam.
Nadspodziewanie rozmowa ta przyniosła Cinnie wielką ulgę. Usłyszawszy,
że nie tylko on jest chory, ale cały świat chory, doznał takiego uczucia, jakby
ktoś zdjął z niego ogromny ciężar i rozłożył go na tysiące ramion.
IV
Od owego czasu przyjaźń łącząca Cinnę ze starym Grekiem stała się jeszcze ściślejsza. Odwiedzali się teraz często i dzielili się tak myślami, jak chlebem w
czasie uczt. Cinna zresztą, mimo swych doświadczeń i znużenia, które idzie
za użyciem, był zbyt młodym, by życie nie miało jeszcze chować dla niego
ponęt nieznanych --- i taką właśnie ponętę znalazł w jedynej córce Tymona,
Antei.
Sława jej nie była mniejszą w Aleksandrii od sławy ojca. Wielbili ją dostojni
Rzymianie, bywający w domu Tymona; wielbili Grecy, wielbili filozofowie z
Serapeum i wielbił lud. Tymon nie zamykał jej w ginaeceumginaeceum (łac. gynaeceum, gr. γυναικείον, gynaikeion) --- w starożytnej Grecji część domu wydzielona dla kobiet., jak były
zamykane inne kobiety, i starał się przelać w nią wszystko, co sam wiedział.
Gdy wyszła z lat dziecinnych, czytywał z nią księgi greckie, a nawet rzymskie i
hebrajskie, gdyż obdarzona nadzwyczajną pamięcią a wychowana w różnojęzycznej Aleksandrii wyuczyła się biegle tych języków. Była mu ona towarzyszem w myślach, często brała udział w rozprawach, jakie podczas sympozjonówsympozjon (z gr.) --- uczta. prowadzono w domu Tymona, często w labiryncie trudnych
zagadnień umiała, jak Ariadna, nie zabłąkać się sama i drugich za sobą
wyprowadzić. Ojciec miał dla niej podziw i cześć. Otaczał ją prócz tego urok
tajemnicy i niemal świętości, albowiem miewała sny wróżebne, w których
widywała rzeczy niewidzialne dla zwykłych oczu śmiertelnych. Stary mędrzec kochał ją jak duszę własną jeszcze i dlatego, że obawiał się ją stracić,
częstokroć bowiem mówiła, że w snach zjawiają się jej jakieś istoty, dla niej
złowrogie --- i jakieś dziwne światło, o którym nie wie, czy będzie źródłem
życia, czy śmierci.
Tymczasem jednak otaczała ją tylko miłość. Egipcjanie, którzy bywali w
domu Tymona, zwali ją Lotusem, może dlatego, że kwiat ten odbierał boską
cześć na wybrzeżach Nilu, a może dlatego, że kto ją raz ujrzał, mógł zapomnieć o całym świecie.
Piękność jej bowiem dorównywała mądrości. Egipskie słońce nie przyćmiło jej twarzysłońce nie przyćmiło jej twarzy --- w XIX w., kiedy Henryk Sienkiewicz pisał niniejszą nowelę, uważano, że piękna może być tylko kobieta o jasnej cerze, nieopalona., w której różowe promienie świtu zdawały się być zamknięte
w przezroczu muszli perłowej. Oczy jej miały błękit Nilu, a spojrzenie płynęło z równie nieznanych oddaleń, jak wody tej tajemniczej rzeki. Gdy Cinna
ujrzał i usłyszał ją po raz pierwszy, wróciwszy do siebie miał ochotę w
atriumatrium (łac.) --- wewnętrzny dziedziniec lub centralne pomieszczenie w rzymskim domu. swego domu wznieść na jej cześć ołtarz i ofiarować na nim białe
gołębie. Spotykał on w życiu tysiące kobiet, począwszy od dziewcząt z głębokiej Północy, o białych rzęsach i włosach barwy dojrzałych zbóż, aż do
czarnych jak lawa NumidekNumidka --- mieszkanka Numidii, państwa Berberów w płn.-zach. Afryce, na zachód od Kartaginy, na terenie dzisiejszej Algierii. --- ale nie spotkał dotychczas ni takiej postaci, ni
takiej duszy. I im częściej ją widywał, im lepiej poznawał, im częściej zdarzało
mu się słuchać jej słów, tym bardziej rosło jego zdumienie. Chwilami on,
który nie wierzył w bogiw bogi --- dziś popr. forma: w bogów., przypuszczał, że Antea nie może być córką Tymona, tylko jakiegoś boga, więc na wpół tylko jest kobietą, na wpół zaś nieśmiertelną.
I wkrótce pokochał ją miłością niespodziewaną, ogromną i nieprzepartą,
tak różną od uczuć, jakich doznawał dotychczas, jak Antea była różną od
innych kobiet. Chciał ją posiadać tylko po to, aby ją czcić. Gotów zaś był
oddać krew, by ją posiadać. Czuł, że wolałby być żebrakiem z nią niż cezarem
bez niej. I jak wir morski porywa z niepohamowaną potęgą wszystko, co
znajdzie się w jego okręgu, tak miłość Cinny porwała jego duszę, serce, myśli,
jego dni, noce i wszystko, z czego składa się życie.
Aż wreszcie porwała i Anteę.
--- Tu felix, Cinna!Tu felix, Cinna (łac.) --- jesteś szczęściarzem, Cinno. --- powtarzali mu przyjaciele. --- Tu felix, Cinna! --- powtarzał sam sobie, i gdy ją wreszcie zaślubił, gdy jej boskie usta wyrzekły
sakramentalne słowa: ,,Gdzie ty, Kajus, tam i ja, Kaja"Gdzie ty, Kajus, tam i ja, Kaja (łac. Ubi tu, Gaius, ibi ego, Gaia) --- rzymska formuła przysięgi małżeńskiej. --- wówczas zdawało
mu się, że szczęście jego będzie jak morze --- nieprzebrane i bez granic.
V
Rok przeszedł i ta młoda żona odbierała zawsze przy ognisku domowym
cześć niemal boską; była mężowi źrenicą oka, miłością, mądrością, światłem.
Ale Cinna, porównywając swe szczęście z morzem, zapomniał, że morze
miewa odpływy. Po roku Antea zapadła na okrutną, nieznaną chorobę. Sny
jej zmieniły się w straszne widzenia, które wyczerpywały jej życie. Na jej
twarzy zgasły promienie świtu, została tylko przezroczystość muszli perłowej; ręce jej poczęły przeświecać, oczy zapadły głęboko pod czoło --- i różowy
lotus stawał się coraz bardziej białym lotusem, tak białym jak twarze umarłych. Zauważono, że jastrzębie poczęły krążyć nad domem Cinny, co w
Egipcie było wróżbą śmierci. Choroba, WizjaWidzenia stawały się coraz straszliwsze. Gdy w
południowych godzinach słońce zalewało świat białym blaskiem, a miasto
pogrążało się w milczenie, zdawało się Antei, że słyszy wokół siebie szybkie
kroki jakichś niewidzialnych istot, a w głębinach powietrza widzi suchą,
żółtawą twarz trupią, spoglądającą na nią czarnymi oczyma. Oczy te wpatrywały się w nią uporczywie, jakby wzywając ją, by gdzieś szła, w jakiś mrok,
pełen tajemnic i lęku. Wówczas ciało Antei poczynało drżeć jak w febrze,
czoło jej pokrywało się bladością, kroplami zimnego potu, i ta czczona
kapłanka domowego ogniska zmieniała się w bezbronne i przerażone dziecko, które chroniąc się na piersi męża, powtarzało zbielałymi ustami: ,,Ratuj
mnie, Kajusie! broń mnie!"
I Kajus byłby się rzucił na wszelkie widmo, jakie z podziemia mogła
wypuścić PersefonaPersefona (mit. gr.) --- córka bogini urodzaju Demeter, żona Hadesa, boga podziemnej krainy umarłych., ale próżno wpijał wzrok w przestrzeń. Naokół, jak
zwykle w godzinach południowych, bywała pustka. Biały blask zalewał miasto; morze zdawało się płonąć w słońcu, a w ciszy słychać było tylko kwilenie
jastrzębi krążących nad domem.
Widzenia stawały się coraz częstsze --- potem codzienne. Prześladowały one
Anteę zarówno na zewnątrz domu, jak w atrium i w izbach. Cinna za poradą
lekarzy sprowadzał sambucinysambucina (z gr. σαμβύκη, sambuke: rodzaj harfy) --- harfistka. egipskie i Beduinów grywających na glinianych piszczałkach, którzy gwarną muzyką mieli zagłuszać ów szum niewidzialnych istot. Ale okazało się to próżnym. Antea słyszała go wśród największego gwaru, a gdy słońce stanęło tak wysoko, że cień leżał około nóg
człowieka jak obsunięta z ramion szata, wówczas w drgającym z żaru powietrzu zjawiała się trupia twarz i patrząc szklanymi oczyma na Anteę, cofała się
z wolna, jakby chcąc jej powiedzieć: ,,Chodź za mną!".
Czasem wydawało się Antei, że usta trupa poruszają się z wolna, czasem, że
wylatują z nich czarne, szkaradne żuki i lecą ku niej przez powietrze. Na samą
myśl o widzeniu oczy jej napełniały się przerażeniem, a w końcu życie stało
się dla niej męką tak straszną, że prosiła Cinny, aby jej nadstawił miecz lub
pozwolił wypić truciznę.
A on wiedział, że tego uczynić nie zdoła. Tym samym mieczem powyparałby sobie dla niej żyły, ale zabić jej nie mógł. Gdy sobie wyobrażał tę drogą
głowę martwą, z zamkniętymi powiekami, pełną mroźnego spokoju, i tę pierś
rozdartą jego mieczem, wówczas czuł, że chcąc to uczynić musiałby pierwej
oszaleć.
Pewien lekarz grecki powiedział mu, że to HekateHekate (mit. gr.) --- bogini magii i ciemności, pokuty i zemsty. pojawia się Antei, a
owe niewidzialne istoty, których szelest przeraża chorą, należą do orszaku
złowrogiego bóstwa. Według niego, nie było dla Antei ratunku, kto bowiem
ujrzał Hekatę, musiał umrzeć.
Wówczas Cinna, który przed niedawnym jeszcze czasem byłby się śmiał z
wiary w Hekatę, ofiarował jej hekatombęhekatomba (z gr.) --- ofiara ze stu wołów (dziś także szerzej: wielka rzeź, krwawa ofiara).. Ale ofiara nie pomogła i następnego dnia posępne oczy spoglądały znów o południu na Anteę.
Próbowano zasłaniać jej głowę, lecz ona widziała trupią twarz nawet przez
najgrubsze zasłony. Gdy była zamknięta w ciemnej izbie, twarz spoglądała na
nią ze ścian, rozświecając ciemność swym bladym, trupim blaskiem.
Wieczorami bywało chorej lepiej. Wówczas zapadała w taki sen, że i
Cinnie, i Tymonowi wydawało się nieraz, iż się z niego nie obudzi więcej.
Wkrótce zasłabła tak, iż nie mogła chodzić o własnej mocy. Noszono ją w
lektyce.
Dawny niepokój Cinny wrócił ze stokroć większą mocą i ogarnął go całkowicie. Był w nim strach o życie Antei, ale było zarazem dziwne poczucie, że
choroba jej stoi w jakimś tajemniczym związku z tym wszystkim, o czym
mówił Cinna w pierwszej szczerej rozmowie z Tymonem. Być może, że stary
mędrzec myślał to samo, ale Cinna nie chciał i bał się go o to zapytać.
Tymczasem chora więdła jak kwiat, w którego kielichu zagnieździ się pająk
jadowity.
Cinna jednak, wbrew nadziei, ratował ją rozpaczliwie. Naprzód wywiózł ją
na pustynie w pobliżu Memfis, lecz gdy pobyt w ciszy piramid nie uwolnił jej
od strasznych widzeń, wrócił do Aleksandrii i otoczył ją wróżbitami, czarownikami zamawiającymi chorobę i wszelkiego rodzaju bezczelną zgrają,
która wyzyskiwała za pomocą cudownych leków ludzką łatwowierność. Ale
on już nie miał wyboru i chwytał się wszelkich środków.
W tym czasie przyjechał z Cezarei do Aleksandrii sławny lekarz Żyd,
Józef syn Khuzy. Cinna sprowadził go natychmiast do żony --- i przez chwilę
nadzieja wróciła do jego serca. Józef, który nie wierzył w greckie i rzymskie
bogi, odrzucił z pogardą mniemanie o Hekacie. Przypuszczał, że to raczej
demony opętały chorą i radził opuścić Egipt, gdzie oprócz demonów także i
wyziewy błotnistej Delty mogły szkodzić jej zdrowiu. Radził też, może dlatego, że sam był Żydem, udać się do Jerozolimy, jako do miasta, do którego
demony nie mają przystępu i w którym powietrze jest suche i zdrowe.
Cinna tym chętniej poszedł za jego radą, że naprzód nie było już innej, a po
wtóre, że Jerozolimą rządził znajomy mu prokurator, którego przodkowie
byli niegdyś klientamiklient (tu daw.) --- mniej zamożny obywatel, związany z bogatszym rodem. Patrycjusz opiekował się swoimi klientami, którzy w zamian winni mu byli posłuszeństwo i poparcie. domu Cinnów.
Jakoż, gdy przybyli, prokurator Pontius przyjął ich z otwartymi rękoma i
oddał im na mieszkanie własny dom letni, leżący w pobliżu murów. Ale
nadzieja Cinny rozchwiała się jeszcze przed przybyciem. Trupia twarz
patrzała na Anteę nawet na pokładzie galery --- po przyjeździe zaś na miejsce
chora oczekiwała południowej godziny z taką samą śmiertelną trwogą, jak
niegdyś w Aleksandrii.
I tak im poczęły schodzić dni w pognębieniu, lęku, rozpaczy i oczekiwaniu
śmierci.
VI
W atrium, mimo fontanny, cienistego portyku i wczesnej godziny, było
ogromnie gorąco, bo marmur rozpalił się od wiosennego słońca, ale opodal
od domu rosła stara i rozłożysta pistacja, zacieniająca dokoła znaczną
przestrzeń. Przewiew, jako w miejscu otwartym, był tam także daleko większy, tam więc Cinna kazał postawić przybraną w hiacynty i kwiat jabłoni
lektykę, w której spoczywała Antea. Następnie siadłszy przy niej położył dłoń
na jej bladych jak alabaster rękach i spytał:
--- Dobrze ci tu, carissimacarissima (łac.) --- najdroższa.?
--- Dobrze --- odpowiedziała zaledwie dosłyszalnym głosem.
I przymknęła oczy, jakby ją ogarniał sen. Nastało milczenie; tylko powiew
poruszał z szelestem gałązkami pistacji, a na ziemi wokół lektyki migotały
złote plamki od promieni, przedzierających się przez liście --- szarańcze sykały
między kamieniami.
Chora otworzyła po chwili oczy.
--- Kaju --- rzekła --- czy prawda, że w tej ziemi zjawił się filozof, który
uzdrawia chorych?
--- Oni tu takich prorokami zowią --- odpowiedział Cinna. --- Słyszałem o nim i
chciałem go wezwać do ciebie, ale okazało się, iż to był fałszywy cudotwórca.
Bluźnił on przy tym przeciw tutejszej świątyni i zakonowi tej ziemi, przeto
prokurator wydał go na śmierć i dziś właśnie ma być ukrzyżowany.
Antea spuściła głowę.
--- Ciebie wyleczy czas --- rzekł Cinna widząc smutek, który odbił się na jej
twarzy.
--- Czas jest w usługach śmierci, nie życia --- odpowiedziała z wolna.
I znowu nastało milczenie, naokół migotały ciągle złote plamki; szarańcze
sykały jeszcze głośniej, a ze szpar skalnych powysuwały się na głazy małe
jaszczurki, szukające miejsc słonecznych.
Cinna spoglądał od czasu do czasu na Anteę i po raz tysiączny przelatywały
mu przez głowę rozpaczliwe myśli, że wszystkie środki ratunku wyczerpane,
że nie ma ani iskry nadziei i że wkrótce ta kochana postać stanie się tylko
cieniem znikomym i garstką prochu w kolumbariumkolumbarium (łac. columbarium) --- budynek, w którym przechowuje się urny z prochami zmarłych..
Teraz już, leżąc z przymkniętymi oczyma w przybranej kwieciem lektyce,
wyglądała jak martwa.
--- Pójdę i ja za tobą! --- powtarzał sobie w duchu Cinna.
Wtem w oddali dały się słysześ czyjeś kroki. Twarz Antei stała się natychmiast biała jak kreda, wpółotwarte jej usta oddychały pośpiesznie, pierś
poczęła się podnosić szybkim ruchem. Nieszczęsna męczennica była pewna,
że to ów orszak niewidzialnych istot, poprzedzający zjawienie się trupa o
szklanych oczach, zbliża się już ku niej. Lecz Cinna, chwyciwszy jej ręce,
począł ją uspokajać:
--- Anteo, nie lękaj się, te kroki słyszę i ja.
A po chwili dodał:
--- To Pontius przychodzi do nas.
Rzeczywiście, na zakręcie ścieżki ukazał się prokurator w towarzystwie
dwóch niewolników. Był to niemłody człowiek, o twarzy okrągłej, wygolonej
starannie, pełnej sztucznej powagi, a zarazem troski i zmęczenia.
--- Pozdrowienie ci, szlachetny Cinno, i tobie, boska Anteo! --- rzekł wchodząc pod cień pistacji. --- Otóż po zimnej nocy dzień uczynił się znojny: oby był
pomyślny dla was obojga i oby zdrowie Antei zakwitło, jako te hiacynty i te
gałązki jabłoni, które zdobią jej lektykę.
--- Pokój z tobą i witaj! --- odrzekł Cinna.
Prokurator, siadłszy na odłamie skały, popatrzał na Anteę, zmarszczył
nieznacznie brwi --- i ozwał się:
--- Samotność rodzi smutek i chorobę, a wśród tłumów nie ma miejsca na
przestrach, więc dam wam jedną radę. Na nieszczęście, tu nie Antiochia ani
Cezarea, nie ma tu igrzysk i wyścigów, a gdyby cyrk stanął, to by go ci
zapaleńcy zburzyli na drugi dzień. Tu słyszysz tylko słowo: ,,zakon" --- a temu
,,zakonowi" wszystko zawadza. Wolałbym być w ScytiiScytia --- tak starożytni Grecy i Rzymianie nazywali ziemie położone na północ od Morza Czarnego, dzikie i słabo znane. niż tu...
--- O czym chcesz mówić, Piłacie?
--- Istotnie odszedłem od rzeczy. Ale to troski tego powodem. Mówiłem, że
wśród tłumów nie ma miejsca na strach. ZabawaOtóż możecie dziś mieć widowisko.
W Jerozolimie trzeba się byle czym zadowalać, przede wszystkim zaś trzeba,
żeby w południe Antea była wśród tłumów. Dziś umrze na krzyżu trzech
ludzi. Lepsze to niż nic. Przy tym z powodu Paschy napłynęła do miasta
zgraja najdziwaczniejszych drapichrustów z całego tego kraju. Możecie się
przypatrzyć temu ludowi. Każę wam dać wyborne miejsce w pobliżu krzyżów. Mam nadzieję, że skazani będą umierali odważnie. Jeden z nich dziwny
człowiek; powiadapowiada się być Synem Bożym (daw.) --- twierdzi, że jest Synem Bożym. się być Synem Bożym, jest słodki jak gołąb i naprawdę nie
popełnił nic takiego, przez co by zasłużył na śmierć.
--- I skazałeś go na krzyż?
--- Chciałem się zbyć kłopotu, a zarazem nie poruszać tego gniazda os, które
brzęczą naokół świątyni. Oni i tak ślą na mnie skargi do Rzymu. Zresztą,
przecie nie o obywatela rzymskiego chodzi.
--- Ów człowiek nie będzie dlatego mniej cierpiał.
Prokurator nie odpowiedział --- i po chwili począł mówić jakby do siebie:
--- Jedna jest rzecz, której nie znoszę, to przesada. Kto przy mnie wymówi
ten wyraz, odbiera mi wesołość na cały dzień. Złoty środek! oto czego, według
mnie, roztropność nakazuje się trzymać. A nie ma kąta na świecie, w którym
by tej zasady trzymano się mniej niż tu. Jak mnie to wszystko męczy! jak mnie
męczy! W niczym spokoju, w niczym równowagi... ani w ludziach, ani w
przyrodzie... Teraz na przykład wiosna, noce chłodne --- a we dnie taki żar, że
po kamieniach stąpać trudno. Do południa jeszcze daleko, a patrzcie --- co się
dzieje! Co zaś do ludzi, lepiej nie mówić! Jestem tu, bo muszę. Mniejsza o to!
Znowu bym odszedł od rzeczy. Idźcie zobaczyć ukrzyżowanie. Jestem
pewien, że ów Nazarejczyk będzie umierał odważnie. Kazałem go chłostać,
myśląc, że tym sposobem ochronię go od śmierci. Nie jestem okrutnikiem.
Gdy go bito, cierpliwy był jak jagnię i błogosławił ludziom. Gdy spłynął
krwią, wzniósł oczy do góry i modlił się. To najdziwniejszy człowiek, jakiego
w życiu widziałem. Żona nie dała mi z jego powodu ni chwili spokoju. ,,Nie
dopuść do śmierci niewinnego!" --- oto, co od świtu kładła mi w uszy. Chciałem. Dwukrotnie wstępowałem na bimębima --- mównica w synagodze. i przemawiałem do tych zaciekłych
kapłanów i do tej parszywej tłuszczy. Odpowiadali mi jednym głosem, przewracając w tył głowy i rozdzierając szczęki aż do uszu: ,,Ukrzyżuj!"
--- Ty zaś ustąpiłeś? --- rzekł Cinna.
--- Bo w mieście byłyby rozruchy, a jam tu od tego, by utrzymać spokój.
Muszę spełniać mój obowiązek. Nie lubię przesady, i przy tym jestem zmęczony śmiertelnie, ale gdy się raz czegoś podejmę, nie zawaham się poświęcić
dla ogólnego dobra życia jednego człowieka, zwłaszcza jeśli to jest człowiek
nieznany, o którego nikt się nie upomni. Tym gorzej dla niego, że nie jest
Rzymianinem.
--- Słońce nie tylko nad Rzymem świeci --- szepnęła Antea.
--- Boska Anteo --- odparł prokurator --- mógłbym ci odpowiedzieć, że na
całym okręgu ziemi przyświeca ono rzymskiej władzy, zatem dla jej dobra
wszystko należy poświęcić, a rozruchy podkopują naszą powagę. Ale przede
wszystkim błagam cię: nie żądaj ode mnie, bym zmienił wyrok. Cinna także ci
powie, że to nie może być i że gdy wyrok raz wydany, chyba sam cezar mógłby
go zmienić. Ja, choćbym chciał --- nie mogę. Nieprawda, Kaju?
--- Tak jest.
Lecz Antei słowa te sprawiły widoczną przykrość, rzekła bowiem, myśląc
może o sobie:
--- Tak więc można cierpieć i umrzeć bez winy.
--- Nikt nie jest bez winy --- odpowiedział Pontius. --- Ów Nazarejczyk nie
popełnił żadnej zbrodni, więc też jako prokurator umyłem ręce. Ale jako
człowiek potępiam jego naukę. Rozmawiałem z nim umyślnie dość długo,
chcąc go wybadać, i przekonałem się, że głosi rzeczy niesłychane. To trudno!
Świat musi stać na rozsądku. Któż przeczy, że cnota jest potrzebną?... Pewnie
nie ja. Ale nawet stoicy uczą tylko, by przeciwności znosić z pogardą, nie
wymagają zaś, by się wyrzec wszystkiego, począwszy od majątku aż do
obiadu. Powiedz, Cinno --- ty jesteś rozsądny człowiek --- co byś o mnie
pomyślał, gdybym ten dom, w którym mieszkacie, oddał ni z tego, ni z owego
tym oto obdartusom, którzy tam wygrzewają się na słońcu, przy Jopejskiej
bramie? A on właśnie takich rzeczy wymaga. Głosi przy tym, że wszystkich
należy równo kochać; Żydów tak samo jak Rzymian, Rzymian jak Egipcjan,
Egipcjan jak Afrów i tak dalej. Przyznam się, że miałem tego dosyć. W chwili
gdy idzie o jego życie, zachowuje się jakby szło o kogo innego, naucza --- i
modli się. Nie mam obowiązku ratować kogoś, co sam o to nie dba. Kto nie
umie w niczym miary zachować, nie jest człowiekiem roztropnym. Przy tym
on zowie się Synem Bożym i burzy zasady, na których świat się wspiera, a
zatem szkodzi ludziom. Niech sobie w duszy, co chce, myśli --- byle nie burzył.
Jako człowiek, protestuję przeciw jego nauce. Jeśli ja nie wierzę, dajmy na to,
w bogi, to moja rzecz. Jednakże uznaję potrzebę religii i publicznie to głoszę,
albowiem sądzę, że dla ludzi religia jest wędzidłem. Konie muszą być zaprzężone, i dobrze zaprzężone. Zresztą takiemu Nazarejczykowi śmierć nie
powinna być straszna, twierdzi bowiem, że zmartwychwstanie.
Cinna i Antea spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.
--- Że zmartwychwstanie?
--- Ni mniej, ni więcej: po trzech dniach. Tak przynajmniej głoszą jego
uczniowie. Samego zapomniałem zapytać. Wreszcie to wszystko jedno, bo
śmierć uwalnia od obietnic. A gdyby i nie zmartwychwstał, nic na tym nie
straci, gdyż wedle jego nauki prawdziwe szczęście, wraz z życiem wiecznym,
zaczyna się dopiero po śmierci. Mówi o tym istotnie jak człowiek zupełnie
pewny. W jego Hadesie widniej niż w podsłonecznym świecie, a im kto więcej
tu cierpi, tym pewniej tam wejdzie; powinien tylko kochać, kochać i
kochać.
--- Dziwna nauka --- rzekła Antea.
--- A tamci wołali na cię: ,,Ukrzyżuj!"? --- spytał Cinna.
--- I nawet się nie dziwię. Duszą tego ludu jest nienawiść, któż zaś, jeśli nie
nienawiść, ma wołać o krzyż dla miłości.
Antea potarła czoło wychudłą ręką.
--- I On jest pewnym, że można żyć i być szczęśliwym --- po śmierci?
--- Dlatego nie straszy go krzyż ni śmierć.
--- Jak by to było dobrze, Cinno!...
Po chwili znów spytała:
--- Skąd On wie o tym?
Prokurator machnął ręką:
--- Powiada, że to wie od Ojca wszystkich ludzi, który dla Żydów jest tym,
czym dla nas Jowisz, z tą różnicą, że według Nazarejczyka jest On jeden,
jedyny i miłosierny.
--- Jak by to było dobrze, Kaju! --- powtórzyła chora.
Cinna otworzył usta, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale umilkł --- rozmowa
ustała. Pontius rozmyślał widocznie w dalszym ciągu nad dziwaczną nauką
Nazarejczyka, albowiem kręcił głową i wzruszał co chwila ramionami.
Wreszcie wstał i począł się żegnać.
Nagle Antea rzekła:
--- Kaju, pójdźmy zobaczyć tego Nazarejczyka.
--- Śpieszcie się --- rzekł odchodząc Piłat --- pochód wkrótce wyruszy.
VII
Dzień, od rana znojnyznojny --- tu: upalny. i pogodny, począł się około południa zachmurzać,
od północo-wschodu napływały obłoki ciemne lub miedziane, niezbyt rozległe, ale zawalne, jakby brzemienne burzą. Między nimi widać było jeszcze
głęboki błękit, ale łatwo było przewidzieć, że wkrótce zbiegną się i przesłonią
cały niebieski widnokrąg. Tymczasem słońce obrzucało ich zręby ogniem i
złotem. Nad samym miastem i przyległymi wzgórzami rozciągał się jeszcze
szeroki szmat pogodnego nieba i na dole nie było żadnego wiatru.
Na wysokiej płaszczyźnie, zwanej Golgotą, stały już tu i ówdzie małe
gromadki ludzi, które uprzedziły pochód, mający wyruszyć z miasta. Słońce
rozświecało szerokie kamienne przestrzenie, puste, jałowe i smutne. Jednostajną perłową ich barwę przerywała tylko czarna sieć rozpadlin i załamań,
tym czarniejsza, im bardziej sama płaszczyzna była zalana światłem. W dali
widać było wynioślejsze wzgórza, równie puste, przysłonione błękitną mgłą
oddalenia.
Niżej, między murami miasta a płaskowzgórzem Golgoty, leżała równina,
spiętrzona gdzieniegdzie skałami, mniej pusta. Tam ze szczelin, w których
zebrało się nieco urodzajnej ziemi, wyglądały figi, o liściu rzadkim i ubogim.
Tu i ówdzie wznosiły się budowle o płaskich dachach, poprzylepiane na
kształt gniazd jaskółczych do kamiennych ścian, lub, świecąc z dala w słońcu,
biało malowane groby. Obecnie, z powodu bliskich świąt i napływu mieszkańców prowincji do miasta, powznoszono bliżej murów mnóstwo szałasów i namiotów, które tworzyły całe obozowiska, pełne ludzi i wielbłądów.
Słońce wznosiło się coraz wyżej na nie pokrytej dotąd chmurami przestrzeni nieba. Zbliżały się godziny, w których zazwyczaj panowało na tych
wyżynach głuche milczenie, bowiem żywe istoty szukały ochrony w murach
lub rozpadlinach. A nawet i obecnie, mimo niezwykłego ożywienia, tkwił
jakiś smutek w tej okolicy, w której olśniewający blask padał nie na zieleń, ale
na szare rozłogi kamienne. Gwar dalekich głosów, dochodzący od strony
murów, zmienił się jakby w szmer fali i zdawał się być pochłanianym przez
ciszę.
Pojedyncze gromadki ludzi, wyczekujące od rana na Golgocie, zwracały
głowy ku miastu, skąd pochód miał lada chwila wyruszyć. Lektyka z Anteą
nadeszła, poprzedzana przez kilku żołnierzy dodanych przez prokuratora,
którzy mieli torować drogę wśród ścisku, a w danym razie powstrzymać
nienawidzące cudzoziemców i fanatyczne tłumy od zniewag. Obok lektyki
postępował Cinna w towarzystwie setnika Rufila.
Antea była jakby spokojniejsza i mniej przerażona tym, że zbliżało się
południe, a zarazem groźba strasznych widzeń, które wysysały z niej życie.
To, co prokurator mówił o młodym Nazarejczyku, porwało jej umysł i
odwróciło uwagę od własnej nędzy. Było bowiem dla niej w tym coś dziwnego, czego prawie nie umiała zrozumieć. Świat ówczesny widział wielu
ludzi, którzy umierali tak spokojnie, jak gaśnie stos pogrzebowy, w którym
drwa się wypalą. Ale był to spokój, płynący z odwagi lub filozoficznej zgody
na nieubłaganą konieczność zamiany światła na ciemność, rzeczywistego
życia na jakiś byt mglisty, nikły i nieokreślony. Nikt nie błogosławił dotąd
śmierci, nikt nie umierał z niezachwianą pewnością, że dopiero poza stosem
lub grobem zaczyna się prawdziwe istnienie i szczęście tak potężne i tak
nieskończone, jakie tylko istota wszechmocna i nieskończona dać może.
Ów zaś, którego miano ukrzyżować, głosił to jako niewątpliwą prawdę.
Anteę nie tylko uderzyła ta nauka, ale wydała się jedynym źródłem otuchy i
nadziei. Wiedziała, że musi umrzeć --- i zdejmował ją żal niezmierny. Czymże
bowiem była dla niej śmierć? Oto porzuceniem Cinny, porzuceniem ojca,
porzuceniem światła, kochania, pustką, zimnem, na wpół nicością, mrokiem. Więc im lepiej mogło być jej w życiu, tym jej żal musiał być większy.
Gdyby śmierć mogła się na coś przydać albo gdyby można wziąć z sobą choć
wspomnienie z miłości, choć pamięć szczęścia --- prędzej by zdobyła się na
rezygnację.
Wtem, nie spodziewając się od śmierci niczego, usłyszała nagle, że ona
może jej dać wszystko. I kto to głosił? Jakiś dziwny człowiek, nauczyciel,
prorok, filozof, który nakazywał ludziom miłość jako najwyższą cnotę, który
błogosławił im w chwili chłosty i którego miano ukrzyżować. Więc Antea
myślała: ,,Dlaczego by tak nauczał, skoro krzyż mu jedyną zapłatą? Inni
pragnęli władzy --- On jej nie chciał, inni mienia --- On pozostał ubogim; inni
pałaców, uczt, zbytków, purpurowej odzieży, wykładanych perłowcem i
kością słoniową wozów --- On żył jak pasterz. Przy tym zalecał miłość, litość,
ubóstwo, nie mógł więc być złym i łudzić umyślnie ludzi. Jeżeli zaś mówił
prawdę --- w takim razie niech będzie błogosławiona śmierć, jako koniec
ziemskiej nędzy, jako zmiana gorszego szczęścia na lepsze, jako światło dla
gasnących oczu i jako skrzydła, którymi się odlatuje w wieczystą radość!"
Teraz Antea zrozumiała, co znaczyła zapowiedź zmartwychwstania.
Umysł i serce biednej chorej przylgnęły całą siłą do tej nauki. Przypomniała sobie też słowa ojca, który niejednokrotnie powtarzał, że tylko jakaś
nowa prawda może wydobyć umęczoną duszę ludzką z pomroku i więzów. A
oto była nowa prawda! Zwyciężyła ona śmierć, więc niosła zbawienie. Antea
utonęła tak całą swą istotą w tych myślach, że od wielu i wielu dni Cinna po
raz pierwszy nie dostrzegł w jej twarzy trwogi przed nadchodzącą południową
godziną.
Pochód wreszcie ruszył z miasta ku Golgocie --- i z wyżyny, na której stała
Antea, widać go było doskonale. Tłum był znaczny, ale jednak zdawał się
ginąć na tych obszarach kamiennych. Z otwartej bramy miasta wysypywało
się coraz więcej ludzi, a po drodze przyłączali się do nich ci, którzy oczekiwali
za murami. Szli początkowo długim korowodem, który rozlewał się jak
wezbrana rzeka, w miarę jak postępowali naprzód. Po bokach uganiały się
roje dzieci. Pochód mienił się i pstrzył od białych opończy, od szkarłatnych i
błękitnych chust kobiecych. W środku połyskiwały zbroje i dzidy żołnierzy
rzymskich, na które blask słoneczny rzucał jakby latające promienie. Wrzawa zmieszanych głosów dochodziła z daleka i stawała się coraz wyraźniejszą.
Na koniec zbliżyli się zupełnie --- i pierwsze szeregi poczęły występować na
wzniesienie. Tłum śpieszył się, by zająć najbliższe miejsca i widzieć jak
najdokładniej mękę, skutkiem czego oddział żołnierzy prowadzący skazanych pozostawał coraz bardziej z tyłu pochodu. TłumPierwsze przybyły dzieci,
przeważnie chłopcy, półnadzy, poprzewiązywani szmatami w biodrach, z
wystrzyżonymi głowami, prócz dwóch pęków włosów przy skroniach --- smagli, o źrenicach prawie błękitnych i wrzaskliwej mowie. Wśród dzikiej
wrzawy poczęli oni wydrapywać ze szczelin zwietrzałe okruchy skalne, którymi chcieli rzucać na ukrzyżowanych. Tuż po nich wzniesienie zaroiło się
od różnorakiej tłuszczy. Twarze były po największej części rozpalone ruchem
i nadzieją widowiska. Na żadnej nie było śladu litości. Krzykliwość głosów,
niezmierna ilość słów wyrzucanych przez każde usta, nagłość ruchów dziwiła
Anteę, jakkolwiek przywykła w Aleksandrii do gadatliwej żywości greckiej.
Ludzie rozmawiali tu z sobą, jakby się chcieli na siebie rzucić; nawoływali się,
jakby szło o ich ratunek, spierali się, jakby ich odzierano ze skóry.
Centurion Rufilus, zbliżywszy się do lektyki, dawał wyjaśnienia głosem
spokojnym, służbowym, a tymczasem z miasta napływały coraz nowe fale.
Ścisk powiększał się z każdą chwilą. W tłumie widać było zamożnych mieszkańców Jerozolimy przybranych w pasiaste opończe, trzymających się z
dala od nędznej hołoty z przedmieść. Napłynęli licznie i wieśniacy, których
święta sprowadziły wraz z rodzinami do miasta; rolnicy poprzepasywani
workami i pasterze o twarzach dobrotliwych i zdziwionych, przybrani w
skóry kozie. Tłumy kobiet ciągnęły razem z mężczyznami, lecz że możniejsze
mieszczanki nierade wychodziły z domu, były to przeważnie kobiety z ludu,
wieśniaczki lub przybrane jaskrawo ulicznice, o farbowanych włosach,
brwiach i paznokciach, pachnące z daleka nardem, z olbrzymimi zausznicami i w naszyjnikach z monet.
Nadciągnął wreszcie i SanhedrynSanhedryn --- najwyższa rada religijno-sądownicza w starożytnej Judei. --- a wśród niego HanaanHanaan --- w tradycyjnym polskim przekładzie Ewangelii: Annasz., starzec z
twarzą sępa i z oczyma w krwawych obwódkach, oraz ociężały KajafaKajafa --- w tradycyjnym polskim przekładzie Ewangelii: Kajfasz.,
przybrany w dwurożną czapkę, z pozłocistą tablicą na piersiach. Razem z
nimi szli różni faryzeusze, jak to: wlokący nogi, którzy umyślnie
potrącali stopami o wszystkie przeszkody, faryzeusze o krwawych czołach, również umyślnie rozbijający je o mury, i faryzeusze zgarbieni,
niby gotowi do przyjęcia ciężaru grzechów całego miasta na swe ramiona.
Posępna powaga i zimna zaciekłość różniła ich od zgiełkliwej zgrai pospolitego ludu.
Antysemityzm, KolonializmCinna przyglądał się tej ciżbie ludzkiej z chłodną i pogardliwą twarzą
człowieka należącego do rasy panującej, Antea --- ze zdziwieniem i obawą.
Wielu Żydów zamieszkiwało Aleksandrię, ale tam byli oni na wpół Hellenami, tu zaś po raz pierwszy widziała ich takimi, jakimi przedstawiał ich
prokurator i jakimi byli w swym własnym gnieździe. Jej młoda twarz, na
której śmierć wycisnęła już swe piętno, jej do cienia podobna postać zwracały
powszechną uwagę. Przypatrywano jej się natrętnie, o ile pozwalali na to
otaczający lektykę żołnierze; tak wielką była jednak tu pogarda i nienawiść
dla obcych, że w żadnych oczach nie było widać współczucia, raczej połyskiwała w nich radość, że ofiara nie ujdzie śmierci. Antea teraz dopiero
zrozumiała dokładnie, dlaczego ci ludzie wołali o krzyż dla proroka, który
opowiadał miłość.
I ów Nazarejczyk wydał się jej nagle kimś tak bliskim, że niemal drogim.
On musiał umrzeć --- i ona również. Jego, po wydanym wyroku, już nic nie
mogło ocalić --- i na nią wyrok zapadł --- więc zdawało się Antei, że ich
połączyło braterstwo niedoli i śmierci. Tylko On szedł na krzyż z wiarą w
pośmiertne jutro, ona tej wiary dotąd nie miała i przyszła jej zaczerpnąć w
Jego widoku.
Tymczasem z dala rozległa się wrzawa, świst, wycie, po czym wszystko
ucichło. Dał się słyszeć chrzęst broni i ciężki krok legionistów. Tłumy zakołysały się, rozstąpiły, i oddział prowadzący skazanych począł przesuwać się
koło lektyki. Z przodu, po bokach i z tyłu szli równym i powolnym krokiem
żołnierze, w środku widać było trzy przecznice krzyżów, które zdawały się
same postępować, nieśli je bowiem ludzie zgarbieni pod ciężarem. Łatwo
było odgadnąć, że między tymi trzema nie ma Nazarejczyka, dwaj bowiem
mieli bezczelne twarze opryszków, trzecim był niemłody prosty wieśniak,
którego widocznie żołnierze zmusili do zastępstwa. ChrystusNazarejczyk szedł za
krzyżami, mając blisko za sobą dwóch żołnierzy. Szedł w narzuconym na
wierzch odzienia purpurowym płaszczu i w cierniowej koronie, spod której
kolców wydobywały się krople krwi. Jedne ściekały mu z wolna po twarzy,
inne skrzepły tuż pod koroną, w kształt jagód dzikiej róży lub koralowych
paciorków. Blady był, posuwał się z wolna chwiejnym, osłabionym krokiem.
Szedł wśród urągowiska ciżby, jakby w zaświatowym zamyśleniu pogrążony,
jakby oderwany już od ziemi, jakby niebaczny na okrzyki nienawiści lub
jakby nad miarę ludzkich przebaczeń przebaczający i nad miarę ludzkiej
litości litościwy, bo już nieskończonością ogarnięty, już nad ludzkie zło
wyniesiony, cichy bardzo, słodki i tylko ogromem smutku całej ziemi smutny.
--- Prawdą jesteś --- wyszeptała drżącymi ustami Antea.
Orszak przesuwał się teraz tuż koło lektyki. Była nawet chwila, że się
zatrzymał, podczas gdy idący na przedzie żołnierze oczyszczali z ciżby drogę.
Antea widziała teraz Nazarejczyka o kilka kroków: widziała, jak powiew
poruszał zwoje jego włosów, widziała czerwonawy odblask, padający od
płaszcza Jego na wybladłą i przezroczystą twarz. Tłuszczatłuszcza --- rozwydrzony, wrogi tłum., rwąc się ku
Niemu, otoczyła teraz ciasnym półkolem żołnierzy tak, że musieli uczynić z
włóczni zaporę, by Go bronić przed jej wściekłością. Wszędy widać było
wyciągnięte ramiona z zaciśniętymi pięściami, oczy wychodzące z powiek,
połyskujące zęby, brody rozchwiane od wściekłych ruchów i usta w pianie,
wyrzucające chrapliwe okrzyki. On zaś, spojrzawszy naokół, jakby się chciał
spytać: ,,Com wam uczynił?" --- podniósł następnie oczy ku niebu i modlił się
--- i przebaczał.
--- Anteo! Anteo! --- zawołał w tej chwili Cinna.
Lecz Antea zdawała się nie słyszeć jego wołania. Z oczu płynęły jej wielkie
łzy, zapomniała o chorobie, zapomniała, że już od wielu dni nie podnosiła się
z lektyki i powstawszy nagle drżąca, na wpół przytomna z żalu, litości i z
oburzenia na ślepe okrzyki ciżby, poczęła chwytać hiacynty i kwiat jabłoni i
rzucać pod stopy Nazarejczyka.
Na chwilę uczyniło się cicho. Tłum ogarnęło podziwienie na widok tej
dostojnej Rzymianki, oddającej cześć skazanemu. On zwrócił oczy na jej
biedną chorą twarz i usta Jego poczęły się poruszać, jakby ją błogosławił.
Antea, opadłszy znów na poduszki lektyki, czuła, że spływa na nią morze
światła, dobroci, miłosierdzia, otuchy, nadziei, szczęścia, i wyszeptała znowu:
--- Tyś jest Prawdą.
Potem nowa fala łez napłynęła jej do oczu.
Lecz Jego popchnięto naprzód, na odległe o kilkadziesiąt kroków od lektyki miejsce, na którym stały już wbite w rozpadliny skał słupy krzyżów.
Tłum przesłonił Go znowu, lecz że miejsce owo było znacznie wyniesione,
Antea ujrzała znów niebawem Jego bladą twarz i cierniową koronę. Legioniści zwrócili się raz jeszcze ku tłuszczy i odegnali ją kijami dość daleko, by
nie przeszkadzała egzekucji. Poczęto teraz przywiązywać dwóch opryszków
do bocznych krzyżów. Trzeci krzyż stał w pośrodku z białą kartą, przybitą
ćwiekiem na wierzchołku, którą podnosił i szarpał wzmagający się coraz
wiatr. Gdy żołnierze zbliżywszy się wreszcie do Nazarejczyka, jęli Go rozbierać z odzieży, w tłumie zagrzmiały okrzyki: --- Król, król! nie daj się, królu!
gdzie twoje zastępy? broń się!
Chwilami wybuchał śmiech, który porywał tłuszczę, tak że nagle cała
kamienna wyżyna rozbrzmiewała jednym chichotem. Jego tymczasem rozciągnięto na wznak na ziemi, aby Mu ręce przybić do przecznicy krzyża,
potem zaś podciągnąć Go wraz z nią na słup główny.
Wtem jakiś człowiek, stojący niedaleko lektyki i przybrany w białą simarę rzucił się nagle na ziemię, zgarnął na głowę pył i okruchy kamienne i
począł krzyczeć okropnym, pełnym rozpaczy głosem: --- Byłem trędowaty --- uzdrowił mnie --- przeczprzecz (daw.) --- dlaczego, za co. Go krzyżują!?
Antei twarz zbielała jak chusta.
--- On go uzdrowił... słyszysz, Kaju? --- rzekła.
--- Czy chcesz wrócić? --- spytał Cinna.
--- Nie! Tu zostanę!
A Cinnę ogarnęła, jak wicher, dzika i bezbrzeżna rozpacz, że nie wezwał
Nazarejczyka do swego domu, by mu uzdrowił Anteę.
Ale w tej chwili żołnierze, przyłożywszy ćwieki do Jego rąk, poczęli w nie
uderzać. Dał się słyszeć tępy szczęk żelaza o żelazo, który wnet zmienił się w
donioślej brzmiący rozgłos, gdy ostrza gwoździ, przeszedłszy przez ciało,
zagłębiły się w drzewo. Tłumy uciszyły się znów, prawdopodobnie dlatego,
by napawać się krzykami, jakie męczarnia mogła wydrzeć z ust Nazarejczyka.
Ale On pozostał cichy i na wyżynie rozległy się tylko złowrogie i straszne
uderzenia młotów.
Wreszcie skończono robotę i przecznicę wraz z ciałem podciągnięto ku
górze. Pilnujący roboty setnik wymawiał, a raczej śpiewał jednostajnym
głosem słowa komendy, wedle której jeden z żołnierzy począł następnie
przygważdżać nogi.
Tymczasem owe obłoki, które od rana wytaczały się na widnokrąg, przysłoniły słońce. Odległe wzgórza i skały, świecące w blasku, zgasły. Świat
zmierzchł. Złowrogi, miedziany mrok ogarnął okolicę i, w miarę jak słońce
zasuwało się głębiej za zwały chmur, gęstniał coraz bardziej. Rzekłbyś, że ktoś
z góry przesiewał na ziemię czerwonawą ciemność, gorący wiatr uderzył raz i
drugi, potem ścichł. Powietrze stało się parne.
Nagle i owe resztki rudawych blasków sczerniały. Posępne jak noc chmury
poczęły się przewracać i posuwać na kształt olbrzymiego wału ku wyżynie i
miastu. Szła burza. Świat napełnił się niepokojem.
--- Wracajmy! --- rzekł znów Cinna.
--- Jeszcze, jeszcze chcę Go widzieć! --- odpowiedziała Antea.
Ponieważ mrok przesłonił wiszące ciała, Cinna kazał zanieść lektykę bliżej
do miejsca męki. Przysunęli się tak blisko, że zaledwie kilka kroków dzieliło
ich od krzyża. Na ciemnym drzewie widać było ciało Ukrzyżowanego, które
w tym powszechnym zaćmieniu wydawało się jakby ze srebrnych promieni
księżyca utkane. Pierś Jego podnosiła się szybkim oddechem. Głowę i oczy
trzymał jeszcze zwrócone ku górze.
Wtem w głębiach chmur ozwał się głuchy pomruk. Grzmot zbudził się,
wstał, przetoczył się ze straszliwym łoskotem od wschodu na zachód, a
potem, jakby zapadał w bezdenne przepaści, odzywał się niżej i niżej, to
cichnąc, to wzmagając się, w końcu huknął jak grom, aż ziemia zatrzęsła się w
posadach.
Jednocześnie olbrzymia sina błyskawica rozdarła chmury, rozświeciła niebo, ziemię, krzyże, zbroje żołnierzy i zbitą jak stado owiec tłuszczę, niespokojną i trwożną.
Po błyskawicy zapadła jeszcze grubsza ciemność. W pobliżu lektyki ozwały
się łkania jakichś kobiet, które również zbliżyły się do krzyża. Było coś
przerażającego w tym łkaniu wśród ciszy. Ci, którzy pogubili się w tłumie,
poczęli się teraz nawoływać. Tu i ówdzie ozwały się przerażone głosy:
--- Ojah! oj lanu! zali nie Sprawiedliwego ukrzyżowano!?
--- Który dawał świadectwo prawdzie! Ojah!
--- Który wskrzeszał zmarłe. Ojah!
A inny głos zawołał:
--- Biada ci, Jeruzalem!
Inny znów:
--- Ziemia zadrżała!
Burza, Omen, ŚmierćDruga błyskawica odkryła głębie nieba i ukazała w nich jakby olbrzymie
ogniste postacie. Głosy ucichły, a raczej zginęły w poświstach wichru, który
zerwał się nagle z olbrzymią siłą, zdarł mnóstwo chust, opończy i począł
rzucać nimi po wyżynie.
Głosy poczęły znów wołać:
--- Ziemia zadrżała!
Niektórzy jęli uciekać. Innych trwoga przykuła do miejsca --- i ci stali w
osłupieniu, bez myśli, z tym mętnym wrażeniem tylko, że stało się coś
straszliwego.
Lecz mrok począł nagle rzednąć. Wicher przewracał chmury, skręcał je i
szarpał jak zetlałe szmaty. Jasność wzrastała stopniowo, na koniec ciemny
strop rozdarł się i przez szczelinę lunął potok słonecznego światła: wnet
rozwidniła się wyżyna, zalęknione twarze ludzkie i krzyże.
Głowa Nazarejczyka opadła nisko na piersi, blada, jakby woskowa;
powieki miał zamknięte i zsiniałe usta.
--- Umarł --- szepnęła Antea.
--- Umarł --- powtórzył Cinna.
W tej chwili centurion sięgnął włócznią do boku zmarłego. Dziwna rzecz:
powrót światła i widok tej śmierci zdawał się uspokajać tłumy. Przysuwały się
one teraz coraz bliżej, zwłaszcza że żołnierze nie bronili już przystępu. Wśród
czerni ozwały się głosy:
--- Zejdź z krzyża! Zejdź z krzyża!
Antea raz jeszcze rzuciła oczyma na tę bladą, zwieszoną głowę, po czym
ozwała się cicho, jakby sama do siebie:
--- Zali zmartwychpowstanie?...
Wobec śmierci, kładnącej błękitne piętna na Jego oczy i usta, wobec tych
wyciągniętych nad miarę ramion, wobec tego nieruchomego ciała, które już
osunęło się ku dołowi ciężarem rzeczy martwych, głos jej drgał rozpaczliwym
zwątpieniem.
Nie mniejsze zmartwienie targało i duszą Cinny. On również nie wierzył, że
Nazarejczyk zmartwychpowstanie, ale wierzył, że gdyby żył, On jeden
mógłby złą lub dobrą swą mocą uzdrowić Anteę.
A tymczasem coraz liczniejsze głosy wołały naokół:
--- Zejdź z krzyża! zejdź z krzyża!
--- Zejdź --- powtórzył z rozpaczą w duchu Cinna --- uzdrów mi ją, a zabierz
duszę moją!
Wypogadzało się coraz bardziej. Wzgórza były jeszcze we mgle, ale nad
wyżyną i miastem niebo oczyściło się zupełnie. ,,Turris Antonia"Turris Antonia (łac.: wieża Antonia) --- twierdza Antonia, zbudowana w 31 p.n.e. w płn.-wsch. narożniku Świątyni Jerozolimskiej przez Heroda Wielkiego, nazwana na cześć jego patrona Marka Antoniusza. Stanowiła część fortyfikacji miejskich, równocześnie umożliwiając nadzorowanie położonego poniżej placu świątynnego. W czasach Jezusa stacjonował w niej garnizon rzymski. W roku 70 została zniszczona przez wojska Tytusa podczas oblężenia Jerozolimy w wojnie żydowskiej. błyszczała w słońcu, jaśniejąc sama na kształt słońca. Powietrze uczyniło się świeże
i rojne od jaskółek. Cinna dał rozkaz odwrotu.
Godzina była popołudniowa. W pobliżu domu Antea rzekła nagle:
--- Hekate nie przyszła dziś.
Cinna także myślał o tym.
VIII
Widmo nie ukazało się i nazajutrz. Chora była ożywiona niezwykle, albowiem przyjechał z Cezarei Tymon, który, niespokojny o życie córki i przerażony listami Cinny, porzucił przed kilku dniami Aleksandrię, aby raz
jeszcze zobaczyć przed śmiercią jedyne dziecko. Do serca Cinny poczęła
znów kołatać nadzieja, jakby upominając się, by ją wpuścił. Lecz on nie śmiał
odemknąć drzwi temu gościowi, nie śmiał się spodziewać. W widzeniach,
które zabijały Anteę, bywały już przecie przerwy, wprawdzie nigdy dwudniowe, ale jednodniowe zdarzały się i w Aleksandrii, i na pustyni. Folgę obecną
przypisywał Cinna przybyciu Tymona i wrażeniom spod krzyża, które tak
napełniły duszę chorej, że nawet z ojcem nie mogła o czym innym rozmawiać. Tymon słuchał też w skupieniu, nie przeczył, rozważał --- i tylko
wypytywał starannie o naukę Nazarejczyka, o której Antea wiedziała zresztą
tylko to, co jej powtórzył prokurator.
Czuła się jednak w ogóle zdrowsza i nieco silniejsza, a gdy południe
przyszło i minęło, w oczach jej zabłysła prawdziwa otucha. Kilkakrotnie
nazywała ów dzień pomyślnym i prosiła męża, by go zapisał.
Dzień zaś był naprawdę smutny i posępny. Deszcz padał od rana, z
początku bardzo obfity, potem drobny, siekący, z niskich, jednostajnie rozciągniętych chmur. Dopiero wieczorem niebo przetarło się i wielka ognista
kula słoneczna wyjrzawszy z mgieł umalowała purpurą i złotem chmury,
szare opoki, biały marmur portyku willi i stoczyła się wśród niezmiernych
blasków w stronę Śródziemnego Morza.
Natomiast nazajutrz pogoda uczyniła się cudna. Dzień zapowiadał się
znojny, ale ranek był świeży, niebo bez plamki, a ziemia tak zanurzona w
błękitnej kąpieli, że wszystkie przedmioty wydawały się błękitne. Antea
kazała się wynieść pod ulubioną pistację, aby z wyniosłości, na której stało
drzewo, napawać się widokiem wesołej i modrej oddali. Cinna i Tymon nie
odstępowali ani krokiem od lektyki, badając pilnie twarz chorej. Był w niej
jakiś niepokój oczekiwania, ale nie było tego śmiertelnego przerażenia, jakie
ogarniało ją poprzednio przed nadejściem południa. Oczy jej rzucały blask
żywszy, a policzki zakwitły słabym rumieńcem. Cinna naprawdę myślał teraz
chwilami, że Antea może być uzdrowiona, i na tę myśl chciało mu się rzucić
na ziemię, szlochać z radości i błogosławić bogów --- to znów ogarniała go
trwoga, że to jest może ostatni błysk gasnącej lampy. Chcąc zaczerpnąć
skądkolwiek nadziei, spoglądał kiedy niekiedy na Tymona, lecz i temu
podobne myśli musiały przechodzić przez głowę, gdyż unikał jego wzroku.
Żadne z trojga nie wspomniało słowem, że południe się zbliża. Natomiast
Cinna, rzucając co chwila oczyma na cienie, uważał z bijącym sercem, że
stają się one coraz krótsze.
I siedzieli jakby pogrążeni w zadumie. Może najmniej niespokojna była
sama Antea. Leżąc w otwartej lektyce, z głową wspartą na purpurowej
poduszce, oddychała z lubością czystym powietrzem, które powiew przynosił
z zachodu, od dalekiego morza. Ale przed południem i ów powiew ustał.
Upał stawał się większy; przygrzane słońcem cząbry skał i krzaki nardu
poczęły ronić woń mocną i upajającą. Nad kępkami anemonów kołysały się
jasne motyle. Ze szpar skalnych małe jaszczurki, które już przywykły do tej
lektyki i do tych ludzi, wysuwały się, jak zwykle, jedna za drugą, ufne i
zarazem na każdy ruch ostrożne. Świat cały koił się w świetlistej ciszy, w
cieple, w pogodnej słodyczy i w błękitnym uśpieniu.
Tymon i Cinna zdawali się również zatapiać w tym słonecznym spokoju.
Chora przymknęła oczy, jakby ją ogarniał lekki sen --- i milczenia nie przerywało nic prócz westchnień, które od czasu do czasu podnosiły jej pierś.
A tymczasem Cinna zauważył, że cień jego stracił wydłużony kształt i leży
mu tuż pod nogami.
Było południe.
WizjaNagle Antea otworzyła oczy i ozwała się jakimś dziwnym głosem:
--- Cinno, daj mi rękę.
On zerwał się i wszystka krew ścięła mu się lodem w sercu: oto przychodzi
godzina strasznych widzeń.
A jej oczy otwierały się coraz szerzej.
--- Czy widzisz --- mówiła --- jak tam światło zbiera się i związuje w powietrzu,
jak drga, błyszczy i zbliża się ku mnie?
--- Anteo! nie patrz tam! --- krzyknął Cinna.
Lecz, o dziwo! na jej obliczu nie było przerażenia. Rozchyliły się usta, oczy
patrzały coraz szerzej --- i jakaś niezmierna radość poczęła rozjaśniać jej
twarz.
--- Słup światła zbliża się ku mnie --- mówiła dalej. --- Widzę! To On, to
Nazarejczyk... Uśmiecha się... O słodki!... o miłościwy!... Ręce przebite
wyciąga, jak matka, ku mnie. Cinno! On niesie mi zdrowie, zbawienie i
wzywa mnie do siebie.
A Cinna pobladł bardzo i rzekł:
--- Gdziekolwiek nas wzywa --- pójdźmy za Nim!
W chwilę później, z drugiej strony, na kamiennej ścieżce prowadzącej do
miasta, pojawił się Pontius Pilatus. Zanim się zbliżył, widać było z jego
twarzy, że niesie jakąś nowinę, którą jako rozsądny człowiek uważa za nowy,
dziwaczny wymysł łatwowiernych i ciemnych tłumów. Jakoż z daleka jeszcze
począł wołać ocierając pot z czoła:
--- Wyobraźcie sobie, co ci znów rozpowiadają: że zmartwychwstał!