Goethe, Johann Wolfgang von
Herman i Dorota
Jenike, Ludwik
Kozioł, Paweł
Ołusek, Paulina
Ołtusek, Paulina
Choromańska, Paulina
Fundacja Nowoczesna Polska
Romantyzm
Epika
Poemat
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Fundację Nowoczesna Polska. Wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Eine Publikation im Rahmen des Projektes Wolne Lektury. Herausgegeben mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit.
http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/goethe-herman-i-dorota
http://rcin.org.pl/dlibra/doccontent?id=19670&from=FBC
Johann Wolfgang von Goethe, Herman i Dorota, tłum. Ludwik Jenike, oprac. Zygmunt Zagórowski, Krakowska Spółka Wydawnicza, Kraków 1928.
Domena publiczna - Ludwik Jenike zm. 1903
1974
xml
text
text
2013-09-03
pol
http://redakcja.wolnelektury.pl/media/dynamic/cover/image/2675.jpg
arrow, Robb North@Flickr, CC BY 2.0
http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/2675
http://wolnelektury.pl/media/book/pdf/goethe-herman-i-dorota.pdf
ISBN-978-83-288-0232-2
ISBN
application/pdf
https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/goethe-herman-i-dorota.html
ISBN-978-83-288-1291-8
ISBN
text/html
http://wolnelektury.pl/media/book/txt/goethe-herman-i-dorota.txt
ISBN-978-83-288-2246-7
ISBN
text/plain
http://wolnelektury.pl/media/book/epub/goethe-herman-i-dorota.epub
ISBN-978-83-288-3228-2
ISBN
application/epub+zip
http://wolnelektury.pl/media/book/mobi/goethe-herman-i-dorota.mobi
ISBN-978-83-288-4314-1
ISBN
application/x-mobipocket-ebook
Romantyzm
Utwór, który stał się inspiracją dla Adama Mickiewicza do napisania Pana Tadeusza. Herman i Dorota to poemat, określany niekiedy jako poemat idylliczny ze względu na tematykę, na który składa się Elegia (w przekładzie Leopolda Staffa) oraz dziewięć Pieśni.
Choć jest klasycznym dziełem opowiadającym o miłości oraz trudnościach, które stają na drodze kochanków do szczęścia, wyróżnia się formą --- został napisany na wzór antycznego eposu, ale przedstawieni bohaterowie pochodzą z czasów współczesnych autorowi.
Johann Wolfgang Goethe to najsłynniejszy niemiecki pisarz przełomu XVIII i XIX wieku, reprezentował okres tzw. Sturm und Drang (Burzy i naporu). Obecnie wiązany z tradycją romantyczną, ale w rzeczywistości był przedstawicielem estetyki klasycznej, znawcą wielu dziedzin nauki i sztuki. Znany przede wszystkim jako autor Cierpień młodego Wertera, tworzył jednak zarówno prozę, jak i poezje oraz dramaty (na czele z nieśmiertelnym arcydziełem kultury europejskiej, jakim pozostaje Faust).
Johann Wolfgang von Goethe
Herman i Dorota
Ortografię i interpunkcję dostosowano do norm współczesnych. Wielokrotnie usunięto dywiz oddzielający partykułę -by.
śród -> wśród; tem, czem, swem -> tym, czym, swym; zbliska -> z bliska. śpichlerz -> spichlerz; niepewno -> niepewnie. z poza -> spoza.
I. KalliopeKalliope (mit. gr.) --- muza poezji epickiej.
Klęska i współczucie
«Jakom żyw, nie widziałem i rynku, i ulic tak pustych!/
Miasto jak wymiecione! jak gdyby wymarłe!... Zaledwo,/
Zda się, kilkudziesięciu mieszkańców naszych zostało./
Emigrant, Ucieczka, OpiekaCo to może ciekawość! W te pędy każdy wybiega,/
By przypatrzyć się rzeszy tych biednych zareńskichzareński --- przybywający zza Renu. wygnańców./
Toć do grobli, przez którą przechodzą, godzina jest drogi,/
A ludziska wylegli, pomimo skwaru południa./
Wolę siedzieć tu w chłodzie, niż widzieć smutną niedolę/
Tych poczciwców, co część zaledwo uniósłszy chudobychudoba (daw.) --- dobytek.,/
Ziemię ojczystą rzucili i ciągną przez naszą dolinę.../
Dobrześdobrześ (...) zrobiła --- konstrukcja z ruchomą końcówka czasownika; inaczej: dobrze zrobiłaś., żono, zrobiła, żeś syna wysłała tam do nich/
Z jadłem, napitkiem, odzieżą i trochą bielizny znoszonej,/
By obdzielił tułaczów, boć dawać jest rzeczą zamożnych.../
Jak ten chłopak powozi! Jak dzielnie prowadzi gniadosze!/
Doskonale wygląda kolasa nowa; wygodnie/
Czworo zasiąść w niej może, a piąty woźnica na koźle./
Dziś pojechał sam Herman; ot, właśnie skręcił za węgieł!»
Tak przemawiał do żony, przed bramą swego zajazdu,/
Zacny właściciel gospody pode Lwem Złotym, na rynku./
Na to odrzekła mężowi rozumna i rządnarządny (daw.) --- umiejący gospodarować. gosposia:/
«Ojcze, nie lubię ja zwykle rozdawać zużytej bielizny,/
Boć to skarb jest domowy, i dostać jej za pieniądze/
W razie potrzeby nie można. Lecz dziś wyszukałam najchętniej/
Kilka calszych poszewek, i koszul też trochę wybrałam;/
Bo mówiono, że dzieci i starcy uciekli półnago./
Ale wybacz mi, ojcze, żem nawet i ciebie złupiła,/
A szczególniej, że dałam ten szlafrok we wzory indyjskiewzory indyjskie --- desenie kwiatowe na sprowadzanych z Indii Wschodnich lepszych gatunkach perkalu.,/
Na flaneli; wszak był wytarty i wyszedł już z mody».
ModaZ dobrotliwym uśmiechem odpowie jej na to gospodarz:/
«Szkoda mi tego szlafroka; prawdziwy był wschodnioindyjski,/
Chociaż niemodny w istocie. Ha, dziś wymagają od człeka,/
Aby cały dzień boży w surduciesurdut --- długa, dwurzędowa marynarka męska. chodził i w butach,/
Lub w kapocie przynajmniej; pantofle i szlafrok wyklęte».
«Patrz --- wtrąciła gosposia --- już oto niektórzy wracają,/
Co widzieli wygnańców; zapewne przejść już musieli./
Jak opyleni są wszyscy, i jak im twarze pałają!/
O, nierada bym po to na taki upał biec w pole,/
Aby widzieć cierpienie! Mnie dosyć tego, co słyszę».
Na to zacny jej mąż po chwili odrzeknie z przyciskiem:/
«Rzadko taka pogoda na takie żniwo przypadaRzadko taka pogoda na takie żniwo przypada --- ten wers pozwala wnioskować, że akcja dzieje się w sierpniu../
Ani wątpić, że plon zdążymy sprzątnąć szczęśliwie,/
Bo bez chmurek jest niebo, a wiatr od wschodu powiewa./
Znak to stałej pogody, a zboże dawno dojrzałe;/
Jutro rano, da Bóg, obfite żniwo zaczniemy».
Gdy tak mówił, wzrastała gromada mężczyzn i niewiast,/
Co wracając z nad grobli, skwapliwieskwapliwie (daw.) --- szybko i chętnie. ku domom śpieszyli./
Jechał także z córkami, w odkrytej landauskiej kolasielandauska kolasa a. lando --- powóz konny ze składanym dachem; nazwa miała powstać stąd, że tego rodzaju powozu użył po raz pierwszy cesarz Józef I w czasie oblężenia miasta Landau w Palatynacie (1702).,/
Możny kupiec, właściciel nowego domu na rynku. ---/
Więc zaludniły się wkrótce ulice miasteczka, bo sporo/
Rękodzielni w nim było i różnych rzemiosł moc wielka.
I tak para małżonków gwarzyła przed bramą zajazdu,/
Nad tłumami przechodniów niejedną czyniąc uwagę./
Aż nareszcie czcigodna niewiasta poczęła w te słowa:/
«Patrz, tam idzie ksiądz pleban, a z nim nasz sąsiad, aptekarz;/
Oni wszystko widzieli i chętnie nam to opowiedzą».
I przyjaźnie podeszli przybysze, witając małżeństwo,/
I zasiedli strudzeni przed bramą na ławach drewnianych,/
Kurz strzepując z obuwia i twarze wachlując chustkami./
Pierwszy, po przywitaniach, rozpoczął aptekarz dość kwaśno:/
«Ludzie zawsze są ludźmi, słabymi jeden w drugiego!/
Każdy pogapić się lubi, gdy bliźni nieszczęściem dotknięty./
Lecą, by się przypatrzyć płomieniom niszczącym dobytek/
Lub cierpieniu zbrodniarza, gdy kat na stracenie go wiezie./
Teraz oto znów biegną, by ujrzeć tych biednych wygnańców,/
Niepamiętni, że może i na nas, prędzej lub później,/
Taka dola wypadnie. Gorsząca to lekkomyślność!»
Ale mu na to odpowie rozumny i zacny ksiądz pleban,/
Chluba miasta całego, młodzieniec bliski męskości./
Znał on życia koleje i znał potrzeby słuchaczów,/
I głęboko przejęty Świętego Zakonuzakon (daw.) --- prawo. słowami/
Wiedział, jaki ich wpływ na ludzkie myśli i sprawy,/
Choć nieobce mu były i świeckie pisma co lepsze./
On więc rzekł:/
«Kondycja ludzkaNie potępiam ja żadnej skłonności człowieka,/
Jaką go obdarzyła troskliwa matka-natura;/
Bo gdzie rozum nie sięga, tam nieraz popęd bezwiedny/
Łatwo wszystkiego dokona. Toć gdyby nie owa ciekawość,/
Człek nie wiedziałby często, jak pięknie wszystko na świecie/
W jedną całość się splata. Szukając tego, co nowe,/
Łatwo w drodze się spotka i z tym, co jest pożyteczne;/
Potem zapragnie dobrego i przez nie sam się uzacni./
Lekkomyślność w młodości wesołą mu jest towarzyszką,/
Kryjąc niebezpieczeństwo i ślad zacierając cierpienia./
Ale godzien szacunku jest mąż, co w latach dojrzałych/
Zdoła rozum stateczny wyrobić z młodzieńczej swobody,/
Co w nieszczęściu, jak w szczęściu, niezłomny gorliwie się krząta/
I zastąpić potrafi czym innym to, co utraci".
Lecz niecierpliwa gosposia nieśmiało przerwała mu mowę;/
«Jak tam było? Powiedzcie, bo trawi nas wielka ciekawość»./
«Wątpię --- odparł jej na to aptekarz głosem poważnym ---/
Bym rozweselić się prędko potrafił po tym, com widział./
UcieczkaTrudno bo opowiedzieć słowami tę nędzę dotkliwą./
Jeszcze na łące z daleka ujrzeliśmy gęstą kurzawę/
I, jak okiem zasięgnąć, wędrowców tłum nieprzejrzany./
Lecz zaledwośmy weszli na drogę poza wzgórzami,/
W wielką wpadliśmy ciżbę powózek, jeźdźców i pieszych./
Dużo nam biedy, niestety, przed wzrokiem się przewinęło,/
Dużo dowodów, jak ciężko z ojczystą rozstać się strzechą,/
A jak słodko ocalić w nieszczęściu kęs chleba i życie./
Smutno patrzyć, gdy wszystko, co w domu zasobnym stanowi/
Ład gospodarczy, jeżeli użytym zostanie właściwie,/
Gdzieś po wozach i karachkara (z niem. Karren) --- dwukołowy wózek. zmieszane leży w rozsypce:/
Ponad szafą spoczywa rzeszotorzeszoto --- rodzaj sita z dużymi otworami. i kołdra wełniana,/
Pościel w jakimś korycie, a prześcieradło na lustrze./
Zwykle człowiek utraca przytomność w niebezpieczeństwie,/
Że pochwyca drobiazgi, a to, co kosztowne, zostawia./
Tak i tutaj niejeden niebacznie, choć zabiegliwie,/
Lichym sprzętem na próżno obciążał i konie i woły,/
Stare deski wywożąc i beczki, dzięciorkidzięciorek --- przenośne ogrodzenie przestrzeń dla ptactwa domowego. i kojec./
I kobiety, i dzieci stękały pod ciężkim brzemieniem/
Koszów i worów ładownych rupiećmirupiećmi --- dziś popr. forma N.lm: rupieciami. bez żadnej wartości;/
Bo niechętnie się człowiek rozstaje i z lichą drobnostką./
Wśród tumanów kurzawy przesuwał się pochód wygnańców/
Bez porządku i ładu. Jednemu, co konie miał gorsze,/
Wolniej jechać się chciało, drugiemu śpieszyć co żywoco żywo (daw.) --- jak najszybciej../
Więc się krzyki rozległy duszonych niewiast i dzieci,/
Głosy bydląt wszelakich, zmieszane z psów ujadaniem,/
I znów jęki bolesne staruszków i chorych, co w górze/
Na chwiejących się wozach siedzieli w poduszkach i kołdrach./
Wtem się koło złamało i jeden z wozów tych runął,/
Wyrzucając daleko na pole z wielkim zamachem/
Tych, co byli na wierzchu, za nimi skrzynie i paki./
Leżał wóz połamany i ludziom zabrakło pomocy,/
Bo ich inni mijali pośpiesznie, sobą zajęci./
Więc pobiegliśmy do nich, a byli tam starcy i chorzy,/
Co już w domu zaledwo znosili wiek i cierpienie,/
A tu w pyłu tumanach na skwarnymskwarny --- upalny. słońcu leżeli».
Odrzekł na to wzruszony gospodarz zajazdu pode Lwem:/
«Oby Herman ich znalazł i zdołał posilić i odziać!/
Nieradbym ujrzeć ich; mnie boli widok cierpienia./
Zaraz po pierwszej wieści o losie biednych tych ludzi,/
Myśmy dla nich posłali okruchy naszego dostatku,/
Aby wspomóc choć kilku. --- AlkoholLecz rzućmy smutne te myśli,/
Bo obawa i troska zbyt łatwo serce ogarnia./
Wejdźmy raczej do domu, do owej izby chłodniejszej/
Od północy. Mateczka starego przyniesie nam wina;/
Boć to dobry, jak wiecie, jest trunek na wszelki frasunekfrasunek (daw.) --- smutek, zmartwienie../
Tu nam pić niedogodnie, bo muchy topią się w szklankach»./
I powstali, i weszli do izby, ciesząc się chłodem.
Wkrótce wniosła gosposia klarowny jak kryształ napitek,/
W szlifowanej butelce, na czystej cynowej podstawce,/
I zielone kielichy, jak trzeba do wina reńskiego./
Więc zasiedli we trzech przy stole okrągłym, świecącym,/
Co na potężnych stał nogach; i zaraz w kieliszki stuknęli/
Zacny gospodarz i pleban, sam tylko aptekarz próżnował,/
Przetoprzeto (daw.) --- więc. rzekł mu gospodarz uprzejmym słowem zachęty:
«Pijże, miły sąsiedzie! Wszak dotąd nas Pan Bóg łaskawie/
Od nieszczęścia zachował, to raczy zachować i nadal./
Od owego pożaru, co tyle nam szkody wyrządził,/
Święta jego prawica widocznie we wszystkim nas chroni;/
Miałażby miasto kwitnące na nową wystawić zagładę?»
Na to zacny ksiądz pleban poważnie rzekł i łagodnie:/
«Tej się wiary trzymajcie, bo ona w szczęściu rozwagę,/
A w nieszczęściu pociechę i błogą daje nadzieję».
I znów wtrącił gospodarz rozumne i męskie te słowa:/
«Jakżem często podziwiał łożysko Renu wspaniałe,/
Gdy zawitać doń przyszło w podróżach moich za chlebem./
Zawsze zdał mi się wielkim; lecz nigdy przypuścić nie mogłem,/
Że uroczy ten brzeg za wał nam posłuży od wrogaten brzeg za wał nam posłuży od wroga --- w 1797 r. w wyniku traktatów pokojowych w Rastatt uznano Ren za granicę francusko-niemiecką../
Więc gdy broni nas rzeka, gdy broni ramię współbraci/
I opieka Wszechstwórcy, to któżby zwątpił o jutrze?/
Już ustają walczący i wszystko wróży nam pokój;/
Niechże przy jego obchodzie, gdy zagrzmią trąby i dzwony,/
Gdy wspaniale Te DeumTe Deum laudamus (łac.) --- Ciebie, Boże, wysławiamy; początek hymnu kościelnego przypisywanego św. Ambrożemu. przy wtórze organu zadźwięczy,/
I nasz Herman przed wami, czcigodny księże plebanie,/
Wespół z zacną dziewicą na ślubnym stanie kobiercu./
Aby ta uroczystość, pamiętna dla kraju całego,/
Odtąd i dla mnie się stała rocznicą i świętem domowym./
SamotnikTylko nierad spostrzegam, że chłopiec nasz, w domu tak czynnyczynny (daw.) --- aktywny.,/
Jakoś leniwo się garnie na zewnątrz, że stroni od ludzi,/
I usuwa się nawet od dziewcząt młodych i tańca».
Rzekł i ucha nastawił. I słychać było tętnienie/
Kopyt końskich przed domem i głuchy turkot powozu,/
Który szybko i grzmiąco pod bramę zajazdu się wtoczył.
II. TerpsichoreTerpsichore (mit. gr.) --- muza tańca.
Herman
Ledwo wszedł do gościnnej komnaty dorodny młodzieniec,/
Pleban rzucił nań wzrokiem badawczym i bystrym zarazem,/
Śledząc całą postawę i wzięciewzięcie (daw.) --- sposób zachowania. się jego i ruchy/
Okiem znawcy, co łatwo do głębi umysłu przenika;/
Potem zwrócił do niego z uśmiechem te słowa poufne:
«Coś bo w tobie spostrzegam dziwnego! Nigdym cię jeszcze/
Tak wesołym nie widział i tak ruchawymruchawy --- dziś popr.: ruchliwy., jak dzisiaj./
Żwawy wracasz i rześki, boś pewnie dary matczyne/
Rozdał między ubogich i zebrał plon błogosławieństw».
Na to odrzekł spokojnie młodzieniec słowem poważnym:/
«Czym rozsądnie postąpił, sam nie wiem; ale mi serce/
Tak uczynić kazało, jak zaraz dokładnie opowiem./
Długoś, matko, zwlekała, szukając i znów przebierając/
Między starymi szmatami, więc późno dostałem, co trzeba./
Gdym nareszcie wyruszył za bramę i wjechał na drogę,/
Wracających spotkałem mieszkańców z żonami i dziećmi./
A tułaczów gromady daleko były za miastem./
Wyciągniętym więc kłusemkłus --- bieg czworonożnego zwierzęcia, w trakcie którego jednocześnie podnosi ono nogi znajdujące się na przekątnej. jechałem ku wiosce sąsiedniej,/
Gdzie wygnańcy odpocząć i szukać mieli noclegu./
Kiedym tak szybko i prosto po nowym puścił się trakcie,/
Z dala ujrzałem tam wóz, z potężnych tarcic spojony,/
Zaprzężony w dwa silne i rosłe woły robocze,/
Obok których kroczyła dziewczyna jakaś i zręcznie/
Kierowała zwierzętyzwierzęty --- dziś popr. forma N.lm: zwierzętami., wstrzymując je lub popędzając./
Ledwom zrównał się z nią, dziewczyna ku umie podeszła,/
Mówiąc głosem łagodnym: Nie dziwcie się, gdy nas konieczność/
Znaglaznaglać --- dziś: przynaglać. prosić o pomoc, bo wiele ten może, co musi./
Na tym wozie spoczywa małżonka dziedzica, z dziecięciem/
Dziś powitym; jeżeli w kuferku waszym jest płótno,/
To zostawcie je mnie, przez miłość Boga i bliźnich. ---/
Tak mówiła dziewica, a jam jej odparł skwapliwieskwapliwie (daw.) --- szybko i chętnie.:/
Dobrym ludziom, zaprawdę, natchnienie z nieba przychodzi,/
Że częstokroć przeczują niedolę współbraci. Mnie właśnie/
Matka dziś w takim przeczuciu na drogę dobrała zapasy. ---/
I rozpiąłem tłumoczek, i dałem jej szlafrok ojcowy,/
i koszule, i płótno; a ona, dziękując, odrzekła:/
SzczęścieW szczęściu nikt nie uwierzy, że cuda się dzieją na świecie,/
Bo w niedoli dopiero widomiewidomie (daw.) --- widocznie. zacne się serca/
Ku cierpiącym skłaniają. Niech Bóg wam przysługą nagrodzi! ---/
Więc poniosła mój dar do chorej, a ta, ucieszona,/
Przerzucała zapasy. Dziewica wtedy jej rzekła:/
Śpieszmy do wsi na nocleg, gdzie spocząć możemy wygodniej./
I skinęła mi głową uprzejmie, i dalej ruszyła./
Jam samotny pozostał, z rozterką w myśli, nie wiedząc,/
Czy pojechać do wioski i tam porozdawać jedzenie/
Między ubogich, czy tutaj nieznanej owej dziewicy/
Wszystko oddać, z wezwaniem, by sama rozdział zrobiła./
Ale wkrótce powziąłem stateczny zamiar, i wtedy/
Pogoniłem za nimi i rzekłem: Dobra panienko,/
Matka mi w powóz włożyła nie tylko starą bieliznę,/
Lecz i zapas żywności; niemało jej u mnie w tłumoku./
Więc ją złożyć zamierzam do waszych rąk; wy rozdacie/
Wszystko według potrzeby, a ja bym się rządził domysłem. ---/
Na to dziewica: Uczynię sumiennie, jako żądacie;/
Niech dobroczynny wasz dar prawdziwie zgłodniałych posili. ---/
Rzekła tak. A jam szybko otworzył tłumok i wyjął/
Szynki potężne, i chleby, i wino, i piwo, a ona,/
Wszystko to razem złożywszy na wozie, u nóg położnicy,/
Odjechała... I jam też pośpieszył z powrotem do miasta./
Ledwo Herman zakończył opowieść, aptekarz rozmowny/
Zabrał głos i zawołał:/
«SamolubstwoSzczęśliwy, kto w dniach niepokoju/
Sam na świecie, bez żony i drobnych dziatek gromady,/
Co się tulą do niego i trwożnie wzywają pomocy!/
Dziś niedobrze być ojcem. Ja dawno już mam odłożone/
Rzeczy najkosztowniejsze i trochę gotowych pieniędzy,/
Na przypadek ucieczki. Niech tu prowizor zostanie/
Przy aptece; najłatwiej się schronić, gdy człek niezwiązany».
MałżeństwoNa to Herman się wnet odezwał z przyciskiem: «Sąsiedzie,/
Nie podzielam ja wcale tych obaw waszych przesadnych./
Czy szlachetny to mąż, co w smutku albo w radości/
Myśli tylko o sobie, nie dzieląc doli, niedoli,/
Z tymi, których pokochał? Ja właśnie dziś bym się prędzej/
Do małżeństwa nakłonił; bo w takich czasach kobiecie/
Trzeba opieki, a znów mężczyźnie weselej z niewiastą».
Dobrze mówisz, Hermanie --- rzekł ojciec --- za to cię lubię;/
Tak rozsądnych wyrazów już dawnom z ust twych nie słyszał»./
Ale matka w te słowa schwyciła wątek rozmowy:/
«Synu, że słuszność z tobą, niech świadczy przykład rodziców;/
Myśmy się także pobrali nie w chwilach radości, lecz w smutku./
Pomnę, lat temu dwadzieścialat temu dwadzieścia --- takie określenie daty ślubu rodziców powoduje pewną sprzeczność, ponieważ Herman ma więcej niż 20 lat., w niedzielę, podczas posuchy/
Wybuchł straszny ów pożar, co miasto obrócił w perzynę./
Ludzie święto spędzali po wsiach, po karczmach i młynach,/
Gdy krzyknięto na trwogę. Płomienie się szybko szerzyły,/
Chłonąc w prawo i w lewo to domy, to spichrze ze zbożem,/
Bo nie było tam komu ratować, i wody zabrakło./
Zgorzał rynek, a z nim domostwo naszych rodziców,/
Z cała prawie chudobąchudoba (daw.) --- dobytek.. Jam z płaczem noc przesiedziała./
Strzegąc skrzyń ocalonych, i gratów, i wiązek z pościelą./
W końcu zmorzył mnie sen, a gdy o chłodzie porannym/
Wschód mnie słońca rozbudził, ujrzałam dym i pożogę,/
Mury wpół obalone i czarne, sterczące kominy./
Serce się w piersi ścisnęło; lecz słońce weszło wspaniale,/
Budząc w duszy zwątpiałej otuchę. Zerwałam się szybko/
I pobiegłam ku gruzom naszego domu, zobaczyć,/
Czy nie znajdę swych kur, bo byłam jeszcze dziecinną./
Kiedy tak przełaziłam przez belki i zgliszcza dymiące/
I stanęłam ze smutkiem na gruzach rodzinnej siedziby,/
Tyś nadchodził, ojczulku, z przeciwnej strony, szukając/
Konia, co ci go pożar zasypał; głowniegłownia --- tlący się kawałek drewna. tlejące/
Wkoło stajni leżały, lecz zwierza nie było i śladu./
I tak chwilę na siebie patrzyliśmy smutnie i łzawo,/
Bo runęła przegroda dzieląca nasze podwórza./
Potem ty mnie ująłeś za rękę, mówiąc: ElżbietoElżbieta --- aluzja autobiograficzna: tak brzmiało imię matki Goethego.,/
Co tu robisz? Odejdźmy, bo gruz podeszwy ci spali./
I chwyciłeś mnie w pół i niosłeś przez swoje podwórze,/
Aż do bramy sklepionej, co jedna, nietknięta pożarem./
Stała tak jak dziś stoi, i mimo wzdragania się mego,/
W czoło-ś mnie pocałował i rzekłeś te słowa znaczące:/
Patrz, mój dom jest zniszczony. Dopomóż mi go odbudować,/
A ja za to nawzajem i twemu ojcu pomogę. ---/
Jam cię nie zrozumiała; aż matka twoja do ojca/
Przyszła w swaty, i wkrótce się związek skojarzył serdeczny.../
Nieraz dziś jeszcze radośnie wspominam ową pożogę/
I wspaniały wschód słońca, bo dały mi męża dobrego./
Więc ci chwalę, Hermanie, że z taką ufnością dziecięcą/
Mówisz nam dziś o miłości, pomimo czasów burzliwych,/
I że chciałbyś się nawet ożenić, nie bacząc na wojnę»./
Na to znów się gospodarz odezwał skwapliwie i żywo:/
«Dobre są to zasady, i twoja opowieść, mateczko,/
Słowo w słowo prawdziwa. Lecz zawsze: co lepiej, to lepiej!/
Nie każdemu sądzono zaczynać zawód z niczego/
I mozolić się w życiu, jak nam to za młodu przypadło./
Ileż szczęśliwszy jest ten, co dom rodzicielski zasobny/
Bierze w dziedzictwo i tylko już myśli o jego ozdobie./
Każdy początek jest trudny, lecz najtrudniejszy podobno/
W gospodarstwie, bo coraz się zwiększa na wszystko drożyzna./
Więc spodziewam się, synu, że wkrótce sobie wybierzesz/
Jakie dziewczę posażne i w dom je ojca wprowadzisz./
Bogactwo, KobietaToć młodzieniec uczciwy, jak ty, wart żony majętnej,/
A przyjemnie to bardzo, gdy razem z serca wybraną/
W dom ci w kufrach i koszach dostatek wchodzi wszelaki./
Nie na próżno się krząta troskliwa matka, gromadząc/
Dla swej córki wyprawę w bieliźnie cienkiej i szatach;/
Nie na próżno ją chrzestni sprzętami darzą srebrnymi,/
A grosiwo na posag gromadzi ojciec w szkatule;/
Bo tym wszystkim dziewica ma kiedyś ucieszyć młodziana,/
Co wśród wielu ją wybrał na życia swego wspólniczkę./
Potem, jakże to miło, gdy żonka w nowym swym domu/
Własne sprzęty znajduje i w kuchni, i w izbach; gdy sobie/
Łóżko własną pościelą umości i własnym obrusem/
Stół nakryje. Zaprawdę, daleko to lepiej i składniej./
Kiedy panna posażna, bo biedną w końcu mąż gardzi/
I na równi ją ceni ze sługą, co przyszła z węzełkiem./
Zatem, synu kochany, pocieszyłbyś starość rodzica,/
Gdybyś wprędce do domu mojego wprowadził wybraną,/
Ot tak córkę sąsiada, z zielonej tej kamienicy./
Bogacz to niepośledni, a handel i wyrób rękodzieł/
Coraz go czynią możniejszym; bo kupiec na wszystkim zyskuje./
Ma on tylko trzy córki, dziedziczki całego majątku./
Starsza już zaręczona, jak wszystkim wiadomo: lecz średnia/
I najmłodsza są wolne, choć może już nie na długo./
Gdybym na twoim był miejscu, to chwyciłbym jedno z tych dziewcząt,/
Jak przed laty dwudziestu chwyciłem twoją mateczkę».
Aż potulnie i skromnie odrzecze ojcu młodzieniec:/
«Tak, w istocie, myślałem i ja zabiegać o jedną/
Z córek naszego sąsiada; toć razem się z nimi chowałem/
Dzieckiem jeszcze, i często igraliśmy z sobą na rynku,/
Gdziem obronił je nieraz od dzikiej chłopców swawoli./
Ale dawno to już, bo gdy podrosły dziewczęta,/
W domu zostać musiały, od pustejpusty (daw.) --- beztroski i pozbawiony znaczenia. stroniącstronić (daw.) --- unikać. zabawy./
Panny bogate i ładne; więc nieraz u nich bywałem,/
Jako stary znajomy i zgodnie z waszym życzeniem;/
Ale jakoś mi z nimi nie było nigdy swobodnie./
Zawsze coś przyganiałyprzyganiać (daw.) --- krytykować.; to krój surdutasurdut --- długa, dwurzędowa marynarka męska. mojego,/
To znów sukno zbyt grube, to włos nieskładnie trefionytrefiony (daw.) --- ułożony w loki, ufryzowany../
Więc zapragnąłem i ja ustroić się, jak te kupczyki,/
Co w niedziele i święta w bławatachbławat --- kosztowna tkanina jedwabna, zazwyczaj błękitna. tam się pyszniły./
Strojny w modną fryzurę, wybrałem się do nich w gościnę,/
Kiedym wszedł, chichotały panienki; lecz jeszczem ja tego/
Zrazu nie wziął do siebie. Najmłodsza, Mincia, siedziała/
Przy klawikordzieklawikord (muz.) --- instrument będący prototypem fortepianu., śpiewając światoweświatowy (daw.) --- świecki a. dworski. jakieś piosenki./
Jam niewiele rozumiał z jej słów; to tylko słyszałem,/
Że Tamino się kochał w PaminieTamino i Pamina --- postaci z opery Mozarta Czarodziejski Flet (1791).. Zaledwo skończyła,/
Nie chcąc niemym być świadkiem, począłem się pytać skwapliwie/
O piosneczki osnowę i o te obie osoby./
Wszyscy chwilę milczeli; aż ojciec drwiąco rzekł do mnie:/
Brawo, Hermanie! Jak widzę, znasz tylko Adama i Ewę./
Wtedy panny parsknęły już głośno i chłopcy za nimi;/
Jam w kłopocie upuścił kapelusz, a chichy i śmiechy/
Trwały ciągle... Zgniewany i kwaśny wróciłem do domu./
Surdut w szafę schowałem i włosym przyczesał palcami,/
I przysiągłem, że noga już moja tam nie postanie./
Miałem słuszność, zaprawdę, bo panny to próżne, zalotne,/
I, jak słyszę, w swym kółku przezwały mnie czułym Taminem».
Ale matka mu na to: «Hermanie, tyś nie powinien/
Brać tych żartów do serca; toż one dziećmi są jeszcze./
Mincia dobra dziewczyna i w gruncie sprzyja ci szczerze;/
Zawsze się pyta o ciebie. Tę wybierz, synu kochany!»
Lecz niechętnie, choć skromnie, odrzecze jej Herman: «Sam nie wiem,/
Czemu przykrość doznana tak bardzo mi w myśli utkwiła,/
Ale za nic bym w świecie już nie chciał słyszeć jej śpiewu».
Na to uniósł się ojciec i rzekł te gniewne wyrazy:/
«Mało z ciebie rodzicom pociechy. Wszak zawsze mówiłem,/
Widząc, jako się garniesz do koni tylko i roli:/
To, co Herman nasz robi, potrafi każdy parobek;/
A ja rad bym się przecie przed ludźmi dziecięciem pochlubić./
Matka mnie pocieszała, gdyś w szkole bywał ostatni,/
Że to z wiekiem się zmieni. Tymczasem widzę ze smutkiem/
Brak ambicjiambicji --- ze względu na rytm czytamy czterosylabowo (am-bi-cy-ji). w tobie i dziwne jakieś zdziczenie./
Gdyby mnie tak za młodu uczono, jak ciebie, to pewno/
Byłbym dzisiaj czymś więcej, a nie oberżystą pode Lwem».
Ledwo skończył peroręperora --- napuszona mowa z pouczeniem., młodzieniec powstał w milczeniu/
I ku drzwiom się posunął, a ojciec głosem gromiącym/
Posłał za nim z goryczą te słowa:/
«Znam cię, żeś hardy!/
Idź i pracuj jak chłop; lecz wara, abyś mi kiedy/
W dom wprowadził synową prostaczkę albo ubogą!/
Wiedz, że umiem żyć z ludźmi, i zawszem się starał dla gości/
Być usłużnym i wszystkim dogadzać jako należy./
Więc wymagam nawzajem, by kiedyś mi przyszła synowa/
Trudy te osłodziła, wet za wet oddając teściowi./
Niech mi na klawikordzie przygrywa, niech z miasta całego/
Wybór się towarzystwa wieczorem u mnie gromadzi,/
Jak w niedzielę się schodzi w sąsiada domu». --- Tu Herman/
Lekko klamkę przycisnął i z cicha się wymknął z pokoju.
III. TaliaTalia (mit. gr.) --- muza komedii.
Obywatele
Tak dalszego gromienia uniknął młodzian przezorny:/
Ale ojciec, jak krewkokrewko (daw.) --- porywczo. rozpoczął, tak ciągnął i dalej:/
«Czego nie ma w człowieku, już tego nikt mu nie nada;/
Kondycja ludzkaWątpię też, czy się spełni serdeczne moje życzenie,/
By prześcignął syn ojca; a czymże będzie rodzina,/
Czym i cała społeczność, gdy nikt nie postara się o to,/
Żeby, szanując co dawne, popierać i krzewić, co lepsze./
Wszak-ci człowiek nie grzyb, co tam, gdzie z gruntu wyrośnie,/
Musi zmarnieć i zgnić, bez śladu swego istnienia./
Zaraz znać po domostwie, jakiego właściciel jest ducha,/
A po miejskim porządku, czy zwierzchność grodu sprężysta./
Gdzie i mury, i wieże niszczeją, gdzie się po rowach/
Kupy śmieci walają i błoto zalega ulice./
Gdzie popsuty jest bruk, a nikt o naprawie nie myśli,/
Gdzie podwaliny przegniłe, a domy próżno czekają,/
By właściciel je podparł: tam miasto źle jest rządzone./
Przykład dobry powinien iść zawsze z góry, bo łatwo/
Ludzie się do niedbalstwa wdrażają i do nieładu,/
Jako żebrak przywyka do swych obszarpanych łachmanów./
Otóż dlatego pragnąłem, by Herman wkrótce się udał/
W podróż, żeby zobaczył przynajmniej Strasburg i Frankfurt,/
I do Manheimu zawitał; albowiem kto ujrzy te grody/
Wielkie i schludne, ten pewnie upiększyć kiedyś zapragnie/
I rodzinne swe gniazdo, choć ono ubogie i małe./
Czyż cudzoziemcy nie chwalą w miasteczku naszym bram pięknych,/
Odnowionej świątyni i wieży świeżo bielonej?/
Czyż nie zwracają ich oczu wyborne bruki, kanały/
Dobrze kryte i w wodę zasobne, aby od ognia/
Pomoc była gotową? A wszak to wszystko zdziałano/
Już po owym pożarze straszliwym. Ja sam zasiadałem/
W radzie miejskiej sześć razy, i wdzięczni mi dotąd ziomkowie,/
Żem gorliwie się krzątał około zaczętej roboty,/
Podniecając ochotę i w innych radnych. Już nawet/
Wkrótce ma się rozpocząć budowa nowej żwirówki,/
Co połączy nas z głównym gościńcem. Ale się lękam,/
Że nie wstąpią w te ślady synowie nasi: bo jedni/
Myślą tylko o marnych błyskotkach i o zabawie,/
Drudzy w domu bezczynnie gnuśnieją, siedząc za piecem./
Takim jest i nasz Herman, i ponopono (daw.) --- podobno, tu: zapewne. takim zostanie».
Na to zaraz odparła mu matka rozumna i dobra:/
«Zawsze, ojczulku kochany, dla syna zbyt jesteś surowy,/
A to wcale niedobrze. Toć trudno nam wszystko przerobić/
Według myśli; jak Bóg zarządził, tak przyjąć należy./
Chować dzieci poczciwie, a resztę zostawić czasowi;/
Boć to ludziom natura przeróżne daje przymioty,/
A każdemu z tym dobrze i każdy też po swojemu/
Szuka szczęścia. Więc nie łajłajać (daw.) --- ostro krytykować. tak srodze biednego Hermana:/
Rządnyrządny (daw.) --- umiejący gospodarować. z niego gospodarz, oszczędny i pracowity,/
A i do rady nie będzie ostatnim. Tylko nie trzeba/
Ciągłą naganą odbierać mu wiary w siebie i w przyszłość,/
Jakoś ty dziś uczynił». I wnet pośpieszyła za synem,/
By pocieszyć go słowem kojącym i radą serdeczną.
Ledwie wyszła z pokoju, z uśmiechem odezwał się ojciec:/
«Dziwneż bo te kobiety, we wszystkim podobne do dzieci!/
Wiecznie chciałyby tylko głaskania, pieszczot i pochwał;/
Ale tymczasem prastara to prawda i mądre przysłowie,/
Że kto naprzód nie idzie, koniecznie cofać się musi».
Aż po chwili się znowu aptekarz odezwał z powagą:/
«Zgoda na to, sąsiedzie. I ja też się zawsze starałem/
Dążyć ku postępowi, gromadząc, co nowe a dobre./
Ale na co się zdało zabiegać i skrzętnie pracować,/
Gdy na każdym się kroku obliczać przychodzi z kieszenią?/
Człowiek kurczyć się musi, i choć zapragnie lepszego,/
Nie dosięgnie go nigdy, bo środki jego za słabe,/
A potrzeby wzrastają, i o to się wszystko rozbija./
Byłbym zrobił niejedno, lecz zawsze lękałem się kosztu/
W takich czasach niepewnych. Już dawno mi się uśmiechał/
Dom mój w modnej sukience, z szybami czystymi jak kryształ;/
Lecz kto zdoła dorównać kupcowi, co ma i majątek,/
I dokładnie zna drogi, jakimi do celu iść trzeba?/
Patrzcie tylko, jak pysznie wygląda ta kamienica!/
Jak tam rzeźba się biała odrzyna od tła zielonego!/
Wielkie w oknach ma szyby i jak zwierciadła błyszczące,/
Więc zupełnie zaćmiła przyległe gmachy na rynku:/
A jednakże, po owym pożarze, dom mój z apteką/
I gospoda pod Lwem trzymały prymprym --- pierwszeństwo. przed innymi./
Tak i ogród mój słynął szeroko na okolicę;/
Każdy się zatrzymywał i przez czerwone sztachety/
Pstre karzełki podziwiał i inne posągi kamienne,/
A gdym kawą uraczył przybysza w tej grocie wspaniałej,/
Która teraz, niestety! już w gruzach legła i pyle,/
To z rozkoszą spoglądał na barwy świetne, promienne/
Różnowzorych muszelek i na szkarłatne korale./
SztukaPotem oko nęciły misterne znów malatury/
W sali; na nich panowie i panie, w pięknym ogrodzie,/
Koniuszczkami paluszków prześliczne kwiaty zrywają./
Dziś nie spojrzy nikt na to. Ja sam niechętnie tam chodzę./
Bo to teraz ma wszystko być inne i niby gustowne./
Jak mawiają; więc białe sztachety, a ławki drewniane,/
Gładkie i niewytworne; złocenia i rzeźby wyklęte./
No, i jakbym się przecie nie wzdragał iść za postępem/
I odnawiać niekiedy rupiecie: ale się lękam/
Dotknąć tego, bo któż opłacić dziś zdoła robotę?/
Ot, niedawno pragnąłem pozłocić świętego Michałapozłocić świętego Michała --- walczący ze smokiem archanioł Michał często występował na szyldach niemieckich aptek.,/
Co mi zdobi aptekę, i smoka pod jego stopami./
Lecz musiałem się wyrzec ochoty: zraziła mnie cena».
IV. EuterpeEuterpe (mit. gr.) --- muza poezji lirycznej.
Matka i syn
Tak prawili mężczyźni, rozmową się bawiąc; a matka/
Wyszła naprzód za dom, popatrzyć, czy syna nie znajdzie/
Na kamiennej ławeczce, gdzie lubił siadywać wieczorem./
Gdy go tu nie zastała, poniosła kroki ku stajni,/
Sądząc, że się tam krząta około dzielnych ogierów,/
Które kupił źrebcami i sam starannie wychował./
Alić rzekł jej parobek: «Nasz panicz poszedł do sadu»./
Więc puściła się żwawo przez długie a wąskie podwórze,/
Zostawiając na boku stodoły i puste spichlerze,/
Prosto ku ogrodowi, co murów miasteczka dosięgał;/
Weszła, ciesząc się myślą i wzrokiem wszelakiej roślinie,/
Poprawiała podpory, na których spoczęły gałęzie/
Grusz i jabłońjabłoń --- popr.: jabłoni (błąd ze wzgl. na rytm)., bogatym owoców plonem schylone,/
Zdjęła kilka gąsienic ze zwojów bujnej kapusty,/
Bo kobieta zabiegłazabiegły --- tu: zapobiegliwy. i kroku nie zrobi daremnie./
I tak doszła nareszcie, przy końcu wielkiego ogrodu,/
Do altany cienistej, pokrytej bluszczem: lecz syna/
Tam nie było, a furtka przymknięta w murze miastowym/
(Co ją któryś tam pradziad, sławetny burmistrz, przed laty/
Przebić sobie pozwolił) świadczyła, że wyszedł aż w pole./
Toż i matka w te pędy przez suchą fosę graniczną/
Przeszła i szybko dążyła w kierunku, kędykędy (daw.) --- gdzie. winnica/
Pięła się stromo pod górę, płaszczyzną zwrócona ku słońcu./
I wkroczyła na szczyt, radując się win urodzajem,/
Których grona pękate powabnie spod liści błyszczały./
Ocieniona i równa drożyna szła środkiem winnicy,/
A wchodziło się tam po stopniach z ciosucios --- blok kamienny. wykutych./
Więc na prawo i lewo chyliły się grona białawe/
I czerwono-niebieskie, wielkości takiej, jak nigdzie,/
Przeznaczone na wetywety (daw.) --- desery. wytworne dla gości przedniejszych;/
Dalej na stoku pagórka ujrzała szczepy, choć drobne,/
Lecz szlachetne, co rodzą gatunki rzadkie i cenne./
I tak, idąc pod górę, zawczasu już się cieszyła/
Porą jesienną i dniem, gdy pośród radości ogólnej/
Winobranie się zacznie i grona się włożą do kadzi/
I udepczą, gdy moszczmoszcz --- niesfermentowany sok z winogron. się spuści i w beczki przeleje,/
A wieczorem blask ogni się sztucznych rozejdzie dokoła,/
Kończąc święto powszechne. --- Lecz mocno ją to zadziwiło,/
Że, choć trzykroć wołała Hermana, echo jej tylko/
Odpowiedzią zabrzmiało, od wieżyc miejskich odbite./
Nie przywykła go szukać, bo młodzian nigdy daleko/
Poza dom nie wychodził bez wiedzy troskliwych rodziców;/
Więc nie traciła nadziei, że spotka go jeszcze gdzie w drodze./
Drzwiczki bowiem i dolne, i górne na szczycie winnicy/
Były otwarte. I weszła gosposia na czyste już pole,/
Co szerokim rozłogiem ciągnęło się grzbietem pagórka./
Jeszcze dotąd kroczyła po własnym gruncie, i radarad (daw.) --- zadowolony./
Spoglądała na rolę i bujnie kłoniące się fale/
Złotych kłosów, co plon obfity żeńcom wróżyły;/
I tak idąc ścieżynką po miedzy, miała na oku/
Wielką gruszę na wzgórzu, granicę ich posiadłości./
Kto ją zasadził, na pewno nie wiedział nikt, lecz ją z dala/
Widać było, i drzewo słynęło z wybornych owoców./
Pod nim zwykle żniwiarze w południe na obiad siadali/
I pastuchy szukały pod cieniem jego ochłody,/
ŁzyNa ławeczce ubitej z kamieni polnych i darnidarń --- górna warstwa gleby wraz z trawą i korzeniami../
Nie myliło jej serce: młodzieniec, oparty na dłoni./
Siedział tam w zamyśleniu, do matki plecami zwrócony./
Więc podeszła cichaczem i z lekka mu ramię dotknęła,/
A gdy głowę odwrócił, dostrzegła łzę w jego oku.
«Matko --- rzekł pomieszany --- znienacka mnie zaszłaś!» I śpiesznie/
Otarł z oczu łez ślady. A ona mu na to troskliwie:/
«Czego płaczesz, mój synu? To rzecz niezwykła u ciebie;/
Powiedz, co cię udręcza, że szukasz sobie ustroni/
Pod tą gruszą samotną i łzami zalane masz oczy?»
I, skupiwszy rozpierzchłe marzenia, odrzecze jej młodzian:/
«Dziś zaprawdę by trzeba mieć w piersi serce spiżowe./
By nie uczuć niedoli tułaczów tych nieszczęśliwych:/
Człowiek chyba bezmyślny w tym czasie o własne się dobro/
I o dobro ojczyzny nie troska. To, com dziś widział,/
Srodze mnie zasmuciło; więc --- w pole wyszedłem wzruszony/
I spojrzałem na cudną, rozkoszną tę okolicę,/
Kędy plon już dojrzały ku snopom z pokłonem się chyli/
I obfitość owoców zasobne nam wróży komory./
Ale bliskim jest wróg, a lubolubo (daw.) --- chociaż. nurty nas Renu/
Strzegą od jego napaści, to czymże wody i góry/
Dla tych tłumów, co na nas gniotącą spadają nawałąDla tych tłumów, co na nas gniotącą spadają nawałą --- mowa o wojskach Napoleona, który wiosną 1796 rozpoczął marsz przez Alpy do Włoch, a następnie do Styrii.?/
Toć to oni bez względu zwołują i młodych i starych;/
HonorNie lękając się śmierci, za hufcem hufiec podąża./
A ja miałbym sromotnie pozostać w domu za piecem,/
Aby życie ocalić, gdy inni je niosą w ofierze?/
Matko droga, niedobrze się stało, że w brance do wojska/
Mnie pominięto w tym roku. No, prawda, że jestem jedynak,/
Że gospodarstwo i wielkie, i pracy wymaga nie lada;/
Lecz zaszczytniej by przecie i dla mnie było tam walczyć/
Na granicy, niż tutaj bezczynnie czekać niewoli./
Tak honoru mu głos powiada, i w głębi się piersi/
Dzielność męska obudza i chęć służenia krajowi./
Gdybyż młodzież się nasza rzuciła hurmem do broni,/
Walcząc ze zgrają przybyszów, to pewno obca by stopa/
Nie dotknęła tej ziemi i nikt zabierać by nie śmiał/
W naszych oczach jej płodów bogatych, nikt obelżywych/
Mężom rozkazów wydawać, a żony i córki uwozić! ---/
Owóż, matko, ja dzisiaj powziąłem zamiar niezłomny,/
Że bez zwłoki uczynię, co honor mi każe i serce;/
Bo kto długo rozmyśla, nie zawsze wybiera najlepsze./
Już do domu nie wrócę i zaraz się stawię u władzy,/
By to ramię i życie poświęcić usłudze ojczyzny./
Niechże ojciec mi wtedy zarzuci, że wyższe uczucie/
Piersi mej nie ożywia, że nie mam szlachetnych dążności!».
KłamstwoLecz znacząco mu na to odpowie matka rozsądna,/
Ciche łzy wylewając, bo łatwą była do płaczu:/
«Synu, co ci się stało, co umysł tak ci zmieniło,/
Że nie wynurzasz się matce otwarcie i szczerze, jak zawsze?/
Gdyby z boku kto obcy usłyszał twą mowę, to pewnie/
Zamiar by twój pochwalił i nazwał szlachetnym natchnieniem,/
Uwiedziony pozorem i brzmieniem pięknych frazesów./
Ale ja ci to ganię; bo, widzisz, znam cię dokładnie./
Ty ukrywasz coś w sercu i inne zupełnie masz myśli;/
Wiem, że odgłos cię trąb i bębnów tak bardzo nie nęci,/
Że nie pragniesz w mundurze zawracać głowy dziewczętom,/
Bo sądzono ci raczej, choć dzielny jesteś skądinąd,/
Domu swego pilnować i pole uprawiać spokojnie./
Więc mi powiedz otwarcie: skąd zamiar taki powziąłeś?»
Ale syn jej poważnie odrzecze: --- «Mylisz się, matko;/
Dzień nierówny jest dniowi. Młodzieniec dojrzewa na męża/
I w zaciszu się lepiej wyrabia nieraz do czynu,/
Niż wśród wrzawy światowej, co już niejednego zepsuła./
Cichy byłem i jestem, lecz w piersi mojej uderza/
Serce, co żywo odczuwa bezprawie wszelkie i krzywdę,/
A z łatwością potrafię ocenić i rzeczy światowe:/
Silne przy tym mam ramię i pracą pochwalić się mogę./
Jednak słusznie mi dzisiaj zarzucasz brak otwartości,/
Bo ze wstydem wyznaję, że z domu mnie ojcowskiego/
Nie wygania pragnienie obrony ojczyzny od wroga./
Marne były to słowa, i ukryć tylko przed tobą/
Miały inne uczucie, co serce moje zapełnia./
Lecz nie wstrzymuj mnie, matko; bo gdy daremne życzenia/
Tłumię w piersi, to niech i życie zakończę daremnie,/
Wiem bo o tym dokładnie, że nic nie poradzi jednostka,/
Gdy się ogół do czynu nie zerwie i siłą zjednoczy».
«Dobrze mówisz, Hermanie, odrzekła matka łagodnie;/
Tylko nic nie ukrywaj przede mną: powiedz mi wszystko./
Bo Mężczyzna, Kobietamężczyźni z natury namiętni i gwałtowni,/
A spotkawszy przeszkodę, zbyt łatwo się z tropu zbijają;/
Gdy niewiasta, przeciwnie, obmyśla różne sposoby/
I manowcemmanowiec --- bezdroże. się zręcznie dostaje nieraz do celu./
Więc mi wyznaj otwarcie, dlaczegoś tak mocno wzruszony,/
Jako nigdy dotychczas, dlaczego krew w twoich żyłach/
Krąży szybko i łzy poniewolnie się cisną do oczu?»
Wtedy, folgującfolgować --- (o uczuciach, pragnieniach itp.) przestać hamować. boleści, młodzieniec głośno zapłakał,/
Do matczynej się piersi przytulił i rzekł rozrzewniony:/
«Słowa ojca, zaprawdę, niesłusznie dziś mnie dotknęły,/
Bo szanować rodziców przywykłem z młodu, i zawsze/
Cenić umiałem rozsądek i dobroć tych, co w dzieciństwie/
Potrafili poważnie kierować moimi krokami./
Więc znosiłem cierpliwie od współtowarzyszów igraszek/
Figle, żarty i psoty, a nawet podstępną złośliwość,/
Nigdy się na nich nie mściłem za ciosy swawolne i plagiplagi (daw.) --- uderzenia, zwł. batem.;/
Ale niech no się który poważył ojca wyszydzić,/
Gdy w niedzielę z kościoła wychodził krokiem mierzonym,/
Niech no wyśmiał wstążeczkę u czapki, lub szlafrok indyjski,/
Co tak pięknie go stroił, a dziś darowany ubogim:/
Wtedy w gniewie straszliwym ściskałem pięści i wściekle/
Napadałem szyderców, i biłem kułakiem na oślep,/
Że zaledwo, skrwawieni, spod ciosów się moich wymknęli./
I tak krzepko wzrastałem, i wielem znosił od ojca,/
Który nieraz zły humor odbijał na mnie łajaniem;/
Bo gdy zajście miał w radzie, lub przykrość jaką na mieście,/
Zwyklem ja pokutował za winy jego kolegów./
Często samaś mnie przecie, mateczko, żałować musiała./
Alem milczał z pokorą, i w sercu chowałem wspomnienie/
Tylu dobrodziejstw rodziców, co na to tylko pracują,/
Żeby dla nas gromadzić wszelaki dostatek i zasób,/
Sami sobie ujmując, by coś oszczędzić dla dzieci./
SamotnośćLecz nie tylko dostatki stanowią szczęście na świecie,/
Nie stanowią go ziemi rozległe i bujne obszary;/
Bo starzeje się ojciec, a z nim starzeją i syny,/
Nie zaznawszy radości i z troską wieczystą o jutro./
Spojrzyj, matko, na piękne te niwy, na plony bogate,/
Na winnice, ogrody i gumnagumno --- budynek do składowania niewymłóconego zboża.: wszystko to nasze./
Ale gdy rzucę wzrokiem na dom, na moje okienko,/
Kędy mi w cichej izdebce dzień za dniem życie upływa,/
Kędy tyle wieczorów spędziłem i nocy i ranków ---/
Wtedy samotnym się czuję; ta izba, te pola, te łany,/
Wszystko smutne i puste: mnie, matko, brak towarzyszki».
Aż odpowie mu na to rozsądna matka w te słowa:/
«Synu, pewnie goręcej nie pragniesz kochanki i żony,/
Jako pragną synowej rodzice Twoi. Toć zawsze/
Do zalotów godziwych obojeśmy cię nakłaniali,/
Lecz od dawna to wiem i dziś mnie serce ostrzega,/
że swatanie daremne, jeżeli w chwili właściwej/
Przed młodzianem nie stanie dziewica dlań przeznaczona./
Otóż, synu, poznaję, żeś wybór stanowczy uczynił:/
Więc nie ukrywaj przede mną, co matki przeczuciem odgadłam:/
Serca twojego wybraną jest owa dziewczyna-wygnanka».
Miłość, Rodzina«Tak, nie mylisz się, matko --- odrzecze Herman; to ona!/
Ją wybrałem, i jeśli jej dzisiaj w dom nie wprowadzę,/
To na zawsze utracić ją mogę w zamieszce wojennej;/
A daremnie mi wtenczas uśmiechać się będzie swym plonem/
Piękne ojca dziedzictwo, daremnie dom nasz i ogród;/
Nawet twoje pieszczoty, o matko, mnie nie pocieszą./
Miłość, czuję to dziś, wszelakie związki rodzinne/
Targa, a nowe kojarzy; nie sama tylko dziewica/
Ojca i matkę porzuca, by iść za mężem wybranym;/
I młodzieniec wyrzeka się domu, gdy ukochaną/
Los mu srogi wydziera. Toż ojciec słowo stanowcze/
Wyrzekł, i odtąd wasz dom przestaje być moim, jeżeli/
Nie przyjmiecie w swe progi wybranej serca mojego».
Ale matka roztropna i dobra znów się odezwie:/
«Wy, mężczyźni, stajecie naprzeciw siebie jak skały,/
Niewzruszeni i dumni, i żaden nierad ustąpić,/
Żaden ręki wyciągnąć ze słowem pokoju i zgody./
Jednak, mówię ci chłopcze, nie tracę jeszcze nadziei,/
Że przygarnie ją ojciec, jeżeli poczciwa i dobra,/
Choć uboga. Wszak wiesz, że nieraz groźba gwałtowna/
Z ust mu wyjdzie niebacznie, lecz rzadko ją bardzo wykona;/
Tylko słowa dobrego wymaga, i słusznie zaprawdę,/
Boć jest ojcem. A zresztą on zwykle bywa gniewniejszym/
W poobiednich godzinach, gdy wino rozgrzeje mu głowę;/
Wtedy innych nie słucha i trzyma się swego uparcie/
Lecz gdy wieczór się zbliża i w toku przyjaznej rozmowy/
Wiele zdań się przewinie, to zwykle i on łagodnieje,/
Czując krzywdę zrządzoną drugiemu w zbytecznej żywości./
Pójdźmy szczęścia spróbować, bo tylko odwaga zwycięża,/
A potrzeba nam też pomocy naszych przyjaciół./
Tam w tej chwili zebranych, szczególniej księdza plebana».
Tak prawiła wymownie, i sama powstając z kamienia,/
Pociągnęła za sobą i syna. W milczeniu oboje/
Z wolna ścieżką schodzili, o ważnym swym myśląc zamiarze.
V. PolyhymniaPolyhymnia (mit. gr.) --- muza śpiewu chóralnego.
Obywatel świataobywatel świata --- mowa o wprowadzonym w tej pieśni sędzi.
Ale trzej przyjaciele siedzieli jeszcze pospołupospołu (daw.) --- razem.,/
Przy duchownym aptekarz, a z nimi gospodarz uprzejmy,/
I rozmowa się żwawo ta sama jeszcze toczyła./
Więc poważnie z kolei odezwał się zacny ksiądz pleban:/
«Nie chcę sprzeczać się z wami, boć wiem, że człowiek powinien/
Ku lepszemu się zwracać, i tak też bywa, że pragnie/
Tego, co wyższe i lepsze, lub tego, co nowe przynajmniej./
Lecz unikajcie przesady, bo obok owego dążenia/
Dała nam jeszcze natura i cześć dla dawnych zwyczajów,/
Przywiązanie do tego, co każdy zna od młodości./
Wszystko jest dobre, co tylko rozumne i naturalne./
Człowiek wiele pożąda, choć mało mu w rzeczy potrzeba./
Bo i życie jest krótkie, i los śmiertelnika niepewny./
Nie potępiam ja męża, co pchnięty wewnętrznym popędem,/
Morza i lądy przebiega i zyskiem godziwym się cieszy,/
Skrzętnieskrzętnie (daw.) --- zapobiegliwie. dla siebie i drugich gromadząc owoce swej pracy;/
Ale godzien jest dla mnie szacunku i rolnik spokojny,/
Co cichymi krokami po glebie stąpa ojczystej/
I uprawia ją pilnie, i w pocie czoła pracuje./
Jemu ziemia się co rok nie zmienia, ani mu drzewo/
Nowosadzone od razu gałęzi kwiatem nie zwieńczy./
Cierpliwości mu trzeba i myśli trzeźwej a czystej./
Zawsze równej, spokojnej, pod sterem zdrowego rozsądku./
Garstkę ziarna on tylko powierza ziemi rodzajnej./
Szczupłą ledwie gromadkę hoduje zwierząt domowych,/
Bo wyłącznie rozsądek czynami jego kieruje./
Szczęśliw, kogo natura umysłem takim obdarzy!/
On nas żywi swą pracą; lecz dwakroć szczęśliwszy od niego/
Obywatel miasteczka, co przemysł łączy z rolnictwem!/
Jemu obcy jest kłopot, co dni ziemianina zatruwakłopot, co dni ziemianina zatruwa --- ustawiczna troska o pogodę.,/
Nie zakłóca mu życia i żądza owa miast wielkich/
Dorównania bogatszym, co trawi zwłaszcza niewiasty./
Więc błogosławcie wy raczej spokojne syna pragnienia,/
I synową, gdy sobie wybierze dziewczynę podobną».
Tak zakończył ksiądz pleban. A wtem do izby gościnnej/
Weszła matka ze synem i rzekła, stając przed mężem:/
«Ojcze, nieraz, pamiętasz, gawędząc mówiliśmy z sobą/
O radosnym tym dniu, gdy Herman do domu naszego/
Serca wybraną wprowadzi, i samiśmy mu przeznaczali/
Tę lub ową, jak zwykle troskliwi o syna rodzice./
Otóż nadszedł ten dzień, zesłało mu niebo dziewicę,/
Którą szczerze polubił i wybrał stanowczo za żonę./
Wszak mawialiśmy zawsze: niech serce jego rozstrzyga;/
Sam pragnąłeś niedawno, by żywo i raźno pokochał/
Dobrą jaką dziewczynę. I oto wybiła godzina!/
Uczuł miłość nasz Herman stateczną, jako przystoi;/
Więc zamierza poślubić wygnankę ową, co dzisiaj/
Ją napotkał za miastem, lub... zostać na zawsze bezżennym».
I odezwał się syn: «Mój wybór, ojcze, jest czysty/
I stanowczy: zaręczam, że córką wam będzie nalepszą».
Milczał ojciec. A wtem duchowny wstał i dobitnie/
Rzekł do niego te słowa: «O losie człowieka zazwyczaj/
Jedna chwila rozstrzyga, bo choćby myślał najdłużej,/
Zawsze, co postanowi, to będzie dziełem momentu./
Niebezpieczną jest rzeczą zanadto się wahać w wyborze/
I postronnąpostronny --- tu: uboczny, nienależący do tematu. rachubą zamącać swobodę uczucia./
Toć Hermana ja znam od lat dziecinnych: on nigdy,/
Nawet w wieku chłopięcym, nie sięgał po to i owo;/
Ale czego pożądał, to zawsze osiągnął i trzymał./
Nie lękajcie się przeto, że nagle dziś się pojawia/
Życzeń waszych spełnienie, choć w innej zapewne postaci/
Niż roiliście sobie; wszak dary wszelakie Bóg zlewa/
Na nas ręką ojcowską, w tym kształcie, jakiego nam trzeba./
Więc dziewicę, ku której dobremu synowi waszemu/
Serce się z piersi wyrywa, oceńcie bez uprzedzenia./
Szczęśliw młodzian, gdy pierwszej kochance zaraz mu wolno/
Rękę podać, gdy taić uczucia w sobie nie musi./
Tak, postrzegam to jawnie, że los się jego rozstrzygnął,/
Bowiem miłość prawdziwa młodzieńca w męża przemienia./
Herman nie jest zmiennikiemzmiennik --- osoba zmienna w uczuciach.; więc jeśli celu nie dopnie,/
Lata mu najpiękniejsze upłyną w tęsknocie i smutku».
Aż odezwie się na to aptekarz słowem rozważnym./
Które, z dawna tłumione, wstrzymywał, choć z ust mu się rwało:/
«Zawsze się trzymać należy we wszystkim drogi pośredniej./
Śpiesz się powoli --- tak brzmiała dewiza cesarza Augusta./
Chętnie gotówem służyć w potrzebie kochanym sąsiadom/
Słabym moim rozumem, ku wspólnej naszej korzyści,/
A szczególniej młodzieży potrzeba kierunku i rady./
Więc pozwólcie, niech pójdę wybadać ową dziewczynę/
I rozpytać się o nią u ludzi, którzy ją znają./
Nikt nie podejdzie mnie, ręczę, bo umiem oceniać wyrazy».
Ale zaraz mu na to skwapliwie Herman odrzecze:/
«Tak uczyńcie, sąsiedzie; badajcie ją. Ale ja pragnę,/
Aby z wami pospołu się wybrał szanowny ksiądz pleban;/
Dwaj tak zacni mężowie świadectwo niech dadzą niezbite. ---/
Drogi ojcze! Toć ona nie z rzędu owych zalotnic,/
Co to kraj przebiegają, szukając przygód i zysków./
Ją z domostwa cichego wygnała ta wojna nieszczęsna,/
Która wszystko dokoła pustoszy i z posad porusza./
Wszak to dzisiaj dostojni mężowie żyją w niedoli,/
I książęta, i króle w tułaczce szukają schronienia./
Tak i owa dziewica, z rówiennicrówiennica --- dziś popr.: rówieśnica. swoich najlepsza,/
Ujść musiała z ojczyzny; lecz własnych nieszczęść niepomna,/
Innym jeszcze pomaga, choć sama bez żadnej pomocy./
Wielka niedola, zaprawdę, ogarnia ziemię dokoła;/
Czyżby spłynąć nie miało i szczęście z owej niedoli?/
Czy sprowadzając mi w progi kochankę i żonę poczciwą,/
Wojna dać mi nie może, co niegdyś ojcu dał pożar?»
Wtedy łagodnie gospodarz te słowa wyrzekł znaczące:/
«Jakże dzisiaj, mój synu, swobodnie obracasz językiem!/
Toć od wielu już lat nie byłeś taki wymowny./
Otóż doznać mi przyszło, co zwykle ojcom zagraża,/
Że za synów życzeniem ujmuje się serce matczyne,/
Zbyt uległe i słabe, a jeszcze i sąsiad się skłania/
Ku przymierzu, gdy idzie o szturm do głowy rodziny./
Ha, co robić? Nie myślę daremnie wam stawiać oporu,/
Bo przeczuwam, że tutaj na łzy się zanosi i dąsy./
Więc zbadajcie dziewczynę, i jeśli zacna, niebawem/
Ją przywieźcie». --- A syn mu na to radośnie odpowie:/
«Przed wieczorem wam jeszcze przybędzie córka najlepsza,/
Jakiej pragnie mężczyzna, gdy żywi w piersiach myśl zdrową./
Oby tylko i dla niej urosło stąd szczęście prawdziwe,/
Oby w was odnalazła, nieboga, straconych rodziców!/
Ale po co odwlekać? Założę konie i zaraz/
Zacnych naszych przyjaciół na trop sprowadzę dziewicy;/
Tam niech sami się rządzą rozważną myślą i czynem,/
Ja zaś, ojcze, przysięgam, że poddam się ich wyrokowi/
I nie zobaczę kochanki, dopóki moją nie będzie»./
Rzeki i wyszedł, a starsi radzili jeszcze statecznie/
To i owo, wszechstronnie i mądrze rzecz roztrząsając.
Herman pobiegł do stajni, gdzie para dzielnych gniadoszówgniadosz --- koń o maści jasnobrązowej z odcieniem czerwonobrunatnym, z czarną grzywą i czarnym ogonem./
Stała, jedząc spokojnie ze żłobu owies i siano./
Śpiesznie konie okiełznał i przewlókł przez sprzączki srebrzone/
Mocne rzemienie z surowcasurowiec (daw.) --- niegarbowana skóra., a potem, lejc przytwierdziwszy,/
Na podwórze je wywiódł, gdzie już parobczak usłużny/
Lekki powóz wytoczył, i wnet też konopne postronki/
Na orczykiorczyk --- drążek do zaczepiania pasów uprzęży. założył, a sam, usiadłszy na koźle,/
Chwycił za bat i szparko zajechał przed bramę gospody./
Więc gdy miejsca wygodne zajęli ksiądz i aptekarz,/
Powóz się szybko potoczył, turkocąc wesoło po bruku,/
A mijając kolejno wieżyce miejskie i mury,/
Skręcił ku drodze żwirowej, pod górę jadąc i na dół./
Aż gdy Herman z daleka zobaczył wieżę wioskową/
I dokoła chałupy, w zielonym wieńcu ogrodów ---/
Stanąć tam postanowił, wstrzymując rączy bieg koni.
Ocienione poważnie gałęźmi lip rozłożystych,/
Co wyniośle od wieków szczytami się pięły ku niebu,/
Było błonie obszerne, pokryte miękka murawą./
Miejsce zabawy dla mieszczan i wsi pobliskich mieszkańców./
Tu w parowieparów --- dolina o stromych, porośniętych roślinnością zboczach.
wytryskał obfity zdrójzdrój (poet.) --- źródło. pod drzewami;/
Schodki wiodły do niego, a wkoło ławki wygodne/
Stały, wkrąg otaczając kamienne łożysko krynicy./
Otóż w miejscu tym Herman przystanął i rzekł do przyjaciół:/
«Chciejcie wysiąść, sąsiedzi, i idźcie dalej, by zbadać,/
Czyliczyli --- czy z partykułą pytajną -li. godną mej ręki jest owa dziewica-wygnanka./
Łatwo ją poznać możecie, bo wdziękiem jej żadna nie zrównazrównać --- dziś popr.: dorównać.,/
Lecz opiszę wam jeszcze jej skromne a schludne ubranie:/
Na czerwonym podkładzie, co pierś sklepioną ujmuje,/
Stanik czarny otacza jej kibićkibić (daw.) --- talia. smukłą i wiotką;/
Rąbek śnieżnej koszuli, marszczony w kryzę, okala/
Wdzięcznie brodę okrągłą; nadobnie główkę przystraja/
Warkocz bujny i gruby, upięty srebrnymi szpilkami;/
W gęstych zwojach pod stanem faluje spódnica niebieska,/
Osłaniając dziewicę po kostki, kształtnie i skromnie./
Ale o jedno was proszę: nie mówcie z nią sami w tej sprawie,/
Tylko drugich badajcie, słuchając, co oni powiedzą/
A gdy się już dowiecie wszystkiego, razem uradźmy/
Co przedsięwziąć wypada; --- tak sobie myślałem przez drogę».
Skończył. A przyjaciele wysiedli i poszli ku wiosce,/
Kędykędy (daw.) --- gdzie. szeroki gościniec zalegał dobytek na wozach,/
Kędy w ogrodach i domach i gumnachgumno --- budynek do składowania niewymłóconego zboża. roili się ludzie,/
Koło koni i bydła mężczyźni, koło bielizny,/
Rozwieszonej na płotach, niewiasty i zwinne dziewczęta,/
A w strumyku na łące, igrając, pluskały się dzieci./
Tam to, krocząc powoli przez tłumy ludzi i zwierząt,/
Dwaj wysłańcy patrzyli dokoła w prawo i lewo,/
Czy nie ujrzą gdzie owej dziewicy, wybranki Hermana:/
Lecz nie było jej nigdzie, a ciżba coraz wzrastała./
Wtem przy wozach się wszczęły niesnaski jakieś i swary,/
Głosy mężczyzn grożące i niewiast krzyki piskliwe/
Echem brzmiały w dolinie. Aż starzec jakiś poważny/
Do zwaśnionych przystąpił, i wnet się hałas uciszył,/
Gdy nakazał milczenie i tak przemówił do rzeszy:/
«Czyż nieszczęście nas jeszcze i tyle nauczyć nie mogło,/
Byśmy jedni dla drugich umieli być z pobłażaniem/
I, do zgody pochopnipochopny --- tu: prędki, skłonny., urazy w niepamięć puszczali?/
Tylko szczęśliwym uchodzą zatargi; w nas utrapienie/
Przecież wpoićby winno braterską jedność w pożyciu./
Nie zazdrośćmy więc sobie nawzajem przytułku w tułaczce,/
Owszem, dzielmy się wszystkim, a Bóg miłościw nam będzie».
Tak przemówił ów maż, i wszyscy, milcząc pokornie,/
Jęlijąć (daw.) --- zacząć. krzątać się znów około dobytku i zwierząt./
Ale zacny ksiądz pleban, gdy słyszał te słowa gromiące,/
Choć łagodne i ciche, przystąpił i rzekł do staruszka:/
«Ojcze, wielka to prawda! Gdy w dni szczęśliwych kolei/
Lud się żywi z tej ziemi, co łono mu swoje otwiera/
I hojnymi plonami corocznie za pracę go darzy,/
Wtedy nie ma kłopotu, bo każdy dla siebie najmędrszy/
I najlepszy; więc nikt nie ceni ludzi rozumnych./
Lecz gdy burza znurtuje powszednie drogi żywota,/
Niszcząc zasiew i plon; gdy męże, niewiasty i dzieci/
Wygna z domowej zaciszy w nieznaną dal i tułactwo:/
O, zaprawdę! Natenczas się każdy za mądrym obejrzy/
I nie pójdą na wiatr zbawienne słowa rozwagi. ---/
Wyście, ojcze, zapewne sołtysem czy sędzią gromady,/
Że kojący wasz głos od razu pojednał zwaśnionych;/
Jako JozueJozue (bibl.) --- pomocnik Mojżesza, dowódca wojsk Izraelitów, zdobywca Jerycha. niegdyś lub Mojżesz lud Izraela/
Przez pustynię prowadził, tak wy wiedzcie te tłumy».
Na to sędzia w te słowa z powagą się ozwał: «Zaprawdę,/
Chwile, w których żyjemy, ciekawe są i pamiętne:/
Dzień dziś starczy za lata, tak wszystko się skupia nawalnie./
Dobrzeście nas porównali do Żydów, boć i nam przecie/
Pan Swój wyrok karzący objawił w płomieniach i gromach».
Kiedy potem ksiądz pleban, prowadząc dalej gawędę,/
Pytać zaczął o losy i starca, i całej gromady,/
Schylił się doń nieznacznie aptekarz i rzekł mu na ucho:/
«Pogadajcie tu z sędzią i zwróćcie rozmowę na dziewczę;/
Ja tymczasem wybiegnę poszukać jej, a gdy ją znajdę,/
Zaraz do was powrócę»./
Gdy na to kiwnął ksiądz głową,/
Zwinny sąsiad poleciał na zwiady przez pola i łąki.
VI. KlioKlio (mit. gr.) --- muza historii.
Duch wieku
Skoro więc pleban poufnie obcego sędzi zapytał/
O gromadę, czy dawno rzuciła domowe siedziby,/
Ten mu odrzekł: «Zaiste, niemałe są nasze cierpienia,/
Bośmy się do dna dobrali goryczy wszelkiego rodzaju,/
Tym straszniejszej, że wkrótce zawiodły nas wszystkie nadzieje./
Komuż silniej się pierś nie wzniosła błogim uczuciem,/
Gdy blask słońca nadziei jutrzenką zajaśniał nad światem,/
Gdy chodziły posłuchy, że ludzie radzą o sobie,/
O swobodzie powszechnej, o prawach i bratniej równościludzie radzą o sobie,
O swobodzie powszechnej, o prawach i bratniej równości --- mowa o uchwaleniu na wniosek La Fayette'a Deklaracji praw człowieka i obywatela w sierpniu 1789 r../
Wtedy każdy wyglądał nowego życia; te więzy,/
Co sobkostwa je duch narzucił krajom i ludom,/
Rozpryskiwać się zdały, i wszyscy z tęskną nadzieją/
Spoglądali na Zachód, ku wielkiej świata stolicyku wielkiej świata stolicy --- tj. ku Paryżowi../
Czyż nazwiska tych mężów, zwiastunów wieści radosnej,/
Sławą nie rozbrzmiewały na całym ziemi obszarze?/
Czyż nie przybyło każdemu otuchy w sercu i wiary?»
«Nas, sąsiadów najbliższych, ogarnął zapał ogólny./
Rozpoczęła się wojnarozpoczęła się wojna --- w lecie 1792., ciągnęły tłumnie zza Renu/
Zbrojnych Franków zastępy; lecz niosły nam przyjaźń, nie walkę,/
Wznosząc drzewa wolnościdrzewa wolności --- długie laski z jakobińskimi czapkami, symbolizujące suwerenność narodu. i dając ludom rękojmięrękojmia (daw.) --- gwarancja./
Własnych rządów swobodnych. Więc wszyscy w szale uniesień/
Jęlijąć (daw.) --- zacząć. gromadzić się tłumnie około nowego sztandaru/
I tak owi przybysze podbili mężczyzn dzielnością,/
Potem serca niewieście ponętą i wdziękiem rycerskim./
Lżejsze się nawet wydały ciężary wojny niszczącej,/
Bo nadzieja przed nami igrała w złudnej postaci,/
Wabiąc umysł i wzrok ku szlakom tym nowo odkrytym./
Cudne były to chwile, bo w nich wydało się bliskim/
I możliwym to wszystko, co szczytem jest dobra i prawdy;/
Rozwiązały się usta, więc starce, młodzieńce i męże/
Głośno, z podniosłym uczuciem, o sprawie postępu mówiły.
«Ale wkrótce się niebo ściemniło. O zysk i o władzę/
Walka straszliwa wybuchła; zaczęto mordować się wzajemzaczęto mordować się wzajem --- aluzja do politycznego procesu i skazania na śmierć Dantona./
I sąsiadów ciemiężyć. Więc zdziercze tłuszcze łupiły,/
Wielcy w wielkich rozmiarach, a mali w małych. Każdemu/
Szło o grabież chwilową, bo jutra nikt nie był pewien./
Ciężka to była niedola; ciemięstwo rosło z dniem każdym,/
A okrzyków boleści w rozgwarze nikt nie dosłyszał./
Wtedy zaciętość ponura owładła umysły --- i wszyscy/
O tym tylko myśleli, jak pomścić siebie i drugich./
I zwróciło się szczęście na naszą stronę. Przybysze/
Śpiesznie uchodzić musieli. Wojna, Wróg, KlęskaO, wtedy poznaliśmy z bliska/
Całą wojny okropność; bo wróg zwycięski niekiedy/
Bywa jeszcze szlachetnym i względnym, choćby z pozoru;/
Więc oszczędza mieszkańców, gdyż co dzień są mu potrzebni./
Lecz w ucieczce już nie zna hamulca; broniąc się śmierci,/
Wszystko pustoszy lub grabi, i dzika go wściekłość ogarnia,/
Nie ma dla niego świętości; zwierzęcej chucichuć --- pożądanie. jedynie/
Folgę daje, i krew, i ryk rozpaczy go cieszą.
«Ale i w naszych się mężach ocknęło zemsty pragnieniew naszych się mężach ocknęło zemsty pragnienie --- Francuzów wyparto za Ren w maju 1794.;/
Tłumnie za oręż chwycili i jękły dzwony na trwogę,/
I zmieniły się w broń spokojne narzędzia rolnicze;/
Widły i kosy i cepy ociekły krwią napastników;/
Nie dawano pardonupardon (daw.) --- oszczędzenie przeciwnika w walce., tak wielką była zawziętość./
PrawoO, bodajem już nigdy nie ujrzał podobnej wściekłości!/
Dzikie zwierzę mniej straszne, niż człowiek w ślepym obłędzie./
Niechże nikt o swobodzie nie prawi, o rządach narodu:/
Ledwo znikną zapory, a wnet rozpasa się w ludziach/
Wszelkie zło, co je dotąd w zarodzie prawo tłumiło».
«Zacny mężu --- odpowie mu na to ksiądz pleban z przyciskiem,/
Jeśli ludzi surowo sądzicie, nie mogę was ganić,/
Boście od nich doznali utrapień wszelakich niemało./
Lecz sięgnijcie pamięcią w te smutne dni upłynione,/
A znajdziecie tam pewno niejedno dobre, niejeden/
Czyn szlachetny, co może zbudziła go tylko do życia/
Zła przygoda; albowiem w nieszczęściu człek dobry dopiero/
Stać się może dla drugich aniołem opieki i zbawcą».
Ale starzec sędziwy z uśmiechem odrzeknie te słowa:/
«Pocieszacie mnie oto, podobnie jak po pożare/
Ktoś pogorzelca pociesza, że może kędyś, wśród gruzów/
Domu swego, odkopie kawałki złota i srebra,/
A on szuka cierpliwie i cieszy się tym, co odnajdzie./
Tak i ja z przyjemnością wspominam czyny chwalebne/
W owych czasach spełnione. Widziałem, jak dawne się wrogi/
Ku obronie wzajemnej łączyły; widziałem rodziców/
Śmierć ponoszących za dzieci; widziałem jako młodzieńce/
W mężów nagle wyrosły, a jako starce młodniały;/
Dzieci nawet i płeć niewieścia, słaba zazwyczaj,/
Męstwa dawały dowody i wielkiej dzielności umysłu./
Jeden zwłaszcza opowiem wypadek: Młoda dziewica/
Sama z dziewczętydziewczęty --- dziś popr. forma N.lm: dziewczętami. została w mieszkaniu swoim, albowiem/
Z mężczyzn kto żyw wyruszył orężnie przeciw wrogowi./
Wtem na dom jej napada znienacka oddział ruchawki,/
i rabując, dociera niebawem do komnat niewieścich./
Tam, ujrzawszy dziewicę nadobną w gronie panienek,/
Tłuszcza z chucią zwierzęcą na drżące naciera ofiary./
Lecz dziewica odważna jednemu z nich pałasz wyrywa,/
Tnie go w głowę i ściele u stóp swych ciężko rannego;/
Inni, lękając się może zasadzki, śpiesznie uchodzą».
Skoro duchowny usłyszał pochwałę taką, natychmiast/
Myśl mu przyszła o owej dziewicy, wybranej Hermana,/
Czy nie ona to była, i właśnie zapytać miał starca,/
Gdy przystąpił aptekarz i szepnął księdzu na ucho:/
«Przecie że ją na koniec znalazłem pośród tej ciżby,/
Podług opisu jedynie. No, pójdźcie zobaczyć ją sami,/
A i sędzia niech idzie, by coś nam o niej powiedział».
Ale gdy się zwrócili ku niemu, starca nie było,/
Bo go kędyś wezwano do rady, czy na rozjemcę./
Więc sam pleban już tylko bez zwłoki poszedł z sąsiadem/
Poza płoty, gdzie ten figlarnie wskazał mu otwór./
«Patrzcie, zawołał, to ona! Spowija właśnie dzieciątko/
I poznaję dokładnie ów kartunkartun --- gatunek perkalu; tu mowa o szlafroku ojca. i owe poszewki/
W pasy niebieskie, co dziś je Herman powiózł dziewczynie;/
Widać, że szybko i dobrze umiała dar spożytkować./
Znaki to już niepochybne, a Strójopis także się zgadza;/
Bo na czerwonym podkładzie, co pierś sklepioną ujmuje,/
Stanik czarny otacza jej kibić smagłą i wiotką;/
Rąbek śnieżnej koszuli, marszczony w kryzę, okala/
Wdzięcznie brodę okrągłą; nadobnie główkę przystraja/
Warkocz bujny i gruby, upięty srebrnymi szpilkami,/
A, choć siedzi, nietrudno dopatrzyć, że słuszna jest wzrostem,/
I pod stanem ku ziemi faluje spódnica niebieska,/
Osłaniając dziewicę po kostki, kształtnie i skromnie./
Tak, niewątpliwie, to ona. Więc pójdźmy dowiedzieć się jeszcze,/
Czy jest równie cnotliwą i dobrą, jak urodziwą».
Na to rzecze ksiądz pleban, badając spojrzeniem siedzącą:/
«Że ujęła młodziana, zaprawdę, to mnie nie dziwi,/
Bo uroda jej zająć potrafi i wzrok doświadczony./
Jakże cenny to dar, gdy komu matka natura/
Dała postać nadobną; on nigdzie obcym nie będzie,/
Każdy chętnie go przyjmie, przytuli i szczerze ukocha./
Piękno, DobroPewny jestem, sąsiedzie, że Herman znalazł dziewczynę,/
Co w przyszłości uwieńczy mu życie i starość ozdobi,/
Wierną dłonią niewieścią wspierając go zawsze i wszędzie./
Takie ciało bez skazy jest czystej duszy znamieniem».
Lecz rozważny aptekarz z namysłem odpowie w te słowa:/
«Często pozór zawodzi. Nie lubię ufać wzrokowi,/
Bom doświadczył już nieraz, że dobrze mówi przysłowie:/
Beczkę soli z człowiekiem należy zjeść, by go poznać./
Więc starajmy się naprzód wybadać ludzi poczciwych,/
Co ją znają dokładnie, a potem osądźmy, co warta».
«Chwalę taką ostrożność, odezwie się na to duchowny,/
Boć nie swatamy dla siebie, a swatać dla innych rzecz trudna».
Więc ruszyli pospołu na sędzi starego spotkanie,/
Który krokiem mierzonym ulicą wracał wioskową./
I do niego przezornie ksiądz pleban wyrzekł te słowa:/
«Ojcze, myśmy ujrzeli w sąsiednim ogrodzie dziewczynę/
Pod jabłonią, jak skrzętnie robiła sukienki dla dzieci/
Ze starego kartunukartun --- gatunek perkalu., co pewno dostała go w darze./
Podobała się nam, bo widać zabiegła i dobra./
Mówcie o niej, co wiecie; pytamy w celu chwalebnym»./
Gdy do płotu się sędzia przybliżył, by zajrzeć przez otwór,/
Rzekł:/
«Dziewczynę tę znacie. Jeżelim wspomniał niedawno/
o rycerskiej niewieście, co siebie i drugie umiała/
Od niesławy obronić --- to ona! Silna a dobra,/
Jest dla wszystkich cierpiących aniołem pociechy w strapieniu,/
Chociaż sama boleje; bo zginał jej narzeczony./
Szlachetnego młodzieńca uniosło razem z innymi/
Pierwsze tchnienie wolności; lecz śmiercią przypłacił w Paryżu/
Walkę przeciw swawoli, w obronie swobody i prawa».
Skończył starzec. Przybysze, żegnając, składali mu dzięki,/
A ksiądz pleban wydobył czerwieńcaczerwieniec (daw.) --- czerwony złoty, złota moneta obiegowa. (srebrną monetę/
Dawno już porozdawał pomiędzy rzeszę tułaczą),/
I podając go sędzi, powiedział: «Oto grosz wdowi;/
Chciejcie biednych obdzielić, a Bóg niech dar ten pomnoży»./
Ale wzdragał się starzec i rzekł: «Zdołaliśmy trochę/
Grosza zabrać w ucieczce i trochę niezbędnej chudobychudoba (daw.) --- dobytek.;/
Sądzę, że nam wystarczy wszystkiego do chwili powrotu».
Wtedy odparł ksiądz pleban, wciskając mu pieniądz do ręki:/
«Niech się nikt nie ociąga z jałmużną w tych czasach, i niechaj/
Nikt nie odmawia przyjęcia ochoczo niesionej ofiary./
Dziś nikt nie wie, jak długo posiadać będzie swe mienie,/
Ani zdoła przewidzieć, czy prędko przeminie nawała,/
Co go roli pozbawia, ogrodu i wszelkich zasobów»./
«Oj, to prawda! --- zawołał z kolei ruchliwy aptekarz; ---/
Gdybym tylko miał jeszcze pieniądze, rozdałbym wszystkie,/
Grube i drobne, bo wielu zapewne jest tutaj w potrzebie./
Lecz i tak was nie puszczę bez daru; niechaj tym razem/
Stanie chęć za uczynek». I wyjął kapciuch skórzany,/
I wysypał na papier co było na dnie tytuniu./
Więc dziękował mu sędzia, a on swój knasterknaster --- ceniony gatunek tytoniu. wychwalał.
Ale pleban go naglił. «Wracajmy, rzekł, bo tam Herman/
Niecierpliwie nas czeka, spragniony wieści pomyślnej»./
I zdążyli pod lipy przy zdroju, kędy młodzieniec/
Stał o powóz oparły. Ogniste konie parskały./
Grzebiąc ziemię kopytem; a Herman patrzył przed siebie/
I w zadumie nic widział przyjaciół, aż się zbliżyli,/
Czyniąc znaki radosne, ochoczo a głośno wołając./
Gdy podeszli, ksiądz pleban pochwycił młodziana za rękę/
I odezwał się pierwszy; »Niesiemy dobre nowiny./
Oko twoje i serce wybrały trafnie; dziewica/
Godna ciebie i zacna. Więc zawróć konie ku wiosce,/
Byśmy z nią pomówili i zaraz zabrać ją mogli.
Lecz młodzieniec stał smutny, i bez oznaki radości/
Słuchał wieści pomyślnej; aż rzekł z westchnieniem głębokim:/
«Rączo-śmy przyjechali, z nadzieją w sercu, a może/
Smutno wracać nam przyjdzie do domu, z zawodem i wstydem./
Kiedym czekał tu na was, uczułem w sercu zwątpienie./
Czyż sadzicie, że ona dlatego musi pójść z nami,/
Iż jest biedną wygnanką bez dachu, my zaś bogaci?/
Wszak i ubóstwo, gdy zacne, szlachetną dumą się rządzi./
Skromną zdaje się być dziewica w swoich żądaniach,/
Świat jej stoi otworem: a trudno przypuścić, zaiste,/
Żeby takiej kobiety dotychczas nikt nie ocenił,/
Żeby serce jej było zamknięte dla uczuć miłości./
Nie zdążajmy tak szybko, bo łatwo zdarzyć się może,/
Iż wrócimy z odprawą. Najbardziej tego się boję,/
Czy nie przyrzekła już ręki innemu. O! Zawstydzony/
Odejść wtedy bym musiał z niewczesnąniewczesny (daw.) --- uczyniony w niewłaściwym momencie. moją ofiarą».
Już ksiądz pleban się miał odezwać, chcąc go pocieszyć./
Gdy towarzysz-gaduła pochwycił mowę w te słowa:/
«Jużci takiego kłopotu nie było czasy dawnymi,/
Bo się wtedy rzecz każdą robiło jakoś statecznie./
Skoro ojciec upatrzył stosowną dla syna dziewicę,/
Wprzód uprosił poufnie jednego z przyjaciół rodziny,/
By na zwiady się udał do domu owej panienki./
Więc, świątecznie przybrany, pan swat w niedzielę się którą/
Wybrał odwiedzić sąsiada, oględnie tocząc rozmowę/
Naprzód w zwrotach ogólnych, a potem ją zgrabnie kierując/
Manowcami różnymi na córkę, i chwaląc młodziana./
Mądrej głowie dość słowa: więc łatwo zręczny wysłaniec/
Zbadać zdołał rodziców i dalej rzeczy kierować./
Jeśli źle się powiodło, to młody uniknął odkoszaodkosz a. kosz (daw.) --- odmowa w zalotach.:/
Gdy przeciwnie, to swat, co takie małżeństwo skojarzył,/
Był na wieczne już czasy w ich domu gościem najdroższym./
Teraz wszystko inaczej, bo razem z wielą innymi/
I ten zwyczaj się zmienił; dziś każdy swata sam siebie./
Niech więc przyjmie i sam harbuzaharbuz (daw.) --- odmowa w zalotach. w razie odmowy/
Z rąk okrutnej kochanki, i niech się wstydzi dziewczyny».
«Bądź jak bądź! --- na to rzecze młodzieniec (mało on słuchał/
Słów aptekarza, bo już dojrzały zamiar miał w myśli) ---/
Sam rozmówię się z nią i wyrok stanowczy usłyszę/
Z ust dziewczęcia. Co ona mi powie, to przyjmę z pokorą./
Chciałbym ujrzeć raz jeszcze spojrzenie jej oka czarnego,/
I tę kibićkibić (daw.) --- talia. toczoną, co objąć ją pragnę gorąco,/
I te usta, co mają rozstrzygnąć przyszłą ma dolę./
Więc zostawcie mnie, proszę. Pojedźcie sami do domu,/
By powiedzieć rodzicom, że syn ich wybrał rozumnie:/
Ja piechotą powrócę tą ścieżką koło winnicy,/
Może radośnie i żwawo, prowadząc serca wybraną,/
Może głucho i smutnie, sam jeden się wlokąc do domu».
Rzekł, i lejce powierzył opiece zacnego plebana,/
Który zręcznie je ujął i usiadł na miejscu woźnicy./
Lecz aptekarz się wahał i jakoś lękliwie spoglądał./
«Chętnie --- rzekł --- wam powierzam staranie o duszy i sercu,/
Ale ciało i kości --- nie sądzę, by były bezpieczne/
Tam, gdzie ręka duchowna prowadzi wodze światowe».
Na to odparł z uśmiechem ksiądz pleban:/
«Siadajcie bez trwogi,/
Powierzając mi ufnie zarówno ciało, jak duszę;/
Umiem dobrze powozić, bo kiedyś, bawiącbawić (daw.) --- przebywać. w Strasburgu./
Często z młodym baronem jechałem lekkim wolantemwolant (daw.) --- czterokołowy odkryty powóz konny na resorach.,/
Sam kierując nim zwykle i tłumy ludu mijając».
Pocieszony na poły, aptekarz siadł do powozu,/
Z miną taką, jak człek, co myśli zawczasu o skoku;/
I ruszyli pośpiesznie, bo konie dążyły do stajni,/
A spod kopyt się rączych tumany pyłu wzbijały./
Herman długo stał w miejscu i patrzył w głębokiej zadumie,/
Jak kurzawa się w górę kłębiła i nikła w oddali.
VII. EratoErato (mit. gr.) --- muza poezji lirycznej.
Dorota
SłońceJako wędrowiec, co długo wpatrywał się w tarczę słoneczną,/
Zanim znikła na niebie, dostrzega wszędzie przed wzrokiem/
Widmo słońca promienne; czy spojrzy w krzewy cieniste,/
Czy na skałę --- jaśnieje mu ono w blasku jaskrawym:/
Tak przed wzrokiem Hermana nadobne kształty dziewicy/
Wdzięcznie się przesuwały, jak gdyby szła miedzą przez pole./
Ale młodzian się otrząsł z widziadeł marnych i zwrócił/
Oczy swoje ku wsi; lecz wkrótce się zdumiał na nowo,/
Bo i tutaj zobaczył wyniosłą postać dziewczyny./
Silnie wpatrzył się w nią: nie była to żadna ułuda,/
Lecz Dorota w istocie. Kroczyła, niosąc dwa dzbany,/
I zmierzała do zdroju. Więc młodzian zastąpił jej drogę,/
Ośmieliwszy się wnet i tak do zdziwionej przemówił:/
«Znów was tedy spotykam, panienko, gdy ludziom strapionym/
Pomoc nieść pośpieszacie. Lecz czemuż wy jedna po wodę/
Aż do zdroju idziecie, gdy inne ją czerpią ze studzien?/
Prawda, że przewyborna, i pewno niesiecie ją chorej».
Mile witała młodzieńca dziewczyna i rzekła uprzejmie:/
«Już nagrodził mi Bóg tę drogę daleką do zdroju,/
Gdy zacnego szafarzaszafarz --- tu: osoba rozdająca jakieś dobra. rozlicznych darów spotykam./
Pójdźcie sami zobaczyć, co litość wasza zdziałała/
I odbierzcie podziękę od tych, co ulgi doznali./
Ale żebyście też świadomi byli, dlaczego/
Tu zaczerpnąć przychodzę w naczynie wody krynicznej,/
Powiem wam: w naszej wsi ludziska nam studnie zmącili/
Nierozważnym pławieniem i koni i bydła przy zdroju,/
Który wody dostarcza mieszkańcom; również zbrudzone/
Wszystkie we wsi koryta, bo tam znów piorą i płuczą./
Każdy tylko o sobie i o potrzebie najbliższej/
Dziś rozmyśla, a nikt nie patrzy następstw późniejszych».
Tak mówiła dziewczyna i zeszła po schodach szerokich/
Wraz z towarzyszem; oboje usiedli na zdroju cembrzynie./
Ona z jednym się dzbanem schyliła po wodę, on z drugim,/
I ujrzeli swe lica odbite w zwierciadle krynicy./
«Dajcie mi napić się», wesoło rzekł młodzian dziewczynie./
Ona podała mu dzban. I razem siedząc, poufnie/
O tym i owym gwarzyli, aż ona się wreszcie ozwała:/
«Skądże tędy wam droga wypadła, bez koni, kolasy,/
I opodal od miejsca, gdziem was po raz pierwszy ujrzała?»/
Zadumany spoglądał ku ziemi Herman, a potem/
Podniósł wzrok i namiętnie nim objął swa towarzyszkę;/
Ale nie śmiał jej prawić miłosnych słów, bo jej oko/
Tak rozumnie patrzyło, że mówić kazało rozumnie./
Więc opamiętał się szybko i rzekł poufale a cicho:/
«Powiem wręcz, bo i na cóż ukrywać, że tu przybyłem,/
Aby z sobą was zabrać do domu moich rodziców./
Jam jedynak, i skrzętnie w zarządzie im mienia pomagam:/
Do mnie pola należą, do ojca dom, a mateczka/
Gospodarstwo wewnętrzne ochoczo i z ładem prowadzi./
Ale wiecie zapewne, jak często miejska czeladka/
Zwykła grzeszyć niedbalstwem, jak często zmieniać ją trzeba./
Dawno też matka już pragnęła mieć przy swym boku/
Kogoś, coby ja mógł wyręczyć jak córka rodzonajak córka rodzona --- w oryginale mowa tu o zmarłej siostrze Hermana.,/
Pomagając nie tylko ramieniem, lecz myślą i sercem./
Otóż kiedym was dziś na drodze ujrzał tak żwawą,/
Kiedym słowa z ust waszych usłyszał rozumne i zacne,/
Tom obojgu rodzicom zachwalił was według zasługi/
I przychodzę zaprosić.... wybaczcie mowę jąkliwą».
«Nie wstrzymujcie się --- rzekła dziewczyna --- mówcie mi wszystko,/
Nie obrażę się wcale, i owszem, wdzięczna wam jestem./
Więc rodzice mnie wasi do służby zgodzić by radzi,/
Licząc na to, żem jest zabiegła i niezbyt prostacza./
Krótkie to bardzo żądanie, i krótka też moja odpowiedź./
Chętnie pójdę za wami, gdzie głos przeznaczenia mnie woła,/
Bom zrobiła już swoje: przywiozłam chorą do wioski,/
Gdzie się złączyła z rodziną. I inni już się zebrali,/
Marząc o rychłym powrocie, jak zwykle biedni wygnańcy./
Lecz co do mnie, zaprawdę, nie łudzę się taką nadzieją,/
Wiem, że po smutnych dniach smutniejsze jeszcze nastąpią;/
Bo rozprzęgły się więzy społeczeństw i nic ich nie spoi,/
Chyba wspólna i ciężka niedola, która nas czeka./
Jeśli w domu poczciwym dziś znaleźć mogę przytułek,/
Pod kierunkiem szanownej niewiasty, przyjmę go rada;/
Zawszeć dziewczę tułacze, samotne, wątpliwej jest sławy./
A więc idę za wami: pozwólcie tylko te dzbany/
Odnieść do wsi i tam pożegnać moich przyjaciół./
Zobaczycie ich także; niech oni mnie wam oddadzą».
Młodzian słuchał z radością roztropnej mowy dziewczęcia,/
Sam nie wiedząc, czy ma jej wyznać wszystko, czy milczeć./
Ale uznał za lepsze zostawić ją w błędzie chwilowo,/
Póki w domu rodziców miłości jej nie pozyska./
Zresztą trwożyła go także obrączka na palcu dziewczyny;/
Więc zamilczał i tylko skwapliwie słowa jej chwytał.
«Powracajmy --- mówiła Dorota --- bo ludzie to ganią,/
Gdy dziewczęta za długo u studni wieczorem zostają,/
Choć tak miło jest gwarzyć przy szmerze żywej krynicy»./
I powstali oboje, i jeszcze raz się przejrzeli/
W czystym zdroju zwierciadle, z uczuciem słodkiej tęsknoty.
Milcząc potem ujęła obydwa dzbany za ucha/
I kroczyła schodami pod górę. Herman szedł za nią,/
Prosząc ją, aby połowę ciężaru jemu oddała./
«KobietaDajcież pokój --- odrzekła --- tak lepiej trzyma się wagę./
Zresztą przyszły mój pan i dziś nie powinien mi służyć./
Nie spoglądajcie tak smutnie, jak gdyby mój los był wątpliwy!/
Służyć niech się nauczy zawczasu każda niewiasta,/
Bo przez służebność jedynie do rządów w końcu dojść może./
Toć dziewczyna od młodu rodzicom służy i braciom,/
Całe życie jej schodzi na żmudnym zajęciu i pracy./
Na krzątaniu się wiecznym dla drugich, rzadko dla siebie./
Niech szczęśliwą się mienimienić (daw.) --- nazywać., gdy wcześnie przywyknie do znoju,/
Gdy poświęcać się umie wytrwale dla swojej rodziny./
Jako matce, zaprawdę, potrzeba jej cnoty wytrwania,/
Skoro niemowlę zakwili, żądając pokarmu, i zbudzi/
Osłabioną i senną, gdy z troską troska się zejdzie./
Takim trudom nie sprosta dwudziestu mężczyzn złączonych»./
Tak mówiła, przechodząc z milczącym swym towarzyszem/
Poprzez ogród, aż pod stodołę, kędy leżała/
Chora. I weszli i oboje./
Tymczasem ze strony przeciwnej/
Przybył sędzia, prowadząc za ręce dwie drobne dzieciny,/
Które w ciżbie zginęły, a teraz odszukał je starszy./
Więc się dziatwa cisnęła do matki naprzód z pieszczotą/
I do małego braciszka, którego jeszcze nie znała;/
Potem wesoło skoczyła ku swojej Dorotce, żądając/
Z krzykiem chleba lub bułki, owoców, a pić przede wszystkim./
Ona dzban pochyliła. Napiły się dzieci, napiła/
I położnica, i sędzia skosztował wody zdrojowej,/
Chwaląc smak jej wyborny./
Wtem rzekła poważnie dziewczyna:
«Drodzy moi! Już dziś zapewne po raz ostatni/
Tę przysługę wam świadczę. Niechętnie was rzucam, zaprawdę,/
Ale w chwilach tułactwa ciężarem są jedni dla drugich/
I rozproszyć się trzeba w obczyźnie, gdy wracać nie można./
Oto młodzian, co hojnie przez moje was ręce obdarzył,/
Dziś przybywa tu sam, by zabrać mnie z sobą do domu,/
Ku usłudze bogatym i zacnym jego rodzicom./
Ja z nim pójdę, boć każdy pracować musi na siebie./
Więc bywajcie mi zdrowi! Ty, matko, ciesz się dziecięciem,/
Co tak mądrze już patrzy, a gdy je przyciśniesz do piersi/
W tych powijakach wzorzystych, to wspomnij o dawcy szlachetnym,/
Który odtąd i mnie opiekę przyrzeka uczciwą./
I wy, mężu czcigodny --- dodała, zwrócona do sędzi ---/
Przyjmcie podziękę, że ojcem byliście mi w każdej przygodzie».
I uklękła przy łożu, całując płaczącą niewiastę,/
A ta cichym ją szeptem żegnała i błogosławiła./
Wtedy głos zabrał sędzia i rzekł do Hermana z powagą:
«Słusznie, chłopcze, do dobrych zaliczyć się możesz szafarzy,/
Co to dbają, by mieć w domostwie czeladkęczeladka --- zdrobnienie od ,,czeladź", tj. służba. dobraną./
Częstom bardzo widywał, jak ludzie koniom i bydłu/
Bacznie się przyglądają przy kupnie i przy zamianie;/
Lecz człowieka, co wszystko w porządku trzyma, gdy dzielny,/
A marnuje i niszczy, gdy sam niezaradny lub próżniak,/
Tego bierze się zwykle na chybił trafił do domu./
Ty stanowisz wyjątek, boś wybrał rozważnie dziewczynę,/
Która wiernie i skrzętnie rodzicom twoim się sprawi./
Bądźcie dla niej dobrymi, i wiedzcie, że ona we wszystkim/
Wam gospodynię zastąpi, i córkę, i siostrę życzliwą».
Skończył. Kilka tymczasem przybyło krewnych do chorej/
I chwaliły Dorotę, rzucając znaczące spojrzenia/
Na Hermana. «Jeżeli --- szeptała jedna do drugiej ---/
Pan w oblubieńca się z czasem przedzierzgnieprzedzierzgnąć (daw.) --- przemienić., to nasza dziewczyna/
Dobrze się tam pokieruje». --- A Herman wziął ją za rękę./
«Pójdźmy, rzekł, bo już wieczór zapada, a droga daleka»./
Więc niewiasty Dorotę całować jęłyjąć (daw.) --- zacząć., i ledwo/
Z objęć ich się wydarła: aż tu rozżalone dzieciaki/
Z krzykiem i płaczem okrutnym do sukni jej się przypiły./
«Cicho, dzieci! --- ozwała się wtedy któraś matrona ---/
Ona idzie do miasta i stamtąd przyniesie wam ciastek,/
Które braciszek w przelocie w cukierni tam dla was zamówił,/
Gdy go bocian przynosił». Więc dziatwa puściła Dorotkę/
I odeszła dziewczyna z Hermanem. Długo chustkami/
Z oddalenia wiewały kobiety, na znak pożegnania.
VIII. MelpomenaMelpomena (mit. gr.) --- muza tragedii.
Herman i Dorota
Tak oboje kroczyli ku słońcu, co na zachodzie/
W czarne chmury się kryło, gromami grożące i deszczem,/
A spoza gęstej zasłony płomienne ciskając wejrzenia,/
Tu i ówdzie po łanach świeciło smugiemsmug --- dziś w r. ż.: smuga. jaskrawym./
«Byle ta nawałnica --- powiedział Herman --- gradobić/
Nie przyniosła ze sobą, bo pola piękny plon wróżą»./
I cieszyli się razem wysokim, chylącym się kłosom,/
Które im niemal sięgały po głowy./
Dziewczyna zaś rzekła:/
«Chciejcież mnie przede wszystkim zapoznać teraz choć trochę/
Ze skłonnościami rodziców, bo szczerze dogodzić im pragnę./
Sługa zadość uczyni najlepiej, gdy wolę zna pana;/
Więc powiedzcie mi, proszę, jak ująć sobie oboje?»
Na to swej towarzyszce statecznie odrzekł młodzieniec:/
«Macie słuszność, i chętnie objaśnię was, ile potrafię./
Matce łatwo dogodzić; krzątajcie się tylko po domu/
Zabiegliwie i żwawo, jak dobrej przystoi gosposi,/
A zjednacie ją sobie, i z serca was pewnie pokocha./
Ojciec bardziej wybredny, u niego i pozórpozór (daw.) --- zewnętrzna świetność. coś znaczy./
Ceni wielce i to, co zdobi życie człowieka,/
Pragnie oznak zewnętrznych należnej mu czci i miłości,/
I pozyska go snadniesnadnie (daw.) --- łatwo., kto tego dopełnić potrafi».
Na to odrzekła radośnie Dorota, kroku zdwajając,/
Bo ciemniało na polu: «Da Bóg, obojgu dogodzę;/
Matki bowiem życzenia z własnego spełnię popędu,/
A zewnętrzna ogłada nieobca mi także od młodu,/
Więc rodzica waszego otoczę czcią i staraniem./
Ale kto mi poradzi, jak z wami postąpić należy,/
Z wami, synem jedynym, i chlebodawcą wygnanki?»
Tak mówiła, gdy właśnie stanęli pod gruszą na wzgórzu./
Cudnie księżyc na pełnina pełni --- dziś popr.: w pełni. przyświecał z niebios wyżyny;/
Noc zapadła; ostatnie już blaski słońca zagasły/
I kupiły się wkoło na łąkach kłęby pomroczne/
Sprzecznych świateł i cieni./
W tym miejscu, tak mu pamiętnym,/
Herman rad był usłyszeć pytanie owo. Więc siadłszy/
Na ławeczce z dziewczyną, pochwycił dłoń jej i odrzekł:/
«Poradź się serca swojego, a co ci powie, to uczyń»./
Więcej wyznać jej nie śmiał, choć pora zwierzeniom sprzyjała,/
Bo odmowy się lękał i czuł obrączkę złowrogą./
I siedzieli tak chwilę przy sobie w milczeniu głębokim;/
Aż ozwało się dziewczę: «Jak księżyc świeci nam jasno,/
Blaskiem równym dziennemu! Toć widzę w dali domostwa/
I tam w szczycie okienko, którego bym szyby zliczyła»./
«Co widzicie --- rzekł młodzian --- to moich rodziców siedziba,/
A okienko należy do mego pokoju pod strychem./
Ale śpieszmy do domu, bo ciężka zbliża się burza».
I powstali oboje, i szli przez żyta wysokie,/
I dosięgli winnicy, gdzie ciemność wędrowców objęła./
Herman z wolna po stopniach sprowadzał swą towarzyszkę;/
Lecz na drodze nierównej zachwiała się z nagła dziewczyna,/
I padając, spoczęła na chwilę w objęciach młodziana;/
Pierś zetknęła się z piersią i czoło z czołem. On stanął,/
Niby posąg z marmuru. Potęgą woli wstrzymany,/
Nie przycisnął jej silniej, choć poczuł bicie jej serca,/
Choć mu twarz pałającą owionął oddech dziewicy./
Ona w żart obróciła wypadek i rzekła z uśmiechem:/
«Zła to wróżba, gdy komu przed progiem zwichnie się noga;/
Więc spocznijmy tu trochę, by matka was nie złajała,/
Że wiedziecie jej w dom kulawą służącą niezdarę».
IX. UraniaUrania (mit. gr.) --- muza astronomii.
Powikłanie
Muzy! wy, które zawsze sprzyjacie miłości prawdziwej,/
Któreście dotąd szczęśliwie dzielnego wiodły młodziana/
I w objęcia mu trafem rzuciły oblubienicę:/
Dopomóżcie i nadal, by złączyć parę nadobną,/
Rozegnajcie te chmury, co zwisły nad jej głowami!/
Lecz przede wszystkim powiedzcie, co teraz w domu się dzieje.
Niecierpliwie wchodziła już po raz trzeci do mężczyzn/
Matka, srodze stroskana, bolejąc, że burza nadciąga,/
To znów ganiąc przyjaciół, że przyszli, nie oświadczywszy/
Syna owej dziewczynie. Aż cierpko ozwał się ojciec:/
«Przestań zrzędzić! Toć widzisz, że sami jesteśmy w kłopocie».
Na to sąsiad aptekarz po chwili wyrzekł te słowa:/
«W takich razach niepewnych z wdzięcznością zawsze wspominam/
Nieboszczyka rodzica, co jako chłopca mnie jeszcze/
Cierpliwości nauczył, że dziś i śladu gorączki/
Nie zostało już we mnie, że umiem czekać, gdy trzeba./
ŚmierćKiedym razu pewnego w niedzielę stanął przy oknie,/
Wyglądając powozu, co nas miał zawieźć pod lipy/
Do krynicy --- gdym biegał po izbie tam i na powrót,/
Tupiąc niesfornie nogami, już już rozpłakać się gotów,/
Ojciec wziął mnie spokojnie za rękę i rzekł dobrotliwie:/
Spojrzyj tam naprzeciwko; czy widzisz warsztat stolarza?/
Co dzień tam się uwija zabiegły majster z czeladzią./
Ale przyjdzie ten dzień, że trumnę tobie sporządzą/
I przyniosą w twe progi ów dom z deszczułek spojony,/
Co zarówno przyjmuje cierpliwych i niecierpliwych. ---/
Na te słowa ojcowskie ujrzałem już w duchu, jak ludzie/
Czarną mi trumnę gotują, i odtąd czekałem cierpliwie».
Na to odparł łagodnie ksiądz pleban:/
Śmierć, Mądrość, Cnota«Śmierć nie przeraża/
Mędrca ni cnotliwego. Pierwszego zwraca ku życiu/
I naucza go działać; drugiego krzepi nadzieją/
Szczęścia w przyszłym żywocie; dla obu staje się życiem./
Ojciec niesłusznie postąpił, że śmierć wam w śmierci pokazał./
Młodzieńcowi należy wysławiać starość dojrzałą,/
A starcowi wiek młody, by obaj w tym kole wieczystym/
Mogli sobie podobać. --- Tak życie w życiu się spełnia».
Wtem otwarły się drzwi i weszła para młodzieńcza,/
I dziwili się wszyscy wspaniałej urodzie obojga;/
Drzwi się zdały za niskie, gdy razem stanęli na progu./
Herman swą towarzyszkę przedstawił naprzód rodzicom./
«Oto, rzekł, jest dziewczyna, o której mówiliśmy rano./
Ojcze, przyjm ją łaskawie, bo ona godną jest tego;/
A ty, matko kochana, wypytaj ją zaraz dokładnie,/
Byś wiedziała, co umie i co powierzyć jej można»./
Potem księdza proboszcza wziął na bok i rzekł mu na ucho:/
«Ojcze wielebny, zechciejcie mnie szybko wywieść z kłopotu/
I rozwiązać ten węzeł, którego się lękam splątania./
Jam nie powiedział jej nic o mojej miłości: więc mniema,/
Że zgodziłem ją tylko na sługę dla moich rodziców,/
I obrazi się może, gdy teraz o wszystkim się dowie./
Lecz nie godzi się zwlekać, niech wnet z ust waszych usłyszy/
Prawdę szczerą». Więc proboszcz obrócił się ku zgromadzonym./
Ale duszę dziewczęcia boleśnie dotknęły tymczasem/
Słowa ojca, wesoło i w dobrym rzucone zamiarze./
«Dziecko moje! --- zawołał --- z radością spostrzegam, że Herman/
Gust ma wcale wytworny. I jam tak niegdyś do tańca/
Najładniejsze brał zawsze, a potem piękną wśród pięknych/
W progi domowe wprowadził, tę oto moją mateczkę./
Bo w wyborze kochanki mężczyzna uczcić powinien/
Własny godność, i w tym najłatwiej poznać, kto zacz on./
Lecz i tyś się, dziewczyno, zapewne nie bardzo wzdragała,/
Boć to chłopiec jak dębczak, i łatwo pokochać go można».
Na to dziewczyna, dotknięta drwiącymi na pozór wyrazy,/
Żywym spłonęła rumieńcem, lecz jeszcze gniew wstrzymywała,/
Gdy, nie kryjąc boleści, po chwili rzekła do starca:/
«Syn wasz na takie mnie żarty zaprawdę nie przygotował,/
Kiedy obraz mi kreślił rodzica. Wiem, że umiecie/
Mądrze z każdym wychodzić i wedle zasługi go cenić;/
Ale litości, jak widać, nic macie nad biedną sierotą,/
Która ten próg przestępując, pragnęła wiernie wam służyć,/
Skoro z gorzkim szyderstwem zwracacie uwagę na przedział,/
Co od syna waszego i od was wygnankę rozłącza./
Wprawdzie staję przed wami uboga, lecz umiem się cenić./
Czyż szlachetność pozwala na wstępie samym urągać/
Niezasłużonej niedoli i niemal wypędzać mnie z domu?»
PodstępHerman stał jak na mękach i skinął na księdza plebana,/
By rozproszył niepewność i prawdę stroskanej wyjawił./
Ale mąż doświadczony przybliżył się tylko i spojrzał/
Na dziewczynę, z trudnością tłumiącą gniew utajony,/
Bo rozkazał mu duch nie zaraz wywodzić ją z błędu./
Więc odezwał się do niej: «Zaiste, łudziłaś się, dziecię,/
Jeśliś się zdolną mniemała do służby między obcymi;/
Nie wiesz chyba, co znaczy zależność i co obowiązek/
Dobrowolnie przyjęty. Najcięższą rzeczą dla sługi/
Nie jest praca i znój, lecz umieć znosić cierpliwie/
Przykre pana dogryzkidogryzki --- docinki. i często niesłuszną naganę,/
Albo pani gwałtowność, gdy nieraz się gniewem uniesie./
Tego snadźsnadź (daw.) --- widocznie. nie potrafisz, jeżeli te żarty niewinne/
Tak obeszły cię srodze; boć zwyczaj to pospolity/
Prześladować dziewczynę, że jej się podobał młodzieniec».
Skończył pleban, a dziewczę odrzekło, gorzkie łzy roniąc:/
«O, nie pojmuje przenigdy rozumny mąż, gdy zapragnie/
W utrapieniu nam radzić, że słowo jego nie zdoła/
Zwolnić piersi zbolałej z ciężaru, jaki ją gniecie./
Wy jesteście szczęśliwi, więc żart nie może was ranić;/
Lecz cierpiący uczuje najlżejsze szyderstwa dotknięcie./
Nie, zaprawdę, obłuda nie zdałaby tutaj się na nic;/
Lepiej być szczerą od razu, niż później żałować nie w porę./
Rozstać z wami się muszę, odszukać biednych wygnańców,/
Których w nieszczęściu rzuciłam, na siebie tylko pamiętnana siebie tylko pamiętna --- myśląc tylko o sobie../
Taki zamiar mój stały; więc wyznać wam mogę otwarcie,/
Iż nie dlatego szyderstwo ojcowskie mnie żywo dotknęło,/
Żem uraźliwa i dumna, jak słudze być nie przystoi,/
Lecz że w sercu się moim naprawdę zbudziło uczucie/
Dla młodziana, co dziś wydźwignął mnie z ciężkiej niedoli./
Bo, gdy rozstał się ze mną, myślałam o nim statecznie/
I o szczęśliwej dziewczynie, co może ją nosi już w sercu;/
A gdym znów go ujrzała u studni, to mi się zdało,/
Że zjawisko niebiańskie zstąpiło ku mnie, i chętnie/
Poszłam za nim, choć tylko na sługę do was mnie zgodził./
Wprawdzie, wyznać to muszę, szeptało mi serce przez drogę,/
Że zasłużę nań może, gdy stanę się domu podporą;/
Ale teraz dopiero poznałam, jak to zdradliwie,/
Przy kochanym tajemnie tak blisko wciąż się znajdować;/
Teraz widzę dopiero, że biednej dziewczynie daleko/
Do zamożnego młodziana, chociażby była najlepszą./
Wypowiedzieć to wszystko musiałam, byście poznali,/
Czemu umysł się mój tym żartem dopiero roztrzeźwił./
W porę przyszła przestroga i w porę się tajemnica/
Z piersi wyrwała, gdy złe uleczyć jeszcze się daje./
Rzekłam. ---Ucieczka A teraz w tym domu, gdzie wstydzić się muszę skłonności,/
Którą wyznałam otwarcie, już nic mnie dłużej nie wstrzyma:/
Ani noc, co się płaszczem okrywa ciemnych obłoków,/
Ani grzmot szalejącej opodal burzy gwałtownej,/
Ani deszcz, co na dworze rzęsistym leje strumieniem,/
Ani wicher i grad; to wszystko nieraz znosiłam/
W smutnej naszej ucieczce, uchodząc przed wrogów pogonią./
Pójdę tułać się znów i, jakom przywykła od dawna,/
Rozstać się z tym, co mi drogie. Żegnajcie! Zostać nie mogę»./
Tak mówiła dziewczyna i szybko się ku drzwiom cofnęła,/
Z zawiniątkiem pod pachą, tak jako przyniosła je z sobą./
Ale matka obiema rękami ujęła ją silnie/
W pół, i rzekła zdziwiona:/
«Co znaczą, powiedz, łzy twoje?/
Nie, nie puszczę cię stąd; tyś syna mojego wybrana».
Aż z niechęcią się ozwał gospodarz, czoło zmarszczywszy:/
«Takąż odbieram nagrodę za względną swą pobłażliwość,/
Że sam koniec mi dnia zatruwa lament niewieści?/
Bo nieznośne są dla mnie łzy kobiet i krzyki niesforne/
Tam, gdzie trochę rozsądku załatwić by mogło rzecz całą./
Dosyć tego: nie mogę na takie patrzyć cudactwa!/
Róbcie sobie co chcecie; dobranoc... ja spać się położę».
I odwrócił się wnet ku izbie, kędy małżeńskie/
Stało łoże i gdzie spoczywać przywykł po pracy./
Ale syn go zatrzymał i wyrzekł błagalne te słowa:/
«Ojcze, chciejcie poczekać i nie gniewajcie się na nią!/
Jam tu winien wszystkiemu, jam sprawił to zamieszanie,/
Które słowy złudnymi przyjaciel nasz jeszcze powiększył./
Mówcie, ojcze wielebny, boć wam powierzyłem tę sprawę;/
Nie zrządzajcie na próżno niesnasek i skończcie rzecz całą!/
Toć nie godzi się wam urągać biednej dziewczynie!»
Lecz z uśmiechem mu na to odrzecze zacny ksiądz pleban:/
«Jakimże, powiedz, sposobem wydobyć z niej było wyznanie,/
Że cię kocha, i jak odsłonić jej umysł dziewiczy?/
Czyż chwilowa się troska nie stała rozkoszą dla ciebie?/
Teraz przemów ty sam, nie trzeba tu obcej pomocy».
Więc się Herman przybliżył i rzekł do płaczącej te słowa:/
«Nie pożałuj tych łez, boć one nam szczęście przyniosły./
Jam nie po to się przecie do studni wybrał za miasto,/
Aby sługę ugodzić, lecz by pozyskać twą miłość./
Lecz nieśmiały mój wzrok nie umiał dostrzec od razu/
Serca twojego skłonności; widziałem tylko życzliwość;/
Dosyć szczęścia mi było wprowadzić cię w progi rodziców».
A dziewczyna spojrzała z uczuciem w oczy młodziana,/
Gdy miłośnie ją objął ramieniem i w czoło całował.
Innym pleban tymczasem tłumaczył wszystko, jak było,/
A Dorota przed ojcem nadobnie głowę skłoniła,/
I całując go w rękę pokornie, choć stary ją cofał,/
Rzekła: «Łaska mi wasza zarówno pewnie przebaczy/
Łzy poprzednie boleści, jak teraz łzy rozrzewnienia./
Niech się tylko oswoję z tym nowym dla mnie uczuciem,/
A dotrzyma wam córka, co sługa wierna przyrzekła».
I uściskał ją ojciec serdecznie, łzy ukrywając,/
Utuliła ją matka, i obie niewiasty płakały.
ZaręczynyAle zacny ksiądz pleban uchwycił naprzód dłoń ojca,/
I pamiątkę dnia ślubu, obrączkę, z palca mu ściągnął/
(Nie tak łatwo to poszło, bo palec był pulchny i gruby);/
Potem od matki wziął drugą i wnet zaręczył kochanków,/
Mówiąc:/
«Niech złote obrączki raz jeszcze związek skojarzą,/
Równie trwały jak tamten. Młodzieniec kocha dziewicę,/
A dziewica wyznaje, że młodzian miłym jest dla niej./
Więc zaręczam was dzieci i błogosławię na przyszłość,/
Zgodnie z wolą rodziców i wobec świadka zacnego».
I przystąpił do pary, winszując, sąsiad aptekarz./
Lecz gdy pleban na rękę dziewczyny obrączkę chciał włożyć,/
Ujrzał drugą na palcu, tę samą, którą z frasunkiemfrasunek (daw.) --- zmartwienie./
Herman dostrzegł przy studni, i rzekł półżartem te słowa:/
«Jak to? Więc po raz wtóry zaręczasz się? Byle ten pierwszy/
Nie wystąpił z protestem, gdy staniesz przy ślubnym ołtarzu».
Na to rzecze dziewczyna:/
«Pozwólcie mi, niech tej pamiątce/
Chwilkę jedną poświęcę! Zasłużył na to zaiste/
Ten, co ów pierścień mi dał i nie powrócił z obczyzny./
On przewidział to wszystko, gdy miłość go wrząca swobody/
I pragnienie udziału w dążnościach nowych i czynach/
Do Paryża powiodły, gdzie śmierć go spotkała przedwczesna./
«Bądź szczęśliwą, rzekł wtedy. RewolucjaJa idę, bo wszystko na ziemi/
Teraz się burzy i wre, i wszystko dąży do zmiany./
Starych państw podwaliny od dawna w posadach wstrząśnione,/
Własność się z właścicielem, rodzice z dziećmi, brat z bratem,/
Z przyjacielem przyjaciel, kochanek z kochanką rozstają./
Więc i ja ciebie żegnam, a kiedy i gdzie się spotkamy,/
Któż przewidzi? Rozmowa ta może ostatnia już z tobą./
Słusznie mówią, że człowiek jest tylko pielgrzymem na świecie,/
A w tej chwili jest obcym u siebie nawet. Ta ziemia/
Nie należy już do nas, ni mienie nasze rodzinne;/
Grzmi dokoła i huczy, jak gdyby świat się z chaosu/
Miał wyłonić na nowo i w inne oblec się kształty./
Ty zachowaj mi serce, i obyśmy kiedyś się zeszli,/
Odnowieni duchowo, pod swobód zdobytych sztandarem./
Lecz gdy Bóg da inaczej, to obraz mój piastuj w pamięci,/
Abyś dobre i złe zarówno znosiła z odwagą./
Jeśli nowy cię los i nowy związek pociągnie,/
Przyjm go wdzięcznie, pokochaj, co godne czystej miłości;/
Ale z lekka już tylko, ostrożnie stopą dotykaj/
Gruntu, bo, co posiędziesz, utracić możesz powtórnie»./
Tak mi mówił z rozwagą, i już nie ujrzałam go więcej./
Wszystkom później straciła i tysiąckrotnie myślałam/
O życzliwej przestrodze. I teraz, kiedy tak błogo/
Świt miłości przede mną jaśnieje jutrzenką nadziei,/
Słowa te tkwią mi w pamięci. O, daruj luby, że nawet/
Dłoń twą w dłoni trzymając, drżę jeszcze. Tak rozbitkowi/
Ląd się stały pod nogą niepewnym i chwiejnym wydaje».
Tak prawiła dziewczyna, obrączkę na palec wkładając./
Ale z męską jej na to czułością rzekł narzeczony:/
«Tym silniejszym niech będzie nasz związek. Wśród wstrząśnień ogólnych/
Stójmy mężnie przy sobie i przy tym wszystkim, co nasze;/
Bo kto w czasach niepewnych niepewnie myśli i działa,/
Ten pomnaża złą dolę i szerzej ją tylko roznosi;/
Lecz kto stałą się wolą kieruje, ten świat sobie tworzy./
Nie przystoi nam dziś na fale przewrotu się ważyć;/
To, co nasze, trzymajmy; bo chwała narodom, co dzielnie/
Bronią Boga i prawa, rodziców, żon swych i dzieci./
Tyś jest moją; więc pragnę posiadać teraz, co moje,/
Bez frasunku i trosk. A jeśli dziś albo kiedyś/
Wróg napadnie nasz kraj, to sama podasz mi oręż./
Wiedząc, że pieczą troskliwą otaczasz dom i rodziców,/
Chętnie piersi nastawię w obronie świętej nam sprawy./
Gdyby każdy tak myślał, to siła odparłaby siłę,/
I cieszyłyby nas owoce błogiego pokoju».