Baczyński, Krzysztof Kamil
Serce jak obłok
Kozioł, Paweł
Rajski, Maciej
Katarzyna Walichnowska
Tomasz Kolinko
zby
sroczka
Piotr Skirski
animal
Jan Marcinkiewicz
Sławomir Czarnecki
Joanna Stępień
Alkina
Daga
Justyna Sławik
10
Beata i Gabrysia Wcisło
Agnieszka Bielawska
Fundacja Nowoczesna Polska
Współczesność
Liryka
Poemat
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska.
http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/baczynski-serce-jak-oblok
Krzysztof Kamil Baczyński, Poezje, wybór K. Wyka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1977.
Domena publiczna - Krzysztof Kamil Baczyński zm. 1944
2015
xml
text
text
2015-01-28
pol
http://redakcja.wolnelektury.pl/media/cover/image/2640994650_ab45991474_o.jpg
Jeff Ruane, CC BY 2.0
http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/4205
Krzysztof Kamil Baczyński
Serce jak obłok
Poemat
Matce
I
NocW takich nocach się lęgną/
same mary tylko i skrzydła nawałnic./
Takie noce się karmi/
przez wiatr oderwaną ręką./
Takie noce dymią padliną ---/
gnijącym runem obłoków;/
błądzący po nich giną/
w lęku i mroku./
Takie noce rodzą tylko zwierzęta:/
konie bez głów i koty ziejące płomieniem,/
i płynie w nich ziemia przeklęta/
głuchym strumieniem./
Jakże te noce przemógłprzemóc (daw.) --- przezwyciężyć, pokonać.,/
które rosną jak trupi obrzęk/
i jak ryby duszą się niemo?/
Jakże w nich zrodził się olbrzym?
II
OkoA miał Tytan ramion dwoje --- gałęzi,/
jak mosiądz, co się w słońcu wygina,/
i oczy, jakby w nich niebo uwięził/
albo jakby mu błękit spojrzeniem/
przez głowę na wylot płynął./
A nad głową koronkę włosów/
do ptaków podobną, koloru róży czy rtęci,/
spadającą na wysmukły pomnik twarzy,/
kiedy w drogach złocistych brodził,/
w płomieniami płynącym zachodzie,/
i tętniące cyklony marzył.
Kiedy świt jak owoc mleka dojrzewał/
w kolorowych szybkach jaskiń,/
ruszał Tytan przez dzwoniące jaskry/
jak przez gwiazdy wdeptane w trawę,/
i melodie echem śpiewał,/
a przed sobą pędził jak korabiekorab (daw.) --- statek./
zamyślone, koczujące jak owce/
w szczerym srebrze wykute lodowce.
A spod stóp się sypały lawiny/
jak odłamki kroków wędrujących/
przez pustynie planet innych,/
przez kotliny zatopione słońcem,/
poprzez ziemię jak wielką przyczynę/
zgasłych studni i źródeł bijących./
Parły trąby miedziane wichury/
w kolorowy codzienny zachód,/
pędził Tytan bezimienne góry/
nad koralowy wodopój,/
gdzie jak senne zwierzęta --- łapą/
przecierały znużone oczy,/
zanurzały pyski w spokój ---/
w aksamitne fale nocy.
Czegóż więcej potrzeba, gdy głos twój/
budził gór żelazny obryw?/
Czegóż więcej trzeba oczom modrym, /
że tak w smutek patrzyły prosto,/
że aż śmiercią lodowatą wiało od nich?
SerceNosił Tytan w piersiach mocnych/
wyrojone w groźną noc narodzin/
smutne serce wykarmione na wyjących wichrów głodzie,/
smutne serce wybujałe na lamentach ptaków nocnych,/
na modlitwach psów --- rzucanych w tarczę snów okrągłą ---/
--- dziwne serce --- zamiast serca --- obłok.
III
Dojrzewały w sadach śliwy, śliwy złociste, jakby/
kto krople słońca w powietrzu ostudził nagle jak wosk./
Tańczyły siostry kołem, od tej wesołej jazdy/
migało pod powiekami, drażniło nozdrza jak kłos.
Dudniły warkocze, tak lśniące, że prawie w słońcu białe,/
jak ulew jasne sploty rzucane z nieba ukosem./
Dudniły deszcze owoców poprzez rozwiane włosy,/
żeś już nie wiedział na pewno, czy włosy, czy śliwy dojrzały.
Tańczyły siostry kołem, a Tytan przystanął; od żaru/
oczy ręką ogarniał jak od lśniącego bąka:/
«Weźcie mnie, siostry, będziemy po kolorowych łąkach/
tańczyć pośród jesieni zielonożółtych pożarów».
Śmiały się siostry, śpiewały głosami/
jak zielonymi wilg owocami:/
«Jakże będziesz tańczył z nami/
pod jesieni namiotami,/
kiedy ręce masz jak stal i mosiądz?/
Strącisz z gór sokoły lawin,/
huk lodowców słońce zdławi,/
kiedy pieśń zaśpiewasz mocnym głosem./
SamotnośćJakże bratem naszym jesteś,/
kiedy my jak płomień lekkie,/
który biegnie po płonącej słomce,/
a ty wiatrem noc zalewasz,/
piorunami płoniesz w drzewach,/
rozdmuchujesz w kolorowy zachód słońce?/
Jakże mamy tańczyć z tobą,/
kiedy zamiast serca obłok/
w piersi burzą wypełnionej nosisz?»
I wesoło się siostry śmiały,/
w świergot ptaków coraz bardziej zanikały,/
aż pozostał po nich lot pajęczyn/
rozwieszony w powietrzu dźwięcznym./
Został Tytan sam na brzegu żalu/
jak na brzegu najsmutniejszej wyspy,/
gdzie na drzewach nawet ptaki wszystkie/
są z zimnego złocistego metalu.
IV
Kąpali się chłopcy w rzekach,/
których prąd podobny dłoniom żylastym,/
gdzie czekała ich polana niedaleka/
i mijały ich wyśnione obce miasta/
napełnione kopułami z kolorowych szkiełek,/
które w słońcu się wzdymały i gięły./
I widzieli w lasach ciemnych, wilgotnych/
wirujące tęcze z purpurowych kamieni./
Wśród zielonych kołysek cieni/
migotały im dziewcząt loki./
Ale jakże je było uchwycić,/
kiedy były z snów przejrzystych nici?
Stanął Tytan nad rzeką i zawołał,/
aż się kręgi kręciły po wierzchu,/
jakbyś kamień w wodę rzucił --- coraz dalsze koła/
«Chodźcie, chłopcy, popłyniemy o zmierzchu/
i zamkniemy w rąk brązowych kleszczach/
kraj błękitny, gdzie gwiazda mieszka»./
Ale śmieli się chłopcy białemi ---/
jak orzechy wyłuskane --- zębami:/
«Jakże płynąć chcesz, Tytanie, z nami/
do tych bujnych jak burze ziemi,/
kiedy my szukamy w nich dziewcząt ---/
jedwabnego jeziora pieszczot,/
kiedy chcemy wydrzeć drogie kamienie/
tęczom barwnym i zazdrosnym ziemiom?/
A ty nie masz soczystego serca,/
w którym dudni krew chciwa klejnotów./
Czy w lodowcach swych ukryjesz złoto?/
Czy w cyklonach swych poszukasz mu miejsca?»
I płynęli, przepływali obok:/
«Przecież ty masz zamiast serca obłok».
Poszedł Tytan od chłopców wesołych,/
wielkie stopy ostrożnie stawiając wśród drzew./
Jeszcze za nim, pogłos rzeczny wołał/
i płynących daleki śpiew.
V
Czesała Światłołuna włosy ciemne/
przed zwierciadełkiem strzaskanym potoku,/
zanurzała wąskie ręce głęboko,/
ku swym oczom zielonych tajemnic,/
które w wodzie się tliły i gasły/
jakby z mroku utkane, a jasne./
Zeszły sarny do strumienia, wodę/
tuląc miękko do wilgotnych twarzyczek,/
przybliżały kosmaty policzek/
do jej dłoni błękitnych od chłodu/
i wznosiły nozdrza mokre i czarne,/
jakby w piersiach jej przeczuły sarnę.
Widział Tytan Swiatłołunę i pokochał,/
rzucił stada gór lodowych i gromów/
i co rano przed płynącym lasu domem/
dzwonił pieśni na wydętych wiatru konchach,/
aż z przestrzeni taki żal wywabił,/
że na liściach osiadało łzami./
CiszaTylko z dali ryczały porzucone lodowce/
przystanąwszy w zasłuchane stada/
i skręcone orkany jak owce/
pobekując zawisły w powietrzu,/
nawet ostre pociski deszczów/
zwisły z nieba --- stanęły nad ziemią, /
w kręgi pieśni zasłuchane niemo.
Tytan grając śpiew smutny w ciszę długo snuł,/
jakby ciemną nicią żalu niebo rozciął wpół:
«Szybują bąki wiecznych burz/
chmurami w dół, chmurami w głąb./
Spadają deszcze szklanych róż/
pośród mosiężnych wiatru trąb.
Widziałem w twoich oczach las/
wiodący sarnim rytmem w świat,/
gdzie zamyślone ryby gwiazd/
nad nawałnicą lat.
Uchroń mnie lotem swoich rąk/
jak białych ptaków snu/
od wędrujących za mną łąk,/
od wędrujących gór.
Szybują burze, w burzach drży/
mój własny groźny krok./
O, schroń mnie w namiot swoich snów/
przed stalą moich rąk».
Wyszła wtedy Światłołuna na brzeg światła,/
pół się śmiejąc, pół po wietrze ręką wodząc/
jak po grzbiecie zbudzonego pieśnią bawoła,/
i uniosła smutne oczy jak lecących chmur zwierciadła,/
jak jaskółki zabłąkane późną nocą/
w wirujących planet kołach./
Pół się śmiejąc, pół śpiewając zawołała,/
jakby strumień ciepłym altem w niebo lała:
«Jakże ty mnie chcesz, Tytanie, kochać,/
zadumaną w moich białych potokach?/
Jakże chcesz mnie w mocne dłonie uchwycić,/
kiedy nie wiesz, czy to ja, czy moje odbicie?/
Bo ja jestem na wpół prawdą, na wpół ciszą,/
jakby liście, co w powietrzu --- zanim spadną --- wiszą./
Boję ja się twoich gór tętentu,/
twoich wichrów jak lecące zwierzęta./
Kiedy rykną twe lodowce lawiną,/
moje oczy znikną w liściach, w kwiaty się rozpłyną./
Za wysoka będzie miłość z tobą,/
kiedy ty masz zamiast serca obłok».
Za wysoko było podjąć płacz z tej nuty,/
gdzie go piersi wyrzuciły ponad przestrzeń,/
gdzie go taki lodowaty wylał smutek,/
aż zamarzły nieruchomo wszystkie ptaki na wietrze.
Tylko z powiek Tytanowi łabędź spłynął/
zamiast łzy --- i w chmurach zginął.
VI
Kondycja ludzkaDudniły rzeki po zboczach. Pełzały żółtym płomieniem/
ogniska ludzi w dolinach, kiedy się do snu kładli/
nic nie widzący powyżej, niż biegły z ognisk cienie,/
nie szukający ponad to, co już od dawna odgadli./
Ryczały krowy mleczne i rogi nurzały w senność,/
a ptaki spały mocno jak wyrzeźbione w gałęziach./
Piersi zwierzęce i ludzkie wznosiły, zniżały ciężar/
ogromnej kuli nocy, którą zamknęła ciemność./
Wtedy z pieczar głos się piętrzył i tak urósł,/
jakby nie był lotem ptasim, ale czarną górą./
Wołał Tytan w puste studnie nocy,/
aż mu oczy wypalone troską zgasły,/
a od głosu ziemia stała w gromach jasnych,/
złote kule na doliny tocząc./
A lawiny lały się jak srebrne rzeki,/
jakby starte kołem czasu --- wieki.
Właśnie świt nad nocą przysiadł; jakby ptak/
skrzydłem mlecznym gwiazdy z wolna ścierał,/
kiedy drogą bladą jak we snach/
MatkaMatka szła o twarzy wyrzeźbionej/
w smugi smutku, jakby się nią przelał/
czarny płomień zamknięty we łzach./
A łzy były za Tytanem tęsknione/
i nie gorzkie już, a tylko czerwone./
Wtedy w piersi Tytana obłok/
tak się dźwięcznie w białą chmurę skłębił,/
że po halach posypał się pogłos/
cekinami mieniących gołębi./
I w ramionach Matki zamilkły/
jego oczy jak zamarzłe wilki.
Tylko skrzydła jej srebrnych włosów/
długo wiały na porannym wietrze/
i sypały się w błękitną przestrzeń,/
zastygając w konstelacje i znaki,/
nie wiadomo, czy łzy, czy ptaki?
ukończone 30 sierpnia 1941 r.