Tadeusz Boy-Żeleński Słówka (zbiór) Dziwna przygoda rodziny Połanieckich Noc karnawałowa w zacnym polskim domu. Z przyległego salonu dochodzą dźwięki walca, głos wodzireja ryczący egzotyczne nazwy figur kotylionowych, szelest sukien falujących w tańcu itd. Siedziałem, wpół drzemiąc, w wygodnym fotelu; wtem coś mignęło, zaszumiało tuż koło mnie i jakaś zapóźniona para przemknęła jak wicher, wywracając w pędzie, o zgrozo, butelkę doskonałego starego koniaku, którą zarezerwowałem do prywatnego użytku. Szacowny napój począł spływać powoli, oblewając strumieniem wspaniałą Prachtausgabe, leżącą jak przystało majestatycznie na stole polskiego domu. Spojrzałem: była to Rodzina Połanieckich. — Patrzałem z melancholią na grube welinowe karty, ociekające złotawym płynem, gdy nagle zdało mi się, iż słyszę najwyraźniej jakieś szmery, jak gdyby głosów wychodzących z kartek książki: . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . — Panie Stachu! — Co, panno Maryniu? — Coś panu chciałam powiedzieć… W jednej chwili tak mi się strasznie w głowie zakręciło… — Dziwna rzecz, bo mnie także… To pewno z tańca. — Panie Stachu… — Co, panno Maryniu… — Kiedy się wstydzę… — Nie wierzę, żeby panna Marynia mogła coś takiego pomyśleć, czego by się musiała wstydzić… — Pan Stach taki dobry, że tak o mnie myśli… ale ja nie jestem taka… tak gdzieś głęboko, głęboko, to ja jestem bardzo zepsuta… — Moja dziecino droga… — Panie Stachu… ja chciałabym za mąż iść… — Pójdzie pani, panno Maryniu… — Ale ja chcę zaraz… — Moja złota panno Maryniu, i ja także chciałbym, tak chciałbym, żeby pani znów wróciła ze mną do swego ukochanego Krzemienia… — E, głupstwo Krzemień… nudna dziura… to nie dlatego… Aj, strach, jak mi się w głowie kręci… Panie Stachu — — Co, panno Maryniu? — . . . . . . . . . . . . . . — . . . . . . . . . . . . . ? — A bo czemu mnie pan Stach nigdy nie przytuli, nie popieści… — Moja droga panno Maryniu… moja, bardzo moja… moja głowa najdroższa… — Ale nie tak, panie Stachu, tak mocno, mocno, nie tak jak porządną kobietę, tak inaczej jakoś… ja sama nie wiem jak… — Nie można, panno Maryniu… służba boża… — A, prawda… służba boża… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . — Oh, oh, oh, oh, (szlochanie). — Maryniu, dziecko, co ci jest, dzie-dziecinko mo-moja. (Jakoś mi staremu język się plącze. I w głowie mi się czegoś nagle kręci. Pewnie będzie burza). — Oh, oh, oh, panie profesorze, panie Waskowski, ja jestem taka nieszczęśliwa (szlochanie). — Cóż to pannie Maryni jest? Niechże się przytuli do swojego starego profesora. O tak, jeszcze bliżej… — Oh, oh, oh, panie profesorze, Stach mnie nie kocha… — Co też Marynia za głupstwa plecie? Stach Maryni nie kocha? On, najmłodszy z Ariów?! — A nie kocha… — Co w tej głowie dzisiaj… Kto by nie kochał mojej dzieciny złotej? — A Stach nie kocha (oh, oh, oh). Zresztą za co by mnie kochał… — Iii! grzech takie rzeczy mówić! Za co? Oj ty, ty, ty. Za co? A za te oczka śliczne, a za to pysio różowe, a za ten karczek… a za te piersiątka… za te bioderka… za te nóżki małe… a za te łydeczki… ti, ti, ti… ty Aryjko mała, ty szelmutko jedna… a jak się to stroi, jakie to koronki, jakie hafciki… jakie majteczki… Ty, ty, ty kokotko mała… — Panie profesorze, co pan robi… zobaczy kto… tak mi się strasznie w głowie kręci… — Będzie burza… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . — Panie Stachu! — Co, Lituś? — Tak mi jakoś dziwnie w główce… — Chodź, kociaku, na kolana… — A będzie pan Stach pieścił kociaka… — Będę, Lituś. — Tak dobrze u pana Stacha! Tak przyjemnie! To podwiązka. Panie Stachu, co pan robi… Nie można… nie można… panie Stachu… Panie Stachu! a jak ja powiem cioci Maryni, to co będzie?… Ha, ha, ha!… jaką pan Stach ma teraz niemądrą minę! A nieprawda, bo nic nie powiem, bo pana Stacha kocham i panu Stachowi wszystko wolno… I mnie tyż wszystko wolno, bo ja młodo umrę. Tak mi się w głowie kręci, jak wtedy na imieninach, jak piłam szampan… Panie Stachu, tak dziwnie… tak przyjemnie… pan taki strasznie kochany… co pan robi… Panie Stachuuuu… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . — Bukacki! słuchaj no, co to jest?… co się tu dzieje? czy mnie się kręci w głowie, czy co, ale tu tak jakoś dziwnie… — Nie przeszkadzaj im, Pławisiu, chodź na miasto… Pojedziemy… wiesz, staruszku… tam… — Nie, nogi mi się czegoś plączą… — No to zagrajmy w pikietę. — Ale z rubikonem. — Z rubikonem, staruszku, z rubikonem. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Szepty i szmery ucichły. Widocznie Rodzina Połanieckich, podeschnąwszy trochę, odzyskała równowagę duchową zachwianą na chwilę zetknięciem się z kilkoma kroplami starego koniaku. Podniosłem się z fotela i uczułem, że mnie samemu nogi się cokolwiek plączą… Pisane w r. 1907. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/slowka-zbior-dziwna-przygoda-rodziny-polanieckich. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Tadeusz Boy-Żeleński, Słówka: zbiór wierszy i piosenek, nakł. Księgarnia Polska B. Połonieckiego, Lwów; wyd. E. Wende, Warszawa 1913 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Dorota Kowalska, Marta Niedziałkowska.