Fryderyk Schiller Sprzysiężenie Fieska w Genui Tragedia tłum. Michał Budzyński ISBN 978-83-288-2789-9 OSOBY: * ANDRZEJ DORIA, doża Genui. * GIANETTINO DORIA, jego synowiec. * FIESKO, hrabia Lawania. * WERRINA, sprzysiężony. * BURGONINO, sprzysiężony. * KALKANIO, sprzysiężony. * SAKKO, sprzysiężony. * LOMELLIN, powiernik Gianettina. * CENTURIONE, malkontent. * CIBO, malkontent. * ASSERATO, malkontent. * ROMANO, malarz. * MULEY-HASSAN, Murzyn z Tunisu. * NIEMIEC ze straży Doży. * TRZECH OBYWATELI. * LEONORA, żona Fieska. * HRABINA JULIA, wdowa po Imperialim. * BERTA, córka Werriny. * RÓŻA, pokojowa Leonory. * ARABELLA pokojowa Leonory. * Szlachta, obywatele, Niemcy, żołnierze, służący, złodzieje. Rzecz dzieje się w Genui, 1547 r. AKT PIERWSZY / Sala w pałacu Fieska — słychać z daleka muzykę i zgiełk biesiadny. / SCENA PIERWSZA / Leonora w masce. Róża, Arabella w pomieszaniu wpadają na scenę. / LEONORA / zrzucając maskę / Nie więcej! — ani słowa — to jak dzień widoczne. Rzuca się na krzesło. Ach! to — ARABELLA Łaskawa pani!… LEONORA / powstając z krzesła / W moich oczach! na całe miasto głośna rozpustnica! w obliczu szlachty genueńskiej! Z boleścią. Różo! Bello! przed mymi oczyma zalanymi łzami! RÓŻA Weź pani tę rzecz za to, czym była w istocie — za grzeczność kawalerską. — LEONORA Grzeczność kawalerska? — A ta ich oczów gra nieustanna? To śledzenie jej ruchów, ten długi ssący całus na jej obnażonym ramieniu, tak że ślad jego zębów w czerwono-płomienistym znaku zajaśniał? A to ogłuszenie nieme, kamienne, w którym siedział pogrążony jak malują zachwycenie, jakby świat cały w około niego zniknął i on tylko jeden z tą Julią w wiecznej próżni pozostał. Grzeczność kawalerska? — Niewinna istoto, coś nigdy nie kochała! Przynajmniej ze mną nie wiedź sporu: co jest grzeczność kawalerska, a co jest kochanie! RÓŻA Tym lepiej, pani! Strata małżonka dziesięciu cicisbeów sprowadza. LEONORA Strata małżonka? — Lekkie podniesienie pulsu rozgrzanego, i już Fiesko byłby stracony? Idź, jadowita szczebiotko — nigdy się oczom moim nie pokazuj! — To żart niewinny — może grzeczność przelotna? Nieprawda, moja czuła Bello? ARABELLA O! Tak bez wątpienia! LEONORA / w zadumieniu / Ale żeby się mniemała panią jego serca? — żeby jej imię za każdą myślą stawało mu w pamięci? — przemawiało w każdym głosie natury? — Ha! co to jest? — gdzie ja się zapędzam? Żeby świat cały, piękny, majestatyczny był dla niego kosztownym brylantem, na którym tylko *jej obraz* — *jej obraz* wyryty? — Żeby on ją kochał? — tę Julię kochał? O daj mi rękę — wspieraj mnie, Bello! / Chwila milczenia — słychać znowu muzykę. / Słuchaj! Czy to nie głos Fieska z tego się zgiełku przebija? Możeż on śmiać się, gdy w samotni jego Leonora płacze? O nie, moje dziecko! To był głos chłopski Gianettina Dorii. ARABELLA W istocie to głos jego! Przejdźmy, pani, do drugiego pokoju. LEONORA Bledniejesz, Bello! kłamiesz — ja czytam w twoich oczach, w obliczach Genueńczyków coś — coś. Zasłaniając twarz. O zaiste! Ci Genueńczycy wiedzą więcej, aniżeli dla ucha małżonki wiedzieć potrzeba. RÓŻA O zazdrości wszystko zwiększająca! LEONORA / w smętnym rozmarzeniu / Wonczas, gdy on Fieskiem był jeszcze — zjawił się w pomarańczowym gaju, gdzieśmy dziewczęta na igraszki biegły, kwitnący Apollo z męsko pięknym Antinousem zlany. Tak dumnym i wspaniałym postępował krokiem, jak gdyby *prześwietna Genua* na jego młodych kołysała się barkach; nasze oczy do jego lica się zakradały, ale spotkawszy błyszczące spojrzenie w lot się cofały, jakby je kto na świętokradzkim złowił uczynku. Ach! Bello, jakże z nas każda chwytała jego spojrzenia, liczyła błyski oka do sąsiadki posłane. Oczy jego jak złote jabłko niezgody między nas padały, tkliwe źrenice tlały dzikszym ogniem, łagodne piersi gwałtowniej tętniły, zazdrość naszą harmonię rozdarła. ARABELLA Przypominam sobie. Cała Genua niewieścia na odgłos pięknego zwycięstwa buntem zagrzmiała. LEONORA / w uniesieniu / A dziś go *moim* nazywać! Zuchwała, straszna szczęśliwość! *Moim* nazywać męża w Genui największego, który w piękności kończonej wyszedł spod dłuta niewyczerpanego sztukmistrza, wszystkie płci swojej wielkości w najcudowniejszej harmonii połączył. — Słuchajcie, dziewczęta, już teraz przemilczeć nie mogę! Słuchajcie, dziewczęta, coś wam powierzę, tajemniczo myśl wam jedną powierzę. Gdym przed ołtarzem przy Fiesku stanęła z dłonią w jego dłoni złożoną — miałam myśl, o której myśleć *kobiecie nie wolno*: — ten Fiesko, którego rękę w twojej ręce trzymasz — twój Fiesko — ale cicho, niech żaden mężczyzna nie podsłucha, jak się wysoko nadymamy ździebełkami jego doskonałości — ten twój Fiesko — Biada, jeśli swym uczuciem wyżej się nie wznosicie! — *ten Fiesko nam Genuę od tyranów zbawi*. ARABELLA / zdziwiona / I to widzenie przyszło dziewicy na dniu jej wesela? LEONORA Dziw się, Bello! — ale tak jest — przyszło to oblubienicy w dniu jej szczęścia weselnego! Żywiej. Jestem kobietą, ale czuję krwi mojej szlachetność — ścierpieć nie mogę, aby ten dom Doriów nad naszymi przodkami miał górę zabierać. Ten łagodny Andrzej! — sprzyjać jemu dla serca jest rozkoszą — on — bodajby się wiecznie księciem Genui mianował; ale Gianettino jest jego synowcem, jego dziedzicem — a Gianettino ma bezczelnie dumne serce. Genua drży przed nim, a Fiesko — o, płaczcie nade mną! — Fiesko kocha siostrę Gianettina. ARABELLA Biedna, nieszczęśliwa kobieto! LEONORA Idźcie obaczyć to bożyszcze Genui, jak zasiada w bezwstydnym kole pijaków i rozpustnic, głaszcze im uszy niezgrabnym dowcipem, bajki o zaklętych księżniczkach opowiada — oto macie Fieska. — Ach, dziewczyno! nie tylko Genua swojego utraciła bohatera — ja także tracę swojego małżonka! RÓŻA Mów pani ciszej. Ktoś przez galerię przechodzi. LEONORA / przestraszona / Fiesko idzie. Uciekajcie! Uciekajcie! Mój widok mógłby jemu przykrą chwilę sprawić. / Wbiega do bocznego pokoju, służące za nią. / SCENA DRUGA / Gianettino Doria zamaskowany, w zielonym płaszczu. Murzyn. Wchodzą rozmawiając. / GIANETTINO Zrozumiałeś mnie? MURZYN Doskonale. GIANETTINO Maska biała. MURZYN Wiem. GIANETTINO Powiadam — biała maska. MURZYN Wiem, wiem, wiem. GIANETTINO Słyszysz? jeśli ją masz chybić — wskazując na pierś to jeno tu uderz. MURZYN Nie troszcz się, panie! GIANETTINO Tylko silnym pchnięciem! MURZYN Nie będzie się żalił. GIANETTINO Żeby biedny hrabia nie męczył się długo. MURZYN Z przeproszeniem pana — ileżby głowa jego mniej więcej ważyć mogła? GIANETTINO Sto cekinów. MURZYN / dmuchając w palce / Pfu! Lekka jak piórko. GIANETTINO Co tam pomrukujesz? MURZYN Mówię, że to lekka robota. GIANETTINO Twoja to sprawa. Ten człowiek jest magnesem. Wszystkie głowy niespokojne ciągną do niego. Słuchaj, hultaju! Mierz go sprawnie. MURZYN Ależ panie! — Ja uporawszy się muszę spiesznie do Wenecji smykać. GIANETTINO Weź więc naprzód nagrodę. Rzuca mu bilet bankowy. Najdalej we trzy dni powinien być nieboszczykiem. / Odchodzi. / MURZYN / podnosząc bilet / To u mnie kredyt! Jegomość zawierza memu złodziejskiemu słowu bez żadnego podpisu. / Odchodzi. / SCENA TRZECIA / Kalkanio, za nim Sakko. Obaj w czarnych płaszczach. / KALKANIO Postrzegam, że wszystkie moje kroki śledzisz. SAKKO Ja zaś uważam, że wszystkie przede mną ukrywasz. Słuchaj, Kalkanio, od kilku tygodni coś w rysach twoich zdaje się poruszać, co tchnie nie samym tylko uczuciem miłości ojczyzny. — Sądzę, iż moglibyśmy, braciszku, tajemnice nasze zamieniać i na handlu nikt by, po ostatecznym rachunku, nie stracił — Chcesz być szczerym przede mną? KALKANIO Tak nawet dalece, że jeśli uszy twoje nie mają ochoty do głębi łona mego wstąpić, serce w pół drogi ustami naprzeciw ciebie wyskoczy. — Kocham żonę Fieska. SAKKO / cofając się zdziwiony / Tego bym przynajmniej nigdy nie odgadnął, choćbym wszystkich domysłów przegląd uczynił. — Wyborem swoim mój rozum wziąłeś na tortury, lecz go w niwecz obrócisz, jeżeli ci się poszczęści. KALKANIO Mówią, że jest przykładem najsurowszej cnoty. SAKKO Kłamią. Jest całą księgą treści najnudniejszej. Jedno z dwojga Kalkanio, zrzecz się rzemiosła swego albo uczuć swoich. — KALKANIO Hrabia niewierny, a zazdrość jest najprzebieglejszą namową. Spisek na Doriów nie da hrabiemu odetchnąć, a mnie w jego pałacu gospodarować pozwoli. Gdy on wilka od trzody odpędzać będzie, kuna wpadnie do kurnika. SAKKO Lepiej nie można, mój bracie! Dzięki, żeś mi tak szybko rumieńca oszczędził. O czym wstyd mi było pomyśleć, teraz głośno przed tobą wypowiedzieć mogę. Oto żebrakiem będę, jeżeli rząd teraźniejszy nie runie ze szczętem. KALKANIO Czy tak wielkie masz długi? SAKKO Tak ogromne, że nić życia mego dziesięć razy ujęta, przy jednej dziesiątej ich części już by się wysnuła. Zmiana rządu da mi wolniej odetchnąć i choć do *zapłacenia* nie pomoże, to przynajmniej wierzycielom *proces* obmierzi. KALKANIO Rozumiem ciebie — a na końcu jeżeli Genua przy *takiej sposobności* wolność uzyska, Sakko ojcem ojczyzny się nazwać gotów. Niechże kto teraz prawi niedorzeczną bajeczkę o poczciwości, kiedy tu bankructwo hultaja i rządza rozpustnika rozstrzygają o szczęściu państwa. Przez Boga, mój Sakko, ja w nas obu podziwiam mądrą nieba opatrzność, która serce ciała wrzodami członków ulecza. — Czy Werrina zna twój zamiar? SAKKO O ile patriota wiedzieć powinien. Genua, jak wiesz, jest wrzecionem, około którego wszystkie jego myśli toczą się z żelazną wiernością. Sokole jego oko spoczęło w tej chwili na Fiesku. — Na tobie także zakłada nadzieję, że cię poniekąd użyje w śmiałym spisku. KALKANIO Ma węch wyborny. Spieszmy go wyszukać i jego uczucie wolności naszym żarzyć. / Odchodzą. / SCENA CZWARTA / Julia zagniewana. Fiesko w białym płaszczu za nią. / JULIA Laufry, lokaje! FIESKO Hrabino, dokąd? Co czynić zamierzasz? JULIA Nic, nic zgoła. Służba wchodzi. Niech powóz zajeżdża. FIESKO Przebacz! Nie dopuszczę. To jest obraza. JULIA Ej! gdzie tam? — Pójdź sobie! Drzesz w kawałki moje garnirowanie! — Obraza? Kto mnie tu obrażać może? Pójdźże, pójdź sobie! FIESKO / przyklęka na jedno kolano / Nie wprzód, pani, aż mi zuchwalca wymienisz! JULIA / patrząc na niego z wyciągniętymi rękoma / Ach! Pięknie! Pięknie, cudownie! Niechże kto hrabinę Lawania prosi na to zachwycające widowisko! — Jak to, hrabio? Gdzież się podział małżonek? Taka postawa ujść by tylko mogła w sypialnym pokoju twojej żony, gdyby ta, przerzucając stronice kalendarza pieszczot, dostrzegła jakiego braku w swoim rejestrze. Powstańże. Idź do kobiet, gdzie ci się lepiej powiedzie. Powstańże, hrabio! Alboż chcesz niegrzeczności żony odpokutować swoim nadskakiwaniem? FIESKO / szybko powstając / Niegrzeczności? Wobec ciebie, hrabino? JULIA Zerwać się — krzesło odepchnąć — do stołu tyłem się obrócić — do stołu, hrabio, przy którym *ja* siedzę! FIESKO To nie do przebaczenia. JULIA A więcej nic? — — Jestże to moją winą, że hrabia ma oczy w głowie? FIESKO Wina twojej piękności, pani, że ich wszędzie nie mam. JULIA Żadnego względu, hrabio, gdzie o honor idzie. Mnie zemsty potrzeba. Czy jej szukać u ciebie? czy w piorunach księcia? FIESKO W objęciu miłości, która cię błaga, żebyś występek zazdrości puściła w niepamięć. JULIA Zazdrość? Zazdrość? Czegoż chce ta główka? W zwierciadle się przezierając. Możeż ona większą pochwałę za swój gust otrzymać, niż że ja w jej wyborze swój własny znajduję? Dumnie. Doria i Fiesko! Czy to nie dosyć zaszczytu dla hrabiny Lawania, gdy synowica księcia jej wyborowi zazdrości? Przyjaźnie podaje rękę hrabiemu do całowania. Przypuszczam, hrabio, że tak jest istotnie. FIESKO / z żywością / Najokrutniejsza — i mnie tak udręczać! Wiem ja, boska Julio, że ode mnie cześć tylko tobie się należy. Rozum nakazuje zginać korne kolano przed krwią Doriów, ale serce ubóstwia piękną Julię. Występną jest miłość moja, ale bohaterską zarazem. Ona ma dosyć odwagi warowny mur różnicy stanu przełamać i lecieć do ognistego słońca majestatu. JULIA Wielkie hrabiowskie kłamstwo, co na szczudłach kuleje. Język twój ubóstwia mnie, a serce uderza pod miniaturą innej kobiety. FIESKO Mów raczej pani, że niechętnie pod tym ciężarem uderza i chce go czym prędzej odrzucić. Zdejmuje sylwetę Leonory na błękitnej wstędze zawieszoną i oddaje Julii. Postaw twój obraz na tym ołtarzu, a wolno ci będzie to pogańskie malowidło zdruzgotać. JULIA / chowając czym prędzej miniaturę / Na mój honor, wielka ofiara, która na podziękowanie zasługuje. Zawiesza mu swą miniaturę. Noś więc, niewolniku, barwę pana twego. / Odchodzi. / FIESKO Julia mnie kocha! Julia! Bogu ja nawet nie zazdroszczę. Z radością przebiegając salę. Niechaj ta noc będzie bogów biesiadą, uciecha niechaj wykona mistrzowskie swe dzieło! Hola, jest tam kto? Wielka liczba służących. Niechaj po podłogach moich pokojów leją się cypryjskie nektary, niech kapela ze snu ołowianego północ wypłoszy, tysiąc pochodni zapalonych niechaj ćmi ranną słońca jaskrawość. W godach powszechnych niech taniec bachancki królestwo śmierci zawali w grzmiące gruzy. / Wybiega. Głośne allegro. Środkowa zasłona podnosi się i ukazuje wielką oświeconą salę, gdzie mnóstwo masek tańczy. Po bokach stoły z kartami i napojem, przy nich goście. / SCENA PIĄTA / Gianettino wpół pijany. Lomellin, Cibo, Centurione, Werrina, Sakko, Kalkanio, wszyscy w maskach. Wiele dam i szlachty. / GIANETTINO / głośno krzycząc / Brawo! brawo! Wina pienią się wspaniale, nasze tanecznice skaczą wybornie. Niech który z was po Genui roztrąbi, że dziś jestem w wesołym humorze; mogą się radować. — Na ród mój przysięgam; dzień ten w kalendarzu czerwono naznaczą i napisać muszą: *Dziś książę Doria wesoły*. GOŚCIE / wznosząc toasty / Niech żyje Rzeczpospolita! GIANETTINO / rzuca kielich z całą mocą o podłogę / Tam leżą czerepy. / Trzy czarne maski otaczają Gianettina. / LOMELLIN / biorąc księcia na stronę / Łaskawy panie! Mówiłeś mi niedawno o pewnej dziewczynie, którą spotkałeś w kościele S. Lorenzo. GIANETTINO Prawda, mówiłem i muszę z nią się zapoznać. LOMELLIN Mogę tę znajomość nastręczyć łaskawemu panu. GIANETTINO Możesz? — czy możesz?… Lomellin, niedawno podałeś się na prokuratora. Będziesz nim. LOMELLIN Łaskawy książę, jest to drugie miejsce w państwie; więcej jak sześćdziesięciu szlachty dobija się o nie, a wszyscy bogatsi i znakomitsi niżeli twój najpokorniejszy sługa. GIANETTINO Pioruny i Doria! będziesz prokuratorem. Trzy maski przysuwają się. Szlachta genueńska! Niechaj spróbuje na szali położyć, wszystkich przodków swoich i herby wszystkie, a jeden włosek z siwej brody mego stryja całą szlachtę genueńską w powietrze wysadzi. Ja chcę, i ty prokuratorem *zostaniesz*. Moja wola więcej znaczy niżeli głosy całej seniorii. LOMELLIN / ciszej / Dziewczyna jest jedyną córką niejakiego Werriny. GIANETTINO Dziewczyna jest piękną, i pomimo wszystkich czartów piekła muszę ją skosztować. LOMELLIN Łaskawy panie! Jedyna córka najuporniejszego republikanina. GIANETTINO Pójdź do biesa z swoim republikaninem. Gniew wasala i moja namiętność! Jakby wieża latarni morskiej miała się w gruzach rozsypać, dlatego że uliczne chłopaki muszlami na nią ciskają. Trzy maski w silnym poruszeniu przysuwają się jeszcze bliżej. Czy dlatego książę Andrzej okrył się bliznami w bitwach tych łapserdaków republikańskich, żeby jego synowiec musiał żebrać o względy ich dzieci i oblubienic? Pioruny i Doria! W tej chęci przełkną sobie ślinkę, albo na popiołach stryja mego wystawię im szubienicę, na której ich genueńska wolność na śmierć się zadławi. / Trzy maski cofają się. / LOMELLIN Właśnie w tej chwili dziewczyna jest samą. Jej ojciec tu się znajduje i jest jedną z trzech masek. GIANETTINO Tym lepiej! Prowadź mnie do niej natychmiast. LOMELLIN Ale Wasza Wysokość szukać będzie zalotnicy, a znajdzie tkliwe dziewczę. GIANETTINO Gwałt jest najlepszą wymową. Prowadź mnie co prędzej. Chciałbym obaczyć, czy pies republikański skoczy na niedźwiedzia Dorię. Fiesko spotyka go we drzwiach. Gdzie jest hrabina? SCENA SZÓSTA / Poprzedzający. Fiesko. / FIESKO Właśnie ją do powozu odprowadziłem. Ściska rękę Gianettina i przykłada ją do piersi. Książę, podwójnie jestem w więzach twoich. Gianettino nad moją głową i Genuą panuje, jego boska siostra nad sercem moim. LOMELLIN Z Fieska zupełny zrobił się epikurejczyk. Wielki świat dużo stracił na nim. FIESKO Ale Fiesko nie stracił nic na wielkim świecie. U mnie *żyć to marzyć; być mądrym*, Lomellinie, to *marzyć przyjemnie*. A na to czyż nie lepiej być na łonie rozkochanej kobiety, niźli pod piorunami tronu, gdzie koła rządzącej władzy wiecznie skrzypią w uszach pełnych hałasu? Niech Gianettino Doria nad Genuą panuje! Fiesko chce kochać. GIANETTINO Chodź, Lomellin. Północ niezadługo, zbliża się godzina. Dzięki, Lawania, za ugoszczenie wasze. Jestem zadowolony. FIESKO To wszystko, książę, czego pragnąć mogę. GIANETTINO A więc dobranoc. Jutro zabawa u Doriów, i Fiesko jest zaproszony. Chodź, prokuratorze. FIESKO Hej! Światła, muzyki! GIANETTINO / dumnie obok trzech masek przechodząc / Z drogi przed imieniem księcia! JEDNA Z TRZECH MASEK / mrucząc / W piekle — ale nie tu w Genui! GOŚCIE / ruszając się / Książę wychodzi. — Dobranoc, Lawania! / Wychodzą tłumnie. / SCENA SIÓDMA / Trzy czarne maski. Fiesko. Chwila milczenia. / FIESKO Postrzegam tu gości, co uciech biesiady mojej nie dzielą. MASKI / z nieukontentowaniem jedna po drugiej / Ani jeden. FIESKO Miałżeby, mimo dobrej mej chęci, choć jeden Genueńczyk wychodzić stąd niezadowolony! Służba, hej żwawo! niech bal na nowo rozpoczną i wielkie napełnią kielichy. Nie chciałbym, żeby ktoś nudów u mnie doświadczał. Każecie, bym wasze oczy sztucznymi ubawił ogniami? Nie podoba wam się czasem słuchać śmiechów mojego arlekina? Może przy moich pokojówkach znajdziecie rozrywkę? Albo siądziemy do faraona, żeby czas grą zabić? JEDNA MASKA Myśmy go zwykli *płacić czynami*. FIESKO Męska odpowiedź — i to jest Werrina! WERRINA / zdejmując maskę / Fiesko prędzej przyjaciół twoich pod ich maskami znajduje niż oni Fieska pod jego. FIESKO Tego nie rozumiem. Ale co znaczy krepa na twoim ramieniu? Miałżeby Werrina kogo ze twoich pochować — a Fiesko o tym nie wiedzieć? WERRINA Wiadomość pogrzebowa nie przyda się dla Fieska biesiad wesołych. FIESKO Ale jeżeli przyjaciel go woła? Cisnąc jego rękę z uczuciem. Przyjacielu duszy mojej! Kto umarł *nam obu*? WERRINA Prawda — nam obu, nam obu! Ale nie wszyscy synowie noszą żałobę po matce. FIESKO Matka twoja od dawna w proch się obróciła. WERRINA / znacząco / Pamiętam, że Fiesko bratem mnie nazywał dlatego, żem był synem jego ojczyzny. FIESKO / żartobliwie / Ach! Czy to o tym? Na ten żart więc cała wymierzona mowa? Żałoba po Genui! A w samej rzeczy, Genua już dogorywa. Pomysł nowy i jedyny. Nasz krewniak zaczyna dowcipną być głową. KALKANIO On ci to, Fiesko, bez żartu powiedział. FIESKO Zapewne, zapewne! Właśnie tak było. Sucho i płaczliwie. Żart wszystko traci, gdy żartowniś sam się śmieje — a tu właśnie pogrzebowa twarz była. Czyżem ja myślał, że ponury Werrina na stare swoje lata wesołym szpakiem zostanie? SAKKO Chodź, Werrina! Nigdy on naszym nie będzie. FIESKO Tylko wesoło odchodźmy, kolego! Bądźmy przynajmniej jak ci chytrzy dziedzice, co szlochając idą za karawanem, a pod chustką głośno się śmieją. Czy dlatego zła macocha ma się nam dostać? Choćby i tak było, macocha niech zrzędzi, a my hulajmy. WERRINA / żywo poruszony / Boże na niebie! I nic nie róbmy? — Gdzież ty, Fiesko, zaszedłeś? Kędy ja znajdę owego tyranów nieprzyjaciela! Pamiętam czas, gdzie ty łamania kości na sam widok korony dostać by mogłeś. — Upadły synu rzeczypospolitej! Kiedy czas duchy nawet zużywa, na ciebie spadnie wina, że ja szeląga nie dam za swoją nieśmiertelność. FIESKO Z ciebie gdera wiekuisty. Niech sobie Genuę schowają do kieszeni i tunezyjskiemu sprzedają korsarzowi — co to nas obchodzi? My cypryjskie pić będziemy wino i piękne dziewczęta całować. WERRINA / surowym patrząc na niego okiem / Czy to jest twoja prawdziwa, bez żartu odpowiedź? FIESKO Czemu nie, przyjacielu? Czy to taka rozkosz wielka być jedną nogą tego leniwego wielonożnego zwierzęcia, które rzecząpospolitą zowiemy? Dziękujmy raczej, jeżeli kto skrzydeł zechce mu użyczyć i od posług nogi uwolnić. Gianettino Doria będzie książęciem — sprawy krajowe nas więcej troszczyć nie będą. WERRINA Fiesko! I to jest twoja prawdziwa, bez żartu odpowiedź? FIESKO Andrzej ogłasza swojego synowca synem i dziedzicem dóbr swoich, kto będzie szaleńcem i o dziedzictwo jego władzy się spierać? WERRINA / z najwyższym nieukontentowaniem / Chodźcie więc, Genueńczycy! / Opuszcza Fieska, inni wychodzą za nim. / FIESKO Werrina! — Werrina! — Ten republikanin twardy jest jak stal. — SCENA ÓSMA / Fiesko. Nieznajoma maska. / MASKA Czy masz jedną wolną chwilę, Lawania? FIESKO / przystępując do niej / Dla ciebie godzinę. MASKA Bądź więc łaskaw wyjść ze mną na miasto. FIESKO Mamy pięćdziesiąt minut na dwunastą. MASKA Czy zechcesz, hrabio? FIESKO Każę zaprząc do powozu. MASKA To zbyteczne. Wyślę konia naprzód. Więcej nie potrzeba, bo mam nadzieję, że tylko jeden z nas wróci. FIESKO / zmieszany / I…? MASKA Za pewną łzę krwawego od ciebie żądają rachunku. FIESKO A ta łza? MASKA Niejakiej hrabiny Lawania. Znam dobrze tę kobietę i chcę wiedzieć, czym ona zasłużyła ofiarą być głupiej niewiasty? FIESKO Teraz cię rozumiem. Czy mogę zapytać o imię tego dziwnego opiekuna? MASKA Jest to ten tam, który pannę Cibo niegdyś ubóstwiał i ustąpił przed narzeczonym Fieską. FIESKO Scipio Burgonino. BURGONINO / zdejmując maskę / A który dziś tu staje zadosyć uczynić honorowi swojemu, co ustąpił przed rywalem tak mało wzniosłym, że przez niego łagodna dusza ponosi męczarnie. FIESKO / ściska go z uczuciem / Szlachetny młodzieńcze! Błogosławię cierpienia małżonki mojej, kiedy tak godną znajomość mi podają. Czuję wzniosłość twojego gniewu, ale bić się nie będę. BURGONINO / cofając się / Hrabia Lawania miałby się lękać pierwszej próby mojego oręża! FIESKO Burgonino! Z całą potęgą Francji bić się będę, ale nie z tobą! Szanuję ten drogi zapał za powód jeszcze droższy. Na wieniec laurowy chęć twoja zasłużyła, ale czyn byłby dziecinny! BURGONINO / urażony / Dziecinny, hrabio! Dziewica obrażona *płakać* tylko może — do czegóż mężczyzna? FIESKO Wybornie powiedziane; ale ja bić się nie będę. BURGONINO / odwraca się i chce odchodzić / Pogardzę tobą. FIESKO / z żywością / Na Boga, młodzieńcze! Tego nie uczynisz, chociażby cnota stracić miała cenę. Biorąc go za rękę. Miałeś kiedy dla mnie uczucie, które — jakże ja powiem? *czcią* nazywa się? BURGONINO Czyżbym ustąpił człowiekowi, którego bym pierwszym nie uznał z ludzi? FIESKO A więc, przyjacielu! Człowiek, który na cześć moją zasłużył, długo by czekał, nim bym nim pogardził. Sądzę, że tkanina mistrza powinna tak być sztuczną, żeby lekkomyślnemu czeladnikowi na pierwszy rzut do oka nie wpadła. — Wracaj do siebie, Burgonino, i użyj czasu, aby rozważyć, dlaczego Fiesko tak a nie inaczej działa. Burgonino w milczeniu odchodzi. Idź, szlachetny młodzieńcze! Jeśli takie serca biją w *ojczyźnie*, Doriom mocno stać trzeba. SCENA DZIEWIĄTA / Fiesko. Murzyn wchodzi bojaźliwie i starannie na około się ogląda. / FIESKO / uważając go pilnym okiem / Czego tu chcesz i kto jesteś? MURZYN Niewolnik rzeczypospolitej. FIESKO Niewola jest podłym rzemiosłem. Zawsze go pilnie śledząc oczyma. Czego tu szukasz? MURZYN Panie, uczciwym jestem człowiekiem. FIESKO Ten szyld przyczep do czoła, zbytecznym nie będzie. — Czegoż tu szukasz? MURZYN / starając się bliżej przystąpić. Fiesko usuwa się / Panie, łajdakiem nie jestem. FIESKO Dobrze, że o tym uwiadamiasz — ale to nie dosyć. Z niecierpliwością. Czego tu szukasz? MURZYN Czy wy jesteście hrabia Lawania? FIESKO / dumnie / Ślepi w Genui znają mój chód. — Na co ci hrabia potrzebny? MURZYN Bądźcie ostrożnym, Lawania! / Ostro nacierając. / FIESKO / odskakując na drugą stronę / Jestem w istocie. MURZYN / znowu nacierając / Niedobre mają przeciw wam zamiary, hrabio Lawania! FIESKO / usuwając się / Widzę to wyraźnie. MURZYN Strzeżcie się Dorii. FIESKO / poufale zbliżając się do niego / Przyjacielu! Może niesprawiedliwy byłem względem ciebie. Tego imienia lękam się w istocie. MURZYN Chroń się więc przed nim. Umiecie czytać? FIESKO Zabawne pytanie! Sługiwałeś zapewne u szlachty. Masz co na piśmie? MURZYN Twoje imię, przy kilku innych biednych grzesznikach. / Podaje mu papier i stara się blisko niego umieścić. Fiesko staje przed zwierciadłem i zyzem spogląda na papier. Murzyn obchodzi go wokoło, na koniec dobywa sztyletu i chce nim przebić. / FIESKO / odwraca się zręcznie i chwyta za ramię Murzyna / Powoli, hultaju! / Wyrywa mu sztylet. / MURZYN / tupiąc nogą o podłogę / Tam do diabła! — przepraszam! / Chce uciekać. / FIESKO / porywa go i głośno woła / Stefan! Drullo! Antonio! Za gardło trzymając Murzyna. Zatrzymaj się, dobry przyjacielu! Piekielne łotrostwo! Służący wpadają. Zostań i odpowiadaj! Niegodny czyn popełniłeś. U kogo o twój zarobek upominać się będziesz? MURZYN / po wielu próżnych usiłowaniach wymknięcia się, z rezygnacją / Wyżej mnie powiesić nie mogą jak na szubienicy. FIESKO O nie, pociesz się! Na rogach księżyca nie powieszą pewnie — jednakże tak wysoko, że ci się szubienica wyda piórkiem od zębów. Ale twój wybór był mądro polityczny, i twemu wrodzonemu dowcipowi przypisać go nie można. Mów więc, kto cię wynajął? MURZYN Możesz mnie, panie, łajdakiem nazywać, ale nazwiskiem głupca lżyć siebie nie pozwalam. FIESKO Patrzajcie, to bydlę ma jeszcze dumę. Mów mi, ośle, kto cię wynajął? MURZYN / namyślając się / Hum! Więc ja nie sam głupi byłem? — Kto mnie wynajął? — i za sto nędznych cekinów! — Kto mnie wynajął? — Książę Gianettino. FIESKO / urażony przechadzając się wzdłuż pokoju / Sto cekinów i nic więcej za głowę Fieska? Wstydź się, królewiczu Genui! Idąc do szkatułki. Tu jest, hultaju, tysiąc cekinów dla ciebie i powiedz twojemu panu, że z niego skąpy rozbójnik. Murzyn ogląda to od stóp do głowy. Namyślasz się? Murzyn bierze pieniądze, kładzie i znowu, znowu podnosi i ciągle ogląda Fieska z największym zadziwieniem. Co robisz, hultaju? MURZYN / rzucając pieniądze na stół / Panie, ja tych pieniędzy nie zarobiłem. FIESKO Łotrze z baranią głową, na szubienicę zarobiłeś! Rozgniewany słoń tratuje człowieka, ale nie robaka pełznącego. Kazałbym cię powiesić, gdyby mnie to co więcej nad dwa słowa kosztować miało. MURZYN / z niskim ukłonem / Pan zanadto łaskawy! FIESKO Broń Boże, nie dla *ciebie*. Podoba mi się, że takiego łajdaka jak ty, mogę podług kaprysu zdruzgotać albo ocalić — dlatego wolno odejść możesz. Uważaj tylko: twoja niezręczność jest dla mnie rękojmią nieba, żem ja do czegoś wielkiego przeznaczony — stąd łaska moja, stąd twoje uwolnienie. MURZYN Uderz w dłoń, Lawania! Piękna czynność warta jest drugiej. Jeżeli kto na tej półkuli nosi gardło niepotrzebne tobie — rozkaż, a poderżnę go *bezpłatnie*. FIESKO Grzeczne bydlę — cudzym gardłem chce mi odpłacać. MURZYN My nic darmo nie bierzemy, panie, i u nas honor w duszy. FIESKO Honor rzeźnika! MURZYN Może on żywszy i silniejszy jak waszych ludzi honorowych. Oni przysięgi swoje łamią Panu Bogu, my je święcie dochowujemy szatanowi. FIESKO Zabawny łotr z ciebie! MURZYN Cieszę się, że macie gust do mnie. Wystaw mnie hrabio na próby, a poznasz człowieka, co swoje rzemiosło zna ekspedite. Wyzwij mnie, panie — a z każdego cechu łotrostwa pokażę świadectwa najdoskonalsze — od najniższego do najwyższego. FIESKO Cudowne rzeczy! Siadając. A więc łotry nawet mają swoje prawa i godności? Zacznijże od najniższego. MURZYN Pfe, łaskawy panie, jest to pogardliwe wojsko *długorękich*. Nędzne rzemiosło, co jeszcze wielkiego nie wylęgło człowieka — na bizuny i dom poprawy pracuje i wiedzie co najwięcej do szubienicy. FIESKO Ponętny cel podróży? Ciekawy jestem lepszego. MURZYN Są to *szpiegi i podsłuchiwacze*. Znakomici panowie, którym magnaci użyczają swojego posłuchu, iżby do swojej wszechwiedzy cokolwiek zaczerpnąć. Oni to jak pijawki do duszy się wgryzą, wysączą truciznę z głębi serca i podadzą *komu należy*. FIESKO Znam to — dalej! MURZYN Kolej przychodzi na *zbójców*, na *przyprawiaczów trucizn* i tych wszystkich, co swoją ofiarę długo upatrują, zanim ją z nienacka z tyłu pochwycą. Lękliwe piecuchy, a jednak za naukę szatanowi biedną duszą płacą. Tu już sąd ziemski wyżej się posuwa: łamie ich kości na koła, głowy ich sprytne na palach wystawia. Jest to trzecia klasa. FIESKO Mówże, kiedy twoja przyjdzie? MURZYN Pioruny! Tu łaskawy panie, właśnie jest szczyt chwały. Jam te wszystkie klasy przechodził. Geniusz mój wcześnie każdą przeskakiwał zaporę. Wczoraj w wieczór dokonałem mistrzowskiego popisu w trzeciej, przed godziną frycem zostałem w czwartej. FIESKO Któraż więc czwarta? MURZYN / żywo i z zapałem / Tu są ludzie, co swoją zwierzynę między czterema ścianami wyśledzą, wśród niebezpieczeństw wyrąb dla swojej drożyny przygotują, prosto w oczy skoczą i pierwszym ukłonem nie dadzą czasu za drugi ukłon podziękować. W naszym języku nazywają się oni piekła ekstrapocztą. Jak tylko Mefistofela kaprys napadnie, jedno skinienie — a ciepła mu z rożna kurzy się pieczeń. FIESKO Z ciebie łotr na wszystkie zastawki. Dawno mi takiego było potrzeba — podaj mi rękę! Biorę cię do służby. MURZYN Czy to prawda, czy żart? FIESKO Prawda najistotniejsza — tysiąc cekinów masz na rok. MURZYN Top, Lawania! Jestem twoim i do czarta niech idzie życie prywatne. Używaj mnie do czego zechcesz. Bierz mnie na wyżła, na brytana, na lisa, na węża, na kuplera czy na kata. Do wszystkich spraw posyłaj; tylko na duszę moją, do uczciwej nie zaprzęgaj roboty, bo tam ja jak pniak niezgrabny. FIESKO Nie troszcz się — komu ja *jagnię* posyłam, wilka na posła nie wezmę. Zaraz więc rano Genuę obiegaj i dośledź, jak stoją interesa państwa. Dowiedz się, co myślą o rządzie, co o domu Doriów podszeptują. Wybadaj na ostre, co moi ziomkowie o moim rozpustnym przebąkują życiu, co myślą o moich miłostkach. Zalej im winem mózgownice, żeby się serca z swoim uczuciem wylały. — Tu są pieniądze, syp je pomiędzy kupcami jedwabiów. MURZYN / w niepewności patrzy mu w oczy / Panie!… FIESKO Nie lękaj się — nic w tym uczciwego nie ma. Bież i całą twoją hałastrę na pomoc przyzwij. Na rano przyniesiesz swoje nowiny. / Odchodzi. / MURZYN / idąc za nim / Spuść się na mnie. Teraz jest czwarta? Jutro o ósmej tyle wiadomości naznoszę, ile sto uszów nie zdoła usłuchać. / Odchodzi. / SCENA DZIESIĄTA / Pokój w domu Werriny. / / Berta na sofie z głową rękoma zakrytą. — Werrina wchodząc ponury. / BERTA / przestraszona wstaje / Boże! To on! WERRINA / w milczeniu, spogląda na nią zdziwiony / Moja córka ojca się przelękła. BERTA Uciekaj! Puszczaj mnie! Ach ty straszny ojcze! WERRINA Straszny dla mego jedynego dziecka? BERTA / z bolesnym wejrzeniem / Nie! Tobie trzeba inną mieć córkę. WERRINA Czy ci czułość moja dokucza? BERTA Ach! Na śmierć, ojcze! WERRINA Jak to? Jakież to, córko, przyjęcie? Niegdyś gdy do domu z ciężkim jak góra w sercu wracałem brzemieniem, Berta naprzeciw mnie leciała i jednym uśmiechem zdejmowała ciężar. Chodź, uściskaj mnie, córko! Na tym łonie ognistym niech się rozgrzeje moje serce przy łożu śmiertelnym ojczyzny przeziębłe. Dziecię moje! Dziś ja wszystkie uciechy natury pożegnałem i tylko ty jedna pozostałaś dla mnie! BERTA / spogląda na ojca długim spojrzeniem / Nieszczęśliwy ojcze! WERRINA / przyciskając ją do siebie / Berto! jedyne dziecię moje! Berto, moja ostatnia nadziejo! Wolność Genui przepadła — Fiesko zgubiony — Bądź ty nałożnicą! BERTA / wyrywa się z jego objęcia / Boże święty — ty wiesz? WERRINA / drżący / Co? BERTA Cnota moja dziewicza… WERRINA / z wściekłością / Co? BERTA Tej nocy… WERRINA / jakby w szaleństwie / Co? BERTA Gwałt! / upadła na kanapę / WERRINA / po długim straszliwym milczeniu, głosem przytłumionym / Jeszcze raz tylko, córko, raz ostatni odetchnij i powiedz — kto? BERTA Biada mi! ach! Tej bladości śmiertelnej nie przybieraj, ojcze! Wspomagaj mnie, Boże! On jąka się i drży. WERRINA Nie mogę jednak wiedzieć, moja córko! kto? BERTA Spokojnie, spokojnie, mój drogi, mój najlepszy ojcze! WERRINA Na imię Boga! Kto? / Chce upaść przed nią na kolana. / BERTA Maska. WERRINA / cofając się / Nie! To być nie może! Tej myśli Bóg mi nie przysyła. Z szyderskim uśmiechem. Stara głowo, czyliż wszelki jad z jednej tylko i tej samej ropuchy wybryzga? Do Berty spokojniej. Wzrostu jak mój, czy niższego? BERTA Wyższego. WERRINA / prędzej / Włosy czarne, kędzierzawe? BERTA Kędzierzawe, czarne jak węgiel. WERRINA / odchodząc od niej chwiejącym się krokiem / Boże, moja głowa! Moja głowa! — A głos? BERTA Głos gruby i mocny. WERRINA / żywo / Jakiego koloru? — Nie, już słyszeć nie chcę! — Płaszcz — jakiego koloru? BERTA Płaszcz zielony, jak mi się zdawało. WERRINA / obie ręce trzymając na twarzy upada na sofę / Nie bój się, to tylko zawrót głowy, córko. / Opuszcza ręce, bladość pokrywa twarz jego. / BERTA / załamując dłonie / Litościwe nieba! Ja ojca w tych rysach poznaję. WERRINA / z gorzkim uśmiechem po chwili milczenia / Dobrze ci tak, dobrze ci tak, lękliwy Werrino — za mało ci było, że łotr świętość praw naruszał, musiał aż świętości krwi twojej dotykać. Zrywając się. Żywo, wołaj mi Mikołaja — prochu i ołowiu! — albo czekaj, co innego przyszło mi do głowy. Daj mi miecz mój, a sama odmawiaj Ojcze nasz. Kładąc rękę na czole. Co ja chcę robić? BERTA Ojcze! Mnie tak okropnie! WERRINA Chodź tu, usiądź przy mnie. Znacząco. Berto, opowiedz mi, Berto, co zrobił ten siwy Rzymianin, gdy jego córkę takie — jakże bo powiedzieć? tak przystojną, jak ciebie znaleziono… Słuchaj Berto, co mówił Wirginiusz do swojej córki znieważonej? BERTA / ze strachem / Nie wiem, co mówił. WERRINA Głupia głowo! — Nic nie powiedział. Za oręż swój chwytając. Za nóż porwał zabójczy. BERTA / przestraszona rzuca mu się na łono / Boże mój wielki! Co ty począć chcesz, ojcze? WERRINA / rzuca oręż na ziemię / Nie! — jeszcze sprawiedliwość jest w Genui. SCENA JEDENASTA / Poprzedzający. Sakko. Kalkanio. / KALKANIO Werrino! Co żywo gotuj się natychmiast. Dzisiaj wybory rzeczypospolitej zaczynają się. Chodźmy wcześnie do seniorii, dziewięciu senatorów wybierać. Ulice tłumem ludu napełnione. Cała szlachta do ratusza dąży. Szyderczo. Przecież pójdziesz z nami, na tryumf nowej spoglądać wolności. SAKKO Miecz na zemi leży. Werrina dziko pogląda. Berta ma oczy czerwone. KALKANIO Przez Boga — dopiero to postrzegam, Sakko! Tu jakieś nieszczęście się stało. WERRINA / stawiając dwa krzesła / Siadajcie. SAKKO Zastraszasz nas, przyjacielu! KALKANIO Jeszczem cię takim nigdy nie oglądał. Gdyby Berta nie płakała, musiałbym pytać, czy Genua nie przepada. WERRINA / straszliwym głosem / Przepada! — Siadajcie! KALKANIO / gdy obaj usiedli / Człowieku! Zaklinam cię! WERRINA Słuchajcie! KALKANIO Jaki domysł przychodzi mi, Sakko! WERRINA Genueńczycy! Wy obaj znacie starożytność imienia mojego. Wasi przodkowie ogony szat za moimi nosili. Moi ojcowie w bitwach przewodzili krajowi. Moje matki matkom genueńskim za przykład służyły. Honor był jedynym dobrem naszym i syn go po ojcu odziedziczał — czy zna kto inaczej? SAKKO Nikt! KALKANIO Nikt, jak Bóg na niebie! WERRINA Ostatni jestem z rodu mojego. W grobie żona spoczywa. Ta córka jest Jej ostatnią spuścizną. Genueńczycy, wyście świadkami, jakem ją wychowywał. Czy jest kto, co by wystąpił i mnie oskarżał, żem swoją Bertą zaniedbywał? KALKANIO Twoja córka jest w kraju wzorem cnoty. WERRINA Przyjaciele! Jestem stary człowiek. Gdybym ją utracił, drugiej mieć już nie mogę. Pamięć ma zniknie. Straciłem ją! Zhańbiony ród mój! OBAJ / wzruszeni / Niech cię Bóg od tego zachowa! / Berta w jękach, tarza się po sofie. / WERRINA Nie! — Nie rozpaczaj, córko! Ci ludzie mężni są i uczciwi. Nad tobą gdy oni zapłaczą, krew gdzieś toczyć się będzie. Nie poglądajcie z takim podziwieniem. Wolno z naciskiem. Kto Genuę ujarzmia, może zgwałcić dziewicę. OBAJ / powstając z krzeseł / Gianettino Doria! BERTA / z krzykiem / Zwalcie się mury na mnie! Mój Scipio! SCENA DWUNASTA / Ciż. Burgonino. / BURGONINO Podskocz, dziewczyno — szczęśliwa wiadomość. Szlachetny Werrino, przyszedłem niebo swoje na twoich ustach położyć. Od dawna jut kocham córkę twoją, a nigdy nie śmiałem o jej rękę prosić, bo całe mienie moje płynęło na wiotkich statkach. Ale w tej chwili piękny majątek przybija do portu i jak mówią, niezmierzone wiedzie dla mnie skarby. Jestem bogaty — daj mi Boże, ja ją szczęśliwą uczynię. / Berta się zasłania. Długa pauza. / WERRINA Czy masz chęć, młodzieńcze, w błoto serce swoje rzucić? BURGONINO / porywa za oręż, ale w tej samej chwili cofa rękę / To ojciec powiedział. WERRINA To samo ostatni łajdak powie ci we Włoszech. Czyż zadowalasz się resztkami ze stołu innych? BURGONINO Starcze! Nie przywódź mnie do szaleństwa. KALKANIO Burgonino! Starzec prawdę mówi. BURGONINO / w uniesieniu zbliża się do Berty / Prawdę mówi? Mnieżby dziewka oszukać miała? KALKANIO Nie tam, Burgonino! *Dziewica* jak anioł czysta. BURGONINO / staje osłupiały / Jak zbawienia pragnę! — czysta, i zhańbiona! Nie pojmuję tego. Spozieracie na siebie i stoicie w milczeniu. Jakieś nieszczęście, zbrodnia drży na ustach waszych. Zaklinam was — na igraszkę nie ciągnijcie rozumu mojego. Ona byłaby czystą! Kto mówił, że *czysta*? WERRINA Moje dziecię winnym nie jest. BURGONINO A więc gwałt! Podnosi oręż z podłogi. Genueńczycy, przez wszystkie zbrodnie pod słońcem! Gdzie — gdzież ja zbójcę wynajdę? WERRINA Tam, gdzie znajdziesz złodzieja Genui. / Burgonino w osłupieniu. Werrina w milczeniu przechadza się, wreszcie wraca. / WERRINA Jeżelim zrozumiał skinienie twoje, o przedwieczna Opatrzności, ty chcesz Genuę przez moją Bertę oswobodzić. Przystępuje do niej i z wolna odwija krepę z ramienia swego. Dopóki krew z serca Doriów nie zmyje haniebnej plamy twojego honoru, niech promień dzienny na tę twarz nie pada. — Aż do tej chwili rzuca krepę na nią ociemnij. / Milczenie — wszyscy wzruszeni spoglądają na niego. / WERRINA / kładąc uroczyście dłoń swoją na córki głowie / Przeklęte powietrze, co ciebie owieje! Przeklęty sen, co twoje członki orzeźwi! Przeklęty człowiek, co litością nędzę twoją nawiedzi! Idź do najgłębszych sklepień mojego domu! Jęcz, skowycz, męczarnią swoją bieg czasu zwalniaj. Przerywanym głosem. Twoje życie niech będzie wijącym się tarzaniem zdychającego robaka, uporną gruchocącą walką między bytem i zniszczeniem! — Niech to przekleństwo trzyma cię, dopóki Gianettino ostatniego nie wycharczy oddechu. Jeżeli nie — ciągnij je za tobą przez wieczność, aż znajdziesz punkt, gdzie dwa końce jej koła stykają się z sobą. / Długie milczenie, postrach w twarzach. Werrina spogląda na każdego silnym i przenikliwym wzrokiem. / BURGONINO Wyrodny ojcze! Cóżeś ty uczynił? To okrutne, potworne przekleństwo twojej biednej niewinnej córce? WERRINA Prawda — to straszliwie, mój czuły zięciu? — Z najsilniejszym znaczeniem. Kto z was teraz wystąpi i z krwią zimną o przewłoce paplać będzie? Dola Genui na moją Bertę rzucona. Serce moje ojcowskie za powinność obywatela odpowiada. Kto do tyla lękliwym będzie i zechce zbawienie Genui odwlekać, wiedząc, że to jagnię niewinne jego bojaźń męką nieskończoną opłacać musi? Przez Boga, to nie był pomysł głupca! Wykonałem przysięgę i nad dzieckiem nie zlituję się swoim, aż Doria upadnie, choćbym miał coraz nowe męczarnie wymyślać jak pachołek katowski, choćbym to jagnię niewinne na kanibalskiej zgruchotał katowni. Oni drżą — bladymi jak duchy otaczają mnie twarzami! Jeszcze raz, Scipio! biorę ją w układ — żebyś ty tyrana umordował. Na tym drogim węźle trzymam mocno twoją, moją, waszą powinność. Gnębiciel Genui upaść musi, albo dziewicę rozpacz umęczy. Nie odwołam. BURGONINO / rzucając się do nóg Berty / Upadnie on — za Genuę upadnie — jako wół ofiarny. Jak pewno, że oręż ten w sercu Dorii zagłębię, tak pewno, że na twoich ustach złożę całus oblubieńczy. / wstaje / WERRINA Pierwsza para, którą furie błogosławią! Podajcie sobie ręce. W sercu Dorii zagłębisz swój oręż? Weź ją — ona twoja. KALKANIO / przyklęka / Oto jeszcze jeden klęka Genueńczyk i straszne swoje żelazo u nóg kładzie niewinności. Niech tak Kalkanio drogę do nieba znajdzie, jak ten oręż ścieżkę do żywota Dorii. / wstaje / SAKKO Ostatni, lecz niemniej w postanowieniu mocny, klęka tu Rafał Sakko. Jeśli ten miecz mój nagi więzienia Berty nie otworzy, to niechaj zamknie się ucho Zbawiciela na moją ostatnią w skonie modlitwę. / wstaje / WERRINA / rozweselony / Genua dziękuje wam przeze mnie, przyjaciele! Idź teraz, córko. Ciesz się, że ojczyzny jesteś wielką ofiarą. BURGONINO / przyciskając ją / Idź, ufaj Bogu i Scipionowi. W jednym i tym samym dniu Berta i Genua będą wolne. / Berta oddala się. / SCENA TRZYNASTA / Pozostali. / KALKANIO Nim dalej pójdziemy, jeszcze jedno słowo, Genueńczycy! WERRINA Zgaduję. KALKANIO Będzież dosyć trzech patriotów do zgniecenia hydry tyraństwa? Nie trzebaż lud podburzyć, szlachtę do naszego spisku przyciągnąć? WERRINA Rozumiem! Słuchajcie więc: od dawna na mojej płacy trzymam malarza, który całą sztukę wysilił, ażeby upadek Appiusza Klaudiusza przedstawić. Fiesko jest malarstwa wielbicielem, wspaniałe sceny rozpalają go. Zaniesiemy obraz do jego pałacu i obaczymy, z jakim uczuciem oglądać go będzie. Może ten widok ducha jego obudzi — Może… BURGONINO Precz z nim! Podwój niebezpieczeństwo, bohater mówi, ale nie liczbę walczących. Dawno ja w łonie swoim czułem takiego coś, czego niczym zaspokoić nie mogłem. Teraz dopiero wiem, co to było. Mam cię, tyranie! / zasłona spada / AKT DRUGI / Przedsala w pałacu Fieska. / SCENA PIERWSZA / Leonora. Arabella. / ARABELLA Nie — powiadam. Źleś pani widziała — zazdrość ci brzydkich pożyczyła oczów. LEONORA To był Julii żywy obraz — nie wmawiaj daremnie. Moja sylweta na błękitnej wstędze wisiała, a ta była czerwono płomienista. Mój los rozstrzygnięty. SCENA DRUGA / Poprzedzające. Julia. / JULIA / wchodząc z afektacją / Hrabia mi pałac swój ofiarował, ażebym się przypatrzyła paradzie, ciągnącej do ratusza. Czas mi się będzie za długi wydawał. Nim zrobią czekoladę, zabawiaj mnie pani. / Bella oddala się i wraca po chwili. / LEONORA Rozkażesz pani, ażebym towarzystwo sprosiła? JULIA Zabawne — jakbym towarzystwa tutaj szukać miała. Ty, pani, rozrywać mnie będziesz. Przechadzając się. Jeżeli do tego zdolną jesteś, pani! Bo wcale mi nie pilno. ARABELLA Ale wiele do czynienia miałby ten murzynek! Jakie okrutnie, rozważ sinioro, pozbawiać perspektywki młodych elegantów tak pięknego widoku? Ach! A też perły błyszczące, że aż oczy mogą oślepnąć! Przez Boga wszechmocnego! Pani całe morze wybrałaś! JULIA / przed zwierciadłem / I to ci się dziwną rzeczą wydaje, panienko? — Ale słuchaj no dziewczę, czyś ty i język swojej pani wynajęła? Ślicznie, pani! Gości swoich przez sługi zabawiać. LEONORA Jest to nieszczęście, sinioro, że mój zły humor zmniejsza przyjemność twojej obecności. JULIA Szkaradna nieznajomość świata robi cię śmieszną i ociężałą. Żywo — a z dowcipem! to nie jest sposób przywiązania męża. LEONORA *Jeden* tylko sposób znany mi, hrabino! Twój niech na zawsze zostanie środkiem sympatycznym! JULIA / nie zważając / A jak się trzymasz, moja pani! Pfe! Na ciałko twoje więcej potrzeba wydatków — trzeba sztuki użyć, gdzie natura była ci macochą. — Na twarz trochę różu, żeby ta bezbarwna namiętność oczów nie raziła. Biedne stworzenie! Tym sposobem twarzyczka twoja pewnie kupca nie znajdzie. LEONORA / wesoło do Belli / Winszuj mi szczęścia, dziewczę moje! Niepodobieństwo, żebym Fieska mego straciła, albo nie straciłam nic na nim. / Bella nalewa czekoladę. / JULIA O straceniu coś tam pomrukujesz? Ale, mój Boże! Skąd ci przyszedł ten napad tragiczny brać Fieska? Dlaczego piąć się na tę wysokość, moje dziecko, z której koniecznie musisz być widzianą, *porównywaną* być musisz? Na mój honor, kochaneczko, musiał to być jakiś złośnik, albo głupiec, co cię z Fieskiem złączył. Z litością biorąc ją za rękę. Poczciwa duszo, człowiek, który w towarzystwach dobrego tonu chciałby być cierpianym, nigdy twoją partią być nie mógł. / Bierze filiżankę. / LEONORA / uśmiechając się do Arabelli / Albo w tych domach dobrego tonu nie życzyłby sobie być cierpianym? JULIA Hrabia ma postawę — znajomość świata — gust. Hrabia miał szczęście porobić dystyngowane znajomości. Hrabia ma charakter, ogień. I cóż? Wyrywa się gorący z tego koła świetnego towarzystwa. Przychodzi do domu. Żona go wita powszednią czułością, gasi żar jego zimnym, ślinionym całusem, wydziela mu porcję pieszczot swoich, jak stołownikowi w oberży. Biedny małżonek! Tam mu kwitnący ideał się uśmiechał, tu smak mu brzydzi czułość nudząca. Sinioro, na Boga! nie straciż on rozumu — albo cóż odbierze? LEONORA / podając jej filiżankę / Ciebie pani, jeżeli go już utracił. JULIA Dobrze. Widać, że ten ugryzek doszedł ci aż do serca. *Drżyj* za ten żart, ale nim to nastąpi, *rumień się*. LEONORA Umiesz to, sinioro? Ale prawda! Wszakże to strój gotowalniany. JULIA Patrzajcie — trzeba aż było robaczka rozgniewać, żeby z niego iskierkę naturalnego dowcipu wydobyć. Na teraz dobrze. To był żart, pani — podaj mi rękę twoją, na zgodę! LEONORA / podając jej rękę ze znaczącym wejrzeniem / Imperiali! — przed moim *gniewem* możesz być bezpieczną. JULIA W samej rzeczy, to wspaniale! Ale hrabino, czy tak być nie powinno? Z wolna i śledząc jej spojrzenie. Skoro czyjś portret przy sobie noszę, widać, że oryginał ma dla mnie cenę? Co myślisz? LEONORA / z pomieszaniem rumieniąc się / Jak powiadasz? Spodziewam się, że wniosek za prędki. JULIA Mnie się samej tak zdaje. *Serce* nie przywołuje zmysłów na pomoc. Prawdziwe uczucie nigdy się za pożyczaną ozdobą nie kryje. LEONORA Wielki Boże! Skąd ci ta prawda przyszła do myśli? JULIA Litość, litość tylko sama. — Bo widzisz, wtedy i odwrotnie jest to prawda — ty Fieska posiadasz jeszcze dotąd. / Oddaje Leonorze jej sylwetę, śmiejąc się złośliwie. / LEONORA / unosząc się goryczą / Moja sylweta? Tobie? Rzuca się na krzesło, przytłoczona boleścią. O, nieszczęsny człowiek! JULIA / rozradowana / Czym ci się odpłaciła? Czym się odpłaciła? Jak to, moja pani, żadnego przekąsu w zapasie? Hej, powóz! — moja czynność spełniona. Do Leonory, głaszcząc ją pod brodę. Pociesz się, dziecię moje! On mi sylwetę oddał w szaleństwie. / Odchodzi. / SCENA TRZECIA / Leonora. Kalkanio. / KALKANIO W takim zagniewaniu wyszła stąd Imperiali — a ty, pani, tak poruszoną jesteś? LEONORA / boleśnie / Nie — tego nikt nie słyszał jeszcze! KALKANIO Boże na niebie — czy ty płaczesz, pani? LEONORA Przyjaciel tego okrutnika! — precz z moich oczów! KALKANIO Jakiego okrutnika? — zastraszasz mnie. LEONORA Męża mojego — ale nie! Fieska. KALKANIO Co słyszę? LEONORA Nic, to tylko łotrostwo, co u was mężczyzn uchodzi. KALKANIO / biorąc ją za rękę gwałtownie / Łaskawa pani, u mnie jest czułe serce dla płaczącej cnoty. LEONORA Tyś mężczyzna — twoje serce nie dla mnie. KALKANIO Dla ciebie jednej, ciebie jednej pełne… O, gdybyś wiedziała, jak nieskończenie… LEONORA Człowieku, kłamiesz! Przed czynem zapewniasz. KALKANIO Przysięgam ci! LEONORA Krzywoprzysięstwo! Przestań! Zmęczycie rękę Bożą, która przysięgi zapisuje. — Mężczyźni, mężczyźni! Gdyby przysięgi wasze zmieniały się w szatanów, można by z nimi szturm do nieba przypuścić i aniołów światła zabrać do niewoli. KALKANIO Marzysz, hrabino! Gniew twój niesprawiedliwą cię czyni. Czyliż cała płeć za zbrodnię jednego ma odpowiadać? LEONORA Człowieku! W jednym całą płeć uwielbiałam, nie wolnoż mi w nim całą nienawidzieć? KALKANIO Próbuj, hrabino — pierwszy raz serce twe się omyliło — Znam ja miejsce, gdzie by ono na tronie zasiadło. LEONORA Wy byście kłamstwem stwórcę ze świata wypędzić mogli. — Nie chcę nic słyszeć o tobie. KALKANIO Tę klątwę dziś jeszcze w *moim* objęciu musiałabyś odwołać. LEONORA Dokończ! W *twoim*? KALKANIO W moim objęciu — które otwieram, żeby opuszczoną przyjąć i za straconą miłość wynagrodzić. LEONORA / szyderczo spoglądając na niego / Miłość? KALKANIO / klękając / Tak — wymówiłem. *Miłość*, Madonna! śmierć i życie na twoich ustach spoczywa. Jeżeli grzechem jest namiętność moja, niech dwie ostateczności, cnota i zbrodnia, w jedno spłyną ogniwo, niebo i piekło niech się w jedno zleją potępienie. LEONORA / cofa się z dumą i gniewem / Czy do tego, oszukańcze, litość twoja mierzyła? — W jednym zgięciu kolana przyjaźń i miłość zdradziłeś. Precz z moich oczów na zawsze! Przebrzydłe plemię! Dotąd myślałam, że tylko kobiety oszukujesz; nie wiedziałam, że na samym sobie dopełniasz zdradziectwa. KALKANIO / zmieszany powstaje / Łaskawa pani!… LEONORA Nie dosyć, że świętą pieczęć zaufania złamał ten obłudnik, na czyste jeszcze cnoty przeźrocze zaraźliwym wionął oddechem i chciał moją niewinność w krzywoprzysięstwo potrącić. KALKANIO Krzywoprzysięstwo me od ciebie idzie, pani! LEONORA Rozumiem — i moja obraza miała uczucie moje przekupić? Tyś nie wiedział, że samo nieszczęście wzniosłe: za Fieska *cierpieć*, kobiecie serce uszlachetnia. Słuchaj! Fieska upadek nie podniesie u mnie Kalkania, ludzkość tylko poniży. / Odchodzi szybko. / KALKANIO / patrzy na nią w osłupieniu, potem uderza się w czoło / O, głupia głowo! SCENA CZWARTA / Murzyn. Fiesko. / FIESKO Kto stąd wyszedł? MURZYN Margrabia Kalkanio. FIESKO Na sofie chustka została. Tu była żona moja. MURZYN Właśnie ją spotkałem w silnym poruszeniu. FIESKO Chustka jest wilgotna. Chowa ją. Kalkanio tu? Leonora w silnym poruszeniu? W wieczór zapytam ciebie, co tu się zdarzyło. MURZYN Panna Bella chętnie słucha, że jasne ma włosy. Odpowiem. FIESKO A teraz — oto trzydzieści godzin upłynęło. Czy moje zlecenia wypełniłeś? MURZYN Co do joty, mój panie! FIESKO / siadając / Mów więc, jak tam śpiewają o Doriach i teraźniejszym rządzie? MURZYN Pfe! — w przeraźliwy sposób. Samo imię Doriów trzęsie nimi jak febra. Gianettina na śmierć nienawidzą. Wszyscy szemrzą. Francuzi, jak mówią, byli szczurami w Genui, kot Doria je pożarł, a teraz do myszy się dobiera. FIESKO To by mogło być prawdą — a na kota nie znają psa żadnego? MURZYN / z uśmiechem / Miasto szeptało długo i szeroko o pewnym — o pewnym — Ejże! Czyżbym miał imię zapomnieć? FIESKO / powstając / Głupcze? Tak łatwo je zapamiętać, jak trudno nabyć było. Czy Genua więcej ma, jak jednego? MURZYN Tak jak nie ma dwóch hrabiów Lawania. FIESKO / siadając / To co innego! Cóż tam o moim hulackim życiu przeszeptują? MURZYN / wielkimi oczyma go mierząc / Słuchaj, hrabio Lawania! Genua wysoko musi myśleć o tobie. Strawić nie może, że mąż pierwszego domu — pełny rozumu i zdolności, z takim zapałem i wpływem — pan czterech milionów funtów, z krwią królewską w żyłach — mąż taki jak Fiesko, na którego pierwsze skinienie wszystkie serca polecą… FIESKO / odwraca się z pogardą / Słyszeć od takiego hultaja!… MURZYN Że mąż wielki Genui Genui upadek przesypia. Wielu żałuje, bardzo wielu przedrzeźnia, największa liczba potępia ciebie — a wszyscy boleją nad ojczyzną, która cię straciła. *Jezuita jeden przewąchał, że lis ci spod sukni wygląda.* FIESKO *Lis zwąchał lisa.* — Co mówią o moich miłostkach z hrabiną Imperiali? MURZYN To, co ja wolę zamilczeć! FIESKO Mów śmiało. Im śmielsze, tym pożądańsze. Cóż tam pomrukują? MURZYN Nie pomrukują. We wszystkich kawiarniach, bilardowych salach, oberżach, na spacerach, na targu, na giełdzie *krzyczą na głos…* FIESKO Cóż? Ja ci każę. MURZYN / cofając się / Że pan błazen jesteś. FIESKO Dobrze! Weź tu cekina za tę wiadomość. Włożyłem na głowę czapkę z dzwonkami, żeby Genueńczycy mieli co radzić o mnie — niebawem tonsurę sobie wystrzygę, żeby mnie za arlekina wzięli. Jakże kupcy jedwabiów przyjęli moje podarunki? MURZYN Błaźnie! wyglądali jak biedni skazani na… FIESKO Błaznie? — czyś oszalał, hultaju! MURZYN Daruj panie! Miałem oskomę na cekina. FIESKO / ze śmiechem dając mu jednego / A więc jak biedni skazani?… MURZYN Na rusztowaniu, gdy im przebaczenie głoszą. Oni do ciebie duszą i ciałem należą. FIESKO To mnie cieszy! Podburzą lud genueński. MURZYN Co to była za scena! Niech mnie diabli porwą! Niewiele brakowało, żebym w wielkich cnotach zasmakował. Jak szaleni rzucili mi się na szyję. Dziewczęta zakochały się w czarnym kolorze ojca mego i sadzę z mojej twarzy zlizywały. Pomyślałem sobie — co to za wszechmocne to złoto; Murzynów nawet pobielić może. FIESKO Twoja myśl była lepsza jak błoto, z którego wyszła. — Przyniesione *słowa* twoje są dobre. Czy można się po nich *czynu* spodziewać? MURZYN Jak z chmurnych obłoków burzy grożącej. Schylają głowy do siebie, w tłum się gromadzą i szepcą: cyt! skoro nieznajomy przechodzi. W całej Genui głucha brzemienność panuje. — Ta niechęć jak ciężka chmura wisi nad rzeczpospolitą — jeden powiew wiatru, a grad spadnie i pioruny. FIESKO Cicho! Słuchaj, co to za gwar pomieszany? MURZYN / patrząc przez okno / Krzyk wielu ludzi wracających z ratusza. FIESKO Dziś jest *wybór prokuratora*. Każ mojej kariolce zajechać. Posiedzenie nie mogło jeszcze się ukończyć. Muszę tam polecić. Prawnie się ukończyć nie mogło. Moja szpada i płaszcz — gdzież jest zapinka od płaszcza? MURZYN Ukradłem, panie, i zastawiłem. FIESKO To mnie cieszy. MURZYN No, jak to? Czyż nagrodę dostanę? FIESKO Żeś i płaszcza nie ukradł? MURZYN Żem odkrył złodzieja. FIESKO Tłum wali się tutaj. Słuchaj! to nie jest okrzyk zadowolenia. Prędzej! Otwórz bramę na oścież. Mam przeczucie. Doria jest bezczelnie zuchwały — państwo na ostrym końcu igły się chwieje. Założę się, że senioria się poruszyła. MURZYN / krzycząc w oknie / Co to jest? Na rogu ulicy Balbi tysiącami tłumu — halabardy błyszczą — miecze dobyte. Hej! Senatorowie pędzą tu. — FIESKO To bunt — leć do nich. Wymień imię moje. Staraj się, żeby tu przyszli. Murzyn wybiega. Co mrówka rozum z trudem do kupy zbierze, wiatr przypadkowy na jeden raz wszystko rozprasza. SCENA PIĄTA / Fiesko, Centurione, Cibo, Asserato wpadają gwałtownie do pokoju. / CIBO Hrabio! Przebacz, że w takim oburzeniu niezameldowani do ciebie wchodzimy. CENTURIONE Znieważony jestem, śmiertelnie znieważony od synowca książęcego, w obliczu całej seniorii. ASSERATO Doria brudem zmazał księgę złotą, w której każdy szlachcic genueński jest kartą. CENTURIONE Dlatego tuśmy przyszli. Cała szlachta we mnie jest obrażoną. Cała szlachta musi zemstę moją podzielać. Mścić się honoru *własnego*, pomocy mi nie trzeba. CIBO Cała szlachta w nim jest dotknięta. Cała szlachta ogniem i płomieniami zionąć musi. ASSERATO Prawa narodu zdeptane. Republikańskiej wolności zadano cios śmiertelny. FIESKO Natężacie całą ciekawość moją. CIBO On był dwudziesty dziewiąty między wyborcami. Wyciągnął złotą gałkę na wybór prokuratora. Dwadzieścia ośm głosów było zebranych. Czternaście miałem ja, tyleż Lomellino. Głosów Dorii i jego brakowało jeszcze. CENTURIONE / przerywając / Jeszcze brakowało. Wotuję za Cibo. Doria — patrz na hańbę honoru mego — Doria… ASSERATO / przerywając / Nic podobnego nie widziano, od kiedy ocean Genuę oblewa. CENTURIONE / coraz w większym uniesieniu / Doria dobył szpady, którą pod purpurowym płaszczem trzymał ukrytą, przebił moją gałkę i zawołał do zgromadzonych: CIBO „Senatorowie, gałka nieważna — przedziurawiona; Lomellino prokuratorem wybrany”. CENTURIONE „Lomellino prokuratorem” i na stół oręż rzucił. ASSERATO Zawołał: „gałka nieważna” i oręż rzucił na stół. FIESKO / po chwili / Cóż przedsiębierzecie? CENTURIONE Rzeczpospolita w serce ugodzona. Co przedsiębierzemy? FIESKO Centurionie! Sitowie od podmuchu gnie się, na dęby burzy trzeba. Pytam, co przedsiębierzecie? CIBO Myślałem, że się pytasz, co Genua przedsiębierze. FIESKO Genua? Genua? Precz z nią. Próchno kruszy się, gdziekolwiek się dotkniesz. Liczycie na patrycjuszów? Może dlatego, że kwaśne miny stroją, albo wzruszają ramionami, gdy o sprawach kraju rzecz się toczy. Precz z nimi! Ich zapał bohaterski lepnie do pak lewantyńskich towarów, ich dusze ze strachem latają wokoło ich indyjskiej floty. CENTURIONE Poznaj lepiej patrycjuszów naszych. Zaledwo dumny czyn Dorii dopełnionym został, kilka ich set wyleciało na rynek z rozdartymi sukniami. Cała senioria rozprószyła się. FIESKO / drwiąc / Jak gołębie, gdy sęp na ich stado się rzuci. CENTURIONE / podniesionym głosem / Nie! Jak beczki prochu, gdy lont na nie padnie. CIBO Lud także jest wściekły — czego nie dokaże dzik postrzelony! FIESKO / śmiejąc się / Ślepy, bezrozumny kolos, co z początku ciężkimi gnatami łoskotu narobi, wszystko co wyższe i niższe, bliskie i dalekie, otwartą paszczą połknąć grozi, a w końcu — potknie na nici szpagatu. Genueńczycy, daremnie! Czas panowania na morzu już przeszedł. Genua się zawaliła pod swoim imieniem. Dziś Genua tam, gdzie Rzym niezwyciężony, gdy jak piłka na palant wątłego młodzieńca Oktawiusza wleciał. Genua już wolną być nie może. Genuę królewską trzeba władzą ogrzać. Genui pana trzeba. Schylcie więc głowy przed wietrznikiem Gianettino! CENTURIONE / uniesiony gniewem / Chyba się gniewne pogodzą żywioły i biegun się północny zeskoczy z południowym. Chodźcie, koledzy! FIESKO Zostańcie! Zostańcie! Nad czym przemyśliwasz, Cibo? CIBO Nad niczym, lub nad małym żartem, który się trzęsieniem ziemi nazwie. FIESKO / prowadząc ich do statuy / Patrzcie na tę statuę! CENTURIONE Jest to Wenus florencka. Do czego nam ona? FIESKO Jednakże wam się podoba? CIBO Tak się zdaje, albo chybabyśmy złymi byli Włochami. Jak w tej chwili pytać o to możesz? FIESKO Oto przejedźcie wszystkie części świata i między żyjącymi rzeźbami kobiecej piękności szukajcie najszczęśliwszej, gdzie by się zeszły wszystkie wdzięki marzonej Wenus. CIBO I cóż za nasz trud odniesiemy? FIESKO Tedy wyobraźni dowiedziecie szalbierstwa… CENTURIONE / z niecierpliwością / Cóż pozyskamy? FIESKO Zastarzały proces natury ze sztukmistrzami wygracie. CENTURIONE / w gniewie / I cóż potem? FIESKO Potem! — potem? Ze śmiechem głośnym. Zapomnicie myśleć, że wolność Genui w ruiny zapada. / Centurione, Cibo, Asserato odchodzą. / SCENA SZÓSTA FIESKO / sam. Zgiełk wokoło pałacu. / Szczęśliwie! Szczęśliwie! W płomieniu słoma rzeczypospolitej. Ogień już domy i wieże ogarnął! Rozżarzajmy, rozżarzajmy! Niech pożar całą łuną zaświeci, a wiatr niszczący wionie spustoszenie. SCENA SIÓDMA / Murzyn wbiegając z pośpiechem. Fiesko. / MURZYN Tłum za tłumem! FIESKO Otwórz na roścież oboje drzwi bramy, niech wchodzi, kto nogi ma. MURZYN Republikanie! Republikanie! Ciągną swoją wolność pod jarzmem, dychają jak pługowe woły pod twą pychą arystokratyczną. FIESKO Głupcy, myślą, że Fiesko Lawania będzie *kończył*, czego Fiesko Lawania nie *zaczynał*? *Powstanie* przychodzi w porę. Ale *sprzysiężenie* musi wyjść ode mnie. Walą się na schody. MURZYN / za drzwiami / Hola! hola! Oni tu z całego domu drzwi zrobią. / Lud wpada, drzwi się walą. / SCENA ÓSMA / Fiesko. Dwunastu rzemieślników. / WSZYSCY Zemsta na Doriów! Zemsta na Gianettina! FIESKO *Z wolna*, moi ziomkowie! Wasza ufność we mnie dowodzi serca dobrego, ale mam uszy delikatne. WSZYSCY Zwalić Doriów! Zwalić stryja i synowca! FIESKO / ze śmiechem licząc ich / Dwunastu! Znakomite wojsko. NIEKTÓRZY Ci Doria muszą precz! Rząd musi inny kształt przybrać! PIERWSZY RZEMIEŚLNIK Naszych sędziów pokoju ze schodów spychać — ze schodów sędziów pokoju! DRUGI Wyobraź sobie, Lawania, ze schodów za to, że mu się w wyborach sprzeciwili. WSZYSCY Tego ścierpieć nie można. Tego ścierpieć nie powinno! TRZECI Za miecz brać w radzie! PIERWSZY Miecz! Znak wojny w izbie pokoju! DRUGI W szkarłatach do senatu przychodzić, nie w czarnym stroju jak inni radcy! PIERWSZY Ośmiu rumakami przez miasto przejeżdżać! WSZYSCY Tyran! Zdrajca kraju i rządu! DRUGI Dwustu Niemców do swojej straży od cesarza kupić. PIERWSZY Cudzoziemcy przeciw dzieciom ojczyzny! Niemcy przeciw Włochom! Żołnierze obok prawa! WSZYSCY Zdrada kraju! Bunt! Genui upadek! PIERWSZY Herb rzeczypospolitej kłaść na powozach! DRUGI Posąg Andrzeja przed pałacem seniorii! WSZYSCY Na sztuki Andrzeja! Na tysiąc sztuk i posąg, i żywego! FIESKO Genueńczycy! Dlaczegóż z tym do mnie? PIERWSZY Nie powinieneś tego ścierpieć! Powinieneś go moresu nauczyć! DRUGI Z ciebie mądry człowiek; nie powinieneś cierpieć, powinieneś za nas mieć rozum. PIERWSZY I lepszym od niego jesteś szlachcicem, i powinieneś oddać mu za to i tego nie ścierpieć! FIESKO Wasze zaufanie pochlebia mi bardzo! Mogęż na nie przez czyny zasłużyć? WSZYSCY / z hałasem / Bij! Wal! Wyswobódź! FIESKO Dobre jednakże słowo przyjmiecie ode mnie? NIEKTÓRZY Mów, Lawania! FIESKO / siadając / Genueńczycy! W królestwie zwierząt przyszło niegdyś do niepokojów domowych. Stronnictwa biły na stronnictwa, i *brytan* tronem owładnął. Nawykły pod nóż rzeźniczy bydło zaganiać, po psiemu rządził on w kraju: warczał, kąsał, ludu swego kości ogryzał. Naród szemrał — najśmielsi znieśli się z sobą i zadławili książęcego kundysa. Sejm się otworzył, aleby wielkie rozwiązać zadanie: jaki rząd byłby najpożądańszy. Głosy na trzy się strony podzieliły. Genueńczycy! Za którą byście poszli? PIERWSZY Za ludem, wszyscy za ludem! FIESKO Lud wziął górę — rząd był demokratyczny. Każdy obywatel dawał głosy swoje, *większość* rozstrzygała. Zaledwo kilka ubiegło tygodni, nowo sklejonej rzeczypospolitej człowiek wypowiedział wojnę. Rada się zebrała. Koń, lew, tygrys, niedźwiedź, słoń i nosorożec wystąpili i ryknęli na głos: Do *broni*! Kolej przyszła na innych. Baran, zajęć, jeleń, osieł, całe królestwo owadów, ptaków, ryb, całe tchórzów wojsko wpadło między nich i zajęczało: *Pokój*! Patrzcie, Genueńczycy! Tchórzów było więcej niż walecznych, głupich *więcej* jak mądrych. — Większość przekreskowała, zwierzęta złożyły broń — człowiek ich państwo plądrował. Ten więc kształt rządu został odrzucony. Genueńczycy! Do jakiego teraz bylibyście skłonni? PIERWSZY I DRUGI Do elekcyjnego! Bez sprzeczki, do elekcyjnego! FIESKO Zdanie to podobało się. Sprawy krajowe rozdzieliły się na kilka izb. *Wilk* rządził skarbem, lis był jego sekretarzem. *Gołębie* prowadziły procesy kryminalne, *tygrysy* dobrowolne sądy, *capy* godziły spory małżeńskie. *Zające* były żołnierzami; *lwy i słonie* przy bagażach; *osieł* był posłem, a *kret* inspektorem spraw urzędowych. Genueńczycy, czego spodziewać się możecie po tym mądrym rozdziale? Kogo wilk nie rozszarpał, lis okpił. Kto mu się wymknął, pod ośle musiał wpaść kopyta. Tygrysy dusiły niewinność; gołąb ułaskawiał złodziejów i rozbójników, a w końcu gdy urzędy były złożone, kret je znajdywał sumiennie sprawowane. — Zwierzęta zbuntowały się. Wybierzmy króla! — zawołały zgodnie — który by miał pazury i mózg i *jeden* tylko żołądek. *Jednego* naczelnika wszyscy słuchali *jednego*, Genueńczycy! — ale — z dumą przystępując do nich ten jeden był lwem. WSZYSCY / klaszczą w ręce i w górę czapki wyrzucają / Brawo! brawo! Sprytnie to zrobili. PIERWSZY I Genua powinna naśladować — Genua ma już swojego męża. FIESKO Nie chcę o nim wiedzieć. Idźcie do domu i na lwa pomnijcie. Mieszczanie tłumem wychodzą. Wszystko idzie po myśli. Lud i senat przeciw Doriom — Lud i senat za Fieskiem. Hassan! Hassan! — Trzeba tę nienawiść umocnić, tan pociąg odświeżyć. Tu, Hassan! Psi synu piekła! Hassan! Hassan! SCENA DZIEWIĄTA / Murzyn, Fiesko. / MURZYN / dziko / Pięty palą się jeszcze. Cóż nowego? FIESKO Co rozkażą. MURZYN Gdzie mam lecieć naprzód — gdzie na ostatku? FIESKO Od latania na ten raz cię uwalniam. Raczej powleką ciebie — przygotuj się; roztrąbię natychmiast zabójstwo, któreś chciał popełnić, i związanego oddam cię inkwizycji. MURZYN / cofając się / Panie! To przeciw umowie. FIESKO Bądź spokojny — to tylko dla zabawki. Wszystko w tej chwili na tym polega, żeby *Gianettina napaść na życie moje była głośną w mieście*. Będą cię badali. MURZYN Mamże wyznać czy zaprzeć się? FIESKO Zaprzesz się. Wezmą cię na tortury. Pierwszą próbę wytrzymasz. Tę bagatelę możesz przyjąć na konto twego zabójstwa. Na drugiej wyznasz. MURZYN / poruszając głową / Szatan to figlarz — ci panowie mogą mnie na obiad zatrzymać i ja dla niewinnej zabawki mogę być kołowany. FIESKO Wyjdziesz nietknięty — hrabiowskie daję ci słowo. Zażądam twojej kary jako należne mi zadosyćuczynienie i w oczach całej rzeczypospolitej winę ci przebaczę. MURZYN Niech i tak będzie. Trochę mi stawy porozciągają, to mnie zwinniejszym uczyni. FIESKO Zadrażnij prędko ramię moje sztyletem tak, żeby krew wytrysła. Udam, że cię na uczynku w tej chwili złowiłem. Dobrze! Przeraźliwie krzycząc. Zbójca! Zbójca! Zbójca! Zabieżcie drogę, zaprzyjcie bramy! / Wlecze murzyna za gardło, służący przybiega na scenę. / SCENA DZIESIĄTA / Leonora, Róża wpadają przestraszone. / LEONORA Zabójstwo! Krzyczeli, zabójstwo! Krzyk stąd wychodził. RÓŻA Fałszywy gwar pewnie, jak to powszednie w Genui. LEONORA Krzyczeli: zabójstwo, i lud wyraźnie powtarzał: „Fiesko”. Nędzni oszukańce, oczy moje chcą oszczędzić — a serce moje ich podchodzi. Prędzej — bież tam, powiedz mi, gdzie go ciągną? RÓŻA Uspokój się — Bella już poszła. LEONORA Bella jego gasnące spojrzenie jeszcze uchwyci. Szczeliwa Bella — biada mi, jego zabójczyni! Gdyby Fiesko mógł mnie kochać, nigdy by w świat się nie rzucał, nie rzucał się na miecz zazdrości. Bella idzie — precz — Ach! nie mów mi nic, Bello!… SCENA JEDENASTA / Poprzedzający. Bella. / BELLA Hrabia żywy i w zdrowiu. Widziałam, jak przez miasto cwałował. Jeszcze tak pięknym nie był pan nasz nigdy. Koń się pod nim nadymał i spędzał wspaniałym kopytem lud cisnący się do książęcego jeźdźca. Postrzegł mnie, rzucił okiem na zamek i trzy całuski posłał — co zrobić z nimi, sinioro? LEONORA / w uniesieniu radości / Swawolna szczebiotko, odnieś mu nazad. RÓŻA Patrzajże pani, otóż znowu szkarłatem twarz się twoja oblała. LEONORA On serce swoje dla rozpustnic rzuca, a ja za jednym gonię spojrzeniem? — O kobiety! kobiety! / Odchodzą. / SCENA DWUNASTA / W pałacu Andrzeja. Gianettino, Lomellin wchodzą szybko. / GIANETTINO Niech ryczą za wolnością swoją, jak lwica za dziećmi. Ja przy moim stoję. LOMELLIN Ale łaskawy panie… GIANETTINO Do szatana idź z swoim ale, trzygodzinny prokuratorze! Na włosek nie ustąpię. Niech wieże Genui wstrząsają szczyty twoje, niech groźne morze twoje *Nie* zaryczy. Tego się buntu nie lękam. LOMELLIN Motłoch wprawdzie jest tylko drzewem zapalonym, ale szlachta swoim go wichrem rozdyma. Cała rzeczpospolita wre gniewem — lud i patrycjusze. GIANETTINO Stoję więc jak Nero na górze i na błazeński pożar spoglądam. LOMELLIN Aż cały tłum buntowny rzuci się w objęcie jednego naczelnika, który żądzy swej panowania przygotuje żniwo w spustoszeniu. GIANETTINO Kpiny! kpiny! — Znam tylko jednego, co by strasznym mógł zostać, ale o nim już pomyślano. LOMELLIN Jego Wysokość! / Wchodzi Andrzej — obaj nisko się kłaniają. / ANDRZEJ Sinior Lomellino! moja synowica chce odjechać. LOMELLIN Będę miał łaskę towarzyszenia jej. / Odchodzi. / SCENA TRZYNASTA / Andrzej. Gianettino. / ANDRZEJ Słuchaj, synowcze, niekontent jestem z ciebie. GIANETTINO Racz mnie posłuchać, prześwietny stryju! ANDRZEJ Najlichszego żebraka w Genui, jeśli tego jest godzien; ale łotra nigdy, choćby był moim synowcem. Dość mojej łaski, że jak stryj tylko jawię się przed tobą. Zasłużyłeś księcia i siniorię słyszeć. GIANETTINO Jedno tylko słowo, najłaskawszy panie!… ANDRZEJ Słuchaj, coś zrobił, a odpowiedz wtenczas sobie. — Zwaliłeś budynek, który ja przez pół wieku z trudem postawiłem — Pomnik grobowy twojego stryja, jego jedyną piramidę — miłość Genueńczyków. *Lekkość umysłu* przebacza ci Andrzej. GIANETTINO Mój stryju i książę… ANDRZEJ Nie przerywaj! — Zniszczyłeś najpiękniejsze arcydzieło rządu, które *ja sam* niebu wydarłem i dałem Genueńczykom, które mnie tyle nocy, tyle niebezpieczeństw, tyle krwi kosztowało. Książęcą cześć moją przed całą Genuą znieważyłeś, boś mojej pracy nie uszanował. Komu ona świętą będzie, gdy nią *własna* *krew* moja pogardza? *To szaleństwo* stryj ci przebacza. GIANETTINO / obrażony / Najłaskawszy panie, tyś mnie na księcia Genui wychował. ANDRZEJ Milcz! Zdrajcą jesteś państwa, serce jego życia zraniłeś. Rozważ, chłopcze! Tu trzeba posłuszeństwa. Dlatego, że pasterz na wieczór rzucił swoją pracę, tyś myślał, że trzodę opuścił? Dlatego, że Andrzej siwymi pokrył się włosami, ty jak chłopak uliczny masz prawa nogami deptać? GIANETTINO / dumnie / Z wolna, książę. I w moich żyłach kipi krew Andrzeja, przed którym Francja drżała. ANDRZEJ Milcz! Rozkazuję ci. Przywykłem, żeby morze słuchało, gdy ja głos podniosę. Oplwałeś majestat sprawiedliwości w środku jej własnej świątyni. Znasz ty, jak to karzą, buntowniku? Teraz odpowiadaj! Gianettino bezmowny spuszcza wzrok do ziemi. Nieszczęśliwy Andrzeju! W własnym twym sercu wylęgłeś *robaka*, co twoje zasługi roztoczył. Wystawiłem Genueńczykom dom, co z całej przeszłości mógł szydzić, i własną ręką rzucam do niego *pierwsze zarzewie pożaru* — oto tego. Dziękuj, nierozważny, siwej mojej głowie, która na rękach krewnych swoich chce być do grobu niesioną. Dziękuj mojej bezbożnej miłości, że obrażonemu państwu z rusztowania nie rzucę głowy buntownika. / Odchodzi szybko. / SCENA CZTERNASTA / Lomellin przestraszony bez tchu. Gianettino spoglądajcy za odchodzącym księciem w płomieniach i bezmowny. / LOMELLIN Com ja widział, com ja słyszał? Teraz uciekaj, książę, wszystko stracone. GIANETTINO / z gniewem / Cóż było do stracenia? LOMELLIN Genua, książę! Wracam z rynku. Lud ciśnie się wokoło Murzyna, którego tam na powrozie prowadzono. Hrabia Lawania na czele trzechset szlachty szedł do sądu, gdzie zbójcę torturowano. Murzyn złapany był na uczynku w chwili, gdy Fieska chciał życia pozbawić. GIANETTINO / uderzając nogą / Co? — czy wszystkie szatany z piekła dziś wyleciały? LOMELLIN Badano ostro, kto go przekupił. Murzyn nic nie wyznał; wzięto na pierwszą katownię — nic nie wyznał. Wzięto na drugą — powiedział, wszystko powiedział. Łaskawy panie, o czym myślałeś, gdyś twój honor takiemu łotrowi na łup oddawał? GIANETTINO / dzikim wzrokiem spoglądając na niego / Nie pytaj mnie o nic! LOMELLIN Racz słuchać dalej. Zaledwie imię Doria wymówione było — wolałbym stokroć moje nazwisko na szatańskiej tablicy wyczytać, jak tam twoje usłyszeć — Fiesko ukazał się ludowi. Znasz go, tego człowieka, co rozkazując błaga, tego lichwiarza serc tłumu! Całe zgromadzenie wlokło się za nim osłupiałymi, przejętymi strachem grupami. Mało on mówił, ukazał tylko ramię zakrwawione — lud bił się o krople spadające jakby o relikwie, oddano Murzyna jego woli, a Fiesko — sztylet w serca nasze! — Fiesko go ułaskawił. Teraz dopiero ponure milczenie ludu rozwściekliło się krzykiem straszliwym, każdy oddech zdawał się gruchotać Dorię — z tysiączno-głośnym okrzykiem odprowadzono Fieska do domu. GIANETTINO / z przymuszonym śmiechem / Okrzyk buntowniczy w gardło mi się wraża. Cesarz Karol! Tym jednym słowem obalę ich, tak że głos nawet dzwonu po Genui rozchodzić się nie będzie. LOMELLIN Czechy daleko od Włoch leżą. Jeżeli się Karol pośpieszy, zdąży na czas, żeby na twojej pogrzebowej stypie uczestniczyć! GIANETTINO / dobywając listu z wielką pieczęcią / Szczęście tylko, że już tu przybył. Czy się Lomellin zadziwia? Sądziłże mnie do tyla szalonym, żebym wściekłych republikanów rozdrażniał, gdyby oni już przekupieni i zdradzeni nie byli? LOMELLIN / zdziwiony / Nie wiem, co mam myśleć! GIANETTINO Ja myślę, o czym ty nie wiesz. Przymierze zawarte. Pojutrze dwunastu padnie senatorów. Doria wstanie królem, a Karol jego protektorem. Cofasz się? LOMELLIN Dwunastu senatorów! Moje serce jest za małe, aby dwanaście zabójstw rasem pomieścić. GIANETTINO Głupcze! Tron zabójstwa gładzi. Rozważyłem widzisz z ministrami Karola, że Francja w Genui silne ma jeszcze stronnictwa, które by drugi raz mogły miasto w ręce im oddać, gdyby ich z korzeniem nie wyniszczono. Trafiło to do rozumu starego Karola — podpisał mój projekt — a ty napiszesz, co ja podyktuję. LOMELLIN Jeszcze nie wiem… GIANETTINO Siadaj i pisz! LOMELLIN / siadając / Ale cóż mam pisać? GIANETTINO Nazwiska dwunastu kandydatów; Franciszek Centurione. LOMELLIN / pisząc / W nagrodę za gałkę swoją prowadzi orszak pogrzebowy. GIANETTINO Korneliusz Kalwa. LOMELLIN Kalwa. GIANETTINO Michał Cibo. LOMELLIN Ochłodzenie na apetyt do prokuratorstwa. GIANETTINO Tomasz Asserato z trzema braćmi. / Lomellin zatrzymuje się w pisaniu. / GIANETTINO / z przyciskiem / Z trzema braćmi. LOMELLIN / pisząc / Dalej. GIANETTINO Fiesko Lawania. LOMELLIN Ostrożnie, ostrożnie. O ten głaz czarny szyję możesz złamać. GIANETTINO Scipio Burgonino. LOMELLIN Gdzie indziej niech idzie się żenić. GIANETTINO Tam, gdzie ja drużbą mu będę. Rafał Sakko. LOMELLIN Jemu by trzeba przebaczenie wyrobić, aż mi należne pięć tysięcy skudów zapłaci. — Pisze. Śmierć kwituje długi. GIANETTINO Wincenty Kalkanio. LOMELLIN Kalkanio. Dwunastego piszę na moją odpowiedzialność, inaczej śmiertelny wróg nasz zapomniany. GIANETTINO Koniec wieńczy dzieło. Józef Werrina. LOMELLIN To była głowa węża. Wstaje, pismo zasypuje piaskiem i podaje księciu. Śmierć jutro świetny bal daje i dwunastu genueńskich książąt zaprasza. GIANETTINO / idzie do stołka i podpisuje / Stało się — za dwa dni wybór jest doży. Skoro zgromadzi się senioria, dwunastu senatorów na znak chustką podany pod strzałami padnie, gdy tymczasem dwustu Niemców moich szturmem ratusz osadzą. Jak to się skończy, Gianettino Doria wejdzie na salę i sobie pokłonić się każe. / Dzwoni. / LOMELLIN A Andrzej? GIANETTINO / pogardliwie / Stary już człowiek. — Służący wchodzi. Gdy książę o mnie się zapyta, powiedzieć, żem na mszę poszedł. Służący odchodzi. Szatan, którego mam w ciele, tylko pod maską świętą incognito zachować może. LOMELLIN Książę! Cóż z pismem zrobić! GIANETTINO Weź je do siebie, niech nasze stronnictwo obiega. Ten list trzeba ekstrapocztą do Lewanto odesłać. Uwiadamia on Spinolę o wszystkim i zaprasza, żeby jutro o ósmej z rana do miasta zawitał. / Chce odchodzić. / LOMELLIN Dziura w beczce, książę! Fiesko nie chodzi do senatu. GIANETTINO / wracając / Jednego jeszcze zbójcy przecież Genua dostarczy? Postaram się o to. / Odchodzi do pobocznego pokoju — Lomellin oddala się innymi drzwiami. / SCENA PIĘTNASTA / Przedsala w pałacu Fieska. Fiesko z listami i wekslami. Murzyn. / FIESKO Cztery więc galery już przypłynęły? MURZYN W porcie Dorseny szczęśliwie na kotwicy spoczywają. FIESKO W porę przychodzą. Skąd pisma? MURZYN Z Rzymu, Francji i Piacenzy. FIESKO / odpieczętowuje listy i przebiega je / Witam was, witam w Genui. Z radością. Kurierów przyjąć po *książęcemu*. MURZYN Hum! — / Chce odejść. / FIESKO Czekaj, czekaj! Jest tu pełno dla ciebie roboty. MURZYN Co na rozkazy? Węch wyżła, czy żądło niedźwiadka? FIESKO Na ten raz sidełko ptasznika. Jutro rano dwa tysiące ludzi przebranych wejdzie w miasto do służby mojej. Rozsadź na około przy bramach towarzyszy twoich z rozkazem, ażeby na przybywających podróżnych mieli czujne oko. Jedni z nich wejdą jako pielgrzymi do Lorety wędrujący, drudzy jako zakonnicy, Sawojardzi albo aktorowie, inni znowu jako kupcy, muzykanci; największa część jako wysłużeni żołnierze, którzy mają ochotę genueńskiego chleba skosztować. Spytać każdego cudzoziemca, gdzie stanie? — jeżeli odpowie: *pod złotym wężem*, powitać go przyjaźnie i wskazać moje mieszkanie. Słuchaj, łotrze! liczę na twoją roztropność. MURZYN Licz, panie, na moją przebiegłość. Jeżeli choć włosek wypuszczę z ręki, pozwalam żebyż oboje oczu moich nabił do wiatrówki i strzelił nimi do wróbli. / Chce odejść. / FIESKO Czekaj! — jeszcze jedna robota. Galery mogą wpaść w oczy ludu. Dośledź, co o nich mówią. Jeżeli cię zapyta kto, odpowiesz, że *z dala* słyszałeś *przebąkujących*, jako twój pan na Turków ma łowy rozpocząć. Rozumiesz? MURZYN Rozumiem. Brody obrzezańców leżą na wierzchu — a co na spodzie, diabeł wie tylko. / Chce odejść. / FIESKO Powoli — jeszcze jedna ostrożność. Gianettino ma nowy powód nienawiści do mnie, nowy powód ustawiania sideł. Idź, uważaj towarzyszy twoich, czy nie wyśledzisz gdzie nowo najętego zbójcy. Doria nawiedza domy podejrzane; przyczep się do kobiet rozpustnych — tajemnice gabinetu kryją się często w fałdach spódnicy. Przyrzecz im złotem sypiących kupców — przyrzecz im nawet pana twojego. Wszystko, co najgodniejsze, możesz w tym błocie zanurzać, byle do dna się dostać. MURZYN To, to! mam przystęp do pewnej Diany Bononi, której przez pięć ćwierci roku gachów sprowadzałem. Onegdaj prokurator Lomellin od niej wychodził. FIESKO Dobra gratka. Ten Lomellin jest właśnie główną sprężyną wszystkich szaleństw Dorii. Jutro rano musisz pójść do niej. Może on jeszcze dzisiejszej nocy tej cnotliwej Diany Endymionem. MURZYN Jeszcze, łaskawy panie, jedna okoliczność. Jeżeli mnie Genueńczycy zapytają — a niech diabli porwą, jeśli nie zapytają — jeśli zapytają: Co Fiesko myśli? — chcesz, panie, kryć się pod twoją maską, — albo jak każesz, żebym odpowiedział? FIESKO Jak odpowiedzieć? Czekaj! Owoc jeszcze niedojrzały. Boleść rodzenia poprzedza. Odpowiesz, że Genua na katowskim klocu leży, i że twój pan zwie się Jan Ludwik Fiesko. MURZYN / wyciągając się radośnie / O, tym co napłatam, będzie o czym gadać, na mój honor szubrawski! Dalej do roboty, drogi Hassanie! Naprzód do winiarza! Jest dla nóg pełna garść roboty — trzeba popieścić żołądek, żeby się wstawił do nóżek. Wybiega i wraca znowu. A propos, tylko co nie zapomniałem. Chciałeś wiedzieć, panie, co między waszą żoną a Kalkaniem zaszło? Panicz dostał harbuza, i wszystko na tym się skończyło. / Wybiega. / SCENA SZESNASTA FIESKO / sam / Żałuję cię, Kalkanio, ale czyż myślisz, że ja bym dotkliwy artykuł honoru łoża mego na łup wystawiał, gdyby mi *cnota małżonki i własna godność moja* dostatecznej nie dawały rękojmi? Ze szwagierka cieszę się jednak — z ciebie żołnierz dobry, musisz mi ramię swoje na śmierć Dorii poślubić. Przechadzając się dużym krokiem. Chodź teraz, Dorio, na plac bojowy! Wszystkie machiny do śmiałego dzieła w obrót puszczone. Nastrojone wszystkie instrumenta do strasznego koncertu. Brakuje tylko maskę zdjąć z twarzy I patriotom genueńskim Fieska pokazać. Słychać chód. Wizyta! kto mi może w tej chwili przerywać? SCENA SIEDMNASTA / Fiesko. Werrina. Romano z obrazem. Sakko. Burgonino. Kalkanio. / FIESKO / wychodząc naprzeciw nich z wesołą twarzą / Witam was, godni przyjaciele! Jakież ważne dzieło w pełnej was liczbie do mnie przyprowadza? I ty, drogi bracie Werrino? Jużbym cię wkrótce i poznać nie zdołał, gdybym myślami częściej nie przebywał z tobą, niźli wzrokiem moim. Wszakżeż to od ostatniego balu, nie widziałem Werriny mego? WERRINA Nie miej mu za złe, Fiesko. Ciężkie brzemię siwą jego głowę od tego czasu pochyliło. Ale dosyć już o tym. FIESKO Nie dosyć dla troskliwej przyjaźni. Powiesz mi obszerniej, gdy sami będziemy. Do Burgonina. Bądź mi pozdrowiony, młody bohaterze, jeszcze zielona znajomość nasza, a już moja przyjaźń dośpiała. Twoje zdanie czy zmieniłeś o mnie? BURGONINO Jestem na drodze. FIESKO Werrino! Mówią mi, że ten młodzieniec twoim zięciem ma zostać. Winszuję całym sercem takiego wyboru. Raz z nim tylko mówiłem, a jednak byłbym dumny, gdybym go nazywać mógł zięciem moim. WERRINA Przez ten sąd szczycić się mogę córką moją. FIESKO / do innych / Sakko? Kalkanio? Rzadkie zjawiska na pokojach moich. Wstydziłbym się prawie gościnności mojej, gdyby ją najszlachetniejsze Genui ozdoby pomijać chciały. Pozdrawiam jeszcze piątego gościa; wprawdzie go nie znam, ale to godne grono dostatecznie go zaleca. ROMANO Jest to po prostu malarz, łaskawy panie, nazwiskiem Romano, który się kradzieżą natury wyżywia — herbu nie ma, sam pędzel tylko — przychodzi do ciebie z głębokim ukłonem kilka rysów wielkich do głowy Brutusa uchwycić. FIESKO Daj mi rękę, Romano. Mistrzyni twoja jest krewną mojego domu — kocham ją sercem braterskim. Sztuka jest prawą ręką natury. Ta stworzenia, a tamta ludzi wydała. Co malujesz, Romano? ROMANO Sceny z jędrnej starożytności. We Florencji stoi mój *Herkules umierający*, moja *Kleopatra* w Wenecji, *wściekły Ajaks* w Rzymie, gdzie w Watykanie bohaterowie dawnego świata z martwych powstają. FIESKO A obecnie nad czym pędzel twój pracuje? ROMANO Cisnąłem go, panie! *Pochodnia geniusza* prędzej dogorywa niż *życia pochodnia*. Za pewny punkt gdy ujdzie, papierową tylko zapala koronę. To moja praca ostatnia. FIESKO / z zachwyceniem / Pożądańszą być nie mogła. Jestem nadzwyczaj wesoły, cała moja istność święci dziś wzniosły pokój duszy i otwiera ją pięknej naturze. Postaw twój obraz! Pyszną on ucztę przysposobi dla mnie. Chodźcie do koła, moi przyjaciele. Oddajmy się duszą całą mistrzowi. Postaw twój obraz! WERRINA / dając znak innym / Patrzajcie, Genueńczycy! ROMANO / ustawiając obraz / Światło musi z boku padać. Odsuńcie te firanki! *Tamte* zapuśćcie! Dobrze! Staje na boku. Jest to historia Wirginii i Appiusza Klaudiusza. / Długie milczenie, podczas którego wszyscy na malowidło poglądają. / WERRINA / w natchnieniu / Dalejże, siwowłosy ojcze! Ha! zadrżał tyran. U was bladość, Rzymianie, kloce bezwładne! Dalejże za nim, Rzymianie! Nóż ofiarny błyszczy. — Za mną, wy kloce, Genueńczycy. Śmierć Dorii! Śmierć! Śmierć! / Wpada z orężem na obraz. / FIESKO / z uśmiechem do malarza / Żądaszże większej pochwały? Sztuka twoja tego starca w bezbrodego zamienia marzyciela. WERRINA Gdzie jestem? Gdzie oni zniknęli? Zniknęli jak bańki mydlane. Ty tu, Fiesko? A tyran oddycha jeszcze? FIESKO Patrzałeś tyle, a nie miałeś oczów. Podziwiasz tę Rzymianina głowę? Precz z nią! Patrz raczej na dziewicę. Ten wyraz twarzy jakże lubieżny, jakże kobiecy! Patrz na wdzięk ust więdniejących, na rozkosz gasnącego spojrzenia. Nie do naśladowania, bosko, Romano! — A toż śnieżne, światło ćmiące łono jak jest mile wzniesione falami ostatniego oddechu! Więcej takich nimf, Romano, a uklęknę przed pomysłami twymi, naturze pożegnawczy list napiszę. BURGONINO Werrino! jestże to wspaniałe natchnienie, którego się spodziewałeś? WERRINA Nie lękaj się, synu. Bóg odrzucił ramię Fieska i liczyć musi na nasze. FIESKO / do malarza / Tak, to twoja ostatnia praca, Romano. Wyczerpałeś całą siłę i już pędzla nie powinieneś dotknąć. Ale przy artyście o dziele zapominam. Mógłbym stać przed nim i poglądać i trzęsienia ziemi nie dosłyszeć. Zabierz twój obraz. Gdybym chciał ci tę głowę Wirginii opłacić, musiałbym Genuę zastawić. Zabierz twój obraz! ROMANO Sławą płaci się artysta. Obraz ci daruję. / Chce odejść. / FIESKO Trochę cierpliwości, Romano. Majestatycznym krokiem przechodzi wzdłuż pokoju i nad czymś wielkim zdaje się rozmyślać. Czasami spogląda na obecnych przelotnym i silnym wzrokiem, na koniec bierze malarza za rękę i prowadzi go przed obraz. Przystąp tu, malarzu! Z postawą wyniosłą. Tak dumnie spoglądasz dlatego, że życie martwemu płótnu nadajesz i małym kosztem wielkie czyny unieśmiertelniasz. Chełpisz się zapałem poety, fantazją zimnej gry marionetek, bez serca, bez siły do czynów rozgrzewającej. Na płótnie tyranów obalasz, a sam nędznym jesteś niewolnikiem — jednym pędzla pociągiem wolność dajesz rzeczompospolitym, a własnych potargać nie możesz łańcuchów. *Idź*! Kuglarstwem jest praca twoja! *Udanie* niech *czynowi* ustąpi. Z dumą wywracając obraz. Ja *zdziałałem*, coś ty wymalował tylko. / Wszyscy uderzeni. Romano wynosi swój obraz przerażony. / SCENA OŚMNASTA / Ciż oprócz Romana. / FIESKO / przerywając milczenie zdziwionych / Czyście myśleli, że lew śpi dlatego, że nie ryczy? Takieście próżni byli sądząc z pewnością, że wyście tylko jedni czuli Genui łańcuchy, że wy tylko jedni potargać je chcieli? Wy tylko z daleka brzęk ich zasłyszeliście, a już je Fiesko rozerwał. Otwiera szkatułę, dobywa pakietu listów i rozrzuca je na stół. Tu żołnierze z Parmy, tu francuskie pieniądze, tu cztery galery od papieża. Czegóż brakowało jeszcze, żeby na tyrana w jego siedlisku uderzyć? Co mi macie przypomnieć jeszcze? Gdy wszyscy osłupiali milczą, przystępuje do stołu. Republikanie! Zręczniejsi jesteście tyranów przeklinać jak ich w powietrze wysadzać. / Wszyscy, oprócz Werriny, rzucają się do nóg Fieska. / WERRINA Fiesko! Duch mój przed twoim się zniża — moje kolano nie może. Wielkim jesteś człowiekiem. — Ale wy powstańcie, Genueńczycy! FIESKO Cała Genua zżyma się patrząc na Fieska lubieżnego; cała Genua przeklina Fieska rozpustnika! Genueńczycy, Genueńczycy! Moje *zaloty* chytrego oszukały tyrana, moje *szaleństwo* przenikliwemu rozumowi waszemu zakryło niebezpieczną *mądrość*. Wirem uciech leżało otoczone zadziwiające dzieło sprzysiężenia. Dosyć już. Genua przez was mnie pozna. Już zaspokojone moje najżarliwsze chęci. BURGONINO / rzuca się z żalem na krzesło / Ja więc się na nic nie przydam? FIESKO Szybko tylko od myśli do czynów przejdźmy! Wszystkie machiny skierowane. Lądem i morzem mogę miasto zdobywać. Rzym, Francja i Parma zasłaniają mnie. Szlachta jest zagniewana. Serca ludu do mnie należą. Ukołysałem w głęboki sen tyranów. Rzeczpospolita do wielkiego gotowa przeobrażenia. Szczęście nam sprzyja. Nic nie brakuje. — A Werrina zadumany? BURGONINO Czekajcie! Mam ja jedno słówko, co go prędzej wstrząśnie jak trąba dnia sądnego. Przystępuje do Werriny i woła. Ojcze! Zbudź się. Twoja Berta w rozpaczy. WERRINA Kto wołał? — Genueńczycy, do dzieła! FIESKO Rozmyślcie się nad wykonaniem planu. W czasie poważnej rozmowy naszej noc zaszła. Genua leży w śnie. Tyran znużony dziennymi grzechami na łoże pada. Czuwajcie nad nią i nad nim! BURGONINO Nim się rozłączymy, ściśnieniem dłoni zaprzysiężmy związek bohaterski. Podanymi dłońmi formują koło. Tu w jedno wzrasta pięć serc największych Genui, ażeby najwyższy los Genui rozstrzygnąć. Gdy runie cała świata budowa i wyrok sądu związki krwi, związki miłości rozetnie, ten popiętny liść bohaterski zostanie nietknięty. / Rozłączają się. / WERRINA Kiedyż znów się zejdziemy? FIESKO Jutro o południu zbierać będę głosy wasze. WERRINA Jutro więc o południu. Dobranoc, Fiesko! Chodź, Burgonino! Coś nadzwyczajnego usłyszysz ode mnie. / Odchodzą obydwaj. / FIESKO / do innych / Wyjdźcie tylną bramą, żeby szpiegi Dorii nie dostrzegły was. / Wszyscy oddalają się. / SCENA DZIEWIĘTNASTA FIESKO / sam / Jaka burza w piersiach moich, jaka myśl gra ciemna! — Jak ludzie podejrzani, na czarną zbrodnię czyhający, skradają się na palcach i zarumienione twarze lękliwie do ziemi schylają, tak przez duszę moją przemykają się pełne kształtów fantomy. — Stójcie! stójcie! Niech wam w oczy zajrzę — dobra myśl dodaje hartu sercu człowieka i bohaterstwo na dniu białym jaśnieje. — Ha! znam ja was! — w barwie niecnego kłamcy chodzicie. Precz! przepadajcie! Milczenie — później żywiej. Fiesko republikanin, Fiesko książę? — Powoli! — Jest tu przepaść ze spadzistą ścianą, gdzie moc się cnoty zamyka, gdzie się rozdzielają niebo i piekło. — Tu właśnie potknęli się bohaterowie — bohaterowie upadli i świat przekleństwami otoczył ich imiona. — Tu się właśnie bohaterowie wahali, bohaterowie dotrwali i półbogami świat ich uznał. Żywo. Ale one do mnie należą, te serca całej Genui? Ale moją ręką to tu, to tam na pasku wodzić mogę tę straszną Genuę? — Przeklęta chytrość grzechu, co przed każdym szatanem anioła stawia! Nieszczęśliwa żądzo wyniesienia, odwieczna zwodzicielko! Aniołowie pocałunkiem zdmuchnęli niebo z szyi twojej, a śmierć wyszła z ciężarnego żywota. Wstrząsając się z przerażeniem. Aniołów podeszłaś syrenimi trelami o nieskończoności; ludzi łowisz złotem, kobietami i koronami. Po namyśle stanowczo. Berło zdobyć wielkim jest dziełem — odrzucić boskim! — Przepadaj, tyranie — bądź wolna, Genuo! a ja najszczęśliwszym twoim obywatelem! AKT TRZECI / Puszcza dzika. / SCENA PIERWSZA / Werrina. Burgonino, wchodzą wśród nocy. / BURGONINO / zatrzymując się / Gdzie mnie prowadzisz, ojcze? Głucha boleść, z którą mnie przywołałeś, dysze jeszcze w ciężkim twoim odetchnieniu. Przerwij to okropne milczenie. Mów — ja dalej nie pójdę. WERRINA Tu właśnie miejsce. BURGONINO Okropniejszego znaleźć nie mogłeś? Ojcze, jeśli to, co mi powiesz, do tego miejsca podobne, włosy na mojej głowie powstać muszą. WERRINA Miejsce to kwitnącą jest łąką w porównaniu do nocy duszy mojej. Chodź za mną tam, gdzie zgnilizna robactwem ciała toczy i gdzie śmierć straszne stoły zastawia — tam, gdzie skowyczenie dusz potępionych rozradowuje szatanów i gdzie łzy daremne rozpaczy przepływają przez podziurawione rzeszoto wieczności — tam, mój synu, gdzie świat chybia swemu przeznaczeniu, a bóstwo swoje herby dobroczynności gruchoce — tam ja do ciebie przez zniszczenie przemówię, a ty ze zgrzytaniem zębów słuchać mnie będziesz. BURGONINO Słuchać? Co? Zaklinam ciebie. WERRINA Młodzieńcze, lękam się — młodzieńcze, krew twoja czerwieni się jak róża i ciało twoje wątłe i łagodne — takie charaktery miękkie mają uczucia. Przy tym tkliwości płomieniu topnieje nawet mądrość moja okrutna. Gdyby mróz starości, albo ból ołowiany podciął był skrzydeł radosnemu duchowi twemu — gdyby czarna, zasiadła krew zamknęła była cierpiącej ludzkości drogę do serca twojego — wtenczas byłbyś usposobiony głos moich cierpień zrozumieć i podziwiać przedsięwzięcie moje. BURGONINO Będę go słuchał i moim uczynię. WERRINA Nie, mój synu! Werrina chce twoje serce oszczędzić. Scipionie, ciężkie brzemię na tej piersi leży — leży na niej myśl przerażająca jak nocy ciemność — i tyle straszna, że łono męskie może pod nią pęknąć. — Ale czy rozumiesz? Ja *sam* chcę jej *dokonać* — *sam przenieść* nie zdołam. Gdybym był dumny, Scipionie, powiedziałbym, że to jest udręczenie *samemu tylko być wielkim człowiekiem*. Wielkość Stwórcy ciężyła, i dlatego wziął on duchy na powierników swoich. Słuchaj, Scipionie! BURGONINO Moja dusza pochłania twoją. WERRINA Słuchaj, ale nic nie odpowiadaj. Nic, młodzieńcze — słyszysz, ani jednego słowa odrzec mi nie możesz. — *Fiesko musi umrzeć!* BURGONINO / przerażony / Umrzeć? Fiesko? WERRINA Umrzeć! Dzięki ci, Boże, że usta to słowo wyrzekły. Tak, Fiesko musi umrzeć i umrzeć przeze mnie. Idź teraz — są czyny, które wyrokom ludzkim podlegać nie mogą, niebo tylko na sędziego biorą. Jest to jeden z tych czynów. Idź — ani pochwały, ani nagany nie pragnę twojej. Znam ja sam, ile on mnie kosztuje — dosyć więc na tym. Ale — ty w domysłach oszaleć mógłbyś. — Słuchaj więc — widziałeś go, jak tryumfująco w naszym zdziwieniu wczoraj się przezierał. Człowiek, którego uśmiech Włochy oszukał, potrafiż w Genui sobie równego ścierpieć? Fiesko strąci tyrana, to jest pewne! Ale Fiesko dla Genui najniebezpieczniejszym zostanie tyranem — to jeszcze pewniejsze. / Odchodzi szybko. Burgonino spogląda za nim zdziwiony i bezmowny — potem z wolna postępuje za nim. / SCENA DRUGA / Sala w pałacu Fieska. W środku wielkie szklane drzwi wychodzące na miasto i morze. Świta. / FIESKO Co to jest? — księżyc zaszedł. Ranek ognisto z morza powstaje. Dzikie mary wyobraźni sen mój przepłoszyły. Cała istność moja około jednego skurczyła się uczucia. Muszę wyciągnąć się na wolnym powietrzu. Otwiera szklane drzwi. Miasto i morze rannym brzaskiem poczerwienione. Fiesko przechadza się z głośnym stąpaniem po pokoju. Największym mężem jestem w Genui całej, a mniejsze dusze nie miałyby się pod władzę większej gromadzić? — Ale obrażam cnotę! Milczenie. Wzniosła głowa inne ma pokusy niźli pospolita, czyliż powinna tę samą z nią cnotę podzielać? Tancerz, co szczupłe ciało Pigmejczyka ściska, piersi olbrzyma nie zdoła opasać. Słońce wschodzi nad Genuą. To miasto majestatyczne! Z wyciągniętymi rękoma. Moje jest, i nad nim jaśnieć jako dzień królewski! — wielkie myśli rodzić — monarszą siłą wrzące chęci, nienasycone żądze w tym bezdennym oceanie zanurzać! — Zapewne — jeśli dowcip oszukańca oszustwa nie uszlachetnia — to nagroda uszlachetnia przynajmniej oszukańca. Haniebną jest rzeczą kieszeń splądrować — zuchwalstwem miliony zabrać, ale niewypowiedzianie wielką jest koronę ukraść. Hańba *zmniejsza* się *wzrastającym* grzechem. — Milczenie. — Z dobitnością. *Słuchać! — Panować!* — Niezmierna, głowę zawracająca przepaść! Rzucajcie do niej wszystko, co człowiek ma najdroższego — wasze bitwy wygrane, wy zwycięzcy — wasze nieśmiertelne dzieła, wy sztukmistrze — wasze rozkosze, epikurejczycy — wasze morza i wyspy, żeglarze świata! *Słuchać i panować! Być albo nie być.* Ten tylko taki skok rozmierzy, kto ogromną przepaść od serafa do Boga nieskończonego przesadzić zdolny. Stać na tej strasznej, wspaniałej wysokości, rzucać wzrokiem uśmiechniętym na rwący potok ludzkości, gdzie ślepy los — ten oszust, chytrze koło toczy; pierwsze usta do kielicha uciech przytykać; nisko pod sobą uzbrojonego olbrzyma: *Prawo* na dziecka przepasce wodzić; bezkarnie rany mu zadawać i widzieć, jak jego gniew krótkoręki na próżno się bije o zapory majestatu; niesforne namiętności motłochu jak brykające konie lekką grą wędzideł powstrzymywać; dumę do zaszczytów pnących się wasalów *jednym* — *jednym* tylko odetchnieniem w proch obracać, gdy tymczasem twórcze królów berło sny nawet królewskiej gorączki w życie wprowadzić może! — Co za obrazy i jak one zdziwionego ducha za krańce mocy jego posuwają! — Jedna chwila książęcego panowania cały szpik żywota pochłonęła. *Nie przestrzeń* życiem zajęta, ale jego *treść* wartość życia stanowi. Rozłóż grzmot piorunowy na pojedyncze dźwięki, a śpiewem ich dziecko do snu ukołyszesz; zlej je razem w jeden huk gwałtowny, a wrzask ten wszechwładny wiekuistym niebem zatrzęsie. — Postanowiłem! SCENA TRZECIA / Fiesko. Leonora wchodząc ostrożnie. / LEONORA Przebacz, hrabio! Lękam się, abym ci porankowej nie przerwała godziny. FIESKO / zmieszany cofa się / Zapewne, łaskawa pani!… Schodzisz mnie niespodzianie… LEONORA Kochającego nigdy to nie spotyka. FIESKO Hrabino! Narażasz piękność swoją na nieprzyjazny oddech poranku. LEONORA Na cóż mam tę trochę, co pozostała, *zgryzotom* zachowywać? FIESKO *Zgryzotom*, moja droga? Mnie się dotąd zdało, *że kto nie myśli rządu wywrócić*, już ma spokojność umysłu! LEONORA Może być — ale ja czuję, że moja pierś kobieca pęka pod tą spokojnością umysłu. Przychodzę, mój panie, nic nie znaczącą prośbą obarczyć ciebie, jeżeli możesz trochę mi czasu poświęcić. Od siedmiu miesięcy miałam sen dziwny, jakobym hrabiną Lawania była. Sen zniknął — ale zawrót głowy zostawił. Muszę pamiątki niewinnych lat dzieciństwa przywoływać, żeby mego ducha od tych żywych marzeń uleczyć. Pozwól mi zatem, żebym na łono dobrej mojej matki wróciła. FIESKO / pomieszany / Hrabino! LEONORA Słaba to, rozpieszczona istota, to moje serce, nad którym litość mieć ci należy. Najleksze nawet wspomnienie snu mojego mogłoby chorej wyobraźni mojej zaszkodzić. Zwracam więc ostatnie pozostałe pamiątki prawemu właścicielowi. Kładzie na stół kilka drobnostek. I ten sztylet, co moje serce przeszył; kładąc list. I ten jeszcze — głośno płacząc chce odejść nic sobie nie zestawiam, same rany tylko! FIESKO / bieży za nią i wstrzymuje / Leonoro! Co za scena! Na Boga zaklinam! LEONORA / padając w ramiona jego / Nie zasłużyłam być małżonką twoją; ale małżonka twoja powinna by na szacunek zasłużyć. — Jakże syczą dzisiaj te języki obmowne. Jak zyzem poglądają na mnie genueńskie panie i dziewice: „Patrzcie, tak więdnieje ta próżna kobieta, co Fieska poślubiła!” — Okrutna kara za moją dumę kobiecą! Całą płcią moją wzgardziłam w on czas, gdy mnie Fiesko do ślubnego prowadził ołtarza. FIESKO Nie! zaiste — Madonna! Ta scena jest dziwaczna. LEONORA / do siebie / Dzięki ci, Boże! Czerwieni się i blednie. Teraz przybywa mi odwagi. FIESKO Dwa tylko dni, hrabino — a wtenczas mnie osądzisz. LEONORA Poświęcona! O, nie daj mi słów tych wypowiedzieć, dziewicza światłości! poświęcona rozpustnicy? Nie! — spojrzyj na mnie, małżonku mój! Zaiste, oczy, które całą Genuę w niewolnicze drżenie wprowadzają, muszą w tej chwili przed łzami jednej kobiety po ziemi się czołgać. — FIESKO / pomieszany / Nic więcej, sinioro — nic dalej. LEONORA / z boleścią i goryczą / Słabe serce kobiece rozdzierać, jakże to godne silnej płci męskiej. Rzuciłam się w objęcia tego człowieka. Przy tym olbrzymie pieściły się rozkosznie wszystkie moje słabości kobiece — oddałam mu niebo moje całe — a ten człowiek wspaniały niesie je do jednej… FIESKO / przerywając / Moja Leonoro! — Nie! LEONORA Moja Leonoro! Dzięki ci, Boże! Był to znowu czysty oddźwięk miłości — powinna bym ciebie nienawidzić, fałszywy, a jednak tak chciwie rzucam się na okruchy czułości twojej. *Nienawidzić*? Czyżem ja *„nienawidzić”* powiedziała, Fiesko? Nie wierz temu! *Umrzeć* każe mi twoje krzywoprzysięstwo, ale nigdy nienawidzić. Moje serce oszukane jest. / słychać głos Murzyna / FIESKO Leonoro! Spełń moją małą dziecinną prośbę. LEONORA Wszystko, mój Fiesko, obojętności tylko ci odmówię. FIESKO Co zechcesz, i jak zechcesz — znacząco tylko nim Genua o dwa dni starszą nie będzie, nie pytaj, nie potępiaj. / Odprowadza ją z grzecznością do drugiego pokoju. / SCENA CZWARTA / Murzyn zadyszany. Fiesko. / FIESKO Skąd tak zadyszany? MURZYN Żywo, łaskawy panie. FIESKO Czy wpadło co do sieci? MURZYN Czytaj ten list. Czy istotnie tu jestem? Sądzę, że Genua o dwanaście ulic stała się krótszą, albo moje nogi o tyleż dłuższe. Bledniejesz, panie? Tak, tak — kartują talię na figury, a twoja głowa panie jest tarokiem. Jak się wam podoba? FIESKO / pomieszany rzucając list na stół / Do wszystkich katów! Jakeś ty przyszedł do tego listu? MURZYN Prawie tak samo, jak Wasza Wysokość do rzeczypospolitej. — Umyślny kurier leciał z nim do Lewanto. Zwąchałem pismo — czaję się w wąwozie. Paf! kuna zabita, kurczę w naszym ręku. FIESKO Na ciebie krew jego! Listu tego złotem opłacić nie można. MURZYN Przestanę na srebrze. Poważnie i znacząco. Hrabio Lawania! Niedawno chętka mnie brała na głowę twoją. Wskazując na list. *Tu znowu by jej było*… Spodziewam się teraz, że pan i sługa psubrat nic sobie nie winni. Resztę możesz wziąć, hrabio, jako usługę przyjacielską. Podając mu drugi list. Numer drugi. FIESKO / biorąc list ze zdziwieniem / Czy szalejesz? MURZYN Numer drugi! Stając dumnie przed Fieskiem i biorąc się pod boki. Nie tak głupio lew zrobił, że myszce darował. Sprytnie to zrobił — bo któż by dzisiaj sieć porozgryzał? No! Jakże się to podoba? FIESKO Słuchaj! Ilu ty diabłów trzymasz na posługach? MURZYN Jednego tylko i ten na hrabiowskim obroku. FIESKO Dorii podpis własny! Skąd to pismo dostałeś? MURZYN Świeżo z rączek mojej Bononi. Poszedłem tam przeszłej jeszcze nocy, zadzwoniłem pięknymi słówkami pańskimi i jeszcze piękniejszymi cekinami. Ostatni dźwięk doszedł do uszów. Dano mi czas na szóstą godzinę z rana. Pan hrabia był tam właśnie, jakeście przewidzieli i *czarnym na biało* zapłacił wstępne do fabrykowanego raju. FIESKO / w gniewie / Nędzni kobiet służalce! Rzeczypospolite chcą walić — przed nałożnicami milczeć nie umieją. Widzę z tych pism, że Doria ze swoimi zausznikami zrobił spisek, ażeby mnie i jedenastu senatorów zamordować, a Gianettina rządzącym księciem ogłosić! MURZYN Nie inaczej — i to w dniu wyborów na dożę, trzeciego tego miesiąca. FIESKO Nasza noc skrzętna w matczynym jeszcze żywocie ten dzień udusi. — Żywo, Hassanie! Sprawy moje dojrzały — zwołaj innych! — Krwawym kawałkiem pola wyprzedzimy tych panów. Nogi za pas, Hassanie! MURZYN Jeszczem całego worka nowin nie wypróżnił. Dwa tysiące ludzi szczęśliwie ściągnięto. Zawiodłem ich do kapucyńskiego klasztoru, gdzie ani nawet promyczek słońca szpiegować nie może. Pali ich chęć oglądania pana swego — a dziarskie to chłopcy. FIESKO Od każdej głowy skud ci jeden świeci. Co Genua przebąkiwała o galerach moich? MURZYN W tym jest figiel kapitalny, łaskawy panie! czterystu awanturników, których pokój zawarty między Francją a Hiszpanią na koszu osadził, przyczepiło się do moich pomocników, iżby za ich wstawieniem hrabia Fiesko mógł ich posłać przeciw niewiernym. Zaprosiłem ich na wieczór do waszego pałacu. FIESKO / uradowany / Ledwo ci na szyję nie skoczę, niecnoto! Mistrzowskie dzieło! Czterystu powiadasz? Już nic Genui nie wybawi. Czterysta skudów do ciebie należy. MURZYN / szczerze / Uderz w dłoń, Fiesko! My dwaj tak Genuę przerobimy, że prawo miotłami wyrzucać będą. Nie mówiłem wam jeszcze, że między załogą tutejszą mam ja szpaków moich, na których liczyć mogę jak na mój kącik w piekielnym ogniu. Urządziłem więc tak, że przy każdej bramie przynajmniej sześciu naszych będzie stało pod wartą — a to dosyć, ażeby innych przegadać i wszystkie pięć zmysłów zalać im winem. Jeżeli więc podoba wam się dzisiejszej nocy hulankę wyprawić, to warty zastaniesz spojone. FIESKO Nic więcej nie mów! Aż do tej godziny ogromną bryłę sam bez pomocy ludzkiej toczyłem — u celu samego ostatni łotr jeszcze mnie zawstydza? Podaj rękę! Co hrabia ci winien, książę wypłaci. MURZYN Oprócz tego wszystkiego mam tu liścik od hrabiny Imperiali. — Skinęła na mnie z góry na ulicę. Nadzwyczaj była łaskawa. Pytała szyderczo, czy hrabinę Lawania nie napadła żółtaczka. Mówiłem, że wasza łaskawość o jedną tylko rzecz pyta. Mówiłem… FIESKO / przeczytawszy list rzucił go na ziemię / Dobrześ mówił. Cóż ona na to? MURZYN Ona mówiła — że ubolewa nad losem nieszczęśliwej wdowy i podejmuje się pocieszyć ją, zakazując łaskawemu panu wszelkich grzeczności na przyszłość. FIESKO Które do skończenia świata zapewne trwać nie będą. Czy już wszystko, co masz ważnego? MURZYN Łaskawy panie! Interesa kobiet natychmiast po politycznych. — FIESKO O bez wątpienia — a szczególniej takie. Co tam robisz z tym papierkiem? MURZYN Chcę jedną szatańską sprawę przez drugą wyskrobać. — Te proszki dała mi hrabina, ażebym waszej żonie co dzień jeden do czekolady wkładał. FIESKO / pobladły cofa się / Kto ci dał? MURZYN Donna Julia, hrabina Imperiali. FIESKO / wydzierając mu proszki, gwałtownie / Jeżeli kłamiesz, łotrze — każę cię żywcem przyśrubować do chorągiewki wieży świętego Wawrzyńca, tak że cię wiatr za jednym powiewem dziewięć razy do koła obracać będzie. Co, ten proszek? MURZYN / niecierpliwie / Mam w czekoladzie dawać żonie waszej podług rozkazu hrabiny Julii Imperiali. FIESKO / z gniewem najwyższym / Potwór! potwór! — to cudowne stworzenie? — czy takie piekło zdolne jest w duszy jednej kobiety się pomieścić? — Ale zapominam dzięki ci złożyć, niebiańska opatrzności, że go niszczysz — niszczysz za pomocą drugiego szatana. Dziwne są drogi twoje. Do Murzyna. Przyrzekniesz słuchać i milczeć. MURZYN Chętnie. Za milczenie gotówką mi zapłaciła. FIESKO List ten zaprasza mnie do niej. Pójdę do ciebie, pani! Namówię cię, żebyś tu przyszła. — Dobrze. Przyśpieszaj teraz, co przyśpieszyć można i zwołaj wszystkich związkowych. MURZYN Przewąchałem ten rozkaz i dlatego każdego z nich na moją odpowiedzialność zamówiłem tu na godzinę dziesiątą. FIESKO Słyszę stąpania. To oni. — Zasłużyłeś, niecnoto, na osobną szubienicę, na której żaden jeszcze syn Adamowy nie dyndał. Idź do przedpokoju, aż zadzwonię. MURZYN / odchodząc / Murzyn swoje dzieło sprawił, Murzyn odejść może. SCENA PIĄTA / Wszyscy sprzysiężeni. / FIESKO / idąc naprzeciw nim / Burza się zbliża. Chmury się zlatują. Wchodźcie cicho i spuśćcie oba zamki. WERRINA Ośm drzwi za sobą zaryglowałem. Podejrzenie na sto kroków nie zbliży się do nas. BURGONINO Nie ma tu zdrajcy, chyba lękliwość nasza. FIESKO Lękliwość mojego progu nie przestąpi. Niech pozdrowiony będzie, kto jeszcze jest wczorajszym. Zabierzcie miejsca swoje! / Wszyscy siadają. / BURGONINO / przechadzając się / Niechętnie siedzę, gdy niszczyć myślę. FIESKO Genueńczycy! Pamiętna to godzina. WERRINA Wezwałeś nas, iżbyśmy się zastanowili nad planem wymordowania tyranów. Pytaj nas. — Jesteśmy gotowi dać ci odpowiedź. FIESKO Naprzód więc pytanie, które dziwnie brzmi, bo za późno przychodzi. — Kto ma zginąć? / Wszyscy milczą. / BURGONINO / wspierajac się o poręcz krzesła, na którym Fiesko siedzi, głosem znaczącym / Tyrani! FIESKO Dobra odpowiedź — Tyrani! — ale proszę was, zwróćcie uwagę na całe znaczenie słowa. Kto jest *większym* tyranem, czy ten, co pokazuje chęć obalenia wolności, czy ten, co ma przewagę? WERRINA Pierwszego nienawidzę, drugiego się lękam. Andrzej Doria niech ginie! KALKANIO / w poruszeniu / Andrzej? zgrzybiały starzec — Andrzej, którego ostateczny rachunek z naturą może pojutrze zapadnie? SAKKO Andrzej, ten starzec łagodny? FIESKO *Straszną* jest tego starca łagodność, mój Sakko, gdy tymczasem duma szalona Gianettina *śmieszną tylko*. Andrzej Doria niech ginie, wyrzekła to mądrość twoja, Werrino! BURGONINO Łańcuch żelazny, czy jedwabny, zawsze jest łańcuchem, i Andrzej Doria niech ginie! FIESKO / idąc do stołu / Zapadł więc wyrok na synowca i stryja. Podpiszcie! Wszyscy podpiszcie. Kto *padnie*, jużeśmy postanowili — a teraz do równie ważnego zapytania! Jak? Mów najpierwszy, przyjacielu Kalkanio! KALKANIO Spełnimy to jak *żołnierze*, albo jak *buntownicy*. *Pierwsze jest niebezpiecznym*, bo zmusza nas wielu mieć wspólników — *niepewnym*, bo nie wszystkie serca narodu pozyskane. Na drugie mamy już pięć dobrych sztyletów. Za trzy dni jest uroczysta msza w kościele Św. Wawrzyńca — obaj Doriowie tam zwykle odprawiają modły swoje. W bliskości Bóstwa usypia nawet trwoga tyranów. Skończyłem. FIESKO / odwrócony / Kalkanio! Rada twoja rozumna wstręt budzi. — Rafale Sakko? SAKKO Powody Kalkania podobają mi się, jego wybór mnie oburza. Ale lepiej niech Fiesko stryja i synowca na ucztę uprosi, gdzie całym gniewem rzeczypospolitej przyciśnieni wybiorą, spożyć śmierć na sztyletach naszych, albo w kielichu dobrego cypryjskiego wina. Ten sposób wygodny przynajmniej. FIESKO / z przerażeniem / Sakko! A jeśli ta kropla wina, którą umierającym kosztować będą językiem, w wrzącą się smołę zamieni i smak ci piekła przypomni — cóż *wtenczas, Sakko*? — Precz z tą radą! Mów ty, Werrino. WERRINA Otwarte serce otwarte ma czoło. Skryte zabójstwo do zgrai bandytów nas spycha. Miecz w ręku godłem jest bohatera. Moim zdaniem powinniśmy dać głośny sygnał powstania i szczękiem broni zwołać synów Genui do zemsty. / Powstaje z krzesła — inni za nim, Burgonino rzuca mu się na szyję. / BURGONINO I ręką uzbrojoną zmusimy szczęście, by nam łaskę dało. Głos to jest honoru i mój. FIESKO I mój. Wstydźcie się, Genueńczycy! Do Kalkania i Sakka. Szczęście do tej chwili i tak już dosyć dla nas uczyniło, powinniśmy sami szukać pracy dla siebie. *Powstanie więc*, i to *jeszcze dzisiejszej nocy*, Genueńczycy! / Werrina, Burgonino zdziwieni — inni przeklękli. / KALKANIO Co? Tej nocy? Tyrani jeszcze są zanadto potężni, a zastęp nasz nieliczny. SAKKO Tej nocy jeszcze? A nic nie zrobione — a słońce bliskie już zachodu? FIESKO Uwagi wasze bardzo są słuszne, ale czytajcie te listy! Oddaje im pismo z podpisem Gianettina, a sam z szyderczym przechodzi się uśmiechem. Bądź zdrowa teraz, Doriów piękna gwiazdo! Dumnie i jasno iskrzyłaś się nad nami, jak gdybyś cały horyzont genueński wynajęła; widzisz jednakże, że i słońce na niebie miejsca ustępuje i z księżycem berło świata podziela. Bądź zdrowa, Doriów piękna gwiazdo! I Patrokles umrzeć musiał, a był większym od ciebie. BURGONINO / po przeczytaniu / To okropne! KALKANIO Dwunastu za jednym strzałem? WERRINA Jutro w pałacu seniorii. BURGONINO Daj mi tę listę. Cwałem przejadę Genuę całą, trzymać ją będę do góry, a głazy za mną poskoczą, zaskowyczą psy na zabójców. WSZYSCY Zemsta! Zemsta! Zemsta! I to tej nocy jeszcze! FIESKO Mam więc was, gdzie mieć chciałem. Skoro wieczór zapadnie, zaproszę najznakomitszych malkontentów do siebie na zabawę, a szczególniej wszystkich, którzy na zbójeckiej liście Gianettina wpisani — oprócz tego Saulów, Dżentilów, Wiwaldów i Wesodimarów, śmiertelnych domu Doriów nieprzyjaciół, których zbójca zapomniał się lękać. Oni zamiar mój otwartym sercem przyjmą, nie wątpię o tym. BURGONINO I ja nie wątpię. FIESKO Przede wszystkim musimy się od *morza* upewnić. Galery i majtkowie już są w moich rękach. Dwadzieścia okrętów Dorii bez lin, bez ludzi, lekko uzbrojone. Port Dorseny zamknie się, i wszelka nadzieja ucieczki stracona. Port w naszej mocy, a Genua w łańcuchach. WERRINA Niezawodnie! FIESKO Zaraz potem zdobędziemy i osadzimy cytadele miasta. Najważniejszą jest wieża Św. Tomasza, która do portu prowadzi i naszą siłę morską z lądową łączy. Obaj Doriowie zostaną w własnych pałacach napadnięci i zamordowani. Na gwałt po wszystkich zatętnią ulicach, uderzą dzwony i zwołają obywateli, ażeby z nami stanęli i razem wolność Genui zdobyli. Jeżeli szczęście nam posłuży, w pałacu seniorii posłyszycie resztę. WERRINA Plan jest dobry. Rozważmy, jak role rozdzielić. FIESKO / znacząco / Genueńczycy! Postawiliście mnie dobrowolnym wyborem na czele sprzysiężenia. Czy chcecie dalszych moich słuchać rozkazów? WERRINA Skoro będą najlepsze. FIESKO Werrina! Znasz ty wielkie słowo, gdy się w szeregu stoi wojskowym? — Genueńczycy, nauczcie go, że ono zowie się *posłuszeństwem*. Jeżeli ja tych głów podług mej woli obracać nie mogę — rozumiejcie mnie dobrze — jeżeli nie będę wodzem całego sprzysiężenia, sprzysiężenie traci jednego członka. WERRINA Wolność wieczną warto dwiema godzinami niewolniczej służby opłacić. Będziem posłuszni. FIESKO To opuśćcie mnie teraz. Jeden z was zwiedzi miasto i zda mi sprawę, gdzie jest słaba, a gdzie mocna w twierdzach załoga. Drugi wyciągnie hasła. Trzeci uzbroi galery. Czwarty przywiedzie do mojego pałacu dwa tysiące ludzi. Ja sam wszystko na wieczór przygotuję, a jeśli szczęście posłuży, bank faraonowy zabiję. Kiedy dziewiąta uderzy, wszyscy znajdować się powinni na zamku, gdzie ostatnie rozkazy usłyszą. / Dzwoni. / WERRINA Ja biorę port morski na siebie. / Odchodzi. / BURGONINO Ja żołnierzy. / Odchodzi. / KALKANIO Hasła ja wyciągnę. / Odchodzi. / SAKKO Ja Genuę przejrzę. / Odchodzi. / SCENA SZÓSTA / Fiesko, potem Murzyn. / FIESKO / siada przy biurze i pisze / Skręcili się na słowie *„posłuszeństwo”* jak gąsienica na szpilce — ale za późno już, republikanie! MURZYN Łaskawy panie… FIESKO / wstaje i daje mu listę / Wszystkich, których imiona na tej liście zapisane, zaprosisz na *komedię* tu — w nocy. MURZYN Na aktorów zapewne. Cena miejsca gardło kosztować będzie. FIESKO / obojętnie i z pogardą / Skoro tego dopełnisz, dłużej cię w Genui trzymać nie chcę. Odchodząc i ciskając na ziemię sakiewkę ze złotem. Jest to ostatnia praca twoja. SCENA SIÓDMA / Murzyn podnosi worek i patrzy na niego z osłupieniem. / Czy tak stoimy? „Nie chcę cię dłużej w Genui trzymać”. To znaczy z chrześcijańskiego na bisurmański język: *Gdy ja księciem zostanę, każę cię, mego dobrego przyjaciela, na genueńskiej szubienicy powiesić.* Dobrze! Troszczy się o to, że ja figle jego znam i honor jego przez moją gębę przepędzę, skoro księciem zostanie. Powoli, panie hrabio, ostatni wypadek jeszcze do rozważenia. Teraz, stary Dorio, twoja skóra jest na rozkazy moje! — Zginąłeś, jeśli cię nie przestrzegę. Ale gdy pójdę i związek wydam, zachowam księciu Genui nie mniej jak życie i księstwo — na podziękowanie nie mniej jak ten kapelusz złota nasypać musi. Chce odchodzić, zatrzymuje się jednak nagle. Ale z wolna, przyjacielu Hassanie! Jesteś na drodze wielkie głupstwo popełnić. Gdyby orgii śmierci nie było i coś dobrego spłynęło? Pfe! Pfe! Moja chciwość jakąś diabelską czynność chciała wyrządzić! — Z czego większe złe wyniknie? Czy gdy ja tego Fieska oszukam, czy gdy tego Dorię oddam pod nóż zabójczy? To dla mnie za mądre, mój diable! Jeżeli uda się Fieskowi, Genua może się odrodzić. Nie, to być nie może. Jeżeli wymknie się Doria, wszystko zostanie jak przedtem i Genua ma pokój — to by jeszcze szpetniej wyglądało! Ale to widowisko, gdy głowy buntowników do kosza katowskiego zlatywać będą. Na drugą obracając się stronę. Ale ta huczna biesiada rzeźnicza tej nocy, gdy na jeden figlarny świst Murzyna książęce panki dusić się będą. Nie, z tego zamieszania chyba chrześcijanin wyjść może, dla pogańskiego syna za trudne pytanie. Muszę uczonego się poradzić. / Odchodzi. / SCENA ÓSMA / Sala u hrabiny Imperiali. Julia w negliżu. Gianettino wchodzi rozgniewany. / GIANETTINO Dobry wieczór, siostro! JULIA / powstając / Coś nadzwyczajnego musi książęcego następcę Genui do siostry jego sprowadzać. GIANETTINO Wszak ciebie, siostro, zawsze motyle, a mnie osy okrążają. Kto tu poradzi tobie? Usiądźmy! JULIA Wkrótce zniecierpliwisz mnie. GIANETTINO Siostro, kiedy cię po raz ostatni Fiesko nawiedzał? JULIA Dziwna rzecz — jak gdyby moja pamięć podobne fraszki zatrzymywała! GIANETTINO Ja o tym muszę wiedzieć koniecznie. JULIA A więc — wczoraj tu był. GIANETTINO I *szczerym* się pokazywał. JULIA Jak zwykle. GIANETTINO Zawsze dawny *fantastyk*? JULIA / obrażona / Panie bracie! GIANETTINO / mocniejszym głosem / Słuchaj! Czy zawsze dawny fantastyk? JULIA / wstaje rozgniewana / Za kogo masz mnie, bracie? GIANETTINO / siedząc na miejscu, z przekąsem / Za kawał kobiecego mięsiwa w wielki — w wielki dyplom szlachecki zawinięty. Między nami, siostro, gdy nikt nie podsłuchuje. JULIA Między nami, gdy nikt nie podsłuchuje — jesteś swawolna małpa, co na kredycie twojego stryja, jakby na drewnianym jeździsz koniku. GIANETTINO Siostrzyczko! Siostrzyczko! — Nie gniewaj się — rad jestem, że Fiesko dawnym jeszcze jest fantastykiem. O tym tylko wiedzieć chciałem. Żegnam cię. / Chce odchodzić. / SCENA DZIEWIĄTA / Ciż. Lomellin. / LOMELLIN / całując rękę Julii / Przebacz, pani łaskawa, śmiałości mojej. Zwracając się do Gianettina. Pewne sprawy nie cierpiące zwłoki… GIANETTINO / bierze Lomellina na stronę. Julia idzie do klawikordu i zagniewana przegrywa allegro / Czy wszystko przyrządzone na jutro? LOMELLIN Wszystko, książę. Ale kurier, który dziś rano do Lewanto poleciał, nie powrócił jeszcze. Spinoli także nie ma. Jeśli on uwięziony! — Jestem w największej niespokojności. GIANETTINO Nie troszcz się o nic. Masz listę u siebie. LOMELLIN / zmieszany / Łaskawy panie! — lista… nie wiem — musiałem ją we wczorajszej sukni zapomnieć. — GIANETTINO To dobrze. Gdyby tylko Spinola powrócił. Fieska jutro rano martwym w łóżku zastanę. Przyrządziłem wszystko. LOMELLIN Ale to straszne zrobi wrażenie. GIANETTINO W tym właśnie, mój człecze, leży nasze bezpieczeństwo. Codziennie wydarzające się nadużycia podnoszą tylko krew obrażonego — a do wszystkiego zdolny jest człowiek. Nadzwyczajne zbrodnie strachem swoim w lód go zamieniają, i niczym wtenczas jest człowiek. Znasz powieść o głowie Meduzy? Sam jej widok w *kamienie* zamieniał. — A ileż to rzeczy sprawić można, nim się kamienie rozgrzeją! LOMELLIN Daliście, książę, łaskawej siostrze swojej do zrozumienia! GIANETTINO Pfe! Z nią trzeba, co się tyczy Fieska, z wielką ostrożnością się obchodzić. Ale niech tylko owocu skosztuje, za resztkami długo płakać nie będzie. Chodź! Tego wieczora jeszcze czekam wojska z Mediolanu i muszę przy bramach wydać rozkazy. Do Julii. Cóż tam, siostro? Uśmierzyłaś gniew swój? JULIA Odejdź sobie. — Z ciebie gość nieokrzesany. / Gianettino chce odejść i we drzwiach potrąca się z Fieskiem. / SCENA DZIESIĄTA / Ciż i Fiesko. / GIANETTINO / cofając się / Ha! FIESKO / zbliżając się do niego z uniżonością / Książę! Uwalniasz mnie od nawiedzin, które ci złożyć miałem. — GIANETTINO I ja, hrabio, nic goręcej nie pragnąłem jak być w towarzystwie twoim. FIESKO / zbliża się do Julii i z uszanowaniem całuje jej rękę / U ciebie, siniora, każdy się przyzwyczaja widzieć nadzieje przewyższone. JULIA Dajże pokój! Dla innej mogłoby to podwójne mieć znaczenie — ale aż mnie strach bierze negliżu mojego. Przebacz, hrabio! / Chce odejść do gabinetu. / FIESKO Zostańże, zostań, łaskawa pani! Dziewice są najpiękniejsze w wieczornym ubraniu uśmiechając się jest to strój ich rzemiosła. — Te do góry zaczesane włosy pozwól mi, żebym zupełnie rozpuścił. JULIA Wy mężczyźni, tak lubicie zawieruszać. FIESKO / z niewinnym spojrzeniem do Gianettina / Włosy i rzeczypospolite! Nieprawdaż, że dla nas to jedno znaczy. Ach! Ta wstążka niedobrze przypięta. Usiądź, piękna hrabino! Twoja Laura umie oczy oszukiwać, ale nie serca. Pozwól mi na teraz twoją być garderobianą. / Julia siada, Fiesko jej ubiór poprawia. / GIANETTINO / do Lomellina / Biedny, spokojniuteńki człowiek! FIESKO / przy gorsie Julii poprawiając / Patrz tylko. — To chcę ja zakryć przezornie. Zmysły powinny zawsze ślepymi być posłami i nie wiedzieć, co natura i fantazja układają z sobą. JULIA Jakże to lekkie jest zdanie! FIESKO O wcale nie! Bo zważ tylko pani: najlepsza nowina traci na wartości swojej, skoro jest na języku całego miasta. Nasze zmysły są tylko zaprawną polewką wewnętrznej rzeczypospolitej naszej. Szlachta żywi się niemi, ale nie gustuje w ich ordynarnym smaku. Przyrządził jej ubiór i do zwierciadła prowadzi. No, na honor mój, ten strój musi być jutro modą w całej Genui. Pozwolisz hrabino, żebym cię tak przez miasto prowadził? JULIA Przebiegła głowa! Jakże on chytrze się sprawił, żeby mnie do chęci swojej namówić! Ale głowa mnie boli i muszę w domu pozostać. FIESKO Przebacz, hrabino — uczynisz, jak w woli twojej będzie, ale to wolą twoją być nie może. — Dziś o południu przybyła trupa florenckich aktorów i grać będzie w pałacu moim. Nie mogłem przeszkodzić, ażeby największa część dam genueńskich nie przyszła na widowisko — ale niezmiernie mnie troszczy, kogo w najpierwszej loży posadzić bez uczynienia niegrzeczności dotkliwym gościom moim. Jeden tylko sposób na to. Z niskim ukłonem. Możesz mi tę łaskę zrobić, sinioro? JULIA / zarumieniona idzie żywo do gabinetu / Lauro! GIANETTINO / przystępując do Fieska / Hrabio? Pomnisz zapewne o nieprzyjemnym zdarzeniu, która niedawno między nami dwoma zaszło. FIESKO Chciałbym, książę, żebyśmy o nim obydwaj zapomnieli. My ludzie działamy względem siebie tak, jak się znamy — a czyjąż winą, jeśli nie moją, że mnie przyjaciel mój Doria niezupełnie poznał? GIANETTINO Przynajmniej nie wspomnę o tym nigdy, żebym was z całego serca nie przepraszał. — FIESKO I ja nigdy nie wspomnę, żebym wam z całego serca nie przebaczył. / Julia wchodzi cokolwiek więcej ustrojona. / GIANETTINO Właśnie na myśl mi przychodzi, że podobno hrabia chce na Turków polować. FIESKO Dziś w wieczór podejmą kotwice. — Z tej przyczyny w niejakiej niespokojności jestem, z której łaskawa grzeczność przyjaciela mego Dorii może mnie wyprowadzić. GIANETTINO / z całą grzecznością / Z największą radością! — Rozporządzaj całym wpływem moim! FIESKO Wyprawa mogłaby w wieczór zbiegowisko sprowadzić do portu i do pałacu mego — a książę stryj wasz źle może by tłumaczył… GIANETTINO / dobrodusznie / Zostaw to mojemu staraniu. Wysyłaj, a ja ci życzę szczęścia w przedsięwzięciu. FIESKO / z uśmiechem / Nieskończenie obowiązany wam jestem. SCENA JEDENASTA / Poprzedzający. Niemiec od straży. / GIANETTINO Co tam? NIEMIEC Gdym koło wieży Św. Tomasza przechodził, widziałem uzbrojonych żołnierzy w wielkiej liczbie spieszących do portu Dorseny i urządzających galery hrabiego Lawania do podróży morskiej… GIANETTINO Czy nic ważniejszego? O tym nie trzeba meldować. NIEMIEC Dobrze. Z klasztoru także Kapucynów tłum jakiż podejrzany wygląda i skrycie przesuwa się po rynku. Ich chód i wejrzenie każą się domyślać, że to są żołnierze. GIANETTINO / z gniewem / Bodaj to usłużność głupiej głowy! Do Lomellina z zapewnieniem. To moi Mediolańczycy. NIEMIEC Czy każe Wasza Wysokość zatrzymać ich? GIANETTINO Zobacz tam Lomellino. Do Niemca z gniewem. Możesz odejść. Dobrze. Do Lomellina. Daj pognać temu niemieckiemu wołowi, żeby pysk stulił. / Lomellin odchodzi z Niemcem. / FIESKO / który dotąd był przy Julii, a jednak nieznacznie w strony Gianettina spozierał / Przyjaciel nasz coś niezadowolony — czy mogę wiedzieć przyczynę? GIANETTINO Nic dziwnego. Wieczne pytania i meldunki! / Wychodzi szybko. / FIESKO I na nas teatr czeka. Mogęż podać ci ramię, łaskawa pani? JULIA Cierpliwości! Muszę wprzód płaszczyk mój narzucić. Tylko żadnej tragedii, hrabio — zaraz usypiam. FIESKO / złośliwie / O, można umrzeć ze śmiechu, hrabino! / Wyprowadza ją. Zasłona spada. / AKT CZWARTY / Noc — Dziedziniec pałacowy Fieska. Zapalają latarnie. Znoszą broń. Skrzydło jedno domu oświetlone. / SCENA PIERWSZA / Burgonino wprowadza warty. / BURGONINO Stój! Do wielkiej bramy czterech żołnierzy. Po dwóch do każdych drzwi zamku. Straże zajmują swoje miejsca. Kto chce, wpuszczać; wyjść nikt nie powinien. Kto gwałtu użyje — zakłuć. / Z pozostałymi żołnierzami idzie do zamku. Warty przechadzają się — chwila niema. / SCENA DRUGA WARTY / wołają przy bramie / Kto idzie? CENTURIONE Przyjaciel Lawanii. / Przechodzi w poprzek dziedzińca aż do prawej bramy zamkowej. / WARTY / przy prawej bramie / Nazad! CENTURIONE / zdziwiony idzie do lewej bramy / WARTY / na lewym boku / Nazad! CENTURIONE / zdziwiony milczy — idzie potem do warty z lewej strony / Przyjacielu! Którędy idzie się na teatr? WARTA Nie wiem. CENTURIONE / przechodzi się tu i tam z coraz większym zdziwieniem, udaje się nareszcie do warty z prawej strony / Przyjacielu, kiedy sztuka się zacznie? WARTA Nie wiem. CENTURIONE / przechadza się — postrzega broń — zdumiony / Przyjacielu! Co to znaczy? WARTA Nie wiem. CENTURIONE / przestraszony osłania się płaszczem / Dziwna rzecz! WARTY / przy bramie dziedzińcowej / Kto idzie! SCENA TRZECIA / Poprzedzający. Cibo. / CIBO / wchodząc / Przyjaciel Lawanii. CENTURIONE Cibo! Gdzie my jesteśmy? CIBO Co? CENTURIONE Patrz Cibo, na około. CIBO Gdzie? Co? CENTURIONE Wszystkie wejścia obsadzone. CIBO Broń tu leży. CENTURIONE Nikt nie objaśnia. CIBO To dziwna! CENTURIONE Która godzina? CIBO Po ósmej. CENTURIONE Brr… Zimno dokucza. CIBO Ósma jest właśnie naznaczona godzina. CENTURIONE / trzęsąc głową / Coś tu niedobrze patrzy. CIBO Fiesko chce figla wystroić. CENTURIONE Jutro wybór doży! Cibo, tu coś niedobrze patrzy. CIBO Cicho! Cicho! Cicho! CENTURIONE Prawe skrzydło pełne świateł. CIBO Czy nic nie słyszysz? Czy nic nie słyszysz? CENTURIONE Szmer jakiś przytłumiony — a prócz tego… CIBO Głuchy szczęk jakby zbroi jedne o drugie bijących. CENTURIONE Okropność! Okropność! CIBO Powóz! — zatrzymuje się przy bramie. STRAŻE / przy dziedzińcowej bramie / Kto idzie? SCENA CZWARTA / Poprzedzający. Czterech braci Asseratów. / ASSERATO / wchodząc / Przyjaciel Fieska. CIBO To czterech braci Asseratów. CENTURIONE Dobry wieczór, ziomku! ASSERATO Idziemy na teatr. CIBO Szczęścia na drogę!… ASSERATO Wy nie idziecie z nami na teatr? CENTURIONE Idźcie naprzód. My trochę świeżym odetchniemy powietrzem. ASSERATO Wkrótce się zacznie. Chodźcie. / Postępuje dalej. / WARTY Nazad! ASSERATO Gdzie tu droga prowadzi? CENTURIONE / śmiejąc się / Na zamek. ASSERATO Tu jest nieporozumienie. CIBO Jasne i dotykalne. / Muzyka na prawym skrzydle. / ASSERATO Słyszycie symfonię? Sztuka się zacznie. CENTURIONE Mnie się zdaje, że już się zaczęła i my w niej role błaznów grali. CIBO Nie mam już cierpliwości i idę. ASSERATO Broń leży! CIBO Ot! — sprzęty aktorskie. CENTURION Mamyż tu stać jak niedołęgi nad brzegiem Acheronu? Chodźcie do kawiarni! / Wszyscy sześciu idą ku drzwiom. / WARTY / silnym głosem / Nazad! CENTURIONE Piekło i szatany! Jesteśmy więźniami. CIBO Mój oręż mówi, że nie na długo. ASSERATO Schowaj go, schowaj! Hrabia jest poczciwym człowiekiem. CIBO Przedani, zdradzeni jesteśmy. Teatr był to kawał słoniny, mysz wleciała i łapka zapadła. ASSERATO Och! Broń tego Boże! Mnie dreszczem przejmuje myśl, jak to się rozwiąże. SCENA PIĄTA / Ciż. Werrina i Sakko. / WARTA Kto idzie? WERRINO Przyjaciel domu. / Nowych siedmiu szlachty przychodzą za nimi. / CIBO To jego powiernicy! Wszystko się wyjaśni. SAKKO / w rozmowie z Werriną / Jakem ci mówił: Leskaro ma wartę przy bramie Świętego Tomasza. Jest to Dorii najlepszy oficer i ślepo do niego przywiązany. WERRINA To mnie cieszy. CIBO / do Werriny / Dobrze, że przychodzisz, Werrino. Wywiedziesz nas ze snu dziwnego. WERRINA Jak kto? Jak to? CENTURIONE Na komedię zaproszeni jesteśmy. WERRINA Jedną więc mamy drogę. CENTURIONE / niecierpliwie / Tak, drogę, którą każdy przejść musi — znam ją. Ale widzisz przecież, te drzwi osadzone są wartą? Dlaczego osadzone? CIBO Na co warty? CENTURIONE Stoimy tu jak pod szubienicą. WERRINA Hrabia sam przyjdzie. CENTURIONE Niech się spieszy. Moja cierpliwość już zmordowana. / Wszyscy przybyli przechadzają się w głębi. / BURGONINO / wychodząc z zamku / Co się tam dzieje w porcie, Werrino? WERRINA Wszystko szczęśliwie na pokładzie. BURGONINO Zamek jest także napełniony żołnierzami. WERRINA Już się zbliża do dziewiątej. BURGONINO Hrabia się spóźnia. WERRINA Za wcześnie on przyjdzie dla nadziei swoich. Burgonino, kostnieję, gdy mi pewna myśl przychodzi. BURGONINO Ojcze, nie bądź porywczy. WERRINA *Porywczym* być niepodobna, gdzie *odkładać nie można*. Skoro drugiego zabójstwa nie dopełnię, z pierwszego nigdy się nie uniewinnię. BURGONINO *Kiedyż* Fiesko ma umrzeć? WERRINA Gdy Genua będzie wolną, Fiesko umrzeć musi. WARTY Kto idzie? SCENA SZÓSTA / Ciż. Fiesko. / FIESKO / wchodząc / Przyjaciel! Wszyscy kłaniają się, warta prezentuje broń. Pozdrawiam was, zacni goście moi! Niecierpliwiliście się, że gospodarz domu tak długo bawił. Przebaczcie. Cicho do Werriny. Czy gotowe? WERRINA / do Fieska / Podług życzenia. FIESKO / cicho do Burgonina / A u ciebie? BURGONINO Wszystko w pogotowiu. FIESKO / do Sakka / A tu? SAKKO Wszystko dobrze. FIESKO A Kalkanio? BURGONINO Jeszcze go nie ma. FIESKO / głośno do warty / Pozamykać! Zdejmuje kapelusz i zbliża się z godnością do zgromadzonych. Pozwoliłem sobie zaprosić was na widowisko — ale nie na widzów, lecz żeby wam samym role porozdawać. Długo już dosyć, przyjaciele moi, znosiliśmy dumę Gianettina i przywłaszczenia Andrzeja. Jeżeli chcemy, przyjaciele, Genuę wybawić, nie ma czasu do stracenia. Na jaki koniec, myślicie, przeznaczono te dwadzieścia galer, które ojczysty port nasz oblegają? Na jaki koniec przymierze, które Doriowie zawarli, ta obca broń, co do serca Genui przyciągnęła? — Szemraniem i klątwami już dziś poradzić nie można. Żeby *wszystko* zbawić, *wszystko* ważyć potrzeba. Rozpaczająca choroba rozpaczliwego wymaga lekarstwa. Jestże jeden w tym zgromadzeniu, który by tyle zimnej krwi miał, iżby uznał nad sobą pana w równym sobie? Szmer. — Nie ma tu ani jednego, którego by przodkowie nad kolebką Genui nie stali. Co? Przez wszystko, co jest świętym! Co mają wyższego ci dwaj obywatele, że zuchwałym lotem nad nasze głowy wznieść się pragną? Szmer głośniejszy. — Każdy z was uroczyście wezwany sprawę Genui wspierać przeciw jej ciemięzcom. Nikt z was na włos jeden praw swoich ustąpić nie może, żeby w tej samej chwili duszy całego państwa nie zdradzał. Gwałtowne poruszenie między słuchaczami, przerywają mowę Fieska. Po chwili. Uczuliście — wszystko więc zyskane. Jużem przed wami usłał drogę do chwały. Chcecie iść za mną? — jam gotów was prowadzić. Te przygotowania, na które niedawno z przerażeniem spoglądaliście, nowym duchem bohaterskim powinny was natchnąć. Ten przestrach niepewności w chwalebny zapał niech się przemieni i sprawi, byście z tymi patriotami i ze mną, jednej sprawie poślubiwszy, tyranów z gruntu obalili. Skutek śmiałości sprzyjać będzie, bo moje urządzenia są dobre. Przedsięwzięcie jest słuszne, bo Genua cierpi. Pomysł nas unieśmiertelnia, bo jest niebezpieczny i olbrzymi. CENTURIONE / w gwałtownym poruszeniu / Dosyć. Genua będzie wolną! Z tym okrzykiem bojowym choćby przeciw piekłu! CIBO A kogo on ze snu ubudzić nie zdoła, niech wiekuiście stęka przy rudlu, aż go trąba ostatecznego sądu uwolni. FIESKO Prawdziwe słowa męża. Teraz dopiero zasłużyliście wiedzieć o niebezpieczeństwie, które nad wami i Genuą zawieszone było. Podaje im listę przez Murzyna przyniesioną. Poświećcie, żołnierze! Szlachta ciśnie się do pochodni i czyta. Do Werriny. Poszło, jakem sobie życzył, przyjacielu! WERRINA Nie mów jeszcze tak głośno. Na lewym skrzydle dostrzegłem twarze blade i chwiejące się kolana. CENTURIONE / wściekły / Dwunastu senatorów! Szatańsko — bierzcie za bronie. / Wszyscy rzucają się na broń leżącą, wyjąwszy dwóch. / CIBO Jest tam i twoje imię, Burgonino! BURGONINO Dzisiaj jeszcze z łaski Bożej będzie na gardle Dorii. CENTURIONE Jeszcze dwa leżą oręże. CIBO Co? Co? CENTURIONE Dwóch nie wzięło broni. ASSERATO Bracia moi nie mogą znieść krwi widoku. CENTURIONE / żywo / Co? Co? Nie mogą znieść widoku krwi tyrańskiej? Rozedrzeć piecuchów! Za ziemię rzeczypospolitej wyrzucić tych bękartów. / Niektórzy z obecnych rzucają się z gniewem na dwóch obywateli. / FIESKO / rozbraja ich / Stójcie! Stójcie! Maż Genua służalcom wolność swoją być winna? Maż złoto nasze przez te złe metale dobry dźwięk swój tracić? Uwalnia porwanych. Wy moi panowie, zechcijcie zająć pokój w moim zamku, dopokąd nasze sprawy się nie rozstrzygną. Do straży. Dwóch więźniów! Odpowiadacie za nich. Na progu dwie czujne straże! / Odprowadzają dwóch Asseratów. / WARTA / na bramie / Kto tam? / Stukają. / KALKANIO / za bramą / Otwórzcie! Przyjaciel! Otwórzcie na Boga! BURGONINO To Kalkanio. Co to znaczy: Na Boga! FIESKO Otwórzcie, żołnierze! SCENA SIÓDMA / Poprzedzający. Kalkanio bez tchu, przestraszony. / KALKANIO Przepadło! przepadło! Uciekajcie, kto uciekać może — wszystko przepadło. BURGONINO Co przepadło? Czy ich ciała z miedzi a nasze oręże z sitowia? FIESKO Trochę rozwagi, Kalkanio! Pomyłka byłaby tu nieprzebaczoną. KALKANIO Zdradzeni jesteśmy! Prawda to piekielna! Murzyn twój, Lawania…. ten łajdak — Przychodzę z pałacu seniorii… Miał posłuchanie u księcia. / Wszyscy blednieją, sam nawet Fiesko mieni się. / WERRINA / do straży odźwiernej / Żołnierze! Nastawcie halabardy wasze! Ręką kata umierać nie chcę. / Wszyscy w nieporządku rozbiegają się. / FIESKO Gdzie? Co robicie? Pójdź do szatana, Kalkanio! — To był fałszywy postrach, panowie!… Babo! Takie rzeczy przed tymi dziećmi rozgadywać. — I ty, Werrino? — ty także, Burgonino — gdzie lecisz? BURGONINO Do domu, zabić moją Bertę i znowu tu wrócić. FIESKO / z głośnym śmiechem / Zostańcie! Stójcie! Jestże to odwaga pogromców tyrana? — Wybornie odegrałeś twoją rolę, Kalkanio! — Czyście się nie poznali, że ta wiadomość była moim wymysłem? Kalkanio, mówię, nie byłże to mój rozkaz, żeby tych Rzymian wypróbować? WERRINA No! Jeżeli ty śmiać się możesz, muszę wierzyć, albo cię za człowieka nie uważać. FIESKO Wstyd wam, mężowie! W tej dziecinnej próbie upaść! Weźcie wasze oręże. Musicie jak niedźwiedzie walczyć, żeby tę szczerbę zagładzić. Cicho do Kalkania. Czy sam tam byłeś? KALKANIO Przecisnąłem się przez straż drabantów, żeby według polecenia dostać hasła do księcia. — Właśnie gdym wracał, przyprowadzono Murzyna. FIESKO / głośno / Stary więc w łóżku! Spłoszymy go z pierzyn. Cicho. Długo gadał z księciem? KALKANIO Mój przestrach i wasze niebezpieczeństwo zaledwo mi dwie minuty pozwoliły tam zostać. FIESKO / głośno i rześko / Patrzcie, jak nasi mężowie drżą jeszcze. KALKANIO Nie powinienneś był tak prędko im odkrywać. Cicho. Ale na Boga, hrabio, do czego nam to ciężkie kłamstwo przydać się może? FIESKO / cicho / Da nam *czas*, przyjacielu, i tak pierwszy strach przejdzie. Głośno. Hej! Niech tam wina przyniosą. Cicho. Nie widziałeś, czy zbladł książę? Głośno. Dalej bracia, wzniesiemy kielich na taniec dzisiejszej nocy! Cicho. Widziałeś go, czy zbladł? KALKANIO Pierwsze słowo Murzyna musiało być: *sprzysiężenie*, bo stary cofnął się jak śnieg biały. FIESKO / pomieszany / Hum! Hum! Szatan przebiegły jest — nie zdradził aż nóż na gardle waszym. W tej chwili jest on waszym dobrym aniołem. Murzyn przebiegły. Przynoszą wino, Fiesko podnosi kielich wobec zgromadzenia i pije. Za nasz los pomyślny, towarzysze! / Stukają w bramę. / WARTA Kto tam? GŁOS Ordynans księcia. / Szlachta rozbiega się w rozpaczy po dziedzińcu. / FIESKO / za nimi / Nie, dzieci! Nie lękajcie się! Nie lękajcie się! Ja tu jestem. Prędko! Sprzątnijcie te bronie. Bądźcie mężami, proszę was! Te nawiedziny każą mi mieć nadzieję, że Andrzej wątpi jeszcze. Wejdźcie do domu. Zbierzcie zmysły! Otwórzcie, żołnierze. / Wszyscy oddalają się. Bramę otworzono. / SCENA ÓSMA / Fiesko jakby z zamku wychodził. Trzech Niemców przyprowadzają Murzyną związanego. / FIESKO Kto mnie na dziedziniec wołał? NIEMIEC Prowadźcie nas do hrabiego! FIESKO Hrabia jest tu, kto mnie żąda? NIEMIEC / salutując go / Książę zasyła dobry wieczór. Tego Murzyna oddaje wam związanego. Wygadał on wszystko haniebnie. Resztę list wam powie. FIESKO / obojętnie list biorąc / Czyliż ci dzisiaj galer nie zapowiedziałem? Do Niemca. Dobrze, przyjacielu. Mój hołd winny księciu. MURZYN / wołając na Niemców / I ode mnie także. Powiedz księciu, że gdyby tu był osła nie posłał, mógłby się był dowiedzieć, że na zamku jest dwa tysiące żołnierzy. / Niemcy odchodzą. Szlachta wraca. / SCENA DZIEWIĄTA / Fiesko. Sprzysiężeni. Murzyn w dumnej postawie pośrodku. / SPRZYSIĘŻENI / cofają się drżąc na widok Murzyna / Ha! Co to jest? FIESKO / przeczytawszy list z ukrytym gniewem / Genueńczykowie! Niebezpieczeństwo znikło, ale zarazem i sprzysiężenie. WERRINA / ze zdziwieniem / Jak to? Czy już Doriowie pomarli? FIESKO / w żywym poruszeniu / Na Boga! Przygotowany byłem na całą potęgę wojskową rzeczypospolitej — alem tego nie przewidział. Ten starzec pochylony czterema liniami swego listu pobił mi półtrzecia tysiąca ludzi. Opuszcza ręce. Doria pobił Fieska! BURGONINO Wytłumacz się — myśmy skamienieli. FIESKO / czyta / „Lawanio! Masz widzę ze mną jeden los w udziale. Twoje dobrodziejstwa niewdzięcznością płacą. — Murzyn ostrzega mnie o jakimś spisku — posyłam go związanego, i *bez straży* spać dzisiaj będę”. / Upuszcza list; wszyscy spoglądają na siebie. / WERRINA Cóż ty na to, Fiesko? FIESKO Doria w wspaniałomyślności miałby nade mną górować? *Jednej* cnoty miałoby braknąć w rodzie Fiesków? Nie! Jak prawda, że żyję — rozejdźcie się — ja pójdę i wszystko wyznam. / Chce wychodzić. / WERRINA / zatrzymując go / Czyś ty oszalał, człowieku? Czynże to zbrodniczy mieliśmy w zamiarze? Stój! — Nie byłaż to sprawa ojczyzny? Stój! — Chyba tylko na Andrzeja, a nie na tyrana godziłeś? Stój, mówię, uwiężam cię jako zdrajcę państwa… SPISKOWI Zwiążcie go, obalcie! FIESKO / wyrywa jednemu ze związkowych oręż i robi sobie wolne przejście / Z wolna, panowie! Kto z was pierwszy arkan na szyję tygrysa zarzuci? Patrzcie! — oto wolny jestem, i mógłbym pójść gdzie mi się podoba. Ale zostanę, bom się inaczej namyślił. BURGONINO Namyśliłeś się wejść na drogę powinności? FIESKO / w gniewie / Ha! chłopcze, naucz się pierwej obowiązków twoich względem mnie, i nigdy mi tak się nie odzywaj. Spokojność, panowie — wszystko zostaje, jak wprzódy. Do Murzyna, któremu rozcina powrozy. Masz zasługę, żeś *do wielkiego dzieła się przyłożył*. Uciekaj! KALKANIO / z gniewem / Co, co? Ten poganin ma żyć — żyć za to, że nas wszystkich zdradził! FIESKO Żyć — choć wam wszystkim strachu napędził. Precz, łotrze! Staraj się co prędzej Genuę mieć za plecami — mogliby na tobie odwagi swojej dawać dowody. MURZYN To się znaczy, że szatan łotrowi nigdzie nie da miejsca zagrzać. Uniżony sługa panów moich. Widzę, że we Włoszech nie ukręcą postronka dla mnie. Muszę go gdzie indziej poszukać. / Odchodzi ze śmiechem. / SCENA DZIESIĄTA / Służący i inni poprzedzający oprócz Murzyna. / SŁUŻĄCY Hrabina Imperiali już trzy razy pytała o Waszą Wysokość. FIESKO Tam do licha! Komedia w samej rzeczy powinna już się zacząć. Powiedz, że przyjdę niezwłocznie. Stój jeszcze! Poprosisz moją żonę, żeby do koncertowej sali weszła i za firankami czekała na mnie. Służący odchodzi. Nakreśliłem na tym papierze role wasze; gdy każdy swoją wypełni, wszystko będzie skończone. Werrina pójdzie do portu i skoro okręty będą zdobyte, *strzałem armatnim da znak* wybuchu. Odchodzę — mnie jeszcze wielka czynność oczekuje. Skoro dzwonek usłyszycie, zechcecie przyjść do mojej koncertowej sali. Tymczasem wejdźcie do pałacu i skosztujcie mego cypryjczyka. / Rozchodzą się. / SCENA JEDENASTA / Sala koncertowa. Leonora. Arabella. Róża. Wszystkie w niespokojności. / LEONORA Do koncertowej sali przyjść miał Fiesko i nie przychodzi. Już po jedenastej. Pałac huczy straszliwie bronią i ludźmi, a Fiesko nie przybył. RÓŻA Masz się za firanką ukryć — dlaczego pan tego żądał? LEONORA On tak chce, Różo! Dosyć więc, żebym mu posłuszną była, i dosyć, Bello, żeby żadnej nie mieć bojaźni — a jednakże, jednakże tak drżę, moje serce tak strasznie uderza. Na miłość Boga, nie odchodźcie ode mnie, dziewczęta! BELLA Niczego nie obawiaj się. Nasza bojaźń strzeże ciekawości naszej. LEONORA Gdziekolwiek okiem rzucę, spotykam obce twarze jak u upiorów *zapadłe* i *wykrzywione*. Kogo zapytam, drży jak na uczynku złowiony przestępca i ucieka w najczarniejszą noc, tę *straszną gospodę złego sumienia*. Odpowiadają głosem uciętym, skrytym, który na drżących ustach zdaje się wątpić, czy mu wolno śmiałym dźwiękiem zabrzmieć. — Fiesko? — Nie wiem, coś tu strasznego uknuli. Tylko Fieska mego składając ręce otoczcie wy, nieba potęgi! RÓŻA / przelękniona / Jezus! Coś szeleszcze w galerii. BELLA Żołnierz wartę tam trzyma. / Straże wołają; Kto tam? Odpowiedź: „dama”. / LEONORA Ludzie idą; za firanki! Prędko! / Kryją się. / SCENA DWUNASTA / Julia i Fiesko w rozmowie z sobą. / JULIA / roztargniona / Przestań, hrabio! Grzeczności twoje już nie wpadają do nieuważnego ucha, ale do krwi kipiącej. Gdzie jestem? Nie ma tu nikogo, noc tylko kusząca! Gdzieś ty moje serce bezbronne namówił? FIESKO Gdzie namiętność lękliwa śmielej, a żądze wolniej z żądzami rozmawiać mogą. JULIA Stój, Fiesko! Na wszystko co święte, ani kroku dalej! Gdyby noc nie była tak ciemną, obaczyłbyś moje lica rozpłomienione i ulitowałbyś się nade mną. FIESKO Przeciwnie, Julio! Wtenczas właśnie moje uczucie postrzegłoby ognisty znak uczucia *twojego* i z większą odwagą przebyłoby zaporę. / Całuje z zapałem jej rękę. / JULIA Człowieku, lica twoje żarzą się gorączką tak jak twoja mowa! Biada, na mojej twarzy także czuję, że dziki zuchwały ogień się płomieni. Chodźmy do światła, proszę cię. Rozhukane zmysły mogłyby niebezpieczne znaki ciemności zrozumieć. Te rozognione buntowniki mogłyby za plecami dnia zawstydzonego bezbożne swoje igraszki prowadzić. Idź między ludzi, zaklinam cię. FIESKO / natrętniej / Jakże niepotrzebnie się trwożysz, moja kochanko! Kiedyż władczyni lęka się niewolnika swego? JULIA Bodaj was mężczyzn i wasze wieczne sprzeczności! Właśnie najniebezpieczniejszymi jesteście zwycięzcami, gdy się naszej własnej miłości poddajecie. Mamże ci wszystko wyznać, mój Fiesko? Wyznać, że tylko występność moja cnoty mojej strzeże, tylko moja duma twoje chęci wyśmiewała? Że dotąd tylko moje zasady opór ci stawiały? A skoro nie wierząc przebiegłości swojej do krwi Julii uciekasz się — zasady mnie odbiegają. FIESKO / z lekkomyślną śmiałością / I cóż utracisz przy tej stracie? JULIA / uniesiona i z zapałem / Jak to? Co stracę, gdy klucz do uciech świętości kobiecych za bezcen oddam, a ty będziesz mógł mnie wstydem osłonić, skoro tylko zechcesz? Nie mogę mniej stracić jak wszystko. Żądasz jeszcze więcej się dowiedzieć, szyderco? Żądasz mieć to wyznanie, że cała tajemna mądrość płci naszej nędznym jest tylko urządzeniem, która dąży do zasłonienia najsłabszej strony naszej. Waszymi zaklęciami oblężona, z rumieńcem wyznać to muszę, chętnie ona pragnie być zdobyta, i przy pierwszej nieuwadze cnoty nieprzyjaciela zdradziecko wpuszcza do siebie. Wszystkie nasze kobiece wybiegi walczą o to miejsce niebezpieczne, jak na szachownicy wszyscy oficerowie wokoło króla bezbronnego. Podchwycisz go — mat — rozrzuć całą szachownicę. Po chwili. Masz obraz naszego chełpliwego ubóstwa. — Bądź wspaniałomyślny! FIESKO A jednakże, Julio! Gdzie lepiej, jeżeli nie w mojej nieskończonej miłości ten skarb możesz złożyć? JULIA Zapewne, nigdzie lepiej i nigdzie gorzej. — Słuchaj, Fiesko, jak długo ta nieskończoność trwać będzie? — Ach! Nadto nieszczęśliwie grę prowadziłam, żebym i ostatniego ważyć nie miała. Ciebie *uwięzić* miałam ufność w wdziękach moich, ale nie dowierzam ich potędze, ażebym cię na zawsze *zatrzymać* mogła. Cóż znowu! Co ja wygaduję? / Cofa się i ręką twarz sobie zasłania. / FIESKO W jednym tchu dwa wielkie grzechy. Nieufność w mój gust dobry, albo przestępstwo stanu przeciw potędze wdzięków twoich. Co z dwojga trudniejsze jest do przebaczenia? JULIA / urywanym głosem / Kłamstwo jest tylko piekieł bronią — takiej broni Fiesko nie potrzebuje, żeby swoją Julię podbić. Upada na sofę — po chwili, uroczystym głosem. Słuchaj — jeszcze jedno słowo, mój Fiesko, pozwól sobie powiedzieć: my jesteśmy *bohaterkami*, gdy wiemy, że nasza cnota jest w *bezpieczeństwie, dziećmi*, gdy jej *bronimy*! dzikim i osłupiałym wzrokiem pozierając na niego, furiami, *gdy się jej mścimy*. Słuchaj, Fiesko, jeśli ty zimnym chcesz mnie zabić uczuciem? FIESKO / przybiera głos gniewny / Zimnym? Zimnym? I czegóż chce ta nienasycona próżność kobiety? Widzi przed sobą czołgającego się *mężczyznę* i jeszcze wątpi? Ha! budzi się on znowu, czuję… Przechodząc w ton zimny. W dobrą porę przezierają oczy moje. — I co to było — o co ja żebrać chciałem? — Najdrobniejsze uniżenie mężczyzny czyż może się najwyższą łaską kobiety opłacić? Zbliża się do niej i z zimnym niskim ukłonem. Nabierz serca, pani! Jesteś bezpieczną! JULIA / uderzona / Hrabio! — co za zwrot? FIESKO / obojętnie / Nie, pani! Masz słuszność największą — oboje mogliśmy raz tylko nasz honor na grę postawić. Grzecznie całując jej rękę. Będę miał przyjemność złożyć jej moje uszanowanie w gronie towarzystwa. / Chce odejść. / JULIA / pędząc za nim zatrzymuje za suknię / Zostań! Czyś szalony? Zostań — mamże ci powiedzieć, z serca wydobyć, czego cała płeć męska na krześle katowskim wyciągnąć by ze mnie nie była w stanie? Biada! Ta nawet ciemność nocna za jasną jest, żebym ukryć mogła ogień piersi moich, który wyznaniem na usta zaniosłam. Fiesko — ja łono całej płci mojej przeszywam — cały ród niewieści będzie mnie nienawidził — Fiesko! Ja cię uwielbiam! / Pada przed nim na kolana. / FIESKO / cofa się trzema krokami, zostawia ją w tym położeniu i głośno się śmieje / Mocno żałuję, sinioro! Pociąga za dzwonek, podnosi firankę i wyprowadza Leonorę. Oto moja małżonka — boska kobieta. / Rzuca się w objęcia Leonory. / JULIA / z krzykiem z ziemi się podnosząc / Ach! Bezprzykładnie oszukana! SCENA TRZYNASTA / Spiskowi. — Damy z drugiej strony. Fiesko, Leonora i Julia. / LEONORA Mój mężu, to było zanadto surowo. FIESKO Na mniej tak złe serce zasłużyć nie mogło. *Twoim* łzom dłużny byłem to zadosyćuczynienie wyrządzić. Do zgromadzenia. Nie, moi panowie i panie, nie zwykłem ja za lada zręcznością dziecinnym wybuchać płomieniem. Szaleństwa ludzi muszą mnie długo bawić, zanim rozgniewać są zdolne. Ale ta na cały gniew mój zasługuje, bo oto temu aniołowi chciała truciznę przymieszać. / Pokazuje proszek zgromadzeniu, które z oburzeniem odwraca się. / JULIA / tłumiąc wściekłość swoją / Dobrze! Dobrze! — Bardzo dobrze, mój panie! / Chce odejść. / FIESKO / przyprowadzając ją pod ramię na powrót / Trochę cierpliwości, pani — jeszcześmy nie skończyli. Oto towarzystwo rade by wiedzieć, jakim sposobem ja mogłem, wbrew swemu rozumowi, szalony romans z najgłupszą w Genui istotą odgrywać. JULIA / rzucając się / To nie do wytrzymania! Ale drżyj ty! Grożąc. Dorii władza grzmi jeszcze w Genui, a ja — jestem siostrą jego. FIESKO Bardzo źle dla ciebie, jeżeli to jest *ostatnia ucieczka żółci twojej*. Nieszczęściem, muszę cię uwiadomić, że Fiesko Lawania z ukradzionego przez twego Oświeconego brata diademu ukręcił stryczek, którym złodzieja rzeczypospolitej tej nocy jeszcze powiesić ma ochotę, Julia blednieje; Fiesko śmiejąc się. Dajże go! To przyszło niespodzianie — otóż wiedz, że *dlatego* właśnie widziałem potrzebę, ciekawe a nieproszone oczy twojego domu czymeś zatrudnić — *dlatego* właśnie przebrałem się w tę namiętność arlekińską — dlatego ten brylant wskazując na Leonorę zaniechałem. — Zwierzyna wbiegła w zastawione przeze mnie oszukaństwo. Dziękuję, sinioro, za grzeczność twoją i zwracam ci teatralny mój ubiór. / Oddaje sylwetkę z niskim ukłonem. / LEONORA / tuląc się do Fieska / Mój Ludowiko — ona *płacze*. Czy drżąc może cię twoja Leonora błagać? JULIA / do Leonory dumnie / Milcz ty, przemierzła! FIESKO / do służącego / Przyjacielu! Bądź grzecznym kawalerem i podaj rękę tej damie. Ma ona ochotę zwiedzić moje więzienie stanu. Na twoją odpowiedzialność składam, żeby Madonnę nikt deranżować nie śmiał — tam ciężkie powietrze — burza co nastąpi i tej nocy plemię Doriów obali, mogłaby jejmości strój na głowie popsuć. JULIA / szlochając / Przekleństwo na ciebie, czarny złośliwy pochlebco! Do Leonory. Nie ciesz się zwycięstwem swoim — bo on i *ciebie* do zguby przywiedzie, i *siebie* zagubi i — w rozpaczy skończy. FIESKO / do gości / Byliście świadkami — brońcie mojego honoru w Genui. Do związkowych. Przyjdziecie po mnie, skoro działo zagrzmi. SCENA CZTERNASTA / Leonora. Fiesko. / LEONORA / z widoczną niespokojnością zbliżając się do Fieska / Fiesko! — Fiesko! — ja cię w połowie tylko rozumiem, a już drżeć zaczynam. FIESKO Leonoro! Kiedyś widziałem ciebie po lewej stronie z jedną kobietą genueńską — w zgromadzeniach szlachty widziałem, że drugie dopiero pocałowanie ręki tobie przypadało. Leonoro! To mi w oczy kłuło i postanowiłem, że to być nie powinno — że tego nie będzie. Słyszysz wojenny szczęk oręży w pałacu moim? To, czego się obawiasz, jest prawdą. Idź spać, hrabino — jutro cię *księżną* obudzę. LEONORA / załamując ręce pada na krzesło / Boże! Moje przeczucie! Zgubioną jestem! FIESKO / statecznie, z godnością / Pozwól wszystko wypowiedzieć, moja miła! Trzech moich przodków nosiło potrójną koronę — krew Fiesków tylko pod purpurą w dobrym zdrowiu bije. Czy twój małżonek ma tylko odziedziczone rozrzucać promienie? Żywiej. Co? — Całą wysokość swoją ma być winien kuglarskiemu przypadkowi, który w nieznośnym kaprysie swoim z zabutwiałych zasług jakiegoś Jana Ludwika Fieska zlepił? Nie, Leonoro! Za dumny jestem brać w darowiźnie, na co jeszcze sam zarobić mogę. Dzisiejszej nocy w grób cisnę przodkom moim świetność z nich odziedziczoną. *Hrabiowie* wymarli — ród się *książąt* zaczyna! LEONORA / potrząsając głową / Widzę mojego małżonka w głębokich, śmiertelnych ranach na ziemię upadającego. Boleśniej. Widzę niemych posługaczy grobowych rozdarte ciało mojego małżonka do mnie niosących. — Przestraszona. Pierwsza — jedyna kula przez serce Fieska przelata. FIESKO / z czułością biorąc ją za rękę / Spokojnie, dziecię moje — tego nie będzie. LEONORA Z takim zapewnieniem Fiesko niebo wyzywa? — Gdyby tysiąc tysięczny przypadek był tylko możebny — to tysiąc tysięcznym razem mogłoby być prawdą, że mój małżonek zgubiony. — Wyobraź sobie, że o niebo grasz, Fiesko — gdyby bilion wygrywających a jeden był tylko los chybny, byłżebyś tak dalece śmiały, żebyś kości mieszał i zuchwały zakład chciał z Bogiem trzymać? Nie, mój małżonku, gdy już na stole *całe twoje mienie*, każdy rzut kości jest Boga obrazą. FIESKO / z uśmiechem / Nie troszcz się, szczęście ze mną lepiej stoi. LEONORA Tak mówisz? — a stałeś przy stole tej niszczącej ducha gry, którą wy rozrywką nazywacie. — Szczęście, ten oszukaniec, ciągnął ulubieńca swego kartami małego zysku, aż gdy się rozpalił, powstał, banko zawołał — on go w rozpaczy opuścił. — O mój małżonku! Ty nie idziesz, ażebyś się Genueńczykom ukazał, był od nich uwielbiany. Ze snu republikanów obudzić, rumakowi kopyta przypomnieć — nie jest to przechadzka, Fiesko. Tym buntownikom nie ufaj. Mądrzy, co cię zachęcili, boją się ciebie. Głupcy, co cię ubóstwiali, na mało ci się przydadzą. Ach! Gdzie tylko spojrzę, Fiesko mój zgubiony. FIESKO / szybkim krokiem przechadzając się / Lękliwość najpierwszem jest niebezpieczeństwem. Wielkość musi także mieć jakąś ofiarę. LEONORA Wielkość, mój Fiesko? Za co twój geniusz tak memu sercu niechętny? — Patrz! — Oto dajmy, że ja ufam szczęściu twojemu, że ty zwyciężysz, chciałam powiedzieć. — Biada mi najnieszczęśliwszej z rodzaju mojego! Nieszczęśliwa, gdy upadniesz: gdy tryumf odniesiesz — nieszczęśliwsza jeszcze! Nie ma tu wyboru, o kochanku mój! Skoro księciem nie będzie, Fiesko zgubiony — gdy księcia do łona przycisnę, nie mam już małżonka. FIESKO Tego nie rozumiem. LEONORA Ależ, mój Fiesko! W tej burzliwej strefie tronowej usycha delikatna miłości roślina. Serce jednego człowieka, choćby i Fiesko był tym człowiekiem, za ciasne jest, żeby dwa *bóstwa* objąć, *bóstwa* tak sobie nieprzyjazne. *Miłość* ma łzy i łzy *rozumie*. U *żądzy panowania* miedziane są oczy, gdzie nigdy tkliwość w perłach nie zabłyśnie. *Miłość jedno* ma tylko dobro, wszystkich bogactw się zrzeka; *żądza panowania* i po zrabowaniu całej natury jeszcze zgłodniała — *żądza panowania* rozwala świat cały na brzęczące łańcuchami więzienie; *miłość* w każdej pustyni raj swój wyśni. Chciałżebyś na moim łonie spoczywać, gdy buntowny wasal do twego państwa zakołacze — mogłażbym w twoje objęcia się rzucić, gdyby strach tyrana za każdą ścianą zabójcę widział i gonił cię od komnaty do komnaty! A wielkooczne podejrzenie zmąciłoby w końcu zgodę domowego pożycia — może gdy twoja Leonora ożywny ci napój przyniesie, ty ją odtrącisz i za jej czułość nazwiesz ją przyprawiaczką trucizny. FIESKO / w osłupieniu / Przestań, Leonoro — okropny to obraz! LEONORA A jednak jeszcze nie skończony. Rzekłabym sama: poświęć miłość wielkości, poświęć jej spokojność twoją, byleby Fiesko pozostał — ale Boże! Tu cios jest katowski! Rzadko aniołowie na tron wstępują, mniej jeszcze często tron opuszczają. Kto ludzi lękać się nie ma potrzeby, jakże się nad ludźmi ulitować może? Kto ma moc każdą chęć swoją piorunem uzbroić, daż chęci swojej łagodne słowo za towarzysza? Zatrzymuje się, potem zbliża ku mężowi i obejmuje dłoń jego. *Książęta*, mój Fiesko, te *niedojrzałe zamiary* chcącej a niemogącej natury, radzi by zawsze między ludzkością a bóstwem ująć miejsce swoje. Złe to stworzenia! Gorsi tworzyciele! FIESKO / szybko przechadzając się po pokoju / Przestań, Leonoro! Za mną most zrzucony. LEONORA / z czułością, poglądając na niego / Dlaczego, mój małżonku! Czyny tylko są nieodwrotne. Niegdyś, słyszałam jakeś przysięgał, że moja piękność wszystkie twoje obaliła zamiary. — Fałszywieś przysięgał, pochlebco! — albo moja piękność za wcześnie przekwitła. Zapytaj serca, kto tu zawinił? Ogniściej, obejmującąc go obydwoma ramionami. *Wróć*, mój Fiesko, opamiętaj się! Zaniechaj! Miłość ci wynagrodzi. Jeżeli moje *serce* niezdolne niezmiernego uciszyć pragnienia, *korona* jeszcze mniej będzie miała mocy. — Chodź, ja wszystkie życzenia twoje w pamięci zapiszę, w jednym pocałunku miłości wszystkie natury stopię czarodziejstwa, dostojnego zbiega niebiańskimi więzami na wieki do siebie przykuję. Twoje serce jest nieskończone, niechże i miłość, mój Fiesko, nieskończoną będzie. Czyż uszczęśliwić biedne stworzenie, stworzenie, co niebo przy tej piersi wybrało, może próżnię w twoim sercu zostawić? FIESKO / na wskroś wzruszony / Leonoro! coś ty uczyniła? Bezsilnie rzuca się w jej objęcia. Nie będę śmiał żadnemu Genueńczykowi na oczy się pokazać… LEONORA / radośnie / Uciekajmy, Fiesko! W proch rzućmy te błyszczące nicestwa — na romantycznych łąkach miłości tylko żyjmy! Cisnąc go do serca. Dusze nasze, jasne jak błękit nieba nad nami, czarnym powietrzem smutku oddychać już nie będą. Życie nasze jako strumyk szemrzący popłynie melodyjnym biegiem do Boga. / Słychać wystrzał armatni. Fiesko zrywa się. Związkowi wchodzą do sali. / SCENA PIĘTNASTA ZWIĄZKOWI Czas już! FIESKO / do Leonory / Bądź zdrowa! Na wieki, albo Genua jutro u nóg twoich leży. / Chce wybiec. / BURGONINO / krzycząc / Hrabina upada! / Leonora w omdleniu. Wszyscy zrywają się do niej, Fiesko klęka. / FIESKO / bolesnym głosem / Leonoro! Ratujcie! na Boga! ratujcie! Róża i Bella nadbiegają z pomocą. Ona otwiera oczy! Zrywając się. Chodźcie więc je przywrzeć Dorii! / Związkowi wypadają z sali. Zasłona spada. / AKT PIĄTY / Po północy. Wielka Ulica w Genui. Tu i tam dogorywają lampy przy domach. W głębi sceny brama Świętego Tomasza jeszcze zamknięta. W dalekości morze. Kilku ludzi z latarniami przechodzi przez plac — później patrole i ronty. Wszystko spokojne, morze tylko nieco burzliwie huczy. / SCENA PIERWSZA / Fiesko uzbrojony zatrzymuje się przed pałacem Andrzeja Dorii. — Andrzej potem. / FIESKO Stary dotrzymał słowa — w pałacu światła pogaszone i straży nie ma. Zadzwonię. Dzwoni. Hej, hola! Zbudź się! Zbudź! Doria! Zdradzony, sprzedany Doria, zbudź się! Hola! Hola! Hola! Zbudź się! ANDRZEJ / na balkonie / Kto dzwonek pociągnął? FIESKO / odmienionym głosem / Nie pytaj! Uciekaj raczej! Zachodzi już, książę, gwiazda twoja. Genua przeciw tobie powstaje. Zabójcy twoi blisko, a ty spać możesz, Andrzeju? ANDRZEJ Pamiętam, gdy groźne morze z moją „Belloną” igrało, spód pękał, złamany upadł maszt najwyższy. — Andrzej spał spokojnie. Któż zbójców nasyła? FIESKO Człowiek straszniejszy niż groźne morze twoje — Jan Ludwik Fiesko. ANDRZEJ / śmiejąc się / Żartujesz, przyjacielu! — Żartuj w dzień lepiej — północ nie jest zwyczajną godziną. FIESKO Szydzisz z tego, co cię ostrzega? ANDRZEJ Dziękuję mu i idę do łóżka. Fiesko zasnął i nie ma czasu o Doriach myśleć. FIESKO Nieszczęśliwy starcze! Nie ufaj wężowi. — Siedm barw tęczowych na grzbiecie mu połyska — a skoro się zbliżysz, zawrót śmiertelny ogarnie cię. Wzgardziłeś zdrajcy donosem. Radą przyjaciela nie wzgardzaj. Na dziedzińcu twoim stoi koń osiodłany. — Uciekaj czym prędzej, z rad przyjaciela nie naśmiewaj się! ANDRZEJ Fiesko myśli szlachetnie. Jam go nigdy nie obraził — i Fiesko mnie nie zdradzi. FIESKO Myśli szlachetnie i zdradzi cię — jednego i drugiego daje ci dowody. ANDRZEJ Mam ja *straż przyboczną*, której Fiesko nie zwali, jeżeli cherubinów nie ma w usługach swoich. FIESKO / szyderczo / Mógłbym ją prosić, żeby list do wieczności zabrała z sobą. ANDRZEJ Nędzny żartownisiu! — Czyś nigdy nie słyszał, że *Andrzej Doria ma lat ośmdziesiąt, a Genua — jest szczęśliwą*. / Oddala się. / FIESKO / patrząc osłupiałym wzrokiem za odchodzącym / Muszęż tego człowieka pierwej *strącić*, nim się nauczę, że mu ciężko zrównać. Zamyślony przechadza się chwilę. Nie! Wspaniałomyślność za wspaniałomyślność oddałem — kwita z nami, Andrzeju — a teraz zniszczenie — idź za gwiazdą twoją! / Pospiesza w najdalszą ulicę — trąbią u wszystkich stron — walka zacięta przy bramie świętego Tomasza. Zdobytą otwierają i ukazuje się widok na port morski, gdzie stoją okręty pochodniami oświecone. / SCENA DRUGA / Gianettino Doria w szkarłatnym płaszczu. Lomellin. Słudzy z pochodniami po przedzie. Wszyscy w wielkim pośpiechu. / GIANETTINO / zatrzymując się / Kto na gwałt kazał uderzyć? LOMELLIN Na galerach działo strzeliło. GIANETTINO Musieli niewolnicy łańcuchy pozrywać. / Strzały przy bramie świętego Tomasza. / LOMELLIN Strzały w tamtej stronie! GIANETTINO Brama otwarta! Straż w ruchu! Do sług. Żwawo, hultaje! Poświećcie ku portowi. / Śpieszą do portu. / SCENA TRZECIA / Poprzedzający. Burgonino ze związkowymi wracając od bramy Świętego Tomasza. / BURGONINO Sebastian Laskaro waleczny żołnierz. CENTURIONE Bronił się jak niedźwiedź, aż upadł. GIANETTINO / cofając się z przerażeniem / Co słyszę? — Stójcie! BURGONINO Kto tam z pochodniami? LOMELLIN To nieprzyjaciele, książę! Zwróć się w lewo. BURGONINO / głośniej / Kto tam z pochodniami? CENTURIONE Stójcie! — Hasło wasze? GIANETTINO / dobywając oręż / Uległość i Doria! BURGONINO / z wściekłością / Rozbójniku rzeczypospolitej i mojej narzeczonej! Do spiskowych nacierając na Gianettina. Oszczędzimy sobie drogi, bracia! Szatani sami go wydają. / Przebija go. / GIANETTINO Zabójstwo! Zabójstwo! — Pomścij się za mnie, Lomellino! LOMELLIN I SŁUDZY / umykając / Pomocy! Zabójcy! Zabójcy! CENTURIONE Zabity. — Weźcie pod straż hrabiego. / Lomellin uwięziony. / LOMELLIN / na klęczkach / Darujcie życie! — przejdę do was! BURGONINO Czy ten *potwór* żyje jeszcze? — Możesz uciekać, piecuchu! / Lomellin wymyka się. / CENTURIONE Brama Świętego Tomasza w naszych już ręku! Gianettino zginął! — Bieżcie co siła! Donieście o tym Fieskowi! GIANETTINO / usiłując powstać / Piekło! — Fiesko! / Umiera. / BURGONINO / wyciągając oręż z trupa / Wolna już Genua i Berta moja! Daj mi twój oręż, Centurione, a ten zakrwawiony nieś do kochanki mojej. Więzienie jej zdobyte. Niedługo przyjdę i ślubny złożę jej pocałunek. / Rozchodzą się w różne ulice. / SCENA CZWARTA / Andrzej Doria. Niemcy. / NIEMIEC Tłum tam pociągnął! Siądź na konia, książę! ANDRZEJ Niech raz jeszcze na wieże Genui i na jej niebo popatrzę. Nie, to nie sen, Andrzej zdradzony. NIEMIEC Nieprzyjaciele wokoło! Uciekaj, przechodź granice. ANDRZEJ / rzucając się na trupa synowca / Tu niechaj skonam; nie mówcie mi o ucieczce. Tu leży podpora mojej starości — droga moja skończona! / Kalkanio z dala ze związkowymi. / NIEMIEC Zbójcy! Uciekaj, stary książę! ANDRZEJ / słysząc głos trąb / Słuchajcie, cudzoziemcy, słuchajcie! To są Genueńczycy, których kajdany ja skruszyłem. Zakrywa twarz. Czy i w waszym kraju tak odpłacają? NIEMIEC Precz! Precz! Uciekaj! Tymczasem niemieckie nasze kości będą szczerbiły ich oręże. / Kalkanio zbliża się. / ANDRZEJ Ratujcie się! Mnie zostawcie — powiedzcie ludom wszystkim straszną wiadomość: że Genueńczycy swojego ojca zabili. NIEMIEC Dalej, do ubicia jeszcze daleko. Koledzy! Stańcie tu, weźcie księcia do środka. Obstępują go. Siecz tego psa włoskiego, żeby znał uszanowanie dla siwej głowy!… KALKANIO Kto idzie? — Co tam jest? NIEMCY / siekąc pałaszami / Niemieckie cięcia! / Oddalają się walcząc — trupa Gianettina wynoszą. / SCENA PIĄTA / Leonora w męskim stroju, za nią Arabella, obie wsuwają się z ostrożnością. / ARABELLA Chodź, łaskawa pani, chodźże tu!… LEONORA Tam grzmi powstanie — słuchaj, nie byłże to jęk konającego? — Biada! Otaczają go! — Do serca Fieska wymierzyli śmierć ziejące rury — do mojego serca, Bello. Ciągną za cyngiel — stójcie! Stójcie! To mój małżonek. / Wyciąga ręce do góry. / ARABELLA Ależ na Boga!… LEONORA / w marzeniu dzikim, krzyczy / Fiesko! Fiesko! — poza nim sprzymierzeńcy uciekają — wierność buntowników niestała. Przerażona. Mój małżonek buntowników przywódcą? Bello! O nieba! Mój Fiesko walczy jako buntownik? ARABELLA Nie, sinioro, walczy jako Genui sędzia straszliwy. LEONORA To by było co innego — i Leonora się lęka? Najpierwszego republikanina ściska najlękliwsza republikanka? Idź, Arabello, gdy mężowie o kraj walczą, kobiety także godność swoją czuć winny. Głos trąb. Biegnę między walczących! ARABELLA / załamując ręce / Litościwe nieba! LEONORA Cicho — o cóż to noga moja zawadziła? Tu jest płaszcz i kapelusz i oręż tu leży. Podnosi. Oręż ciężki, moja Bello, ale wlec go mogę i on wstydu swojemu rycerzowi zrobić nie może. / Dzwony biją na gwałt. / ARABELLA Słuchaj pani, słuchaj: dzwony dominikańskiej wieży. Zlituj się, Boże! Jakże to okropnie!… LEONORA Mów raczej: jak zachwycająco! W tym głosie dzwonu na gwałt bijącym mój Fiesko rozmawia z Genuą. Głośniej trąbią. Hura! Hura! Nigdy tak słodko flety mi nie brzmiały. — I te trąby przez mego Fieska obudzone. Jakże wyżej pierś się moja wznosi! Cała Genua w weselu — najemnicy skaczą za imieniem jego, a żona miałaby być lękliwą? Na trzech innych wieżach biją w dzwony. Nie, bohaterkę mój bohater obejmie — mój Brutus Rzymiankę obejmie. — Nasadza kapelusz i płaszcz szkarłatny wdziewa. Jestem Porcja! ARABELLA Łaskawa pani! Ty nie wiesz, jak okropne twoje szaleństwa. O nie, ty tego nie wiesz. / Dzwony na gwałt i trąby. / LEONORA Nędzna! A ty wszystko to słyszysz i nie szalejesz? *Płakać by* chciały te głazy, że nóg nie mają i za moim Fieskiem pospieszyć nie mogą. — Te pałace marszczą się na budownika, że je tak mocno do ziemi przytwierdził, że za Fieskiem moim poskoczyć nie mogą. — Brzegi gdyby mogły, rzuciłyby powinność swoją, na łup morza Genuę by oddały i szłyby tańczyć po dźwiękach trąb jego. Jak to! Co śmierć z pieluch wyciąga, w tobie odwagi obudzić niezdolne? Idź! — ja znajdę drogę moją. ARABELLA Wielki Boże! Przecież tego napadu nie zechcesz w prawdę zamienić? LEONORA / dumnie i bohatersko / Właśnie że chcę — ty niedołężna! — Gdzie najdzikszy gwar huczy, gdzie w osobie swojej mój Fiesko walczy… Czy to Lawania? słyszę pytających — ten, którego nikt zwyciężyć nie może, co o Genuę żelazne kości rzuca — czy to ten Lawania? — Genueńczycy, to on sam, odpowiem, to on, mój mąż — i ja także mam ranę. / Sakko ze sprzysiężonymi / SAKKO Kto idzie? Doria czy Fiesko? LEONORA Fiesko i wolność! / Zwraca się w ulicę — tłum, w natłoku gubi się Bella. / SCENA SZÓSTA / Sakko z oddziałem, Kalkanio spotyka się z nim i z drugim. / KALKANIO Andrzej Doria wymknął się. SAKKO Patent na najgorsze przyjęcie u Fieska. KALKANIO Niedźwiedzie ci Niemcy; stanęli wokoło starego jak skały. Nie mogłem go dojrzeć. Dziewięciu z naszych poległo, ja sam po lewym uchu dostałem. Jeśli tak *obcych tyranów* strzegą, jakże, do pioruna, muszą oni *własnych książąt* bronić! SAKKO Mamy już licznych stronników, i wszystkie bramy w naszych są ręku. KALKANIO W cytadeli, słyszę, ostro się biją. SAKKO Burgonino jest między nimi. Co robi Werrina? KALKANIO Umieścił się między Genuą a morzem jak brytan piekielny, mysz by tam nie przeszła. SAKKO Muszę na przedmieściu w gwałt kazać uderzyć. KALKANIO Ja popędzę przez Piaza Sarazena. Zbudź no się, trębaczu! / Oddalają się przy głosach trąb. / SCENA SIÓDMA / Murzyn i banda złodziei z lontami. / MURZYN Wiedźcie, kanalie! Ja to tę polewkę nawarzyłem, a mnie jednej łyżki nie dadzą pokosztować. Dobrze. Poszczwana psiarnia przyszła mi na rękę — podpalajmy i rabujmy. Tam się tłuką o koronę książęcą, my podpalmy kościoły, żeby zmarzli apostołowie się rozgrzali. / Rozsypują się po różnych domach. / SCENA ÓSMA / Burgonino. Berta przebrana. / BURGONINO Tu odpocznij, mój chłopcze — w tym miejscu bezpiecznie. Czy jesteś gdzie ranny? BERTA / odmienionym głosem / Nigdzie. BURGONINO Wstydź się — chodź, ja cię zaprowadzę, gdzie można za Genuę rany pozyskać — i to piękne jako te. / Obnażając ramię swoje. / BERTA / cofając się / O, nieba! BURGONINO Boisz się? Cóż to, maleńki — za wcześnieś się na męża przystroił. Ile lat masz? BERTA Piętnaście! BURGONINO To źle; dla tej nocy pięć lat masz za mało. Kto jest twój ojciec? BERTA Najlepszy Genui obywatel. BURGONINO Z wolna, mój chłopcze! Tylko *jeden* jest taki — a jego córka moja narzeczona. Znasz dom Werriny? BERTA Znam. BURGONINO / żywo / I boską jego córkę? BERTA Córka jego Berta się nazywa. BURGONINO Idźże co prędzej i zanieś jej ten pierścień. Powiedz, że sprawa o ślubny pierścień — i że błękitna kokarda mężnie się trzyma. Idź — muszę tam… Niebezpieczeństwo jeszcze nie przeszło. BERTA / wołając za nim słodkim głosem / Scipio? BURGONINO / zatrzymuje się zdziwiony / Na mój oręż — ten głos mi znany. BERTA / rzucając mu się na szyję / Na serce moje — jam ci dobrze znana. BURGONINO Berta! / Dzwony biją na gwałt w przedmieściu. Zbiegowisko — oboje gubią się w tłumie. / SCENA DZIEWIĄTA / Fiesko. Cibo. Oddział ludzi. / FIESKO Kto ogień zapalił? CIBO Zamek zdobyty. FIESKO Kto ogień zapalił? CIBO / do oddziału / Patrole, gońcie złoczyńcę! / Niektórzy rozbiegają się. / FIESKO / w gniewie / Czy mnie podpalaczem chcą zrobić? Pospieszcie co prędzej z wiadrami i sikawkami. Inni z oddziału wychodzą. Ale Gianettino jest w naszej mocy? CIBO Tak mówią. FIESKO Czy *mówią* tylko? Kto to mówi? Cibo, na twój honor, mów czy uciekł? CIBO / z namysłem / Jeżeli mam ufać moim oczom więcej niżeli opowiadaniu jednego szlachcica, to Gianettino żyje. FIESKO O twoją głowę idzie tu, Cibo! CIBO Jeszcze raz — widziałem go przed ośmiu minutami *przy żółtej kitce i w szkarłatnym płaszczu*. FIESKO / w najwyższym gniewie / Na niebo i piekło — słuchaj, Cibo, ja tego Burgonina o głowę niższym zrobię. Biegaj, Cibo, niech wszystkie bramy miasta pozamykają, niech wszystkie łodzie utopią, a tak morzem się nie wymknie. Oto ten diament, Cibo, najkosztowniejszy na całą Genuę, Lukę, Wenecję i Pizę, ten diament dostanie, kto mi pierwszy doniesie, że Gianettino nieżywy. Śpiesz się, śpiesz, Cibo! Cibo wybiega. SCENA DZIESIĄTA / Fiesko. Sakko. Murzyn. Żołnierze. / SAKKO Zastaliśmy Murzyna, jak zapalony lont rzucał do jezuickiego kościoła. FIESKO Zdrada twoja uszła na sucho, bo mnie tylko dotykała. Za podpalenie stryczek. Weźcie go natychmiast i na kościelnej powieście wieży. MURZYN Pfe! Pfe! Pfe! To mi nie na rękę. — Czy nic się z tego nie da wytargować? FIESKO Nie. MURZYN / z potulnością / Poślij mnie na próbę tylko do galer. FIESKO / z gniewem / Na szubienicę. MURZYN Zostanę chrześcijaninem! FIESKO Kościół nie potrzebuje wyrzutków pogaństwa. MURZYN Przynajmniej mnie pijanym wypraw do wieczności. FIESKO Nie, trzeźwiuteńkim. MURZYN Tylko mnie na chrześcijańskim nie wieszaj kościele! FIESKO Szlachcic słowa dotrzymuje — jam ci przyrzekł twoją własną szubienicę. SAKKO / pomrukując / Bez korowodów, poganinie! Jest jeszcze coś więcej do roboty. MURZYN Ale — na przypadek wszelki — gdyby stryczek się urwał… FIESKO / do Sakko / Na podwójnym go sznurze zawiesić. MURZYN / z rezygnacją / Cóż robić — niechże się diabeł na nadzwyczajne gotuje przyjęcie. / Odchodzi z żołnierzami, którzy go w niejakiej odległosci wieszają. / SCENA JEDENASTA / Fiesko. Leonora ukazuje się w szkarłatnym płaszczu Gianettina. / FIESKO / postrzega ją, zrywa się i cofa / Wszakże ja znam to pióro i płaszcz! Przybliża się żywo. Ja znam to pióro i płaszcz! Z wściekłością przebijając ją. Jeśli trzy życia masz, to powstań *jeszcze* i próbuj kroku. / Leonora pada z głuchym jękiem. Słychać marsz zwycięski. Trąby, rogi, oboje. / SCENA DWUNASTA / Fiesko, Kalkanio, Sakko, Centurione, Cibo, Żołnierze z muzyką i chorągwiami. / FIESKO / idąc naprzeciw nich z tryumfującą postawą / Genueńczycy! Kości rzucone — tu leży robak duszy mojej, straszna strawa mojej nienawiści. Wznieście wasze oręże — oto Gianettino! KALKANIO Ja zaś przychodzę ci oznajmić, że dwie trzecie części Genui przeszło na stronę twoją i pod Fieska chorągwiami przysięgło… CIBO Przeze mnie przysyła Werrina z admiralskiego okrętu pokłon i panowanie nad portem i morzem… CENTURIONE Przeze mnie gubernator miasta składa ci swoją buławę i klucze… SAKKO W osobie mojej upada klęka mniejsza i większa rada rzeczypospolitej przed panem swoim na kolana i prosi o łaskę i pobłażanie… KALKANIO Mnie pozwól, ażebym najpierwszy wielkiego zwycięzcę w jego murach pozdrowił. Sława ci! Do ziemi schylcie sztandary przed *księciem Genui*! WSZYSCY / zdejmując kapelusze / Sława! Sława ci, *książę genueński*! / Marsz sztandarowy. — Fiesko przez cały czas stoi w zadumaniu z głową pochyloną / KALKANIO Lud i senat czeka z niecierpliwością, ażeby naczelnika swojego w purpurze książęcej powitać. Pozwól nam, prześwietny książę, ażebyśmy cię w tryumfie do seniorii zaprowadzili. FIESKO Pozwólcie, niech wprzódy serce zaspokoję moje. Drogą mi osobę musiałem w ciężkiej trwodze zostawić, osobę, która chwałę tej nocy ze mną dzielić powinna. Ze wzruszeniem do obecnych. Raczcie mi towarzyszyć do waszej miłej księżny. / Chce odchodzić. / KALKANIO Czy ten łotr i zbójca ma tu leżeć i hańbę swoją w tym zakątku ukrywać? CENTURIONE Na halabardzie zatknijcie głowę jego. CIBO Rozszarpanym tułowem jego zamiećcie bruk naszego miasta! / Przyświecają przy trupie. / KALKANIO / przestraszony i z cicha / Patrzcie, Genueńczycy! Przez Boga! To nie Gianettina twarz. / Wszyscy w osłupieniu spoglądają na trupa. / FIESKO / rzuca z boku śledcze spojrzenie na ciało i cofa się z okropnym wyrazem / Nie, szatanie — nie! To nie twarz Gianettina, szatanie! Zataczając oczy. Genua *moja*, powiadacie? *Moja*? Z krzykiem wściekłym. Tumany piekielne! — to moja żona! / Pada. Związkowi grupami w martwym stoją milczeniu. / FIESKO / z wolna się podnosi i głuchym głosem odzywa się / Czy ja żonę moją zamordowałem, Genueńczycy? — Zaklinam was, nie spozierajcie bladzi jako duchy, na to kuglarstwo natury. — Dzięki Bogu, są wypadki, których się *człowiek* nie lęka dlatego, że jest *człowiekiem tylko*. Komu rozkosze nieba nie dostały się w udziale, ten piekielnych udręczeń przewidzieć nie może — a ta pomyłka byłaby czymś więcej jeszcze. Ze straszną spokojnością. Genueńczycy! Bogu niech będą dzięki, to być nie może. SCENA TRZYNASTA / Poprzedzający. Arabella z płaczem. / ARABELLA Niech mnie zabiją — nic nie mam do stracenia. Zlitujcie się, panowie — zostawiłam tu panią moją i nigdzie jej znaleźć nie mogę. FIESKO / zbliża się do niej i mówi cichym, drżącym głosem / Czy Leonora nazywała się pani twoja? ARABELLA / z ukontentowaniem / Bogu chwała, że tu jesteś, mój najmilszy, mój dobry, łaskawy panie — nie gniewaj się na nas, nie mogłyśmy jej wstrzymać. FIESKO Przeklęta! Od czego wstrzymać? ARABELLA Żeby nie pobiegła… FIESKO Milcz — gdzie nie pobiegła? ARABELLA Między tłum… FIESKO Bodaj się twój język w krokodyla przemienił! Jakie jej suknie? ARABELLA Płaszcz szkarłatny. — FIESKO / w szaleństwie rzucając się na nią / Pójdź do dziewiątego koła piekielnego! Skąd płaszcz? ARABELLA Leżał na ziemi… NIEKTÓRZY ZE ZWIĄZKOWYCH Gianettino w tym miejscu był zamordowany… FIESKO / z śmiertelną bladością na twarzy do Arabelli / Twoja pani znaleziona. Arabella odchodzi w niespokojności. Fiesko zmienione oczy wodzi po całym kole, potem mówi cichym głosem, który aż w grzmiący niekiedy przechodzi. Tak jest istotnie — istotnie — i ja sam byłem narzędziem piekielnego dzieła. Ustąpcie się ludzkie twarze! Ach! ze zgrzytaniem zębów, gdybym *jego* budowę świata miał między zębami tymi — czuję w sobie siłę naturę całą tak rozedrzeć, aż by była jęczącym potworem, do męczarni moich podobną! Do otaczających. Człowieku! nędzny rodzaju, błogosławisz Boga, dziękujesz za szczęście, że nie jesteś tym, czym ja — że jako ja nie jesteś. — Sam ja raz ten zadałem. Prędzej, dziko. — Ja? dlaczego ja? Dlaczego nie on razem ze mną? Dlaczego ból mój o ból współczującej istoty stępić się nie może? KALKANIO / bojaźliwie / Mój drogi książę!… FIESKO / porywa go, i z dziką radością / Ach! witajże tu — Bogu niech będą dzięki! Jest przecie jeden, którego piorun ten jako mnie zgruchotał. Obejmuje go ze wściekłością. Bracie piorunem zgnieciony! Niechaj służy potępienie! — ona umarła — tyś ją także kochał. Przyciąga go do trupa i przychyla jego głowę do niego. Ona umarła. Och! Gdybym mógł stanąć przy wrotach wiecznego potępienia, zagłębić oko moje w rozliczne męczarnie płodnego w wymysły piekła; gdyby ucho moje mogło połykać jęk torturowanych grzeszników — gdybym ich obaczył: kto wie, może bym zdołał znieść cierpienie moje. Zbliżając się do trupa z przerażeniem. *Tu leży żona moja zamordowana*. — Nie — to za mało powiedziane. — *Ja, niegodziwiec, zamordowałem żonę moją.* Och! Taka zbrodnia zaledwie piekłu podobać się może. Ono mnie sztucznie uniosło wirem na najwyższy, spadzisty szczęścia wierzchołek, przyłudziło aż do progów nieba — a potem — potem — w głąb przepaści… Och! Gdybym oddechem moim mógł zarazę we wnętrze dusz wionąć — a *potem* — zabijam żonę własną… Ale nie, jego dowcip przebieglejszy — dwoje oczu oszukują się, i *zabijam — żonę moją*. Ze śmiechem ironicznym. Nie jestże to arcydzieło? Sprzysiężeni w ponurym milczeniu opierają się na orężach swoich — niektórzy płaczą. Czy tu kto płacze? Na Boga! Tak — *płaczą ci, co zamordowali swojego książęcia*. Z boleścią. O mówcie, czy płaczecie nad tą zbrodnią stanu popełnioną przez śmierć, czy nad niewieścim upadkiem ducha mojego? Tkliwie, stojąc przed trupem. Gdzie zabójcy, głazy twarde, w łzy się roztapiają, tam by rozpacz Fieska miała tylko przeklinać? — Upada na trupa. Przebacz, o Leonoro! Żalu nie wygniewasz u nieba. Przez długie lata, Leonoro, połykałem to szczęście jednej godziny, w której Genueńczykom miałem księżnę darować. Jakie rozkosznie naprzód widziałem rumieniące się skromnością lica twoje, twoją pierś książęcem odetchnieniem wspaniale dyszącą pod srebrną zasłoną, i twój głos cichy, który zachwycenia wymówić nie zdołał. Ha! Jakże upajająco brzmiało w uszach moich dumne wołanie, i mojej miłości tryumf odzwierciedlał się w zawiści zwyciężonej. Leonoro! Oto godzina ta nadeszła. Twój Fiesko jest księciem Genui — a jednak ostatni jej żebrak namyślałby się, czy swoją nędzę zamienić za moją purpurę i moje cierpienia. Żona jego troskę dzieli — z kimże ja podzielę mój majestat? / Płacze — zakrywa twarz na łonie trupa — wzruszenie na wszystkich obecnych. / KALKANIO Cnotliwa to była kobieta! CIBO Trzeba tę żałobę na jakiś czas przed ludem zataić — mogłaby naszym zabrać odwagę, a jej dodać nieprzyjacielowi. FIESKO / powstaje ze spokojem i z mocą / Słuchajcie, Genueńczycy! Opatrzność, jeżeli jej wyrok zrozumiałem, zadała mi tę ranę, ażeby moje serce do bliskiej wielkości doświadczyć. Była to najcięższa próba; nie lękam się teraz ani udręczeń, ani radości najwyższej. Chodźcie! *Genua mnie czeka*, jak powiadacie. — Dam Genui książęcia, jakiego żaden Europejczyk nie widział. Chodźcie — tej nieszczęśliwej księżnie wyprawię pogrzeb taki, że życie utraci swoich wielbicieli, a* śmierć* jako oblubienica pysznym strojem świecić będzie. Chodźcie za waszym książęciem. / Odchodzą przy marszu sztandarowym. / SCENA CZTERNASTA / Andrzej Doria. Lomellin. / ANDRZEJ Tam ich wesela okrzyki. LOMELLIN Szczęście ich upoiło. Bramy miasta opuszczone. Wszyscy się tłoczą do seniorii. ANDRZEJ Pod moim synowcem tylko potknął się rumak. Mój synowiec nie żyje — słuchaj, Lomellino. LOMELLIN Jak to? — *Jeszcze? Jeszcze* książę ma nadzieję? ANDRZEJ Czy drżysz o życie twoje — *przedrzeźniasz* mnie nazwiskiem księcia, kiedy mi nawet *nadziei* mieć nie wolno. LOMELLIN Najłaskawszy panie! — Burzliwy naród leży na szali Fieska — cóż leży na twojej? ANDRZEJ / z dumą / Niebo! LOMELLIN / pogardliwie / Od kiedy proch wynaleziono, już aniołowie nie obozują na ziemi. ANDRZEJ Nędzna małpo — rozpaczającemu starcowi odbierasz i niebo jego. — Głosem rozkazującym. Idź! — Ogłoś, że Andrzej żyje jeszcze. Andrzej, powiesz im, błaga dzieci swoje, żeby go w ośmdziesiątym roku życia do cudzoziemców nie wyganiały — bo oni Andrzejowi nigdy nie przebaczą kwitnącego stanu jego ojczyzny. Powiedz im, że Andrzej prosi swoje dzieci o *tyle* ziemi w ojczyźnie dla *tylu* kości! LOMELLIN Posłuszny jestem, ale o skutku rozpaczam. / Chce odejść. / ANDRZEJ Słuchaj! I weź ten pukiel pobielałych włosów — był on ostatnim na jego głowie i wypadł tej nocy trzeciego stycznia, gdy Genua od mego serca się oderwała — ośmdziesiąt lat się trzymał i w ośmdziesiątym roku łysą głowę opuścił. Pukiel jest zwiędły, ale ma jeszcze dosyć mocy, żeby spiął purpurę wysmukłemu młodzieńcowi. / Odchodzi zasłaniając twarz ręką. Lomellin w przeciwną udaje się ulicę. Słychać tłumne okrzyki przy odgłosie trąb i kotłów. / SCENA PIĘTNASTA / Werrina przychodząc z portu. Berta. Burgonino. / WERRINA Wznoszą okrzyki. Komuż to? BURGONINO Fieska zapewne książęciem obwołują. BERTA / tuląc się do Burgonina / Scipionie, mój ojciec okropny jest! WERRINA Zostawcie mnie, dzieci, samego. O Genuo! Genuo! BURGONINO Pospólstwo pod niebo go wznosiło, ze wściekłością chciało mieć purpurę. Szlachta ze strachem pozierała, nie śmiała słowa odrzeknąć. WERRINA Mój synu — zmieniłem złoto wszystko, co posiadam i zaniosłem na okręt. Weź swoją żonę i pędź co prędzej w dal. Może ja do was przybędę — a może i nie. Płyńcie do Marsylii, i z ciężkim westchnieniem ściskając ich niech was Bóg prowadzi! / Odchodzi szybko. / BERTA Na Boga! Nad czym mój ojciec przemyśliwa? BURGONINO Zrozumiałaś ty ojca? BERTA Uciekać! Boże! Uciekać w nocy ślubnej! BURGONINO Tak kazał — a my posłuszni będziem. / Odchodzą ku portowi. / SCENA SZESNASTA / Werrina. Fiesko w książęcym stroju. Obaj się schodzą. / FIESKO Werrina! Szczęśliwe spotkanie — właśnie wyszedłem, ażeby cię szukać. WERRINA I moja droga była ta sama. FIESKO Czy Werrina nie postrzega żadnej odmiany na swoim przyjacielu? WERRINA Nie życzę żadnej. FIESKO Ale czy żadnej nie widzisz? WERRINA / nie patrząc na niego / Spodziewam się, że nie! FIESKO Ale ja pytam cię, czy żadnej nie znajdujesz? WERRINA / obzierając go / Żadnej nie znajduję. FIESKO No — widzisz, musi to być prawdą, że nie *władza* tyranów tworzy. Odkiedyśmy się rozłączyli, zostałem Genui książęciem, a Werrina cisnąc go do serca jeszcze serdeczniejsze uściśnienie odbierze ode mnie. WERRINA Szkoda tylko, że zimno na nie odpowiedzieć muszę. Widok majestatu wpada jako krający nóż między mną a książęciem! Jan Ludwik Fiesko posiadał dobra w sercu moim — dziś zdobył Genuę i ja własność moją odbieram. FIESKO / pomięszany / Przebóg! Za jedno księstwo ta cena byłaby żydowską. WERRINA / pomrukując ponuro / Hm! Czy już tak w modzie wolność upadła, że pierwszemu lepszemu rzeczypospolitych za lichy pieniądz narzucają? FIESKO / zaciskając usta / To tylko Fieskowi mogłeś powiedzieć, nikomu innemu. WERRINA O zapewne! Doskonała to głowa, która prawdę bez policzka puszcza. Szkoda tylko że przebiegły gracz w *jednej* się karcie pomylił. Wyrachował całą grę *zazdrości*, ale na nieszczęście, z całym dowcipem swoim zapomniał o *patriotach*. Bardzo znacząco. Ciemiężyciel wolności czy wynalazł także haczyk, żeby *rzymską* cnotę złowić? Przysięgam ci na Boga żywego! Żeby potomność miała kości moje z cmentarza *księstwa* wygrzebać, trzeba, żeby one na kole katowskim pierwej pogruchotane były. FIESKO / z łagodnością biorąc go za rękę / Czy i wtenczas nawet, gdy książę bratem twoim jest? Gdy on księstwo swoje zamienia w skarbnicę dobroczynności, która dotychczas u jego niedostatku żebrać musiała? Werrino, czy i wtenczas nie? WERRINA I wtenczas nie. Darowizna kradzieży od szubienicy nie uwolniła jeszcze złodzieja — a zresztą cała ta wspaniałomyślność do Werriny nie trafi. Mojemu współobywatelowi mógłbym pozwolić, żeby mi dobre wyrządził — bo memu współobywatelowi mógłbym się wzajemnie wypłacić. Dary księcia są łaską, a ja od *Boga* tylko łaskę przyjąć mogę. FIESKO Łatwiej bym Włochy Atlantykowi wydarł, jak tej głowie upornej jej *widzimisię*. WERRINA Wydzierać — nie jest jednakże najgorszą z umiętności twoich — o tym mogłaby cokolwiek opowiedzieć rzeczypospolita, biedne jagnię, któreś z paszczy wilkowi Dorii wydarł, byś sam je pochłonął. Ale dość już. Powiedz mi, książę, co zawinił ten biedak Murzyn, któregoś na jezuickim klasztorze powiesić kazał? FIESKO Łotr podpalał Genuę. WERRINA Na prawa jednak ten łotr się nie targał? FIESKO Werrina nadużywa przyjaźni mojej. WERRINA Precz z przyjaźnią! Powiadam ci, że cię nie lubię — przysięgam, że cię nienawidzę, nienawidzę jak tego węża, co się wkradł do raju i rodzajowi ludzkiemu zadał pierwszą ranę, z której pięćdziesiąt już wieków krew mu się sączy. Słuchaj, Fiesko, nie poddany do pana, nie przyjaciel do przyjaciela, ale *człowiek* do *człowieka* przemawia w tej chwili. Haniebnej zbrodni dopuściłeś się względem majestatu boskiego, zmuszając cnotę do podania ci ręki w zdrożnej czynności, używając patriotów Genui do Genui zgwałcenia. Fiesko, myślisz, że ja tak byłem prostodusznym, żem chytrego podstępcy nie przeniknął? Na wszystkie straszydła wieczności zaklinam się tobie, że rad bym z własnych wnętrzności powróz ukręcić, siebie samego dusić nim, byle moja ulatująca dusza trysnęła na ciebie pianą wściekłą ostatniego skonania. Zdrada książęca gniecie złotą szalę grzechów ludzkich — aleś ty niebo ułudził, i sąd świata zawezwie cię przed tron swój. Fiesko bezmowny mierzy go wielkimi oczyma. Nie namyślaj się do żadnej odpowiedzi — skończyliśmy z sobą. Przechadza się chwilę. Książę Genui! na okrętach wczorajszego tyrana poznałem rodzaj biednych stworzeń, które dawną winę przeżuwają za każdym rudla uderzeniem i łzy swoje rzucają do oceanu, który jako bogacz zanadto wysoko stoi, ażeby je liczył. Dobry książę otwiera swoje rządy litością. Nie mógłbyś na galery skazanych uwolnić? FIESKO / żywo / Niech w tym pierwsze kroki będą mojego ucisku. Idź i oznajm wszystkim przebaczenie! WERRINA W połowie tylko czynu swego dopełniasz, skoro tracisz prawdziwą rozkosz jego. Skosztuj jej i idź sam. Wielcy panowie rzadko są świadkami tych niegodziwości, które sprawują — czyż i dobrych dzieł przez drugich tylko mają dokonywać? Mnie się zdawało, że książę nie jest tak wysoko, żeby uczuć żebraka nie miał sam doświadczyć. FIESKO Człowieku, straszny jesteś. — Nie wiem dlaczego, ale muszę iść za tobą. / Obydwaj idą ku morzu. / WERRINA / zatrzymuje się z głosem bólu / Ale raz jeszcze *uściskaj mnie*, Fiesko! Nie ma tu nikogo, co by patrzał na *płacz* Werriny, na czułość książęcia. Ciśnie go z uczuciem. O zapewne, nigdy dwa większe serca nie uderzały jedno przy drugim — my tak gorąco, my się tak bratersko kochali. Głośno u szyi Fieska płacząc. Fiesko! Fiesko! Puste w piersi mojej zostawiasz miejsce, i ludzkość trzy razy nawet wzięta już go nigdy nie posiędzie. FIESKO / wzruszony / O bądź, bądź mi przyjacielem! WERRINA Zrzuć tę purpurę nienawistną, a jestem nim na zawsze. Pierwszy król zbójcą być musiał i wdział szkarłatną purpurę, żeby czerwone plamy krwi osłonić. Słuchaj, Fiesko — jam żołnierz, na łzami skropionych nie znam się policzkach — to pierwsze łzy moje — zrzuć tę purpurę! FIESKO Milcz! WERRINA / żywiej / Fiesko! Zbierz tu wszystkie korony świata w nagrodę, a tam na postrach wszystkie jego katownie, żebym przed śmiertelnym zgiął kolana — nie zegnę. Fiesko! klękając to moje pierwsze uklęknienie. — Odrzuć tę purpurę! FIESKO Powstań i nie gniewaj mnie więcej! WERRINA Powstaję i już cię nie gniewam. Stoją na kładce prowadzącej do okrętu. Pierwszy krok należy książęciu. / Wchodzą na kładkę. / FIESKO Po co za płaszcz mnie ciągniesz — ot pada! WERRINA / ze straszliwym śmiechem szyderstwa / Jeśli purpura spada — książę za purpurą pójść powinien! / Spycha go do morza. / FIESKO / z fal wychylając głowę / Ratuj, Genuo! Ratuj swego książęcia! / Tonie. / SCENA SIEDEMNASTA / Kalkanio. Sakko. Cibo. Centurione. Związkowi. Lud. Wszyscy w pośpiechu i przerażeniu. / KALKANIO / krzycząc / Fiesko! Fiesko! Andrzej powrócił! Pół Genui do Andrzeja bieży. Gdzie jest Fiesko? WERRINA / mocnym głosem / *Utopił się!* KALKANIO Czy piekło, czy dom szalonych mi odpowiada? WERRINA A więc *utopiony*, jeśli to brzmi piękniej. — Ja idę do Andrzeja. / Wszyscy w niemych grupach stoją. Zasłona spada. / ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/schiller-sprzysiezenie-fieska-w-genui. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Fryderyk Schiller, Sprzysiężenie Fieska w Genui. Tradedya. Przekład Michała Budzyńskiego. Lwów - Złoczów. Nakładem i drukiem księgarni Wilhelma Zukerkandla. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Eine Publikation im Rahmen des Projektes Wolne Lektury. Herausgegeben mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Paweł Kozioł, Paulina Ołtusek. ISBN-978-83-288-2789-9