Fryderyk Schiller Don Carlos tłum. Konstanty Goniewski ISBN 978-83-288-2780-6 OSOBY * Filip II — król hiszpański * Elżbieta z Walezych — jego żona * Don Carlos — następca tronu * Aleksander Farnese — książę Parmy, siostrzeniec króla * Infantka Klara Eugenia — dziecko trzyletnie * Księżna Oliwarez — ochmistrzyni * Markiza Mondekar — dama dworu Królowej * Księżniczka Eboli — dama dworu Królowej * Hrabina Fuentes — dama dworu Królowej * Markiz Poza — kawaler maltański, grand hiszpański * Książę Alba — grand hiszpański * Hrabia Lerma — naczelnik gwardii przybocznej, grand hiszpański * Książę Feria — kawaler złotego runa, grand hiszpański * Książę Medina Sidonia — admirał, grand hiszpański * Don Rajmond Taksis — naczelnik poczt, grand hiszpański * Domingo — spowiednik Króla * Wielki Inkwizytor państwa * Przeor klasztoru kartuzów * Paź Królowej * Don Ludwik Mercado — nadworny lekarz Królowej * Grandowie, damy dworskie, paziowie, oficerowie. * Straż przyboczna i inni. AKT PIERWSZY / Królewski ogród w Aranjuez. / SCENA PIERWSZA / Carlos, Domingo. / DOMINGO Piękne dni w Aranjuez już się zakończyły. Wasza miłość książęca ten zakącik miły Nie weselszy porzuca. — Próżnośmy tu byli, Zagadkowe milczenie gdybyście raczyli Raz przerwać i ta, książę, serca tajemnica Niechby się raz odkryła przed sercem rodzica Dla syna jedynego, by okupić błogą Spokojność — nigdy ojcu nie będzie za drogo. Nawet nie ma życzenia, choćby się je kryło, By z dzieci najmilszemu niebo odmówiło. / Carlos milczący stoi ze spuszczonym wzrokiem. / Niegdyś, w murach Toledo, pamiętam, jak dumnie Karol hołdy odbierał, a książęta tłumnie Cisnęli się do ręki twej ucałowania. Wtem na raz — na raz jeden, kornie czoło skłania Sześć królestw do stóp twoich. Ja przy tobie stałem I na dumną krew młodą z rozkoszą patrzałem, Jak ci lice krasiła i jak falowała Twą piersią, która żądzą czynu rozgorzała. Patrzałem na twe oczy, jak tłum obiegały, Iskrzyły się weselem, mówić się zdawały, Żeś, książę, syt jest szczęścia! / Carlos odwraca oblicze. / A dziś ta milcząca Poważna troska twoja, wyraźnie świadcząca O boleści tłumionej od ośmiu miesięcy, Jest zagadką dla dworu, kraj trwoży — co więcej, Że samemu monarsze niejedną noc truje I matka wasza gorzką ją łzą okupuje. CARLOS / zwracając się na te słowa nagle do niego / Matka?… O! Dajcie, nieba, bym kiedy przebaczył Temu, który ją dla mnie za matkę przeznaczył. DOMINGO Mości książę? CARLOS / po niejakim namyśle, pocierając czoło ręką / Zaprawdę, ojcze świątobliwy, Jestem z matkami mymi bardzo nieszczęśliwy. Wszak świt mego żywota plami już czyn krwawy W zabójstwie własnej matki. DOMINGO Ach, książę łaskawy. Czyliż to jest podobna? Czy wina takowa Może dręczyć sumienie? CARLOS Moja matka nowa Czyliż mnie serca ojca mego nie zbawiła? I tak mało mnie kochał. Zasługą mi była Ta jedna okoliczność, żem był jedynakiem. Ona córkę mu dała. Któż wie jeszcze, jakiem Zrządzeniem moją przyszłość ślepy los rozwiąże? DOMINGO Chyba ze mnie żartujesz, miłościwy książę. Kiedy cała Hiszpania wielbi swą królowę, Ty jeden miałbyś dla niej swe oko surowe Zaprawiać nienawiścią? I tylko mądrości Słuchać patrząc się na nią? Na takiej piękności Kobietę, jak jest ona? Królowę do tego? Twą niegdyś narzeczoną? Nie — to coś dziwnego! Nie! Książę! Niepodobna! — Co każdy miłuje, Ku temu jedne twoje serce zawiść czuje? Takie się przeciwieństwo nie mieści w Karolu. I jeśli chcesz oszczędzić matce twojej bolu, Strzeż się, książę, by do niej wieść nie doleciała, Że taką nienawiścią syn do matki pała. CARLOS Tak sądzicie? DOMINGO Czy książę przypomina sobie W Saragossie ostatni turniej? Gdy osobie Naszego króla lanca lekki cios zadała? Królowa w gronie dam swych w środkowej siedziała Trybunie — skąd był widny plac, gdzie bój się toczył. Wtem nagle zawołano, że król we krwi broczył! Szmer doszedł do królowej: „Książę?” — zapytuje I chce na dół zeskoczyć. Wnet się dowiaduje, Że to w króla cios godził: „Przywołać lekarzy!” Rzekła — i wyraz trwogi znikł z pobladłej twarzy. Stoicie w zamyśleniu?… CARLOS Podziwiam pustotę Monarchy spowiednika, który miał ochotę Wnikać w tak błahe wieści. / ponuro i poważnie / Przecież — razy wiele — Słyszałem — że częstokroć tacy łowiciele Cudzych słówek i gestów więcej czynią złego Niż trucizna lub sztylet. — Szkoda jest waszego Trudu, ojcze wielebny — gdy chcecie podzięki, To udajcie się po nią do monarszej ręki. DOMINGO Słusznie czynisz, mój książę, że się na baczeniu Trzymasz w stosunkach z ludźmi: wszakże wyróżnieniu Niektórzy ulec winni. Może być — z obawy Obłudnika — odtrącon i przyjaciel prawy. Ja tu szedłem z przyjaźnią. CARLOS Niechże z dworzan który Nie powie o tym ojcu, bo wtedy purpury Pozbawieni będziecie. DOMINGO / ze zdumieniem / Jak to? CARLOS Rzeczywiście, Bo czy sami od niego słowa nie mieliście, Że w Hiszpanii wy macie pierwsze prawo do niej? DOMINGO Książę ze mnie żartuje. CARLOS Niech mnie Pan Bóg broni. Żebym z tak straszliwego człowieka był śmiały Żartować — który ojca do niebieskiej chwały Wznieść może — albo strącić w wieczne potępienie. DOMINGO Dalekim jest ode mnie to zarozumienie, Abym wciskał się, książę, w trosk waszych skrytości! Wszelako śmiem upraszać waszej wysokości, Abyś pomniał, że trwogą przejęte sumienia Tylko w kościele jednym są pewne schronienia, Do jakiego i króle klucza dać nie mogą. W kościele sama zbrodnia znajduje tę błogą Przystań — pod sakramentu pieczęci powagą. Książę myśl mą odgadniesz swą własną rozwagą. Ja dosyć powiedziałem. CARLOS Nie mam wcale chęci Kuszenia was, strażniku tak świętej pieczęci. DOMINGO Zapoznajesz wiernego sługę, mój łaskawy Książę, tą nieufnością. CARLOS / biorąc go za rękę / Więc raczej tej sprawy Zaniechajcie. Wy człowiek wielce świątobliwy, To świat wie — mielibyście zachód uciążliwy Ze mną — jeśli wam prawdę szczerą wyznać mogę. Wy, ojcze przewielebny, macie długą drogę Przed sobą, zanim krzesło Piotra zasiądziecie. Zbytnią wiedzą obarczyć nadto się możecie. Oznajmcie to królowi, co was tu słać raczy. DOMINGO Mnie przysłał? CARLOS Tak wyrzekłem. — Oko moje baczy I widzi nadto dobrze, jak jestem zdradzany Przez wszystkich na tym dworze i jak szpiegowany Przez tysiące ócz śledczych. Wiem, jak zaprzedaje Król syna jedynego — jak służalczą zgraję Opłaca za me każde słówko podsłuchane. Takie służby o wiele więcej nagradzane Niźli czyny szlachetne. Wiem dobrze, lecz więcej Nie mówmy o tym. Serce bije mi goręcej, A i tak już za wiele z ust moich słyszycie. DOMINGO Król zamierzył dziś wieczór stanąć już w Madrycie. Dwór się zbiega — a zatem mam zaszczyt was, książę… CARLOS Dobrze, dobrze, z innymi i ja wnet podążę. / Domingo oddala się. Po chwili. / Filipie! Jakże los twój godzien jest litości Niemniej jak syna twego! — Jad podejrzliwości, Widzę, jak żądłem węża duszę twą rozrania. Czemuż się twa ciekawość tak chciwie ugania Za odkryciem najsroższych tajemnic z obsłony? A jeśli je odkryjesz — co poczniesz, szalony? SCENA DRUGA / Carlos, Markiz Poza. / CARLOS Któż nadchodzi?… co widzę?… a duchy życzliwe! To mój Rodryg! MARKIZ Mój Karol! CARLOS Jestże to prawdziwe Zjawisko? Jest prawdziwe? Tyżeś tu w istocie? Ciebież ja tu przyciskam do serca w tęsknocie? I bicie twego serca na mym łonie czuję? O! Teraz wszystko dobrze — teraz mi wstępuje Spokój w zbolałą duszę, gdy z ufnością całą Tulę się w twe objęcia. MARKIZ W twą duszę zbolałą? Cóż tu złego być mogło, aby polepszenia Wymagało? Powiedz mi, wywiedź ze zdumienia. CARLOS Ty mi raczej wyjaśnij — twój powrót do domu Z Brukseli co zbliżyło? Komuż ja to — komu Zawdzięczam także wielkie szczęście niespodziane? I ty się pytasz, serce radością wezbrane? Wybacz mi to bluźnierstwo, wszechmogący Boże! Któż inny, jeśli nie Ty, szczęście zsyłać może? Tyś wiedział, że anioła Karol potrzebuje, Tyś go zesłał — czyliż się pytać potrzebuję? MARKIZ Daruj mi, drogi książę, gdy na zachwycenie Tak bezmierne odpowie ci tylko zdumienie. Syna króla Filipa zupełnie inaczej Znaleźć się spodziewałem. — Cóż mi wytłumaczy Ten rumieniec niezwykły na twym zbladłym licu? Gorączkowe ust drżenie, drogi królewiczu? Nie jest to już ów młodzian lwim męstwem sławiony, Do którego mnie naród śle uciemiężony. Bo dzisiaj nie Rodryga widzisz tu przed sobą, Nie tego, który dzieckiem niegdyś igrał z tobą, Lecz tu całej ludzkości poseł we mnie staje, We mnie tulisz do łona tej Flamandii kraje, Która łzami krwawymi twej pomocy wzywa. Twoja droga kraina zginie nieszczęśliwa, Gdy Alba, fanatyzmu siepacz zagorzały, Prawami hiszpańskimi zmiażdży naród cały. Więc u chwały dziedzica, u cesarzów wnuka Lud ten zacny z otuchą ocalenia szuka. Padnie on w gruzach, jeśli twym sercem nie włada Już miłość dla ludzkości! CARLOS Niech w gruzy upada! MARKIZ O! Biada mi! Cóż słyszę? CARLOS Ty mówisz o czasie, Który dawno już minął. — I jam w cudnej krasie Widział niegdyś Karola w snach moich — a łono Jego ogniem pałało, kiedy mu mówiono O wolności. — Te czasy dawno legły w grobie! Ten Karol nie jest owym, o którym ty sobie Przypominasz w Alkali, gdy się żegnał z tobą. Gdy w słodkim upojeniu żył tylko tą dobą, W której twórcą się stanie ery całkiem innej, Wzniesie złote ołtarze w swej ziemi rodzinnej. Pomysły bosko piękne! Sny w głowie dziecięcej Zrodzone — już rozwiane!… MARKIZ Sny tylko?… nie więcej? Książę! Więc to sny były? CARLOS Pozwól je moimi Oblać łzami — piersi zrosić daj łzami gorzkimi, Jedyny przyjacielu! — Nikogo — nikogo Nie mam w całym przestworze. Jak daleko mogą Dopłynąć nasze flagi — jak daleko sięga Berła ojca mojego niezłomna potęga, Nigdzie, nigdzie nie widzę życzliwego brzegu, Gdzie bym — mógł łzom dozwolić swobodnego biegu, Jak tutaj. — O Rodrygu! Na wszystko, co w niebie Jest nam święte — zaklinam! Nie chciej mnie od siebie Odpychać. / Markiz poddaje się jego uściskom z niewysłowionym rozrzewnieniem. / Pomyśl, żem ja sierotą rzuconą U stóp tronu — przez ciebie z litości dźwignioną. Nie wiem, co to jest ojciec: bom jest króla synem. O! jeśli to jest prawdą, co szczęściem jedynem Mieniłoby me serce, żeś jest wyszukany Spośród miliona ludzi, abyś mi oddany Rozumiał myśli moje — gdyby prawdą było, Że twórcze przyrodzenie we mnie powtórzyło Rodryga — i dusz naszych zawiązane struny Jeszcze w ranku żywota brzmią jednymi tony — Jeśli łza, co mi ulgę przynosi w rozpaczy, Droższą ci jest niż łaska, jaką cię uraczy Mój ojciec… MARKIZ O! Jest droższą niźli ten świat cały! CARLOS Tak upadłem i jestem dziś tak zubożały, Że cię muszę wspomnieniem cofnąć w wiek dziecinny I upomnieć się muszę o dług dawno winny Przez ciebie — kiedyś jeszcze w majtka był mundurze, A ty i ja, dwaj chłopcy mający w naturze Pewną dzikość — wzrastali z braterską równością. Mnie tylko ból ten dręczył, żeś ducha świetnością Przewyższał mnie o wiele. Gdy mi brakowało Otuchy do walczenia o podział twą chwałą, Postanowiłem wreszcie sercem cię zniewolić. Dręczyłem cię czułością, pragnąc cię zespolić Z sobą bratnim ogniwem. Te zabiegi moje Tyś, dumny, płacił chłodem. — Bywało — że stoję, Tyś na mnie ani spojrzał — a ja gorącymi Zalewałem się łzami, patrząc, jak z innymi Dziećmi pieścisz się czule. „Czemuż? — zawołałem — Pieścisz inne, gdy ja cię kocham sercem całem?” Ty mi na to, klękając, poważnie i chłodno Odrzekłeś: „Krew królewska takiej czci jest godną”. MARKIZ Ach, książę, zamilcz o tym, bo na to wspomnienie Z lat dziecięcych dziś jeszcze wstydem się rumienię. CARLOS Jam na to nie zasłużył. Mogłeś cenić mało Me serce, rozedrzeć je: lecz to nie zdołało Odepchnąć mnie od ciebie. Trzy razy ów książę Powracał z tą nadzieją, że cię zobowiąże Żebractwem — że swą miłość wpoi w ciebie siłą. Trzy razy odpychałeś. Nareszcie sprawiło Wypadkowe zdarzenie to, o czym ja prawie Już zwątpiłem. Pamiętasz, jak w jednej zabawie Twój wolant mojej ciotce, a czeskiej królowej, Zranił oko? — Ta sądząc, że nie z wypadkowej, Lecz rozmyślnej pustoty pocisk otrzymała, Ze łzami skargę na nas do króla podała. Całą młodzież zebrano, żądając wydania Winnego. Król się zaklął, że to ukarania Surowego nie ujdzie, chociażby synowi. Stałeś z dala struchlały — widząc to — królowi Do nóg padłem wołając: „Jam winę popełnił!” A ojciec swoją zemstę na swym dziecku spełnił. MARKIZ Czemu, książę, ten obraz budzisz w mym wspomnieniu? CARLOS Zemstę, niecącą litość w dworzan otoczeniu, A którą, wobec wszystkich na twoim Karolu Tyrańsko dokonano. — Zęby ściąłem z bolu, Lecz oczy miałem suche, w ciebie zapatrzone, Łzy jednej nie zroniły. Ciało me zbroczone Krwią królewską, chłostane siepaczy razami — A jam patrzał na ciebie suchymi oczami! Aż mi do nóg przypadłeś, sam łzami oblany. „Tak jest! Tak! — zawołałeś — jestem pokonany W mej dumie! Ja ci kiedyś dług dziś zaciągnięty Spłacę, jak będziesz królem!” MARKIZ / podając rękę / Spłacę ten dług święty! Tak, Karolu! Ponawiam ślub niegdyś dziecinny Dziś, jak człowiek dojrzały — spłacę ci dług winny! Może kiedyś i dla mnie uderzy godzina. CARLOS Teraz, teraz wybiła! To pora jedyna Do spłaty! Nie zwlekaj jej! Ja tak potrzebuję Miłości. — Tajemnica okropna nurtuje Pierś moją. — Odkryć, odkryć muszę ją przed tobą. Niech z ust twoich pobladłych usłyszę nad sobą Wyrok śmierci! — Posłuchaj milczący wyznania: Ja kocham moją matkę! MARKIZ Boże! CARLOS Pobłażania Nie żądam — nie, nie! Powiedz, że się nie spotyka W całym ziemskim przestworze równego nędznika! Powiedz: lecz ja wiem naprzód słów twoich osnowę: Kocha się w swej macosze! Toć względy światowe — Natury — Rzymu prawa wyrok potępienia Rzucą na tę namiętność! Że moje roszczenia Do praw ojcu służących są napaścią srogą: Czuję to — przecież kocham! Wiem ja, że tą drogą Dojść mogę do szaleństwa lub na rusztowanie. Ja kocham bez nadziei. Mam w sobie uznanie Groźby śmierci, szaleństwa i całej zdrożności, Lecz kocham! MARKIZ Wież królowa o twojej skłonności? CARLOS Przed królową i ojca żoną śmiałżem z memi Wystąpić wyznaniami? A zwłaszcza na ziemi Hiszpańskiej? Czyliż się zbliżyć mogłem do strzeżonej Zazdrością ojca — ciągle dworem otoczonej? Osiem mija miesięcy, jak tu, powołany Przez ojca z Akademii, zostałem skazany Na codzienny jej widok i grobu milczenie. Osiem mija miesięcy, jak zgubne płomienie Przepalają pierś moją i tysiące razy Na mych ustach konały wyznania wyrazy Kryjąc się w głębie serca, omdlałe na sile. O! Gdybym mógł, Rodrygu, choć na krótką chwilę Sam na sam z nią pomówić! MARKIZ Książę miłościwy! A wasz ojciec? CARLOS O! Cóżeś wspomniał, nieszczęśliwy! Mów mi raczej o strasznych katuszach sumienia, Tego tylko jednego oszczędź mi imienia! MARKIZ Ojca więc nienawidzisz? CARLOS Nie, nie, ja nie czuję Nienawiści do ojca, lecz mnie dreszcz przejmuje, Niepokój, jak po zbrodni, wpija się w mą duszę, Kiedy imię usłyszeć to okropne muszę. Com winien, że mi w sercu już z wiosny zaraniem Miłość tę niewolniczym struli wychowaniem. Zaledwie że rok szósty żyłem na tej ziemi, Gdy stanął po raz pierwszy przed oczami memi Ten straszny, co go ojcem moim mianowano. Pamiętny mi ten ranek: bo na śmierć skazano Na raz cztery ofiary za jego skinieniem! Potem go widywałem tylko, gdy karceniem Za winy mnie udręczał. Boże! Ja w tym szale Czuję, że zbyt goryczą zaprawiam me żale. Precz, precz stąd! MARKIZ O! Mów właśnie! Nie krępuj się w słowie. Część bolu spadnie z serca, gdy skargę wypowie. CARLOS Jakże często bój z sobą staczałem! — bywało: W północ — warty uśpione — a ja z skruchą całą Przed Maryi obrazem klęcząc, łzy rzewnymi Błagałem, by me serce dla ojca czulszymi Skłonnościami natchnęła: lecz niewysłuchany Wstawałem od modlitwy. Rodrygu kochany! Rozwiąż tę Opatrzności zagadkę zawiłą: Czemu z tysiąca ojców zrządzenie sprawiło, Że ten właśnie mym ojcem — również powiedz — czemu Z tysiąca lepszych synów mnie narzuca jemu? Dwóch sprzeczniejszych żywiołów, tak wstrętnych dla siebie Nie sposób, zda się, spotkać na ziemi i niebie. Jak mogła dwa bieguny z rodzaju ludzkiego Natura tak zespolić jako mnie i jego, I tak świętym ogniwem? To losu igrzysko! Czemuż stać się musiało, by stali tak blisko Dwaj ludzie, których przepaść trzyma w rozdzieleniu. Nieszczęścia trzeba, żeby ci w jednym życzeniu Napotkali się właśnie. Rodrygu, chciej sobie Wyobrazić, że widzisz na niebieskim globie Dwie gwiazdy nieprzyjazne, które na bieg całej Wieczności są skazane — które się spotkały W swych drogach po to, aby spotkaniem zmiażdżone Rozbiegły się na wieki, każda w inną stronę. MARKIZ Ja przeczuwam okropną godzinę przed nami. CARLOS Ja również. Mnie sny straszne ścigają nocami Jakby furie piekielne! Zdrowsza cząstka duszy Z napaścią strasznych pokus w walce kopię kruszy. I sam rozum nieszczęsny czołga się ścieżkami W labiryncie sofizmów — aż się nad brzegami Przepaści ujrzy w końcu w trwodze zawiśnięty! Rodrygu! Gdybym kiedy ten stosunek święty Ojca z synem — przepomniał! Rodrygu! ta zbladła Źrenica twoja, widzę, że myśl mą odgadła. Gdybym ojca w nim nie znał — czym dla mnie zostanie Sama osoba króla? MARKIZ / po chwili / Wolnoż mi żądanie Wnieść do mego Karola? Proszę, przyrzecz święcie, Że jakie bądź poweźmiesz nadal przedsięwzięcie, Pierwej rad przyjaciela zasięgniesz w tej mierze! Przyrzekasz? CARLOS Wszystko — wszystko! W niezachwianej wierze Polegam na twym sercu. Cały się oddaję W twe ramiona. MARKIZ Monarcha, jak nam wieść podaje, Dziś wraca do stolicy. Czas krótki. — Królowę Tu spotkać tylko możesz, gdy chcesz mieć rozmowę; I sama cichość miejsca, i wiejska swoboda Łatwiejszą ci sposobność niźli miasto poda. CARLOS Taką nadzieją serce poiłem strapione — Lecz niestety! Na próżno. MARKIZ Nie wszystko stracone. Spieszę i w tejże chwili hołd królowej złożę. Jeśli jest, jaką niegdyś na Henryka dworze Ją poznałem, to znajdę szczerość nieomylną. A gdy w oczach wyczytam oznakę przychylną Dla nadziei Karola, jeśli do rozmowy Znajdę skłonną — i da się orszak honorowy Oddalić… CARLOS Część z nich większa jest dla mnie oddana Życzliwymi chęciami. — Najwięcej zjednana Jest szczególniej Mondekar jej chłopczyny służbą, Który paziem jest moim. MARKIZ To nam dobrą wróżbą. Bądź więc, książę, w bliskości i uważaj pilnie, By stanąć na znak dany. CARLOS Będę nieomylnie — Spiesz się tylko! MARKIZ A zatem nie mam do stracenia Ni chwili. — Mości książę, tam więc do widzenia! / Obaj rozchodzą się w przeciwne strony. / SCENA TRZECIA / Dwór Królowej w Aranjuez. Skromna wiejska okolica, którą przerzyna aleja dochodząca do wiejskiego domku Królowej. / / Królowa, Księżna Oliwarez, Księżniczka Eboli, Markiza Mondekar — wszystkie przychodzą aleją. / KRÓLOWA / do Markizy / Ciebie pragnę, Mondekar, mieć przy moim boku. Cały ranek mnie dręczy ta wesołość w oku Księżniczki. — Sama widzisz — zaledwie jest w stanie Ukryć w sobie radosne ze wsią pożegnanie. EBOLI Ja też wielkiej radości nie taję, królowo, Z jaką mury Madrytu zobaczę na nowo. MONDEKAR Miłość wasza, przeciwnie, miałażby z niechęcią Żegnać się z Aranjuez? KRÓLOWA Przynajmniej z pamięcią Uroczej miejscowości. Tu się czuję cała W moim świecie. Ten kącik jam dawno wybrała Za najmilszy. Tu wita mnie oddech radosny Wioski — tej przyjaciółki pierwszej życia wiosny. Tu z mojej Francji tchnienie wiatr do piersi niesie, Nie bierzcie tego za złe. Każde serce rwie się Tęsknotą za ojczyzną. EBOLI Lecz jakże tu dziwnie Pusto, głucho, umarło jak w La Trappe. KRÓLOWA Przeciwnie — Ja tę martwość znajduję jedynie w Madrycie. A wy nam, mościa księżno, cóż na to powiecie? — OLIWAREZ Ja jestem tego zdania, miłościwa pani, Że tu zwyczaj rozrządził z dawna miesiącami. Jeden tutaj na pobyt, w Prado miesiąc drugi, W stolicy dni zimowe — tak było, jak długi Szereg królów hiszpańskich. KRÓLOWA Tak księżna pojmuje — Ja w tej mierze już sporu z wami nie spróbuję. MONDEKAR Madryt wkrótce zostanie bardzo ożywiony. Na Plaza-Major ma być cyrk już ukończony Do walki byków. Nadto mamy obiecane Auto da fé. KRÓLOWA To głoszą z łagodności znane Usta mojej Mondekar? MONDEKAR Czemuż? — Wszak goreje Kacerstwo na tych stosach? KRÓLOWA Jednak mam nadzieję, Moja Eboli inny pogląd ma w tej mierze. EBOLI Ja? Miłościwa pani niechaj mnie nie bierze Za gorszą chrześcijankę od markizy przecie. KRÓLOWA Ach! Zawsze zapominam, w jakim żyję świecie. Przejdźmy na inny przedmiot. Jeśli się nie mylę, Mowa była o wiosce. — Zda mi się, że chwilę Trwał zaledwie ten miesiąc. — Ileż ja uciechy, Ach, ile jej pragnęłam od tej wiejskiej strzechy! Wszystkie moje nadzieje jak wiatrem rozwiane, Czyliż wszystkie na zawód muszą być skazane? Dziś mych życzeń chybionych śladu nie znajduję. OLIWAREZ Coś księżniczka Eboli głuche zachowuje Milczenie o Gomezie. — Czy mu pozwolono Mieć nadzieję? — i rychłoż jego narzeczoną Powitać się pozwolisz? KRÓLOWA A — właśnie na dobie Przypominasz mi, księżno, / do Eboli / Bo zlecone sobie Miałam za nim wstawienie. Lecz czy je wnieść mogę? Mąż, któremu w nagrodę oddam w życia drogę Moją Eboli, winien być zacnym. OLIWAREZ Wszak jemu Wszyscy zacność przyznają. — Wiadomo każdemu, Że nawet najłaskawiej pan nasz miłościwy Darzy go przychylnością. KRÓLOWA Winien być szczęśliwy Taką łaską monarszą. — Ja żądam pewności, Czy umie kochać i czy godzien jest miłości? Eboli — ja do ciebie zwracam to pytanie. EBOLI / w pomieszaniu, ze wzrokiem spuszczonym stoi przez chwilę, po czym rzuca się do nóg Królowej / O! Wspaniała królowo! Okaż zmiłowanie I na Boga! Nie pozwól dać mnie na ofiarę! KRÓLOWA Ofiarę! Dość mi na tym. — Powstań, to nad miarę Srogości przeznaczenia tak zostać skazaną. Ja ci wierzę. O! Powstań! Kiedyż była daną Hrabiemu twa odmowa? EBOLI / powstając / Już kilka miesięcy; Książę Karol był jeszcze w szkołach. KRÓLOWA / wzdryga się i okiem badawczym śledzi Księżniczkę / Może więcej Godzi się zbadać powód i odmowy słowo. EBOLI / z niejaką gwałtownością / To być nie może, łaskawa królowo! Nigdy! Z tysiąca przyczyn. KRÓLOWA / bardzo poważnie / Nie żądam rachunku. Już ta jedna, że w tobie nie budzi szacunku, Wystarcza mi. W tej mierze treść już wyczerpana. / do innych dam / Wszak to jeszcze infantki nie widziałam z rana — Przywieź mi ją, markizo. OLIWAREZ / patrząc na zegarek / Królowa wybaczy, Lecz jeszcze nie godzina. KRÓLOWA Więc mi zegar znaczy Godzinę, w której wolno być matką! To rani! Gdy nadejdzie godzina, przypomnij mi, pani. / Wchodzi Paź i rozmawia cicho z Ochmistrzynią, która potem zwraca się do Królowej. / OLIWAREZ Markiz Poza wejść pragnie, pani miłościwa. KRÓLOWA Markiz Poza? OLIWAREZ Z podróży tylko co przybywa — Z Niderlandów i Francji — i o łaskę prosi, Aby mógł wręczyć listy, które wam przynosi Od regentki i matki. KRÓLOWA Czy to pozwolone? OLIWAREZ / z namysłem / W moich przepisach wprawdzie nie jest wymienione To zdarzenie, by mogli kastylscy grandowie Monarchini hiszpańskiej w poufnej rozmowie, W ogrodowym ustroniu, od dworu obcego Wręczać jakie bądź pisma. KRÓLOWA Ja więc z czynu tego Odpowiedzialność biorę — sama z niej się sprawię. OLIWAREZ Mnie jednak wasza miłość pozwoli łaskawie, Na tę chwilę rozmowy że się stąd oddalę. KRÓLOWA Postąp, księżno, jak wola — nie bronię ci wcale. / Ochmistrzyni oddala się. Królowa daje znak Paziowi, który natychmiast odchodzi. / SCENA CZWARTA / Królowa, Księżniczka Eboli, Markiza Mondekar i Markiz Poza. / KRÓLOWA Pozdrawiam cię życzliwie, zacny kawalerze, Na twej ziemi ojczystej. MARKIZ Którą, wyznam szczerze, Nigdy z dumą słuszniejszą nie mieniłem moją Jak dzisiaj. KRÓLOWA / zwracając się do dam / Markiz Poza. Przyodziany zbroją W Rheims, niegdyś z moim ojcem świetne staczał boje I po trzykroć zwycięstwem uczcił godła moje. On pierwszy dał mi poznać zaszczyt panowania Na tronie iberyjskim. / zwracając się do Markiza / W godzinie rozstania Kiedyś w Luwrze nas żegnał, pewnie w owej chwili Aniś marzył, że będziesz mym gościem w Kastylii? MARKIZ Tak, najjaśniejsza pani, nie śmiałem i marzyć, Aby Francja postradać, a nas mogła darzyć Jedynym skarbem swoim. KRÓLOWA O dumny Hiszpanie! Jedynym? I tak śmiało objawiasz to zdanie Córce domu Walezych? MARKIZ Tak. — Jestem tak śmiały, Gdy wasza mość królewska, przedmiot naszej chwały, Dzisiaj jesteś już naszą. KRÓLOWA W powrocie z obczyzny Nie minąłeś, jak słyszę, Francji, mej ojczyzny. O mej czcigodnej matce jakąż wieść mi powie Twoje słowo? O braciach ukochanych? MARKIZ Zdrowie Królowej matki waszej niedobre zastałem. Daleka uciech świata, dzisiaj w kole małem To jedyne życzenie uniosła w ustronie, By was widzieć szczęśliwą na hiszpańskim tronie. KRÓLOWA Czyliż nią być nie muszę przy czułym baczeniu Tak drogich krewnych moich — przy słodkim wspomnieniu. Komandorze, zwiedziłeś wiele obcych krajów, Poznałeś obce dwory i wiele zwyczajów Widziałeś między ludźmi, a teraz, jak słyszę, Przenosisz swoje życie w ojczyste zacisze I jako pan masz zasiąść na ojców zagonie, Potężniejszy niżeli sam Filip na tronie: Filozof i swobodny! A wątpię wszelako, Czyli znajdziesz w Madrycie dziś przyjemność jaką. W Madrycie wielka… cisza… MARKIZ Tym jednak w tej porze Reszta się Europy pocieszać nie może. KRÓLOWA Tak słyszę — lecz mnie mało tyczą sprawy ziemi; Zarzuciłam je społem z pamiątkami memi. / do Księżniczki Eboli / Zda się, że tam hiacynt widzę w pełnym kwiecie, Chciej mi podać, księżniczko. / Księżniczka się oddala. Królowa mówi nieco ciszej do Markiza. / Nie mylę się przecie, Że twój powrót, markizie, uszczęśliwił pewnie Jednego z twych przyjaciół. MARKIZ Mnie zaś wzruszył rzewnie Widok smutku, na który chyba tylko może… EBOLI / powracając z kwiatem / Tyle krajów zwiedziłeś, panie komandorze — I wiele osobliwych rzeczy bez wątpienia Przywozisz z swej podróży nam do udzielenia. MARKIZ O, zapewne, księżniczko! — zadaniem rycerzy Szukać przygód po świecie, lecz w prawie ich leży Przede wszystkim obrona nadobnej płci waszej. MONDEKAR Przeciw sile olbrzymów? — ta już dziś nie straszy, Bo już nie ma olbrzymów. MARKIZ Przemoc, która gniecie, Zawsze dla uciśnionych olbrzymem jest przecie. KRÓLOWA O! Pan markiz ma słuszność. Jest przemoc olbrzyma, Lecz do walki z przemocą rycerzy już nie ma. MARKIZ W powrocie z Neapolu szczególnym wypadkiem Smutnego wydarzenia byłem ocznym świadkiem. Przyjaźń mnie postawiła w tak bolesnej roli. Jeżeli miłość wasza łaskawie pozwoli I opowieść nie strudzi… KRÓLOWA Mamże do wyboru? Ciekawość mej księżniczki nie cierpi oporu. Dalej zatem, do rzeczy — posłuchamy treści, Zwłaszcza że przyjaciółką jestem opowieści. MARKIZ Dwa domy znakomite, w Mirandoli znane Ze szlachetności rodu, od wieków nękane Zazdrością, nieprzyjaźnią w spadku dziedziczoną Od Gwelfów, Gibelinów — szczęśliwie natchnioną Myślą postanowiły przez związek serdeczny Pojednać się i pokój zawrzeć z sobą wieczny. By zespolić to piękne jedności ogniwo, Padł wybór na Matyldę, cudnie urodziwą Córkę Kolonnów — i na Fernanda, siostrzana Możnego Pietra. Nigdy para tak dobrana Nie złączyła się sercem, bo natura cała Wraz ze światem swe skarby na wiano zebrała, Aby uczcić ten wybór. Fernando znał zrazu Uwielbioną bogdankę jedynie z obrazu, Którym pieścił swe zmysły, i truchlał z bojaźni. Czy znajdzie prawdą utwór pędzla wyobraźni. Jeszcze w Padwie, kończeniem swych nauk więziony, Wyglądał błogiej chwili, rychło uwielbionej Złoży u stóp hołd serca w miłości objawie. / Królowa staje się uważniejsza. Markiz prowadzi dalej opowiadanie i po niejakiej chwili zwraca się do księżniczki Eboli, o ile wzgląd na obecność Królowej na to pozwala. / Wtem żona wuja Pietra śmiercią nagłą prawie Uwalnia jego rękę. — Z młodzieńczym zapałem Starzec połyka wieści, które w mieście całem Niesie sława Matyldy. — Biegnie za tym głosem, Poznaje ją i wielbi! A nie tknięty losem Siostrzana i nie bacząc na prawa człowiecze, Grabi mu narzeczoną i przed ołtarz wlecze, By swą grabież uświęcić ślubami na wieki. KRÓLOWA Cóż przedsięwziął Fernando? MARKIZ Ten, myślą daleki Od prawdy tak okropnej, spieszy, upojony, Jak na skrzydłach miłości w progi narzeczonej. Z pierwszą gwiazdą na niebie rumak u bram staje — Jakby w ogniach tonący jeźdźcowi się zdaje Cały pałac. Ku niemu bieży odgłos dziki Wrzawy godów bachanckich i hucznej muzyki. Drżący kroczy na schody, nie poznany wbiega Aż na salę weselną — i kogóż spostrzega? — Za stołem biesiadników w największym natłoku Siedzi Pietro i anioł świetny tuż przy boku — Ów anioł Fernandowi tak od dawna znany, Tylko stokroć cudniejszy niż we snach widziany! Starczyło mu, by poznać, to mgnienie powieki, Co posiadał — a dzisiaj, co tracił na wieki! EBOLI Nieszczęśliwy Fernando! KRÓLOWA Sądzę, kawalerze, Że ta powieść skończona — ona w każdej mierze Skończona już być musi. MARKIZ Niezupełnie, pani! KRÓLOWA Wszak przyjaźnią z Fernandem jesteście zbratani, Jak przed chwilą wspomniałeś? MARKIZ Me serce nie może Czuć silniejszej. EBOLI Lecz jakiż koniec, komandorze? MARKIZ Bardzo smutny — bolesne obudza wspomnienie — Pozwól więc, że zamilczę smutne zakończenie. / Chwila milczenia. / KRÓLOWA / zwracając się do Księżniczki Eboli / Może matce uścisnąć pozwolą już przecie Swoją córkę. — Księżniczko, przywiedź moje dziecię. / Księżniczka się oddala. Markiz przywołuje skinieniem Pazia, który po krótkiej, cichej rozmowie odchodzi. Królowa zajmuje się czytaniem listów. W tym czasie Markiz rozmawia z Mondekar. Królowa po przeczytaniu listów zwracając wzrok badawczy mówi do Markiza. / Dalsze losy Matyldy skryliście milczeniem — Może nie wie, że Fernand tak walczy z cierpieniem. MARKIZ Nikt nie śmiał badać serca po jej zaślubieniu. Wielkie dusze, wiadomo, że cierpią w milczeniu. KRÓLOWA Oglądasz się — czy kogo szukasz okiem twoim? MARKIZ Myślę, jakby szczęśliwym był na miejscu moim Ktoś inny, kogo nazwać nie jestem dość śmiały. KRÓLOWA Na kim jednak spoczywa winy ciężar cały, Że nim nie jest? MARKIZ / z żywym naleganiem / Jak to więc? Czyliż mi królowa Pozwoli mieć tę śmiałość, abym te jej słowa Rozumiał, jak sam pragnę? I jego stawienie W tej chwili czyli znajdzie wasze przebaczenie? KRÓLOWA / z przestrachem / Co chcesz przez to powiedzieć? Tutaj? O tej porze? — MARKIZ Mógłby więc być tak śmiałym? Doprawdy? Czy może? KRÓLOWA / z wzrastającym pomieszaniem / Przestraszasz mnie, markizie! Sam, swoją osobą Nie zechce mnie… MARKIZ Królowo! Oto jest przed tobą! — SCENA PIĄTA / Królowa, Carlos. / / Markiz Poza i Markiza Mondekar usuwają się w głąb sceny. / CARLOS / klękając przed Królową / Przecież wydarłem szczęściu jedną chwilę błogą, W której do ust przycisnąć mogę rękę drogą. KRÓLOWA Co za napaść zuchwała! Jakiż krok szalony! Powstań! Dwór mój w bliskości — możesz być zdradzony! CARLOS O! Nie ruszę się z miejsca! Tu, przy twoim boku, Pod wpływem czarodziejskim twojego uroku, Ja pragnę w ziemię wrosnąć w tej kornej postawie. KRÓLOWA Szalony! Śmiesz zuchwałe popełniać bezprawie Nadużyciem mej łaski. — Gdzie zmierzasz tą mową? Wiesz, że jestem twą matką, że jestem królową, Że sama za ten napad mą skargę do tronu Zaniosę… CARLOS I że na mnie padnie wyrok zgonu! O! Niechaj mnie oderwą stąd na rusztowanie! Chwila w raju przeżyta za wieczność mi stanie. KRÓLOWA A królowa? CARLOS / powstając / O Boże! Mój Boże! Odchodzę. Czyż nie muszę, twą wolą odepchnięty srodze? O! Matko! Jak okropnie igrasz, gdy skinieniem, Jednym ust twoich słowem, gdy jednym spojrzeniem Strącasz mnie z życia w nicość. Co chcesz, by się stało? — Ja ci chętnie poniosę z uległością całą Każdą ofiarę, jaka pod słońcem być może — Każdą na twe żądanie… KRÓLOWA Uchodź więc! CARLOS O Boże! KRÓLOWA O Karolu! Uchodź stąd! Nie zostajmy sami! To jedno, o co ciebie zaklinam ze łzami, Zanim dwór mój powróci, straż mego więzienia. Uchodź! Zanim nas złowią ich śledcze spojrzenia I do uszów ojcowskich wieść poszepną skrycie. CARLOS Czekam mojego losu! Mniejsza, śmierć czy życie! Jak to? Na toż nadziei wyczerpałem tyle Na tę jedyną w życiu spotkania cię chwilę I rozmowę bez świadków — by dla płonnej trwogi Rzucać cel osiągnięty i wracać się z drogi? Nie, królowo! Świat może setki i tysiące Lat krążyć, nim mi wznijdzie raz drugi to słońce I tę chwilę powtórzy ze swej łaskawości. KRÓLOWA Ta chwila nie powinna wrócić i w wieczności! Nieszczęsny! Czego możesz pożądać ode mnie? CARLOS O królowo! Jam walczył, lecz walczył daremnie! I żaden ze śmiertelnych — Bóg jest świadkiem moim — Tyle życia nie stargał, nie oblał go znojem Jak ja w krwawych zapasach. Wyczerpana siła! Dziś mi męstwa nie starczy, boleść mnie zwalczyła! KRÓLOWA O! Przestań! Jeśli moje szczęście jest ci drogiem. CARLOS Moją byłaś jedynie przed światem i Bogiem. Niebo mi cię oddało, przyznały dwa trony, A Filip świętokradzko skarb posiadł skradziony! KRÓLOWA Filip jest ojcem twoim. CARLOS Ale twoim mężem. KRÓLOWA On ci trony oddaje potężne orężem. CARLOS A moją narzeczoną matką dla mnie głosi. KRÓLOWA Wielki Boże! Myśl twoją szaleństwo unosi. CARLOS A czy wie o swym skarbie? Czy ma serca tyle, Aby ci nim odpłacił każdą szczęścia chwilę? O nie! Ja ust synowskich nie chcę skargą plamić Ani siebie ułudą tego szczęścia mamić, Szczęścia, jakie Bóg znaczył, darząc ręką twoją. O! Ja chętnie zapomnę, że mogłaś być moją, Byłem wiedział, że ojciec szczęśliwym się czuje. Nie jest nim i już nigdy szczęścia nie skosztuje. Tyś mnie z nieba wyzuła w samym zorzy błysku, By je zniszczyć na wieki w Filipa uścisku. KRÓLOWA O! Jakaż myśl haniebna! CARLOS Wiem ja to dowodnie, Czyja ręka zatliła hymenu pochodnie. Znam ja miłość Filipa i jego zaloty. Sama wyznaj, czym jesteś wśród dworzan hołoty? Wspólniczką jego władzy? Tej z tobą nie dzieli — Gdzie twoje sięgnie berło, tam się nie ośmieli Alba pastwić morderstwy ani by krwi tyle We Flandrii na ofiarnej broczono mogile. Jak to? Alboż Filipa ty mienisz się żoną? Niepodobna — nie wierzę. Żona zespoloną Winna być z męża sercem z miłością oddanym, Niepodzielne uczucie czy tobie jest znanym? Nawet owa pieszczota gorączką zrodzona Nie jestże siwym włosom i berłu skradziona? KRÓLOWA Któż ci mówi, że los mój pod Filipa bokiem Jest dla mnie opłakanym? CARLOS Serca mego okiem Widzę to i uczuwam w ognistej miłości, Że tylko ze mną los twój godzien był zazdrości. KRÓLOWA O ty, próżny młodzieńcze! A gdyby też raczej Uczucie mego serca mówiło inaczej? Gdyby czułość Filipa z szacunku wyrazem, Gdyby miłość milcząca, lecz głęboka razem Więcej na mnie działały swą rzewną przemową Niż jego syna dumne i zuchwałe słowo? Gdyby powaga starca… czcigodna… CARLOS O pani! W takim razie niech skarga moja cię nie rani, Tego nie przewidziałem — to rzecz całą zmienia. Nie wiedziałem, że kochasz — błagam przebaczenia. KRÓLOWA Cześć mu niosę, to serca rozkosz i zadanie. CARLOS Czy nigdy nie kochałaś? KRÓLOWA Szczególne pytanie! CARLOS Czy nigdy nie kochałaś? — KRÓLOWA Nie kocham — nie marzę — CARLOS Bo serce czy przysięga kochać ci nie każe? KRÓLOWA Nie zadawaj mi pytań i oddal się, książę. CARLOS Bo ci broni twe serce czy przysięga wiąże? KRÓLOWA Bo to moja powinność. — Nieszczęsny! Do czego To smutne rozbieranie losu rzuconego, Któremu posłusznymi musim być oboje? CARLOS Być mu posłuszni? Musim? KRÓLOWA Cóż mi słowo twoje Tonem tak uroczystym wypowiedzieć pragnie? CARLOS To, że Carlos swej woli pod przymus nie nagnie, Że Carlos nie jest skłonny w tych krajów przestworze Zostać jeden nędzarzem, kiedy stać się może Krusząc prawa przeszłości, kosztem jednej chwili, Najszczęśliwszym na ziemi! KRÓLOWA Czy mnie słuch nie myli? Ty się jeszcze spodziewasz! — Nadzieja zuchwała Śmie łudzić twoje serce, kiedy przeszłość cała, Wszystko — wszystko stracone bez śladów po sobie! CARLOS Ja tylko za stracone mam popioły w grobie. KRÓLOWA Do mnie zwracasz — do matki, nadzieję szaloną? / zatapia w nim wzrok przenikliwy — po chwili mówi z godnością / Czemuż nie? Gdy ci czoło uwieńczą koroną, Możesz ogniem zniweczyć prawa poprzednicze, Możesz za próg wyrzucić twych przodków oblicze — Co więcej nawet, możesz — któż śmie opór stawić? — Popioły ojców twoich sromotnie splugawić — Dobyte z Eskurialu, rozwiać na wsze strony. Możesz — by godnie skończyć — gdy zapragniesz żony… CARLOS O! Na Boga zaklinam — nie kończ tej potwarzy! KRÓLOWA Kazać przywlec twą matkę do stopni ołtarzy! CARLOS O, przekleństwo synowi! / po chwili niemego osłupienia / Więc wszystko stracone! O! Teraz zdjęłaś z oczu czarowną zasłonę, Która bodajby wiecznie kryła me powieki! Ciebie los mi wydziera na wieki! — na wieki! Stało się — los tak wypadł! W sercu piekło czuję! Nawet w złączeniu z tobą piekło szczęście truje. O biada! Sił mi braknie — serce pęka z bólu! KRÓLOWA Pożałowania godny, drogi mój Karolu! Czuję sama — o! Czuję boleść, która łono Twe szarpie bez litości — boleść nieskończoną Równie jak miłość twoja: lecz wielką jak ona Będzie chwała, gdy żal ten serce twe pokona. Dosięgnij tego szczytu, bohaterze młody. Warto jest boje staczać dla takiej nagrody. Tobie zwłaszcza należy krzepić się na siłach, Przez pamięć cnót twych dziadów, płynących z krwią w żyłach. Podźwignij się z niemocy, szlachetny Carlosie! Wnuk wielkiego Karola niech w tak srogim losie Czerpie siły do zwycięstw, gdzie inny nie może Nawet broni podźwignąć. CARLOS Za późno! O Boże! KRÓLOWA Za późno stać się mężem? A gdzież cnoty władza, Jeśli nas własne serce w pierwszej próbie zdradza? Tyś ręką Opatrzności wysoko stawiony — Wyżej, książę, niżeli twych braci miliony. Ulubieniec tak stronnie w dary obsypany Ujęte biednej reszcie. — Czymże ten wybrany Zasłużył? Zapytują — już w matki żywocie, By jeden ważył więcej niż śmiertelnych krocie? Tyś winien stać się godnym tej względności nieba, Aby światu przodować, zasługi potrzeba! Zdobądź się na nią pierwszy, czego nikt w tej mierze Nie złożył na ofiarę, ty ponieś w ofierze. CARLOS Żeby ciebie wywalczyć, czuję moc olbrzyma. Ciebie stracić na wieki serce siły nie ma! KRÓLOWA Przyznasz jednak — tylko, Karolu, rozjątrzenie, Tylko duma, zawziętość, mogą twe pragnienie Tak szalone ku matce podniecać bezprawnie. Ta miłość i to serce, które marnotrawnie Mnie składasz na ofiarę, do tych państw należą, Które ci kiedyś rządy nad sobą powierzą. Patrzaj! — wszak ty marnujesz w twym sercu złożoną Własność przybranych dzieci. — Miłość twą koroną, Twym urzędem być winna. — Dotąd w błędnej drodze Zwracałeś ją do matki. Powstrzymaj jej wodze. O! Powstrzymaj i skieruj ku ludów twych rzeszy. Wyrwij ten cierń z sumienia, a wnet cię pocieszy Błogość stania się bogiem! Elżbieta dość długo Była pierwszą miłością — niech ci będzie drugą Hiszpania. Tej rywalce godniejszej o wiele Ustąpię… CARLOS / przejęty uwielbieniem rzuca się do nóg Królowej / Jakżeś wielką, niebiański aniele! Wszystko, wszystko, co żądasz, uczynię dla ciebie. / powstając / Poprzysięgam przed tobą i Bogiem na niebie, Że tę miłość głęboką, o wielki mój Boże! Wiecznym zamknę milczeniem; bo serce nie może Zapomnieć cię na wieki… KRÓLOWA Czyliż od Karola Mogłabym tego żądać, czego własna wola Spełnić nie jest dość silną? — MARKIZ / wbiegając spiesznie / Król! KRÓLOWA Boże! MARKIZ Uciekaj! O książę! — ani chwili odejścia nie zwlekaj! KRÓLOWA Podejrzliwym jest strasznie! Niech cię nie zastanie! CARLOS Zostaję! KRÓLOWA A któż wtedy ofiarą się stanie? CARLOS / chwytając rękę Markiza / Uchodźmy stąd, Rodrygu! / zatrzymując się na chwilę, do Królowej / O! Powiedz mi, proszę, Jakie ziarno pociechy dla serca unoszę? KRÓLOWA Przyjaźń życzliwej matki. CARLOS Przyjaźń! I matczyną! KRÓLOWA I te łzy Niderlandów, co w ucisku płyną! / Królowa wręcza Carlosowi kilka listów. Carlos z Markizem oddalają się. Królowa ogląda się z niepokojem za damami swego dworu, które się nigdzie nie ukazują, Kiedy się chce cofnąć w głąb sceny, wchodzi Król. / SCENA SZÓSTA / Król, Królowa, Książę Alba, Hrabia Lerma, Domingo. Kilka dam i kilku grandów, którzy zostają w niejakim oddaleniu. / KRÓL / ogląda się z podziwieniem, po chwili milczenia / Pani — tak sama jedna? — przechadzki używa Bez dam swych towarzystwa? — Gdzież jej dwór przebywa? To mnie wielce zadziwia. KRÓLOWA Mężu mój łaskawy… KRÓL Czemu sama? / zwracając się do swego otoczenia / Zażądam zdania ścisłej sprawy Z uchybienia godnego mej kary surowej. Kto piastuje dziś urząd przy boku królowej, I zaszczyt jej służenia na kim dziś spoczywa? KRÓLOWA Mój małżonku, niech was to tak srodze nie gniewa. Sama tu winna jestem, bo z mej własnej woli Przed chwilą stąd odeszła księżniczka Eboli. KRÓL Z waszego więc rozkazu? KRÓLOWA Służebną przywołać — Bo dłużej do infantki tęsknocie podołać Już nie mogę. KRÓL Jak to więc? Dla takiej przyczyny Zbyłaś się otoczenia? To jednakże z winy Usprawiedliwia jedną — gdzież druga zostaje? MONDEKAR / występując z orszaku dam, do którego w ciągu powyższej rozmowy powróciła / Ja, panie miłościwy, winną się uznaję. KRÓL Więc nad skruchą z tej winy dziesięć lat pobytu Pozwalam ci rozmyślać z dala od Madrytu. / Markiza oddala się płacząc. Ogólne milczenie. Wszystkich oczy zwrócone są z przerażeniem na Królową. / KRÓLOWA Markizo! Za kim płaczesz? / zwracając się do Króla / Mężu mój łaskawy, Jeżeli zawiniłam, przecież od niesławy Winna mnie ustrzec choćby korona tej ziemi, Po którą nie sięgałam rękami chciwemi. Czyliż prawo w tym kraju tak bezwzględne bywa, Że nawet córkę królów przed sądy przyzywa? Czy niewola jedynie waszych niewiast strzeże? Świadek więcej niż cnota broni ich w tej mierze? Teraz chciej mi wybaczyć, mój królu i panie, Ja nie jestem nawykła za chętne oddanie Usług wiernych odpłacać łzą i oddaleniem. / zdejmując szarfę i wkładając ją na Mondekar / Mondekar — rozgniewałaś twoim przewinieniem Monarchę, ale nie mnie. Przyjm dar ten jedyny Na pamiątkę mej łaski i smutnej godziny. Lecz unikaj tej ziemi — porzuć ją z pośpiechem, Bo tylko pod jej niebem czyn twój mienią grzechem. W mojej Francji pociecha koi łzy rozpaczy. / wspiera się na ramieniu Ochmistrzyni, zasłaniając oblicze / Czyż nigdy nie zapomnę, że tam jest inaczej! KRÓL / z niejakim poruszeniem / Mógłże cię wyrzut serca zasmucić, królowo? Zasmucić z czułej troski płynące me słowo? / zwracając się do swego otoczenia / Oto stoją przed nami tronu wasalowie — Czyliż z pilnym baczeniem, niechaj każdy powie, Nie śledzę okiem, zanim sen je ukołysze, Drgnienia pulsu mych krajów — i czy go nie słyszę Z odległych krańców ziemi? — Czy o los korony Mam truchleć trwożniej niźli o serce mej żony? Do strzeżenia mych ludów mam Albę i zbroję — Miłości żony mojej strzeże oko moje. KRÓLOWA Jeżeli do obrazy dałam powód… KRÓL Przecie Mienię się najbogatszym w chrześcijańskim świecie I słońce nie zachodzi w państw moich przestworze. Lecz to wszystko kto inny po mnie posiąść może, Jak posiadał przede mną. — Losu jest hojnością Wszystkie dobro królewskie. — Filipa własnością Sama tylko Elżbieta. — W tej jednej dziedzinie Czuję, że śmiertelnika krew w mych żyłach płynie. KRÓLOWA Czyliż się więc obawiasz, panie miłościwy? KRÓL Miałżeby dać do tego powód mój włos siwy? Gdyby raz z tej obawy serce me zadrżało, Już by nigdy powodu do niej nie zaznało. / zwracając się do swego otoczenia / Obliczam was, grandowie. — Czemuż w waszym gronie Nie spostrzegam infanta, pierwszego w koronie? Gdzie Don Carlos? / nikt nie odpowiada / Ten chłopiec, Don Carlos, mnie drażni I przerażać zaczyna; a coraz wyraźniej Unika mnie, od czasu, jak wrócił z Alkali. Czemu wzrok jego zimny, gdy krew w żyłach pali? I obejście — czemu tak ściśle obliczone? Zlecam wam — miejcie oczy na niego zwrócone. ALBA Ja czuwam i dopóki pierś dźwignie tę zbroję, Może śmiało zasypiać, królu, oko twoje. A jak Boże cheruby ku raju obronie Tak stoi książę Alba na straży przy tronie. LERMA Wybacz, najmędrszy z króli, jeżeli w pokorze Przekonanie odmienne przed tobą otworzę. Cześć twego majestatu zanadto mi drogą, Abym syna potępiał tak spiesznie i srogo. Lękam się, że krew jego ogień w żyłach chowa, Lecz serce mnie nie trwoży. KRÓL Hrabio, twoje słowa Dobre są, aby ująć ojca słabą stronę. Jako król, księciu zwierzam wsparcie i obronę. Dosyć o tym. / zwracając się do obecnych / A teraz — spieszę do stolicy, Gdzie mój urząd królewski wzywa mej prawicy. Już powietrze zarazą kacerstwa cuchnieje, Powstanie w Niderlandach coraz szerzej tleje. Czas już koniec położyć i srogim przykładem Zbłąkanych poprowadzić zbawczej drogi śladem. Z przysięgi, jaką każdy panujący książę Ślubuje chrześcijaństwu, jutro się wywiążę. Przed pomstą mojej ręki struchleją narody! Cały dwór mój zapraszam na te świetne gody. / Wychodząc prowadzi Królowę, za nimi dwór postępuje. / SCENA SIÓDMA / Carlos z listami w ręku, Markiz. Obaj wchodzą ze stron przeciwnych. / CARLOS Postanowiłem zatem. — Niechaj spadną pęta Z Flamandii. — Ona tak chce — a wola jej święta. MARKIZ Więc ani chwili stracić nie można; bo w świecie Mówią, że książę Alba jest już w gabinecie Naznaczon wielkorządcą. CARLOS Tak — bez odwlekania Zażądam u monarchy jutro posłuchania, O ten urząd dla siebie usilnie poproszę. Pierwsza to w życiu prośba, jaką doń zanoszę. Odmówić mi nie może. Dawno nieżyczliwie Patrzy na mnie w Madrycie, więc powód szczęśliwie Znajduje się na dobie, by mnie trzymać z dala. A mamże prawdę wyznać? — Mnie więcej zniewala Ta nadzieja, Rodrygu, że mi się poszczęści W tym spotkaniu sam na sam odzyskać choć w części Jego dla mnie życzliwość. — On nie słyszał prawie Jeszcze głosu natury. — Pozwól, niech wystawię Na próbę, mój Rodrygu, jakie na nim brzmienie Tego głosu z ust moich uczyni wrażenie. MARKIZ Teraz na koniec słyszę głos właściwy tobie, Teraz jest dawny Karol w swej własnej osobie. SCENA ÓSMA / Ciż i Hrabia Lerma. / LERMA Król tylko co odjechał i zlecił mi, książę… CARLOS Dobrze więc, hrabio Lerma, wnet za nim podążę. MARKIZ / pozornie oddalając się mówi z niejaką dworskością / Więcej nic wasza miłość nie masz do zlecenia? CARLOS Nie, panie kawalerze. Przyjmijcie życzenia Szczęśliwego przybycia do miasta. A przecie Coś mi więcej o Flandrii jeszcze opowiecie. / do Hrabiego Lermy / Zaraz spieszę. / Hrabia Lerma się oddala. / SCENA DZIEWIĄTA / Carlos i Markiz. / CARLOS Myśl twoją dobrze zrozumiałem. Dziękuję ci. Lecz przymus w twym obejściu całem Uniewinnia jedynie obecność trzeciego. Czyż braćmi nie jesteśmy? Niech z związku naszego Ta komedia w godności wyrzucona będzie. Wmów w siebie, żeśmy obaj w szalejących rzędzie Spotkali się na balu maskowym u dworu, Ty w szacie niewolnika, a ja dla humoru W purpurze. I tak długo, jak trwają zapusty, Szanujmy nasze kłamstwo. Niechaj ten żart pusty Osłania w nas powaga i zabawie gwoli Gwarnej rzeszy zostańmy wierni naszej roli. A gdy Karol spod maski da ci znak skinieniem, Mimochodem odpowiedz ręki uściśnieniem. Zrozumiemy się wzajem. MARKIZ Ach! Snu tak błogiego Czy przyszłość nie rozwieje? — Czyli hartu swego Mój Karol dosyć pewny? — aby mógł zuchwale Oprzeć się zbyt kuszącej majestatu chwale? Mamy jeszcze przed sobą jedną wielką dobę, Co twój zapał rycerski wystawi na próbę. Ja tylko ostrzec pragnę. — Oto król umiera; Karol spadkiem po ojcu królestwo odbiera Największe w chrześcijaństwie. Naraz niezmierzona Przepaść ciebie oderwie od śmiertelnych grona. Człowiek wczoraj zwyczajny, dziś bogiem się stanie. Wzniesiony nad słabości, zgłuchniesz na wołanie O dług winny wieczności. — Ludzkość, która jeszcze Dzisiaj swym wielkim słowem w twym uchu szeleszcze, Sama ci się zaprzeda i u stóp się skruszy Swego bożka. Współczucie zagaśnie w twej duszy Wraz z cierpieniem — a cnota w rozkoszach hart straci. Bogate Peru złotem szaleństwa opłaci, A do zbrodni szatanów znajdziesz w własnym dworze. Tak odurzon snem legniesz w to niebiańskie łoże, Które zgraja służalców chytrością oprzędzie. Wartości twego bóstwa sen twój miarą będzie, A biada szaleńcowi, co by chciał to spanie Przerwać, wiedzion litością! Cóż się ze mną stanie? Przyjaźń szczera jest śmiałą; jej blask może razić Twój majestat schorzały. Może cię obrazić Zuchwałość poddanego. Ja mogę wrażliwy Być na dumę książęcą. CARLOS Straszny, lecz prawdziwy Jest twój obraz monarchów! Tak — to prawda szczera. Jednak zbrodniom jedynie swe serce otwiera Rozpusta. Jam dziewiczy, w mego życia wiośnie. Tę siłę męską, którą tysiące tak sprośnie Zmarnowało — tę lepszą połowę duchową — Ja ją władcy w przyszłości zachowałem zdrową. Któż ci więc może kiedy zamknąć serce moje, Gdy kobiety niezdolne? MARKIZ Sam się nie ostoję; Bo mógłżebym do ciebie mieć to przywiązanie, Gdybym lękać się musiał? CARLOS Ach! To się nie stanie. Czy ty mnie potrzebujesz? Czyli słabość jaka Ciebie zniży przed tronem do roli żebraka? Złota pragniesz? Wszak jesteś bogatszym, poddany, Niż ja, gdy królem będę. — Czy ci pożądany Blask chwały? — Wszak młodzieńcem masz nadmiar już sławy — A przecież nią pogardzasz! A nie miej obawy Stania się mym dłużnikiem — ja nim będę raczej. Ty milczysz? To milczenie czy obawę znaczy Przed pokusą? Truchlejesz z bojaźni przed próbą I siebie nie dość pewny, walkę staczasz z sobą. MARKIZ Zgoda więc! Ustępuję! Masz mą rękę, książę! CARLOS Moim jesteś? MARKIZ Na wieki! Niech nas wzajem wiąże To słowo w swym znaczeniu obszernym i całem! CARLOS Jak dzisiaj do infanta, tak z równym zapałem I wiernością dla króla zostaniesz w przyszłości? MARKIZ Poprzysięgam ci, książę! CARLOS Nawet gdy próżności Robak serce niebaczne pochlebstwy otoczy: Gdy zapomną łez ronić rzewne niegdyś oczy, Gdy ucho na błaganie zgłuchnie — ty mi przecie Niezlękłym stróżem cnoty zostaniesz na świecie. I ducha mego wskrzesisz, jeśliby w uśpieniu Śmiał zapomnieć o swoim wielkim przeznaczeniu! MARKIZ Tak jest! CARLOS A teraz jeszcze jedno mam żądanie. Zwij mnie „ty”. Kiedyś dawał innym to nazwanie, Zazdrościłem im zawsze. „Ty” — braterstwa miano, Pieści mile me serce równością nieznaną. Nie przecz mi! Twą odpowiedź snadnie odgaduję. Dla ciebie — wiem, to fraszką; lecz ja ją przyjmuję, Syn króla, jako łaskę. Chcesz więc być mi bratem? MARKIZ Twoim bratem! CARLOS Tak więc, przed króla majestatem Stanę teraz bez trwogi. — Gdy z tobą dłoń w dłoni, Wiek mój wyzwę do walki, śmiało stając do niej. AKT DRUGI / W Madrycie, w pałacu królewskim. / SCENA PIERWSZA / Król Filip na tronie pod baldachimem. Książę Alba w niejakim oddaleniu od Króla, z głową nakrytą, i Don Carlos. / CARLOS Pierwszeństwo dla spraw państwa. — Carlos ministrowi Chętnie miejsca ustąpi. On w imieniu mówi Hiszpanii. — Ja, syn domu, me słowo odłożę. / Ustępuje z ukłonem. / FILIP Niechaj książę zostanie. Infant mówić może. CARLOS / zwracając się do Alby / A więc do wspaniałości księcia się odnoszę — Na jedną chwilę króla ofiarujcie, proszę. Dziecko, jak sami wiecie, różne troski miewa, Które chętnie przed sercem ojcowskim odkrywa, A które osób trzecich dotyczą już mało. Dla was osoba króla pozostanie całą; Ja znaleźć ojca pragnę choć na krótką chwilę. FILIP To jest ojca przyjaciel. CARLOS Czym zasłużył tyle, Abym w osobie księcia widział i mojego? FILIP Obyś kiedy zobaczył! Już ja w dziecku tego Nie chwalę, gdy się mniema trafniejszym w wyborze Od ojca. CARLOS Tego zajścia czyliż słuchać może Księcia duma rycerska? — Jakom żyw — wyznaję — Takiej roli natręta, co nieproszon staje Między ojcem i synem — co wskroś przebodzony Uczuciem swej nicości, pomiędzy dwie strony Śmie wciskać się za świadka — jak Bóg jest na niebie Ja bym, za berło świata, nie przyjął na siebie. FILIP / wstaje / Oddalcie się więc, książę. / Gdy Alba odchodząc zmierza do głównych podwoi, którymi wszedł Carlos, Król daje mu znak. / Nie tam — w gabinecie Czekajcie mych rozkazów. SCENA DRUGA / Król Filip i Don Carlos. / CARLOS / Po odejściu Księcia zbliża się do Króla, klęka przed nim i mówi z wyrazem najgłębszego uczucia. / Teraz jesteś przecie Powróconym mi ojcem — znowu cię znajduję. Za tę łaskę serdecznym uczuciem dziękuję. Daj mi twą rękę, ojcze! — O! Ta chwila świętą! Rozkosz słodkiej pieszczoty tak długo odjętą Była dziecku twojemu. — Tak długo — dlaczego Odpychałeś mnie, ojcze? Com uczynił złego? FILIP Infancie, takim sztukom serce twoje przeczy. Oszczędź ich — ja ich nie chcę. CARLOS / powstając / Tak więc stoją rzeczy? Głos dworaków, mój ojcze, słyszę w twojej mowie. To niedobrze — na Boga! Nie wszystko, co powie Ksiądz jakiś, bywa dobrem — i często fałsz głoszą Wieści, które ci księże kreatury znoszą. Złym nie jestem, mój ojcze! Krew wrząca, co płynie W żyłach, jest moją złością, a młodość jedynie Występkiem. Złym nie jestem, choć dzikie wzburzenia Często rzucą na serce pozór przewinienia, Lecz to serce jest dobrym. FILIP Twe serce bez plamy, Równie jak prośba twoja — my na tym się znamy. CARLOS Teraz to albo nigdy! Tu jesteśmy sami, Etykieta nas swymi nie ciśnie więzami. Teraz więc albo nigdy! Zda się, że mi wschodzi Złoty promień nadziei. W mym sercu się rodzi Błogie szczęścia przeczucie. Niebo jasne czoło Chyli ku ziemi z rzeszą aniołów wesołą. Sam Bóg po trzykroć święty rzewne oko skłania Ku tej scenie wspaniałej! — Ojcze! Przejednania! / Upada przed Królem na kolana. / FILIP Uwolnij mnie i powstań. CARLOS Przejednania! FILIP / chcąc się od Carlosa uwolnić / Całe To kuglarstwo zuchwalstwem! CARLOS Nazywasz zuchwałe Uczucie twego dziecka? FILIP Łza błyszczy w twym oku? Idź z oczu! Niegodnego oszczędź mi widoku. CARLOS Teraz — albo już nigdy! — Ojcze! Przebaczenia! FILIP Precz z oczu! Ja w uścisku nie cofnę ramienia, Choćbyś zszedł z pola bitwy odarty ze sławy; Lecz takim cię odpycham. — Tylko grzech plugawy Obmywa się w kałuży. — Komu skrucha czoła Nie płoni — ten jej sobie oszczędzić nie zdoła. CARLOS Któż to jest? — Jakąż myłką wśród ludzi zbłąkany Ten obcy? Wszak odwiecznie łzom został przyznany Dowód w nas człowieczeństwa! Jego łza nie mroczy! On nie zrodzon z niewiasty! O! Zniewól twe oczy Do nie znanej im rosy, bo mogą inaczej Odmówić ci łez ulgi w godzinie rozpaczy. FILIP Myślisz ciężką wątpliwość zachwiać czczych słów brzmieniem? CARLOS Wątpliwość? Ja ją pragnę zniweczyć z korzeniem! Chcę zawisnąć na sercu ojcowskim — i z siłą Taką wstrząsnąć tym sercem, ażeby zrzuciło Z siebie tej wątpliwości skalistą opaskę. Któż są ci, co mi kradną króla mego łaskę? Jaką ojcu za syna mnich mógł dać zapłatę, Czym Alba mógł nagrodzić lekkomyślną stratę Pociechy rodzicielskiej? — Za miłością gonisz? W tym łonie masz jej źródło. Czemu ten prąd ronisz Ożywczy i gorący — czerpiąc z zbiorowiska, Które złotem otwierasz — a które wytryska Wodą mętną — cuchnącą? FILIP Wstrzymaj się w zapale. Ludzie, których znieważasz twym sądem zuchwale, Są moi wierni słudzy — mają me uznanie — I ty sam czcić ich będziesz. CARLOS O! Przenigdy, panie! Czuję ja własną wartość. — Czym Alba w twym dworze, Na to stać i Karola — Karol więcej może. Czy zdolny dość się troszczyć sługa najemniczy O państwa, których nigdy sam nie odziedziczy? Azaliż serce jego troską zaboleje, Gdy włos siwy Filipa do szczętu zbieleje? Twój Karol by cię kochał. — Ta myśl zgrozę budzi, Że można być na tronie sam jeden wśród ludzi! FILIP / dotknięty tymi słowy pogrąża się w zadumaniu / Tak! Ja jestem sam jeden! CARLOS / zbliża się do ojca i mówi żywo i serdecznie / Byłeś do tej chwili. Dzisiaj syn ci miłością samotność umili — Miłością, jaką nikt cię nie ukocha równie; Lecz przestań nienawidzić! O, jak to cudownie — W pięknej duszy — uczuć się odrodzonym w chwale — Jak słodko mieć tę pewność, wiedzieć doskonale, Że radość nasza cudze rozpromieni skronie — Że bojaźń nasza wznieci trwogę w cudzym łonie, A nad boleścią cudze oko łzę uroni. Jak pięknie — jak to zacnie, gdy ojciec dłoń w dłoni Z kochanym, drogim synem, koleją różową Wróci w swą życia wiosnę — prześni ją na nowo. Jak wzniośle i jak słodko swe własne istnienie Przedłużać w cnotach syna, wiecznie, niewzruszenie, Na dobro dla stuleci. — Jak pięknie — w tej wierze Szczepić płonkę, że owoc drogie dziecko zbierze. Jemu zbierać na lichwę i żyć tą nadzieją, Że wdzięcznością sieroty piersi rozgorzeją. Mój ojcze, twoje mnichy mądrym obliczeniem Raj ten ziemski przed tobą skrywają milczeniem. FILIP / nie bez wzruszenia / O mój synu — na siebie wyrok sam wydałeś, Cudnie malując szczęście. Czy je dać umiałeś? CARLOS Niech mnie sądzi Przedwieczny! Twoje własne dłonie Wyzuwają mnie z serca i z mych praw w koronie. Wszakże dotąd — do dzisiaj — dobrzeż to? Godziwie? Aż dotąd — ja — następca — żyję tu prawdziwie Jak obcy, z niewolnika porównany stanem; Na tej ziemi hiszpańskiej, której mam być panem. Czy to słusznie? Łaskawie? Jakże często było, Mój ojcze, że me czoło wstydem się płoniło, Gdy gazety dopiero wieści dworskie niosły. Jakże często w Aranjuez obcych mocarstw posły Obznajmiali mnie z nimi. FILIP Za gwałtownie szumi Krew w twych żyłach — a taka niszczyć tylko umie. CARLOS Daj mi niszczyć, mój ojcze. Krew się burzy we mnie. Dwadzieścia i trzy wiosen minęło daremnie — Jam dotąd nieśmiertelnych nie zdobył wawrzynów. Ocknąłem się i czuję w sobie żądzę czynów. Krew moja do królewskiej władzy powołana Budzi mnie jak wierzyciel. Każda zmarnowana Godzina z mej młodości o dług honorowy Głośno się upomina. Nadszedł dzień godowy. Dzień wielki owej spłaty. Doń dzieje wiekowe, Doń wzywa sława przodków i trąby bojowe Grzmiące wieścią wojenną. Oto przyszła chwila, Która mi wrota szranek do sławy uchyla. Królu mój — czyli syn twój w najgłębszej pokorze Prośbę, z jaką tu dążył, przedstawić ci może? — FILIP Jeszcze prośba? — odkryj ją. CARLOS W Brabancji powstanie Coraz groźniej szerzy się. Uporu złamanie W buntownikach wymaga jak siły, tak głowy, Aby szał marzycieli okiełznać w okowy. Książę ma spieszyć z wojskiem na Flamandii pola Z wszechwładzą, jaką twoja uzbraja go wola. Szczytny urząd! — i zda się właściwy jedynie, By twego syna w sławy wprowadził świątynię. Mnie, królu, daj dowództwo. Mnie Flandria miłuje. Ja w zakład jej wierności krew mą ofiaruję. FILIP Przemawiasz jak marzyciel. — Urzędu powaga Tam nie ciebie, młodzieńca, lecz męża wymaga. CARLOS Człowieka tylko żąda — a tu Albie przeczy Cała przeszłość — tej właśnie godności człowieczej. FILIP Srogi postrach jedynie buntowników skruszy. Tam litość jest szaleństwem. Ty dość hartu duszy Nie masz, synu. — Tam książę siać będzie obawę. Odstąp od twojej prośby. CARLOS Ślij mnie na wyprawę Wojenną do Flamandii. Śmiej na próbę stawić Brak hartu mojej duszy. Tam zwycięstwo sprawić Zdoła już samo imię królewskiego syna, Gdy sztandary poprzedzi; pewniej niż ruina, Jaką Alby oprawcy niosą. Ja cię proszę Na kolanach — tę pierwszą w życiu dziś zanoszę Prośbę: powierz mi Flandrię. FILIP I mamże zarazem Zbroić twą żądzę władzy mym własnym żelazem? Potężną armią moją? Czy sądzisz, że złożę Miecz w ręce mego kata? CARLOS O mój wielki Boże! Żadnego więc postępu? Toż owoc jedyny Tej wielkiej, od tak dawna żebranej godziny? Nie odpychaj mnie, ojcze — chciej wyrok złagodzić. Nierad bym z odpowiedzią tak gorzką odchodzić. Nierad bym oddalonym być z raną tak krwawą. Niech twoja względność raczy więcej być łaskawą. Jest to moją gwałtowną potrzebą. Jest próbą Ostateczną w rozpaczy. Darmo walczę z sobą, Aby znosić po męsku mą boleść wytrwale, Że wszystkiego — wszystkiego odmawiasz mi stale. Teraz każesz mi odejść. Ja, nie wysłuchany, Z mych tysiąca najsłodszych nadziei obrany, Oddalam się od ciebie. Gdzie twój Alba tyle Ma wszechwładzy z Domingiem — tam strącone w pyle Twoje dziecko łzy roni. Wszak byli świadkami — Tłum dworzan, drżące grandy wraz z mnichów bractwami, Gdyś raczył uroczyste dać mi posłuchanie. Nie chciej mnie więc zawstydzać i tak ranić, panie, Dając mnie dworskiej czerni w pośmiech bezlitośnie, Aby moją sromotę wyszydzali sprośnie, Że obcy twoją łaską bez miary się poi, Gdy sam jeden twój Carlos na uboczu stoi, Odepchnięty z swą prośbą! Jako dowód zatem, Że dajesz mej godności uznanie przed światem, Ślij mnie z wojskiem do Flandrii! FILIP Nie wznawiaj tej prośby, Jeżeli gniewu króla chcesz uniknąć groźby! CARLOS Ważę się na gniew króla i moje błaganie Raz ostatni powtarzam — powierz mi, o panie! Los Flandrii! Jam powinien, ja uciec stąd muszę, Tu jak pod mieczem kata tchem własnym się duszę. Niebo cięży nade mną jak wyrzut sumienia; Daj mi w jego odmianie szukać ocalenia. Jeśli chcesz mnie ratować nie zwlekając pory, Ślij mnie, ojcze, do Flandrii. FILIP / z wymuszonym spokojem / Synu — taki chory Opieką i radami doktorów się leczy. Ty zostaniesz — a Flandrię zdałem księcia pieczy. CARLOS / bez pohamowania / O! Teraz mnie otoczcie, opiekuńcze duchy! FILIP / o krok się cofając / Hola! Co mają znaczyć te gwałtowne ruchy! CARLOS / osłabłym głosem / Ojcze! Więc nie cofniętym wyrok twój zostanie? FILIP Wyrok z ust króla wyszedł. CARLOS Spełniłem zadanie. / Oddala się w gwałtownym poruszeniu. / SCENA TRZECIA / Filip pozostaje przez czas jakiś w głębokim zadumaniu, po czym przechadza się po sali. Alba zbliża się nieśmiało. / FILIP Bądźcie każdej godziny gotowymi w drogę Do Brukseli. ALBA Wasz rozkaz dzisiaj spełnić mogę, Mój królu. FILIP W gabinecie leży już gotowe Przyznanie wam wszechwładzy. Tymczasem królowę Proście o uwolnienie — jak równie z pokłonem Wstąpcie do infanta. ALBA W wzburzeniu szalonem Widziałem, jak tę salę opuszczał. — Lecz, panie, Zdajesz się podrażnionym, jakby w gniewnym stanie. Miałże przedmiot rozmowy?… FILIP / przechadzając się chwilę tam i z powrotem / Rozmowy przedmiotem Był książę Alba. KRÓL / zatrzymując wzrok na Księciu, pochmurnie / Chętnie przyjmuję wieść o tem, Że Carlos nienawidzi mych radców: wszelako Widzę z żalem, że wzgardę czuje dla was taką. / Alba płoni się, bliski wybuchu. / Teraz żadnych tłumaczeń. — Macie pozwolenie Przejednać księcia. ALBA Panie! FILIP Kto mi ostrzeżenie Pierwszy podał o czarnej zdradzie w moim synie? Wyznajcie! Jam go minął, was słuchał jedynie. Książę, ja chcę i jego doświadczyć w tej sprawie. W przyszłości bliżej tronu Carlosa postawię. Odejdźcie. / Filip udaje się do gabinetu. Alba odchodzi głównymi podwojami. / SCENA CZWARTA / Sala poprzedzająca komnaty Królowej. / / Carlos, zajęty rozmową z Paziem, wchodzi środkowymi podwojami. Dworzanie, znajdujący się w sali, za przybyciem Carlosa rozchodzą się po bocznych pokojach. / CARLOS Ten list do mnie? Klucz na co… i drogą Tajemniczą wręczone? — Pójdź bliżej… od kogo Otrzymałeś zlecenie? PAŹ / tajemniczo / O ile mi znaną Myśl mej pani, to woli nie być opisaną, A raczej odgadniętą. CARLOS Pani?… nie pojmuję… Kto jesteś? — PAŹ Paź królowej… CARLOS / przestraszony podchodzi ku Paziowi i zamyka usta / Milcz!… wszystko zgaduję. / Rozrywa gwałtownie pieczątkę i ukrywa się z czytaniem listu w najodleglejsze ubocze. W tej chwili Książę Alba niepostrzeżony przechodzi mimo i udaje się na pokoje Królowej. Carlos doznaje coraz gwałtowniejszego wzruszenia, widocznego na jego obliczu. Po przeczytaniu stoi przez chwilę z wzrokiem utkwionym w pismo, w końcu odwracając się do Pazia mówi. / Sama list ten ci dała? PAŹ Z jej rąk otrzymałem. CARLOS Z jej własnych? O, nie żartuj… Jeszcze nie czytałem Ani zgłoski jej pisma — przysiąż — to uwierzę. Bo jeżeli to kłamstwo — wyznaj raczej szczerze, Nie strój żartów. PAŹ Lecz z kogóż? CARLOS / przebiega wzrokiem list powtórnie — potem śledzi Pazia podejrzliwie i bacznie. Po przejściu się kilkakrotnym po sali / Rodziców oboje Masz jeszcze? Prawda? — Ojciec pełni służby swoje Przy królu? Tutaj rodem? — PAŹ Wodzem Sabaudzkiego Pułku — legł pod Saint-Quentin. Miano było jego Hrabia Henarez. CARLOS / chwytając jego rękę i badawczo śledząc wzrokiem / List ten król ci dał? PAŹ / z uczuciem bolesnej skargi / O panie! Krzywdzisz mnie podejrzeniem — czym zasłużył na nie? CARLOS / czytając list głośno / „W pawilonie królowej do tylnych podwoi Klucz ten drogę ułatwi. Tam otworem stoi Gabinet z dala szpiegów — w nim miłość, zamknięta W niemych dotąd objawach, może zrzucić pęta. Tam twej skardze wzajemność czułe ucho poda, Tam — za twą skromność trwożną czeka cię nagroda.” / budząc się jakby z głębokiego odurzenia / Wszak nie śnię — nie szaleję — ta ręka jest moją — Miecz ten mój — te litery wszak wyraźnie stoją. Więc prawda, że mnie kocha — mogę więc z pewnością Wierzyć, że mnie obdarza wzajemną miłością! / Zachwycony bieży bezprzytomnie, wznosząc ręce do góry. / PAŹ Pozwól więc, mości książę, że cię poprowadzę. CARLOS O! Daj mi wprzódy zebrać myśli moich władzę. Z obawy, jaką nieci to szczęście — drżę cały. Czy śmiałem się spodziewać? Czy sen tak zuchwały Mógł mnie kiedy rozmarzać? Któż łatwo przywyka Do przemiany tak nagłej, w boga z śmiertelnika? — Czym byłem — a czym jestem? Niebo dziś odmienne I słońce dzisiaj więcej niż przedtem promienne! Ona mnie kocha! PAŹ / usiłując uprowadzić Carlosa / Książę!… miejsce niewłaściwe… Zapominasz… CARLOS / jakby tu nagłym odrętwieniu / O królu… mym ojcu!… / opuszcza bezwładnie ręce — spogląda bezprzytomnie, po czym przychodząc do opamiętania / Straszliwe Zapomnienie!… mój druhu, tak jest — zawiniłem. Dzięki ci… dziwnie jakoś przytomność straciłem. Bo też strasznie milczeniem zadawać gwałt sobie I taką błogość w piersi zamykać jak w grobie. Coś widział i nie widział — słuchaj, niechaj na dnie Twojej piersi jak trumna spuszczona przepadnie. Idź!… niechaj zmysły zbiorę. Idź — dłuższą rozmową Tu zdradzić się możemy. — Czekaj — jeszcze słowo: / Paź powraca. Carlos opierając rękę na jego ramieniu i wpatrując się w jego oblicze / Losy ci tajemnicę straszną powierzyły — Podobną do trucizny tak zabójczej siły, Że rozsadza łupinę, w której jest zamknięta. Niech więc o każdym ruchu baczność twa pamięta. Niech się głowa nie dowie, co ukrywasz w łonie. Bądź ową martwą tubą, w której odgłos tonie, Lecz sama go nie słyszy, choć go dalej poda. Jesteś małe pacholę — dziecinna swoboda Może jeszcze osłaniać twą pustotę długo. Jakże trafnie twa pani wybrała cię sługą Miłości tajemniczej. — Tu żmijowej zdrady /Miłości tajemniczej. — Tu żmijowej zdrady Dla oka monarszego giną wszystkie ślady. PAŹ Ja się też, mości książę, z tego względu szczycę, Że bogatszy o jedną jestem tajemnicę Od samego monarchy! CARLOS Próżny trzpiocie mały — Toż właśnie groźnym dla cię ten podstęp zuchwały. Zdarzy się, że się zetkniem na królewskim dworze, Bądźże bacznym i do mnie zbliżaj się w pokorze. Moja łaska niech twojej próżności nie drażni Do tyla, byś się chełpił z infanta przyjaźni, Bo ci może ta przyjaźń stać się ciężką winą. A jeśli cię w przyszłości — pamiętaj, chłopczyno — Znowu miłość tajona za posła obierze, Nie ufaj własnym ustom ni się zwierz literze. Nie zdradzaj myśli skrytej zwykłą ludzką mową, Dla nas będzie zbytecznym każde głośne słowo — Przemów mrugnieniem powiek lub ręki skinieniem, Ja każde słówko takie usłyszę spojrzeniem. Tu powietrze i światło wierne Filipowi — Szept każdy, głucha ściana echem mu wypowie. Ktoś idzie! / Otwierają się podwoje od komnat Królowej, wchodzi nimi Książę Alba. / Do widzenia!… to Alba… PAŹ Ach! Byle Tylko książę nie zbłądził. / Wybiega. / CARLOS Już ja się nie zmylę. SCENA PIĄTA / Carlos i Książę Alba. / ALBA / zachodząc drogę Księciu / Dwa słowa, mości książę. CARLOS Dobrze… na raz inny… / Chce odejść. / ALBA Tu wprawdzie nie jest miejsce na hołd księciu winny. Miłość wasza pozwoli, że dogodniej może, Gdy mu w jego pokojach rzecz moją przełożę. CARLOS Po co?… wszak i tu można… gdy wam to dogadza — Byle spiesznie i krótko. ALBA Mnie tutaj sprowadza Właściwie chęć złożenia najgłębszej podzięki Za przyłożenie waszej w znanej sprawie ręki. CARLOS Podzięka?… mnie?… od księcia? — nie rozumiem wcale… ALBA Gdyż zaledwie tronową opuściłeś salę, Monarcha mi zalecił, bym się wybrał w drogę Do Brukseli. CARLOS Brukseli!… tak! ALBA Więc komuż mogę Innemu przypisywać taki obrót sprawy Jak nie twemu wpływowi, książę mój łaskawy. CARLOS Mnie podzięka — mnie, żadna inna być nie może. Macie drogę przed sobą, jedźcie w imię Boże! ALBA Nic więcej? — To mnie dziwi. Więc mi w tamte kraje Wasza miłość żadnego zlecenia nie daje? CARLOS Cóż więcej? — w tamte kraje? ALBA Wszakże się zdawało Niedawno, że tych krajów dobro wymagało Waszej książęcej mości we własnej osobie. CARLOS Jak to?… a tak… to prawda… przypominam sobie — To dawniej — dziś, tak dobrze… lepiej… w samej rzeczy… ALBA Słucham was z podziwieniem. CARLOS / bez ironii / Bo i któż zaprzeczy, Że wy, książę, jesteście wielkim jenerałem. Sama zazdrość to przyzna. Ja — ledwie zdołałem Wyrosnąć na młodzieńca. — Takie króla zdanie. Król ma słuszność! Ma słuszność! Dzielę to uznanie. Jestem zadowolony — więc nie mówmy o tem. Życzę wam szczęsnej drogi. — Ja… z moim kłopotem Teraz muszę koniecznie… jak widzicie sami, Żem jest nieco naglony… więc rozmowę z wami Odłożymy do jutra… albo jeśli wola, Gdy wrócicie z Flamandii zwycięskiego pola. ALBA Jak to? CARLOS / po niejakiej chwili widząc, że Książę nie odchodzi / Piękną do drogi poręście wybrali. Przez Milan, Lotaryngię, Burgundię i dalej Podróż wasza wypadnie przez niemieckie kraje, Niemcy? Wszakże to w Niemczech, słusznie mi się zdaje, Znają was. — Dzisiaj mamy już światło kwietniowe, Więc maj, czerwiec i lipiec — najpóźniej w połowę Miesiąca sierpnia pewnie w Brukseli staniecie. Nie wątpię; wkrótce rozgłos usłyszym po świecie Waszej sławy wojennej. — Jam pewny, że książę Z naszego zaufania godnie się wywiąże. ALBA / znacząco / Czyliż zdołam — ja? — com jest na wskroś przebodzony Uczuciem mej nicości? CARLOS / po niejakiej chwili z godnością i dumą / Widzę z waszej strony Obrazę, mości książę — i to sprawiedliwie. Z mojej strony — wyznaję — nie było właściwie Wyzywać was do walki i bronią wojować, Której, książę, nie jesteś w stanie odparować. ALBA Nie w stanie? CARLOS / podaje mu rękę z uśmiechem / Szkoda, że dziś zbywa mi na czasie W honorowym z książęciem zmierzyć się zapasie. Na inny raz. ALBA Mój książę — w rachunku my oba Mylim się w sposób różny. — Ot, wam się podoba Na przykład o dwadzieścia lat widzieć się później — Ja was o tyleż wcześniej widzę — to nas różni. CARLOS Więc tedy? ALBA Mnie zarazem przychodzi do głowy: Ile nocy monarcha przy pięknej królowej, Matce waszej, a swojej portugalskiej żonie, Byłby rad oddać za to — żeby swej koronie Zapewnić takie ramię. — Mógł on wiedzieć snadnie To, że łatwiej monarchów rozpładzać wypadnie Niż monarchie — że łatwiej króla nadać światu Niż świat ugiąć w poddaństwo do stóp majestatu. CARLOS Wielka prawda — więc, książę? ALBA Ileż krwi się lało, Krwi z żył ludu waszego, ileż lać musiało, Nim dwie krople zdołały zdobyć wam koronę. CARLOS Na Boga! Święta prawda! W parę słów wtłoczone Wszystko, co tylko iście przeciwstawić umie Dumna zasługa szczęściu pysznemu w swej dumie. Ależ zastosowanie zagadki niejasnej Jakież jest — książę Alba? ALBA Biada! Kiedy z własnej Mamki może tak szydzić monarsza dziecina. Jak słodko jej zasypiać — o tym zapomina — W miękkich poduszkach, naszym okupionych bojem. Korona błyszczy tylko świetnych pereł strojem, Lecz nie błyszczy ranami, które ją zdobyły. Miecz ten na obcej ziemi wojny wyszczerbiły, Gdy podbitym hiszpańskie wypisywał prawo. On to błyszczał, przed krzyżem znacząc bruzdy krwawo Pod zasiew wiary świętej na pół świata glebie. Jam był sędzią na ziemi, jakim Bóg był w niebie. CARLOS Bóg czy szatan to równo — dosyć żeście byli Jego prawym ramieniem — więc dobrze; tej chwili Nie mówmy o tym — proszę. Są takie wspomnienia, Których strzegłbym się dobyć z przeszłości ich cienia. Szanuję wybór ojca. — Ojciec potrzebuje Takiego Alby. Jednak, że w tej się znajduje Potrzebie, to bynajmniej nie budzi zazdrości We mnie. Jesteście wielkim. Ja waszej wielkości Nie zaprzeczam — a nawet ja wierzę w nią prawie. Tylko wyznać wam muszę, że jestem w obawie, Czyście o lat tysiące nie przyszli za rano. Ręka takiego Alby winna być wybraną Właściwie na pogromcę w świata zakończenie; Wtedy, gdy już wyczerpie zbrodni rozbestwienie Długą nieba cierpliwość — gdy nadmiar bezprawi Do żniwa bogatego bujny kłos nastawi I żniwiarza zażąda. — Oto dla was pole Wystąpić i odegrać właściwą wam rolę. O Boże! Moja Flandrio, mój raju na ziemi! Niestety! Mnie nie wolno myślami tęsknemi Pieścić się — więc zamilczmy. Słyszę: wyrokami Na śmierć książę opatrzon, i to podpisami Naprzód już złożonymi. Chwalebna w tej mierze Przezorność od zaczepek ludzkich was ustrzeże. Ojcze! Jak mylnie myśl twą pojąłem, gdy brałem Za srogość odmówiony udział, który chciałem Wziąć w sprawie, w której tylko Alby jaśnieć mogą! Ty szacunku zadatek dałeś mi tą drogą. ALBA Za te słowa… Książę… CARLOS Co? ALBA Was od tego chroni Syn króla. CARLOS To krwi żąda! Książę, dobądź broni! ALBA / chłodno / Przeciw komu? CARLOS / gwałtownie nacierając / Miecz dobądź, bo cię tym żelazem Wskroś przeszyję. ALBA / dobywając oręża / Jedynie zniewolon rozkazem… / Składają się i walczą. / SCENA SZÓSTA / Królowa, Carlos, Książę Alba. / KRÓLOWA / przestraszona, ukazując się na progu swoich podwoi, mówi do Carlosa gniewnie i tonem rozkazującym / Carlosie! Gołe miecze! CARLOS / na widok Królowej opuszcza uzbrojone ramię, przez chwilę stoi w osłupieniu, po czym spieszy do Alby mówiąc / Temu uniesieniu Przebaczcie — niech uraza legnie w zapomnieniu. / Zgina kolano przed Królową, a po złożenlu hołdu wybiega bezprzytomny. / ALBA / nie spuszczając badawczego oka z obojga stoi przez chwilę zdumiony / Na Boga! To obejście dziwnym mi się zdaje. KRÓLOWA / zaniepokojona i niepewna siebie milczy przez chwilę, potem zwraca się z wolna do swoich komnat, a stając na progu wzywa Albę do siebie / Książę Alba! / Książę Alba pospiesza za Królową. / SCENA SIÓDMA / Gabinet Księżniczki Eboli. / / Księżniczka Eboli ubrana idealnie pięknie, nie rażąco, gra na lutni i śpiewa. Po chwili wchodzi Paź. / EBOLI / zrywając się / Nadchodzi! PAŹ Samą cię zastaję? Zadziwia mnie niezmiernie takie opóźnienie, Ale musi się zjawić w jedno okamgnienie. EBOLI Musi?… więc i chce… zatem rozstrzygnięta sprawa. PAŹ Nastawał mi na pięty. Księżniczko łaskawa, Ależ jesteś kochana — ależ jak kochana! Taką miłością żadna nie jest uwielbiana I nie była. — Jakiejże byłem świadkiem chwili! EBOLI / pociągając go ku sobie z niecierpliwością / Żwawo!… więc z nim mówiłeś? Cóżeście mówili? Powiedz! jakże się znalazł? Nie taj mi wyrazu! Był zmieszany? Zdziwiony? Czy odgadł od razu Osobę, która klucz mu przesyła? — a może… No, żwawo! Nie zgadł całkiem — albo w swym wyborze Padł na inną? No, mówże! Pfe! Wstydź się, mój mały — Tak nieznośnie nie byłeś nigdy oniemiały. PAŹ Ależ bo, najłaskawsza, mamże czas do mowy? List i klucz mu wręczyłem w przedsali królowej — A gdy mi się wymknęło słówko tajemnicze, Żem jest posłem niewieścim, nachmurzył oblicze, Zadziwił się i spojrzał. EBOLI Więc go to zdziwiło? To dobrze — doskonale, mów, cóż dalej było? PAŹ Chciałem więcej coś mówić, gdy pobladł jak chusta, Wyrwał list z mojej ręki i zamknął mi usta Słowami, że wie wszystko, i groźnym spojrzeniem; Po czym czytał zmieszany, z widocznym wzruszeniem. EBOLI Wie wszystko?… że wie wszystko, takie wyrzekł słowo? PAŹ Pytał się raz i drugi, i badał na nowo, Czyli z twoich rąk własnych mam pismo wręczone? EBOLI Z rąk moich? Więc me imię było wymienione? PAŹ Nie — imienia nie wspomniał. Bał się, by królowi Kto nie poniósł tej wieści, gdy ją zdradnie złowi. EBOLI / ze zdumieniem / Tak mówił? PAŹ Że królowi bardzo wiele — dodał — Bardzo zależy na tym, aby mu kto podał Wieść o liście. EBOLI Królowi? — czy cię słuch nie mami? Królowi? — czyli tymi ozwał się słowami? PAŹ Ależ tak! — Tajemnicą zwał to niebezpieczną I zalecał ostrożność tak bardzo konieczną Przed królem, że mi kazał słów mych i ruszenia Strzec pilnie, by uniknąć jego podejrzenia. EBOLI / po chwili namysłu, z podziwieniem / Wszystko zgodne — a zatem — sprawa mu jest znana — Inaczej być nie może — to rzecz niesłychana! Kto mógł zdradzić ją przed nim? Kto? Trzebaż pytania. Czyj to wzrok ma tę bystrość, tę władzę badania, Jeżeli nie sokole miłości spojrzenie? Ależ dalej… więc czytał… PAŹ I mówił, że drżenie Czuje w całej istocie pod szczęścia urokiem, Że za nim nie śmiał nawet marzeń sięgać okiem. Na nieszczęście tu książę Alba wszedł na salę I nas zmusił… EBOLI / z gniewem / Ach! Tego nie pojmuję wcale, Jaką miał książę sprawę? Lecz gdzież on zostaje? Tak się spóźnia i czemuż widzieć się nie daje? Patrz, jak cię oszukano! Przez tę całą chwilę, W której o jego chęciach zapewniałeś tyle, On mógł się szczęściem poić. PAŹ Ależ bo się boję, Czy tam Alba… EBOLI Znów Alba… Ciche szczęście moje Cóż może mieć wspólnego z odwagą i siłą Tego męża? Cóż on chce? Przecież można było Porzucić go — odprawić. Bo powiedz mi, proszę, Czy to tak trudno w świecie? O, zaprawdę — wnoszę: Twój książę na miłości tak źle się rozumie Jak na sercu kobiety, gdy cenić nie umie, Czym są w życiu minuty. Ale cicho… słyszę, Ktoś idzie… to on… precz… precz! / Paź wybiega. / Przerwę głuchą ciszę. Gdzie jest lutnia? Powinien zajść mnie niespodzianie. Niech śpiew bieży za hasło na jego spotkanie. SCENA ÓSMA / Księżniczka Eboli, wkrótce Carlos. / / Eboli rzuca się spiesznie na otomankę i gra. / CARLOS / wchodzi nagle i staje jakby piorunem rażony / O Boże, gdzież ja jestem? EBOLI / wypuszcza z rąk lutnię i podchodzi ku Carlosowi / Ach! Czy wierzyć mogę! Książę Carlos! CARLOS Gdzież jestem? Ja zmyliłem drogę Do właściwych podwoi. — Błąd jakiś szalony! EBOLI Jak Karol umie dobrze kierować się w strony Tych komnat, w których damy bez świadków znajduje. CARLOS Księżniczko!… niech księżniczka łaskawie daruje, Znalazłem drzwi otwarte. EBOLI Jakże się to stało? Sądzę, że ja zamknęłam. CARLOS Tak się pani zdało — Tak się mogło wydawać — lecz zapewniam szczerze, Że pani jesteś w błędzie. Chciałaś zamknąć — wierzę I przyznaję. Lecz żeby zamknięte być miały? Zamknięte… nie, z pewnością. Wtem mnie doleciały Dźwięki jakoby lutni… czyliż to nie były Struny lutni… / rozglądając się / O! Tak jest — tam leży ów miły Instrument! — Bóg mi świadkiem, że mnie lutni tony Unoszą aż do szału. — Uchem zatopiony W melodii… któż w zachwycie dobrze wie, co czyni!… Wpadam do gabinetu, by tonów mistrzyni, Która tak bosko wzrusza — i umie uroczy Rzucać czar na słuchacza, w piękne zajrzeć oczy. EBOLI Uprzejma, lecz natrętna ciekawość to była, Która się wszakże prędko bardzo nasyciła — Czego dowieść nie trudno. / po niejakiej chwili — znacząco / O! Jam winna cenić Taką skromność, co nie chcąc niewiasty rumienić W takie kłamstwa się wikła. CARLOS Księżniczko — sam czuję, Że miasto poprawienia, raczej sprawę psuję. Uwolnij mnie od roli, która nad me siły. Tyś od świata uciekła w ten zakącik miły Z dala od gwaru; tyś chciała pofolgować wodze Cichym pragnieniom serca. Na to ja przychodzę, Syn niedoli — i psuję urocze marzenie. O! Za to niech mnie skarci spieszne oddalenie. EBOLI / dotknięta i przerażona, niespodzianie przychodząc rychło do opamiętania / Ach! Książę! to złośliwie! CARLOS Rozumiem znaczenie, Jakie w tym gabinecie wyraża spojrzenie Twoje, pani — i niosę cześć tak cnotliwemu Pomieszaniu dziewicy. — Klątwa zuchwałemu, Gdy niewieści rumieniec męstwa mu dodaje. Wobec drżenia kobiety lękliwym się staję. EBOLI Czy podobna? Sumienność niezwykła — jedyna Na młodzieńca — i jeszcze królewskiego syna! Tak, książę. — Teraz zatem sama prosić mogę, Abyś przy mnie pozostał. — Ty dziewiczą trwogę Ukołyszesz twą cnotą. — Jednakże czy wiecie, Że to nagłe zjawienie wasze w gabinecie Przerwało mi przestrachem piosnkę ulubioną… / prowadzi Carlosa do sofy i bierze lutnię / I księciu Carlosowi będę zniewoloną Pieśń tę pewnie powtórzyć — niech to będzie karą, Że musicie mnie słuchać. CARLOS Będzie to ofiarą Tak bardzo pożądaną, jak i wina była. Zaprawdę, treść tej pieśni tak mnie zachwyciła Swoją boską pięknością, że ją mogę śmiało Słuchać i po raz trzeci. EBOLI Jak to? Książę całą Słyszałeś? To szkaradnie! Książę — czy tam mowa Nie była o miłości? CARLOS Nawet piosnki słowa Głosiły o szczęśliwej, jeśli się nie mylę. Treść czarowna w tak pięknych ustach — choć nie tyle Prawdy mieści w tym razie, brzmi uroczo przecie. EBOLI Jak to? Nie mieści prawdy? Czy wątpić możecie? CARLOS Wątpię prawie, czy Carlos z księżniczką Eboli Wzajemnym zrozumieniem kiedy się zespoli Tam, gdzie chodzi o miłość. / Widząc pomieszanie Księżniczki zmienia ton poważny i przybiera ton lekkiej grzeczności dworskiej. / Bo i któż uwierzy Tym jagodom różanym, że tam w piersiach leży Płomień uczuć namiętnych? Czy dozna kolei Tej księżniczka Eboli, żeby bez nadziei Truła serce westchnieniem? Ten, kto nieszczęśliwie Pokochał — taki tylko zna miłość prawdziwie. EBOLI / z odzyskaną wesołością / O! Zamilcz! To brzmi strasznie! Zda się, na igrzysko Wybrał cię los zawistny — dziś… dziś nade wszystko. / biorąc rękę Carlosa przemawia z uroczym przymileniem / Czemuś tak smutny, książę? Ty cierpisz — mój Boże! Ty nawet bardzo cierpisz… Czyliż to być może? Gdzież mam szukać, mój książę, twej troski powodu? Ty — do użycia świata przeznaczon już z rodu — Tak hojnie obsypany natury darami — Otoczony bez miary życia rozkoszami? Syn króla potężnego — więcej… wiele więcej! Bo jeszcze niemowlęciem w kolebce książęcej Bóg cię tak drogim wianem w dary ubogacił, Że majestat słoneczny blask swój przy nim stracił. Książę, co w radach kobiet z surowości znanych Masz sędziów na swą stronę przekupstwem zjednanych? Kobiet, które wyłącznie i bez odwołania O wartości i sławie mężczyzn głoszą zdania? Kto ma zdobycz gotową tam, gdzie rzuci okiem, Sam zimny, ogień nieci spojrzenia urokiem. Gdzie zaś pała miłością, tam iskrą płomienia Nieci szczęście i ziemię w raj boski zamienia. Mąż taki, od natury równo zbogacony, By dał szczęście niewielu — i darzył miliony, Miałżeby sam niedolą uczuć się zbolały? Nieba! Gdyście mu wszystko, ach! wszystko oddały, Czemuż mu odmawiacie oczów do widzenia Zwycięstw, które odnosi? CARLOS / w najgłębszym zadumaniu i roztargnieniu podczas słów Księżniczki, budzi się jej milczeniem, przytomnieje i wybucha z zapałem / Ach! Cudowne pienia! Niezrównane, księżniczko! O! Błagam gorąco, Chciej powtórzyć raz jeszcze pieśń zachwycającą! EBOLI / patrząc na niego ze zdumieniem / Carlosie! Gdzie ty byłeś? CARLOS / porywając się z miejsca / Ach! Prawda, na Boga! W samą porę przychodzi życzliwa przestroga. Ja muszę — muszę odejść! EBOLI / zatrzymując Carlosa / Gdzie? CARLOS Na wolność… w pola — Księżniczko — niech mnie twoja nie więzi niewola — Zda mi się, że świat za mną w płomieniach goreje. EBOLI / wstrzymując go usilnie / Skąd to dziwne obejście? co się z tobą dzieje? / Carlos pogrąża się w zadumaniu — korzystając z tej chwili Eboli pociąga go ku sobie i sadza na kanapie. / Tobie trzeba spokoju, mój Carlosie drogi! Twoja krew jest wzburzona. Znajdź tu spokój błogi Przy mym boku. — Precz z myślą gorączkową, czarną — Sam się zbadaj. Czy głowa wie, jak troską marną Dręczy się serce twoje? Choćby i wiedziała, Czyż nie ma na tym dworze ta drużyna cała Rycerza ku pociesze? Alboż z niewiast koła Żadna ran twego serca uleczyć nie zdoła? Chciałam rzec: zrozumieniem nieść ulgę w niedoli? CARLOS / bezmyślnie i z roztargnieniem / Ty chyba jedna może, księżniczko Eboli! EBOLI / z żywą radością / Prawdziwie? CARLOS Daj list z prośbą albo zalecenie Do ojca. — Ty u niego, mówią, masz znaczenie. EBOLI Kto mógł ci to powiedzieć? (Ha! Teraz pojmuję! Takie więc podejrzenie głos serca tamuje!) CARLOS Każdy tu bez wątpienia wie już o tej sprawie, Żem powziął nagły zamiar wziąć udział w wyprawie Do Brabantu — ot — żeby wywalczyć ostrogi. Ojciec mi nie pozwala. Czuły ojciec drogi Daje się powodować troskliwymi względy, By nadto nie ucierpiał śpiew mój od komendy. EBOLI Carlosie! Fałszem, przyznaj, zaprawiasz twą mowę. Chcesz mi się wymknąć przez te wykręty wężowe. Spójrz na mnie, obłudniku, oko w oko — śmiało — Przyznaj; czy, kto rycerską rozgorzeje chwałą, Ulegnie innej żądzy? I tak nisko spadnie, Że wstążkę przez dziewczynę zgubioną ukradnie, By na piersiach… / to mówiąc zręcznym ruchem ręki dobywa spod krezy Carlosa ukrytą wstążkę / Wybacz mi, ukryć skarb kradziony? CARLOS / odstępując ze zdumieniem / Nie — księżniczko! To nadto — zostałem zdradzony! Ciebie nikt nie oszuka. — Ty jesteś zbratana Z duchem czystym — lub może i z duchem szatana. EBOLI Zdasz się nad tym zdumiewać? To cię dziwić może? Książę! Ja w sercu twoim — o to się założę — Takie dzieje odgrzebię i na jaw wywołam — No — spróbuj i zapytaj. Boć jeżeli zdołam Chować w bacznej pamięci pustą krotochwilę, Dźwięk głosu — co zaledwie brzmiał w powietrzu chwilę — Krótki uśmiech, powagą nagłą przygaszony — Gdy pomnę objaw każdy, czy ruch z twojej strony, W których dusza twa nawet udziału nie brała — Sam osądź — czy bym ciebie zrozumieć nie miała, Gdyś chciał być zrozumianym? CARLOS W tym razie na wiele Odważasz się, księżniczko. Zakład trzymam śmiele, Bo zapewniasz odsłonić uczucia skrywane W mym sercu, jakie nigdy nie były mi znane. EBOLI / z urazą i poważnie / Nigdy, książę? Może sobie przypomnieć zechcecie. Obejrzcie się wokoło. Ten gabinet przecie Bynajmniej do królowej komnat się nie wlicza, Gdzie trochę maski słusznie kryje nam oblicza. Tyś zdumiony! I nagle w ogniu stajesz cały! O, zaprawdę! Któż śmiał być tak chytry — zuchwały, Aby Carlosa śledzić, gdy Carlos śledzenia Nie przypuszczał. Czyjegoż nie uszło baczenia, Jak na balu ostatnim Carlos swoją damę, Królową, z którą tańczył, pozostawił samę, Wcisnął się w drugą parę i zamiast swej damie, On księżniczce Eboli podał spiesznie ramię? Był to błąd tak widoczny, że go król, co raczył Wejść w tej chwili na salę, sam nawet zobaczył. CARLOS / z uśmiechem, ironicznie / Nawet ten? — O księżniczko, to rzecz całą zmienia. Z jego względu błąd taki był do przebaczenia. EBOLI Błąd błahy jak ten drugi w zamkowej kaplicy? Gdyś, książę, przed statuą Maryi Dziewicy Rzucony na kolana — już nie pomnisz pewnie — Tak się modlił gorąco i błagał tak rzewnie… A wtem posłyszał szelest sukni niespodzianie Pewnej damy za sobą: bo i któż jest w stanie Ustrzec się roztargnienia? Z ziemi się porwałeś I — syn króla, bohater — jak heretyk drżałeś. Na zbladłych ustach struta modlitwa skonała! Zaprawdę, nawet śmieszną ta scena się stała: Bo na koniec, namiętnym uniesiony szałem, Zimną rękę z marmuru chwyciłeś z zapałem I do ust przycisnąłeś w zapomnieniu błogiem. CARLOS Księżniczko — robisz krzywdę rozmowie tej z Bogiem! EBOLI Tak, książę! W takim razie to rzecz całkiem inna. Więc obawie przegranej przypisać się winna I ta myłka, gdy ze mną i z królową społem Grając w karty tak zręcznie podjąłeś pod stołem Rękawiczkę upadłą — / Carlos porywa się z miejsca, rażony tym wspomnieniem. / Jeszcze roztargniony, W miejsce karty zadałeś ów przedmiot skradziony. CARLOS Ach! Cóżem ja uczynił! Boże! Wielki Boże! EBOLI Sądzę, że nic takiego, co by Carlos może Dzisiaj odwołać pragnął. A zgadujesz pewnie, Jak byłam przestraszona rozkosznie i rzewnie, Znajdując w rękawiczce ów liścik czarowny, A w nim sonet najwyższą czułością wymowny I który… CARLOS / wpadając żywo w jej słowa / Był poezją — nie więcej. W mej głowie Dziwne czasem marzenia biorą życie w słowie; Ale marne to życie ginie z urodzeniem. Ot i wszystko — tę fraszkę pokryjmy milczeniem. EBOLI / oddala się ze zdumieniem i przez pewną chwilę śledzi Carlosa badawczym okiem / Wyczerpałam me próby — i bezsilne groty Ślizgają się o puklerz tej dziwnej istoty. / pozostaje chwilę w milczeniu / Jak to? Jestże to męska duma niesłychana Rozmyślnie wstydliwości płaszczem przyodziana, By zaprawić pieszczotę tym słodszą ponętą? / zbliża się do Carlosa i śledzi go badawczym wzrokiem / Czy tak? Powiedz mi w końcu: bo zdasz się zamkniętą Czarodziejską szkatułką — ja darmo się kuszę Otworzyć ją i wszystkie klucze moje kruszę. CARLOS Księżniczko! Równie trudne mam z tobą zadanie. EBOLI / oddala się spiesznie, przechadza się w milczeniu po gabinecie, zdaje się namyślać w ważnym przedmiocie — wreszcie po długiej przerwie odzywa się poważnie i uroczyście / Raz się odważyć muszę, niech się co chce stanie! Obieram cię mym sędzią. Serce los swój zwierza Twej zacności człowieka, księcia i rycerza. Niechaj mnie twoje ramię od zguby obroni Lub oko nad zgubioną niech choć łzę uroni. / Carlos zbliża się do Eboli z wyczekującym i pełnym zainteresowania zdumieniem / Hrabia Silwa, bezczelny ulubieniec króla, Stara się o mą rękę. Monarchy jest wola, Żebym mu ją oddała. Targ już zawiązano I tej podłej istocie mam zostać sprzedaną. CARLOS / gwałtownie poruszony / Sprzedaną! Znów sprzedana! I znów przez sławnego Handlarza na Południu? EBOLI Jeszcze nie dość tego: Boś wszystko winien wiedzieć — posłuchaj więc dalej: Nie dość, że polityce w ofierze mnie dali, Lecz za mą niewinnością, patrz, jak żądza goni; Ta kartka z obłudnika maskę ci odsłoni. / Carlos odbiera z rąk Eboli pismo, jest jednak tak zajęty opowieścią i niecierpliwością dosłyszenia jej końca, że nie ma czasu na przeczytanie listu. / Gdzież mam szukać ratunku, książę? Do tej doby Duma strzegła mej cnoty stawianej na proby. Jednak w końcu… CARLOS Cóż w końcu? Tyś upadła może? Nie! nie! To niepodobna. O nie, wielki Boże! EBOLI / z dumą i szlachetnie / Dla kogo? Jakże nędzne ich rozumowanie! Jakże wątłe tych silnych duchów mędrkowanie! Skarb niewieści — tę miłość, co tak szczęściem darzy, Śmieć uważać na równi z towarem handlarzy! Na nią cenę naznaczać! Na ziemskim przestworze Ona jedna nabywcy innego nie może Znosić prócz siebie samej. Miłość się miłością Opłaca. Jest to diament z bezcenną wartością, Który darować albo wiecznie niepożyty W grobie zagrzebać muszę; jak ów znakomity Przez swą wspaniałość kupiec, który nie wzruszony Złotem Rialta — w pogardzie dla królów korony, Perłę swoją bogatym morzom zwrócić woli Niż za dumny swym skarbem zmarnieć jej pozwoli Zbyciem niżej wartości. CARLOS (Na Boga wielkiego! Ta kobieta jest piękną!) EBOLI Mogą mnie dlatego Nazwać próżną — kapryśną — dbam o to niewiele. Moich rozkoszy nigdy na cząstki nie dzielę. Jedynemu, którego me serce wybierze, Oddam wszystko za wszystko. Cała się w ofierze Oddam raz, lecz na wieki. Tym uczuciem błogiem Uszczęśliwię jednego — lecz ten jeden bogiem Stanie się w sercu moim. Cudne zespolenie Dwojga dusz — pocałunek, zmysłów upojenie, Pierwsza czara miłości i wdzięków potęga, Co po urok magiczny w górne niebo sięga: To jednego promienia kolory siostrzane, Jednego kwiatu liście. Miałażbym zerwane Listki z kwiatu kielicha ronić — oszalała? Ów majestat dziewiczy jaż bym plamić miała, Kalecząc arcydzieło boskie sama po to, By wieczór rozpustnika osładzać pieszczotą? CARLOS Niepodobna! I takie dziewczę tu istniało W Madrycie? A dopiero dzisiaj ją ujrzało Me oko po raz pierwszy? EBOLI Dawno bym rzuciła Dwór ten i świat ten — sama chętnie bym się skryła W poświęcone gdzieś mury; przecież mnie wstrzymuje jeden — jedyny węzeł — węzeł, co krępuje Do świata. Złuda może! Lecz ma niezrównaną Dla mnie cenę: Kocham… i… nie jestem kochaną. CARLOS / z zapałem, zbliżając się do Eboli / Jesteś i niewymownie! Jak Bóg jest na niebie Przysięgam! EBOLI Ty przysięgasz? Przemówił przez ciebie Mój anioł. Tak… gdy Karol przysięga… to zmienia Wątpliwość… teraz wierzę… CARLOS / biorąc ją z czułością w ramiona / Godna uwielbienia Istoto!… cudne, słodkie dziewczę! Zatopiony W tobie uchem i okiem, stoję zachwycony! Któż by ciebie raz widząc, któż by raz szczęśliwie Spotkawszy cię pod niebem, mógł wyrzec chełpliwie, Że nigdy nie pokochał? Lecz tutaj — na dworze Króla Filipa? Tutaj? Co? Czy tutaj może Taki anioł uroczy szczęścia się spodziewa Wśród klechów i bractw mniszych? Tu nie jest właściwa Strefa dla takich kwiatów. Ich ręce by miały Zerwać je?… temu wierzę… o! te by zerwały! Ale nie!… jak żyw jestem! Ja cię mym ramieniem Otoczę i uniosę nad piekieł sklepieniem! Tak jest — pozwól aniołem być twoim. EBOLI / ze wzrokiem pełnym miłości / Jak mało Znałam ciebie, Karolu! O, jakże wspaniałą, Jak bezmierną twe piękne serce daje płacę Za podjętą w zbadaniu jego głębi pracę! / Bierze rękę Carlosa usiłując ją pocałować. / CARLOS / usuwając się / Księżniczko, gdzie ty jesteś? EBOLI / z wdziękiem i gracją wpatrując się w rękę księcia / Piękna i bez miary Bogata jest ta ręka! Ma ona dwa dary Szacowne do rozdania: ma serce Karola I koronę. To dwoje może twoja wola Złoży jednej śmiertelnej! Dar boski — bezmierny Dla jednej! Nadto wielki dla jednej śmiertelnej! Cóż, książę — czy byś nie był skłonny na połowę Rozdzielić tych kosztownych darów: bo królowe Źle kochają. Kobieta, która kochać umie, Ta znowu na koronie mało się rozumie. Więc lepiej podziel, książę, i zaraz, w tej chwili. Zaraz, jak to? Czy byście już je rozdzielili? Już?… naprawdę?… tym lepiej!… szczęśliwą wybraną Czy ja znam? CARLOS Tobie, dziewczę, powinna być znaną. Twej niewinnej, przeczystej istocie otworzę Serce moje do głębi: bo ty na tym dworze Najgodniejsza, jedyna — pierwsza, coś jest w stanie Zrozumieć moją duszę. Przyjm zatem wyznanie: Tak… ja kocham… EBOLI Niedobry człowieku!… więc było Tak ci trudnym wyznać to, co twe serce kryło? Czyś sądził, że się stanę przedmiotem litości, Gdybyś ty miał mnie znaleźć godną twej miłości? CARLOS / ze zdumieniem / Co? Co to jest? EBOLI Tak ze mnie naigrawać w żarcie! Zaprawdę, to nieładnie, książę, tak uparcie Klucza się nawet wyprzeć. CARLOS Klucza!… czy być może? Klucza! / po chmurnym zadumaniu / Tak więc!… pojmuję teraz… o mój Boże! / Czując dreszcz w nogach, chwyta za krzesło i twarz zasłania. / EBOLI / po długiej chwili wzajemnego milczenia pada wydając okrzyk / O hańbo! Com zrobiła! CARLOS / przychodząc do siebie z okrzykiem najsroższej boleści / Tak zepchnięty srodze Z mego nieba! To straszne! EBOLI / kryjąc oblicze w poduszkach / Do czegóż dochodzę? CARLOS CARLOS / padając przed nią na kolana / Księżniczko! Jam niewinny! Nieporozumienie Straszliwe i namiętność — ale na sumienie — Jam niewinny! EBOLI / odpychając go od siebie / Precz z oczu! CARLOS W tak okropnym stanie Mam cię rzucać? Przenigdy! EBOLI / usiłując go oddalić gwałtownie / O, przez litość, panie! Przez wspaniałość! Zejdź z oczu — niechaj cię nie widzę! Chcesz mnie zabić? Ja wzroku twego nienawidzę! / Carlos chce się oddalić. / List mój oddaj i zwróć mi klucz tobie przesłany. Gdzie list drugi? CARLOS Jaki list? EBOLI Przez króla pisany. CARLOS / przejęty zdziwieniem / Przez kogo? EBOLI Co ci dałam przed chwilą. CARLOS Do ciebie? List pisany przez króla? EBOLI O Boże na niebie! Jakże się uwikłałam sama niebezpiecznie! List oddaj!… ja odebrać muszę go koniecznie! CARLOS Od króla i do pani? EBOLI Zaklinam cię w imię Wszystkich świętych! List oddaj! CARLOS Ten właśnie, który mnie Objaśnić miał o czyjejś zdradzie? EBOLI Jam zgubiona! Oddaj! CARLOS List ten — EBOLI / w rozpaczy, załamując ręce / O, cóżem ważyła szalona! CARLOS List pochodzi od króla?… Taki… bez wątpienia Jest dla mnie bardzo drogi — bo wnet wszystko zmienia. / dobywa list wymachując nim z przechwałką / Jest to pismo bezcenne — drogie, ważne. Za nie Wszystkie berła Filipa nie byłyby w stanie Swymi skarby zapłacić. List ten zatrzymuję. / Oddala się. / EBOLI / rzucając się ku niemu / Wielki Boże! Do szczętu zgubioną się czuję! SCENA DZIEWIĄTA / Księżniczka Eboli sama, odurzona, bezprzytomna, po odejściu Księcia biegnie za nim, usiłując go przywołać. / EBOLI Książę!… choć słówko jeszcze!… Książę! Słuchaj!… Nieba! Odszedł!… On mną pogardza! Tegoż jeszcze trzeba!… Oto stoję w okropną samotność strącona — Odepchnięta!… / upada na krzesło — po chwili / Nie!… tylko przez jakąś zwalczona Rywalkę! Kocha… wyznał; więc nie ma wątpienia. Lecz kto jest ta szczęśliwa? Tyle bez przeczenia Można wiedzieć, że kocha miłością wzbronioną. Boi się ujawnienia. Okrywa zasłoną Swą namiętność przed królem. Czemuż przed tym skrywa, Który by rad ją widział? Czyliż podejrzywa Rywala w swoim ojcu? Zalotne zamiary Królewskie gdym zdradziła, zdał się być bez miary Wesoły i szczęśliwy… Jakże się to stało, Że w nim cnoty surowej uczucie zniemiało Tu właśnie? Cóż mu zjedna zdrada odsłoniona Króla względem królowej, która… / Zatrzymuje się nagle, uderzona jakąś myślą — jednocześnie zrywa z piersi szarfę, którą oddał Carlos, przypatruje się jej z pośpiechem i poznając, woła / O szalona! Teraz na koniec!… Gdzież mnie zmysły opuściły? Teraz się oczy moje nagle otworzyły. Nim monarcha ją wybrał, miłość ich łączyła Już od dawna! A bez niej jam nigdy nie była Dlań widzialna. Ona to była domniemaną, Gdziem ja się tak bez granic sądziła kochaną? Oszustwo bezprzykładne!… A jam mu tak szczerze Wyznała moją słabość! / po chwilowym milczeniu / Ja w siłę nie wierzę Miłości bezwzajemnej! Ległoby w tej próbie Kochanie bez nadziei. Lekceważyć sobie To, za czym najświetniejszy król goni daremnie! Zaprawdę — serce, które kocha bezwzajemnie, Takich ofiar nie niesie. Jakże były wrzące Te usta w pocałunku! Jak serce bijące W łonie, co mnie tuliło! Próba nazbyt śmiała Wierności romantycznej, gdyby ta nie miała Wspólnością być krzepiona. I klucz w dobrej wierze Przyjmuje, sądząc, że go z rąk królowej bierze. W olbrzymi krok miłości skorą wiarę daje. Na schadzkę staje… staje… rzeczywiście staje! Wierzyć w żony Filipa czyn taki szalony Jak mógł, gdyby do tego nie był ośmielony. To jasne! Do jej ucha przystęp więc znajduje. Kocha! Nieba! Ta święta ziemską miłość czuje! Jak przebiegła! Ja drżałam w głębi mej istoty Przed straszliwym a wzniosłym obrazem twej cnoty. Górowała wyższością — gasłam w jej świetności. Zazdrościłam spokoju jej cudnej piękności, Tego spokoju duszy wyniosłej, a który Nie zaznał żadnej burzy śmiertelnej natury! Spokój więc był pozorem! Pragnęła ucztować U dwóch stołów i cechę boskości zachować W masce cnoty, spod której zarazem, zuchwała, Po zbrodnicze zachwyty tajemnie sięgała! Wolnoż jej to? Kuglarce, czyliż to ujść może Bez pomsty, bo się mściciel nie zjawia? O Boże! Nie! Na to nie pozwolę! Ile serce zdoła, Tylem ją uwielbiała. To o pomstę woła! Niech o tym król się dowie, jakiego ma wroga, / po chwili namysłu / Król! Słusznie… to do ucha jego pewna droga. / Oddala się. / SCENA DZIESIĄTA / Pokój w pałacu królewskim. / / Książę Alba, Ojciec Domingo. / DOMINGO Cóż mi powiedzieć macie? ALBA Mam ważne odkrycie, Które dzisiaj zrobiłem — a to należycie Warto by nam wyjaśnić. DOMINGO Ciekawym rozmowy I waszego odkrycia. ALBA W przedsalach królowej O południu z infantem spotkanieśmy mieli. Zostałem obrażony. Obaśmy zawrzeli. Spór nasz stał się za głośnym. Każdy chwycił zbroję. Wtem królowa na hałas otwiera podwoje, Między obu nas staje — obrzuca go wzrokiem Poufale wszechwładnym — raz nań rzuca okiem — Księciu ręka drętwieje — spór uściskiem godzi, Pocałunkiem mnie darzy i wnet gdzieś uchodzi. DOMINGO / po chwili milczenia / To bardzo podejrzane! Książę mi poddaje Do rozwagi myśl pewną. W mej piersi — wyznaję — Ta myśl dawno kiełkuje. Zbiegam od tych marzeń. Z nikim dotąd nie dzielę postrzeżeń i wrażeń: Bo są miecze dwusieczne — są i przyjaciele Niepewni. Tych się boję. Trudności za wiele Robić w ludziach różnicę, a jeszcze zbadanie Głębi ludzkiej trudniejsze. Często nam się staje Z powiernika złym wrogiem wymknięte z ust słowo. Więc moją tajemnicę pod deskę grobową Skryłem — aż ją wyjaśnią czasy może bliskie. Niejedne służby królom świadczone są śliskie. Pocisk za ryzykowny, jeśli nie dopadnie Ofiary, przez odbicie w strzelca godzi snadnie. Chociaż chciałbym przysięgą stwierdzić to, co mówię, Przecież świadek naoczny — w podsłuchanym słowie, Dowód jakiś lub świstek pisany, choć mały, Więcej by na tej szali ciężaru dodały Niż uczucia najżywsze. To szkopuł szatański, Że się właśnie znajdujem na ziemi hiszpańskiej. ALBA Czemuż to? DOMINGO Bo namiętność gdzieś na innym dworze Mniej jest baczną na siebie. Tu ona nie może Wyzwolić się spod prawa czujnego w tej mierze. Hiszpańskie monarchinie, bardzo temu wierzę, Trudność mają z grzeszeniem. Lecz nieszczęście chciało, Że tam właśnie — tam trudność, gdzie by nam się dało Podejść ją najpomyślniej, i to niespodzianie. ALBA Posłuchajcie mnie dalej. Książę posłuchanie Miał dzisiaj u monarchy. To godzinę trwało. O zarząd w Niderlandach prosił — i to z całą Gwałtownością i głośno. Wszystko na uboczy W gabinecie słyszałem. Czerwone miał oczy Od łez, kiedym go spotkał na progu podwoi. W chwilę potem miał pozór, jakby że nie stoi O tę godność — a nawet nie taił zachwytu, Że monarcha mnie wyniósł do tego zaszczytu. „Rzecz wzięła inny obrót — i lepszy” — powiada. Obłudnym nie był nigdy. Jakże mi wypada Godzić takie sprzeczności? Infant lekceważy Pominięcie swych usług — mnie łaską król darzy, Dając poznać zarazem, że gniew na mnie chowa. W cóż mam wierzyć? Zaprawdę moja godność nowa Więcej grozi wygnaniem, niż mi łaskę wróży. DOMINGO Do tego zatem przyszło? Do tego? Więc burzy Jedna chwila, co tyle lat się budowało? I wy na to spokojni? To was troszczy mało? Znacież tego młodzieńca? Wam to nie widnieje, Co nas czeka, gdy władzą kiedyś zwielmożnieje? Infant — ja mu nie jestem wrogiem. Inne troski Trują spokój — o tron ten, Boga, Kościół Boski! (Znam infanta — wzrok mój w jego duszę wnika.) W niej plan straszny — Toledo — wściekły się zamyka! On chce zostać regentem i obejść się wcale Bez naszej świętej wiary. W nim serce w zapale Gore dla nowej cnoty, która w swojej dumie Wystarcza sama sobie i żebrać nie umie U progów żadnej wiary. Myśleć się odważa! Głowa jego obrazy jakieś złudne stwarza, Człowieczeństwu cześć niesie. Książę! Z tym marzeniem Czy on wart co na króla? ALBA Wszystko przywidzeniem Jest waszej wyobraźni. Dziś młode pacholę Pragnie, dumą wiedzione, odegrać swą rolę. Cóż ma wybrać innego? Ale te poglądy Zmienią się — niech w swe ręce raz pochwyci rządy. DOMINGO Wątpię ja — on jest dumny z tej swojej wolności. Nie nawykł do przymusu; a kto chce karności, Niech umie przymus znosić. By zasiąść na tronie Będzież on wart? Olbrzymi duch ten, co w nim płonie. Potarga sieć państwową przez nas rozpostartą. Na próżno się starałem tę wolę upartą Zwątlić życiem rozpustnym. Wyszedł on zwycięsko Z każdej próby. To straszne taką duszę męską Widzieć w tak silnym ciele! A Filip dobiega Końca sześciu krzyżyków. ALBA Wzrok wasz gdzieś dostrzega Przyszłość bardzo odległą. DOMINGO Z królową w jedności! W obu piersiach nurtuje dziś jeszcze w skrytości Trucizna nowatorstwa, lecz niech tron owładnie, Wnet się pole rozszerzy. Znam ja ich dokładnie Tych Walezych. Słabostką niech król Filip zgrzeszy, A lękajmy się zemsty, z jaką wnet pośpieszy Cichy dziś nieprzyjaciel. Dziś nam szczęście świeci: Bo niech tylko ich ubiec zdołamy, a w sieci Wpadną razem oboje. Królowi rzucony Znak trwogi — mniejsza o to, że nie dowiedziony — Da już wielką wygraną, gdy mu spokój struje. My oba nie wątpimy. Trudu nie kosztuje Dowieść czynu, o którym ma się przekonanie. Zawodu nam nie zrobi staranne szperanie. Odkryjemy coś więcej — zwłaszcza gdy powiemy Sobie naprzód, że odkryć koniecznie musiemy. ALBA Jedno tu najważniejsze zadałbym pytanie: Kto z nas obu przed królem z ostrzeżeniem stanie? DOMINGO Ani jeden, ni drugi. Dowiedz się, mój książę, Że od dawna tę siatkę tajemniczo wiążę, I do planu wzniosłego nastawiam ją pilnie. Lecz ku temu nasz związek nie stoi dość silnie. Nam potrzebny ktoś trzeci w najważniejszej roli. Król się kocha tajemnie w księżniczce Eboli. Podniecam miłość, która lichwę niesie w zysku. Jako króla posłannik wciągnę ją do spisku. Pod wpływem młodej damy, gdy dzieło dojrzeje, Niech nam wspólniczka spisku koroną jaśnieje. Sama tu mnie wezwała. Nadzieje me całe W niej pokładam. I rychło owe lilie białe, Godło domu Walezych, w jednej nocnej chwili Może dziewczę hiszpańskie do ziemi pochyli. ALBA Co słyszę? Jestże prawdą, coś wyrzekł? O nieba! Podziwiam cię! Nad cios ten więcej już nie trzeba. Ja się zachwycam tobą — dominikaninie! Niezawodnie zwycięstwo teraz nas nie minie. DOMINGO Ktoś nadchodzi — to ona. ALBA A więc ja kryjomie Zaczekam w bocznej sali. DOMINGO Ja was zawiadomię. / Książę Alba oddala się. / SCENA JEDENASTA / Księżniczka Eboli i Domingo. / DOMINGO Na wasz rozkaz, księżniczko. EBOLI / śledząc za Księciem Albą okiem ciekawym / Nie jesteśmy sami, Jak widzę, świadek jakiś znajdował się z wami. DOMINGO Jak to? EBOLI Ktoś wyszedł od was? DOMINGO Księżniczko łaskawa, To książę Alba, który właśnie tutaj stawa Pragnąc wam cześć swą oddać, po mnie o wstęp prosi. EBOLI Książę Alba? Cóż on chce? I jakież przynosi Żądanie? Czy wiesz, ojcze, i możesz powiedzieć? DOMINGO Ja? Księżniczko, nie pierwej, aż będę mógł wiedzieć, Jak ważna okoliczność, a dla mnie szczęśliwa, Przed księżniczkę Eboli powtórnie mnie wzywa. / milczy przez chwilę, jakby wyczekując odpowiedzi / Czy może traf szczęśliwy złamał cię w uporze, Traf życzeniom monarchy przychylniejszy może? Więc i nadzieja moja nie była zbyt płonną, Że cię głębsza rozwaga zrobi z czasem skłonną Do przyjęcia ofiary, odepchniętej srodze Przez twój upór i kaprys? Dzisiaj więc przychodzę Pełen dobrej nadziei. EBOLI Daliście królowi Mą ostatnią odpowiedź? DOMINGO Nie chciałem żalowi Oddawać go na pastwę, więc mu oszczędziłem Bólu. Masz czas, księżniczko, jeszcze słówkiem miłem Pierwszy krok załagodzić. EBOLI Oświadczcie królowi, Że go czekam. DOMINGO Zaprawdę, czyliż śmiem słuchowi Wierzyć? Piękna księżniczko, prawdę mówisz? Szczerze? EBOLI Nie na żart przecie! Cóż to? Mnie obawa bierze! Cóż zrobiłam, że wasze rumieńcem oblane… Wasze nawet oblicze? DOMINGO Szczęście niespodziane! Które pojąć, księżniczko, ledwie jestem w stanie. EBOLI Tak, ojcze przewielebny, to niech pozostanie Zawsze wam niepojętym. O! Za skarby ziemi Nie chciałabym zbadaną być śledztwy waszemi! Że tak jest, to dość dla was. Nie trudźcie więc głowy Badaniem, wpływom czyjej uległam namowy. A na waszą pociechę zapewniam was szczerze, Że udziału w tym grzechu ni Kościół nie bierze, Ni wy sami — pomimo jasności dowodów, Że bywają wypadki z koniecznych powodów, W których Kościół zmuszony młodych córek ciało Poświęcać wyższym celom. To mnie nie skłaniało. Tego rodzaju, ojcze, zasada pobożna Nadto szczytną jest dla mnie. DOMINGO Usunąć ją można Jak tylko jest zbyteczną. EBOLI Monarchy łaskawie Baczcie prosić z mej strony, aby mnie w tej sprawie Nie chciał mylnie rozumieć: bo ja się nie zmienię. Tu się tylko zmieniło rzeczy położenie. Gdy króla prośbę gniewną wzgardziłam odmową, Mieniłam go szczęśliwym z tak piękną królową, Sądząc, że mej ofiary godną wierna żona. Tak to wówczas sądziłam — wówczas. Dziś zasłona Spadła mi z oczu. DOMINGO Dalej! Księżniczko kochana, Mów — my się rozumiemy. EBOLI Dość, że jest schwytana! Nie oszczędzam jej dłużej. Jam chytrą schwytała, Króla — całą Hiszpanię — i mnie oszukała! Kocha! Ja wiem, że kocha! Mam niezaprzeczony Dowód, przed którym zadrży. Król nasz jest zdradzony! Na Boga — nie bez pomsty! Obłudne jej lice Odrę z maski i światu odsłonię grzesznicę. Sama z mojego szczęścia składam tu ofiarę. To mój zachwyt, to triumf: bo wiem, że nad miarę Większą będzie jej strata. DOMINGO Gdy wszystko dojrzało, Pozwolisz mi, księżniczko, że mogę już śmiało Zawezwać księcia Albę. / Wychodzi. / EBOLI / zadziwiona / Lecz cóż z tego będzie? SCENA DWUNASTA / Księżniczka Eboli, Książę Alba i Domingo. / DOMINGO / wprowadzając Księcia / Nasze wieści, mój książę, w wiadomym ci względzie Przychodzą tu za późno, księżniczka odsłania Tajemnice, o których nasze domniemania Usłyszeć miała właśnie. ALBA Moje tu przybycie Mniej ją zatem zadziwi. Podobne odkrycie Wymaga oczu niewiast. Ja moim nie wierzę. EBOLI Mówicie o odkryciach? DOMINGO Pragniemy w tej mierze, Najłaskawsza księżniczko, objawu twej woli — W jakim miejscu? O której godzinie pozwoli… EBOLI I to nawet! Więc dobrze. O południu zatem Jutro czekać was będę. Zależy mi na tem, By dłużej tajemnicy nie kryć pobłażaniem I króla nie uwodzić dłuższym jej skrywaniem. ALBA To właśnie tu mnie wiodło. Król niechaj się dowie Natychmiast, ale od was. W waszym tylko słowie Wieść ta dojść go powinna: bo komuż innemu, Komuż wierzyć ma słuszniej niż oku śledczemu Towarzyszki swej żony. DOMINGO Komuż prócz was tylko, Która, jeżeli zechcesz, możesz jedną chwilką Owładnąć nim bez granic? ALBA Ja się sam wyznaję Księcia wrogiem otwartym. DOMINGO Mnie również podaje Za wroga głos powszechny. Księżniczka Eboli Jest wolną. Do milczenia gdzie nas wzgląd niewoli, Tam wy prawo mówienia macie już ze względu Na powinność: to wasza powinność z urzędu. Król nam i tak nie ujdzie — niech tylko ujrzymy Skutek waszych podszeptów, my dzieło skończymy. ALBA Ale spieszyć się radzę — każda chwila drogą. Mnie rozkazy do wyjścia rychło wezwać mogą. DOMINGO / po niejakim namyśle zwracając się do Księżniczki / Gdyby nam listy jakie wykryć się udało — Naturalnie infanta — myślę, że niemałą Oddałaby posługę piśmienna rozmowa. Spróbujmy. Wszak zda mi się, że wasza alkowa Najbliżej położona królowej mieszkania? EBOLI Najbliżej. Lecz mnie dziwi cel tego pytania. DOMINGO Gdyby nam znaną była ślusarska budowa Zameczków! Czy nie wiecie, gdzie ten kluczyk chowa, Który od jej szkatułki zamykania strzeże? EBOLI / po namyśle / To może doprowadzić do celu — tak wierzę. Znalezienie kluczyków, sądzę, że nietrudne. DOMINGO Listy chcą mieć posłańców — tu zaś bardzo ludne Otoczenie królowej. Gdyby to bezdroże Kto zbadał… złoto wprawdzie bardzo wiele może. ALBA Czy infant nie ma przecie kogoś poufnego? DOMINGO Nie ma. W całym Madrycie nie ma ni jednego. ALBA To szczególne! DOMINGO Wierzcie mi — ni jednej osoby, Pogardza dworem całym — mam już tego proby. ALBA Ależ przecie — pozwólcie — wszak w dzisiejszej dobie Wychodząc od królowej, przypominam sobie, Żem widział, jak z jej paziem rozmawiał kryjomo. EBOLI / nagle przerywając / Ależ gdzie — nie… to było… ależ to wiadomo… To wcale do innego… DOMINGO Czyliż możem wiedzieć? To ważna okoliczność — warto ją wyśledzić. / zwracając się do Alby / Znasz, książę, tego pazia? EBOLI Ależ to rzecz inna… Cóż by zresztą być miało? Igraszka dziecinna! Znam ją zresztą, to dosyć. Zatem do widzenia, Nim z królem mówić będę. Tymczasem śledzenia Więcej może odkryją. DOMINGO Więc król może wierzyć Nadziei? Mnie z tą wieścią czy wolno pobieżyć? Czy pewno? I… godzinę czy oznaczyć mogę, Która do jego szczęścia otworzy mu drogę Nasyceniem pragnienia? EBOLI W tygodnia połowie Podam się za cierpiącą — a zwykle niezdrowie Rozłącza nas z królową, jak to pewnie wiecie — Będę więc sama jedna w moim gabinecie. DOMINGO Szczęśliwy! Wielka stawka została wygraną! Śmiało wszystkie wyzywam królowe!… EBOLI Wezwaną Jestem do niej — słyszycie? A więc do widzenia! / Spiesznie się oddala. / SCENA TRZYNASTA / Książę Alba, Domingo. / DOMINGO Cóż, książę? Z taką różą… i z twego ramienia Siłą w boju… ALBA I jeszcze — dodaj… z Bogiem twoim, A przed burzą grożącą oba się ostoim. / Obaj się oddalają. / SCENA CZTERNASTA / W klasztorze kartuzów. / / Carlos i Przełożony. / CARLOS / wchodząc / Był już zatem?… żałuję… PRZEŁOŻONY Trzy razy od rana, Wyszedł stąd przed godziną. CARLOS A czy wam nie znana Pora, w której miał wrócić? PRZEŁOŻONY Wróci przed dwunastą. CARLOS / staje przy oknie i rozgląda się po miejscowości / Klasztor wasz na uboczu — a tam widne miasto Po szczytach swoich wieżyc. Pod murami płynie Manzanares. Wybornie! Miejscowość jedynie Do mych życzeń wybrana. Istna tajemnica Z tą ciszą dookoła. PRZEŁOŻONY Jak życia granica Na przejściu do wieczności. CARLOS Wielebny kapłanie! Jam waszej sumienności oddał w zachowanie Wszystko, co się mym skarbem — świętością nazywa. Niech z żyjących nikt nie wie, niech nie podejrzywa, Z kim tu miewam rozmowy tajemne. Mnie na tem Zależy nadzwyczajnie, by przed całym światem Skryć stosunki z człowiekiem tu oczekiwanym. Dlatego był przeze mnie ten klasztor wybranym: Tum wolny od napadu, zdrada mnie nie straszy. Pozwólcie w tym się odnieść do przysięgi waszej. PRZEŁOŻONY Zaufaj nam zupełnie, panie miłościwy. W takich grobach nie szpera zwykle podejrzliwy Wzrok królewski. Ciekawe ucho z podsłuchami Chętnie lega pod szczęścia lub żądzy progami. W tych murach świat zamiera. CARLOS Lecz, ojcze pobożny, Nie sądź, że przezornością kryję zamiar zdrożny Z krzywdą mego sumienia. PRZEŁOŻONY Myśli tej nie żywię. CARLOS Myliłbyś się, mój ojcze, myliłbyś prawdziwie, Bo moja tajemnica znosi oko Boże, Lecz przed ludzkim truchleje. PRZEŁOŻONY Mój synu — cóż może Nas to troszczyć? To miejsce zarówno otwarte Niewinności, jak zbrodni; a co twoje warte Zamiary, złe czy dobre, zacne czy zbrodnicze, Sam osądź własnym sercem. CARLOS Nasze tajemnicze Działanie twego Boga świętości nie plami, Boć to Jego jest dzieło. A wreszcie przed wami Mogę odkryć… PRZEŁOŻONY A po cóż? Uwolnij mnie raczej — Na ten świat — jego marność, oko me nie baczy. Leżą dawno pieczęcią zamknięte przed drogą Wielką, która mnie czeka. Jakąż wartość mogą Mieć dla mnie, bym się trudził w przeddzień oddalenia Łamaniem tej pieczęci? One do zbawienia Niepotrzebne mi wcale. Dzwon mnie wzywa — książę, Pozwól, że na pacierze do chóru podążę. / Oddala się. / SCENA PIĘTNASTA / Don Carlos. Markiz Poza wchodzi. / DON CARLOS Ach! Nareszcie, markizie! POZA Jakież ciężkie próby Przetrwała niecierpliwość przyjaźni! Dwie doby Słońce świat już obiega, jak mego Karola Losy są rozstrzygnięte — a mnie jego dola Nie znana do tej pory! To przejmuje bólem. Jesteście pojednani… mów! CARLOS Kto? Z kim? POZA Ty z królem. I przyszłość naszej Flandrii również rozstrzygniona? CARLOS Że Alba do niej spieszy, to rzecz niecofniona. Tak jest. POZA To być nie może! Zawód niesłychany! Miałżeby cały Madryt zostać okłamany? Mówią, żeś do tajnego miał być przypuszczony Posłuchania — i że król… CARLOS Został niewzruszony! Dzieli nas stokroć większe — wieczne rozdwojenie. POZA I ty wcale nie jedziesz do Flandrii? CARLOS Nie! nie! nie! POZA O wy nadzieje moje! CARLOS Odłóżmy na chwilę Ten przedmiot. O Rodrygu! Ileż ja — ach, ile Przeżyłem od tej pory, gdyśmy w różne ślady Rozeszli się! Przed wszystkim żądam twojej rady. Ja muszę z nią pomówić. POZA Z matką? Nie! Dlaczego? CARLOS Mam nadzieję! Ty bledniesz? O, niech z czoła twego Ustąpi ten niepokój. Mnie szczęście wznieść może! Ja muszę być szczęśliwym! O tym w innej porze Rozpowiem ci. A teraz wskaż sposób rozmowy. POZA Cóż to? Na czym oparty ten sen gorączkowy? CARLOS O, nie sen! Jak Bóg wielki! Prawda! Prawda szczera! / wydobywając list Króla pisany do Księżniczki Eboli / W tym piśmie, ważnym bardzo, ona się zawiera. Królowa wolna w oczach tak żyjących ludzi, Jak wolna w oczach Boga! Czytaj! To ostudzi Do podziwu ochotę. POZA / list otwierając / Cóż to? List skreślony Własną ręką monarchy? / po przeczytaniu listu / Któż nim zaszczycony? CARLOS Kto? Księżniczka Eboli! Przedwczoraj o ranku Odebrałem z rąk pazia królowej w krużganku Klucz i pisma nieznane. Objaśnia osnowa: Jak we skrzydle pałacu, gdzie mieszka królowa, Mam szukać gabinetu, gdzie mą ukochaną Znajdę mnie czekającą. Za wskazówką daną Biegnę… POZA Śmiałżeś szalony! CARLOS Pismo mi nieznane — A gdy serce me jednej istocie oddane, Któż więc inny jak ona mógł się mienić celem Uwielbienia Carlosa? Podążam z weselem W lewe skrzydło pałacu — śpiew czarowny słyszę, Który z wewnątrz dolata i w ustronną ciszę Wiedzie mnie jak przewodnik. — Otwieram podwoje — Ach! I kogoż odkrywam? Pojmiesz zgrozę moję! POZA O! Ja wszystko zgaduję. CARLOS Zguba mi groziła Bez ratunku — Rodrygu! Gdyby nie zbawiła Jej anielska opieka. Jakiż traf złośliwy! Niebaczne moje słowo czy wzrok mój życzliwy Mami ją słodkim błędem, że to serca bicie Ona budzi w mym łonie — i że cierpię skrycie. Szlachetna! Nierozważnie czułe serce skłania Do miłości wzajemnej. Sądząc, że mi wzbrania Zbytnia skromność me usta wyznaniem otworzyć, Zdobywa się na śmiałość, by koniec położyć Męczarni… piękną duszę sama odkryć woli… POZA Mówisz to tak spokojnie? Księżniczka Eboli Przejrzała cię do głębi. Nie ma wątpliwości — Ona przenikła tajnię skrywanej miłości. Tyś ją ciężko obraził — a ona używa Praw wszechwładnych nad królem. CARLOS Ona jest cnotliwa! POZA Z samolubstwa miłości jest nią, wierzę, ale Ja się lękam tej cnoty — znam ją doskonale. Nie stać jej ideału dosiąc loty swemi — Owej cnoty, co z duszy macierzystej ziemi, Dumna uroczym pięknem swego majestatu, Puszcza pędy, swobodna, lśniące barwą kwiatu, Który bez ogrodniczej wystrzela pomocy. Ta zaś, obca latorośl, pod niebem północy Wyrosła sztucznym ciepłem. Jest to wychowanie — Zasada — dać jej możesz, jakie chcesz nazwanie; Niewinności nabytej, chytrze wywalczonej Przebojem na krwi wrzącej — wszakże odnoszonej Z sumiennością do nieba, co ją nakazuje I płaci. Sam więc osądź; czy kiedy daruje Królowej, że mógł minąć młodzieniec szalony Jej cnotę — ten skarb pracą ciężką wywalczony, By za żoną Filipa goniąc w zaślepieniu, Sam ginął w beznadziejnym swych uczuć płomieniu? CARLOS Znasz księżniczkę tak dobrze? POZA Bynajmniej — znam mało — Parę razy widziałem — lecz mnie się wydało, Pozwól, że ci to wyznam: jakby umiejętnie Kryła nagość rozpusty, wrzącej w niej namiętnie, I dobrze pamiętała o tej swojej cnocie. Spojrzałem na królowę. Jakże w tej istocie Wszystkom znalazł odmienne. Karolu kochany, Ten majestat wrodzony, spokojem owiany, Ta swoboda bez troski, ta wdzięczna postawa Bez sztucznych obrachowań, od której obawa Jest równie tak daleką jak zbytek śmiałości. Drogą wąską, pośrednią cnej przyzwoitości, Stąpa krokiem odważnym — a każde stąpnienie Jedna — choć o tym nie wie — dla niej uwielbienie Tam, gdzie go budzić nie ma ni chęci, ni woli. Czy teraz w tym zwierciadle Karol swą Eboli Tu jeszcze odnajduje? Księżniczka tu była Stateczną: bo kochała. Miłość tu pełniła Dosłownie straż nad cnotą, dając nań baczenie. Ty jej nie nagrodziłeś… więc upada… CARLOS / gwałtownie / Nie! nie! / przechadzając się po scenie / Nie! Mówię. Gdybyś wiedział, jak trafnie ubiera Ten strój mego Rodryga — gdy gwałtem odbiera Swojemu Karolowi tę rozkosz bez miary, Ten dar najwyższy nieba — gdy okrada z wiary W zacność ludzką! POZA O drogi! Czyliż zasłużenie Taki wyrzut odbieram? Bóg mi sędzią, że nie. O! Niechby ta Eboli była i aniołem — Ja ze czcią równą twojej, z pochylonym czołem Dałbym pokłon jej chwale, żeby tylko była Tej serca tajemnicy twojej nie odkryła! CARLOS Patrz, jak płonną twa bojaźń! Czyżby siebie samą Wyjawieniem dowodów chciała okryć plamą? Czyliż własny swój honor poświęci w ofierze Za tę smutną przyjemność, jaką z zemsty zbierze? POZA Aby zatrzeć rumieniec, który skrasił lice, Niejedna poza wstydu rzuca się granice. CARLOS / powstając z oburzeniem / Nie! To jest za okrutne — to sąd nadto srogi! Dumną jest i szlachetną — ja znam ją — i trwogi Nie mam żadnej. Na próżno zrażasz z taką pracą Me nadzieje. Chcę mówić z matką. POZA Teraz? Na co? CARLOS Ja nie znam już względności — nie chcę mieć zagadką Mego losu. Rozmowę wyjednaj mi z matką. POZA Ten list chcesz jej pokazać? Takie to zadanie Chcesz spełnić? I naprawdę? CARLOS Zakończ to badanie, A znajdź sposób rozmowy, znajdź sposobność jaką. POZA / znacząco / Czyś nie wyznał, że kochasz matkę? A wszelako Chcesz jej list ten pokazać? / Carlos, milczący, stoi ze spuszczonym wzrokiem. / W rysach twego czoła, Karolu, wyczytuję nieznaną mi zgoła Myśl jakąś… Ty odwracasz ode mnie spojrzenie… I czemu je odwracasz? Moje podejrzenie Byłożby prawdą? Pozwól — niech zbadam z mej strony, Czym ją słusznie wyczytał? / Carlos oddaje Markizowi do rąk list, który on rozdziera. / CARLOS Co to jest? Szalony! Zaprawdę! Wyznaję ci — ja całą oparłem Nadzieję na tym piśmie… POZA Dlatego je zdarłem, Żem odgadł te nadzieje. / Markiz zatapia wzrok badawczy w Carlosie, który na niego patrzy z powątpiewaniem. Chwila milczenia. / Powiedz mi — co może Mieć za związek królewskie znieważone łoże Z twoją — z twoją miłością? Był ci niebezpieczny Król Filip? Zaniedbany stosunek serdeczny Przez męża, czy łącznością jaką cię zespala Z twą nadzieją szaloną? Czy grzech jego kala Przedmiot miłości twojej? Teraz więc prawdziwie Pojmować cię zaczynam. Jakże niewłaściwie Rozumiałem tę miłość, co twym sercem władnie! CARLOS Co? — Rodrygu — co myślisz? — POZA Dziś widzę dokładnie, Z czym pożegnać się muszę. Tak! — niegdyś bywało! — Niegdyś — całkiem inaczej. Twe łono pałało Szczytnym ogniem! Ty byłeś bogaty! bogaty! Wtedy pierś twa obszerna tuliła wszechświaty! To wszystko dziś przepadło! Samolubstwa siła I jedna żądza szału wszystko zatopiła. Serce w piersi zamarło! Kropli łzy ci braknie Dla twych ludów niedoli, co ratunku łaknie! Ty dla niej łez już nie masz! Jakiż stał się z ciebie Biedny żebrak — Karolu! — odkąd oprócz siebie Ty nie kochasz nikogo! CARLOS Słyszę w twoim głosie Wyrok pogardy dla mnie. POZA Nie myśl tak, Carlosie — Ja znam ten stan wzburzenia. Tu jest winą całą Chwalebne twe uczucie, które cię zbłąkało. Królowa była twoją — król ją wydarł tobie. Przecież dotąd przez skromność nie ważyłeś sobie Praw rościć, sądząc, że król godnym jest swej żony. List ten sprawę rozstrzygnął. Nie śmiałeś głośno wyrzec wyroku z twej strony. Ty twoją godnością Poczułeś się tu wyższym. Z dumną więc radością Ujrzałeś tu tyranię grabieży stwierdzoną, I z rozkoszą głosisz swą godność obrażoną, Gdyż schlebia wielkim duszom cierpienie bezprawia. Tu jednak wyobraźnia myśl twą w obłęd wprawia! Zadosyćuczynienia duma zapragnęła; Twa miłość po ziszczenie nadziei sięgnęła. Widzisz — ja to wiedziałem, żeś siebie w tym razie Źle zrozumiał. CARLOS Mylisz się — stawiasz w tym obrazie Za wysoko myśl moją. Ach! Taką nie była Ani jej też szlachetność taka podnosiła, Jaką mi wmówić pragniesz. POZA Znałbym cię tak mało? Wiedz, że gdyby stąpienie mylne znowu miało Kroki twoje obłąkać — w każdym razie mogę Ze stu cnót znaleźć jedną, która cię na drogę Prostą znów wyprowadzi i oświeci w błędzie. Gdy się już rozumiemy — teraz — niech to będzie! Musisz się widzieć — musisz pomówić z królową. CARLOS Rumienię się przy tobie. POZA Ufaj mi! Masz słowo — Myśl szczęśliwa i śmiała przyszła mi do głowy. Usłyszysz ją, Carlosie, z pięknych ust królowej. Ja się do niej docisnę. Gdy mnie los nie zmyli, Jutro wszystko wyjaśnię. Ty zaś do tej chwili Miej w pamięci, Carlosie, że zamiar zrodzony We wznioślejszym umyśle — do czynu znaglony Cierpieniami ludzkości — tysiąckroć chybiany, Nie ma być nigdy, słyszysz! Nigdy zaniechany. Wspomnij sobie na Flandrię. CARLOS O! Wszystko uczynię, Co ty każesz — i cnota! POZA / zbliżając się do okna / Koniec tej godzinie Rozmowy. Twojej świty słyszę już zgiełk z dala. / żegnając się uściskiem / Wróć do roli książęcia, a ja do wasala. CARLOS Zaraz jedziesz do miasta? POZA Zaraz. CARLOS Pozwól — słowo — O małom nie zapomniał. Przynoszę ci nową Bardzo ważną wiadomość. Król listy wysłane Do Brukseli otwiera. Polecenie dane Tajemnie wszystkim pocztom. Miej się na baczeniu. POZA Od kogo masz te wieści? CARLOS W poufnym zwierzeniu Podał mi je Don Rajmond de Taksis. POZA / po chwili namysłu / To jeszcze! Zatem w poczcie niemieckiej listów nie umieszczę. / Wychodzą każdy innymi drzwiami. / AKT TRZECI / Sypialnia królewska. / SCENA PIERWSZA / Na stole dwie palące się świece. W głębi sceny kilku paziów uśpionych klęczy. Król, w połowie rozebrany z wierzchniej szaty, stoi przed stołem, wsparty jedną ręką na poręczy krzesła, w głębokim zamyśleniu. Przed nim leżą medalion i papier. / KRÓL Zawsze była marzącą — któż jej nie znał taką? Miłości dać jej nigdy nie mogłem. Wszelako Czy brak tego uczuwać kiedy się zdawała? Jasny dowód, że w maskę fałszu się skrywała. / w tej chwili robi poruszenie, które go do przytomności przywodzi — z podziwieniem podnosi oczy / Gdzież byłem? Czy prócz króla wszystko we śnie tonie? Co? I światło ostatkiem swego blasku płonie? Dzień świta — i noc przeszła dla mnie bez wywczasu — Przyjm ją w dani, naturo, bo król nie ma czasu Powetować jej straty. Niechaj dzień w poranku Zabłyśnie, gdy ja czuwam. / gasi światło i odsuwa firanki z okien. Przechadzając się po scenie spostrzega uśpionych paziów i chwilę przed nimi się zatrzymuje — po czym pociąga za taśmę od dzwonka / Czy kto śpi w krużganku?… SCENA DRUGA / Król, Hrabia Lerma. / LERMA / z przerażeniem widząc czuwającego Króla / Czy wasza mość królewska czuje się niezdrowym? KRÓL W nocy pożar wybuchnął we skrzydle zamkowym. Nie słyszeliście zgiełku? LERMA Nie, panie — żadnego. KRÓL Jak to? Nie? Więc to dziełem marzenia sennego? Sny takie nie przychodzą trafunkiem do głowy. Wszak w tym skrzydle pałacu sypialnie królowej? LERMA Tak, panie najjaśniejszy. KRÓL Sen ten niepokoi. Nakażcie, niech się odtąd straż zamku podwoi, Gdy się ściemni — słyszycie, ale to tajemnie — Ja nie chcę… żeby… Czego tak śledzicie we mnie? LERMA Widzę oczy płonące, wywczasu spragnione. Czy śmiem, panie, na życie tak drogo cenione Zwrócić twoją uwagę? Daruj, że się waży Sługa twój ostrzec ciebie, że ten wyraz twarzy, Noszący tak wyraźnie piętno udręczenia, Lud twój przerazi trwogą. Dwie godzin wytchnienia Zaledwie… KRÓL / ze wzrokiem objawiającym roztargnienie / W Eskurialu znajdę nieprzespany Sen wieczny. Tu — jak długo król snem kołysany, Pozbawion korony — a męża uśpienie Kradnie mu jego żonę. Lecz to potwarz! Nie! nie! Czyliż to nie kobieta, czy nie białogłowa Wszepnęła mi do ucha te oszczercze słowa? Imię kobiety — potwarz. Nie wprzód jej uwierzę, Aż wsparta sądem męskim pewności nabierze. / do paziów, którzy przez ten czas ze snu się ocknęli / Przyzwać księcia! / Paziowie oddalają się. / Przybliż się, hrabio. / przez chwilę badawczym wzrokiem wpatruje się w Hrabiego / O! Na drgnienie Jedno pulsu — wszechwiedzy! Daj zaprzysiężenie, Czy to prawda? Czy to prawda? Jestemże zdradzony? Tak? prawda? LERMA Królu wielki! Królu uwielbiony! KRÓL / wzdrygając się / Królu! I tylko królu — i królu na nowo! Brak lepszej odpowiedzi nad to puste słowo, Czczym echem powtarzane? Próżne uderzenie W tę skałę! Żądam wody — wody — by pragnienie Gorączkowe ugasić — on mnie roztopionym Złotem poi. LERMA Królu mój! Cóż chcesz mieć stwierdzonym? KRÓL Nic! nic! Odejdź! / Hrabia chce odejść — Król go przywołuje na powrót. / Tyś żonaty? — i ojcem? LERMA Tak, panie. KRÓL Żonaty! I ważył się na nocne czuwanie Przy swym panu? Twój włos już szronem pobielony I ciebie nie rumieni wiara w zacność żony? O! Powracaj do domu — tam ją wzrok twój złowi W kazirodczym objęciu syna. Wierz królowi! Idź!… czegóż w przerażeniu stoisz? I znaczące Wejrzenie we mnie topisz? Czy że bielejące Włosy głowę mą kryją? Rozważ, nieszczęśliwy: Królowe nie plamią swej cnoty! Obyś żywy Nie wyszedł, jeśli wątpisz! LERMA Któż tu wątpić może? Znajdzież się tak zuchwały w państw twoich przestworze, Monarcho, co by jadem podejrzeń na cnotę Jej anielską śmiał zionąć? I taką sromotę Rzucał na tę najlepszą — królową i panią? KRÓL Najlepszą? I ty zatem ujmujesz się za nią? Ma gorących przyjaciół przy mnie — jak znajduję. Ta życzliwość zapewne dużo ją kosztuje — Więcej, niż starczą źródła — znajome mi przecie. Niech książę tu się stawi — wy odejść możecie. LERMA Słyszę go już w przedsali. / Zabiera się do wyjścia. / KRÓL / łagodniejszym tonem / Wasze, hrabio, słowa Były słuszne. To raczej moja wrzała głowa Po nocnej bezsenności. Com w gorączki szale Wyrzekł, to zapomnijcie. Słyszycie? Król stale Łaskę wam swą zachowa. / Król podaje Lermie rękę do ucałowania. Lerma odchodząc otwiera podwoje dla wchodzącego Alby. / SCENA TRZECIA / Król, Książę Alba. / ALBA / zbliża się do Króla z wyrazem niepewności na twarzy / Rozkaz niespodziany W tak niezwykłej godzinie… / przyjrzawszy się dokładnie Królowi, zdumiony / Ten wzrok pomięszany… KRÓL / siada i chwyta medalion porzucony na stole — czas jakiś milczy wpatrując się badawczo w Księcia / Więc to prawda, że nie mam w otoczeniu całem Wiernego sługi? ALBA / przerażony stojąc w miejscu / Jak to? KRÓL Śmiertelnie zostałem Znieważon — wiedzą o tym; a nikogo nie ma, Co by ostrzegł. ALBA / ze wzrokiem pełnym podziwienia / Miałaż ujść przed mymi oczyma Zniewaga króla mego? KRÓL / pokazując Albie listy / Czy tę rękę znacie? ALBA To ręka Don Carlosa. KRÓL / po chwili milczenia mówi patrząc badawczo na Księcia / Nic nie przeczuwacie? Przed jego żądzą sławy strzegłeś mnie przestrogą. Byłaż ta jedna żądza — żądzą tak złowrogą, Że przed nią truchleć miałem? ALBA Ta żądza znaczenie Ma wielkie i obszerne. Pod nią nieskończenie Wiele rzeczy się skrywa. KRÓL A dla mnie — inaczej, Nie macie żadnych odkryć? ALBA / po niejakim milczeniu z wyrazem skrytości / Wasz majestat raczy Powierzać mej czujności swe państwo. W tej mierze Winienem państwu służyć tak baczeniem, szczerze, Jak i wiedzą najskrytszą. Co zaś sam uznaję, Domyślam się lub sądzę, to moją zostaje Własnością osobistą. Jest to uświęcony Dobytek, który równie niewolnik kupiony, Jak i wasal ma prawo przed ziemi królami Zabezpieczyć. A zresztą nie wszystko czasami, Co w duszy mojej jasne, dojrzałym dość bywa Dla mojego monarchy. Jeśli ten mnie wzywa, Aby go zadowolić, jam prosić zmuszony, Niech jako nie pan pyta. KRÓL / podając mu listy / Czytaj. ALBA / czyta i przerażony zwraca się do Króla / Któż szalony Złożył pismo nieszczęsne w ręce mego pana? KRÓL Wiecie, czyja osoba jest tu domniemana? Nazwisko pominięte — ile wiem — zostało. ALBA / cofając się przerażony / Pospieszyłem się. KRÓL Wiecie? ALBA / po chwili zastanowienia / Wszystko się wydało. Gdy mój pan rozkazuje, cofać się nie godzi. Nie przeczę — znam osobę, o którą tu chodzi. KRÓL / powstając w strasznym poruszeniu / O! Wskaż mi, Boże zemsty, tortury nieznane! Tak więc jasne i głośno jest już obwołane To ich porozumienie, że nawet śledzenia Nie wymaga, bo widne z jednego wejrzenia? To za wiele! — Ja tego — tego nie wiedziałem! Jaż ostatni odkrywam ją? W mym państwie całem? ALBA / rzucając się do stóp królewskich / Tak jest. Winnym się czuję, najjaśniejszy panie! Wstyd mi, żem dał mądrości błahej posłuchanie I milczał za jej radą, gdy cześć pana mego, Gdy słuszność łącznie z prawdą żądały głośnego Przemówienia. Gdy wszystko milczeniem zamknięte, Gdy języki urokiem piękności zaklęte, Ja się odważam mówić, choćbym wiedział pewno, Że syn swoją przysięgą uroczystą, rzewną, Za powaby zdradzieckie albo łzy królowy… KRÓL / spiesznie, z gwałtownością / Powstańcie! Zapewniam was królewskimi słowy. Powstańcie! Mówcie śmiało! ALBA / powstaje / Najjaśniejszy panie! Czy pomnisz w Aranjuez w odległej altanie, Kiedyś znalazł królowę z pomieszaniem w oku, Samą jedną, bez żadnej damy przy swym boku? KRÓL Ha! Cóż słyszę? Dalej! ALBA Wygnaną za karę Z kraju była Mondekar, bo na tę ofiarę Wspaniałość ją dla swojej pani poświęciła. Teraz wiemy dowodnie, że się oddaliła Z rozkazu. Tam był książę. KRÓL / ze strasznym wybuchem / Był książę? ALBA Widziany Ślad stóp męskich na piasku, który od altany Krocząc, w grocie zaginął, podejrzenie zwrócił, Zwłaszcza że chustkę, którą infant był porzucił, Przypadkiem znaleziono. W tejże stronie parku Ogrodnik spotkał księcia. Licząc na zegarku Nie chybia na sekundę to jego spotkanie Z twym wejściem do altany, najjaśniejszy panie! KRÓL / budząc się z pochmurnego zadumania / A ona na mój zarzut zalała się łzami. Jam się rumienić musiał przed dworzan oczami. Rumienić się przed sobą. Jej cnotą zwalczony — Na Boga! Stałem przed nią jako potępiony. / Długa i głęboka cisza — Król siedzi, w dłonie skrywając oblicze. / Masz słuszność, książę Alba — to by do strasznego Kroku mnie popchnąć mogło. Zostaw mnie samego. ALBA To wszystko nic stanowczo nie rozstrzyga przecie… KRÓL / chwytając za papiery / Jak to nic? I to jedno, i drugie, i trzecie, I zbieg tylu dowodów głośnych potępieniem? Dziś jaśniejsze jak słońce, co ja przewidzeniem Odgadłem już przed laty. Początek tej zbrodni Jeszcze w ów czas w Madrycie odnosi się do dni, W których ją przyjmowałem z rąk waszych. O! Jeszcze Dziś widzę bladą postać i oko złowieszcze, Zwrócone z przerażeniem na tę głowę siwą. Już wtedy rozpoczęła ową grę fałszywą. ALBA Książę stracił w swej młodej matce — narzeczoną. Stan dzisiejszy rozerwał tę parę złączoną Miłością tak gorącą i wspólnym życzeniem. Obawa, która zwykła onieśmielać drżeniem Pierwsze słowa wyznania — tu już zwyciężona, Ułatwiła im drogę, wsączając do łona Nektar czarowanych wspomnień obrazów minionych. Cóż dziwnego, że dwoje istot połączonych Tak cudowną harmonią i zbliżonych laty, Wspólnie drażnionych ciosem szczęścia swego straty, Tym zuchwalej puściło namiętności wodze? Polityka w jej skłonność wdarła się za srodze. Możnaż uwierzyć, panie, by chętnie przyznała Taką wszechwładzę państwu i jej się poddała? Bo wybór gabinetu po rozwadze jasnej Przyjęła, gwałt zadając swojej żądzy własnej? Biegła na głos miłości — spotkała koronę! KRÓL / obrażony, z goryczą / Mądrze bardzo jest wszystko wywiedzione! We mnie podziw obudza ta księcia wymowa. Dziękuję. / powstając — zimno i z dumą / Macie słuszność — zbłądziła królowa Kryjąc pisma tej treści — jak równie przede mną Czyniąc bytność infanta w ogrodzie tajemną. Fałszywa wielkomyślność wwiodła ją na drogę Ciężkiej winy, za którą sam ją skarcić mogę. / pociąga za taśmę od dzwonka / Jest tam kto? Teraz książę niechaj się oddali — Niepotrzebnyś mi więcej. ALBA Królu mój! Azali Zbytnia gorliwość moja mogła mnie pozbawić Twych względów po raz drugi? KRÓL / do wchodzącego Pazia / Każ się tutaj stawić Ojcu Domingo. / Paź się oddala. / Wam zaś przebaczam łaskawie, Żeście dali mi uczuć przez dwie minut prawie Obawę zbrodni — która przeciwko osobie Waszej zwrócić się może. / Alba oddala się. / SCENA CZWARTA / Król i Domingo. / / Król przechadza się po scenie, usiłując się uspokoić. / DOMINGO / wchodzi w parę minut po wyjściu Księcia, zbliża się do Króla i przez czas jakiś śledzi go w uroczystym milczeniu / W radosnym sposobie Budzi moje zdumienie, najjaśniejszy panie, Wasz spokój i nad sobą to zapanowanie. KRÓL Zdumiewa was? DOMINGO Niech przyjmie dzięki Bóg łaskawy, Że bojaźń ma snadź żadnej nie miała podstawy. Tym żywszą mam nadzieję… KRÓL Bojaźń? Czym niecona? DOMINGO Ja ukrywać nic nie chcę. Jest mi wyjawiona W tej chwili tajemnica… KRÓL / pochmurnie / Znacież me życzenie, Czy je chcę z wami dzielić? Któż śmie nieproszenie Uprzedzać je? Na honor! Zuchwalstwa za wiele! DOMINGO Miejsce, gdzie ją zdobyłem i badania cele — Zresztą pieczęć, pod którą zdobyłem wyznanie, Zmniejsza winę zuchwalstwa, najjaśniejszy panie. Została mi zwierzona przy konfesjonale — Zwierzona jak przestępstwo, które budzi żale W czułym sumieniu grzesznej — i szukać ją zmusza Łaski nieba. Księżniczka za późno się wzrusza Czynem, który jak wnosi, następstwa straszliwe Może mieć dla jej pani. KRÓL Doprawdy? Poczciwe, Zacne serce… Wy trafnie odgadliście — po co Przywołać was kazałem. Chcę z waszą pomocą Wyjść z tego labiryntu, w jaki zaślepiona Żarliwość mnie wtrąciła. Niech mi odsłoniona Będzie prawda zupełna. Mówcie ze mną szczerze: W co mam wierzyć? I co mam stanowić w tej mierze? Ja żądam od was prawdy winnej mi z urzędu. DOMINGO Choćbym jako duchowny nie miał nawet względu Na tę słodką powinność przebaczenia — przecie Zaklinałbym was, królu, na wszystko na świecie, Zaklinał dla spokoju waszego — milczeniem Osłońcie to odkrycie. Nie chciejcie śledzeniem Dochodzić tajemnicy, która rozwiązania Miłego nie rokuje. Co się dziś odsłania, Darowanym być może. Króla jedno słowo /Darowanym być może. Króla jedno słowo Zwieje cień błędu, który cięży nad królową. Wola monarchy cnotę jak i szczęście sieje. Spokój, który na czole króla zajaśnieje, Może stanowczo wieści przytłumić bez trudu, Które oszczerstwo szerzy. KRÓL Wieści? Wyszłe z ludu? I o mnie? DOMINGO To są kłamstwa godne potępienia. Przysięgam, że to kłamstwa. Jednak są zdarzenia, Gdzie taka wiara ludu, chociaż bez podstawy, Więcej waży nad prawdę… KRÓL Czyżby te obawy Miały miejsce? DOMINGO Wielki skarb — dobre imię… o nie Walczyć winna kobieta z gminu — czy na tronie. KRÓL Tu nie ma o to trwogi, przynajmniej tak tuszę. / niepewnym okiem Król zdaje się badać Dominga, po niejakiej chwili milczenia / Kapłanie! Cóż gorszego dowiedzieć się muszę? Nie zwlekaj; już od dawna na złowieszczym czole Czytam to. Odkryj prawdę — niech mnie tortur bole Nie dręczą w niepewności. Niech się, co chce, stanie. Jakież wieści lud szerzy? DOMINGO Powtarzam to, panie, Że lud mylić się może — i pewnie się myli, Króla trwożyć baśń taką nie ma ani chwili. Źle tylko… że te wieści śmie publicznie głosić… KRÓL Cóż to? — o kroplę jadu tak długo mam prosić? DOMINGO Lud ów miesiąc straszliwy przypomina sobie, Który wam śmiercią groził — a po tej chorobie We trzydzieści tygodni szczęsne rozwiązanie Miał sobie ogłoszone… / Król powstaje gwałtownie i pociąga za dzwonek, wchodzi Alba. Domingo zmieszany. / Zadziwiam cię, panie? KRÓL / postępując naprzeciw Księcia / Toledo! Jesteś mężem! Udziel mi obrony Przeciwko temu księdzu. DOMINGO / porozumiewając się oczami z Albą, po chwili / Gdybym uprzedzony Mógł być pierwej, że wieść ta gniewem nam zagraża… KRÓL Więc plamą nieprawości lud dziecko znieważa, Żem był z grobu powstały, gdy je matka w łonie Poczęła? Jak to? Czyliż po całej koronie Kościoły nie sławiły patrona waszego Za ten cud wymodlony przyczyną świętego? Więc coście cudownością głosili przed ludem, Dzisiaj hańbą się stało? I nie jest już cudem? W co chcecie, abym wierzył — wyrzeknijcie sami: Czy was wówczas plamiło lub dziś kłamstwo plami? O! Ja was tu przenikam. Jeśliby dojrzały Spisek wasz był już wtedy, to odarty z chwały Byłby święty Dominik. ALBA Spisek! KRÓL Czy przed nami Moglibyście i dzisiaj spotkać się myślami? Z harmonią bezprzykładną dać sąd jednakowy O tym samym przedmiocie, bez poprzedniej zmowy? We mnie chcecie to wmówić. Czyliż mi nie widno, Jak padliście na zdobycz z chciwością ohydną, Z jaką rozkoszą patrząc na boleść mej duszy Karmicie się widokiem piekielnych katuszy? Czy mogłem nie dopatrzeć, jak łakomo łowi Książę wszystkie me względy ujęte synowi? Albo kapłan pobożny jak zawziętość swoję W ramię gniewu mojego skrywa jako w zbroję? Sądzicie, że jak łatwo łuk w ręku się nagnie, Tak nagiąć się pozwolę, jak który z was pragnie? Mam wolę jeszcze własną i mam oko baczne — A jeśli wątpić przyjdzie, tedy od was zacznę. ALBA Nikt z nas nie oczekiwał, że tak będzie mylnie Pojęta wierność nasza. KRÓL Wierność!… Wierność pilnie Od groźnych dzisiaj przestępstw strzeże nas i broni. Zemsta jedynie w przeszłość śledczym okiem goni Powiedzcie! Cóż mi niosą te wierne usługi? Jeśli prawdę mi przyniósł z was jeden i drugi, Czeka mnie tylko rozdział, który serce zrani. Smutny to triumf zemsty! Lecz nie! Wy obrani Z odwagi… jad podejrzeń w me ucho wsączacie — Mnie stawiąc nad przepaścią, sami się chowacie. DOMINGO Czyż są inne dowody możliwe, gdy oczy, Chcąc prawdy dopatrzeć, zasłona mam mroczy? KRÓL / po długiej chwili, zwracając się poważnie i uroczyście w stronę Dominga / Zwołam grandów korony. Sam siądę w ich kole, A gdy w sobie znajdziecie dość zuchwałą wolę, Rzućcie publicznie skargę waszą na królowę Jako na zalotnicę. A wtedy jej głowę, Jak równie i infanta w ręce kata złożę. Lecz pomnijcie — jeżeli oczyścić się może, Was to czeka. Czy chcecie tej prawdy zeznanie Taką uczcić ofiarą? Czy wam męstwa stanie? Milczycie? Więc nie śmiecie? Ja tę potwarz całą Mam za kłamcy żarliwość. ALBA / który milczący stał w oddaleniu — zimno i spokojnie / Ja chcę. KRÓL / odwraca się w stronę Alby zdumiony i przez jakiś czas patrzy na niego z natężeniem / To jest śmiało! Lecz mnie myśl przychodzi, że w bojach — na szali Wyście o mniejsze fraszki życie swe stawiali. Szafując lekkomyślnie krew swą, na wzór graczy, Dla pyłu marnej sławy. Cóż wam życie znaczy? Krew królewską ja wyżej nad szaleńca cenię, Którego całą chlubą, że marne istnienie Poświęca tak zaszczytnie. Ja ofiarę waszą Odrzucam. Idźcie! Idźcie — i na wolę naszą Niech w sali posłuchania każdy z was zaczeka. / Alba i Domingo oddalają się. / SCENA PIĄTA KRÓL / sam / Życzliwa Opatrzności, daj znaleźć człowieka, Gdyś mi tyle już dała! Człowieka jednego Daruj mi. Przed twym okiem nie masz nic skrytego. Ty jedna — Ty to możesz! Błagam cię gorąco, Daj znaleźć przyjaciela twoją wszechwiedzącą Potęgą, której nie mam. Tobie wartość znana Tej pomocy, jaka mi w ludziach z rąk twych dana. Tę wartość im przyznaję, na jaką zasłużą. Jak Ty czyścisz powietrze piorunem i burzą, Tak się ich posługuję narowy dzikimi Hamując je na wodzy pęty żelaznymi. A ja prawdy pożądam! Nie jest królów losem Odgrzebanie jej źródeł spokojnych pod stosem Rumowisk ciemnych błędów. Chciej mi wskazać zatem Człowieka z czystym sercem, w uczucie bogatem, Z jasnym duchem i okiem wolnym od przesądu, Niechby pomógł mi szukać tego źródła prądu. Oto wyrzucam losy! Między tysiącami, Którzy ku tarczy słońca sięgali skrzydłami, Pozwól znaleźć jednego. / otwiera szkatułkę i dobywa z niej księgę — przegląda w niej zapisane stronice i mówi po chwili / Tu same imiona — Tylko imiona — przy nich nawet pominiona Zasługa, jakiej winy zaszczyt pomieszczenia Na tej karcie — a przecież — cóż do zapomnienia Łatwiejszego nad wdzięczność? Tu znów przechowane Ich winy — na tej karcie starannie spisane. Jak to? — to nie jest dobrze! Bo czyliż się godzi, Że pamięci z pomocą zemsta tu przychodzi? / czyta dalej / Hrabia Egmont? Cóż ten chce? Dawno stracił prawo Do sławy, pod Saint-Quentin wywalczonej krwawo W odniesionym zwycięstwie. W rzędzie zmarłych stawią To imię. / wykreśla z listy i wypisuje na innej karcie czytając dalej / Markiz Poza. Poza? Poza?… prawie Pamięć o tym człowieku zginęła: wszelako Dwa razy podkreślony, co mi jest oznaką, Żem go do ważnych celów przeznaczał w przyszłości. Byłożby to podobnym, by mej obecności Unikał taki człowiek? I dotąd unika Oczów króla? A nawet swojego dłużnika? Na Boga! Jest on pierwszy na państw mych przestrzeni, Który łask mych nie pragnie! — Gdyby dóbr tej ziemi Lub zaszczytów był chciwym — dawno by przed tronem Rękę po nie wyciągał z służalczym pokłonem. Zrobię próbę z dziwakiem. Kto ode mnie stroni, Ten chyba źródło prawdy mym oczom odsłoni. / Oddala się. / SCENA SZÓSTA / Sala posłuchań. / / Don Carlos zajęty rozmową z Księciem Parmy. Książę Alba, Ferla i Medina Sidonia. Hrabia Lerma i wielu innych grandów z papierami w ręku. Wszyscy w oczekiwaniu na Króla. / MEDINA SIDONIA / widocznie przez wszystkich obecnych unikany, zwraca się do Alby, który samotny i zamyślony przechadza się po sali / Książę, widziałeś króla? Czy w rozmowie może Nie dało się wam dostrzec, w jakim jest humorze? ALBA W bardzo złym i z powodu waszej właśnie straty. MEDINA SIDONIA Mniej mi oddech tłumiły Anglików armaty Jak tu echo mych kroków. / Don Carlos, który z niemym współczuciem spogląda na Sidonię, zbliża się do niego i wita życzliwym uściśnieniem ręki. / Dziękuję wam szczerze Za tę łzę wielkoduszną, która udział bierze W mej niedoli. Upadek niechybny mnie czeka — Widzicie, jak ode mnie każdy dziś ucieka. CARLOS Przyjacielu, miej ufność w niewinność twej sprawy, Którą pewnie uwzględni monarcha łaskawy. MEDINA SIDONIA Ja mu flotę straciłem, jakiej jeszcze wcale Nie widziano na morzach. Pochłonęły fale Siedemdziesiąt okrętów. Czymże moja głowa W porównaniu z tą stratą. Ale ten grób chowa, Książę, pięciu mych synów, bogatych w nadzieje Równe waszym. Ach! Nad tym serce me boleje! SCENA SIÓDMA / Ciż. Król wchodzi w monarszym stroju, wszyscy obecni zdejmują kapelusze i ustawiają się półkolem, otaczając Króla. Chwila milczenia. / KRÓL / wodząc wzrokiem po całym otoczeniu / Nakryjcie głowy. / Don Carlos i Książę Parmy zbliżają się najpierwsi do ucałowania ręki monarszej. Król zwraca się uprzejmie do Księcia Parmy, zdając się nie zważać na syna. / Wasza matka, mój siostrzanie, Czy z was radzi jesteśmy, czyni zapytanie. PARMA Niech się raczej powstrzyma, aż na placu boju Spotkam się z pierwszą walką. KRÓL Zażyjcie spokoju. I na was kolej przyjdzie, gdy starszych bój złamie. / zwracając mowę do Księcia Ferii / Cóż wy nam przynosicie? FERIA / zginając przed Królem kolano / To zaszczytne znamię Składam po wielkim mistrzu krzyża Calatrava, Który umarł dziś rano. KRÓL / przyjmuje znaki orderu i rozgląda się naokoło / Któż największe prawa Ma dziś do tej godności? / Daje znak Księciu Albie, który się zbliża i klęka przed Królem, ten wkłada na niego znaki orderu. / Książę — waszej dłoni Godność pierwszego wodza. Niech chęć twa nie goni Za czymś innym, a łaskę mą zapewnisz sobie. / spostrzegając Księcia Medina Sidonia / I wy tu, admirale. MEDINA SIDONIA / zbliża się krokiem niepewnym i klęka przed Królem z głową pochyloną / Oto w mej osobie, Wielki królu, masz wszystko, co ci tu oddaję Z twej młodzieży hiszpańskiej — i z floty. KRÓL / po długiej chwili milczenia / Uznaję W tym moc Boga nade mną! Wszakże was wysłano Do walki z ludźmi, nie zaś z burzą rozhukaną I skałami. Rad witam was cało w Madrycie. Dzięki, żeście nam w sobie zachowali życie Zacnego sługi. Takim dzisiaj was uznaję. Grandowie, niech z was każdy tę cześć mu oddaje. / daje znak admirałowi, aby wstał i głowę nakrył, po czym zwraca się do innych / Jest co więcej? / do Carlosa i Księcia Parmy / Dziękuję wam, moi książęta. / Obaj oddalają się. Następnie grandowie podchodzą kolejno i przyklękają wręczając swoje papiery Królowi, który je, przejrzawszy pobieżnie, wręcza Księciu Albie — mówiąc / W gabinecie przedłożyć — niech książę pamięta. Czy wszystko załatwione? / Nikt nie odpowiada. / Jaki powód sprawia, Grandowie, że się w waszym gronie nie pojawia Niejaki markiz Poza? Wiem to doskonale, Że markiz przydał służbą blasku naszej chwale. Czyby nie żył, że dotąd nie stanął przed nami? LERMA Ten kawaler zaledwie wrócił tymi dniami Z podróży, którą odbył w różne świata strony — Obecnie jest w Madrycie i w dzień przeznaczony Na przyjęcia hołd złoży u stóp majestatu. ALBA Markiz Poza? Tak, słusznie. To znajomy światu Maltańczyk. Wszak to o nim, panie miłościwy, Sława przyniosła do nas romantyczne dziwy. Gdy za wielkiego mistrza wydanym rozkazem Całe grono rycerzy zbieżało się razem, Aby wyspę ocalić od grożącej broni Najeźdźców Solimana, on z orężem w dłoni, W osiemnastej swej wiośnie, chociaż nie wezwany, Rzuca szkołę w Alkali, a sławą zagrzany, Staje u wrót La Valette i rzecze do braci: „Ten krzyż złotem kupiony niech krew moja spłaci!” Jeden z czterdziestu mężów, którzy przeciw Piali, Hussanowi, Mustafie, przeciw Ulucciali, W żarze słońca, pod zamku Saint-Elmo murami Trzykrotny szturm odparli własnymi piersiami, A gdy wszyscy polegli, on sam ocalony Rzuca się w głębie morza, falą uniesiony Powraca do La Valette. W dwa miesiące prawie, Gdy wróg porzucił zdobycz okupioną krwawie, Nasz młodzieniec opuścił bohaterskie pole, Aby skończyć nauki rozpoczęte w szkole. FERIA To ten sam markiz Poza, który w Katalonii Odkrył spisek zdradziecki. Jego tylko dłoni, Jego wielkiej zręczności zawdzięcza korona, Że ta piękna część kraju nie uszła z jej łona. KRÓL Rzecz dziwna. Do niezwykłych należy więc ludzi Ten, który tyle zdziałał, a przecież nie budzi Zazdrości w żadnym z was trzech. Zaprawdę, silnego Mąż ten jest charakteru — lub nie ma żadnego. Chcę z nim mówić i poznać ten dziw niezbadany. / zwracając się do Księcia Alby / Przywiedźcie go dziś do mnie po mszy wysłuchanej. / do Księcia Ferii / Wy za mnie w tajnej radzie załatwicie sprawy. / Król oddala się. / FERIA Nasz monarcha jest dzisiaj nadzwyczaj łaskawy. MEDINA SIDONIA Mówcie raczej — jest bogiem! Mnie się tak objawił. FERIA Jesteście godni szczęścia, jakie król wam sprawił. Admirale! Chciej wierzyć w podział szczęsnej doli. JEDEN Z GRANDÓW I mnie wyznać mój udział admirał pozwoli. DRUGI Mnie również. TRZECI I me serce uderza w zapale Dla twych zasług uznanych — wielki jenerale! PIERWSZY Król nie tyle był łaskaw, ile sprawiedliwy. LERMA / do Sidonii oddalając się / Jak was zbogacił naraz króla głos życzliwy. / Wszyscy odchodzą. / SCENA ÓSMA / Gabinet królewski. / / Markiz Poza, Książę Alba. / MARKIZ / wchodząc / Ależ to być nie może! Mnie tyczy wezwanie? Może myłka w nazwisku: bo jakież żądanie Ma do mnie? ALBA Chce was poznać. MARKIZ Z ciekawości tylko? O! W takim razie szkoda i tą czasu chwilką Skracać życie tak krótkie. ALBA Ja was tu oddaję Waszej życzliwej gwieździe. Monarcha zostaje W waszym ręku. Zużyjcie, jak dobrze umiecie, Tej godziny: bo sobie winę przypiszecie, Jeśli będzie stracona. / Oddala się. / SCENA DZIEWIĄTA MARKIZ / sam / Książę się nie myli. Zużywać nam potrzeba trafnie każdej chwili, Bo ubiegła nie wraca! Zaprawdę, skutecznie Radzi wcale ten dworak, jeśli niekoniecznie W jego duchu — to w moim. / przechadzając się po scenie / Cóż mnie tu sprowadza? Byłażby to wypadku kapryśnego władza, Co odbija w tym lustrze obraz mej postaci? Mnież to właśnie wyrywa z miliona współbraci? Mnie, najmniej spodziewanie? I uśpioną króla Pamięć o mnie rozbudza? I to ma być wola Wypadku tylko?… to być może wyższym tchnieniem. Czym jest wypadek, jeśli nie prostym kamieniem, Który pod ręką mistrza kształt z życiem przyjmuje? Bóg nam zsyła wypadek — człowiek nim kieruje Względnie do swych zamiarów. Jakiekolwiek cele Król względem mnie mieć może, dbam o to niewiele. Ja — wiem — wiem, jak mnie z królem postąpić przystało. Gdyby choć jedną iskrę prawdy się udało Rzucić w duszę despoty! Siew śmiało rzucony, Jakież w ręku przezornym mógłby wydać plony! I mogłoby, com mienił dziwactwem jedynie, Stać się płodem we wzniosłych tak celach, jak w czynie. Być lub nie być! To mniejsza! Ja z tymi myślami Pragnę działać. / Przechadza się po gabinecie, po czym staje przed jednym z obrazów przyglądając się z uwagą. Król wchodzi do sąsiedniego pokoju, w którym wydaje zlecenia, po czym wchodząc do gabinetu zatrzymuje się na progu i przez chwilę, nie postrzeżony przez Markiza, śledzi go badawczym okiem. / SCENA DZIESIĄTA / Król, Markiz Poza. / / Markiz, spostrzegłszy obecność Króla, postępuje ku niemu parę kroków, zgina kolano, a podniósłszy się staje przed nim, nie dając żadnej oznaki pomieszania. / KRÓL / mierząc Markiza okiem podziwienia / A zatem… mówiliście z nami? MARKIZ Nie. KRÓL Już macie zasługi dla naszej korony. Unikacie podzięków winnych z naszej strony? Do mej pamięci ludzi ciśnie się niemało. Bóg jest tylko wszechwiedzą. Do was należało Szukać oka monarchy… dać się znać z osoby… Czemuście zaniechali? MARKIZ Dopiero dwie doby Jak, panie miłościwy, wróciłem do kraju. KRÓL Być dłużnikiem sług moich nie jest w mym zwyczaju, Możecie łaski żądać. MARKIZ Używam łask prawa. KRÓL Pod skrzydłem tej opieki wszak i zbrodzień stawa. MARKIZ O ileż śmielej stanie obywatel prawy. Ja na tym poprzestaję, monarcho łaskawy! KRÓL / na stronie / Znać godność osobistą — i śmiałe ma zdanie — Tak wnosić należało. Chcę dumy w Hiszpanie. Lubię, gdy się przepełnia puchar pianą. Czemu / zwracając się do Markiza / Wyszliście z naszej służby? Słyszę… MARKIZ Godniejszemu Z drogi się usunąłem — przeto z dobrej woli Ustąpiłem mu miejsca. KRÓL To mnie bardzo boli. Kiedy głowy jak wasza świętują, niemała Strata jest dla państw moich. Was może wstrzymała Obawa, by nie minąć sfery przeznaczenia Odpowiedniej zdolnościom. MARKIZ O! nie! Bez wątpienia Wprawny badacz dusz ludzkich oka doświadczeniem Potrafiłby wyśledzić za jednym spojrzeniem, Na co przydać się mogę. Łaskawe mniemanie, Jakie raczysz mieć o mnie, najjaśniejszy panie, Budzi korną mu wdzięczność… ale… KRÓL Cóż wstrzymuje? MARKIZ Na razie — wyznać muszę, że słów nie znajduję — Stając jako poddany — do skreślenia w słowie Tej myśli, jaka wzrasta w niezależnej głowie Obywatela świata. Gdym z koroną zrywał Niegdyś związek na zawsze, jam się nie spodziewał, Że kiedyś z moich zasad rachunek wam złożę. KRÓL Czy zasady tak błahe? Czy rachunkiem może Lękacie się narazić? MARKIZ Jeśli znajdę tyle Łaski u ciebie, panie, abym przez tę chwilę Myśl mą odkrył — narażę — co najwięcej życie. Pominę prawdę, jeśli ucha odmówicie. Między waszą niełaską a wzgardą — zostaje Wolny uczynić wybór — a zatem, wyznaję, Że wolę zejść wam z oczu, najjaśniejszy panie, Przestępcą niźli głupcem… KRÓL / z natężonym oczekiwaniem / A więc? MARKIZ Jam nie w stanie Zostać służalcem tronu. / Król wyraża spojrzeniem swój podziw. / Panie miłościwy! Nabywcy zdradzać nie chcę. Gdy wasz głos życzliwy Zaszczyca mnie wezwaniem, wtedy określonej Czynności po mnie żąda. Ręki uzbrojonej I odwagi ode mnie wymaga na boje Albo głowy do rady. Czyny zatem moje Stracą swą samodzielność; ich zadanie całe — Wypełniać wolę tronu, podnieść jego chwałę. Cnota wszakże ma dla mnie własną wartość swoją. Szczęście, jakie monarcha chce siać ręką moją, Ja sam umiałbym stworzyć; z rozkoszą tworzenia I z wolnością wyboru — nie zaś z polecenia. Czyliż takie pojęcia wy dzielić możecie? W granicach swej twórczości czy obcą zniesiecie? Ja zaś — mamże się zniżać, by narzędziem zostać, Kiedy własną twórczością mogę mistrzom sprostać? Ja kocham całą ludzkość. Monarchizm zabija Taką miłość, a własną jedynie rozwija. KRÓL Chwalebnym jest wasz zapał. Z nim wiele dobrego Zdziałać można. Jak zdziałać? To już dla mądrego Męża i patrioty mniej ważnym jest przecie. W przestrzeni królestw moich wyszukać możecie Odpowiedniego miejsca, które wam do woli Te szlachetne popędy rozwinąć pozwoli. MARKIZ Nie znajduję żadnego. KRÓL Jak to? MARKIZ Dobro, panie, Co mą ręką rozsiewać chcecie, czy jest w stanie Dać to szczęście ludzkości? to szczęście właściwie, Które w czystym uczuciu dla ludzkości żywię? Przed takim szczęściem wasze zadrżałyby trony! O nie! To nowe szczęście, to jest płód zrodzony Z polityki państwowej, którym hojnie ludzi Obdarza, w ich sercach takie tylko budzi Popędy, jakie na tym poprzestają darze. Ona w mennicach swoich prawdę tłoczyć każe, Tę prawdę, jaką znosi. Tam są odrzucone Stemple odmiennej cechy. Zatem, co koronę Zadowalnia, czy może i mnie zadowolić? Ta moja miłość bratnia czy może pozwolić Na braci ciemiężenie? Możeż być szczęśliwy Ten, który myśleć nie śmie? Panie miłościwy! Nie wybieraj mnie na to, abym szczęściem dzielił Naznaczonym twą cechą. Czyżbym się ośmielił Stempla waszej mennicy kiedy dotknąć palcem? Nie, panie! Ja nie umiem być tronu służalcem! KRÓL Jesteście protestantem? MARKIZ / po niejakim namyśle / Panie miłościwy — Wasza wiara jest moją. / po chwili / Mych słów sens właściwy Został źle zrozumianym. Tego się lękałem, Widzicie, że mą ręką zasłonę zerwałem Z tajemnic majestatu. Cóż wam pewność daje, Że jeszcze zwę świętością to, co już przestaje Trwogę we mnie obudzać? Wasze zatem oko Widzi mnie niebezpiecznym, bom się za wysoko Wzniósł myślą? Niebezpiecznym nie stałem się, panie. / kładąc rękę na piersi / Dla mych życzeń zamknięte tutaj panowanie. Ten śmieszny szał nowości, co tylko obrożę Przycieśnia, a zupełnie stargać jej nie może, Ten — krwi mej nie rozpali. To jeszcze stulecie Ideału mojego dalekie. Ja w świecie Tym żyję, który kiedyś nadejdzie. Czyż waszą Spokojność — te obrazy zakłóceniem straszą? Wasze tchnienie je zgasi. KRÓL Tych zasad wyznanie Ja pierwszy od was słyszę? MARKIZ Tych zasad? Tak, panie! KRÓL / powstając z miejsca, przechadza się przez chwilę, po czym zatrzymuje się naprzeciw Pozy i mówi do siebie / Przynajmniej to głos nowy. Już się wyczerpuje Pochlebstwo. Poniża się, kto drugich małpuje. Przeciwieństwa czemużby choć raz nie spróbować? Niespodziane mogłoby szczęściem udarować. / do Markiza / Kiedy tak rozumiecie — dobrze więc — przystanę Na zupełną obsługi tronowej odmianę. Duch silny… MARKIZ Widzę, panie, jak nisko i mało Cenicie godność ludzką, kiedy wam się zdało W słowach wolnego człeka dopatrzeć zręczności Przebiegłego pochlebcy. Zda się, bez trudności Zgaduję, kto uprawnić was zdołał do tego; Ludzie was zniewolili. Z uczucia zacnego Wyzuci dobrowolnie, spadając stopniami, Dobrowolnie w tę nicość strącili się sami. Przed widmem swej wewnętrznej wielkości uchodzą Strwożeni i chętnie się z nędzy stanem godzą. A strojąc swe kajdany tchórzliwą mądrością, Mienią cnotą dźwiganie tych pęt z układnością, Takiś świat odziedziczył, najjaśniejszy panie; Wasz wielki ojciec w takim otrzymał go stanie, Mógłżeś smutnym kalectwem dotkniętych — czcić ludzi? KRÓL Jest część prawdy w tych słowach. MARKIZ Ale to żal budzi! Gdyście człowieka, dzieło rąk Stwórcy na niebie, Przeistoczyli w utwór rąk własnych — a siebie Tym potwornym istotom za Boga podali, Zbłądziliście w tym właśnie, żeście wy zostali Sami tylko człowiekiem, jako boskie dzieło. To wam przecież nic z cierpień ludzkich nie ujęło. Pragniecie jak śmiertelnik — współczucia łakniecie, A Bogu innych ofiar nie można nieść przecie Nad dreszcz trwogi — modlitwę — ofiarne kadzenia! Taki błąd godzien skruchy — godzien potępienia Taki przewrót. Bo gdyście człowieka zepchnęli Na instrument gry waszej, któż z wami podzieli Harmonię? KRÓL On — na Boga! — w głąb duszy mej godzi. MARKIZ Was jednak ta ofiara wcale nie obchodzi, Przez nią jesteście jedni — jedyni na świecie. Jej ceną wy się bogiem na ziemi stajecie. Biada! Jeśli tak nie jest. Gdyby przez zdeptane Szczęście milionów wasze nie było zyskane — I zniszczenie wolności, gdyby miało całym Waszych pożądań stać się owocem dojrzałym… Błagam… racz mnie uwolnić, panie miłościwy!… Mnie ten przedmiot unosi… powab nadto żywy… Nęci serce wezbrane, aby głębię swoję Odkryć przed tym jedynym — przed którym dziś stoję. / Wchodzi Hrabia Lerma i rozmawia z Królem przez chwilę, po czym na znak dany przez Króla oddala się. / KRÓL / po odejściu Lermy, do Pozy / Mówcie zatem. MARKIZ Ja, panie, czuję wartość całą… KRÓL Wypowiedzcie aż do dna, co w sercu zostało. MARKIZ Z Flamandii i Brabancji prosto z drogi staję. Jak te ziemie bogate! Jak kwitnące kraje! Lud potężny i silny — i dobry zarazem. A ojciec tego ludu? Boskości obrazem Jest zapewne na ziemi? — Tak myśląc — niestety — Wokoło o zwęglone potrącam szkielety, / Milknie, nie spuszczając oczu z Króla, który usiłuje wzrok ten wytrzymać — ale pomieszany i pokonany spuszcza oczy ku ziemi. / Macie słuszność — musicie! Że możecie, panie, Poddawać przymusowi własne przekonanie, To mnie wskroś zdumionego w przerażenie wtrąca. O! Szkoda, że ofiara, w krwi własnej brocząca, Mało godna, by pieśnią pochwalną uczciła Ducha ofiarodawcy! Czemuż powierzyła Historia ludziom tylko swe pióro dziejowe, A nie wyższym istotom! Czasy Filipowe W fali słodszych stuleci zginą zagrzebane. Wznijdzie mądrość łaskawsza; wtedy pojednane Szczęście obywateli z monarszą wielkością Pójdą społem. Rząd skąpy z większą oszczędnością Dziećmi szafować będzie, a konieczność srogą Więcej ludzką uczyni. KRÓL Epoką tak błogą Kiedyż świat by się cieszył, gdybym ja, rażony Klątwą czasów dzisiejszych, miał zadrżeć, strwożony? Obejrzcie się dokoła po Hiszpanii całej — Czy nie kwitnie w niej szczęście, które pokój trwały I bezchmurny jej daje? I Flamandia oby Takiej ciszy zażyła! MARKIZ Tą ciszą śpią groby! Więc wasze dzieło skończyć zamierzacie sobie? Wstrzymać te w chrześcijaństwie zmiany dziś na dobie? Wstrzymać wiosnę, co postać świata ma odmłodzić? Chcecie sam w Europie — by tamę zagrodzić — Rzucić się w szprychy — siłą ludzkiego ramienia Powstrzymać w pełnym biegu koło przeznaczenia? Tego nie uczynicie! Tysiące już wkoło Ziemie wasze rzuciło, w nędzy — lecz wesoło. Każdy wasz obywatel, dla wiary stracony, Był przecież najzacniejszym. Do łona tulony Przez Elżbietę, zbieg każdy Brytanię zbogaca Sztukami, z których ziemię naszą ogołaca. Grenada, nowych chrześcijan pracy pozbawiona, Stoi dzisiaj pustkowiem. Radością szalona Europa na wroga chętnie zwraca oczy, Co z rany własną ręką zadanej krwią broczy. / Król jest poruszony, co widząc Markiz postępuje parę kroków bliżej. / Chcesz krzewić dla wieczności, siejąc śmierć dokoła? Dzieło tak wymuszone, czyliż przetrwać zdoła Ducha swojego twórcy? Niewdzięczna to praca — Ona tylko na próżno z sił was ogołaca W twardej walce z naturą. To monarsze życie, Tak wielkie przeznaczeniem, na próżno trwonicie W planach waszego zniszczenia. Człowiek ma znaczenie Wyższe, niż mu dajecie. To długie uśpienie Trzyma go dzisiaj w więzach, które kiedyś może Potargać i o prawa upomnieć się Boże. Do imion Buzyrysów, Neronów, dorzuci Wasze imię, a to imię zbyt boleśnie smuci — Bo wy byliście dobrzy. KRÓL Ktoż was w tej pewności Utwierdził? MARKIZ / z ogniem / O tak! — tak jest — w imię Wszechmocności Powtarzam to, że tak jest. — To, coście zabrali, Oddajcie nam na powrót! Bądźcie tak wspaniali, Jak potężni jesteście. Z roga obfitości Pozwólcie szczęściu spłynąć dla całej ludzkości. Niech duchowość dojrzewa w twych światów przestrzeni. Oddajcie, coście wzięli — a wtedy wzniesieni Ponad miliony króli staniecie się sami Jednym królem! / przystępuje bliżej odważnie, zwracając ogniste wejrzenie na Króla / O! Gdyby moimi ustami Zawładnęła wymowa tych braci tysiąca, Których z tą wielką chwilą łączy współczująca Myśl jedna! Ja bym wtedy rozniecił płomieniem Płomień widny w twym oku! Pogardź ubóstwieniem Dalekim od natury, co nas ściera w pyle. Stań się wzorem odwiecznej prawdy! Nigdy tyle — Nigdy — żaden śmiertelnik nie posiadł na ziemi, By tak bosko mógł władać prawami swojemi! Królowie Europy przed Hiszpanii mianem Czoła kornie schylają — ty stań się hetmanem Królom całego świata. — Ta ręka niech piórem Jeden zarys nakreśli, a odmiennym torem Ziemia bieg swój potoczy! Daj wolność myślenia! / Rzuca się do stóp monarchy. / KRÓL / zaskoczony, odwraca twarz, po czym wpatruje się w Markiza / Ależ… powstań!… ten człowiek ma dziwne marzenia! MARKIZ Rozpatrzcie się w cudownym wszechnatury prawie! Na wolności oparta jak na swej podstawie. A jak ona jest swoją wolnością bogata! W kroplę rosy żyjątko rzuca twórca świata I pozwala mu w ramach martwego istnienia Rozkoszować swobodą! Wasza moc tworzenia Jakże ciasna i biedna! Szelest listka trwoży Wszechwładcę chrześcijaństwa. Każda cnota mnoży Powód waszej obawy. On pozwala raczej Pohulać swej gromadce — i bunt jej przebaczy, Byle nie psuć uroku objawom wolności. Jego — mistrza, nie dojrzysz, bo w swojej skromności On się prawem odwiecznym jak szatą obleka. A rozum rozkiełznany pysznego człowieka, Nie widząc co, a widząc prawa, wyrokuje: Po co Bóg? Świat bez Niego swym bytem kieruje. Żaden z chrześcijan w modlitwie nie ma dlań tej cześci, Jaka się w tym bluźnierstwie filozofa mieści. KRÓL A zechcecież się podjąć wzór ten naśladować! I tak szczytną społeczność w mych krajach zbudować? MARKIZ Wy sami to możecie. Któż inny? Wy, panie, Poświęćcie szczęściu ludów to wszechpanowanie, Które — ach! już od dawna — tronowej wielkości Z lichwą się wypłaciło. Powróćcie ludzkości Utraconą szlachetność. Obywatel ziemi Niechaj będzie, jak był, przed czasy dawnemi, Znowu celem korony — niech w prawo ujęta Krępuje go jedynie bratnia równość święta! A wtedy, kiedy człowiek sam sobie zwrócony W poczuciu swej godności będzie rozbudzony, Kiedy wolność zabłyśnie cnotami wzniosłymi — Wy, panie miłościwy, gdy rządami swymi Kraj własny uczynicie najszczęśliwszym w świecie, Wtedy z prawa świat cały do stóp swych zegniecie. KRÓL / po długiej chwili milczenia / Pozwoliłem wam mówić do końca. Pojmuję, Że w tej głowie inaczej ów świat się maluje Jak w głowach pospolitych. Dlatego was wcale Nie chcę mierzyć na ludzi pospolitych skalę. Jam jest pierwszy, przed którym odkryliście szczerze Głębię waszego serca — wiem o tym i wierzę. Przez wzgląd na powściągliwość, z jaką swe sposoby Widzenia skrywaliście do dzisiejszej doby — Pomimo ognia, który że święty — nie przeczę — Przez wzgląd na mądrość skromną — chcę, młody człowiecze, Zapomnieć, com usłyszał w treści i w sposobie. Powstańcie! Te młodzieńcze uniesienia w tobie Chcę ostudzić nie władzą moją, jako króla, Lecz jako starzec. Tak chcę — bo to moja wola. Widzę, że i trucizna jad swój może snadnie Uszlachetnić, gdy w zacną naturę popadnie. Byle was Inkwizycji oko nie dojrzało! To by mi ból sprawiło. MARKIZ To by was bolało? Czy podobna? KRÓL Takiego człowieka przez życie Nie widziałem. Markizie — krzywdę mi czynicie. Ja nie chcę być Neronem — nie — to się nie stanie — Zwłaszcza dla was być nie chcę. Moje panowanie Nie grozi zmarnowaniem każdej szczęśliwości. Wy sami pod mym okiem winniście w pilności Trwać, by wyjść na człowieka. MARKIZ Panie mój łaskawy, A moi współrodacy? Tu nie moje sprawy Popierałem — o sobie nie myślałem, panie, Lecz o waszych poddanych. KRÓL Gdy macie uznanie, Jak przyszłość o osobie mej zawyrokuje, Niech się ona z was uczy, jak ludzi szacuję, Kiedy znajdę człowieka. MARKIZ Panie! Tyś jest żywym Sprawiedliwości wzorem — więc niesprawiedliwym Nie bądź i ten raz jeden! We Flamandii twojej Tysiąc lepszych ode mnie na twój rozkaz stoi. Tylko tu, wielki królu — śmiem wyznać w pokorze — Macie obraz wolności, po raz pierwszy może W kolorach łagodniejszych oczom przedstawiony. KRÓL Dosyć o tym, młodzieńcze! Wiem to, że zmieniony Będzie wasz sąd o ludziach, gdy z nimi poznanie Jak mnie i was oświeci. Wszak nasze spotkanie, Sądzę, że nie ostatnie? Czymże was zniewolić Mam dla siebie na wstępie? MARKIZ Raczcie mi pozwolić Odejść, jakim tu stoję. Jakież o mnie zdanie Mieć będziesz, gdy mnie nawet chcesz przekupić, panie? KRÓL Takiej dumy nie zniosę. Od dziś was mianuję Dworzaninem w mej służbie. Żadnych nie przyjmuję Wymówek. Tego żądam. / po chwili / Lecz cóż to? Cóż chciałem? Czyliż ja to nie prawdy chciwie pożądałem? Tu — coś więcej znajduję. Gdyście mnie umieli Wyśledzić aż na tronie, czyście podejrzeli I w domu? / widząc, że Markiz się zamyśla / Rozumiem was. Kiedym w całym świecie Najnieszczęśliwszym ojcem, toć mogę być przecie Szczęśliwym mężem. MARKIZ Jeśli, najjaśniejszy panie, Syn bogaty w nadzieje — jeśli posiadanie Najmilszej żony prawo śmiertelnikom daje Do szczęścia na tej ziemi — tedy was uznaję Najszczęśliwszym człowiekiem przez tych istot dwoje. KRÓL Nie — nie jestem — i nigdy głębiej serce moje Nie czuło tej pewności jak właśnie w tej dobie. MARKIZ Książę myśli szlachetnie — dobrze — i w osobie Jego nigdym nie dojrzał plamy. KRÓL Ja dojrzałem. To, co mi wydarł, żadne berło mieniem całem Nie nagrodzi: cnotliwą królowę. MARKIZ O panie! Któż się waży? KRÓL Świat cały — to oszkalowanie — I ja sam! Ot — tu leżą do jej potępienia Nieodparte dowody — a są bez wątpienia I inne, które jeszcze mogą mnie uderzyć Sroższym gromem. Markizie! — jak ciężko uwierzyć… Ach! Jak ciężko w to jedno. Któż zarzuca winę Jej, że zdolną spaść była ona aż w głębinę Takiej hańby? Czyliż mi wszystko nie pozwala Mniemać raczej, że taka Eboli ją kala? Że to księdza nienawiść, którą ku niej czuje? Że Alby zemsta na nich takie spiski knuje? Więcej niźli w nich wszystkich wartości w mej żonie. MARKIZ Panie! Jeszcze coś więcej tkwi w niewiasty łonie: To, co ją wyżej stawia nad potwarz hołoty, Nad pozory; tą tarczą jest: potęga cnoty. KRÓL Tak jest — tak i ja mówię. Cios takiej potwarzy, Rzucony na królowę, to za wiele waży! Łatwe było wmówienie winy — lecz ogniwa Najświętszego honoru łatwo się nie zrywa. Markizie! Znacie wartość człowieka. Takiego Męża mi brakowało od czasu dawnego, Który by, jak wy, dobry, swobodny — miał zdanie Trafne w sądzie — was zatem wybrałem. MARKIZ / zdziwiony i przerażony / Mnie, panie? KRÓL Staliście przed swym panem, dla siebie niczego Nie żądając — nic — dla mnie jest to coś nowego. Będziecie zatem prawi i namiętność w oku Waszym cienia nie rzuci. Zbliżcie się do boku Mego syna. Wyśledźcie dno serca królowej. Ja was opatrzę w prawo tajemnej rozmowy. A teraz się oddalcie. / Pociąga za taśmę od dzwonka. / MARKIZ Najjaśniejszy panie! Jeśli moja jedyna nadzieja — zostanie Spełniona — wtedy pójdę — mieniąc dzień dzisiejszy Pamiętnym, jako w życiu moim — najpiękniejszy. KRÓL / podając Pozie rękę do pocałowania / I dla mnie to wspomnienie będzie niezatarte. / Markiz powstaje — wchodzi Hrabia Lerma. / Pan markiz ma mieć zawsze podwoje otwarte. AKT CZWARTY / Sala Królowej. / SCENA PIERWSZA / Królowa, Księżna Oliwarez, Księżniczka Eboli, Hrabina Fuentez i kilka dam dworu. / KRÓLOWA / powstając — do Ochmistrzyni / A więc klucz się nie znalazł? Niechby otworzono Szkatułkę siłą — zaraz. / spostrzegając Księżniczkę Eboli, która się zbliża i całuje rękę Królowej / Bądź mi pozdrowioną, Droga moja księżniczko! Bardzo jestem rada, Że cię widzę już zdrową — wprawdzie jeszcześ blada. FUENTEZ / nieco złośliwie / To febra, tak złośliwa, nerwy atakuje. Czy nieprawda, księżniczko? KRÓLOWA Ja bardzo żałuję, Żem cię nie odwiedziła — lecz nie mam swej woli. OLIWAREZ O! Na brak towarzystwa księżniczka Eboli Nie ma prawa się skarżyć. KRÓLOWA Temu chętnie wierzę, Lecz cóż ci jest, księżniczko? Ciebie znów dreszcz bierze. EBOLI Nie — nic wcale… Królowa łaskawie wybaczy, Że się oddalić muszę. KRÓLOWA Ty nas zwodzisz raczej. Więcej jesteś cierpiąca, niż chcesz, bym wierzyła. Nawet stanie cię męczy — usiądź, moja miła. Chciej pomóc jej, hrabino. EBOLI Te mdłości przeminą Na powietrzu. KRÓLOWA To dziwne… spiesz za nią, hrabino. / Wchodzi Paź i rozmawia po cichu z Księżną Oliwarez, która po wysłuchaniu Pazia zwraca się do Królowej. / OLIWAREZ Markiz Poza w poselstwie od króla przysłany. KRÓLOWA Czekam. SCENA DRUGA / Ciż i Markiz Poza, który po wejściu klęka na jedno kolano przed Królową, po czym powstaje za danym przez nią znakiem. / KRÓLOWA Od mego pana jakiż rozkaz dany? Czy można… tak otwarcie?… MARKIZ Zlecenia obchodzą Wyłącznie waszą miłość. / Za danym przez Królowę znakiem damy się oddalają. / SCENA TRZECIA / Królowa i Markiz Poza. / KRÓLOWA / z wyrazem podziwienia / Czy oczy mnie zwodzą? Jak to? Markiz w poselstwie od króla przybywa, I do mnie? MARKIZ To was dziwi, pani miłościwa? Dla mnie to naturalne. KRÓLOWA KRÓLOWA To już, jak się zdaje, Świat wybiegł z swej kolei. Wy… i król… wyznaję… MARKIZ Że to brzmi bardzo dziwnie? Być może… a przecie, Ileż dzisiaj dziwniejszych sprzeczności na świecie! KRÓLOWA O dziwniejsze już trudno. MARKIZ Dajmy — nawrócony Może w końcu zostałem lub może zmęczony Taką rolą dziwaka na Filipa dworze; Zrzuciłem ją — bo dziwak cóż tu znaczyć może? Chcąc być ludziom przydatnym, trzeba w każdym względzie Najpierw na równi z nimi stanąć w jednym rzędzie. Chełpliwa szata sekty mnie by wyróżniała. Dajmy, że miłość własna i we mnie zadrgała: Bo któż od niej jest wolnym? Więc też na tej drodze Wyznawców dla mej wiary tu jednać przychodzę. A tę wiarę — przypuśćmy — pokusa mnie bierze Zaszczepić aż na tronie. KRÓLOWA Nie — temu nie wierzę. Nawet żartem pomawiać was nie śmiem, by celem Waszym były czcze mrzonki. Takim marzycielem Nie jesteście, markizie, który by zadanie Przedsiębrał bezskutecznie. MARKIZ To właśnie pytanie, Jak sądzę… KRÓLOWA O co raczej pomówić was można… Chociaż o was myśl taka, będzie niemal zdrożna — To chyba… MARKIZ O dwuznaczność. Może słuszność macie. KRÓLOWA Więcej o nierzetelność — bo czyliż spełniacie — Zlecenie tak sumiennie, jak się król spodziewa Po waszym posłannictwie? MARKIZ Nie. KRÓLOWA Czy rzecz godziwa Środki nie dość uczciwe uszlachetnić może? Wybaczcie mi wątpliwość, którą w tym położę: Czyliż duma szlachetna wasza się nadaje Do takiego urzędu? Ledwie wiarę daję. MARKIZ Ja bym również nie wierzył, gdyby tu chodziło O zdradzenie monarchy, ale to nie było I nie jest mym zadaniem. Pragnę jak najwyżej Usłużyć mu obecnie o wiele uczciwiej, Niźli sam to zalecił. KRÓLOWA Teraz was poznaję. Dość więc!… cóż on zamyśla? MARKIZ Czy król… Jak się zdaje, Jestem rychło pomszczony za wasz sąd surowy. Co dla mnie nie dość pilno wypowiedzieć słowy, To mniej — stokroć mniej pilno usłyszeć, jak wnoszę, Waszej królewskiej mości. Jednak, co przynoszę, Wysłuchanym być winno. Mam zatem królowej Prosić, by dziś zechciała odmówić rozmowy Ambasadzie francuskiej. Moje polecenia Spełniane. KRÓLOWA I to wszystko, co do powiedzenia Mieliście mi od niego? MARKIZ Wszystko, co mi dało Prawo, że tu przed wami mogę stanąć śmiało. KRÓLOWA Markizie — bardzo chętnie będę wam powolną, Nie badając tajemnic, których mi nie wolno Odsłaniać. MARKIZ Tak być musi. Miłościwa pani, Gdyby nie była sobą, pospieszyłbym dla niej Z objaśnieniem w niejednej rzeczy; lub z przestrogą Względem niejakich osób, które szkodzić mogą. Lecz to wam niepotrzebne. Może ponad wami Wejść i zapaść zło groźne, a o tym wy sami Możecie i nie wiedzieć. To warte zbyt mało, By z czoła anielskiego złoty sen spędzało. Ten przedmiot mnie bynajmniej przed wami nie stawił. Książę Carlos… KRÓLOWA Markizie, jakżeś go zostawił? MARKIZ Jak mędrca dawnych czasów, gdy mu poczytano Za zbrodnię cześć przez niego prawdzie oddawaną. Jak tamten dla czci swojej nie żałował głowy, Tak ten dla swej miłości umrzeć jest gotowy, Mało słów wam przynoszę… lecz w tych on sam staje. / Składa do rąk Królowej list Carlosa. / KRÓLOWA / po przeczytaniu / Musi ze mną pomówić. MARKIZ Tak i ja uznaję. KRÓLOWA Czy go to uszczęśliwi, kiedy sam zobaczy, Że nie jestem szczęśliwa? MARKIZ To nie, ale raczej To w nim czynność rozbudzi i stanowczość razem. KRÓLOWA Jak to? MARKIZ Już książę Alba za króla rozkazem Mianowany do Flandrii. KRÓLOWA Słyszę — mianowany. MARKIZ Król — rozkazu nie cofnie — król nam dobrze znany. Lecz to również jest pewnym, że książę, nie może Tu dłużej, zwłaszcza teraz, pozostać przy dworze. I Flandria być nie może na łup wystawiona. KRÓLOWA Czy macie na to radę? MARKIZ Tak… może… lecz ona Z niebezpieczeństwem prawie to samo złe znaczy. Jest to pomysł zuchwały, powzięty w rozpaczy. Wszelako na tę chwilę o innym sposobie Ja nie wiem. KRÓLOWA Więc wymieńcie. MARKIZ Tobie jednej — tobie, Miłościwa królowo, myśl moją otworzę, Tylko z twoich ust Karol usłyszeć ją może Bez zgrozy. Sama nazwa może bez wątpienia Być wstrętna dla Karola z ohydnego brzmienia. KRÓLOWA Rokosz więc! MARKIZ Nieposłusznym niech królowi będzie. Okryty tajemnicą, niech drogę odbędzie Pospiesznie do Brukseli. W otwarte ramiona Przyjmą go Flamandczycy. Niewolą gnębiona Flandria zerwie okowy — a sprawa o wiele Zyska siły, gdy króla syn stanie na czele — Wstrząśnie tronem hiszpańskim potęgą swej broni. Co w Madrycie król odparł, tego mu nie wzbroni W Brukseli. KRÓLOWA Tak mniemacie, choć nie ma godziny, Jak z królem mówiliście? MARKIZ Właśnie z tej przyczyny. KRÓLOWA / po chwili / Plan wskazany mi przez was razem mnie przestrasza I unosi. Znajduję, że słuszna myśl wasza! Myśl śmiała! I dlatego, sądzę, ona tyle Ma dla mnie wdzięku. Dajcie do rozmysłu chwilę. Zna ją książę? MARKIZ Miał poznać z waszego natchnienia, Wedle planu mojego. KRÓLOWA To bez zaprzeczenia Myśl wielka! Gdyby tylko nie młodość książęcia… MARKIZ To bynajmniej do dzieła niech was nie zniechęca, Znajdzie on tam Egmonta, Oranię — rycerzy — Po cesarzu Karolu zostałych żołnierzy, Którzy równie do rady mają dobre głowy, Jak straszne mają ramię w rozprawie bojowej. KRÓLOWA / z ożywieniem / Nie! Zaprawdę! Myśl wielka i piękna! Tak… książę Musi działać! Z tą myślą gorąco się wiążę. Rola, w jakiej go widzą na madryckiej scenie, Daje mi srodze uczuć jego poniżenie. Ja Francję i Sabaudię zapewniam mu śmiele. Markizie! Tę myśl waszą w zupełności dzielę. Musi działać! Lecz zamach wymaga zasobów Pieniężnych. MARKIZ Są gotowe. KRÓLOWA Mnie również sposobów Nie braknie. MARKIZ Co do schadzki z miłościwą panią Śmiem mu zanieść nadzieję? KRÓLOWA Pomyślę, czy na nią Mam zezwolić. MARKIZ Lecz Karol prośby usilnymi Nalega o odpowiedź. Z rękami próżnymi Przyrzekłem, że nie wrócę. / podając Królowej swój pulares / Starczą dwa wyrazy. KRÓLOWA / po napisaniu / Czy was znowu zobaczę? MARKIZ Na wasze rozkazy Będę zawsze gotowy. KRÓLOWA Ale cóż ma znaczyć To — zawsze — na rozkazy? Jak sobie tłumaczyć Mam tę wolność, markizie? MARKIZ Z taką szczerą ufnością, Z jaką zawsze umiecie — dość, że tą wolnością Rozporządzać możemy — niechaj poprzestanie Na tym moja królowa… KRÓLOWA / przerywając / O! Jak niesłychanie Czuć się będę szczęśliwa, gdy znajdzie ten mały Kątek wolności dla siebie w Europie całej — Gdy go znajdzie przez niego! Choć cichym udziałem Wesprę was — liczcie na mnie. MARKIZ / z ogniem / O! Ja to wiedziałem, Że tutaj zrozumianym z pewnością zostanę! / Księżna Oliwarez ukazuje się w podwojach. / KRÓLOWA / obojętnie do Markiza / Co od króla i pana odbieram przesłane, Będę czciła jak prawo. Idźcie z upewnieniem Mej służby, którą do stóp składam z uniżeniem. / Daje znak, na który Markiz się oddala. / SCENA CZWARTA / Galeria. / / Don Carlos i Hrabia Lerma. / CARLOS Tu nie mamy przeszkody — hrabia mówić może. LERMA Wasza wysokość miała na tutejszym dworze Przyjaciela. CARLOS / ze zdumieniem / Miałbym go nie znać? — cóż to znaczy? LERMA Niech mi wasza wysokość łaskawie wybaczy. Żem się dowiedział więcej, niż mi wolno było. Jednakże, aby was to nie niepokoiło, Wiedzcie przynajmniej, że to z źródła mam wiernego, Bo wam powiem pokrótce — od siebie samego. CARLOS O kim przecież jest mowa? LERMA Markiz Poza. CARLOS Zatem? LERMA Jeśli wie o was więcej, niźliby przed światem Głosić trzeba — jak prawie obawiam się, panie… CARLOS Boicie się? LERMA U króla miał dziś posłuchanie. CARLOS Czy tak? LERMA Tajnej rozmowy dwie godziny całe. CARLOS Doprawdy? LERMA I tam rzeczy snadź były niemałe. CARLOS Tak myślę. LERMA Mości książę! I po kilka razy Wspomniano wasze imię. CARLOS Lecz bez mej obrazy, Jak tuszę. LERMA I w sypialni królewskiej dziś rano Zagadkowym sposobem słyszałem wspomnianą Królowę. CARLOS / cofa się przerażony / Hrabio Lerma. LERMA A po oddaleniu Markiza miałem sobie w króla poleceniu Oznajmione, by odtąd miał przystęp zupełnie Swobodny. CARLOS To jest wiele. LERMA Odkąd służby pełnię Przy królu, podobnego nie wspominam sobie Przykładu. CARLOS To zaprawdę wiele. O osobie Królowej — mówiliście, jakaś zagadkowa Była wzmianka? LERMA Nie — książę — nie — to już służbowa Tajemnica jest moja. CARLOS To rzecz osobliwa! Kiedy wasza życzliwość jedno mi odkrywa, Dlaczego tai drugie? LERMA Jedno wam oddaję — Drugiem winien królowi. CARLOS Słuszność wam przyznaję. LERMA Wprawdzie znałem markiza Pozę rzeczywiście Honorowym człowiekiem. CARLOS Dobrze więc znaliście. LERMA Lecz cnota każda póty nie podpada plamie, Dopóki chwila próby jej hartu nie złamie. CARLOS Czasem próbę wytrzyma. LERMA Wedle mego zdania: Co do łaski królewskiej to warte pytania. Na takiej złotej wędce często się skaleczy Niejedna silna cnota. CARLOS Nikt wam nie zaprzeczy. LERMA A nawet mądrze bywa, gdy się coś odsłoni, Co się nigdy przed ludźmi w milczeniu nie schroni. CARLOS Tak — mądrze. — Wszak znaliście — jakeście mówili — Markiza honorowym? LERMA Jeśli do tej chwili Jest nim jeszcze, to gorszym nie zrobi go przecie Wątpliwość moja — a wy, mój książę, możecie Podwójnie na tym wygrać. / Chce się oddalić. / CARLOS / postępuje ku Lermie wzruszony i ściska mu rękę / Potrójnie wygrywam, Zacny, szlachetny mężu, gdy sobie zdobywam Przyjaźń waszą — a wszakże nie wątpię o losie Związków pierwszej przyjaźni. / Lerma się oddala. / SCENA PIĄTA / Markiz Poza przechodzi przez galerię. Carlos. / MARKIZ Carlosie! Carlosie! CARLOS Kto woła?… to ty… właśnie w porę! Ja w klasztorze Czekam — spiesz się… MARKIZ Dwie minut zostań. CARLOS Tu nas może Kto zejdzie. MARKIZ Nie lękaj się — sprawię się od razu. Królowa… CARLOS Więc u ojca byłeś? MARKIZ Tak — z rozkazu Przywołany. CARLOS / z najwyższym oczekiwaniem / I cóż więc? MARKIZ Jak chcesz, tak się stanie. Będziesz mówił z królową. CARLOS Lecz jakież żądanie Mógł mieć król? MARKIZ Król?… ej błahe… Był raczej wiedziony Ciekawością — kto jestem? — Widać nieproszony Przyjaciel mi usłużył. Cóż ja wiem? — Koniecznie Żądał mieć mnie w swej służbie. CARLOS Ależ bezskutecznie? MARKIZ Rozumie się. CARLOS Rozstanie jakież nastąpiło? MARKIZ Dość dobre. CARLOS O mnie zatem rozmowy nie było? MARKIZ O tobie?… była, owszem… tak coś… ogółowo. / dobywa pulares i wręcza go Carlosowi / Masz tymczasem słów parę, zanim się z królową Zobaczysz! Jutro powiem, gdzie i w jakiej porze. CARLOS / czyta roztargniony, potem chowa pulares i chce się oddalić / A zatem u przeora czekam cię w klasztorze. MARKIZ Wstrzymaj się — gdzież ci pilno? — tu nikt nie przybędzie. CARLOS / z przymuszonym uśmiechem / Zmieniliśmy, jak widzę, rolę w pewnym względzie — Ty się dzisiaj nad podziw bezpiecznym uznajesz. MARKIZ Dzisiaj? Czemuż na dzisiaj taki nacisk dajesz? CARLOS Cóż mi pisze królowa? MARKIZ Czy już zapomniałeś? Co się z tobą dziś stało? Tylko co czytałeś. CARLOS Ja?… a prawda… / czyta pismo powtórnie — zachwycony mówi z ogniem / O drogi aniele na niebie! Ja ci chcę być posłusznym, chcę być godnym ciebie! Wzniosłe dusze miłością wyżej się podnoszą. Ja twojej świętej woli poddam się z rozkoszą. Niechaj się co chce stanie! Lecz mi ona każe, Bym siły w sobie zebrał, zanim się odważę Usłyszeć z ust jej wyrok, który wyrzec raczy. Czy nie wiesz, mój Rodrygu, co ta myśl jej znaczy? MARKIZ Choćbym i wiedział — przyznaj — czy twe rozdrażnienie Czyni cię dość sposobnym przyjąć wyjaśnienie? CARLOS Czym cię może obraził? Daruj mi tę winę — Byłem tak roztargniony. MARKIZ Cóż daje przyczynę Takiego roztargnienia? CARLOS Sam nie wiem, co daje. Moim jest ten pulares? MARKIZ Nie całkiem — przyznaję, Żem przyszedł o twój prosić. CARLOS O mój? A do czego? MARKIZ W nim mieszczą się drobnostki, które rąk trzeciego Nie chciałbyś, aby doszły, daj, co masz przy sobie — Listy — szkice — ot cały pulares… CARLOS Cóż tobie Przyjdzie z niego? MARKIZ Na wszelki wypadek cię proszę. Któż może za to ręczyć? A to, co ja noszę, Dziś jest pewniejsze. Daj więc. CARLOS / bardzo niespokojny / To jest osobliwe! Skąd ci naraz przychodzi?…. MARKIZ Niech myśli trwożliwe Nie dręczą cię. Tu żadna groźba się nie skrywa. Pewno nie: tylko baczność do czuwania wzywa Przeciw niebezpieczeństwu. Trwożyć cię nie chciałem. CARLOS / oddając mu pulares / Strzeż go pilnie. MARKIZ Bądź pewnym. CARLOS Ja ci wiele dałem. MARKIZ Nie tyle, co od ciebie mam już. Wyjaśnienia Tam odbierzesz — a teraz, bądź zdrów — do widzenia! / Chce się oddalić. / CARLOS / po wewnętrznej walce z sobą, zatrzymuje Pozę wołając / Daj mi jeszcze te listy. Ręką narzeczonej Jeden z nich jest pisany — kiedym ja złożony Ciężką chorobą leżał w Alkali. Na chwilę Nie opuszczał mej piersi. Nie czuję się w sile Rozstać się z tą pamiątką, która mi zostaje. Ten jeden list, Rodrygu… resztę ci oddaję. / Wyjmuje list, o którym mowa, i zwraca pulares. / MARKIZ Carlosie — ja niechętnie zadosyć ci czynię. Mnie właśnie o to pismo chodziło jedynie. CARLOS Żegnam cię. / oddala się z wolna — zatrzymuje się u wyjścia. Po chwilowym rozmyśle powraca i list oddaje / A więc masz je… / drżący ze wzruszenia, ze łzami w oczach, rzuca się Pozie na szyję i skrywając oblicze na jego ramieniu mówi / On nie może zgoła… Nieprawdaż?… On do zdrady skłonić cię nie zdoła? / Spiesznie się oddala. / SCENA SZÓSTA MARKIZ / patrząc za odchodzącym ze zdumieniem / Byłożby to podobnym? Czyżby tak być miało, Żebym go nie znał jeszcze albo znał tak mało, Żem skazę w jego sercu pominął baczeniem? On — swego przyjaciela krzywdzi podejrzeniem! To potwarz! Cóż mi zrobił, że go kalam plamą Tak nikczemnej słabości? Ja grzeszę tą samą Nieufnością, o którą jego winię. Zdumieć To go mogło — przyznaję, bo czy mógł zrozumieć Taką skrytość niezwykłą w swoim przyjacielu? Nie mogę ci oszczędzić cierpień; i w tak wielu Troskach dręczę twą duszę! Król z całą ufnością Zwierzył mi tajemnicę najświętszą. Wdzięcznością Spłaca się taką wiarę. Czy w mej gadaninie Znalazłby ulgę? Gdy mu cierpień nie przyczynię Zamilczeniem — a raczej, oszczędzić ich mogę? Po cóż próżno w uśpionym mam rozniecać trwogę, Ukazując mu chmurę nad głową wiszącą? Dosyć, gdy mu w cichości tę burzę grożącą Rozwieję. A gdy rychło ocknie się z uśpienia, Niebo będzie już jasnym. / Oddala się. / SCENA SIÓDMA / Gabinet królewski. / / Król siedzi w krześle, obok niego Infantka Klara Eugenia. / KRÓL / po głębokim milczeniu / Mimo oczernienia, Nie! Ta córka jest moją. Czy natura zboczy Z prawdy aż w takie kłamstwo? Te błękitne oczy Są moje! I w tych rysach nie własneż znajduję? Dziecko miłości mojej — tak jest — ja to czuję — I przytulam do serca krew własną. / wzdryga się i zatrzymuje / Krew własną! Cóż mnie może okropniej trwożyć nad tę jasną Prawdę, która mi mówi, że te rysy moje Są i jego rysami? Nad przepaścią stoję. / bierze medalion i w zwierciadle umieszczonym naprzeciwko porównywa i śledzi podobieństwa rysów — po czym rzuca medalion na ziemię — powstaje gwałtownie z siedzenia i odpycha od siebie Infantkę / Precz! Precz! — Grób się otwiera dla mnie w tej otchłani. SCENA ÓSMA / Król, Infantka i Hrabia Lerma. / LERMA W przedsali oczekuje najjaśniejsza pani. KRÓL Teraz? LERMA Tylko co weszła — prosi posłuchania. KRÓL Ależ teraz? Co? Teraz? — takie wymagania O niezwykłej godzinie? Nie — teraz rozmowa Jest mi z nią niepodobna. LERMA Otóż i królowa. / Lerma oddala się. / SCENA DZIEWIĄTA / Król, Królowa i Infantka. / / Infantka bieży na spotkanie matki i tuli się do niej. Królowa przyklęka przed Królem, który stoi milczący, w pomieszaniu. / KRÓLOWA Panie i mężu!… muszę… jestem zniewolona Szukać sprawiedliwości, będąc pokrzywdzona. KRÓL Sprawiedliwości? KRÓLOWA Niecnie jestem traktowaną Na tym dworze. Szkatułkę moją wyłamano. KRÓL Co? KRÓLOWA I rzeczy zniknęły — które posiadały Szacowną dla mnie wartość. KRÓL Rzeczy, które miały Szacowną wartość dla was? KRÓLOWA O której znaczeniu Nieświadoma zuchwałość mogłaby w sądzeniu… KRÓL Znaczenie… i zuchwałość… lecz powstańcie przecie… KRÓLOWA Nie pierwej, mój małżonku, aż przyrzec zachcecie Zadosyćuczynienie, że mnie ramię zbawi Mego króla i sprawcę przed me oczy stawi Lub mnie wyrwie przynajmniej z tego otoczenia, Które skrywa złodzieja. KRÓL Dość tego klęczenia — Niech się pani podniesie. Powstań, pani, proszę. KRÓLOWA / powstając / Że należy do sfery wyższej, śmiało wnoszę, Co szkatułka w brylantach i perłach mieściła Na milion kosztowności — a jego skusiła Jedynie kradzież listów. KRÓL Których ja wszelako… KRÓLOWA Chętnie, mężu. Te listy od infanta — jako I jego portret później — były mi przysłane. KRÓL Od? KRÓLOWA Infanta — od syna waszego. KRÓL Pisane Były do was? KRÓLOWA Tak — do mnie. KRÓL Z tym wyznaniem, sami Śmiecie stawać przede mną? KRÓLOWA Czemuż nie przed wami, Mój mężu? KRÓL Z takim czołem? KRÓLOWA Cóż wy przypuszczacie? Ja sądzę, że te listy sami pamiętacie, Gdy były do Saint-Germain do mnie przez Karola Pisane. Wszakże wtedy obu koron wola Była temu przychylną. Czyli załączenie I portretu do listów miało zatwierdzenie W owej sankcji?… Czy wczesną nadzieją wiedziony Sam się na krok ten ważył? Tego ja z mej strony Nie śmiem dzisiaj rozstrzygać. Jeżeli z pośpiechu Zawinił, tedy godzien odpuszczenia grzechu — Ja daję poręczenie — bo wtedy nie marzył, Że tymi ofiarami przyszłą matkę darzył. / widząc pomieszanie Króla / Co to jest? Cóż się stało? INFANTKA / która w ciągu poprzedniej rozmowy bawiąc się znalazła medalion na ziemi, przynosi go i pokazuje matce / O! Patrz! Malowanie Jakie śliczne, mateczko! KRÓLOWA Cóż to? Mój?… / Poznaje medalion i przez chwilę pozostaje w niemym osłupieniu. Oboje mierzą się wzajemnie wzrokiem. Po długim milczeniu. / O panie! Ten sposób serca żony badania wierności Jest zaprawdę królewski i pełen godności… Przecież jedno pozwólcie pytanie uczynić. KRÓL Mnie bo raczej się pytać. KRÓLOWA Jeśli mnie ma winić Podejrzenie — niewinność niech od udręczenia Wolna będzie. Czy kradzież z waszego zlecenia? KRÓL Tak jest. KRÓLOWA Więc w takim razie nikogo nie winię — I nikogo — nikogo — tylko was jedynie Żałuję, że nie macie odpowiedniej żony, By wasz zachód pomyślnym skutkiem był wieńczony. KRÓL Znam ja się z taką mową. Chciej pani wszelako Strzec się raz drugi zdradą oszukiwać taką, Jak owa w Aranjuez. Królowę czystości Anielskiej, która wówczas swojej niewinności Z taką dumą broniła, znam ja dziś dokładnie. KRÓLOWA Cóż to jest? KRÓL A więc krótko — bez chytrości na dnie — Powiedz, pani, czy prawda — mów szczerymi słowy, Czy z nikim — z nikim wówczas nie miałaś rozmowy? Czy to sumienna prawda? KRÓLOWA Z infantem — nie taję — Rozmawiałam — tak jest. KRÓL Tak? A zatem się staje Jawnym wszystko — widocznym. I ty byłaś w stanie Bezczelnie lekceważyć cześć moją? KRÓLOWA Cześć? Panie! Jeśli tam cześć na szkodę była wystawiona — To mogłabym się lękać, ażeby skrzywdzona Nie została cześć moja, droższa mi niż w dani Złożona przez Kastylię. KRÓL Dlaczegoś się, pani, Zaparła? KRÓLOWA Bo nie jestem, panie mój łaskawy, Przyzwyczajona stawać do śledczej rozprawy Wobec dworskiej czeredy. Nigdy bym wam była Prawdy badanej godnie i grzecznie — nie kryła. A czyliż w Aranjuez czynione badanie Było w tonie właściwym, najjaśniejszy panie? Czy grandowie w swym gronie składają sądowe Trybunały, przed które stawiają królowe Do zdawania rachunku z czynności domowej? Księciu przyznałam wolność chwilowej rozmowy, Której błagał usilnie. Mój mężu, wyznaję — Przyznałam z własnej woli: bo ja nie uznaję Potrzeby poddawania pod sądy tych rzeczy, Którym własne uznanie prawości nie przeczy. Przed wami zaś taiłam, bo nie chciałem bojem Z waszą królewską mością obstawać za mojem Prawem przed dworzan rzeszą. KRÓL Pani! To za śmiało! KRÓLOWA Dodam jeszcze — dlatego, że infant za mało Cieszy się w sercu ojca względnością łaskawą, Jaka prawnie mu służy. KRÓL On! Ma do niej prawo? KRÓLOWA Bo i czemuż mam taić, najjaśniejszy panie? Kocham go — i czci takiej mam w sercu uznanie, Jaka się przynależy ode mnie krewnemu, Który mi bardzo drogim. Zresztą jako temu, Co przedtem nosił więcej odpowiednie miano, Pojąć jeszcze nie umiem, dlaczego uznano, Że go właśnie od innych mniej winnam dziś cenić, Dlatego że go dawniej droższym mogłam mienić Nad innych. A jeżeli państwowe statuta Dowolnie stadła wiążą, to łączność raz skuta Nie tak łatwo się zrywa. Nienawidzić tego Nie chcę, którego winnam… bo gdy do szczerego Zniewalacie mnie słowa — zatem nie chcę — przeto Że pragnę odtąd wybór mieć wolny… KRÓL Elżbieto! Widziałaś mnie w godzinach słabości. Zuchwałą Czyni cię to wspomnienie — i z ufnością całą Polegasz na tej władzy, która mej stałości Zbyt często doświadczała. Jednakże w przyszłości Tym więcej drżyj z obawy! Co słabym czyniło, To samo wściekłą może owładnąć mnie siłą! KRÓLOWA Cóżem winna? KRÓL / chwytając Królowę za rękę / Gdy to jest… co jest przecie; czyliż Tego jeszcze nie dosyć? Lecz jeśli przechylisz Szalę pełną wykroczeń — jeżeli twe winy Zwiększysz jeszcze ciężarem choć małej kruszyny — Jeśli jestem zdradzony!… Wtedy zwalczę w sobie Tę słabość ostatecznie. Tak chcę i tak zrobię! Wtedy biada, Elżbieto! Nam obojgu biada! KRÓLOWA Cóżem ja zawiniła? KRÓL Wtedy — niech cios pada I krew płynie! KRÓLOWA Do tego przyszło! Wielki Boże! KRÓL Sam siebie znać nie będę ani się ukorzę Przed zwyczaju świętością — i głos przyrodzenia Zamrze dla mnie — przymierza będą bez znaczenia. KRÓLOWA O jakże was żałuję! KRÓL Litość obelżywa! Od takiej zalotnicy! Litość! INFANTKA / czepiając się szat matki / Król się gniewa, A piękna mama płacze… / Król odtrąca gwałtownie dziecko. / KRÓLOWA / łagodnie i poważnie, lecz drżącym głosem / Przynajmniej zasłonić Muszę dziecko od krzywdy i od zniewag bronić… Pójdź ze mną, córko moja. / biorąc Infantkę na ręce / Monarcha, jeżeli Znać cię nie chce — zawezwę mych poręczycieli Z tamtych stron Pirenejów… nimi się uzbroję. / Chce się oddalić. / KRÓL Królowo! KRÓLOWA Już nie mogę… to nad siły moje… / Usiłuje dojść do drzwi i na progu upada z dzieckiem. / KRÓL / spiesząc do Królowej, z przerażeniem / Boże! Cóż to?! INFANTKA Ach! We krwi widzę mamę drogą! / Śpiesznie wybiega. / KRÓL Krew!… to straszny wypadek!… Czymże na tak srogą Karę mogłem zasłużyć? Powstań!… pokrzep siły! Już idą!… zejść nas mogą!… Widokiem niemiłej Tej sceny chcesz, by gawiedź oczy nasycała? Powstań!… mamże cię błagać, ażebyś powstała? / Królowa powstaje z trudem, wsparta przez Króla. / SCENA DZIESIĄTA / Ciż, Alba i Domingo wchodzą przerażeni, za nimi damy dworskie. / KRÓL Zawiedźcie do jej komnat królowę zemdloną. / Damy dworskie odprowadzają Królowę — Alba i Domingo podchodzą bliżej. / ALBA Oczy łzami zalane, twarz ma krwią zbroczoną! KRÓL Dziwią się ci szatani, co mnie podmówili. ALBA i DOMINGO My?! KRÓL Dosyć powiedzieli, by krew rozburzyli Do szaleństwa — z dowodem żaden nie przychodzi. ALBA Daliśmy to, co było. KRÓL Niechaj wam nagrodzi Piekło taką usłużność. Czuję potępienie Za czyn, który spełniłem. Nieczyste sumienie Czy kiedy tak przemawia? MARKIZ POZA / za sceną / Czy wstęp nie wzbroniony? SCENA JEDENASTA / Ciż i Markiz Poza. / KRÓL / na głos Markiza powstaje żywo i robi kilka kroków na jego spotkanie. / Ach! Nareszcie! Markizie, bądź mi pozdrowiony! Was mi teraz nie trzeba… zostawcie nas… / Alba i Domingo oddalają się, porozumiewając się wzrokiem ze zdumieniem. / SCENA DWUNASTA / Król i Markiz. / MARKIZ Panie! Temu starcowi, który bieżał na spotkanie Ze śmiercią tylokrotnie za was, dziś przychodzi Gorzko słyszeć odprawę taką. KRÓL Wam się godzi Tak myśleć, mnie tak działać. On przez całe życie Nie odda mi tych usług, jakie przynosicie Wy w tych kilku godzinach. Ja nie chcę w skrytości Szafować moich względów. Niech w pełnej jasności Piętno łaski monarszej promieni wam z czoła. Kogo zwę przyjacielem, niech budzi dokoła Zazdrość! MARKIZ I wtedy gdy zasługą dlań całą Tego miana okrycie ciemności być miało? KRÓL Cóż mi więc przynosicie? MARKIZ Przechodząc gankami Pałacu z okropnymi stykam się wieściami, Którym wierzyć mi trudno — jakoby przemowa Gwałtowna miała miejsce — że krew… że królowa… KRÓL Wracacie zatem stamtąd? MARKIZ Czułbym boleść żywą, Gdyby wieść tak głoszona nie była fałszywą; Jeśliby wasza miłość spełnił z uniesienia Czyn gwałtowny; bo tu się postać rzeczy zmienia, Ważnym zda się odkryciem. KRÓL Więc? MARKIZ Oto wypadkiem Miałem sposobność księcia pulares ukradkiem Wydostać z papierami, które, wnosić mogę, Rzuca nam trochę światła na tę ciemną drogę. / wręcza Królowi pulares Carlosa. / KRÓL / przeglądając pulares chciwie / List jeszcze od cesarza — od ojca mojego — Co?… nie pomnę, by kiedy pisywał do niego. / po przeczytaniu tego listu odkłada go na stroną i śpieszy do przejrzenia innych papierów / Plany jakiejś fortecy… wyjątki z Tacyta… Cóż mieści ta schowanka starannie ukryta? Jakieś pismo… widocznie pismo jakiejś damy — Nawet… o ile sądzę… że rękę jej znamy. / czyta uważnie, chwilami głośno — chwilami po cichu / „W pawilonie królowej do tylnych podwoi Klucz ten drogę ułatwi.” Ha! Cóż dalej stoi? „Gabinet z dala szpiegów… tam… miłość zamknięta W niemych dotąd objawach, niechaj zrzuci pęta… Wzajemność… tam nagroda…” Szatańskie podejście! Wiem już wszystko!… to ona!… znam pióro niewieście, Co kreśli te wyrazy! MARKIZ Możeż być?… Królowa?… KRÓL Nie… księżniczka Eboli. MARKIZ Więc mi pazia słowa Niekłamano przed chwilą zrobiły wyznanie, Że doręczał klucz księciu i tajne pisanie. KRÓL / chwytając rękę Markiza w gwałtownym poruszeniu / Markizie! Ja w okropnych rękach pozostaję. Ta dziewczyna, markizie, teraz wam wyznaję, Ta dziewczyna — odbiła szkatułkę królowej — Myśl o zdradzie powstała z jej chytrej podmowy. Nie wiem, o ile mnich jest w tę sprawę wmieszany — Dość, że psotą bezbożną jestem oszukany. MARKIZ W takim razie to szczęście… KRÓL Uczuwam obawę, Markizie, żem się targnął zanadto na sławę Mojej żony! MARKIZ Jeżeli pomiędzy królową A księciem można łączność dopuszczać jakową, To innej — bez wątpienia, wcale innej treści, Niżeli to oszczerstwo niecne w sobie mieści. Ja mam pewne dowody, że księcia pragnienia Odjazdu do Flandryi są głównie z natchnienia Królowej, żony waszej. KRÓL Ja sam temu wierzę. MARKIZ Królowa żądna sławy — a jeżeli szczerze Śmiem wyrzec — ona tu się czuje zawiedziona W dumnych nadziejach swoich — gdyż jest oddalona Od udziału w zarządzie — widzi zatem rada Ognistą młodość księcia, a która przypada Do jej planów rozległych. Serce przy jej dumie… Ja wątpię, czy to serce kochać nawet umie… KRÓL Jej planów politycznych nie lękam się wcale. MARKIZ Czyli zaś jest kochana? Czy w księcia zapale Nie tleje cel groźniejszy… to są już pytania Godne, jak mnie się zdaje — głębszego zbadania. Ja bym zalecał ścisłe czuwanie w tej mierze. KRÓL Które właśnie ja tobie, markizie, powierzę. MARKIZ / po namyśle / Jeśli mnie wasza miłość dość zdolnym znajduje Do takiego urzędu, tedy go przyjmuję. Z tym wszakże zastrzeżeniem, bym miał własną wolę Bynajmniej nie ścieśnioną. KRÓL Tę wam mieć pozwolę. MARKIZ Byle mi w przedsięwziętej w potrzebie czynności Władza, jakiej bądź nazwy, nie kładła trudności. KRÓL I to święcie zapewniam. Jesteście w tej sprawie Moim aniołem stróżem. Ja nie umiem prawie Wynurzyć wam wdzięczności za wskazówkę daną. / zwracając się do Lermy, który wszedł na ostatnie słowa / Jakżeś odszedł królowę? LERMA Z siły wyczerpana. / Okiem podejrzenia śledzi Markiza — po chwili oddala się. / MARKIZ / po odejściu Lermy / Jeszcze jedna przezorność potrzebna być może. Obawiam się, że książę, który tu na dworze Ma tak wielu przyjaciół, będzie ostrzeżony. Obawa do rozpacznej ośmiela obrony, Zwłaszcza, jeżeli z buntem wiąże się sekretnie, Radziłbym zatem użyć środka, który przetnie Drogę złemu na razie. KRÓL Dzielę wasze zdanie. Ale jakże w tym począć? MARKIZ Najjaśniejszy panie, Tajny rozkaz aresztu chciej złożyć w mej dłoni, Abym w razie koniecznym mógł użyć tej broni. / widząc, że Król zdaje się namyślać — dodaje / Co jednak tajemnicą stanu pozostanie. KRÓL / zwracając się do biurka i podpisując rozkaz / Gdy państwo zagrożone… spieszne ratowanie Wymaga środków, jakie konieczność dyktuje… Oto macie, markizie. Wam nie potrzebuję Zalecać oględności… MARKIZ / odbierając rozkaz z rąk Króla / Chciej być przekonany, Panie, że ją zachowam. KRÓL / kładąc rękę na ramieniu Markiza / Markizie kochany — Idźcie — idźcie. Niech wróci przy waszej pomocy Spokój mojemu sercu i sen mojej nocy. / Rozchodzą się w strony przeciwne. / SCENA TRZYNASTA / Galeria. / / Don Carlos przychodzi w największym pomieszaniu, Hrabia Lerma z przeciwnej strony. / CARLOS Ja was właśnie szukałem. LERMA A ja was. CARLOS Na Boga! Czy to prawda? Czy prawdę niesie wieść złowroga? LERMA Cóż takiego? CARLOS Wszak mówią, że ręką szaloną Dobył na nią sztyletu — i że ją skrwawioną Wynieśli z jego komnat? Na cześć dla was drogą Powiedzcie, ile prawdy te wieści mieć mogą? LERMA Rzeczywiście królowa upadła zemdlona I tym upadkiem lekko została zraniona, Ale zresztą nic więcej. CARLOS Na honor? Nic więcej? LERMA Jej nie — lecz grozi waszej miłości książęcej. CARLOS Nie matce — dzięki Bogu!… A mnie przestraszono, Że król srogo się obszedł tak z dzieckiem, jak z żoną. Że jakaś tajemnica przed nim się wykrywa… LERMA Ta ostatnia wiadomość może i prawdziwa. CARLOS Ta ostatnia? Co? Jak to? LERMA Dziś rano przysługą Wzgardziliście, mój książę — chciejcie choć tę drugą Zużytkować korzystniej. CARLOS Jaką? LERMA Czy się mylę, Że przed kilkoma dniami widziałem na chwilę Wasz pulares w błękitnym cały aksamicie, A na nim złotą nicią jaśniało wyszycie? CARLOS / nieco pomieszany / Mam taki w samej rzeczy… i cóż? LERMA Z jednej strony Medalion — jeżeli pomnę, perłami sadzony? CARLOS Ten sam. LERMA Kiedym przed chwilą w króla gabinecie Stawił się niespodzianie — nie mylę się przecie, Że taki w ręku króla błysnął memu oku, A markiz Poza właśnie stał przy jego boku. CARLOS / po krótkim odrętwiałym milczeniu — gwałtownie / To nieprawda! LERMA / urażony / A zatem ja jestem oszczerca. CARLOS / zatrzymując przez chwilę wzrok na Lermie / Jesteś nim — tak jest! LERMA Książę, wybaczam ci z serca. CARLOS / przechadza się w strasznym poruszeniu, w końcu zatrzymując się przed Lermą / Powiedz — czym budzi w tobie tę niechęć zjadliwą? Czym ci może zawadzać niewinne ogniwo, Że je piekielna skrzętność zerwać usiłuje? LERMA Książę — ja boleść waszą dzielę i szanuję, Choć was niesprawiedliwym czyni. CARLOS O! Boże! Chroń mnie podejrzliwości! LERMA Te jeszcze dołożę Słowa, które do niego król wyrzekł łaskawie Właśnie w chwili, gdym wchodził: „Ja nie umiem prawie Wynurzyć wam wdzięczności za wasze odkrycie.” CARLOS O, przestań! LERMA Książę Alba już upadł w zaszczycie. Ruy Gomez wielką pieczęć ma mieć odebraną, Mówią, że markizowi zostanie oddaną. CARLOS / pogrążony w zadumaniu / A przede mną zamilczał! I taił… dlaczego? LERMA Dwór cały już w nim widzi ministra pierwszego, Ulubieńca bez granic… CARLOS Mnie kochał tak szczerze. Byłem droższy nad duszę własną — o! i wierzę — Bo miałem tego dowód po stokroć… Lecz czemu Ludzkość cała — ojczyzna — nie miały być jemu Droższe niźli ja jeden? Pierś ta za obszerną Dla tej jednej przyjaźni — me szczęście za mierną Fraszką dla jego serca. Wdał mnie uczynić Ofiarą cnoty swojej. Czyż go mogę winić? Tak! to pewne… O, pewne, że dla mnie stracony! / Oddala się na stronę, zasłaniając rękami oblicze. / LERMA / po chwili milczenia / Książę — cóż wam uczynić mógłbym z mojej strony? CARLOS / nie zwracając oczu na Lermę / Idź do króla i zanieś skargę równie zdradnie. Ja nie mam czym nagrodzić. LERMA Na los jaki, panie, Chcecież tu wyczekiwać? CARLOS / oparty o poręcz; ze wzrokiem zatopionym przed siebie / On dla mnie stracony! O! Teraz już zupełnie jestem opuszczony! LERMA / zbliżając się ze współczuciem / Nigdzież się po ratunek książę nie uciecze? CARLOS Po ratunek?… i dla mnie? — mój zacny człowiecze! LERMA A przez was czy nikomu cios grozić nie może? CARLOS / zrywając się / Ach! O czymże wspominasz! Matka! Wielki Boże! List nieszczęsny, który mi wydarł prawie siłą… / przechadza się załamując ręce w rozpaczy / Lecz ona… cóż mu winna?… przecież się godziło, Nieprawdaż, Lerma?… choćby stan jej uszanować? / gwałtownie i stanowczo / Ja winienem ją ostrzec… muszę ją ratować! Ależ kogo użyję? O Lermo kochany! Czy ze wszystkich życzliwych jestem już obrany? Nie!… jest jeszcze przyjaciel! Dzięki ci, o Boże! A tu już nic pogorszyć więcej się nie może. / Wybiega śpiesznie. / LERMA / biegnie za Carlosem, wołając / Dokąd?… Książę!… / Oddala się. / SCENA CZTERNASTA / Pokój królowej. / / Królowa, Alba i Domingo. / ALBA Czy wolno… miłościwa pani? KRÓLOWA W czymże służyć wam mogę? DOMINGO Najszczerzej stroskani O dostojną osobę czcigodnej królowej, Ośmielamy się zbliżyć z życzliwymi słowy, Zwłaszcza po tym wypadku, w którym my widzimy Groźbę wam niebezpieczną. ALBA Tak, pani… spieszymy Osłabić ostrzeżeniem udzielonym w porze Niecny spisek, który wam groźnym stać się może. DOMINGO Naszą gorliwość zatem, chętne służby nasze Ścielemy najpokorniej popod stopy wasze. KRÓLOWA / spoglądając na nich z podziwieniem / Szlachetny książę i wy, wielebny kapłanie, Zdumienie obudzacie we mnie niespodzianie. Od Dominga i księcia Alby — poświęcenia Takie dla mnie — zaprawdę — nie do uwierzenia… Wiem, jak je cenić muszę. Mówicie o spisku, Który ma być mi groźnym — mogęż o nazwisku Osób spiskowych wiedzieć? ALBA Właśnie w tym zamiarze Przychodzimy was prosić — gdyż przezorność każe Strzec się markiza Pozy. On tu dziś u dworu Tajne sprawy załatwia. KRÓLOWA Lepszego wyboru Nie mógł zrobić monarcha — więc cieszę się z niego. Markiza już od dawna miałam sławionego Jako zacnego męża — jako bohatera. Nikt więc słuszniej najwyższych względów nie odbiera. DOMINGO Nikt słuszniej nie odbiera?… nam to lepiej znane. ALBA Od dawna nie jest tajnym, jak zużytkowane Usługi tego męża. KRÓLOWA Jak to? — cóż się stało? Panowie obudzacie mą ciekawość całą. DOMINGO Czy wasza mość królewska pomni, jak już dawno Widziała raz ostatni szkatułkę wyprawną? KRÓLOWA Co? DOMINGO I czy w kosztownościach ubytku nie macie? KRÓLOWA Jak to? — Czemu? — Dwór cały wie o mojej stracie. Lecz markiz? — markiz Poza? Jakąż więc ta sprawa Ma z nim łączność? ALBA I wielką… królowo łaskawa! Bo i księcia papiery ważniejsze zabrano, A które w ręku króla widzieli dziś rano, W chwili kiedy miał markiz tajne posłuchanie. KRÓLOWA / po namyśle / To szczególne… mój Boże!… dziwne niesłychanie! Tam więc wroga znajduję, gdzie myśl nie sięgała — Tu znów mam dwóch przyjaciół, których przeszłość cała Zjednać dla mnie nie mogła. A wyznam przed wami, / to mówiąc nie spuszcza z nich badawczego wzroku / O mało nie zgrzeszyłam mymi domysłami — Gdyż złośliwą usługę, przez którą zostałam Winną w oczach monarchy — ja wam przypisałam. ALBA Nam? KRÓLOWA Tak jest. DOMINGO Książę Alba?… nam? KRÓLOWA / nie spuszczając z nich badawczego wzroku / Jest mi też miło Przekonać się dość wcześnie, że nietrafnym było Potępienie przedwczesne. Miałam nadto w planie Zanieść do stóp monarchy dziś właśnie żądanie, By chciał oskarżycieli postawić przede mną. O ileż lepiej teraz, gdy staniecie ze mną, Książę Alba, za świadka przeze mnie wezwany. ALBA Jak to?… Doprawdy?… Miałbym świadkiem być wybrany? KRÓLOWA Czemuż nie? DOMINGO To usługom wstrzymałoby wodze, Które wam drogą skrytą… KRÓLOWA Jak to?… w skrytej drodze? / z dumą i surowo / Pragnęłabym to wiedzieć, jaki przedmiot wiąże Żonę waszego króla z wami, mości książę, Albo z wami, kapłanie — przedmiot do narady, Który by przed jej mężem mógł się lękać zdrady? Jestżem winną? — czyli nie? DOMINGO Ach! Jakież pytanie? ALBA Lecz gdyby sprawiedliwym król nie był lub na nie Odrzekł, nie dosyć mając słuszności na względzie? KRÓLOWA Czekać muszę, aż pan mój sprawiedliwym będzie — A wtedy niech niewinność cieszy się wygraną! / Królowa oddala się, żegnając ukłonem Albę i Dominga, którzy odchodzą w przeciwną stronę. / SCENA PIĘTNASTA / Pokój Księżniczki Eboli. / / Księżniczka Eboli, wkrótce potem Carlos. / EBOLI Wieść zatem nadzwyczajna nie była skłamaną, Gdy napełnia dwór cały. CARLOS / wchodząc / Niech cię nie zatrwożę, Księżniczko… ja się dziecka pokorą ukorzę. EBOLI Książę!… tak niespodzianie! CARLOS Jestżeś obrażona? Czy jeszcze? EBOLI Książę! CARLOS Powiedz! — jeszczeż zasłużoną Żywisz do mnie urazę? EBOLI Lecz cóż to ma znaczyć? Książę na to, co zaszło, zdajesz się nie baczyć? Czegóż żądasz ode mnie? CARLOS / gwałtownie chwytając Księżniczkę za rękę / Dziewczę! Czy do grobu Chcesz zachować nienawiść? Nie masz więc sposobu U zranionej miłości znaleźć przebaczenia? EBOLI Książę! Czemu obudzasz bolesne wspomnienia? CARLOS Aby uczcić twą dobroć, a potępić siebie Za niewdzięczność. Ach! Wiem już, jak boleśnie ciebie Obraziłem, dziewczyno — twe serce łagodne Rozdarłem… i to oko anielsko pogodne Gorzką łzą napełniłem. I dzisiaj mej drodze Nie przewodniczy skrucha… EBOLI Opuść mnie… CARLOS Przychodzę, Bo ty jesteś tak słodką… dusza twa, dziewczyno, Tak czysta, jest dziś dla mnie przystanią jedyną, Tyś mi jedna została na świata przestworze. Twe serce, kochające przed chwilą, czyż może Dzisiaj tchnąć nienawiścią?… Nie chciej być zawziętą! EBOLI / odwraca oblicze / O! Zamilcz! Zaklinam cię na cześć Boga świętą! CARLOS Pozwól twą pamięć zwrócić w czasy już minione — Twą miłość ci przypomnieć. Serce twe, zranione Niecnym obejściem moim, niech ma siły tyle, Aby dawnym uczuciem odżyło na chwilę — Na tę jedyną chwilę niechaj ci się zdaje, Że przedmiot marzeń twoich przed tobą dziś staje. Powróć mnie, jakim byłem w oczach twojej duszy — Ten raz tylko — raz jeden — niech cię litość wzruszy — I poświęć dla tej mary na mgnienie powieki Uczucie, które dla mnie stracone na wieki. EBOLI Karolu! Jak okropnie ranią te wyrazy. CARLOS Bądź wyższa nad płeć twoją — zapomnij urazy! Spełń — co żadna przed tobą ani była w stanie Spełnić, ni kiedyś spełni. Wiem, że to żądanie Zda ci się niesłychanym — daj mi jedno słowo — Błagam cię na kolanach, pomówić z królową… SCENA SZESNASTA / Ciż. Markiz Poza wbiega gwałtownie, za nim wchodzą dwaj oficerowie gwardii przybocznej Króla. / MARKIZ / bez tchu wpadając między Eboli i Carlosa / Co on wyznał przed tobą? Nie wierz jego mowie! CARLOS / jeszcze na kolanach — podnosząc głos / Na wszystko, co ci święte! MARKIZ / przerywa mu gwałtownie / Obłęd w jego głowie! Nie słuchaj szalonego! CARLOS / nalegając / Zaprowadź mnie do niej — Tutaj chodzi o życie! MARKIZ / odrywając Księżniczkę od Carlosa gwałtownie / Ja ostrzem tej broni Zamknę słuch twój na wieki, / do jednego z oficerów / Z króla polecenia, Panie hrabio Cordova — / pokazując rozkaz królewski / prowadź do więzienia Księcia pod ścisłą strażą. / Carlos powstaje jakby piorunem rażony. Księżniczka wydaje okrzyk przerażenia i usiłuje uciekać. Oficerowie zdumieni. Markiz w pomieszaniu widocznym, które przytłumić usiłuje, do Księcia / Proszę was o szpadę. / do Eboli / Księżniczka tu zostanie. / do oficerów / Na wasz honor kładę Odpowiedzialność! Strzeżcie księcia od rozmowy Z kimkolwiek — nawet z wami — pod utratą głowy! / mówi po cichu z oficerem, po czym zwracając się do innych / U stóp monarchy sprawę zdam z tego, co czynię. / zwracając mowę do Carlosa / Jak równie i wam, książę, najdalej w godzinie. / Carlos pozwala się uprowadzić bezwiednie, przechodząc wszakże obok Markiza rzuca na niego wzrok obumarły, przed którym Markiz odwraca oblicze. Księżniczka usiłuje uciec powtórnie, ale ją Markiz zatrzymuje, chwytając za rękę. / SCENA SIEDEMNASTA / Księżniczka Eboli i Markiz Poza. / EBOLI O nieba litościwe! Puść mnie! Puść mnie, panie! MARKIZ / prowadzi Eboli na front sceny z wyrazem strasznej surowości / Nieszczęsna! Powiedz, jakie zrobił ci wyznanie? EBOLI Nic zgoła, nic — puśćcie mnie… MARKIZ / zatrzymuje Eboli gwałtownie — z rosnącą surowością / Coś się dowiedziała? Mów, bo stąd już nie ujdziesz — a coś usłyszała, Nie powtórzysz nikomu więcej na tym świecie! EBOLI / patrząc z przerażeniem na oblicze Markiza / Wielki Boże! Czym przez to pogrozić mi chcecie? Przecież, sądzę, nie mordem? MARKIZ / dobywając sztyletu / Ja krótko się sprawię! Tak właśnie! Ciebie żywą tutaj nie zostawię! EBOLI Mnie? Mnie? Wieczna litości! Cóżem zawiniła? MARKIZ / z podniesionym wzrokiem ku niebu — ze sztyletem przyłożonym do piersi Księżniczki / Jeszcze czas — jeszcze z ust tych jadu nie puściła Trucizna. Gdy te piersi zmiażdżę jednym ciosem, Wszystko wróci, jak było. Wybór między losem Hiszpanii — albo życiem jednej białogłowy… / W tej pozycji pozostaje przez chwilę. / EBOLI / osunąwszy się do jego stóp — patrzy śmiało w jego oblicze / A zatem — Cóż zwlekacie?… Nie chronię mej głowy Przed wyrokiem, bom winna — uderzcie żelazem. MARKIZ / opuszcza rękę z wolna — po krótkiej chwili namysłu / To byłoby tchórzostwem i zbrodnią zarazem — Nie! — nie! — dzięki ci, Boże!… znajdę inną drogę! / Upuszcza sztylet i oddala się spiesznie — Księżniczka porywa się z miejsca i przez drugie drzwi wybiega. / SCENA OSIEMNASTA / Pokój Królowej. / KRÓLOWA / do Hrabiny Fuentez / Jakiż zamęt w pałacu? Dziś uczuwam trwogę Na szmer każdy. Zobaczcie — skąd ten ruch nieznany? / Hrabina oddala się, a jednocześnie wpada Księżniczka Eboli. / SCENA DZIEWIĘTNASTA / Królowa, Księżniczka Eboli. / EBOLI / zmieniona, bez tchu padając do stóp Królowej / Królowo! Spiesz z ratunkiem! On został pojmany! KRÓLOWA Kto taki? EBOLI Markiz Poza z polecenia króla Uwięził go! KRÓLOWA Lecz kogóż? EBOLI Infanta Karola! KRÓLOWA Czyś szalona? EBOLI Z mojego porwali go progu. KRÓLOWA Któż pojmał? EBOLI Markiz Poza. KRÓLOWA Zatem, chwała Bogu! Że jest jeńcem markiza — ma straż siebie godną. EBOLI Mówicie to spokojnie? Mówicie tak chłodno? Nic więc nie przeczuwacie? Nic nie wiecie? Boże! KRÓLOWA Za co jest uwięzionym? Za jaki błąd może, Który, mniemam, zbyt łatwo swoją gwałtownością Młodzieńczą mógł popełnić. EBOLI Nie! nie! Wiem z pewnością, Nie, królowo! To czyn jest godny potępienia, Czyn bezbożny! Szatański! Nie ma ocalenia Dla niego! Śmierć mu grozi! KRÓLOWA Śmierć? EBOLI Którą zadała Moja ręka! KRÓLOWA Śmierć! Co ty mówisz, oszalała? EBOLI I za co ma ją ponieść? Przez Ducha Świętego, Żebym była przeczuła, że przyjdzie do tego! KRÓLOWA / biorąc ją za rękę z dobrocią / Księżniczko! Nieprzytomną jesteś ze wzruszenia — Usiłuj pierwej umysł przywieść do skupienia, I opowiedz spokojnie — nie w takim obrazie Pełnym zgrozy, przed którym zdrętwiałam na razie. Cóż więc wiesz? Co się stało? EBOLI O! Niech wasze słowo Nie przemawia niebiańską słodyczą, królowo! Nie pytaj z tą dobrocią. Głosu twego drżenie Jakby ogniem piekielnym pali me sumienie. Ku chwale majestatu twego jam niegodną Podnieść wzrok mój skażony. Zdeptaj tę wyrodną Wstydem, skruchą i wzgardą własną zdruzgotaną, Co się do stóp twych czołga. KRÓLOWA Jakąż niesłychaną Wieść mi niesiesz, nieszczęsna! EBOLI Aniele świetlany! Ty święta! Nie przeczuwasz, jeszcze ci nie znany Ten szatan — uśmiechasz się do niego swobodnie. Poznaj go — ja to jestem złodziejką! Ja zbrodnię Kradzieży popełniłam! KRÓLOWA Ty? EBOLI I listy owe Ja królowi wydałam! KRÓLOWA Ty? EBOLI Na mą królowę Śmiałam skargę zanosić! KRÓLOWA I tyś to zdołała? EBOLI Zemsta — miłość, szaleństwo… Infantam kochała, A was nienawidziłam. KRÓLOWA Tu więc miłość była Pobudką? EBOLI Tak jest — miłość! Jam mu ją odkryła. KRÓLOWA / po chwili milczenia / O, teraz mam całą Zagadkę rozplątaną. Twe serce kochało, Wszystko ci więc przebaczam — wszystko zapomniane — Powstań! EBOLI O! nie! nie! — Nie pierwej powstanę, Aż ci wyznam rzecz straszną, miłościwa pani. KRÓLOWA / z większym baczeniem / Jakież jeszcze wyznanie ucho moje zrani? Mów zatem… EBOLI Król… zdradą… O! wasze wejrzenie, Odwraca się ode mnie! Czytam potępienie W licach waszych!… Przestępstwo, com wam zarzuciła, Ja spełniłam! / Zasłania oblicze i pochyla głowę aż do ziemi. Królowa oddala się do gabinetu, z którego po chwili wychodzi Księżna Oliwarez. Ta zastaje Księżniczkę Eboli w tym samym położeniu — zbliża się wolno do leżącej, która na szelest sukni podnosi głowę, a spostrzegając nieobecność Królowej, zrywa się z miejsca w rozpaczy. / SCENA DWUDZIESTA / Księżniczka Eboli, Księżna Oliwarez. / EBOLI O Boże! Więc mnie opuściła! Teraz wszystko stracone! OLIWAREZ / zbliżając się / Księżniczko Eboli! EBOLI Wiem, po co przychodzicie. Z monarchini woli Przychodzisz, księżno, wyrok za mą winę głosić. Spiesz się więc! OLIWAREZ Od królowej mam rozkaz was prosić O zwrot krzyża i kluczy. EBOLI / zdejmuje z piersi oznaki honorowe, krzyże i wręcza je Księżnie / Przecież mi zostanie Miłościwej królowej rąk ucałowanie — Chociaż raz ten jedyny, dozwolone może? OLIWAREZ Co o was postanowią, wy o tym w klasztorze Mariackim usłyszycie ostateczne słowo. EBOLI / powstrzymuje wybuch płaczu / Więc królowej nie ujrzę? OLIWAREZ / przyciskając Eboli z odwróconym obliczem / Bądź, księżniczko, zdrową! / Oddala się spiesznie — Księżniczka Eboli postępuje za nią aż do podwoi gabinetu, które po wyjściu Oliwarez zostają zamknięte. Przez kilka sekund zostaje na kolanach, po czym podnosi się i odchodzi, zasłaniając oblicze. / SCENA DWUDZIESTA PIERWSZA / Królowa i Markiz Poza. / KRÓLOWA Ach, nareszcie! Markizie! Szczęściem przybywacie! MARKIZ / blady, z pomieszanym obliczem — drżącym głosem i przez cały ciąg trwania sceny w nastroju uroczystym i głębokim wzruszeniu / Jesteś sama — królowo? — w sąsiedniej komnacie Czy nikt nas nie podsłucha? KRÓLOWA Tam nie ma nikogo. Czemu? Cóż mi niesiecie? / przyjrzawszy się bliżej Markizowi cofa się z przerażeniem / Mnie przejmuje trwogą Sam widok waszej zmiany! Markizie! Cóż głosi Ten wyraz twarzy, który piętno śmierci nosi? MARKIZ Wiecie pewnie o wszystkim? KRÓLOWA Że Carlos więziony, I przez was — jak dodają — głos więc rozniesiony Jest prawdą? Ja nie chciałam wierzyć — chyba że mnie Upewnicie. MARKIZ Tak — prawda. KRÓLOWA I przez was? MARKIZ Przeze mnie. KRÓLOWA / patrząc przez chwilę na Markiza z niedowierzaniem / Uwielbiam wasze czyny, choć trudność niejaką Miałabym w ich pojęciu. Lękam się wszelako — Wybacz trwodze niewieściej — czy w tym zajściu całem Gra nie była za śmiałą. MARKIZ Ja tę grę przegrałem! KRÓLOWA Boże! MARKIZ Wasza spokojność nie będzie zachwiana. On jest zabezpieczony. Owa zaś przegrana Mnie samego dotyczy. KRÓLOWA Cóż usłyszę? Boże! MARKIZ Bo komuż taka śmiałość bezkarnie ujść może? Któż mi kazał na jeden wątpliwy rzut kości Narażać wszystko — wszystko! Nazbyt zuchwałości, Aby do gry wyzywać tak ufnie niebiosy! Któryż człowiek się waży tajemnymi losy Kierować, ciężki rudel biorąc w dłoń zuchwałą, Nie uzbrojony wszechwiedzą? Słusznie się więc stało! Lecz nie mówmy o sobie. Ta chwila tak droga Jak całe życie ludzkie! Któż wie, czy złowroga, Skąpa ręka sędziego ostatniej nie roni Kropli z mego żywota? KRÓLOWA Co? Z sędziego dłoni? Jakiż ton uroczysty?! Wcale nie pojmuję, Co znaczy wasza mowa, lecz mnie strach przejmuje. MARKIZ On został ocalony! Co to kosztowało… To mniejsza! Ale tylko na dzisiaj. Tę małą Chwilę zużyć oszczędnie będzie w jego mocy. Madryt dzisiejszej jeszcze niech opuści nocy. KRÓLOWA Dzisiejszej? MARKIZ O podróżnym myślałem przyborze. Znajdzie już w tymże samym kartuzów klasztorze, Który krył przyjaźń naszą swoimi murami, Czekającą nań pocztę. Tu składam wekslami To wszystko, co mi szczęście na ziemi oddało. Co zbraknie — dołożycie. Wprawdzie — serce miało Niejedno do zwierzenia memu Karolowi — Niejedno, co znać winien. Lecz może losowi Przyjdzie ulec i z ustną żegnać się rozmową. Dzisiaj wieczór z nim będziesz widzieć się, królowo! Do ciebie więc się zwracam. KRÓLOWA Przez litość nade mną Wytłumacz się, markizie, i zagadkę ciemną Wyjaśnij odpowiedzią: cóż się zatem stało? MARKIZ Ważne jeszcze wyznanie w mej piersi zostało — Składam je w ręce wasze. Miałem sobie dane Szczęście — jakie niewielu śmiertelnym jest znane: Kochałem królewskiego syna. Serce moje, Jedynemu oddane, świat cały we swoje Przytuliło objęcia. Jam w duszy Karola Stwarzał raj dla milionów. Lecz przeznaczeń wola Rozwiała sny urocze przedwczesnym rozdziałem Tej ręki z pięknym krzewem, który zaszczepiałem. Jego Rodryg za chwilę będzie dlań stracony — Przyjaciel winien odżyć w sercu uwielbionej! Tu więc — tu, na ołtarzu przez niego święconym, W sercu jego królowej, niech znajdzie złożonym Ten mój legat szacowny — ostatnie żądanie, Które wręczyć mu raczysz, gdy mnie już nie stanie. / Odwraca oblicze — łzy głos mu tamują. / KRÓLOWA To głos woli przedśmiertnej — przecież jeszcze tuszę, Że to wpływ krwi wzburzonej — albo czyliż muszę Upatrywać myśl głębszą w tej waszej przemowie? MARKIZ / usiłując się uspokoić, mówi głosem stanowczym / Oby pomniał przysięgę! Królowa mu powie — W owych dniach snów wiośnianych wzajemnie złożoną — Przysięgę świętej hostii podziałem stwierdzoną. Ja mojej dotrzymałem do tchu ostatniego — Do śmierci byłem wierny — dziś kolej na niego. KRÓLOWA Do śmierci? MARKIZ Powiedz księciu — niech w prawdę zamieni Ten obraz sennych marzeń — ten ów obraz śmiały, Któremu serca bratnie boski zaród dały, Przetworzenie do gruntu podstawy państwowej. Niech pierwszy dłoń położy na ten głaz surowy — A czy dzieła dokona, czy pod nim upadnie, To mniejsza. Niechaj zawsze pierwszy rękę kładnie! Po nim wieki przepłyną. Dopuszczenie Boże, Jak jego — królewskiego syna zesłać może I równie jak dziś jego, tronem go obdarzyć — Może tchnieniem podobnym pierś jego rozżarzyć. Powiedz mu, niech młodzieńczym snom czci nie odbiera, Nawet gdy mężem będzie. Niechaj nie otwiera Serca — tego boskiego kwiatu — zabójczemu Gadowi — rozumowi z wyższości dumnemu. I niech się uwieść nie da, jeśli na natchnienie, Na tę niebios zesłankę, krzywdzące zelżenie Rzuci ta mądrość pyłu. O tym wiele razy Uprzedzałem go. KRÓLOWA Cóż to? Jakież te wyrazy Cel mieć mogą? Markizie! MARKIZ I powiedz mu jeszcze, Że ja szczęście ludzkości w jego duszy mieszczę — Żądam go, umierając — żądam! Gdyż mam prawo! Mogłem nad tymi państwy zaległą noc mgławą Rozjaśnić nowym rankiem. Król dla mnie otworzył Swe serce — synem nazwał. W ręce moje złożył Pieczęć państwa. I Alby więcej nie istnieją!… / zatrzymuje się i przez chwilę patrzy na Królowę w milczeniu / Płaczecie? Ot w łzach waszych cudnie promienieją Piękności duszy waszej — płaczecie z radości — Lecz wszystko już przepadło — wszystko do nicości Strącone. Ja lub Karol! To wybór był pilny I straszny! Ten upadek groził nieomylny Z nas jednemu. Tym jednym ja słusznie zostaję. O więcej nie pytajcie. KRÓLOWA Teraz was poznaję. Teraz wreszcie, markizie! Cóżeś, nieszczęśliwy, Uczynił? MARKIZ By ocalić słońca wschód leniwy Z dniem lata pogodnego — jam dał na ofiarę Pochmurnego wieczoru krótkich godzin parę. Króla rzucam. W czym taki jak ja mu usłuży? Na tej glebie skalistej żadna z moich róży Już więcej nie zakwitnie. Niech w mym przyjacielu Tak potężnym dojrzewa do wzniosłego celu Przyszłość świata! Hiszpanii los na niego zdaję. Niech pod ręką Filipa do czasu zostaje W krwi brocząca. Lecz biada!… biada mnie i jemu, Gdybym miał pożałować, żem z nas mniej godnemu Lepszą cząstkę zostawił. Nie! Powątpiewanie Zbyteczne! Znam Karola… nie!… to się nie stanie! A rękojmię, królowo, dajecie wy całą. Widziałem to uczucie, które kiełkowało; Na nieszczęsną namiętność dawałem baczenie, Widziałem, jak w głąb serca wpijała korzenie. Stłumić wtedy tę miłość w pełnej mocy byłem. Lecz nie zrobiłem tego — raczej ją krzepiłem, Bo nieszczęsną nie była ona w mym widzeniu. Świat mieć może sąd inny — ja przecież w sumieniu Skruchy nie mam i serce o grzech mnie nie wini. Ja życie tam widziałem, gdzie śmierć widzą inni. W płomieniu beznadziejnym wcześnie ja dojrzałem Złoty promień nadziei. Ja jego wieść chciałem Drogą cnoty — podnieść go do szczytu piękności A gdym wzorów do tego nie miał w śmiertelności, Gdy mowie słów nie stało, tu go więc zwróciłem, A dla siebie ster tylko baczny zapewniłem, Aby szałem miłości nie był zaślepiony. KRÓLOWA Markizie! Tak w przyjaźni byłeś zatopiony, Że o mnie zapomniałeś! Czyś sądził prawdziwie, Że w sobie kobiecości bynajmniej nie żywię? Gdy mnie jego aniołem godną być uznajesz, A jako broń do walki jemu cnotę dajesz? Tyś tego nie rozważył, na co narażamy To serce, gdy namiętność zbyt się poważamy Uszlachetniać tym mianem. MARKIZ Tak bywa, niestety! Wszakże z wyjątkiem jednej — jedynej kobiety! Za tę jedną — przysięgam. Lub czy byś wstyd miała Przed żądzą najszczytniejszą? I stać się nie chciała Twórczynią bohaterskiej cnoty? Cóż by miało Obchodzić to Filipa, jeśli głośny chwałą Ów obraz Przemienienia w Eskurialu — w łonie Malarza, co zachwytu okiem obraz chłonie, Roztli płomień i wzniesie w wieczność ponad ziemię? Czy ta słodka harmonia, która w lutni drzemie, Jest własnością handlarza, który ją pilnuje Tępym uchem? On prawo jedynie kupuje Swojej własności — lutni — na miazgę skruszenia, Lecz nie sztuki, co budzi srebrny ton z uśpienia, I w pieśni czarodziejskiej topi go w przestworze. Prawdę zdobywa mędrzec. Piękno tylko może Odczuć serce czujące. Jesteście oboje Przeznaczeni dla siebie. Przy tej wierze stoję Bez względu na tchórzliwe świata uprzedzenia. Oddaj mu wieczną miłość. Tego przyrzeczenia Żądam od was, królowo! Niechaj jej nie studzi Ni heroizm fałszywy, ani wzgląd na ludzi — Kochać go stale, wiecznie — przyrzekasz, królowo? Przyrzekasz daniem ręki? KRÓLOWA / podając rękę / Zapewnienia słowo Daję wam, że to serce jedno… i na wieki Będzie sędzią mych uczuć. MARKIZ / cofając rękę z uścisku / Teraz me powieki Zamknę w Bogu, spokojny. Skończyłem mą pracę. / Oddaje pokłon i zamierza oddalić się. / KRÓLOWA / odprowadzając Markiza wzrokiem / Odchodzicie — nie mówiąc, na długo was tracę? Markizie! Kiedyż znowu zobaczę się z tobą? MARKIZ / powracając / O! Z największą pewnością! Zobaczym się z sobą. KRÓLOWA Zrozumiałam cię, Pozo! Już pojęciu memu Wszystko teraz jest jasne. Ale powiedz — czemu Tak ze mną postąpiłeś? MARKIZ On — lub ja! KRÓLOWA Nie! — o! nie! Tym czynem dobrowolnie rzucacie się w tonie, Mieniąc to czynem wzniosłym. Próżne tu przeczenie — Znam was. Dawno ku temu żywicie pragnienie. Niech tysiące serc pęka, to was troszczy mało — Byle się tylko waszej dumie zadość stało. Teraz — teraz was widzę w pełnym prawdy blasku: Wyście tylko pragnęli podziwu, oklasku. MARKIZ / zmieszany, na stronie / Nie — jam się nie spodziewał zarzutu takiego. KRÓLOWA / po chwili milczenia / Markizie! Czy już nie ma ratunku? MARKIZ Żadnego! KRÓLOWA Żadnego?… Zastanów się — nawet i przeze mnie Niepodobny ratunek? MARKIZ I przez was daremnie. KRÓLOWA Znasz mnie tylko w połowie — ja silną się czuję. MARKIZ Wiem. KRÓLOWA I nie ma ratunku? MARKIZ Ja go nie znajduję! KRÓLOWA / oddala się zasłaniając twarz rękami / Odejdźcie!… Nie mam więc już czcić kogo… MARKIZ / w poruszeniu gwałtownym, padając na kolana / O Boże! Królowo!… Jednak pięknym to życie być może! / Powstaje i spiesznie się oddala. Królowa wchodzi do swego gabinetu. / SCENA DWUDZIESTA DRUGA / Przedpokój królewski. / / Książę Alba i Domingo przechadzają się każdy z osobna tam i na powrót. Hrabia Lerma wychodzi z gabinetu Króla, po czym wchodzi Don Rajmund Taksis, naczelnik poczt. / LERMA Markiz się nie ukazał jeszcze do tej chwili. ALBA Jeszcze. / Lerma powraca do gabinetu. / TAKSIS / wchodząc / Proszę was, hrabio, byście oznajmili Monarsze moje służby. LERMA Nie jest do widzenia. TAKSIS Powiedzcie, że mam ważną wieść do powiedzenia Samej króla osobie. Zależy mi na tem, Abym zwłoki nie doznał — pospieszcie się zatem. / Lerma wchodzi do gabinetu. / ALBA / przysuwając się bliżej / Kochany Taksis — ja wam cierpliwość mieć życzę — Trudno przyjdzie wam ujrzeć królewskie oblicze. TAKSIS Trudno? A to dlaczego? ALBA Nie byliście dosyć Przezornym, by markiza Pozę o to prosić, Który syna i ojca pod swą strażą trzyma. TAKSIS Co? Poza?… to jest ten sam, wątpliwości nie ma, Z rąk którego przed chwilą ten list otrzymałem. ALBA List? Jaki? TAKSIS Który właśnie do Brukseli miałem Wyprawić. ALBA / uważnie / Do Brukseli? TAKSIS Niosę to pisanie Królowi. ALBA Do Brukseli? Słyszycie, kapłanie? DOMINGO / zbliżając się / To bardzo podejrzane. TAKSIS List mi powierzony Z pomięszaniem i trwogą. DOMINGO Z trwogą? ALBA A pisany Do kogo też — ciekawym. TAKSIS Jak adres powiada, Do księcia Oranii i Nassau. ALBA To zdrada! Do Wilhelma! kapłanie! DOMINGO A cóż by innego? Ten list zaprawdę godzien oka monarszego, I to zaraz. Jak wielką, zacny mężu, macie Zasługę, że tak ściśle swój urząd spełniacie. TAKSIS Nie nad mój obowiązek, wielebny kapłanie. ALBA Słusznieście uczynili. LERMA / wchodząc mówi do Taksisa / Macie posłuchanie. / Taksis wchodzi do gabinetu. / Markiza dotąd nie ma? DOMINGO Wszędzie jest szukany. ALBA To rzecz dziwna — niezwykła. Książę zatrzymany Więźniem stanu, a dotąd król nie wie dlaczego. DOMINGO Nie zdałże nawet sprawy z kroku tak śmiałego? ALBA Jakże król wieść tę przyjął? LERMA Król nie rzekł ni słowa. / Słychać hałas w gabinecie. / ALBA Co to jest? TAKSIS / ukazując się we drzwiach gabinetu / Hrabio Lerma! / Obaj wchodzą do gabinetu. / ALBA Czy zaszła rzecz nowa? DOMINGO I ten głos jakby trwogi czy może się wiąże Z treścią listu? Coś złego przeczuwam tu, książę. ALBA Lermę wołał — a wiedział, że jestem tu z wami. DOMINGO Nam się pożegnać trzeba z dawnymi czasami. ALBA Ja siebie nie poznaję. Gdzież błogie dni owe, W których zawsze do wejścia miałem drzwi gotowe. Teraz świat mi jak obcy, całkiem odmieniony. DOMINGO / podsuwa się pod drzwi gabinetu i podsłuchuje / Słuchajcie! ALBA / po chwili / Cisza grobu — tylko przytłumiony Oddech słychać. DOMINGO Obicie podwójne głos kradnie. ALBA Odstąpcie! Ktoś nadchodzi. DOMINGO / odstępując / Mną niepokój władnie W tej ciszy uroczystej — jakbym rozstrzygnienia Losu czekał w tej chwili. SCENA DWUDZIESTA TRZECIA / Ciż, Książę Parmy, Książęta Feria, Medina Sidonia i kilku Grandów. / PARMA Jest król do widzenia? ALBA Nie. PARMA Nie? — a któż u niego? FERIA Markiz — toć możemy Być pewni. ALBA Jego właśnie czekają. PARMA Stajemy Tylko co z Saragossy. W Madrycie roznoszą Wszyscy postrach złowrogi. Prawdaż więc, co głoszą? DOMINGO Ach! Prawdą jest, niestety! FERIA Jak to? Do więzienia Pojmany! Z Maltańczyka prosto polecenia? ALBA Tak. PARMA Za co? Cóż się stało? ALBA Z nas nikt wam nie powie. To jest tylko wiadome Pozie i królowi. PARMA Bez zwołania Kortezów? FERIA Biada będzie temu, Kto wyrządził obrazę prawu krajowemu. ALBA Biada! Tak i ja wołam. MEDINA SIDONIA I ja. POZOSTALI GRANDOWIE I my społem! ALBA Kto mi chce towarzyszyć? Ja upadnę czołem Do stóp królewskiej mości. LERMA / wypadając z gabinetu / Książę Alba! DOMINGO Przecie! Bogu niech będą dzięki! / Alba wchodzi śpiesznie. / LERMA / bez tchu, w pomieszaniu / Teraz w gabinecie Król nie sam — gdyby markiz w jaką chwilę małą Zjawił się — niech zaczeka. DOMINGO / zwraca się do Lermy, podczas gdy wszyscy, przejęci ciekawością, zgromadzają się koło niego / Hrabio! Cóż się stało? Jesteście jak śmierć blady! LERMA / usiłując się oddalić / To szatańskie sprawy! PARMA i FERIA Cóż takiego? Cóż to jest? MEDINA SIDONIA A pan nasz łaskawy Co porabia? Powiedzcie! DOMINGO Szatana sprawami Mienicie — lecz cóż przecie? LERMA Król się zalał łzami! DOMINGO Król płakał? WSZYSCY Król nasz płakał? / Daje się słyszeć głos dzwonka z gabinetu. Lerma wybiega. / DOMINGO / spieszy za Lermą, usiłując go zatrzymać / Hrabio! Jeszcze słowo… Wybaczcie… otóż poszedł! I stoim na nowo Pogrążeni w zdumieniu. SCENA DWUDZIESTA CZWARTA / Ciż i Księżniczka Eboli. / EBOLI / spiesznie, bez opamiętania / Gdzie król? Gdzie? Powiedzcie! Ja muszę z królem mówić… / zwracając się do Ferii / Wy mnie, książę, wiedźcie Przed majestat monarchy! FERIA Król ma ważne sprawy — Nikt doń nie ma przystępu. EBOLI Może wyrok krwawy Podpisuje w tej chwili? Jego okłamali! Mam dowody, że fałsz mu za prawdę podali. DOMINGO / daje Eboli z dala znaki porozumienia / Lecz, księżniczko Eboli… EBOLI / postrzegając Dominga, idzie ku niemu / I wy tu, kapłanie? To dobrze!… was mi trzeba… bo gdy sił nie stanie, Wesprzecie mnie. DOMINGO Księżniczko! — co za myśl szalona! FERIA Wstrzymajcie się — tu droga dla wszystkich wzbroniona — Król wam ucha odmówi. EBOLI Odmówić nie może, Bo musi prawdę słyszeć — ja mu ją otworzę. Musi wysłuchać, choćby sto razy był Bogiem! DOMINGO Zgubisz wszystko! Precz mi stąd — wstrzymaj się przed progiem! EBOLI Ty raczej drżyj, człowiecze, przed Bożyszcza gniewem! Ja nie mam nic do zguby! / W chwili gdy Eboli usiłuje wejść do gabinetu, wypada z niego Książę Alba z promieniejącym wzrokiem, z postawą triumfującą. Spieszy do Dominga i obejmuje go. / ALBA Teraz niechaj śpiewem Te Deum brzmią kościoły! Nasza jest wygrana. DOMINGO Nasza? ALBA / do Dominga i pozostałych grandów / Wszystko wam powiem. A teraz do pana. AKT PIĄTY / Pokój w pałacu królewskim oddzielony od obszernego dziedzińca żelaznymi podwojami, za którymi widać przechadzającą się wartę. / SCENA PIERWSZA / Don Carlos siedzi przy stole, głowę ma wspartą na rękach, jak gdyby snem znużony. W głębi sceny kilku oficerów zamkniętych z nim. Markiz Poza wchodzi nie postrzeżony przez Carlosa, rozmawia cicho z oficerami, którzy natychmiast się oddalają, on zaś zbliża się do Carlosa i przez chwilę zatrzymuje na nim wzrok smutny, zachowując milczenie; w końcu robi ruch, który wyrywa Carlosa z odurzenia. Carlos wstaje, postrzega Markiza i na jego widok wzdryga się, po czym stoi przez chwilę przyglądając mu się uporczywie, pociera ręką czoło, jakby chciał wspomnienie przywołać w pamięci. / MARKIZ Ja to jestem, Carlosie. CARLOS / podając Markizowi rękę / Ty? Przychodzisz jeszcze? Jak to pięknie z twej strony. MARKIZ Mnie przeczucie wieszcze Mówiło, że ci będzie przyjaciel na dobie. CARLOS Doprawdy? Tak przeczucie przemówiło w tobie? Patrzaj! Jakże się cieszę — cieszę niesłychanie. Wiedziałem, że twa przyjaźń wierną mi zostanie. MARKIZ Bo ja też zasłużyłem na wiarę u ciebie. CARLOS Nieprawda? O, my jeszcze rozumiemy siebie. Tak to lubię. Łagodność i względność przystoi Wielkim duszom, Rodrygu, jak mojej, tak twojej. Dajmy na to, że z moich żądań jedno było, Które brakiem słuszności — zuchwalstwem grzeszyło, Miałżeś przeto i słuszne odtrącać odmową? Cnota nie jest nieludzką, srogą — choć surową Być może. O! To ciebie wiele kosztowało, Gdyś stroił do ołtarza ofiarę. Musiało Twoje serce tak czułe krwią zabiegać z bolu — Tak mniemałem i dobrze wiem o tym. MARKIZ Karolu! Co chcesz przez to powiedzieć? CARLOS Teraz ty sam, czynny, Spełniasz, co ja nie mogłem, choć byłem powinny. Ty złotymi Hiszpanię udarujesz dniami, Za którymi się próżno ku mnie nadziejami Zwracała. Ja przepadłem — ma przyszłość stracona! Tyś to widział. O, straszna ta miłość szalona! Wszystkie kwiaty mej duszy zniszczyła w zawiei! Ja umarłem dla wszystkich twych wielkich nadziei — Zbliżasz się do monarchy, trafem czy zrządzeniem Opatrzności. Jednasz go dla siebie zdradzeniem Mych tajemnic. Stajesz się dla jego osoby Aniołem. Przewidujesz w tym pewne sposoby Ratowania Hiszpanii, gdy dla mnie żadnego Ratunku już nie widzisz. Ach! Tutaj godnego Potępienia nic nie ma — tu, nic bez wątpienia. Siebie tylko winuję o błąd zaślepienia, Żem nie dojrzał do dzisiaj, jak w jednej osobie Czułość serca z wielkością połączyłeś w sobie. MARKIZ Tego nie przewidziałem. Jam tej wspaniałości Przyjaźni nie przewidział, że w pomysłowości Przejdzie nawet mą baczność, obytą ze światem. Całą budowę moją widzę w gruzach zatem! Zapomniałem o twoim sercu. CARLOS A wszelako Gdybyś mógł był zachować oględność niejaką, Aby los jej oszczędzić! Patrzaj, jakbym tobie Dziękował niewymownie. Czemuś na osobie Mojej tylko nie przestał? Trzebaż ci tym grotem Zabić drugą ofiarę? Lecz przestańmy o tem! Niech cię już nie obarcza mojej skargi słowo. Cóż cię ona obchodzi? — czy kochasz królową? Czy twa cnota surowa zadaje pytanie, Co się tam z lichą troską mego serca stanie? Wybacz mi — jam dla ciebie był niesprawiedliwy. MARKIZ Jesteś nim, lecz nie przez ten zarzut obelżywy. Bo gdyby na mnie ciężył choćby ten jedyny, Mógłbyś słusznie i wszystkie zarzucać mi winy, A ja bym wtenczas tutaj nie stawał, jak staję. / wydobywa swój pulares / Tu ci kilka na powrót z tych listów oddaję, Któreś pieczy mej zlecił. Przyjm je dziś do siebie. CARLOS / spogląda ze zdumieniem już to na Markiza, już na listy / Jak to? MARKIZ Teraz je zwracam, bo one u ciebie Są pewniejsze jak u mnie. CARLOS Co to jest? O Boże! A więc król ich nie czytał? I nie widział może? MARKIZ Tych listów? CARLOS Więc nie wszystkie do rąk mu oddałeś? MARKIZ Żem mu oddał choć jeden, od kogo słyszałeś? CARLOS / z największym zadziwieniem / Czy podobna? Od hrabi Lermy! MARKIZ Od hrabiego? Jeśli tak, to już dla mnie nie ma nic ciemnego! Któż mógł i to przewidzieć? Teraz się nie dziwię. Lerma kłamać nie umie — wyznał sprawiedliwie. Inne listy są w ręku króla jegomości. CARLOS / patrząc na Pozę długo z niewymownym zdumieniem / Za cóż ja więc tu jestem? MARKIZ Z prostej przezorności. Gdybyś może raz drugi, dla swej tajemnicy, Szukał w takiej Eboli serca powiernicy. CARLOS / jak ze snu rozbudzony / Ha! Teraz mi nareszcie jasne światło spływa! Teraz dopiero widzę wszystko! MARKIZ / idąc ku podwojom więzienia / Któż przybywa? SCENA DRUGA / Ciż i Książę Alba. / ALBA / zbliża się z uszanowaniem do Księcia, a przez cały ciąg sceny zostaje obrócony plecami do Markiza / Książę! Jesteście wolni. Za króla rozkazem Przychodzę wam oznajmić. / Carlos spogląda na Markiza, wszyscy zachowują milczenie / Czuję się zarazem Wielce szczęśliwy, książę, żem jest zaszczycony Pierwszeństwem w objawieniu tej łaski. CARLOS / spogląda na obu z największym podziwieniem, w końcu zwraca się do Alby / Więziony Zostałem, teraz wolność odbieram. Oboje Nie wiem z jakiej przyczyny? Jakie winy moje? ALBA Jest to pomyłką, książę. Ile wiedzieć mogę, Monarchę śmiał wprowadzić na tę mylną drogę Pewien szalbierz. CARLOS A przecież moje uwięzienie Stało się na wyraźne króla polecenie. ALBA Tak jest — ale z pomyłki. CARLOS Bardzo cierpię nad tym! Lecz kiedy król się myli, słusznie idzie za tym, Aby w osobie własnej naprawił błąd czynem. / szuka oczami Markiza i znajduje w jego spojrzeniu dumną pogardę dla Alby / Mnie tu króla Filipa nazywają synem. Potwarzy, ciekawości oko na mnie baczy. To jest powinność tylko, co król spełniać raczy. Ja nie chcę jej zawdzięczać pozorom względności; Inaczej jestem gotów do sprawiedliwości Odwołać się — do państwa, do Kortezów rady. Z takich rąk nie przyjmuję zwróconej mi szpady. ALBA Król trudności nie stawi. Wiem, że bez wahania Wypełni, mości książę, te słuszne żądania. Niech mi tylko to szczęście zostanie przyznane, Bym was powiódł przed króla. CARLOS Nie — ja tu zostanę, Niech mi ręka monarchy otworzy więzienie Albo ręka Madrytu. To moje życzenie Zanieście w odpowiedzi. / Alba oddala się — widać go jeszcze czas jakiś na dziedzińcu wydającego polecenia. / SCENA TRZECIA / Carlos i Markiz Poza. / CARLOS / po oddaleniu się Alby mówi z uczuciem niepokoju i oczekiwania / Lecz cóż to ma znaczyć? Nie jesteś więc ministrem? Chciej mi wytłumaczyć? MARKIZ Byłem nim, jak to widzisz. / zbliża się do Carlosa — z wielkim poruszeniem / A więc skutkowało. O Karolu! Już widzę, wszystko się udało. Dzieło zatem skończone! Dzięki ci, o Boże, Żeś je spełnić pozwolił! CARLOS Udało? Co może Być skutecznym? Słów twoich jam pojąć niezdolny. MARKIZ / chwytając go za rękę / Ty jesteś ocalony! Karolu! tyś wolny! A ja… / Zatrzymuje się. / CARLOS A ty? MARKIZ Ja ciebie tulę w me objęcie Z prawem, które raz pierwszy roszczę sobie święcie. Bom je okupił wszystkim — wszystkim, co mi było Najdroższym! O Karolu! Jakże dla mnie miłą, Jak wielką jest ta chwila! Ja dzisiaj się czuję Zadowolonym z siebie! CARLOS Jakąż dopatruję Zmianę nagłą w twych rysach? Duma twoje łono Podnosi. Twoje oczy żywszym ogniem płoną! MARKIZ Pożegnać się musimy. Niech cię tym nie trwożę. Carlosie! O! bądź mężem! A gdy ci otworzę Całą prawdę, przyrzecz mi solennie, Karolu, Że mi w chwili rozłąki nie przyczynisz bolu, Niegodnym wielkiej duszy żalem uniesiony. Ty mnie tracisz na przeciąg czasu niezmierzony… Głupcy mówią: na wieki… / Carlos opuszcza rękę Markiza, patrząc z osłupieniem bez słowa. / Bądź mężem! Jam całą Wiarę w tobie położył. Mnie tak zależało Na tym, aby osłodzić twą przyjaźnią bratnią Tę chwilę, co tak strasznie mienię być ostatnią, Tak jest — mamże ci wyznać, Karolu, ja na to Cieszyłem się. Chodź!… siądźmy… bo siły utratą Czuję się jak z nóg ścięty. / zbliża się do Carlosa, który ciągle jeszcze trwa w martwym osłupieniu; powstaje i pozwala bezwiednie sobą kierować / Gdzież jesteś? Ni słowa Nie odrzekasz. Mych wieści krótka jest osnowa. Kiedyśmy raz ostatni widzieli się razem U kartuzów — dzień potem, zostałem rozkazem Monarchy zawezwany. Wiesz, z tego zaszczytu Co wynikło — nie tajnym to jest dla Madrytu. Lecz tego jeszcze nie wiesz, że przed nim zdradzono Całą twą tajemnicę — że list znaleziono We szkatułce królowej, który przeciw tobie Dawał świadectwo winy; że to miałem sobie Zwierzone z ust monarchy i że się dlań stałem Powiernikiem. / zatrzymuje się, oczekując odpowiedzi Carlosa, który uporne zachowuje milczenie / Karolu! Tak jest — ja złamałem Wierność własnymi usty. We własnej osobie Knułem spisek, co zgubę miał gotować tobie, Czyn stał się za rozgłośnym. Czasu już nie stało, Żeby ciebie obronić. Wszystko, co zostało W mej mocy, by cię zbawić, w zapewnieniu Dla mnie zemsty monarszej. Tak więc ku służeniu Skutecznie twojej sprawie, ja się twoim stałem Wrogiem. Lecz ty nie słuchasz… CARLOS O, wszystko słyszałem. Dalej — dalej. MARKIZ Aż dotąd bez winy zostaję. Lecz wkrótce zdradnym dla mnie ów promień się staje Niezwykłej łaski króla. Wieść o mym znaczeniu Wciska się aż do ciebie, co memu baczeniu Było widne. Ja wszakże fałszywą wiedziony Czułością — nadto szałem dumy zaślepiony, Pragnąc bez ciebie spełnić me dzieło szalone, Skryłem je przed twą wiedzą w milczenia obsłonę. Była to lekkomyślność nie do darowania. Błąd wielki! Dziś go widzę. Nadmiar zaufania Był szaleństwem — wybacz mi… ten nadmiar wszelako Oparłem na trwałości tej przyjaźni, w jaką Wierzyłem. / zatrzymuje się — Carlos ożywia się raptownie / Com przeczuwał, to się w rzeczy stało; Podanie wieści płonnych truchleć ci kazało: Królowa w krwi brocząca — trwoga hałaśliwa Rozniesiona w pałacu — i ta nieszczęśliwa Usłużność hrabi Lermy — wreszcie niepojęte Moje własne milczenie. Tym wszystkim dotknięte Niespodzianie twe serce — stajesz się chwiejący, Masz mnie za straconego; wszakże sam myślący Za szlachetnie, nie chcesz mnie z zacności odzierać, Wolisz w cechy wielkości swą zdradę ubierać: Bo teraz wiarołomcą śmiesz mnie głośno mienić, Gdy mimo wiarołomstwa możesz jeszcze cenić. Przez twego jedynego będąc opuszczony, Do księżniczki Eboli biegniesz zaślepiony. Nieszczęsny! Biegniesz upaść w szatańskie ramiona, Bo nie wiesz, że twym zdrajcą była właśnie ona. Widzę, dokąd podążasz. Serce bije w łonie, Groźnym tknięte przeczuciem. Więc za tobą gonię. Za późno! Ciebie u stóp księżniczki nachodzę. Tajemnica odkryta — a ja, na tej drodze Bez ratunku dla ciebie. CARLOS Nie! nie! W owej chwili Ona była wzruszoną! Twój domysł się myli. MARKIZ Noc owładła me zmysły. Nic nie widząc zgoła, Ni wyjścia, ni pomocy nie mając dokoła, Rozpacz mnie, szalonego, przeistacza w zwierzę — Już zabójczym żelazem w pierś kobiety mierzę… Gdy wtem słońce swym blaskiem mą duszę oblało: A gdyby zmylić króla — gdyby się udało Zwrócić winę na siebie? Niech ta mnie obarczy. Mniejsza o fałsz czy prawdę — tu już i to starczy. Dość dla króla Filipa, gdy mu pozór wskaże Winnego. Niech się stanie! Ja się na to ważę! Może gdy piorun nagle w tyrana ugodzi, Wstrząśnie nim — a mnie tutaj o więcej nie chodzi. Karol zyska na czasie, zanim król dociecze Prawdy, on do Brabancji tajemnie uciecze. CARLOS I tak byłbyś uczynił? MARKIZ Piszę tymi słowy Do Wilhelma z Oranii, że jestem w królowej Rozkochany — żem zdołał szczęśliwie baczenie Króla zwrócić ze siebie, na to podejrzenie, Jakie cię obarczało całkiem bezzasadnie. Że przez króla samego potrafiłem zdradnie Znaleźć wstęp do królowej. Zarazem dodaję, Że się strzegę odkrycia, bo ile się zdaje, Ty, świadom mej skłonności, śpieszysz na rozmowę Do księżniczki Eboli — tą drogą królowę Chcąc przestrzec, że ja przeto w więzieniu cię trzymam — Lecz że wszystko stracone, więc innego nie mam Ratunku jak ucieczkę — że jestem wybrany W tym celu do Brukseli. List tak napisany… CARLOS / przerywając mu / Nie był drodze pocztowej powierzony przecie? Każdy list do Flamandii, wiesz, że w gabinecie… MARKIZ / przerywając / Składają do rąk króla. Z tego, jak dziś stoją Sprawy, widzę, że Taksis już powinność swoją Wypełnił. CARLOS Wielki Boże! Zatem ja zgubiony! MARKIZ Ty? Czemu ty? CARLOS Nieszczęsny! I tyś jest stracony Społem ze mną! Tak strasznej zdrady nie przebaczy Ojciec nigdy. MARKIZ Co? Zdrady? Któż mu wytłumaczy, Że to zdrada? — Pomiarkuj — jesteś roztargnionym. CARLOS / patrząc z osłupieniem w oblicze Markiza / Kto? Pytasz — ja sam… / Chce się oddalić. / MARKIZ Zostań — nie chciej być szalonym. CARLOS Precz! Precz! Na miłość Boga! nie wstrzymuj!… W tej porze. On tam rękę mordercy już targuje może… MARKIZ To nam czyni tym droższą tę ostatnią chwilę! Zostań! My do mówienia mamy z sobą tyle. CARLOS Jak to?… Nim on o wszystkim… / Usiłuje oddalić się powtórnie. Markiz bierze go za rękę i mówi patrząc nań znacząco. / MARKIZ Posłuchaj mnie raczej! Karolu! Gdy chłopięciem ty w ręku siepaczy Krwią broczyłeś, czy miałem tyle sumienności Co ty? Tyle pośpiechu? CARLOS / stojąc wzruszony ze zdumieniem / Boska Opatrzności! MARKIZ Ty ratuj się dla Flandrii! Twoim powołaniem Być królem. Śmierć za ciebie jest moim zadaniem! CARLOS / biorąc Markiza za rękę mówi z najgłębszym uczuciem / Nie! nie! To niepodobna! Tej wzniosłości ducha On się oprzeć nie zdoła — jej głosu wysłucha — Zawiodę cię przed niego. Ręka w rękę z tobą Pójdziemy. „Ojcze — powiem — masz dowód przed sobą, Co druh zrobił dla druha!” Ach! To jego wzruszy — Wierzaj mi. On ludzkości nie pozbawion w duszy! Tak — pewnie. Mnie i tobie, do łez rozczulony, On przebaczy… / pada wystrzał zza kraty / Ha! Komuż cios ten przeznaczony?! MARKIZ Podobno mnie. / Upada. / CARLOS / rzucając się przy nim na kolana z okrzykiem boleści / O wielkie miłosierdzie nieba! MARKIZ / głosem przerywanym / Tak spiesznie… król… myślałem… dłużej… tobie trzeba Pomyśleć o ratunku… matka… wskaże… drogę… Słyszysz?… o twym ratunku… wie wszystko… nie mogę. / Carlos jak nieżywy leży przy zwłokach. Po chwili wchodzi Król w towarzystwie wielu Grandów i na widok, jaki go spotyka, cofa się stając pomieszany. Chwila głębokiego milczenia. Grandowie półkolem otaczają Króla i Carlosa i kolejno zwracają na nich oczy. Carlos nie daje znaku życia, Król śledzi go badawczym wzrokiem. / SCENA CZWARTA / Król, Don Carlos, Książę Alba, Feria, Medina Sidonia, Książę Parmy, Hrabia Lerma, Domingo i Grandowie. / KRÓL / z dobrocią / Infancie!… twoją prośbą zostałem wzruszony. Na głos twój sam przychodzę z grandami korony Wolność ci twą objawić. / Carlos, jakby ze snu zbudzony, podnosi oczy i zwraca je na przemian na ojca i na zabitego, nie odpowiadając. / Z mej ręki zarazem Przyjmij szpadę odjętą zbyt śpiesznym rozkazem. / Król zbliża się do Carlosa i podaniem ręki pomaga mu wstać / To miejsce jest dla ciebie, synu, niewłaściwe. Powstań — i pójdź w ojcowskie ramiona życzliwe. CARLOS / daje się bezwiednie prowadzić i przyjmuje uścisk Króla — nagle przychodzi do opamiętania, wstrzymuje się i przyglądając się baczniej Królowi, mówi / Twoje ręce czuć mordem! Nie! nie! Ja nie mogę Przytulić cię uściskiem. / Odtrąca Króla od siebie; na ten widok wszyscy Grandowie zbliżają się pomieszani. / Cóż ja uczyniłem Tak strasznego?! Czy że się dotknąć ośmieliłem Niebiosów pomazańca? To niech was nie trwoży — Ręki nań nie podniosę. Wszak to palec Boży Czoło mu wypiętnował. Samiż nie widzicie? KRÓL / zrywając się śpiesznie / Spieszcie za mną, grandowie! CARLOS Dokąd? Nie ruszycie Ni krokiem z tego miejsca, najjaśniejszy panie! / Zatrzymuje Króla gwałtownie obu rękami — a jedną chwytając miecz przyniesiony przez Króla dobywa go z pochwy. / KRÓL Drogę mieczem tamować ojcu jesteś w stanie? WSZYSCY GRANDOWIE / dobywając mieczów / Zamach na życie króla! CARLOS Złóżcie broń! Cóż chcecie? Sądzicie, żem szalony? Nie jestem nim przecie. A gdybym był szalonym, to byście zbłądzili Przypomnieniem, że jego życie jest w tej chwili Na ostrzu mego miecza. Przeto w oddaleniu, Proszę, chciejcie się wstrzymać. Takiemu wzruszeniu Jak moje pewną względność uznać się wam godzi. Raczcie zatem się wstrzymać. Zgoła nie obchodzi Hołdowniczej przysięgi waszej moja sprawa Z tym królem. Patrzcie tylko, jaka plama krwawa Oszpeca jego ręce! Patrzcie! Czy widzicie? O, spójrzcie równie tutaj, na to zgasłe życie. To on sprawił. To mistrza wielkiego jest dzieło! KRÓL / do Grandów, którzy z wielką troskliwością cisną się koło niego / Ustąpcie na bok wszyscy! Cóż was trwogą zdjęło? Czyliż tutaj nie ojciec rozprawia się z synem? Chcę ujrzeć, jakim zdolna pohańbić się czynem Natura. CARLOS Co? — Natura? — Mnie ona nie znana! Tutaj mord teraz godłem. Łączność pozrywana Wszystkich ogniw ludzkości. W krajach ci poddanych, Najjaśniejszy monarcho, ileż poszarpanych Związków twą własną ręką. Mamże czcić to prawo, Któremu ty urągasz? Patrzcie na tę krwawą Ofiarę! Wszak to mordu, jaki dzień ten plami, Nie było jeszcze! Boże! Nie maż cię nad nami?! Jak to? — mogąż królowie w tym świecie przez Ciebie Stworzonym tak bonować? Pytam się, czy w niebie Nie ma Cię, wielki Boże? Odkąd matek łono Dzieci na świat wydaje, tak niezasłużoną Śmierć poniósł jeden tylko! A czyś wziął na szalę Rozwagi, coś uczynił? Nie! On nie wie wcale, Że świat okradł z życia, które mu świeciło Zacnością, poświęceniem — które droższe było Od ciebie z twym stuleciem. KRÓL / głosem nieco złagodzonym / Czyliż ci przystoją Za pośpiech zniewolony głównie sprawą twoją Czynione mi wyrzuty? CARLOS Jak to? Czy być może? Nie zgadujecie, czym był dla mnie ten, co łoże Śmierci dzisiaj zalega? Powiedzcież mu przecie — Jego wszechwiedzy może dopomóc zechcecie Trudne zgadnąć zadanie. Ten zamordowany Był moim przyjacielem — a gdy wam nie znany Cel śmierci — wiedzcie, że on mnie był poświęcony. KRÓL Ha, więc moje przeczucia! CARLOS Wybacz — krwią zbroczony, Że przed uchem niegodnym cel ten profanuję: Lecz niechaj znawca ludzi grom wstydu uczuje, Gdy przy siwej mądrości nie był jednak w stanie Ujść podstępu chytrości młodzieńczej. Tak, panie! Byliśmy braćmi sobie — więcej jak rodzeni: Bo szczytniejszym ogniwem z sobą zespoleni, Niźli natura spaja. Dniom jego świeciła Czysta miłość — i dziś ta ofiarna mogiła Jest szczytem tej miłości dla mnie poświęconej. Moim był nawet wtedy, gdyś był upojony Jego hołdem i kiedy igrał swą wymową Z pychą twego rozumu i z dumą tronową. Chciałeś w karby go ująć, a w tym zaślepieniu Stałeś się sam narzędziem w silniejszym ramieniu, Które do wzniosłych celów tobą kierowało. Że jestem uwięziony, to również się stało Skutkiem bacznej przyjaźni. By ze mnie zdjąć winę, List ów posłał Oranii. Boże, to jedyne Kłamstwo, jakie popełnił. Na śmierci spotkanie Biegł dla mego ratunku. Darzyłeś go, panie, Twą łaską, a on umarł dla mnie. Narzucałeś Ofiarę twej przyjaźni — serce mu oddałeś — Berło, co mu za cacko dziecinne służyło, Porzucił — i śmierć poniósł dla mnie. Czy to było Podobnym, aby można takiemu zmyśleniu Dać wiarę? Jakże on was w swoim ocenieniu Lekceważył, kiedy śmiał wierzyć, że omami Waszą baczność takimi prostymi sztukami. Jego przyjaźń zaskarbić pragnęliście sobie I zaraz ulegliście w pierwszej błahej probie. O! nie! nie! On nie dla was — tak — nie dla was wcale Był człowiekiem. Sam o tym wiedział doskonale, Gdy odepchnął was samych i wasze korony! Zgnietliście wątłą lutnię, poszarpali struny Żelazną ręką — więcej nie byliście w stanie, Jak tylko zamordować. ALBA / który dotychczas nie spuszczał oka z Króla, śledząc z widocznym niepokojem grę jego twarzy, teraz zbliża się do niego mówiąc lękliwie / Miłościwy panie, Przerwij grobową ciszę! Chciej spojrzeć dokoła I przemów do nas słowo. CARLOS Nie byliście zgoła Obojętnym dla niego. On udziałem żywym Otaczał was od dawna. On by was szczęśliwym Może jeszcze uczynił. Serce jego miało Tyle skarbów, że dla was jeszcze by zostało Dosyć z tego nadmiaru. Ducha okruchami Byłby was wzniósł do bóstwa. Mnie i siebie — sami Okradliście. A teraz, czymże zastąpicie Duszę, jaka tu była? / Głębokie milczenie. Wielu Grandów odwraca oczy lub ukrywa w płaszczu swoje oblicza. / O wy! Co stoicie Zgrozą i podziwieniem w milczenie zakuci, Wstrzymajcie potępienie, nim je który rzuci Na młodzieńca, za słowa tak śmiało zwrócone Do monarchy i ojca. Spojrzyjcie w tę stronę. On umarł dla mnie. Jeśli łzę boleści znacie, Jeśli w żyłach nie metal, lecz krew jeszcze macie, Spójrzcie tu i wstrzymajcie klątwę! / zwraca się w stronę Króla z opamiętaniem i spokojem / Bez wątpienia Czekacie, jak się skończy ta scena zgorszenia? Oto miecz mój. Uznaję znów w osobie waszej Mego króla. Sądzicie, że mnie może straszy Wasza zemsta? Mnie również zamordujcie śmiało, Jak się to z najzacniejszym ze śmiertelnych stało. Moje życie złamane — wiem to; i z takiego Życia cóż mi przyjść może? Zrzekam się wszystkiego, Co mi świat niósł ten w dani. Wy między młodzieżą Obcą szukajcie syna. Moje tutaj leżą Wszystkie państwa. / Rzuca się na zwłoki Markiza i nie bierze udziału w następnej scenie. Daje się słyszeć zgiełk za kulisami i jakby ciżba ludu. Głucha cisza. Oczy Króla zwracają się badawczo wokoło, ale wszyscy unikają jego wzroku. / KRÓL I cóż więc? Nikt nie rzeknie słowa? Każdy w ziemi wzrok topi i oblicze chowa! Wyrok na mnie rzucony w postaciach skowanych Milczeniem. Czytam jasno sąd własnych poddanych. / Cisza. Na zewnątrz zgiełk się powiększa i staje się coraz wyraźniejszy. Pomiędzy Grandami powstaje głuchy szmer; dają sobie znaki porozumienia. / LERMA / zbliżając się do Alby / Zaprawdę — to bunt, zda się! ALBA / cicho / I ja tym strwożony. LERMA Chcą tu wtargnąć — ktoś idzie. SCENA PIĄTA / Ciż i Oficer z przybocznej gwardii. / OFICER / wpadając / Lud powstał wzburzony! Gdzie jest król? / przeciska się przez ciżbę i zbliża się do Króla / Już pod bronią stoi Madryt cały, Tysiące ludu z wojskiem pałac opasały. Szerzą wieści, że książę Karol uwięziony, Że mu nawet śmierć grozi — i na wszystkie strony Słychać groźby, że pożar rozniosą po mieście, Gdy go żywym nie ujrzą. WSZYSCY GRANDOWIE / w poruszeniu / Pomoc — pomoc nieście Królowi! ALBA / do Króla, który spokojnie stoi nieporuszony / Uchodź, panie! Tu osobie twojej Może grozić nieszczęście. Nie wiemy, kto zbroi Lud do buntu. KRÓL / budzi się z chwilowego odurzenia i występuje z odzyskaną powagą majestatu / Czy jeszcze tron nie zburzony? Jestżem tu jeszcze królem? Nie — jam już z korony Wyzuty! Tamci tchórze płaczą rozczuleni Skargą dziecka. Czekają, rychło uwolnieni Mnie porzucą. Jam zdradą otoczon wokoło. ALBA Panie! Jakiż to obłęd zachmurza twe czoło! KRÓL Tam — tam głowy pochylić! Przed zakwitłym świeżo Młodym królem! Tam hołdy wasze niechaj mierzą. Jam już niczym. Jam starzec wiekiem już złamany! ALBA Do tego zatem przyszło? Do tego, Hiszpany? / Wszyscy cisną się około Króla z dobytymi mieczami upadając na kolana. Carlos, sam jeden opuszczony, pozostaje przy zwłokach. / KRÓL / zdejmując płaszcz z siebie / Przystrójcie go w królewskie godła — i tratujcie Z nim moje martwe zwłoki! / Upada zemdlony na ręce Alby i Lermy. / LERMA O Boże! Ratujcie! FERIA Boże! Co za wypadek! LERMA Omdlał! ALBA Więc na łoże Zanieście go! Ja Madryt tymczasem ukorzę. / Odchodzi — za nim wynoszą Króla w towarzystwie wszystkich Grandów. / SCENA SZÓSTA / Carlos zostaje nie zmieniając postawy przy zwłokach. Po chwili wchodzi Ludwik Mercado, rozgląda się z obawą i stoi czas jakiś za Carlosem, który go nie spostrzega. / MERCADO Miłościwy mój książę! Jestem tu przysłany Od jej królewskiej mości. / Carlos nie daje baczenia i odpowiedzi. / Jako zaufany I lekarz jej osoby. Nie trwóżcie się zdradą, Dowód macie w pierścieniu. Zowię się Mercado. / pokazuje pierścień — Carlos trwa w milczeniu / Dzisiaj jeszcze królowa mówić z wami życzy. Ta rozmowa przedmiotu ważnego dotyczy. CARLOS Ważnego mnie już dzisiaj nic z światem nie wiąże. MERCADO Od markiza zlecenie ma oddać wam, książę, CARLOS / powstaje spiesznie / Co? Natychmiast. / Chce iść z Mercado. / MERCADO Nie, książę — teraz niepodobna — W nocy znajdzie się chwila ku temu sposobna. Tu przystęp jest podwójną wartą obsadzonym, Więc w to skrzydło pałacu wejść niepostrzeżonym Jest całkiem niepodobna. Można by rzecz całą Narazić. CARLOS Więc… MERCADO Jest rada, ale jest zuchwałą. Królowa ją znalazła i wam ją podaje. Jest niezwykłą, a nawet szaloną się zdaje. CARLOS Jakaż więc? MERCADO Bardzo dawno wieść krąży na dworze — O czym wiecie zapewne — że w północnej porze, Tam gdzie w zamku przechodnie ciągnie się sklepienie, Ukazują się zwykle w szacie mnicha cienie Cesarza nieboszczyka. Lud legendzie wierzy — Na wartach trudno wstrzymać strwożonych żołnierzy. Jeśli się odważycie na takie przebranie, W nim książę wpośród straży łatwo się dostanie Do królowej podwoi, które wam wręczony Klucz otworzy. Postacią świętą osłoniony Przejdziesz bez zaczepienia. Lecz potrzeba księciu Natychmiast postanowić — a gdy w przedsięwzięciu Wytrwacie, tedy maskę w waszym gabinecie Wraz z odzieniem potrzebnym gotowe znajdziecie. Ja spieszę do królowej, bo tam pewnie wzrasta Jej niepokój. CARLOS A więc czas? MERCADO Godzina dwunasta. CARLOS Powiedz zatem królowej, niech mnie oczekuje. / Mercado odchodzi. / SCENA SIÓDMA / Carlos, Hrabia Lerma. / LERMA Niech książę swą osobę co prędzej ratuje! Król na was gniewem pała, ostrzegam was skrycie, Że tu chodzi o wolność — bodaj i o życie. O więcej nie pytajcie. Wykradłem się tylko, By uprzedzić nieszczęście krótką choćby chwilką. CARLOS Jestem w ręku Wszechmocy. LERMA Ile wnosić mogę Z napomknienia królowej, macie, książę, drogę Otwartą do Brukseli — a więc bez zwlekania Uciekajcie dziś jeszcze. Ucieczkę osłania Rokosz, który królowa sama podnieciła; Dziś się na was nie targnie żadna gwałtu siła. U kartuzów w klasztorze są konie pocztowe, A tu broń, gdybyś znalazł przeszkody jakowe. / Oddaje Carlosowi sztylet i krócicę. / CARLOS Dzięki ci, hrabio! LERMA W głębi serca czuję Waszą sprawę dzisiejszą. Tak już nie miłuje Żaden dzisiaj przyjaciel! Tam teraz za wami Wszyscy się patryjoci zalewają łzami — Więcej rzec mi nie wolno. CARLOS Ten, co tu nieżywym, Hrabio Lerma! Nazwał was człowiekiem uczciwym. LERMA No, raz jeszcze, mój książę — szczęść wam w drodze, Boże! Przyjdą czasy piękniejsze; ale wtedy może Już mnie tutaj nie będzie. A zatem, w tej dobie Przyjmcie hołd mój poddańczy. / Klęka na jedno kolano. / CARLOS / bardzo poruszony, stara się Lermę powstrzymać / Nie w takim sposobie… Nie tak, hrabio! To rzewność w sercu moim nieci, A mnie hartu potrzeba. LERMA / całuje rękę Carlosa z uczuciem / Królu moich dzieci! O! Dzieciom moim wolno będzie legnąć w grobie Za ciebie. Mnie wzbronione. Wspomnijcie mnie sobie Patrząc na moich synów. Wracajcie z pokojem Do Hiszpanii. A kiedy będziesz w prawie swojem Siąść po królu Filipie na monarszym tronie, Zasiądź na nim człowiekiem. Już i wasze skronie Cierń boleści poranił. Jednak ręki krwawej Nie podnoś na rodzica! Książę! Tej niesławy Nie dopuszczaj na siebie. Nie czekając skonu Filip drugi był strącił twego dziada z tronu. Tenże Filip strwożony swoim własnym czynem, Nie dziw, że dziś wzajemnie truchleje przed synem. Pomnij na to, mój książę! Niech ci niebo hojne Zlewa błogosławieństwo! / Oddala się śpiesznie, Carlos zrazu chce odejść w przeciwną stronę, zwraca się jednak nagle, pada raz jeszcze na kolana przed zwłokami Markiza, obejmuje go, potem oddala się z więzienia. / SCENA ÓSMA / Przedpokój królewski. / / Książę Alba i Książę Feria wchodzą zajęci rozmową. / ALBA Miasto już spokojne. Jakżeś króla zostawił? FERIA W najgorszym humorze, Zamyka się przed nami i cokolwiek może Przytrafić się, on nie chce z nikim mówić słowa. Od tej zdrady markiza taka zaszła nowa Zmiana w jego naturze, że się darmo kuszę Poznać dawnego króla. ALBA Jednak ja wejść muszę — Oszczędzać go nie mogę. Tak ważne odkrycie Przed chwilą uczynione… FERIA O jakim mówicie Odkryciu? ALBA Mnich z klasztoru kartuzów wszedł zdradnie Do mieszkania infanta. Snadź, nadto dokładnie Badał on śmierć markiza, bo aż podejrzany O ciekawość zbyteczną, został przytrzymany. Papiery bardzo ważne odkryto w habicie. Przestraszony — gdy widział, że chodzi o życie, Wyznał, że markiz Poza zlecił najsurowiej, Aby je do rąk własnych złożył infantowi, Jeśli przed zajściem słońca sam się doń nie zgłosi. FERIA I cóż? ALBA Jeden z tych listów właśnie nam donosi, Że książę ma opuścić stolicę świtaniem. FERIA Czy podobna? ALBA Że okręt jest gotów i na nim Ma z Kadyksu odpłynąć — że jest pożądany Przez całe Niderlandy, by rozkuć kajdany, Które ich do nas wiążą. FERIA Ha! Cóż to ja słyszę! ALBA Że flota Solimana, w innym liście pisze, Już Rodos opuściła, by nasze okręta Niepokoić na Morzu Śródziemnym. Przyjęta Umowa tak zapewnia. FERIA Doprawdy? ALBA Te listy Dzisiaj mi odkrywają powód oczywisty, Dla którego Maltańczyk świat cały obieżał. W tej podróży nic więcej tylko ten cel leżał, Aby państwa północy skłonić do obrony Wolności Flamandczyków. FERIA Cel niezaprzeczony! ALBA W końcu są tam przy listach plany nakreślone Do wojny, skutkiem której chcą mieć odłączone Niderlandy na zawsze od naszej korony. Plan szatański, zaprawdę — cudnie ułożony. Nic w nim nie pominięto; tak opór, jak siłę Obliczono rachunkiem — i wszystkie zawiłe Wyjaśniono teorie i wskazano rady: Jakie związki zawierać — z jakimi sąsiady. FERIA A, to zdrajca zawzięty! ALBA W końcu jest wspomnianym, Że książę ma z królową przed jutrzejszym ranem Rozmówić się koniecznie. FERIA A więc to dziś znaczy! ALBA O północy. Straż zbrojna wszędzie pilnie baczy. Widzisz nagłość — ni chwili nie ma do stracenia. Otwórz zatem podwoje! FERIA Nie. Króla zlecenia Zakazały przestępu. ALBA Więc sam je otworzę. Zło grożące krok śmiały uniewinnić może. / Gdy do drzwi zmierza, otwierają się podwoje i Król się ukazuje. / FERIA Otóż on sam! SCENA DZIEWIĄTA / Ciż, Król. / / Wszyscy przerażeni widokiem Króla usuwają się na bok, zostawiając środkiem wolne przejście Królowi. Król przechodzi jakby pogrążony w śnie somnambulicznym. Ubiór jego w nieładzie spowodowany zemdleniem; Król wpatruje się bystro w obecnych, jakby nie rozpoznając ich, wreszcie staje zatopiony w myślach ze wzrokiem spuszczonym i stopniowo przytomnieje. / KRÓL Oddajcie mi żywym zmarłego. Ja chcę mieć go zwróconym. DOMINGO / do Alby półgłosem / Przemówcie do niego. KRÓL On mną wzgardził i umarł! Żądam, niech powstanie I sąd o mnie niech zmieni! ALBA / zbliżając się z obawą / Miłościwy panie… KRÓL Kto śmie tutaj przemawiać? / rozgląda się długo wokoło / Czyli zapomniano, Kto jestem? Marny tworze — czemu na kolano Nie upadasz przede mną? Jestem jeszcze panem. Żądam hołdu poddaństwa! — Maż być znieważonem Moje berło, że jeden śmiał urągać ze mnie? ALBA Mój królu! Więcej o nim nie myśl już daremnie. Nowy jest nieprzyjaciel w dziedzin twoich łonie, Który ciosem silniejszym grozi twej koronie. FERIA Książę Carlos… KRÓL On brata miał w jego osobie, Co życie dał za niego — za niego legł w grobie. Ze mną byłby tron dzielił. A wzrok jego ku mnie Spadał jakby z wyżyny — i z tronu tak dumnie Nie spogląda monarcha. Toteż nie krył wcale Dumy ze swej zdobyczy. Sam żal daje skalę Wielkości jego straty. Tak się łez obficie Nie roni dla strat marnych. Ja za jego życie Oddałbym Indie całe. Jak marna potęga Mej władzy, gdy ramieniem poza grób nie sięga I ciosu zbyt spiesznego cofnąć już nie może. Już nie wstanie, kto zaległ raz śmiertelne łoże! Kto śmie zwać mnie szczęśliwym? Gdym pozwolił sobie Cześć odebrać i zamknąć wraz z wydziercą w grobie. Cóż mnie reszta żyjących obchodzi na świecie? Jedną wielkość duchową wydało stulecie — Jednego męża — i ten krótkiej bytu chwili Użył, aby mną wzgardzić i umrzeć! ALBA My żyli Na próżno! I nam się w grób położyć wypadnie — Hiszpanie! Gdy ten człowiek zza grobu nam kradnie Serce króla! KRÓL / siada opierając głowę na dłoni / O! Gdyby to życie w ofierze Za mnie oddał! Ja jego kochałem tak szczerze! Jak dziecko był mi drogim. Dla mnie w tym młodzianie Wchodziło tak urocze i nowe zaranie. Kto wie, co jemu moja hojność gotowała? To moja pierwsza miłość. Europa cała Przeklina mnie. Niechby mi złorzeczył świat cały, Od tego — mnie się dzięki słusznie należały. DOMINGO Takich względów przez jakież dostąpił on czary? KRÓL I któż to mógł go natchnąć do takiej ofiary? Ten młodzik? Syn mój może? O, nigdy — nie wierzę! Taki Poza dla dziecka nie złoży w ofierze Życia tak szacownego. Przyjaźni płomienie Za ubogie, by miały nasycić pragnienie Serca takiego Pozy. To serce gorzało — Dla ludzkości. Potomność przyszłą ogarniało. Goniąc za szczęściem dla niej tron sobie zjednany Miałże w drodze pominąć? Zdrady niesłychanej Miał się Poza dopuścić przeciwko ludzkości? O, nie! Ja go znam lepiej — nie ufał starości, Nie Filipa poświęcił zatem Carlosowi, Ale starca młodemu — swojemu uczniowi. Gasnące słońce ojca za słabym uznano Do przyświecania dziełu — więc się z nim wstrzymano, Aż młode wznijdzie słońce i przyświeci obu. To jasne — że czekano, aż zstąpię do grobu. ALBA Czytajcie — tu stwierdzenie słów waszych się kryje. KRÓL / powstając / Lecz mógł się przerachować. Żyję — jeszcze żyję! O! Dzięki ci, naturo! — Młodości ognisko Jeszcze czuję w mych żyłach. Ja go w pośmiewisko Podam światu i cnotę za szał urojony Marzyciela ogłoszę. Dla niej poświęcony Niech ginie jako głupiec i niechaj przygniecie Upadkiem przyjaciela i swoje stulecie! Zobaczymy, czy można pozbyć się mnie snadnie. Przez ten wieczór dłoń moja jeszcze światem władnie. Skorzystam ja z tej chwili — zużyję wieczoru Tak, że w dziesięć pokoleń po mnie będą zbioru Na tych zgliszczach siewacze szukali daremnie. On — dla swego bożyszcza — dla ludzkości — ze mnie Zrobił ofiarę; ludzkość niech mi pokutuje Za niego. Gdy do dzieła teraz przystępuję, Zacznę od jego lalki. / do Księcia Alby / Powtórzcie mi jeszcze, Co to było z infantem? Te pisma złowieszcze W czym objaśnić mnie mają? ALBA W nich jest przechowana Spuścizna po markizie, spadkiem przekazana Książęciu Carlosowi. KRÓL / przegląda papiery, podczas kiedy wszyscy obecni śledzą go badawczo. Po chwili odkłada papiery na stronę i w głębokim milczeniu przechadza się po komnacie, potem mówi / Przywołać za chwilę Ojca inkwizytora. Niech ma łaski tyle, By chciał mnie udarować godzinną rozmową. / Jeden z Grandów oddala się. Król bierze papiery, przegląda je powtórnie, po czym odkłada je na bok. / Więc tej nocy? TAKSIS O drugiej poczta ma gotową Stać w klasztorze kartuzów. ALBA I ludzie wysłani Przeze mnie powiadają, że byli spotkani Przez służbę, która wiozła pakunki znaczone Herbem koronnym właśnie w tamtą miasta stronę. TAKSIS Wielkie sumy podobno w imieniu królowej Mają być wystawione na kantor handlowy Do wypłaty w Brukseli. KRÓL Co się z księciem dzieje? ALBA Książę został przy zwłokach. KRÓL Czy światło jaśnieje Na pokojach królowej? ALBA Tam cisza panuje. Nawet służba królowej, którą zatrzymuje Zwykle dłużej przy sobie, jest już oddaloną. Księżna Arcos odchodząc królowę uśpioną Zostawiła. / Wchodzi Oficer ze straży przybocznej, odprowadza na bok Księcia Ferię i rozmawia z nim tajemniczo, po czym Książę Feria zwraca się pomieszany do Księcia Alby — inni Grandowie cisną się około nich z ciekawością — powstaje szmer i zamieszanie. / FERIA, DOMINGO i TAKSIS / razem / To dziwne! KRÓL Co słychać nowego? FERIA Wieść, panie miłościwy, tak coś szczególnego Głosząca, że nie można wierzyć w takie baśnie. DOMINGO Dwaj Szwajcarowie z warty zluzowani właśnie Zeznają, śmiech powtarzać… KRÓL Cóż? ALBA Niesie wieść głucha, Że widziano w pałacu, w lewym skrzydle, ducha Nieboszczyka cesarza — jakoby pod bokiem Wszystkiej straży miał stąpać wolnym, śmiałym krokiem. Właśnie wieść tę stwierdzają warty rozstawione W całej długości skrzydła — dodając, że w stronę Komnat królowej owe widziadło zmierzało I tam znikło. KRÓL I jakież zjawisko przybrało Kształty i szaty jakie? OFICER W tym samym habicie Świętego Hieronima, w którym kończył życie W murach Świętego Justa. KRÓL Jako mnich? Skąd macie Pewność, że to cesarza duch był w owej szacie? Czyliż wojsko cesarza za żywota znało? OFICER Postać cesarza-ducha wyraźnie zdradzało Berło, które niósł w ręku. DOMINGO Jak niesie podanie, Już nieraz miało miejsce podobne spotkanie. KRÓL Czy nikt doń nie zagadał? OFICER Nikt nie był tak śmiały. Warty, szepcąc pacierze, ze czcią się patrzały Na ten pochód monarchy. KRÓL Więc jak powiadacie, Duch cesarza miał zniknąć w królowej komnacie? OFICER W królowej przedpokoju. / Ogólne milczenie. / KRÓL / obracając się śpiesznie / Jakież wasze zdanie? ALBA Nas ten objaw oniemia, najjaśniejszy panie! KRÓL / do Oficera po niejakim czasie / Każcie gwardii mojej wystąpić pod bronią, A wszystkie przejścia w skrzydle niech warty obsłonią. Ja pragnę z owym duchem sam zrobić poznanie. / Oficer się oddala, wkrótce potem Paź wchodzi. / PAŹ Kardynał inkwizytor, najjaśniejszy panie! KRÓL / do obecnych / Zostawcie nas. / Kardynał inkwizytor, starzec dziewięćdziesięcioletni, niewidomy, opiera się na lasce i jest prowadzony przez dwu dominikanów. Gdy przechodzi pomiędzy Grandami, wszyscy oddają mu pokłon czołobitny i dotykają się kraju jego szaty. On udziela im błogosławieństwa, po czym się wszyscy oddalają. / SCENA DZIESIĄTA / Król i Wielki Inkwizytor. / / Długie milczenie. / INKWIZYTOR Azali przed monarchą stoję? KRÓL Tak jest. INKWIZYTOR To przechodziło spodziewanie moje. KRÓL Odnawiam naszą łączność, która się odnosi Do lat dawno ubiegłych — swego mistrza prosi Filip-infant o radę. INKWIZYTOR Boski pomazaniec, Carlos, wasz rodzic wielki, a mój wychowaniec, Zasięgać rady mojej nie bywał w potrzebie. KRÓL Tym szczęśliwiej dla niego. Spokoju dla siebie Dzisiaj znaleźć nie mogę — na mnie cięży wina Morderstwa, kardynale. INKWIZYTOR A mordu przyczyna? KRÓL Przyczyną była zdrada. INKWIZYTOR Wiem o niej. KRÓL Wy wiecie? Przez kogo? I jak dawno? INKWIZYTOR Co wiedzieć możecie Wy od słońca zachodu, to mnie jest wiadome Od lat wielu. KRÓL / z podziwieniem / Byłyby wam zatem znajome Dzieje tego człowieka? INKWIZYTOR Jego całe życie Od początku do końca spisane ujrzycie W regestrach Santa Casa. KRÓL I był na wolności? INKWIZYTOR Pasek, na którym bujał, znacznej był długości, Lecz się nigdy nie zrywał. KRÓL Wszak był za granicą Państw moich? INKWIZYTOR Wszędzie za nim ja moją prawicą Dosięgnąć byłem w stanie. KRÓL / przechodząc się / Jak to? Więc wiedziano, W jakich rękach zostaje? Czemuż zaniedbano Przypomnieć mi? INKWIZYTOR Ja raczej zwracam to pytanie. Czemuście zaniedbali nas badać o zdanie, Nimeście się rzucili w ramiona takiego Człowieka? Znaliście go — bo dosyć jednego Spojrzenia, aby odkryć, że tam w głębi leży Utajone kacerstwo. Do takiej grabieży Kto was mógł upoważnić? Świętego urzędu Pozbawiać tej ofiary? Bez żadnego względu Czy można z nami igrać? Jeżeli się plami Majestat skryciem zbrodni — jeśli za plecami Naszego posłannictwa związuje zbratanie Z największym wrogiem naszym — cóż się z nami stanie? Kiedy mógł taką łaskę jeden mieć przyznaną, Jakim prawem tysiące na ofiary dano? KRÓL Wszak i ten padł ofiarą? INKWIZYTOR Nie! — zamordowany — Bez sławy! Lekkomyślnie! Zamiast być skazany Przez nas, aby krwią swoją nam przyczynił chwały. Tą krwią tylko mordercy ręce się zbryzgały. Ten człowiek był już naszym. Kto wam prawo daje, Że na dobro świętego zakonu nastaje Ręka wasza? Śmierć taka to nasze zadanie. Jego Bóg nam darował, aby wymaganie Naszych czasów nasycić — by w nim wzniosłość ducha Pohańbić uroczyście i wskazać, jak krucha Jest chełpliwość rozumu. Takie miałem plany. Gdy oto u stóp waszych leży zmarnowany Cel pracy tyloletniej! Myśmy okradzeni, A dla was cały triumf ta krew, co rumieni Wasze ręce. KRÓL Wybacz mi! Namiętność, wyznaję, Uniosła mnie. INKWIZYTOR Namiętność? I taką mi daje Odpowiedź Filip-infant? Ja więc zestarzałem Sam jeden? Więc namiętność! / kiwając gniewnie głową / Zatem w państwie całem Daj wolność sumieniowi, gdyś sam obarczony Własnymi kajdanami. KRÓL Mało doświadczony Jestem jeszcze w tych rzeczach. Chciejcie, kardynale, Mieć więcej cierpliwości. INKWIZYTOR Nie — nie mogę wcale Z was być zadowolonym. Czyliż się godziło Tak krzywdzić przeszłość własną? Bo cóż się zrobiło Z owym niegdyś Filipem? z jego duszą silną, Co jak gwiazda na niebie drogą nieomylną, Wiecznie jedną krążyła? Czyliż przeszłość cała Zatonęła za wami? Czy się zmiana stała Ze światem, właśnie w chwili gdy mu rękę dawał? Trucizna jad straciła? Czy przedział ustawał Między prawdą a fałszem — dobrem a zepsuciem? Czym jest zamiar, wytrwanie, czym to, co poczuciem Męskiej wierności zwiemy — gdy kaprysu chwila Zasady sześćdziesięciu lat w upadek schyla Jakoby lekkomyślną ręką białogłowy. KRÓL Ja mu w oczy patrzyłem. Nie bądź zbyt surowy Na potknięcie się w drodze człowieka słabego. Świat ma przystęp zamknięty do serca twojego Jedną więcej zaporą. Twe oczy zgaszone. INKWIZYTOR Czym was nęcił ten człowiek? Czyli życia stronę Tak nową odkrył oku, jakiej nie widziało? Czczość nowości i marzeń tak wam znaną mało? Czyli głosem chełpliwym o świata przemianie Tak zdradnie ucho pieścił? Jeśli wasze zdanie Na doświadczeniu wsparte kruszy słowo marne, Pytam się, jakim czołem wyroki ofiarne Rzucasz na dusze słabe, mniej winą skażone, Które giną krociami na stosach palone? KRÓL Pragnąłem choć jednego znaleźć spośród ludzi. Ten Domingo… INKWIZYTOR I cóż w was to pragnienie budzi? Dla was człowiek jest cyfrą i więcej nic nad nią. Mamże znowu powtarzać tę szkołę zasadnią Monarszego rzemiosła z uczniem posiwiałym? Jako Bogu na ziemi świat z urokiem całym Winien być obojętnym uczuciami swymi. Wy, goniąc za współczuciem, chęciami takimi Czyliż nie przyznajecie równości przed światem? Gdy zaś równy, chcę wiedzieć, jakie możesz zatem Mieć prawa nad równymi? KRÓL / rzucając się na krzesło / W mym jestestwie całem Czuję marność człowieczą. Co Stwórcy udziałem, Ty chcesz widzieć w stworzeniu. INKWIZYTOR O, nie — nie tak snadnie Mnie podejść. Teraz, panie, znam ciebie dokładnie. Ty chciałeś nas porzucić! Tobie już ciężyły Okowy praw zakonu — powab nadto miły Wolności ciebie uwiódł… / wstrzymuje się w mowie — Król milczy / Czyn twój jest pomszczony. Podziękuj Kościołowi — miłością wiedziony Ukarał cię jak matka. Właśnie w tym wyborze, Dokonanym tak ślepo, uznaj plagi Boże. Teraz już objaśniony wróć w kluby zakonu. Gdybym nie stał w tej chwili u stóp twego tronu, Ty jutro, jak Bóg żywy, ty stałbyś przede mną! KRÓL Księże — miarkuj się w słowach! Takiej mowy ze mną Zaprzestań, bo mnie razi głosu twego brzmienie. INKWIZYTOR Po cóż sam wywołujesz Samuela cienie? Jam dwóch królów osadził na hiszpańskim tronie, Z nadzieją, że me dzieło utrwalę w koronie. Owoc całego życia widzę dziś stracony; Gmach mój ręką Filipa z podstaw naruszony. A teraz chciej oznajmić, najjaśniejszy panie, Jakie cele mieć mogło wasze mnie wezwanie? Co mam czynić? Bo tutaj nierad jestem wcale Ponawiać mych odwiedzin. KRÓL Masz tu pracę — ale Zapewniam, że ostatnią — po jej dopełnieniu Możesz odejść w spokoju. Niechaj w zapomnieniu Legnie wszystko, co przeszło — a my od tej chwili Jesteśmy pojednani. INKWIZYTOR Gdy Filip pochyli Swoją głowę w pokorze. KRÓL / po krótkiej pauzie / Syn mój chce ognisko Buntu wzniecić. INKWIZYTOR Cóż działać chcecie? KRÓL Nic — lub wszystko! INKWIZYTOR To „wszystko” co ma znaczyć? KRÓL Chcę ułatwić drogę W ucieczce, jeśli na śmierć skazać go nie mogę. INKWIZYTOR A więc? KRÓL Czy jesteś mocen nową stworzyć wiarę, Która by przebaczyła tę krwawą ofiarę Z własnego dziecka? INKWIZYTOR Wszakże, by przejednać ową Sprawiedliwość odwieczną, syn Boży krzyżową Śmierć poniósł z woli Ojca. KRÓL A czy będziesz w stanie Po całej Europie takie przekonanie Zaszczepić? I umocnić na wszystkie jej strony? INKWIZYTOR Tak daleko, jak krzyż ten wiarą jest uczczony. KRÓL Krzywdzę prawo natury, czy i głos sumienia Tak wymowny potrafisz zmusić do milczenia? INKWIZYTOR Przed wiarą wszystko milknie. KRÓL Mój urząd sędziego Oddaję w twoje ręce. Czy mogę od tego Sądu sam się uchylić? INKWIZYTOR Mnie go powierz, panie. KRÓL To jest syn mój jedyny — komuż się dostanie Moja praca? INKWIZYTOR Zniszczeniu! — to lepiej o wiele Niż wolności. KRÓL / wstając / Pójdź zatem. Twoje zdanie dzielę. INKWIZYTOR Dokąd? KRÓL Moją ofiarę sam stawię przed tobą! / Wyprowadza inkwizytora. / SCENA OSTATNIA / Pokój Królowej. / / Carlos, Królowa, w końcu Król z całym otoczeniem. / CARLOS / w habicie mnicha, z maską na twarzy, którą właśnie zdejmuje. Pod pachą trzyma goły miecz. Zupełna ciemność. Zbliża się do podwoi, które się otwierają. Królowa wychodzi w nocnym stroju, ze świecą zapaloną w ręku. Carlos uklęka przed nią. / Elżbieto! KRÓLOWA / zatrzymując na nim bolesne wejrzenie / Tak więc znowu widzimy się z sobą. CARLOS Widzimy się! KRÓLOWA O! powstań! Nie będziem żalami Rozrzewniać się wzajemnie, Karolu. Nie łzami Płonnymi chcą uczczone być grobowe cienie Wielkiego męża. Tylko zwyczajne cierpienie Da się łzami opłakać. On się ofiarował Za ciebie! Drogim życiem ciebie uratował, Ta krew by dla urojeń przelaną być miała? Karolu, jam za ciebie poręczenie dała. On z moim poręczeniem rozstawał się z światem Swobodniejszy. Nie zrobisz kłamczynią mnie zatem. CARLOS O! Ja pomnik mu stawię, jakim się i sami Królowie nie poszczycą. Nad jego zwłokami Raj niebieski zakwitnie! KRÓLOWA Takim cię mieć chciała Dusza moja. Ta wiara wielka przyświecała Jego śmierci. Swej woli mnie on przekazuje Spełnienie. Przestrzegam cię, że ja dopilnuję Dotrzymania przysięgi. Mam jeszcze złożone Inne zlecenie, jego wolą uświęcone, Dałam mu słowo moje — mam to kryć w milczeniu? On mi oddał Karola. Odtąd w pogardzeniu Mam pozory i ludzki sąd mnie nie obchodzi, Wywalczę w sobie męstwo, jakie mieć się godzi Przyjaźni. Niech me serce raz przemówi szczerze. On tę miłość zwał cnotą, a ja jemu wierzę, I nie chcę więcej uczuć… CARLOS O! Nie kończ, królowo! Długo byłem uśpiony sennością grobową, Kochałem — dziś się budzę. Niechaj w grób wieczysty Zapadnie przeszłość nasza. Zwracam ci twe listy. Ty zniszcz moje. Już więcej niech cię krwi wzburzeniem Nie trwożę. To przepadło. Jestem jak płomieniem Czystych ogni oświecon. I owa szalona Namiętność legła w grobie. Już mojego łona Nie szarpie żądza ziemska. / po chwili milczenia biorąc rękę Królowej / Teraz ci oddaję Ostatnie pożegnanie, matko. Dziś uznaję Nareszcie, że być może celem ubiegania Dobro wyższe, szczytniejsze niż cel posiadania Ciebie nawet. Noc jedna krótka uskrzydliła Bieg leniwy lat przeszłych i wcześnie zbudziła Ducha męskiego we mnie. Dziś mi pozostała Na resztę życia jedna praca: by doznała Godnej czci pamięć jego. To życie nie chowa Dla mnie już innych plonów. / zbliża się do Królowej, która zasłania oblicze / Matko, czy ni słowa Nie rzekniesz? KRÓLOWA Na łzy moje nie zwracaj baczenia. Ja nie mogę inaczej — przecież uwielbienia Mego pewnym być możesz. CARLOS Ty byłaś nam obu Powiernicą w przyjaźni. Zostaniesz do grobu Pod tym jedynie mianem najdroższą mi w świecie. Przyjaźni ci nie daję — tak jakbym kobiecie Innej wczoraj miłości oddać nie był w stanie. Jednak wdowa królewska świętością zostanie Dla mnie, jeśli mnie niebo na tron zechce wrócić. / Król w towarzystwie Inkwizytora i swych Grandów ukazuje się w głębi sceny, nie będąc spostrzeżony. / Teraz pragnę Hiszpanię na długo porzucić I ojca nie zobaczę już za mego życia. Nie mam już czci dla niego. Nawet serca bicia Nie budzi głos natury. Syn dlań już stracony. Ty wracaj do spełniania obowiązków żony, Ja spieszę, gdzie mnie wolność mego ludu woła Madryt ujrzy mnie królem lub nie ujrzy zgoła. A teraz na ostatnie „bądź zdrowa”. / Całuje ją. / KRÓLOWA Cóż ze mnie Uczyniłeś, Karolu? Kuszę się daremnie, By sprostać twej wielkości — a przecież pojmuję Jej potęgę i dla niej uwielbienie czuję. CARLOS Czym nie silny, Elżbieto? Tuląc cię w ramiona Nie upadam. A wczoraj, od drogiego łona Nie byłby i grom śmierci oderwać mnie w stanie. / wypuszczając ją z objęcia / Wszystko przeszło. Dziś rzucam zuchwałe wyzwanie Losom świata! Tyś w rękach moich spoczywała — Jam nie upadł. / słychać uderzenie zegara / Ha! Cicho! Czyś co nie słyszała? KRÓLOWA Słyszę tylko głos straszny, który nam przynosi Godzinę, która rozdział między nami głosi. CARLOS Dobranoc ci więc, matko. Pierwszy list z podróży Niechaj światu za dowód jawności posłuży. Idę wyzwać Filipa na otwarte pole. Odtąd będzie myśl każda widna na mym czole — I ty możesz twe oczy śmiało podnieść wszędzie. To ostatnia już zdrada… / W chwili kiedy chce ująć za maskę, Król staje pomiędzy nimi. / KRÓL Ta — ostatnią będzie! / Królowa pada zemdlona. / CARLOS / śpieszy do Królowej i chwyta ją w ramiona / Czy nie żyje? O nieba! KRÓL / zimno i spokojnie do Inkwizytora / Ja już dzieło moje Spełniłem, kardynale! Wy spełnijcie swoje! / Oddala się. / ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/schiller-don-carlos. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Nowoczesna Polska zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Fryderyk Schiller, Don Karlos, tłum. Konstanty Goniewski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1955. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów Pauliny Ołtusek. Wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Eine Publikation im Rahmen des Projektes Wolne Lektury. Die digitale Reproduktion wurde von der Stiftung Fundacja Nowoczesna Polska anhand eines Exemplars aus der Sammlung von Paulina Ołtusek ausgeführt. Herausgegeben mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Wojciech Kotwica, Paweł Kozioł. ISBN-978-83-288-2780-6