Cyprian Kamil Norwid Rzecz o wolności słowa Wygłoszona przez autora na jednym z odczytów publicznych, urządzonych przez Komitet Stowarzyszenia Pomocy Naukowej w Paryżu dnia 13 maja 1869 roku. ISBN 978-83-288-2537-6 Są, którzy uczą, iż dla poezji trzeba przedmiotów, które nie byłyby suche i niewdzięczne… Poezja ta, co, ażeby była poezją, potrzebuje przedmiotów nie suchych i czeka na wdzięczne — nie należy do mojej kompetencji. Wstęp I Panie i panowie! Dotąd wolność słowa jest tylko zdobywaniem wolności objawiania słowa. Jest przeto atrybutem wolności osobistej. Ale o samejże wolności słowa nikt nie mówił. Tak, na przykład, jak wolno jest każdemu puszczać się balonem, albowiem to należy do jego wolności osobistej, ale żegluga powietrzna nie jest wcale uzasadnioną. To, co nazywają wolnością słowa, jest dotąd wolnością mówienia, la liberté de dire… Zmieszanie tych dwóch pojęć pochodzi z małej znajomości słowa. II Słowa człowiek nie wywiódł z siebie sam, ale słowo było z człowieka wywołane i dlatego dwie przyczyny tam uczestniczyły: jedna w sumieniu człowieka, druga w harmonii praw stworzenia. A skoro tak wybrzmiewać poczęło, słowo napotkało jeszcze harmonię form, otaczających wyobraźnię mówiącego, czyli literę. Miało przeto od razu swój wnętrzny stan bytu i swoje zewnętrzne odbudowanie literą. III Pierwszą słowa formą zdaje się być wewnętrzna pieśń i monolog, którego ślady do dziś w pustelnictwie indyjskiem spotykają się. Drugą — zarazem dialog i apolog, czyli rozmawianie podobieństwami. Trzecią — chór obrzędowy i tak dalej… Ale, że człowiek sam słowa nie wywiódł z siebie i że tam dwie przyczyny uczestniczyły, przeto historia słowa nie może być osobistemi notatkami jego osobistych w mówieniu postępów. IV Uzurpacja woli osobistej nad prawami, które ją warują a nie obchodzą, jest tak odwieczna, jak historia ludzi i ludów. Słowo temuż ulegało i ulega… Stąd dwa kierunki i charaktery dwóch głównych kart historii dopatrzyć godzi się. Do epoki chrześcijańskiej siła stawa się słowem… (i nawet w arcydziełach starożytnych moc głównym jest wdziękiem). Od epoki chrześcijańskiej — słowo stawa się siłą i jeżeli tamta dochodziła do arcydzieł potężnie plastycznych, tedy ta właśnie że przeciwnie dojść ma do pewnej bezsilności, bezpersonalizmu, do bezstronności, do arcydzieła prawdy. Oto początek, dzieje i cel!… V Prawdziwa poezja była, jest i będzie poniekąd inicjacją dlatego, że może we dwóch wierszach skreślić całą epokę, a obraz i pomnik zbliżyć jednem wyrażeniem. Starożytni tę po szczególe wiersza formę zwali «wierszami złotymi»… Miałem za zadanie, aby w przeciągu godziny uprzytomnić kilka tysięcy lat dziejów i walk, i prób słowa: całą jego epopeję dać, pewniki wyciągnąć, wątpienia wskazać, ognie zapalić… Temu gwoli, skoro się obejrzałem, znalazłem się w koniecznem posiadaniu poematu. Takowy paniom i panom czytać będę miał zaszczyt. VI Lektury publiczne nie są żadnym nowym wynalazkiem. Starożytny cesarski Rzym je znał i sami imperatorowie rzymscy udział w nich bierali (nie zawsze najszczęśliwszy wprawdzie). Te wszelako nie były tak zwaną prozą, były wierszem i nie tylko, że były wierszem, ale nawet w ojczyźnie prozy, bo w Rzymie, który swoich rodzimych poetów wcale nie miał, i tam były wierszem. VII Głos żywy ma do siebie, że nikt nigdy po dwa razy nie wypowiedział tychże samych rzeczy tymże samym wydźwiękiem i gestem. Słowo więc, raz rzeczone, ma niepowrotność swą. Czytanie więc ma stronę monumentalną, czytanie więc sztuką jest. Dokończyłem zadania autorskiego i obowiązek czytelnika rozpoczynam. * I Co znaczyłaby ludzkość, gdyby ją kto zmierzył, Jak ona jest i w taką, jak jest ona, wierzył? Co ona by znaczyła, widziana tak szczerze, Jak ją znam i oglądam, nie zaś, jak w nią wierzę? Co by ona znaczyła? Dziewięćset milionów Skazanych na śmierć istot — parę zaludnionych Półwyspów… Oto wszystko — i trup w każdej chwili Zowąd — a zowąd słabe niemowlę zakwili — Oto i wszystko… Ludzkość z takowem obliczem, Lubo to jej oblicze, nie byłaby niczem, Jakby, do samej siebie twarzą poniżona, Przestawała być sobą — wszelako to ona I to własny jej obraz — i ten ją zagładza; Tak ludzkość bez boskości sama siebie zdradza, Aż dopiero, gdy w eter opłynie niebieski, Powraca jej majestat i szkarłat królewski, Aż dopiero widziana, jaką była, bywa I będzie, to, zaiste, jest ludzkość prawdziwa. Nie inaczej z człowiekiem. Gdy nań kto poziera, Jak on jest i purpurę mu królewską zdziera, Oglądając go lichym od stopy do powiek, Jak pyłu garść rwanego wiatrem… — Cóż tam człowiek! Ale pył ów, odniesion harmonii stworzenia, Kiedy atomem swoim w gwiazdę się zamienia, I wielka rzecz stąd rośnie co godzina, co wiek, Co era — to mówimy wtedy: oto człowiek! A jak z ludzkością całą, a jak z oderwanie Uważanym człowiekiem, zarówno się stanie I ze słowem; to, wzięte odrębnie, cóż znaczy? Niewierny dźwięk, i przywieść mocen do rozpaczy, Tak niewierny, tak kłamny wnętrznemu znaczeniu, Jak zmarłego by poznać chciał kto po dzwonieniu. Lecz tenże dźwięk niewierny dostrojon otwarcie W Grecji do roześpiewu, do milczenia w Sparcie, Do mlecznej drogi proroctw gwiazdami w Judei, Do litery u Rzymian, Słowian — do nadziei… Nareszcie do słów wielkich, co na zawsze nowe, Niczyje, wszędy własne, nigdzie nie miejscowe, Skądsiś natchnione duchem… Dopiero takową Zmierzone próbą, wybrzmi ta rzecz wielka — słowo! Najmniej-bo znaną rzeczą, lub znaną najbłędniej, Bywa słowo. Nałóg je codzienny podrzędni I rozlewa jak wodę tak, że nie ma chwili Na globie, w której nic by ludzie nie mówili, A jako w gospodarskich zaprzętach bez końca, Nieustanniej się wody używa niż słońca, Tak i słowo brzmi ciągle i ciągle jest w ruchu, Bardziej niż światłość jego promieniąca w duchu, I, gdy wciąż wszyscy mówią, mało kto się spyta, Jaki też jest cel słowa? Jak słowo się czyta W sobie samem?… I dziejów jego promień cały Rozejrzeć mało kto jest ciekawy, zuchwały. A jednak — niech no wolność mowy kto znieważy, Ten sam, co nią pomiatał, głośno się uskarży, I będzie mówił: «Jako? Wszak słowo jest wolne, To, co pierwej jak kwiaty sam deptałem polne, I nad którem śród licznych zatrudnień hałasu Nieco się zastanowić zbywało mi czasu!…» Tu cóż powiem?… I czyliż, od tych mniemań oto Spółczesnych rozpocząwszy, snować mam nić złotą Aż do świtu, gdzie pierwsze są mowy zaczęcia, Lub odwrotnie? Sam nie wiem. Szkodzą mi pojęcia O człowieku od strony, gdzie blask rajskich progów, Zaś od spółczesnej strony huragan nałogów. Z obu krańców dwie chmury; kierunkiem więc trzecim, Orfejskim, pójdę, którym, choć wątpimy, lecim, A który nieraz w tęczę mieni chmurny temat, By ludzie o nim rzekli: «To nic, to poemat!” Przypomnę, jak bywało za czasów prawdziwie Wieszczych; co zmarłe uczczę, co kona ożywię. Lat sto tam, ówdzie rzucę, drugie zaś sto minę, Idąc za gwiazdą, która nie świeci godzinę… Rzeczy nudne wytoczę… Albowiem szanowni Poprzednicy, poeci, pisarze wymowni, Ośpiewali już wszelki dźwięk ojczystej ziemi, Źródło każde i brzozę z włosy zielonemi, Wszelaką stokroć polną, każdy liść stokroci, Tęczę — rosę — i promień zorzy, co je złoci; — Tak, że mnie nie zostało, jedno mieć na pieczy Prosty, spólny interes pospolitej rzeczy. II Mędrcy dzisiejsi głoszą, kto powolny słucha, Że człowiek jest następnem ogniwem łańcucha Stworzeń ciągu, że łańcuch ten wyjrzał człowiekiem Ponad kryształ i koral, i pierś zdętą mlekiem, I że tak się stał człowiek, istnienie, spotkane W logicznym ciągu rzeczy — d'une manière spontanée Żart wywinąć z doktryny tak wielce misternej I tyle kosztującej prac, byłby żart mierny. Sprawdzić ją? Nie dopełnia się tego w godzinę, Pominąć? — Niepodobna — przeto nie pominę, I wypowiem, że stoję na polu przeciwnym. Będąc wiernym podaniom ludzkości naiwnym; Zaś, czemu wiernym jestem, nad tem się rozszerzyć Zechcę, by nie myślano, że śmiem lekcewierzyć. (Lekcewierność ze wszech miar wiary jest daleka, Obrażająca godność prawdy i człowieka). Nie!… Człowiek był wytwornym i ludzkości prolog W raju jest — tam pomniki… kędyż archeolog, Który by te dalekie, te wysokie karty Podjął i jako napis przeczytał zatarty? Gdzie słuchacz, czytelnik gdzie?… Do tyla jest względny, By się nie dał uwikłać w tok wiedzy podrzędnej, I pomnił, że na puszczy wiatr dziś równie szuka, Jak badacz, a z ruiny czerpie całość sztuka. Toć pasterki z Bretanii z druidycznych napisów Przejęły haft ubrania i szyły z abrysów Nieczytelnych barwienia na gorset jedwabne, Z niezgrabnych grobów biorąc uwdzięczenia zgrabne. Ruchów wiele i wszystkie tańce narodowe Są to zmienione rytmem gesta obrzędowe; I jest pomników w życiu więcej, niźli który Archeolog je marzył, chciwy na marmury. Bynajmniej śmieszną rzeczą znaleźć kształt mamuta, Kopiowany z natury przez spółczesne dłuta… A cóż dopiero, gdyby kto nie szukał w ziemi, Lecz w kronice głoskami pisanej żywemi. Tu zaiste poezja czynny udział bierze, Gdy natchnienie «wiem» mówi, wiedza mówi «wierzę» I, kiedy archeolog, nie idąc za trafem, Poczyna być sztukmistrzem, a nie fotografem. Ludom zwłaszcza północnym wielka stąd nauka: Cóż Grek w Tartarii znajdzie, jeśli jak Grek szuka. Swoja własna metoda jest aktem własności, Bez niej nic mieć nie można, nawet dziadów kości, Nic!… Tu przerwę uczynię… Lecz własna metoda Bez ogólnej, człowieczej, chciałbym wiedzieć, co da, Gdy do wrażeń tych samych nałożone oko Ześlizga się po swojskiem, w nowe tkwi głęboko; I, kiedy tak jest człowiek uwłaszczon sam w sobie, Że mówi: «Nie znam ręki, pokąd ręką robię, Ani oka, gdy silnie w przedmiot się zapatrzę». Zaiste, być aktorem, trza być i w teatrze, Oderwać się od siebie i wejść w siebie, słowém, Aby być narodowym, być nadnarodowym! I aby być człowieczym, właśnie że ku temu Być nadludzkim, dwoistym być, a jednym — czemu? Czemu na wstępie w życie nie jest przyrodzona Dwoistość ta, tak trudna, tak nieunikniona? Lecz otrzymana sztuką życia i rozwagi, Potrzebna wpierw, nim człowiek dostrzegł, że jest nagi, Lecz napotkana później i później o wiele, Jakby, niżeli środki, wprzód istniały cele! Czemu tak mało ziemi co krok dookoła Widzim, a niebo całe jednym ruchem czoła, I czemu człowiek, na świat wchodząc, z sobą niesie Pokarm matki, coś włosa, którym okryje się, Rąk dwie, jako narzędzia, dwie nóg do biegania, Zadatek wszystkich potrzeb, wszystkich — prócz mieszkania? Powiadają, że on się kształtuje stopniowo, Że stopą jest dzisiejszych, co wczorajszych głową, I że raczej upadku logiki jest echem, Niż upadku człowieka, to, co zwiemy grzechem. Jeżeli tak jest, czemu kamienne siekiery, Naczynia i co tylko z pierwszej mamy ery Zebrawszy — nie przedstawia postępu kształcenia, Ani się potęguje, ni w łańcuch spierścienia? Od pierwszej bryły myśli, która (uczą) była W człowieku tak, jak matka człowieczeństwa, bryła! Owszem — uważę jeszcz, że taki kamienny Topór w zrobieniu swojem jest raczej odmienny, Niż mniej kształtny; artysta dzisiejszy go zdoła Wziąć na wzór rzeczy wielkiej, nie beztwórczej — zgoła. Tam jest skąpstwo rzemiosła, nie jego dzieciństwo. Tam jest prędzej styl wielki, niźli barbarzyństwo. Przy takowym toporze i tak urobionym, Jak wielka myśl bez ozdób — byłem zadziwionym, Widząc kolię niewiasty z paciorków pierwotną! Więc są kolie pierwotne?… Więc człowiek natury Szukał jakiegoś piękna ponad piękno skóry Zmysłowe i nie zaczął od potrzeb bez wdzięku? A mówią, że i słowo poczęło się z jęku. Jeśli tak, radbym wiedział, skąd ludzkość wie o tej Jakiejś wolności słowa, którą krwie i poty Przez wszystkie lat tysiące okupują próżno, A która jest niewolą, wedle epok różną, I której nikt nie widział królującej święcie, Lecz kto śmiał kiedy wyrwać z duszy jej pojęcie? III Nie! — Człowiek nie dopełzał z wolna człowieczości Od nijakości jakiejś, nicości i czczości, Od najniższej tu rzeczy — bo, gdyby tak było, Toć są globy daleko, mniej wytworne bryłą, I od naszego niższe… gdzież nareszcie atom? Najdoskonalej marny, wyrwałbym tym światom. Nie! Człowiek całym powstał, zupełnie wytwornym, I nie było mu łatwo być równie pokornym, Bo cały był i piękny… i upadł… Dziś praca Coś w nim trawi, kształtuje i coś mu powraca, Dziś znamy wstyd, co każe stosować się ciału Do czegoś nieznanego… (to do ideału!) Dziś czujemy lenistwo… (to z raju roślina, Co, bez prac radząc tryumf, tryumf przypomina). Nic z pierwotnych tych epok wcale nie zginęło. Żyją stare religie, pierwsze ducha dzieło. Do dziś są sabeiści i do dziś szamany, I fetyszyzm; gdzie pomnik lepiej dochowany? Cóż sabeizm, szamanizm, fetyszyzm nam głoszą? Że religie nie z pyłu się w górę podnoszą, Lecz z gwiazd dżdża u Sabeów — z wnętrza monologu U Szamanów — z konpunkcji w amulecie-bogu U fetyszystów — słowem, że człek tu przychodniem, Nie znał gdzie jest, poglądał co nad nim, co pod nim, A potem rdzenia własnej samotności szukał. A potem w wyobraźnię, potem w granit stukał, Aż mu wyjrzał bóg-fetysz z głuchego granitu. Ten sam, co był w sumieniu i gwiazdach u szczytu, Ten sam, co jest. Nieco poglądając dalej, Czas rozwionie, prawda się w źrenicach zapali, Otworzy się sklepienia i wzroku budowa. I oto nagle widzim pierwszą kartę słowa, Pierwszą widzim literę z harmonii stworzenia, Ogromne A! podziwu świata i sumienia! Litera wcale nie jest, jak tuszy niektóry, Czemś dowolnem, co nie ma swej architektury, Ani uzasadnionem na pierwiastku wiecznym; Stara, jak słowo, ona czyni je stateczném. Tu należy znać, co jest wygłos i milczenie, Spomnieć, że: istnie nie ma strun, raczej strun drżenie Nieustanne istnieje pewniej, niźli struny, Które się akordami wciąż niosą w bieguny. Tak, słowo jest w człowieku akordem atomu. Nieustannie człek mówi — jak milczy, to komu? Nie duchowi, ni sobie, ni wewnętrznej pieśni. Słowo, niźli narzędziem, celem było wcześniej. I tak jest dziś. Tu słowa uzasadniam wolność: Nie przez pisarską jaką replikę i zdolność. Dlatego to jest wolne słowo, jak stworzenie, Dlatego to wymownem być może milczenie, Dlatego nad wykrzyknik jedno mgnienie oka Donioślejsze. Jest cisza płytka, jest głęboka… Dlatego z wielu figur wymowy, na scenie Najsilniejszą przestanek — głosu zawieszenie, I cisza stąd daleko jest szerszą w swej gamie Od gromu, który cały horyzont połamie. Dlatego to nareszcie wiemy doskonale, Że, choć mówi się: «Proza» — prozy nie ma wcale. I jakżeby być mogła, skoro są periody, Dwukropki, komy, pauzy? To jest brulion Ody, Nienapisanej wierszem. Proza jest nazwiskiem, Które, jak zechcę, głosu odmienię przyciskiem. Dziwnie wielki Mojżesza stilus w jednem słowie Kreśli początek, ludzkiej założony mowie. Oto — mówi — Przedwieczny przywiódł przed człowieka Bydło, zwierzę i ptactwo powietrzne — i czeka, Aby je wszystkie przezwał ich imieniem własnem… Nie można być, doprawdy, kolosalniej jasnym! Dwie albowiem przyczyny tu w działanie wchodzą, Słowa się po sprawdzenie odnoszą, gdy rodzą, Swoją zaś ścisłość mierzą natury obrazem — Są prawdy z ducha i są z litery zarazem. Wszechmądrość i sumienie, jak słońce z zwierciadłem, Rozejrzawszy się, ciska promień abecadłem… Garbate G w pisaniu starych Samarytan Jest «Ghimel» wielbłąd, «nun» jest jako ryba czytan. Wszystkich języków jeden początek źródłowy Do dziś widny — bo wszędzie jedne części mowy! Długo stąd inwokacje na pierwszej stronicy Książek: do muz na górze i do prawd rodzicy. (Co zmieniło się potem przez praktyczność czasów, Nie muzy inwokując, ale mecenasów… Dalej nareszcie pieczęć tam siadła cenzora, A dziś miejsce to zajął portret autora). Ślad wszystkich słowa epok i wielu tajników Pozostawa i snowa się… I tych pomników Nieczytelnych… lub, jaśniej powiem, nieczytanych, Lub jeszcze jaśniej rzeknę: tych niedomniemanych, Sporo jest dotąd, lubo i te coraz bledną… IV Naprzód mędrzec-pustelnik wszędzie znaczy jedno!… Ten dziś w Indiach za główną tradycję uważa, Że sam sylabę świętą ustawnie powtarza, Świadcząc, iż słowo rytmi nieustannie w duchu Mową — raz bliżej oku dostępną, znów uchu. Z takim to Macedoński Aleksander mówi: Ale on pojrzał w czoło Jowisza synowi, W złoty oprawne kirys i nic nie powiedział, A potem wstał, na miejsce pojrzał, gdzie był siedział, I bosą nogą w prochu poziomym zaorał I zamilkł; Grecy powieść pojęli i morał. Ten jest pomnik pierwszego słowa monologu. Gdy mniej znało jak z ludźmi być? więcej jak Bogu, I będąc sfinksem, światu na czas wynalazło Ciemną zagadki formę jak hamulec na zło, Przed którym zastanowić się musiał koniecznie, Próżny człowiek nie nawykł rozmyślać statecznie. Nie było społeczeństwa — nie było rodziny. — W górę szło wnętrzne słowo, na poziom szły czyny: Człowiek się nic bliźniego duchem nie zajmował, Kain odparł był: «Nie wiem, gdziem brata pochował», A pierwsza śmierć wydała się, jak bóstwo nowe, Nieodwołalnie silne, i zziębiła mowę, Aż do czasów Enosa, gdy duch z monologu Wyszedł i rozpoczęto zbornie śpiewać Bogu, I zabrzmiał chorał pierwszy. Tu wewnętrzne słowo, Wdziawszy na się obrządek, zakwitnęło mową, I w tym je stopniu widzim wychodzące z arki, I nie brzmiało inaczej między patryjarki, Aż do czasu, gdy coraz to szerzej zewnętrzne Stawić sobie chce miasto Babelu napiętrzne, I o ile wpierw było w monologu schnące, Jako zbujałe drzewo, wątpliwie kwitnące, O tyle teraz całe się na zewnątrz niesie, Już mu dość, gdy wie, jako podrzędna rzecz zwie się, Aż właśnie (podług dziwnie pięknego podania) Z wewnętrznych poszły przyczyn mowy pomięszania. V Odtąd dwie są doktryny: jedna z ojca w syna Testamentem tradycji wewnętrzna doktryna, Druga zaś dla dalekich krewnych i czeladzi Lub podróżnych, skoro je w namiot traf sprowadzi. Ta zewnętrznie odbrzmiewa pierwszej, jak w orzechu Rdzeń ma się do łupiny, jak słowo brzmi w echu. Podobieństwo zależne formą od ilości: Im pokolenie większe, tem większe różności Doktryn dwóch; aż nareszcie zgodzić się nie mogą I dwie tradycje, każda swoją idzie drogą… Stąd Mojżesz, stąd Prometej, o dobie tej samej Niebieski biorąc ogień dwojakiemi bramy, Skoro jeden szemraniem ludu jest trapiony, Drugiemu sęp wnętrznoście maca co dzień szpony. Stąd tam, ówdzie są mitów ciągłe podobieństwa, Walki też same, cudy, znaki i męczeństwa, Które, nie wie geograf i chronolog nie wie, Czemu jedne a różne, jak liście na drzewie. Mąż, czoło pokolenia, nie tylko już samem Słowem, przez spadkobierców obcuje z Adamem, Lecz ważne miejsce nieraz naznacza kamieniem, Gwóźdź zabija, by świecił stałem przypomnieniem, A szeregi tych gwoździ, nieraz rdzą wytarte, Inicjowany czyta jak pisaną kartę — Z tego to najwytworniej kształci się w Egipcie Ta kabała, co do dziś widna w hieroglipcie. «Hiero-gliptos» tłumaczy się «dawne narycia», Ćwiekowate zaś pismo jest od gwoździ bicia I Eklezjastes ciemne dla nas porównanie Głosi o prawdach, że są «jako gwoździe w ścianie». Tu doszedłszy, od ziarnka słowa i litery Aż do mowy i pisma, i Mojżesza ery, Kiedy się z góry takiej obejrzę dokoła Widzę, że świętość słowa pierwszą jest, co woła, Celem będąc zarazem i środkiem — zaś dla niej Litera jako przestrzeń i czas wśród otchłani I że, jak harfy nie ma, ani w harfie struny, Co by nie grała ciągle swojemi bieguny, Choć brzmień tych ucho ludzkie nie zna, lecz ocknienie Ptaszyny, popłoch muszki, pyłu przerażenie — Tak w duszy człeka słowo i tak w dziejów toku W biegunach globu tego, w świetle na obłoku We wszechładzie, wszechtonie słowo nieustanne Miarkuje się i rytmi, i śpiewa hosannę. Dlatego, jeśli kiedy ciężarność zmysłowa Wątpi lub nie powiada: «Wierzę w wolność słowa», To apostolskie «credo» podobnież nie ruszy, Że nie mówi się: «Wierzę w nieśmiertelność duszy», Lecz, że mniej utwierdzony akt wzmacnia wyznanie, I że się mówi: «Wierzę w ciała zmartwychwstanie». Doszedłszy tu, ten samy palec, co w Babelu Uzewnętrzniałe słowo nawrócił do celu, Widzę nie już w ruinie, lecz w budowy planach; Mojżesz wywiera czynem wpływ na Egipcjanach, I dlatego Aaron ma słowa potęgę: Na zewnątrz miecz, na wewnątrz podejma duch księgę. Słowo jest odtąd pełne tem krąglej, że miało Niezadługo już spsalmić go w epos doskonałą, I na zewnątrz, gdzie drama lub codzienne czyny, Parabolę w kształt zwierzchniej postawić doktryny, Wewnątrz pod lekkim cieniem przeźroczystej palmy Złotą harfę Dawida rozgorzałą w psalmy. VI Myślałby kto, że wszystko bliskie dopełnienia, A to zaledwo pierwsze wyzwolały brzmienia; Lud, nawykły się karmić zewnętrzną kabałą, Chce egipskiego cielca — rzeszy grube ciało Tłoczy wewnętrzne słowo i znów zamieszanie. Cóż dopiero… gdy szerzej obejrzysz się na nie! Tam, na krańcach obszaru błogosławionego Prometej ogień poniósł — dla kogo? Dla czego? Co dnia bok mu rozdarli, a skoro mistrz słowa Taki, jak Orfej… serce takie… taka głowa I taka pieśń powstanie, to w jednej wieczerzy Rozwarkoczonych kobiet, którym naród wierzy, Zginie. Solon, późniejszy, chóru nie zrozumie, Teatru się ulęknie, mniej mądry, gdy w tłumie, A objawiciel Sparty uzna za stosowne Czcić to, co energiczne, hańbić, co wymowne. Fryg Ezop z obosieczną formą apologu Zdałoby się, że wytrwa, bo chytry i w progu, Ale i tego widzę, że na skały kraniec Pcha rzesza parazytów, pcha delficki taniec, Aż wygiął się nad otchłań i stopę usunął: Wzleciał spłoszony orzeł… bajkopisarz runął! VII Gdziekolwiek bądź wewnętrzne słowo ucierpiało, Szedł potwór, który wietrzył, aż utyje ciało, Szła hiena niewoli… Niedługo czas złoty Kwitnął Dawida harfy, promiennej jak cnoty, Gdy on w pieśń uszykował poetyckim jawem To, co zaciosał Mojżesz rutyną i prawem. Dwadzieścia cztery chórów szło z nim jak do bitwy, Cztery tysiące głosów śpiewało modlitwy. Żaden lud nigdy, nigdzie i nie miał, i nie ma Takiej pieśni jak Psalmy. Każda przy niej niema. Niezadługo myśliłbyś, że słowo na tronie Zajaśnieje: już widny przebłysk w Salomonie, Już są księgi, jak Hiob, są już przysłów zbiory, W zamian sobie zagadki dają autory. Zdałoby się, że druku potrzeba im nieco, Alić fenickie nawy rozwioślone lecą I na cały świat niosą wiedzy błyskawice, Zarzucając alfabet i srebrne kotwice. Homer z dala, przez wieki cenion za dni onych Żył, ale czy dotykał wawrzynów zielonych, Jeśli nie wiemy dotąd gdzie i w stanie jakim, Ani czy rzeczywiście był ślepym żebrakiem? Wszelako, że rycerskie ośpiewał herbarze, Słynniejszy od Hezjoda, co sławi ołtarze. VIII Tu trzeba już wziąć ściślej znaczenie wyrazu. Parabola jest obraz, pieśń jest duch obrazu; Słowo, brzmiąc nieustannie, z przestrzenią i czasem Znosi się — obraz każdej myśli jest nawiasem; Dlatego samorodnie nieraz parabole Ludowe zakwitają jak ugoru pole, Całe bowiem stworzenie sklepi się obrazem. Człowiek, myśląc, maluje i śpiewa zarazem. Wyraz «jako» jest pędzlem lub dłutem tak samo Jak głoska «O» jest nutą, a spółgłoski gamą. Słowo więc całość swoją od początku niosło, Rozwinęło je tylko uczone rzemiosło. I od początku była część zewnętrzna słowa I wewnętrzna — jak wszelka świątyni budowa. Duch miał czem się na zewnątrz wyrażać lub w górę Monologiem podnosić — miał architekturę; Lecz budowa, gdy części w ciążeniu się miną, Czołem zapada w ziemię i sterczy ruiną. Gdziekolwiek bądź wewnętrzne słowo ucierpiało Szedł potwór, który wietrzył, czy utyło ciało, Szła niewoli hiena… Już po Salomonie, A ledwo jutrznia prawdy błysnęła na tronie, Zewnętrzne bałwochwalstwo znów uciska ducha, W powietrzu dźwięk daleki jak kajdan łańcucha, I świst bicza powózek assyrskiej szarańczy. Kto słyszy — drży, kto nie śmie słyszeć — gra i tańczy. Cóż stało się z świętemi wnętrznościami słowa? Gdzie ład nastroju pierzchnął? — Gdzie słowa budowa? Gdzie mąż, niewiasta, kapłan? — Gdzie chóry i czeladź? Źródło — zdroje i puhar — i wiedza, jak przelać? Sen i jaw, myśl i forma, wygłos i milczenie, Świętym targnione gwałtem, nurtują sumienie. Dwunastoletnie dziecię powstawa prorokiem I senatorów sądzi z zaiskrzonem okiem Uchodzących… To Daniel!… Jeremias, pachole Czternastoletnie, z wielką smętnością na czole Ogląda się — dno czasów widzi, mija pozór, Grożąc, że niedaleki Nabuchodonozor!… Brody jeszcze Ezechiel nie ma między jeńce Spółświęte, umęczony przez spółpotępieńce, Którzy go popychają w babilońskim tłumie, «Bądź przystępnym» — wołając — kto ciebie zrozumie? Najjaśniejszy Izajas przez roku półczwarta Nagi, postacią ciała jak pisana karta Głosi, by wyczytano z niemej jego twarzy, Jak ziemię i lud zniszczy tyran i obnaży. Gest — na literę, ciało swe — na parabolę, Jęk oddają na wygłos, gdy duchowi — wolę; A lud twardo im milczy lub nie w czas się kruszy, Rzekłbyś, że duszy Stwórca chce zwątpić o duszy! Stan taki Słowa jako swe ogłosi cudy? Co dokona u siebie, pocznie między ludy? Tyran rozegna jeńce pod zakresy świata, Pomiędzy barbarzyńcę pójdzie wieść skrzydlata I księgi się na grecką upowszechnią mowę, Zatwardziałości ulżą międzynarodowe. Postęp czekać nie będzie na ochotę człeka, Przejdzie mimo, niech serce krwawi się i czeka! Tymczasem wewnątrz chaos ducha tenże samy — Łamią się wodze, partie, świątynie i bramy. Patrz, gdzie zawisło Słowo! Dwa stronnictwa zbrojne, Dwoma obozy stając, znają jeden — wojnę! Ci i tamci wołają Oniasa proroka, By, śród których stanąwszy, wziął klątwę z obłoka I cisnął na przeciwnych… Zatrzymał się starzec, Pojrzał, przykląkł — i naraz odgadnął, co ma rzec: «O! Wszechprzytomny! (mówiąc) Ponieważ z tej strony Są męże Twoi, z tamtej Twój lud uzbrojony, By krwawił rzecz w rozdarciach jałowych i długich, Błagam Cię, nie wysłuchaj ni jednych, ni drugich!…» Tu przemilkł. A pocisków grad z dwóch stron uderzył I oblicze mu strzaskał, iż go nie uśmierzył. Koniec słowom!… Na całym świecie pozostało Jedno pragnienie wielkie, by Słowo się stało I aby wiek zakwitnął pojęcia się wzajem. Czem sprawi się to?… Berłem? Prawem? Obyczajem? Słowo już swoje wszystkie zyskało potęgi Od psalmodii wewnętrznej — do mowy i księgi. Ma pieśń i parabolę, zagadkę, przysłowie, Dialog, dramę, epos, prawidła w wymowie. Ma harangę i powieść, wreszcie romans grecki, Pamflet i panegiryk senatu, szlachecki… Raz nawet już stanęło u kresu dojrzenia: Poczuło, że jest także i wolność milczenia, Nie tylko wolność Słowa… Tę zaś nową rację Lud uwiadomił rzymski przez manifestację Na Monte-Sacro, idąc w porządku i grozie Takiej, że epopeja zdziwiła się prozie… A senat wysłał męża w todze, by ludowi Bajkę rzekł i w tej bajce: co senat stanowi. Gdy więc od wniebogłosów, gdy więc od natchnienia Słowo objęło wszystkie tony do milczenia, Cóż nie powie, nie skreśli? — Czegóż nie wyczyta? Dwojga mu brakło tylko: Spiritus et vita. IX Augusta wiek, tak zwany złotym, promienieje… Wszelki pracownik słowa iści swe nadzieje. Jakkolwiek do dziś jeszcze nie znamy przyczyny Dla której Owid smętne nawiedził równiny Bez zielonego lauru, lecz w burce tułackiej, Ani gdzie zmarł ów pierwszy poeta sarmacki. Wiek Augusta… to tryumf… to pokój… a przecie Sam Horacy ze świątyń każe wynieść śmiecie I głos jest, że najeźdźca zetrze Romy głowę W popiół, na którym konia wyciśnie podkowę… Tymczasem słowo w pełni swej jaśnieje światu, Nawet ma i naczynie złote mecenatu. Czegóż mu zbywa jeszcze, skoro wynalazło Samą prozy potoczność i użyło na zło… I wszystko ma od niebios szczytu do niziny, Gdzie oliwa zielona, gdzie gęste wawrzyny. Przyszła nareszcie chwila ciszy uroczystej, Stało się — między ludzi wszedł Mistrz wiekuisty I do historii, która wielkich zdarzeń czeka, Dołączył biografię każdego człowieka, Do epoki — dzień każdy, każdą dnia godzinę, A do słów umiejętnych — wnętrzną słów przyczynę, To jest intencję serca… Więc zstąpił sam na dno, Zawładnął, nie jak króle i uczeni władną. A teraz co?… Czy tylko cierń jego korony, Czy tylko wstydem słońca horyzont przyćmiony, Czy tylko szrama wielka na skale rozdartej, Grób pusty — kamień ziemi trzęsieniem wyparty, I rozetkniętych krzyżów tysiące tysięcy, I wieków dziewiętnaście… I cóż? Czy nic więcej? Nie! Odtąd jest rzecz, światu nieznana staremu: Punkt wyjścia, szlak, i siła, i wiadomość, czemu. Wiemy odtąd, że stary świat nie postępował Ani szedł… lecz pochłaniał się i grawitował. Zmienione są niebiosa, ziemia odmieniona, Nie sama boskość, ludzkość ludziom objawiona. Ogół stał się… a słowo co ma począć dalej? Z wewnątrz na zewnątrz czy się języki zapali Tak, że usłyszą wszystkich ludów pierwociny Ojców mową zbliżenie tej spólnej godziny? Słowo każdego już jest po części zbiorowe. Osoba jakaś wielka jest gdzieś w społeczeństwie: Czoło ma w gwiazdach, stopę czerwoną w męczeństwie. Grek mówi: «To i Grecja»… powiada Rzymianin: «To i Roma»… «I Polska» wykrzyka Słowianin. «Miecza tylko!…» Mahomet zawołałby we śnie, «Druku tylko!…» kto inny, zarówno niewcześnie, «Miecza tylko i druku!» tam i sam przez wieki Wołaliby młodzieńcy (wracali kaleki!) A twarda dziejów bryła szłaby równem tętnem, Wiecznością grożąc silnym, mądrością namiętnym. Słowo już umie człeka w jeden ogół zlewać. Nauczyło go jeszcze razem się spodziewać, Poczuć osobę trzecią, co z nim zamieszkała — Lecz istnieje punkt wyjścia: nie sam człowiek działa. A jako ów, co wolno po równinie chodzi, Ruchy swoje odmienia, gdy jest z wiosłem w łodzi, I chociaż nie mniej woli, lecz inaczej woli, To się oprze na sobie, to się usymboli, I fale gestów swoich podda żywiołowi, Spłynie z nim, potem nad nim znów się zastanowi: Tak słowo, historyczną przyjąwszy potęgę, Oprawiło się w ducha moc i w dziejów księgę. Już w Grecji, umiejętnem pismem znamienitej, Ścielono nogom Pawła pergamin rozwity, I ołtarze mu w Listrze słuchacze namiętni Stawić chcieli — już słowa grom w powietrzu tętni, Gdy mąż ów, cały prawie świat obiegłszy stary, Spór znalazł w Antiochii o literę wiary I, takowy rozstrzygnąć że sam nie był w stanie, Szedł, gdzie Piotr, Jan i Jakób czynili zebranie, I gdzie się wolność stalej niż kiedy wysłowi, Mówiąc: «Zda się godziwem Świętemu Duchowi I nam…» Oto jest złota wolności korona! Większej nad tę nie było i nie ma — to ona! Słowo wróciło w ducha i stało się całe W człowieku i w zebraniu równie doskonałe. Odtąd przez wieki żadna nie błysła nam nowość, Tylko różne języki przez różną miejscowość Spadkobierstwo przyjmują lub szerzą dobytek. Wolność w użycie wchodzi, w prawo jej użytek. Tam, owdzie, jeśli rzuty zbrojnego ramienia Mogą przyćmić tę światłość, słońce się nie zmienia, Wszystkie potęgi słowa są wciąż działalnemi, Jak wielu strun, od niebios napiętych do ziemi; Jeśli gdzie gwałt się chmurzy, to w przejściu takowem Świętość słowa rycerskiem odzywa się słowem, Wnętrzny monolog cisze uprawią klasztorów, Drama chwilowo zmilknie przez doniosłość chorów, Lecz gminny żywioł łyska pozornym zamętem, Parlament nazywał się pierw «parabolmentem» Od wyrazu gminnego: i wyszedł powoli Z postaciowej sprawy — ludźmi… z paraboli!… Króle, zatargi sądząc pod dębem, śród gminu, Zeszli do przypowieści… te — do praw i czynu, I oto dziś… Cóż słowo to parlamentarne Spełnić ma?… Wielkie słowo, społecznie ofiarne, Trawiące, jak świątynia niewidzialna w tłumie, Co brak jemu, gdy ludzkość się już łączyć umie I mogłaby nieledwie chórem zabrzmieć tkliwie? Prawda, ależ czy umie różnić się godziwie? Człowiek, aby się różnił, że ma zbroję całą, Nie dosyć jest — rozdarcie w sercu pozostało. Zbroją czystszą, gdy tenże razem jest znamieniem, Symbolem, z sercem całem i z całem sumieniem Ponad siebie sam będąc, jak orzeł legionu Srebrny, biały i zimny, choć ma krew u szponu, Chociaż, gdzie skrzydłem skinie, tam wieńce lub włócznie, A on nad sobą zawsze w obowiązku spocznie. Jakiż jest bowiem słowa cel i arcydzieło, Jeśli nie to, by ludzkość wszelaką przyjęło, A dotrzymało boskość i świeciło astrem, Złagodzonym wytwornej lampy alabastrem. Ten tylko ma swe serce, który go używa, Ile ono jest sercem i tak się odzywa — Ten podobnie z energią całą może działać, Kto razem zdolny mieć ją i razem nią pałać. Nieszczerość stąd pozorna, prawda, lecz szczerota, Choć jest powietrzem cnoty, nie jest żadna cnota, Ona jedyną chwilą cnoty tryumfalną, Gdy wykrzykuje: «Patrzcie, jam dzielną i walną!» Ten się nareszcie różnić potrafi ofiarnie, Kto i symbolem zdoła być parlamentarnie, Tem szczerszy, że w całości zdanie wypowiada, Nawet gdy nic nie mówi, powstawa lub siada, Będąc nie tylko ojcem swych słów, lecz i synem I duchem — i dopiero uroczystym czynem!… X Jeśli więc tak być mogło, kiedy mówców usta Znały już wszystkie formy, za czasów Augusta, Że stał się głos, co słowo zewnętrzne zasmucił, Do wnętrznego zwróciwszy, i kartę przewrócił, Mówiąc: «Jak chcecie głosić budujące treście, Gdy w głębi serca sami niedobrzy jesteście?» Tedy i dziś, i teraz, i wszelakiej doby, Mimo druk i dzienniki (dwa nasze sposoby), Skoro ten druk — to pieniądz, a ten pieniądz — siła, Jak chcecie, by się wolność słowa rozszerzyła?… Jeśli i te wyrocznie, które prawdy głoszą, Niewysłowione w sercach niewole ponoszą, Heroizm sam jeśli jest rolą bohaterów, Nie powietrzem i szkołą ludzkich charakterów, Czytelnik jeśli czyta własne w autorze, Księgarz własne kartuje, każdy żnie, nikt orze, Pokąd, co jest na czasie, zwie się dobrem wtedy, A książki się ścigają, jak welocypedy… Tamten powiada «wolność», ale ruchem nogi Łańcuch kryje, co wlecze mu się u podłogi. Ów mówi «szczerość» głosem wcale nie skłamanym, Lecz ani spytał, czy on w sobie oszukanym. Ciosy ciężkie, na które niech nikt nie narzeka, Bo pozorne i znane, gdy widne z daleka; Ale, który to pisarz, księgarz i czytelnik Tą się zabawi rzeczą, kiedy to nie zielnik, Złożony ze stokroci i tych roślin wonnych, Które kwitną u wieszczów w ich rytmach bezzgonnych; Kiedy to nie jest żaden z tych złotych pejzaży, Gdzie babilońska wierzba nad wodą się skarży, Dłoń załamując białą na skronie — ni owy Poetyczny dąb, ani jesion romansowy, Ani zieloność miękka, ni bluszcz grobów syty — Tylko spólny interes rzeczypospolitej! XI Jako przez czasy wszystkie w sposób wieloraki Cierpiało ucisk słowo, cierpi dziś: lecz w jaki? Tu pytanie, na które pełno gdy odpowiesz, Tyle więcej się wzmożesz, ile więcej dowiesz. Przeto z dala od żółci i wszelkiej przysady Powiem treść i świadczące codzienne przykłady. A naprzód, by obłędną myśl wprowadzić na tor, Zeznam, iż dzisiaj autor i wulgaryzator Siły dwie, dwa kierunki i dwa jak wiek wieki Zamieniwszy na jeden, jest jeden kaleki! Jeden głównie kierunek, żeby jak najskorzej Oświecić masy — tanio, jak można, choć gorzej, Choćby zrubasznić prawdę, lecz uczynić wziętą, Zniżyć o sto, to będzie sto więcej pojętą!… Zniżona tak, zaczerpnie namiętności kału, Potem się wyprze ojca swego, ideału, Lecz szeroką się zrobi, jak pożar, a ilu Pojrzy na łunę, rzeknie: «Co za jasność stylu!» Aż śmiech bierze (podobny Annibala śmiechom) Przyznawaj autorstwo — komu? Pieśni echom. I dowiedzieć się, ile wiadomość jest nowa, Że nie są jednem słowem dwa odmienne słowa, Że przepisarz, opisarz, spisywacz, stenograf, To nie autor, rzeźbiarzem że nie jest fotograf, Ani mówcą lakońskim każdy abrewiator… Dwie to ręce — autor i wulgaryzator! Autor, słowo greckie, ciemne i magiczne; Wulgaryzator, rzymskie, jasne i uliczne. Nie idzie o to, które z kolebki lub trumny, Lecz że to są dwie struny. I że muzyk umny Nie naciąga dwóch w jedną, tylko człowiek dziki Brzdąkający jak Marsjas lub pijane z Frygii. Powiadają, że boski Mistrz równie był jasny Dla mądrych i maluczkich (dopisek to własny Do ewangelij czterech, nie wiem, z której wzięty). Któż mniej od Zbawiciela bywa tu pojęty? I czy On wszystkich uczył równo parabolą?… Dziś w ewangeliach nawet czytają, co wolą, A czego wcale nie ma — lecz co tak się czuje, Tak czyta, jak się puści i zwulgaryzuje. Autor idzie w ciemność, by wydarł jej światło, Wulgaryzator w jasność, by rozlał ją na tło. Dwa kierunki, pozornie różne i czasowo Sprzeczne, jako litera praw i duch jej: słowo, (Dlatego jest dowcipną czyjaś tam nauka, Że, gdy jedni jasności, ów ciemności szuka). Szczęśliwi, którzy z rąk dwóch jedno skrzydło robią; Prac widać dokończywszy, zasnąć się sposobią; Lecz, kto tworzy, ten wielkim i samotnym losem Niesiony jest, gdzie Twórczość, więc blisko z Chaosem … Dwoma ramiony w cienie nieustannie godzi, A ile rozdarł, łyska coś, grzmi, coś się rodzi!… To autor… i tak byli wszyscy bez wyjątku, Do dzisiejszego twórstwa od twórstwa początku! (Dlatego jest dowcipną czyjaś tam nauka, Że, gdy jedni płytkości, ów ciemności szuka). Wulgaryzacji celem jest tak wielce jasność, że ono ginie w cieniu, całą tracąc własność, I znika tam, gdzie światła gotowego braknie, Łaknąc wciąż; jej też słuszna dawać, gdy kto łaknie, Ale ona nic sama przez się nie stworzyła: Ona — to przemysł prawdy, nie skarb jej i siła!… Ona, by dziś dogonić zapóźnione kroki Postępu mas, przysyła im ukłon głęboki, Lecz, kłaniając się, patrzy na obuwie rzeszy, Czy w nagleniu dotrzyma sandał i pośpieszy. Cel jej, gesta i grzeczność, i jej popularność, I konieczna jej prawda, i cała jej marność — Są skądinąd, gdzie indziej, i nie z tego świata, Ku któremu niewdzięczne autorstwo wzlata. Cóż powiem? Że te pierwsze, te elementarne Prawdy są dziś nowością… Jakże zdania marne, I niechaj to da obraz uciśnienia słowa, Gdy rzeczy tak widoczne, tak jawnie się chowa. Dalej, by skreślić całość, pójrzmy na metody Nauczania, tworzone jako parochody, Ile możności szybkie, ponętne — dla ludzi Praktycznie zatrudnionych, których książka nudzi, Lub zabawne metody dla szczęśliwych, którzy Bawić się chcą, więc których praca głębsza nuży. Oto obraz — i wierny!… Jakoż teraz słowo Pojęte jest technicznie, zamiennie, wekslowo, I tylko jako środek. I o żadnej dobie Jako cel… i już nie ma gdzie zmodleć się w sobie. A jako cel nie będąc dosyć poważane, Bliskie jest stradać cechę jedną, cechę onę, O której w umiejętnym świecie ani mowa, Powiedzieć chcę, że bliskie stradać świętość słowa! «Świętość słowa?» — zapyta akademij członek, Dziennikarz, opowieściarz lub nadzorca czcionek, Słowem cała Minerwa — o tym przymiotniku Słowa nie wyczytawszy w spółczesnym dzienniku. Autorstwa pojęcie i wulgaryzacji, Bez różnicy zmieszane, to wagon na stacji, Karmny wodą i ogniem, co wzajemnie pryszczą; Zżyma się, aż źrenice mu czerwono błyszczą. «Gdzież nie pójdzie!» tłum woła. Ani na cal dalej, Tylko pokąd mu drogę ręką wyrównali. Poniekąd złudna szybkość w tem upowszechnieniu, Które ogółu nie zna, gdy mniejszość jest w cieniu, I choć się większość boskim uświęca tytułem: «Vox Dei» ona większą częścią, nie ogółem. Gdyby zaś była onym, to w swojej całości, Pytam się, co zastrzegła dla głosu mniejszości, Który nie ustał nigdy, ni kiedy ustanie, Z niego to bowiem, z niego jest początkowanie, I dnia, którego mniejszość straciłaby mowę, Dosnułby się kłąb dziejów lub skłamał osnowę; Nie z większości-bo promień inicjatyw świta, Ani z wielmożnej dłoni, lecz z tej, co przebita! Z trzech przeto stron dziś cierpi słowo — i trojako: Jako świętość, jak mniejszość i nareszcie jako Ogół, który ogółem nie jest, lecz odłamem. Tak dzisiaj słowo cierpi ujarzmione kłamem! Dopiero ze swej strony rządowe rękojmie Karcą wpierw te zdrożności, nim ogół je pojmie, Stanowiąc prawa tłoczni, co wchodzą w działanie Względem płodu, którego tak wątpliwem drganie. Oto jest bezprzysadnie skreślon obraz rzeczy; Niech go pełniej wypowie kto, słusznie zaprzeczy! Najmniej wszelako rządy, lub w ostatku, ganię; Wierząc świętości słowa, nie liczyłem na nie, Lecz chcę, by obywatel czuł u swojej wargi Coś nad rządów rękojmie lub niewczesne skargi. Chcę, by pióra dotknięcie, żeby ust otwarcie Nie na wiotkiej się prawa osadzały karcie, Lecz same niosły z sobą umocnienie swoje Od pierwszego w świat kroku, jak Minerwa zbroję. Widzę, że skoro wolność słowa jest w ucisku, To, co jej wzięto, cynizm daje pośmiewisku I ironia to bierze w opiekę macoszą, Mówiąc: «Nie znieśli prawdy, niech poświst jej znoszą!» Zaś cynizm ma poważną przeszłość i ma szkołę Starą: jak to, że dziecię w świat przychodzi gołe, Ani zapomnieć słuszna, iż wykwintne owe Myślenia, co korony nosiły laurowe, I stopę miały złotym promienną koturnem — Musiały się gdzieś spotkać z czemś prostszem, mniej górnem, I że cynizm w ateńskiej wiedzy Panteonie Był Herkulem!… Ci błądzą, co mają ironię Za zło ludzkiego serca… Ta lewica marzeń Niekoniecznie stąd idzie… Jest ironia zdarzeń, I jest ironia czasów. Obie się nie rodzą Z woli serca jednego, ani w jedne godzą. Prawda, że rząd nie może być palcem wytykan, Że nie znosi działanie ustawicznych szykan, I że stworzeniu wstrętną jest języka żywość; Lecz cóż lepsze? Czy głucha, niema podejrzliwość, Zimna, jak pian powierzchnia, nim bałwany wstaną? Podejrzliwość czemże jest? Milczącą szykaną. Nie! Znam ja coś gorszego nad uśmiechy krzywe, Nad cynizm, nad ironię: znam serio fałszywe! I gdy byłem w Neptuno, gdzie łaźnie Nerona Wypłukuje z wiszarów fala zapieniona, Bijąc w takt nieustannie i z wielkim spokojem Obłamuje mozaiki i ciska jak swojem Różnobarwnemi głazy i ciągle je ślini Pianą, i zaokrągla, i równemi czyni, I jak kulami rzuca ten tyle potężny Żywioł, jak malec jaki lub kto niedołężny. A pomyśliłem wtedy, że fałszywe serio Buchem tych fal, że kolor morza jest liberią, I że to społeczeństwo jakieś niewolnicze Bawi się tu, więc czyni, co się jego tycze… I odszedłem od brzegu morskiego… Nie chciałem Ironii, ale ona szła, jak cień za ciałem, I tarzała się w piasku, gdzie stąpiłem nogą, Jak padalec, stała się obuwia ostrogą, Choć ani mogłem myśleć o niej, ni myślałem Tam, gdzie się stokroć łatwiej spotkać z ideałem. Inny przekląłby morze, jam wielbił te słowa Psalmu: «Naśmieje się z nich kiedyś sam Jehowa!» I poznałem, co to jest ironia zrządzenia, Które nie wyszło z serca ludzkiego ni chcenia. I spomniałem to *serio* fałszywe, okrutne! Gdy ludzie, prawdę widząc, czczą kłamstwo wierutne, Niewolniki tych, którzy dzierżą, i zgnębionych, Nie śmiejący nic stworzyć, pyły form stworzonych, Służebni zawsze, zawsze żadni. Czy ich słowo Przeczy lub twierdzi? Równie krągłe jednakowo, Bo myśl ich jest tym piaskiem brzegu, który psuje Formę swoją, tym kształtem, jakim morze pluje, Pieniąc się i popycha stopą fali białą Ten proch, jak księgę jaką pustą i zbutwiałą. Pogardziłbym — i zmilkłbym! Czy *serio* takowe, Gdy jak wąż najedzony oślini ci mowę, A społeczeństwo jemu więcej niż przyklaśnie, Bo przemilczy lub, w słońce poglądając, zaśnie, Jak Dulcinea silna, leniwa i czerstwa — Lub ogół w asocjację zmieni przeniewierstwa, I między wszystkich rozda po cząstce nałogu, Żeby się wydać pełnem społeczeństwem Bogu I okrągłem, i całem… Czy takowe *serio*, Które by niebo swoją okryło liberią I zapięło na guzik cynowy księżyca, Lepsze jest od ironii i pewniej oświéca? Czy takie *serio*, które od wieka do wieka Zjedna sobie na zimno genialnego człeka, A potem go utuczy mową pogrzebową, I postawi mu grubą figurę brązową, Na której ptak wypocznie i bluszcz pójdzie do niej, — Czy *serio* takie wiele czulsze od ironii?… Wszelako taki ogół, co tak się osklepi, Nie ironia, nie cynizm wybudują lepiej. Jedna i drugi, istną nie będąc przyczyną, Trwają tyle, ile są społeczności winą, Lecz któż niemi cokolwiek zacnego postawi? Nikt, choć niemało złego i gorzkiego strawi. Gdzie przeto całe trzeba sklepienie rozpękać, Gdzie przeto wolność słowa musi w poród stękać, Tam, to jest u samego roboty poczęcia, Pytam się: który przymiot swe zachował wzięcia?… Czyli wiedza? Czy talent? Czy wielka wymowa? Nie! Tam charakter człeka, a więc świętość słowa! XII Jak przeto czyni owy budownik katedry, Że nie pierwej związuje na poddaszu cedry, Ni obleka ich blachy tarczą, lecz odwrotnie Działa, w głębię się mając z taczkami samotnie I, aby wzniosłe stawił, grzebie pierwej w ziemi A potem mur utwierdza cegły czerwonemi, Powtarzając zasadę budowli — pomału — Nareszcie czaszkę sklepi z okiem bez kryształu, Acz w zaciosach ciąg trzyma jeden i ten samy, Od posad do kolumny trzęsącej liściami, W sklep idącej gałązek nerwy, aż co dalej Stawiąc, gdy się już wszystko skostni i ustali, Na jeden raz w ostatnią ująwszy wieżycę, Całego gmachu obraz w niej trzyma jak świécę, I zapala u słońca blach rozmaitością Strzałę wieży, jakoby duch błysnął nad kością — Tak od świętości słowa rzecz snować poczęta, Zestrzelona w charakter staje, jest dopięta. Człowiek, który na wstępie nieustannie mówił, Milczy i pisze naraz, gdy się zastanowił, Naraz milczy i pisze, bo zastanowienie Ogółu jest objęciem, więc jest określenie, Więc to jest forma. Przeto: litera i słowo Z wewnątrz na zewnątrz całą zakwitnęły mową. Alić, gdy słowo w ślepe zmieniono narzędzie, Zginął plan, opuszczono rusztowań krawędzie, Pomięszanie wewnętrzne, znaczeń słów przemiana I ruina, nim Babel była zbudowana! Dwie się tradycje odtąd głównie rozpierają: Poufna i zewnętrzna; kasty tu powstają, Ale zarazem pismo i ruch dramatyczny, Pełny, gdy równie święty, o ile praktyczny, Przełamany, gdy praca wnętrzna zaniedbaną, Lub w kajdany okuty, gdy ta zapomnianą. Odtąd znów świętość słowa przez prorocze usta Odklina, co zaklęła nicość lub rozpusta, I szeregami ludzi ukamienowanych Pozywa świat do źródeł przed stopy rozlanych, Aż gdy ostatnią kroplę rozetrą pod piętą, Woda się w krew zamieni, nie będąc pojętą! Nareszcie słowa świętość w majestacie całym Gore, lecz nie zewnętrznie głośnym ideałem I, niźli spostrzegł, pierwej świat jest zwyciężony Od wewnętrznej zarówno, jak zewnętrznej strony. Równowiednie się słowo stanowi i czyta, Tworzy charakter, coś jak spiritus et vita, I siłą jest — jak pierwej w świecie starożytnym Siła się tylko słowem mieniła zaszczytném; A wielkie charaktery, słynne przez klasyków, Winne wielkości pomiar ciszy niewolników. Odtąd, mówię, charakter nie jest już wypadkiem Cudzego upodlenia, jeno prawdy świadkiem. Parabola wraz stręczy rękojmie zbiorowe Harmonijnej dyskusji i z błędu wymowę Czyni, zaś z kłótni daje dialog bogaty, Z uniesień deklamację… Tu rozejma światy, Przez dany cel niskiemu światu niskie bierze I podnosi, jak słusznie uprzężone zwierzę. Zawiść na bodziec mieni, zazdrość czyni biczem Samej siebie, chełpliwość z krzykiem jej zwodniczym Zamienia na te gzymsów wyskoki, co same Są nic, lecz arcydzieło ubierają w ramę, I, nie widząc go, służą mu, a sobie rade, Dmą w pełność własnych kształtów i w złota paradę. Zło, zaiste że w dramie słowa rozwiniętej Strawione jest i gniewu oścień jest połknięty. Mąż, co na prawdzie stoi, jako heros nagi, Ma już wszystko, gdy dość ma czasu i odwagi. Takowa to oś skoro wzięła utwierdzenie, Stało się w dziejach miejsce, nie miejsca widzenie, Wołające w etery proroczego ducha — Miejsce pewne, garść ziemi dotkliwa i sucha. Stąd graniczność, stąd ludów przestanki i mowy, Konieczny bezinteres międzynarodowy. Ciała nowe, nie z bioder samych gór powstałe, Lecz i ze słów, o ile jaśnieją dojrzałe. A kto by mi zaprzeczył doniosłości słowa I że nie wstaje przezeń istność narodowa, Ni stworzyć to parlament, co historia zdolny — Ten wszystko może umieć i znać prócz, że wolny! Nie rodzimość to bowiem języka zrobiła W Ameryce parlament, ale słowo-siła, Tworząc świat cały nowy, jak niebieskie ciała Za dni pierwszych, gdy twórczość byty wymawiała. Nie język przenajczystszy genezą korzeni Waszyngtonowi orła dał i garść promieni, Lecz Ten, co ze wszech figur i ze wszech przymiotów, Ze wszystkich tkań, ze wszystkich uciszeń i grzmotów Czyni ogromną aurę wolności sumienia: Wysokość sfery słowa, nie wartość korzenia ! Zarody i roślinne języków wartoście Próżna jest, gdy wzajemnie ściągają zazdroście. Żaden sam z siebie nie był i nie jest dostatni; Dziś wziętszym ten, co szczegół kreśli akuratniej, Skoro o pracę idzie i o krajów miedze; Głębszy stanie się wziętszym, gdy pójdzie o wiedzę. Proszę hebrajską mową pisać felietony, Po parysku dotykać dawidowej struny, Skandynawskie marzenia wyłożyć na mowę Rzymskich legistów, kształtne fraszki lucjanowe Na braminów dialekt. — Zewsząd będą straty, Każdy język okaże się w czemś niebogaty. Lecz, jeżeli mąż, członek narodu, już stoi Tam, gdzie o swe słabości człowiek się nie boi I gdzie ze stron ujemnych urabia się nowa Bezstronności potęga, dodatność zbiorowa, Niechże narodu język strony swe mniej chwalne Zna i prawdzie zeń łuki wiąże tryumfalne. Polskiemu językowi na czem z rodu zbywa?… Na literze! To jego strona jest wątpliwa. Nie na słowie, ni słowa duchowem bogactwie, Ni jego włóknach srebrnych, raczej na ich tkactwie. Litera u nas słusznie nie była pojęta, (Może Achilles winien, lecz to jego pięta) Litera za rzecz była uważana szkolną, Kiełznającą umyślnie, nie bezwłasnowolną, I ani jeden głos się nie podniósł z otwartą Myślą, że ona częścią słowa równie wartą. Do dziś, zaiste, wyznać trzeba, choć boleśnie: Późno wychodzi książka, czyn w zamian przedwcześnie, Gdy na wyścigi takie prac, co nieład wadzi, Patrzą smętnie i mówią: «Kto kogo przesadzi?…» Do dziś ze wszech historyj tą, która utrafia W serce sprawy, byłaby książki biografia. Wszelako bez słusznego litery uznania Ciągu nie ma i toku, lecz fazy i drgania. Fazy, przez same następstw wywołane starcie Chemiczne, nie zaś z ducha czerpane otwarcie; Próżne myśli i woli odbrzmiewania czasów, Które ledwo być winny kreskami nawiasów. Namiętne dziś, dopokąd odpór jest ich siłą, Jutro puste, pojutrze ani wiesz, co było. Tchnąć możesz bez litery i bez jej uznania, Ale dać nic nie zdołasz: ona rękę skłania. Ludy, chociaż mniej zdolne, choć płytkie natchnieniem, Skoro literze wierne, zgłuszą cię swym cieniem I przejdą mimo twoich uroszczeń, bo one Dawać mogą, nie tylko wskazywać koronę. One dzierżą ujętą własność i podzielną, I mogącą się drobić, jak bułkę kościelną, Gdy ty z głębiami słowa w niedosiężnej studnie, Bez wiader ku czerpaniu, strawisz się odludnie I jeszcze szemrać będziesz, zniechęcony nader: «Ja mam źródła, on pije z suchego dna wiader!» Moc miejmy obejrzenia się na braki, które, Ujemne będąc, kreślą całości naturę, I są jakoby twórczą narodów pokorą: Pozornie krzywdząc, one dlań skarbią i biorą. Z rodu, rzekłem, polskiemu językowi zbywa Uznania, iż litera jest ciągiem ogniwa, I że, jakkolwiek jasno każda perła świeci, Przestawa być litanią różaniec bez nici. Dość jest spojrzeć na szereg typów, co, gdy staną, Więcej rzekną nad słowa lub księgę pisaną. Benedyktyn milczący w jaworowym lesie, Za nim posąg Jadwigi, który w ręku niesie Model Jagiellońskiego Uniwersytetu… Jezuita, ksiądz pijar, filozof francuski… A potem: w stronę jednę sybirskie powózki, W drugą pielgrzymi kostur … Oto są posągi Tych epok, jak się one nastawiały ongi. Dziejów sąd ma u siebie tę straszną potęgę, Że może słowa nie rzec i utworzyć księgę, Skoro, nie gwałcąc zdania ani rzeczy biegu, Postawi tylko trumnę przy trumnie w szeregu, A wiatr kątami onych zawiśnie w te słowa: «Nie rzekłem nic!… Czytajcie, co zmówił Jehowa!»… Powiadają, że Księgi Pielgrzymstwa śród krzyże Porzucone z kartami, które wicher liże, Jak pianę fal, są arcypotężnem zjawiskiem, Że duch bywa materii marnotrawstwa bliskim, Że, zaiste, jest wielkiem natchnienie wulkanu, Ptak je wietrzy, drży jemu grzywą kark kurhanu, Firmament się zanosi łkaniami Sodomy. Coś dzieje się, wracają niedopękłe gromy We chmur wnętrza, jak poród, co uląkł się siebie; Coś się na ziemi dzieje, stało się na niebie. Miasta, jako ich mury pobladły wapienne, Bruki placów jak piersi podnoszą się senne, Gmin szemrze… potem naraz czerwony słup łuny, Przekreśliwszy firmament, rozdeszcza pioruny. Rolnik pług załamuje w skibę rozżarzoną, Jak krzyż w zachodu blaskach. Król chwiejną koroną Maca po drżącej ziemi, gdzie państwa granice, Zgładzone burzą w karty piasku bladolice, A poświst wichru równa ludzkość cichym pyłem… Mówią, że to jest wielkie! — Ufam!… Ja tam byłem!… Wszelako, acz jest piękne wulkanu natchnienie I, trzęsąc harfą nerwów, ma coś, jak sumienie Doniosłego — być może, że i Nilu łono Szerokiego, co z swoją palm rzadkich koroną Na równem czole, w płaszczu safirowym wody Wraca rocznie, pamiętny, by ukrócić głody I rozwiniętą szaty lazurowej połą Otula pierś narodu, jak matka pierś gołą Niemowlęcia, by wstał jej syn zdrowy i syty Pojrzeć na dobroć Boga, na zbóż aksamity: Myślę, że i ten cichy co rok widok łanu Majestatycznym bywa niemniej od wulkanu. Bawi mię, gdy dziennikarz albo publicysta Klnie średniowieczną ciemność, z której wciąż korzysta; Ta ciemnota musiała nieźle być użyta, Gdy się, jak świeca, topi, a przy niej się czyta. Ciemnota, która mimo niezgrabne praktyki Stworzyła arcydzieła, stworzyła języki! Tych się nie tworzy sennym natchnienia polotem, Zboże po burzy wstawa, lecz nie siane grzmotem, I raczej praca długa a wierna literze Całokształty takowe urabia i strzeże. XIII Trzeba było łacińską, czeską lub niemiecką Piszące ortografią ustatkować dziecko, Mowę zrównać, uczynić bogatą w nazwiska Płodów ziemi i uczuć, dać jej grom, co błyska, I dać jej ścisłość słowa statutów i głębie Biblijne, i niewieście gruchania gołębie; Słodycz i moc, i prawdy ciesielski sznur, potem Tłumaczeniami stwierdzić — i jeszcze błyskotem Bieżących wdzięków zwonić jak ślubny strój żeński, By się po polsku uczył dwór andegaweński! Trzeba było mieć tłocznię i drukarską czeladź Wytrwale pracującą, by ducha w rzecz przelać Nie na dzień, nie na jeden pamflet zaułkowy, Lecz na wieki przed ludźmi i źródłem wymowy. Praca, której nie pełni się między gawędką A gawędką, ni ciska konwulsyjnie, prędko. Trzeba było, jak Ojciec Niebieski, na długo Ukochać, trzeba było być duchem i sługą!… Zwycięstw takich, dlatego, że takich, i właśnie, Żaden nie zniszczy mocar, on pierwej sam zgaśnie, I żaden żandarm, ani cenzor, ni pachołek Orderowy, bo to jest tron, nie lada stołek. Trzeba było być duchem, pokorą, i pracą, I siłą, i nicością — trudem, nie lada co, Żeby ów polski język nie opłonął naraz, Lecz, jak twierdza zupełna, jak obronny taras Ruś, Litwę, Prusy objął. Zarówno w Siewierzu, Jak w Królewcu wybrzmiewał, albo Sandomierzu, Gminny, sielski, uczony, kmiecy i królewski, Ten kasztelański Jana język czarnoleski, Język, który na sądzie popiołów zawoła: «Uwity jestem z nerwów skrwawionych anioła I sądzę was od stopy do włosa, bo jestem Wszystkich was razem duchem i moralnym chrzestem!» Lecz dlaczego, lecz przez co to słowiańskie ciało, Duchem możne, w litery pracach opieszało Tak dalece, że sama nazwa Słowianina, Nie znane mu, co głosi ni skąd się poczyna? Jakby owy, co nigdy nie był ścisłym w mowie, Nie wiedział za to, czemu, ani jak się zowie. Treści te, aby słusznie odczytać, godzi się Wrócić w czas, gdy kowano litery w napisie, I dopiero, epoki powietrzem owiane, Wygłosić, jako były w pamięć zaciosane. Wyraz Slavus mógł znaczyć i sclavus. (Wyrazy Przeistaczają brzmienia, powielekroć razy. Jak Bułgar jest od brzegów rzeki Wołgi — ale I od vulgus; tamtemu to nie przeczy wcale). Sclavus, sława i słowo — tak są zgodne mało, Jak hańba i jak tryumf, jak wiszące ciało Na szubienicy podłej i wieniec laurowy. Tu jest klucz tajemnicy, tu dwuznaczność mowy! Krzyż, tak samo, jak piętno niewoli, promienił Sińcem ciała, a potem w błękit się przemienił I rósł, i oto jego ostateczna stacja Dziś nad tropikiem świeci: krzyża konstelacja. W ósmym wieku znak owy weszedł, jak narzędzie Adoracji mistycznej, i jął zbawiać wszędzie. Z czego przezwisko właśnie że dotąd haniebne, Sclavus, rzadsze się stało, mniej jawnie potrzebne, Aż swej niesławy całkiem nareszcie pozbyło, Kiedy się w dziejach świata słowo stało siłą. I dlatego w przezwisku tem jest sens ciekawy, Że sława ta oznacza zbycie się niesławy Przez rozbrzmienie śród ludów tej dobrej nowiny, że stawa się już słowo, nie ukaz i czyny — I że Mówca, że jakiś Rzecznik świat wybawi, Nie już mocar; to czuli Spartaki i sclavi, Czuli to nie już mocni, lecz słabi — bo słowo «Słabi» jest slavi, tylko zmienione wymową. Słabi — Sklawy — i Sławni — i Słowo: to cała Jest treść dziejów, jak dziejów oś się obracała! Gdy do ludów tych cichych, rzewnych, do tych głucho Pragnących doszło słowo, podjęło je ucho Do zagonów schylone, co słyszy grzmot w dali — Słabi — chrobrymi, silni — słabymi się stali — «Pauperes spiritu», «mites», «qui lugent» ci Sklawi Usłyszeli, że dziwny Pan im błogosławi, Że co haniebnem było, stało się bezgannem, I że samo pojęcie sławy zwariowanem! Do dziś znać, że Słowianin wyglądał, czy w dali Zorza się jakaś nagle światu nie zapali; Mag narodów wyzierał gwiazdy nie na niebie, Lecz w sercu i w goszczeniu i w łamanym chlebie; Od rdzenia więc stanowczą poruszony erą, Czuł on słowo, niewiele bawił się literą. Słowianin też i pisma nie miał, ile wiemy; Druk już mając, jeszcze go znał kształty gockiemi. Tak litera mu zawsze była obojętną, Jakby coś dowolnego, jakby zwierzchnie piętno. Nigdy podobno onej poważyć nie umiał, W literaturze mało, mniej w dziejach rozumiał, Zaś w dogmacie była mu niby nałóg stary Dziecku, co obudziło się w objęciach wiary. Błądzą, którzy spółczesne odnoszą warunki Do niepowrotnej z epok, do epok piastunki, I nie pomną, że prawdy grom się rozniósł prędzej, Niżeli dziś u Słowian kurs cudzych pieniędzy. Przyczyny dwie tę lotną promienność zrządziły, A każdej dziś niejasne są drogi i siły. Pierwszą nazwę przyczyną, że wieść roznoszona Najdoskonalej była w sobie dopełniona; Drugą zaś, że nie tylko Izrael, świat cały Pragnął i serca były wyschłe jako skały, Chciwe dżdżu. Dzisiaj ledwo ucichła kobieta, Która sakrament usty bezplamnemi wita, Pojąć może pragnienia owe w całym świecie: poganin je uczuwał i druid — mąż i dziecię, Jak kto mógł… Przyrodzenie, nastrojone w jedno, Symboliczniło nieraz lada myśl powszednią; Sen pomagał godzinom jawu, jaw się zlewał Ze snem przez wieszczą siłę; kamień się spodziewał I nerw, cisza i echo… Pod taką to dobę Sklawus, gdy słowo uczuł, uznał swą osobę, I że od rdzenia swego opromieniał erą, Czuł słowo, niekoniecznie się troszcząc literą. W Chinach jest do dziś zakon, który ma uznane Za cnotę, żeby świstki szanować pisane, Podejmując je z pyłu, który wicher miecie, By się litera marnie nie nurzyła w śmiecie. Myśl niejedna, u Słowian w niedojrzałym czynie Spełzła, byłaby książką dojrzałą w Pekinie!… Dlategoż zawdy Chińczyk ten sam jako wieczność, Dla owego — u Słowian luźna niestateczność. U Chińczyków stąd idzie w rzeczy najdrobniejszej Staranne dopełnienie, lubo zapał mniejszy; Prace ich do flamandzkich podobne wyrobów, Mimo różnicę pojęć i zapas sposobów. Nieraz się księgozbiory w Polsce podnosiły, Lecz jak twierdze obronne, nie jak wczesne siły; Praca litery nigdy nie była jak funkcja, Ortografia wątpliwa, mętna interpunkcja… Do dziś terminologia obca lub uboga (Owoc niedbalstwa głośno składamy na wroga!), W polemice tak mało formy urobione, Że trudno jest się różnić, łatwiej zejść na stronę, I nie mogąc do głębi każdą kwestię zbadać, Rwać się nie w czas lub nie w czas do snu się układać. W społecznych formach wyleźć nie można z praktyki Robronów: «Jaśnie», «imość», «pani dobrodziki»! Że Liviusa manuskrypt o dobie tej samej Wszedł do Polski, gdy ledwo co w ojczyste bramy, Albo Makiedońskiego Aleksandra listy, Lub nieznany dziś klasyk — mało rzeczywisty Stąd tryumf. O tem wszystkiem i z dumą i chwałą Wiemy, że to, gdzieś będąc, gdzieś się zapodziało. Tak, wszystko jest… gdzieś… jakoś… — i się zapodziewa, I że ginie, przeto się wszystkiego spodziewa, A kto by winił chwiejny ludu temperament, Nie zgadłby nic… Któż może wykonać testament Choćby najczulszej z matek i sam bardzo szczery, Skoro nie ma pojęcia ważności litery? Jest więc punkt, gdzie nic serce nie pełni, gdzie zapał Nic nie dawa, lub w ognie się omylne złapał, Błędu nie wie, z najdroższych skarbów czyni zamęt I nie może mieć ciągu, bo ciąg — to testament! XIV Oto moja messeńska, moja Tyrtejowa Pieśń i boleść: skończyłem «O wolności słowa». A teraz kędyś palma ze stepu mię wzywa I Oazis, bogdajby choć ta niekłamliwa! Spocząć pragnę, iż błędną rzeczą nie uwiodłem, Pragnę spocząć — i pójdę spocząć — i poszedłem… Gwiazdy przede mną, za mną gwiazdy dżdżą złotemi Kresy, gdy lecę, niebu odrębny i ziemi, Jakbym sam trzecią rzeczą był między obiema… Piasek mówi: «Przeleciał!», wiatr: «Już go tu nie ma!» Lecę — i ani zgadnąć mogę, setnie jakie Lat — i mil — i atomów tykało kulbakę, Pianą dzierzganę białą — ni drogi jak wiele Ubiec musiałem, prawe upatrując cele, Porzuciwszy świat, na dwie partie rozłamany: Między tytany szału i flegmy tytany Sam przez pustynie lecąc, wybladły, że prawie Litowały się mego pragnienia żurawie I pluły mi dziobami wilgoć, a ja dalej Pędziłem, by mnie bliźni sucho nie żegnali. Bym nie zbył reszty serca pierwej, aż się cegły Nad trumną zaczerwienią, iż miłość dostrzegły!… Z dala, z dala, nim stopa ma dotknęła piasku, Zawołałem sam: «Tadmur!» przy księżyca blasku Kolumn tysiąca więcej widząc, których chóry Szły tam i owdzie kiedyś w myśl architektury, Co gdzieś albo istnieje, lub stała się siłą Myśli ludzkiej i widzi, w niczem jak coś było. I było cicho pośród ruiny ogromnej, Wkładającej na niebo profil wiekopomny, Cały szczerby swojemi, jakby się o ramię Boga oparło czołem miasto, gdy się złamie. Patrzyłem i wydziwić się nie mogłem onej Całości rzeczy, w całość ruiny zmienionej, Pięknej ogółem, który powstał ze zniszczenia, Z potrącenia, zdeptania i z lekceważenia. Gdy rzędy kolumn, jakby skamieniała lira Niewzruszenie a ciągle śpiewały «Palmyra!” Księżyc stał za strun owych skamieniałą kratą, Bluszcz dopełniał, gdzie linię czułeś zbyt szczerbatą, I, jako dłutem ryty, szedł przez blade łomy, Lekszy od ornamentów, równie nieruchomy, Nakreślony harmonią tak, że niepodobna, By zeń bez szwanku gałąź odprysnęła drobna; Kto zaś nie barbarzyniec, ten w ruiny tumie Bluszczu nie tknie, lub całość mniej odeń rozumie! «Całość» rzekłem we wnętrzu ducha — i struchlały Dodałem: «Taka, że jej nie wypowiem całej»… I nie wiem, czemu ręką chciałem kamień drobny Podjąć, lecz nie jak fragment wydał się osobny Palcom moim… Zadrżałem i ramię cofnąłem, Czując, że za część jedną rzeczy pełnej wziąłem… I natychmiast szepnęła do mnie myśl ostrożna: «Patrz! Oto i ruinę nawet popsuć można». A jam jej odpowiedział: «Zaprawdę — ruina Jest całością!… I nową twórczość odpoczyna!» A, patrząc dłużej, rzekłem: «Jest kres taki, który Nie ruiny już tycze, lecz architektury!» I począłem się w duchu tą myślą dziwować: «Szczególniejsza, że można ruinę zepsować!… Że więc dzieło zniszczenia i dzieło tworzenia Harmonijnie się kędyś łączy i spierścienia»… W tym momencie dotknąłem palcem zmartwychwstanie I wymówiłem słowo: «Jestem!» niespodzianie, I chciałem ręką wtóry kamień podjąć z ziemi, Lecz zdał mi się ogółem łączny ze wszystkiemi… Zadrżałem znów, gdy orzeł rzekł jak trąba grzmiąca: «Kto tu trąca ruinę, ten *principium* trąca»… Odtąd już, w jakąkolwiek się przeniosłem sferę, Zrozumiewałem całość słowa i literę. Przyczynek do Rzeczy o wolności słowa Mówią — że to jest wielkie; ja wiem: ja tam byłem. Rzecz o wolności słowa I Gdybym był Pliniusem (młodszym) i gdyby Tacyt do mnie pisał, zapytując o szczegóły malujące dzień, w którym Wezuwiusz otworzył w sobie krater niepamiętny i zarosły kolosalnemi dęby, co jakoby paździorze lekkie wybuch naprzód odepchnął, a potem wstał kolumną ognia — tedy zaiste, że byłbym podobnym do uwierzytelnionych korespondentów pism czasowych i odpowiedziałbym ich obowiązkom, albowiem zabawiałbym się fotografowaniem. W inny atoli sposób piszę dla powodów, które nie będą niejasnemi dla tych wszystkich, co byli łaskawi kiedykolwiek uważnie mię czytać. «Jakże się prędko zapomina na świecie! Życie jest krótsze od pamięci i każdemu, ktokolwiek czuje, że ma posłannictwo do spełnienia, brak czasu na najpotrzebniejsze roboty. A jeszcze przy tem trzeba, byśmy na nowo imali się prac, co zdawały się dokonane!” Zawołał był we słowa te mówca znamienity, skoro przyszło mu wracać do dawnych mów swoich, jak mnie tu przychodzi na myśl powtarzać nieużytecznie głoszone pojęcia moje o obowiązkach dziennikarstwa, o dystrybucji słowa i jawności. Że więc nie mam być podobnym do uwierzytelnionych felietonistów, przeto w inny rozpocznę sposób. II Bóg i parlamentarny system ocaliły Francję od upadku w przepaść tak wielkich rozmiarów, że, skoro ze spokojną myślą obliczyć je przyjdzie, okażą się one przenoszącemi o wiele sam wymiar plag i ruin. Dziś to wcale inaczej się przedstawia, dziś się tego wcale nie pomierza z powodu, iż wrażenia i boleści bliższemi są. Oto i zaraz przykład: wedle moich pojęć, korespondent dziennika ma większy obowiązek chronić od czasowych na razie wrażeń, niźli onym stawać się korytem. Dawno, jeszcze przed wystąpieniem Garibaldiego na scenę polityczną uważałem, iż odwieczna tragedia, gnająca się pomiędzy wolą człowieka a historią, ściera się gdzieś w powietrzu i piorunnie się kędyś spotkają te potęgi. Cały ciąg różnorodnych pojawów konspiracyjnych nacechowany bywał jedynem znamieniem talizmanu, to jest energią! Za dni Komuny były chwile, w których nie wybrzmiałoby dla niczyjego ucha niedorzecznie, gdyby kto ogłosił, że zamianowany został człowiek «energiczny» dyrektorem obserwatorium lub dyrektorem opery — niemniej, gdyby kto mówił, że «energiczne» mleko na targu rannym sprzedawano i nie zadziwionoby się, widząc konduktora machiny parowej w wielkich u pięt ostrogach… Wyraz «energia», jak «amulet», kabalistyczną przybrał wartość i pojęcia ludzi wydawały mi się temi ogromnemi odłamy niniwitańskich gmachów, na których widzisz ryte wielkie bestie, z muskulaturą potwornej plastyki od stóp do głów, skrzydła mające i oblicza, ale te i tamte giną i bledną przy uwydatnieniu każdego nerwu jak pletnia rzemienna twardego. Widziałżeś te babilońskie i niniwitańskie rzeźby i odłamy w muzeach albo rysunkach? To widziałeś i pojęcia ludzi czasu Komuny. Pejzażu ruin Paryża i obrazu bitew nie maluję ci, ale raczej pojęć społecznych obraz. Wszelako — wiesz zaiste, że dziś nad Eufratem złomy babilońskich gmachów piasek cichy zasuwa i blady owies kołysze się na łysinach potworów kamiennych — jedne drzewko zostało tam, gdzie ogrody Semiramid, a u gałęzi jego Arab, co konie twoje wiąże, zwraca ci uwagę, że i te drzewko nie rodzime jest i nie miejscowe, jedno niedocieczonym cudem z nasienia jeszcze do ogrodów Semiramidy sprowadzonego powstałe! (Podobny przykład aklimatacji i trwania ogrodnicy uczeni spotykali naokoło zwalisk Łobzowa, gdzie, że ogrody ongi były, przechowały się do dni obecnych krzewy z dalekiego kraju…) Jako więc ogromy ruin i narycia babilońskich potworów energii, zarównane dziś piaskiem, i jako owe jedne drzewko zielone — tak spotęgowana wola jednostki w Komunie spotykała się tu z potocznym rozwojem parlamentu. Owszem, jakoby dla tem jaśniejszego uwidomienia rzeczy widzisz, że ten parlament wersalski nie posiada nawet w groncie swojem żadnej uderzającej i szczególnej znamienitości. Ani tam Demosten, ani Cicero — pyszna elokwencja Wiktora Hugo nawet nie tam… tam tylko sam parlamentarny system i nic więcej. III Kto ma uszy ku słuchaniu, niechże wysłucha, która godzina na zegarze Europy tej uderzyła — Europy tej (śmiem rzec) bez pryncypiów i generacyj tych obecnych niespokojnie i źle wychowanych, albo właściwiej powiem: niewychowanych wcale! Większość ojców nie miała czasu i środków na ojcostwo, a edukacja publiczna jest kaduczna. Za dni teroryzmu w kawiarni jednej wziąłem oficjalny dziennik i napotkałem instrukcję (energiczną) delegowanego ministerium oświecenia, ale czytając, śmiech mię porwał, aż spostrzegłem, że w kawiarni uśmiechać się, trzymając w ręku oficjalny Komuny dziennik, jest otworzeniem przystępu denuncjacji… Zakryłem przeto twarz arkuszem bibuły oficjalnej i czytałem: «Wizytator baczyć będzie energicznie, aby żadnego obrazu, krucyfiksu, madonny, słowem: żadnej postaciowej ruchomości, wrażenie robić mogącej na umyśle małoletnich, sala szkolna nie obejmowała… Rozszerzymy instrukcję do wymiarów jak najrozleglejszych, ale życzymy sobie, aby młodociany umysł obywatela był niwą nijaką — «terrain neutre» etc… Nie mogłem się od śmiechu wstrzymać i porwałem do rąk Charivari, jako odpowiedni grymasowi ust dzienniczek. I pomyśliłem: cóż ten człowiek wie o nijakości umysłu nowonarodzonego?… Gdzie i kiedy to miało przykład?… Co nazywa człowiek ten postacią i obrazem?… Azali abecadło i każda z liter nie jest postacią? Jednakowoż, też same absurdum, lubo rozwolnione sporą miarą wody, rozbełtawszy we wielkiem naczyniu, służyło zaiste że za źródło napawające edukację pod sterem samegoż nawet uczonego i dobrzechętnego Konarskiego i wszystkiego tego, co jeszcze po dziś dzień naucza! Co więcej, że gdybyśmy kilkanaście lat bieżącego spokoju Europy wzięli pod uwagę, okazałby się taki nieustanny zamęt nawichrzeń i zdarzeń śród zbliżonych więcej niż kiedykolwiek czynności i sfer czynności ludzkich, a przeto udzielający się wszelako i wielorako, który zupełnie jest uniemożliwiającym wychowanie człowieka. Zdawałoby się, że ojcowie w interesach swych nieustannie kłócąc się i zabijając, nigdy na też interesa ze stanowiska snujących się niżej ichże własnych dzieci nie pojrzeli… lubo to są one interesów owych spadkobiercami. Jakoż i tu jeszcze wyraziła Francja sprawę ogólną. Tylko Bóg i parlamentarny system Europę dzisiejszą ocalić potrafią od upadku w antycywilizacyjny kataklizm. Z tej to mniemam przyczyny na ogromnem tle łuny ogromnego miasta i w tak spotęgowanych zarysach spotykała się tu jak na cyrku jednostkowa energia z upoważnioną, ciągłą prozą parlamentarnego zgromadzenia: aby, mówię, tem okazalej napisane było wielkiemi litery i czytelnie zadanie czasu.Zdaje mi się albowiem, że na tym świecie wszystko, cokolwiek żyje, świadczyć musi prawdzie, i jeżeli co z godnością wolnego działania nie spowiada i nie wyznawa ani jej głosi, tedy i to objęte bywa w naturze zdarzeń przez prąd następstw i samąż naturalną osoby swej postacią uwidomia też prawdę, którą miało było na czas wyznać. Pisałem w Paryżu 1871 maja. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/rzecz-o-wolnosci-slowa. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Cyprian Kamil Norwid, Dzieła Cyprjana Norwida (drobne utwory poetyckie-poematy-utwory dramatyczne-legendy, nowele, gawędy-przekłady-rozprawy wierszem i prozą), Spółka Wydawnicza "Parnas Polski", Warszawa 1934 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Filip Nawara, Marta Niedziałkowska, Aleksandra Sekuła. ISBN-978-83-288-2537-6