William Shakespeare Poskromienie złośnicy tłum. Leon Ulrich ISBN 978-83-288-2902-2 OSOBY: * Pan, w Prologu * Krzysztof Sly, pijany kotlarz, w Prologu * Karczmarka, Paź, Aktorzy, Strzelcy i Służba, w Prologu * Baptysta, bogaty szlachcic z Padwy * Vincentio, stary szlachcic z Pizy * Lucentio, syn Vincentia, zakochany w Biance * Petruchio, szlachcic z Werony, konkurent Katarzyny * Gremio, konkurent Bianki * Hortensjo, konkurent Bianki * Tranio, sługa Lucentia * Biondello, sługa Lucentia * Grumio, sługa Petruchia * Curtis, sługa Petruchia * Pedant * Katarzyna, złośnica, córka Baptysty * Bianka, jej siostra, córka Baptysty * Wdowa * Krawiec, Kramarz, Słudzy Baptysty i Petruchia Scena częścią w Padwie, częścią w wiejskiem mieszkaniu Petruchia. PROLOG SCENA I / Przed karczmą na polu. / / Karczmarka i Sly / SLY Wygrzmocę cię, na uczciwość! KARCZMARKA Dyby dla ciebie, włóczykiju! SLY A ty przekupko! Nie było włóczykija w rodzinie Slyów. Czytaj kroniki; przybyliśmy do Anglii z Ryszardem Zdobywcą. A więc: paucas palabris; niech świat idzie swoją drogą: Sessa! KARCZMARKA Co? nie zapłacisz za potłuczone szklanki? SLY Nie, ani szeląga, na św. Hieronima! Ruszaj mi zaraz do twojego zimnego łóżka i rozgrzej się. KARCZMARKA Mam ja na ciebie lekarstwo; idę zawołać dziesiętnika. / Wychodzi. / SLY Zawołaj sobie dwudziestnika i trzydziestnika; odpowiem mu artykułem prawa. Nie ustąpię jednej piędzi; niech tylko przyjdzie, zobaczymy. / Kładzie się na ziemi i zasypia. — Przy odgłosie rogów wraca Pan z polowania i Służba. / PAN Strzelcze, miej dobre o psach mych staranie; Biedny Wesoły na grudzie okulał; Zesforuj zaraz Dudę z Zapaśnikiem. A czy widziałeś, jak się Białek sprawił Na skręcie płotu, gdy wszystkie ucięły? Za sto talarów nie chciałbym go stracić! I STRZELEC Płaczek, mój panie, jest dobry jak Białek, On jeden trzymał i za zwierzem gonił, Gdy wszystkie inne dwa razy zatarły; Wierzaj mi, panie, to z psów twych najlepszy. PAN Ba! gdyby Echo tak jak on był rączy, Ja bym go nie dał i za tuzin Płaczków. Lecz teraz wszystkim dobrą daj nawarę, Bo jutro także zamierzam polować. I STRZELEC Idę i dojrzę wszystkiego, jak trzeba. PAN spostrzegając Slya Cóż to? umarły człowiek, czy pijany? II STRZELEC Oddycha: gdyby nie grzała go wódka, Zimne byłoby łoże na sen taki! PAN O, brudne bydlę! jak wieprz w błocie leży. O, śmierci, jakże obraz twój jest szpetny! Pijak ten dobrą stręczy mi zabawę. Kiedy w wygodne poniesiem go łóżko, Gdy go owiniem w wonne prześcieradła, Włożym na palce kosztowne pierścienie, Przy łóżku ucztę wykwintną zastawim, Gdy zbudzonego sług przyjmie czereda, Czy swej przeszłości żebrak nie zapomni? I STRZELEC Nie wątpię, że się za magnata weźmie. II STRZELEC Dziwne dla niego będzie przebudzenie. PAN Jak snów rozkosznych przelotna ułuda. Weźcie go, wszystko przyrządźcie, jak trzeba; Do najpiękniejszej komnaty go wnieście, W koło najmilsze rozwieście obrazy, Omyjcie kudły jego wonnościami, Pachnącym drzewem dom okadźcie cały, Słodką muzykę miejcie w pogotowiu, Aby zbudzenie jego powitała, A pamiętajcie, gdy otworzy usta, Wszyscy z pokornym powtarzać ukłonem: Co nam dostojność wasza rozkazuje? Jeden ze srebrną niech stoi miednicą, Pełną różanej wody, pełną kwiatów; Z adamaszkowym inny znów ręcznikiem, Inny ze dzbankiem niech pokornie mówi: Czy wielkość wasza ręce pragnie umyć? A inny znowu niechaj go zapyta, Jakie dziś szaty z garderoby dobyć. Niech inny prawi o jego psach, koniach, O smutku pani z tej jego słabości; I wmówcie w niego, że był lunatykiem. Jeśli przypadkiem powie, że jest kotlarz, Wołajcie wszyscy, że marzy na jawie, Bo on jest panem wielkim i potężnym. Wszystko to niech się dzieje naturalnie, A będziem mieli wyborną zabawę, Jeśli swe role dobrze odegracie. I STRZELEC Wszelkiego, panie, dołożym starania, Aby na koniec głęboko uwierzył, Że jest w istocie tak, jak mu powiemy. PAN A więc co prędzej nieście go do łóżka, Bądźcie gotowi, jak tylko się zbudzi. Wynoszą Slya; słychać za sceną trąbkę. Idź i zapytaj, co trąbka ta znaczy? Wychodzi jeden. To może jaki pan podróżujący Na wypoczynek chce się tu zatrzymać! Wchodzi Sługa. Cóż to? SŁUGA Aktorów wędrujących trupa, Służby ci swoje ofiaruje, panie. PAN Niech się tu stawią. Wchodzą Aktorzy. Przybywacie w porę. AKTORZY Za dobre słowo dziękujem pokornie. PAN Czy chcecie noc tę w domu mym przepędzić? AKTOR Jeśli pan raczy służby nasze przyjąć. PAN Z całego serca. Przypominam sobie, Że kiedyś tego widziałem aktora, W roli dzierżawcy najstarszego syna, Jak do szlachcianki stroił koperczaki; Z pamięci imię twoje mi wybiegło, Ale pamiętam dobrze, że swą rolę Z naturalnością rzadką odegrałeś. AKTOR Jak sądzę, panie, to mówisz o Soto. PAN Zgadłeś. W twej roli byłeś niezrównany. W szczęśliwą dla mnie przybywacie porę, Bo mam na myśli wyborną zabawę, W której mi wielką będziecie pomocą. Jest tu pan, który dziś chciałby was widzieć; Na wstrzemięźliwość mogę liczyć waszą? Lękam się, żeby dziwactw jego widok (Bo ten pan nigdy komedii nie widział) Waszych niewczesnych śmiechów nie wywołał, I dostojnego nie obraził widza, Bo was ostrzegam, że uśmiech wasz jeden Może rozbudzić jego niecierpliwość. AKTOR Nie bój się, panie, zdołamy się wstrzymać, Choćby to pierwszy na świecie był cudak. PAN Prowadź mi zaraz gości do kredensu, Niech każdy dobre znajdzie tam przyjęcie, Niechaj żadnemu na niczym nie zbywa. Wychodzi Sługa z Aktorami. A ty dopilnuj, by paź mój, Bartłomiej, Natychmiast damskie wdział na siebie szaty, Wprowadź go potem do izby pijaka, Z wielką pokorą panią go nazywaj; Z mojej zaś strony dobrze mu wytłumacz, Że gdy na łaski me zasłużyć pragnie, W postępowaniu swym niech naśladuje, Jak widział wielkie damy przy swych mężach; Niech siądzie skromnie przy pijaka łożu, Niech mu powtarza słodkim, cichym głosem: Racz mi powiedzieć, mężu mój i panie, Czym ci potrafi twa pokorna żona I posłuszeństwa i miłości dowieść? Niech potem głowę na piersiach mu oprze, Niech go słodkimi kusi całunkami, I łzy wylewa jak gdyby z radości, Że pan szlachetny powrócił do zdrowia, Gdy przez lat siedem upornie powtarzał, Że był obrzydłym, ubogim żebrakiem. Jeśli paź sztuki kobiecej nie umie Łez gorzkich strugi na rozkaz wylewać, Na to cebula wybornie się przyda; Niechaj ją dobrze w swą zawinie chustkę, A będzie płakał jakby Magdalena. Bez straty czasu zrób co rozkazałem, A później dalsze odbierzesz instrukcje. Wychodzi Sługa. Mój paź potrafi dobrze naśladować Głos, wdzięk i ruchy wykwintnej szlachcianki. Chciałbym już słyszeć jak mężem go nazwie, Chciałbym już widzieć, jak moi dworzanie Śmiech będą tłumić, gdy pokorne służby Będą składali temu prostakowi. Teraz pośpieszę, aby moją radą I obecnością miarkować rozpustę I w należytych zamknąć ją granicach. Wychodzą. SCENA II / Sypialny pokój w domu Pana. / / Sly w bogatym szlafroku, otoczony Dworzanami; jedni trzymają różnego rodzaju suknie, inni miednicę i inne potrzeby toalety. Wchodzi Pan w ubiorze służącego. / SLY Na miłość Boga, dajcie mi kwartę podpiwku. 1 SŁUGA Czy wielkość wasza chce szklankę węgrzyna? 2 SŁUGA Czy godność wasza nie pragnie konfitur? 3 SŁUGA Jakie dziś szaty wdzieje pan dostojny? SLY Nazywam się Krzysztof Sly — dajcie mi pokój z waszą wielkością i godnością, i dostojnością. Jak żyję, nie piłem węgrzyna, a jeśli chcecie dać mi konfitur, dajcie mi konfitur wołowych. Nie pytajcie, jakie chcę wdziać szaty, bo nie mam więcej sukni jak grzbietów, więcej skarpetek jak goleni, więcej trzewików jak nóg, a zdarza mi się nawet czasem, że mam więcej nóg jak trzewików, albo takie trzewiki, że wyglądają z nich pięty. PAN Niech Bóg odwróci pańskie przywidzenia! Ach, czemuż magnat wielki i potężny, Słynny majątkiem, rodem i powagą, Tak niskie myśli w swojej duszy chowa! SLY Co? Czy wy chcecie do szaleństwa mnie doprowadzić? Czy to nie ja nazywam się Krzysztof Sly, syn starego Slya z Burtonheath; z urodzenia kramarz, z wychowania kartownik, dla odmiany niedźwiednik, a na teraz z profesji kotlarz? Zapytajcie się Marysi Hacket, tłustej szynkarki z Wincot, czy mnie nie zna; a jeśli wam nie powie, że stoję u niej zapisany na czternaście groszy za szumówkę, ogłoście mnie za największego łgarza w całym chrześcijaństwie. Dzięki Bogu, jeszcze nie zwariowałem; to jest — SŁUGA To właśnie budzi naszej pani boleść. 2 SŁUGA Przepełnia smutkiem dworzan twoich serca. PAN Te przywidzenia dziwne, z twego domu Wygnały, panie, wszystkich twoich krewnych. Stare twe myśli przywołaj z wygnania, A wygnaj podłe i niskie marzenia. Patrz, jak cię koło wiernych sług otacza, Każdy gotowy na twoje skinienia. Czy pragniesz pieśni? Gra ci sam Apollo, Muzyka. W klatkach dwadzieścia śpiewa ci słowików, — Czy usnąć żądasz? Pościelem ci łoże Miększe, wonniejsze od miękkiej pościeli Usłanej niegdyś dla Semiramidy. Pragniesz przechadzki? Rozłożym kobierce. Chcesz się przejechać? Koni twoich uprząż Będzie kapała złotem i perłami. Chcesz wyjść z sokołem? Twój Ćwik, wielki panie, Wyżej skowronka uleci ku niebu. Wolisz polować? Gończych twoich granie Rozbudzi echo po lasach i skałach, Nawet mu same chmury odpowiedzą. SŁUGA Chceszli z chartami polować? Smycz twoja Wyprzedzi łatwo jelenia i sarny. 2 SŁUGA Lubisz obrazy? Zaraz ci przyniesiem Nad przezroczystą strugą Adonisa, Albo Wenerę ukrytą wśród trzciny, Która w oddechu jej zda się kołysać, Jak gdy po trzcinie lekki wieje zefir. PAN Pokażem Io, gdy jeszcze dziewicą Była Jowisza wybraną kochanką; Wszystko tak żywe, jakby rzeczywistość. 3 SŁUGA Lub Dafne, kiedy przez ciernie ucieka, Z nóg podrapanych, zda się, że krew płynie; Łzy i krew sztukmistrz tak wiernie przedstawił, By na ten widok płakał sam Apollo. PAN Ty jesteś panem i niczym jak panem, A twoja pani pięknością prześciga Wszystkie kobiety w naszych smutnych czasach. 1 SŁUGA A nim łzy, które dla ciebie wylała, Twarz jej uroczą bladością powlekły, Była najpierwszym świata tego cudem, Choć i dziś jeszcze żadnej nie ustąpi. SLY Więc jestem panem? i taką mam panią? Czy teraz marzę, czy dotąd marzyłem? Ale nie, nie śpię, widzę, słyszę, mówię, Wącham zapachy, czuję rzeczy miękkość; Trudno już wątpić, tak jest, jestem panem, A nie Krzysztofem Slyem, nie kotlarzem. Więc mi co żywo przyprowadźcie panią, A jak mówiłem, i kwartę podpiwku. 2 SŁUGA Czy wielkość wasza pragnie umyć ręce? Sługi przynoszą mu dzbanek, miednicę i ręcznik. O co za radość, że rozum ci wrócił! Że wiesz na koniec, czym byłeś i jesteś! Igraszką marzeń byłeś lat piętnaście, Lub rozbudzony byłeś jak w marzeniu. SLY Przez lat piętnaście! a to niezła drzemka! I przez piętnaście lat nic nie mówiłem? 1 SŁUGA Mówiłeś, panie, lecz zawsze bez ładu. Bo gdy w tej pięknej leżałeś komnacie, Wołałeś, że cię wyrzucono za drzwi, I nieuczciwą łajałeś szynkarkę, Chciałeś do wójta prowadzić, że piwo W niestemplowanej podała ci kwarcie. O Magdzie Hacket mamrotałeś czasem. SLY Ach, ach, to była służąca w szynkowni! 3 SŁUGA Panie, szynkowni tej nie znasz ni dziewki, Ani tych ludzi, o których prawiłeś, Stefan Sly, albo Jan Trębacz z Podgórza, Lub Piotr Murawa, lub Henryk Biedrzeniec, Albo dwadzieścia nazwisk tym podobnych, Których nie było, których też nikt nie zna. SLY Dziękuję Bogu, żem przecie wyzdrowiał. WSZYSCY Amen. SLY Dziękuję, — nie stracicie na tym. / Wchodzi Paź w ubiorze damy, Służba. / PAŹ Jak stoi teraz z mego pana zdrowiem? SLY Stoi niezgorzej, bo jadła mi nie brak. Gdzie żona moja? PAŹ Tu, szlachetny panie. Co żądasz od niej? SLY Jesteś moją żoną? Czemuż mnie, proszę, mężem nie nazywasz? Ja pan dla moich ludzi, lecz dla ciebie, Dla ciebie jestem mężulkiem, czy słyszysz? PAŹ Mężem i panem, panem mym i mężem, A ja we wszystkiem posłuszną ci żoną. SLY Wiem o tym dobrze. Jak mam ją nazywać? PAN Pani. SLY Pani Elżbietka, czy pani Joasia? PAN Pani, nic więcej; taki panów zwyczaj. SLY Pani i żono! słyszałem przed chwilą, Żem spał piętnaście lat, a może więcej. PAŹ Które od łoża twego oddalonej Zdały się długie jakby lat trzydzieści. SLY Nie ma co mówić, czas trochę za długi. Wynoś się, służbo, zostawcie nas samych. Rozbierz się, pani, i idźmy do łóżka. PAŹ Szlachetny panie, błagam cię pokornie, Racz mi przebaczyć jedną lub dwie noce, A jeśli nie chcesz, to choć do zachodu, Bo mi twój doktor wyraźnie powiedział, Że dawna słabość wróci niezawodnie, Jeśli od twego nie wstrzymam się łoża. Słowa te, sądzę, wymówką mi będą. SLY Tak stoją rzeczy, trudno mi będzie czekać tak długo; nie chciałbym przecie do starych marzeń powrócić. Co robić, trzeba czekać na przekór krwi i ciału. / Wchodzi Sługa. / SŁUGA Nadworna trupa waszej wysokości, Gdy o szczęśliwej usłyszała zmianie, Pragnie wesołą przedstawić komedię, Do czego doktor chętnie się przychyla; Bo skoro smutek pańską krew oziębił, A melancholia mamką jest szaleństwa, Uznał za dobre, by wesoła sztuka Do śmiechu pańskie myśli nastroiła; Śmiech jest lekarstwem i życie przedłuża. SLY I owszem, niech grają. Komedia to coś niby jasełka, albo kuglarskie sztuki? PAŹ Nie, dobry panie, to rzecz zabawniejsza. SLY Cóż to być może? PAŹ To rodzaj historii. SLY Dobrze, zobaczymy. Pani żono, siadaj tu przy mnie; niech świat po staremu się toczy; nie będziemy nigdy młodsi. Siadają. AKT PIERWSZY SCENA I / Publiczny plac w Padwie. / / Lucentio i Tranio / LUCENTIO Na koniec, Tranio, ja, co tak pragnąłem Zobaczyć Padwę, tę piękną sztuk mamkę, Przybywam dzisiaj do żyznej Lombardii, Tego Włoch wielkich rozkosznego sadu. Z dobrego ojca chętnym przyzwoleniem, Przybywam w twoim miłym towarzystwie, Ty sługo wierny, w złej i dobrej doli. Spocznijmy tutaj, aby się poświęcić Literaturze i umiejętnościom. Piza, powagą dzieci swych sławiona, Jest mą kolebką, ojciec mój, Vincentio, Kupiec po całej ziemi giełdach znany, Swój ród prowadzi z domu Bentivolio. Ja, syn Vincentia, chowany w Florencji, Nie chciałbym zawieść ojcowskich nadziei, Lecz wielkim skarbom wielkich czynów dodać; Dlatego, Tranio, przez ciąg moich nauk Chcę naprzód zgłębić tę część filozofii, Która traktuje o prawdziwym szczęściu, Jak na opoce opartym na cnocie. Powiedz, co myślisz, bom opuścił Pizę, I tu przybyłem, jak człowiek, co nagle Z płytkiej kałuży w głębokie wpadł morze, I chce ugasić palące pragnienie. TRANIO Mi perdonate, kochany mój panie, Ja zdanie twoje podzielam we wszystkim; Z radością widzę, że trwasz w przedsięwzięciu Ssać soki słodkie słodkiej filozofii; Lecz, dobry panie, mimo uwielbienia Dla pięknej cnoty i moralnych nauk, Niech nas stoicyzm w drewno nie przemienia, A dla miłości Arystotelesa Nie wyrzekajmy się i Owidiusza: Zgłębiaj logikę w twych przyjaciół kole, W zwykłych rozmowach ucz się retoryki, Szukaj natchnienia w muzyce, poezji, Matematyki i metafizyki Bierz, ile zdoła strawić twój żołądek: Nie ma korzyści, gdzie nie ma rozkoszy; Ucz się więc tego, do czego masz pociąg. LUCENTIO Dzięki ci, Tranio, za twe dobre rady. Gdyby Biondello był już wylądował, Dziś bym rozpoczął me przygotowania, Wziąłbym mieszkanie przyjaciół tych godne, Których nam pewno w Padwie nie zabraknie. Lecz cicho! któż to w te strony się zbliża? TRANIO Może procesja na nasze przybycie. / Wchodzi Baptysta, Katarzyna, Bianka, Gremio i Hortensjo. Lucentio i Tranio odchodzą na stronę. / BAPTYSTA Proszę, panowie, nie nudźcie mnie dłużej, Znacie niezmienne me postanowienie: Póty nie wydam za mąż córki młodszej, Póki dla starszej męża nie wynajdę. Jeśli z was który kocha Katarzynę, Gdy znam was obu i obu was kocham, Pozwalam, niech się o rękę jej stara. GREMIO A raczej, niech się od ręki jej strzeże; Trochę to dla mnie za twardy jest kąsek. A ty, Hortensjo, czy chcesz pojąć żonę? KATARZYNA do Baptysty Mój panie ojcze, czy jest twoją myślą Pójść o mnie w targi z tymi ichmościami? HORTENSJO W targi o ciebie, moja piękna panno? Zanim cię kupię, musisz wprzód osłodnąć. KATARZYNA Nie troszcz się o to, boś jeszcze nie przebył Połowy drogi do mojego serca; Gdybyś tam zaszedł, mym pierwszym staraniem Byłoby główkę sczesać ci trójnogiem, I tak cię ubrać, żebyś był rarogiem. HORTENSJO Od takich diabłów zachowaj mnie, panie! GREMIO I ja powtarzam tę samą modlitwę. TRANIO O, cicho, panie, komedia to rzadka: Złośnica straszna z niej albo wariatka. LUCENTIO Drugiej milczenie i pogodne czoło, Dziewiczy urok rozlewają w koło. Cicho, mój Tranio! TRANIO Dobrze mówisz, panie, Cicho! a oczy pięknym paś widokiem. BAPTYSTA Żeby uczynkiem moje stwierdzić słowa, Bianko, natychmiast wracaj mi do domu; A, dobra Bianko, niech cię to nie martwi, Bo ja cię zawsze z całej kocham duszy. KATARZYNA Wsadź palec w oczy biednemu kurczątku, Żeby przynajmniej miała czego płakać. BIANKA Z mojego smutku raduj się więc, siostro. Z pokorą twoje wypełnię rozkazy: A w moich książkach, moich instrumentach Znajdę osłodę mojej samotności. LUCENTIO na stronie O, słuchaj, Tranio, jak mówi Minerwa! HORTENSJO Panie Baptysto, dziwny z ciebie ojciec. Żal mi, że nasze dobre dla niej chęci Tylko jej smutek przyniosły. GREMIO Więc pragniesz Dla tego diabła do klatki ją zamknąć? Ciężko ją karać za zły język siostry? BAPTYSTA Skończmy rzecz, proszę; taka moja wola. Idź, Bianko. Bianka wychodzi. A że wiem dobrze, jak sobie podoba W poezji, śpiewie, różnych instrumentach, Na mistrzach w moim nie braknie jej domu, Aby jej młodą kierowali zdolność. Jeśli, panowie, znacie zdolnych ludzi, Będę wam wdzięczny, gdy mi ich przyślecie, A ja z należną nagrodzę szczodrością Ludzi z talentem, co mi w pomoc przyjdą, By dzieci moje uczciwie wychować. Na teraz, żegnam. — Zostań, Katarzyno, Bo mam co z Bianką sam na sam pogadać. Wychodzi. KATARZYNA I ja też myślę, że pójść także mogę; Moje godziny mają mi wyznaczać, Jak gdybym sama nie mogła osądzić, Co mi wziąć, a co opuścić należy? Ha! Wychodzi. GREMIO Możesz iść sobie do diablej maci. Posiadasz tak dobre przymioty, że wszyscy od ciebie uciekają. Miłość ich nie jest tak wielka, Hortensjo, abyśmy nie mogli dmuchać sobie w palce i pościć cierpliwie: nasze ciasteczka z dwóch stron jeszcze niedopieczone. Bądź zdrów! przez miłość dla mojej słodkiej Bianki, jeśli mi się zdarzy spotkać człowieka, zdolnego kształcić ją w przedmiotach, w których ma upodobanie, poślę go do jej ojca. HORTENSJO I ja zrobię to samo. Lecz nim się rozstaniemy, jeszcze jedno słowo. Choć natura naszego współzawodnictwa nie dozwoliła nam dotąd żadnej eksplikacji, dzisiejsze wypadki uczą nas, że jeśli chcemy znaleźć jeszcze przystęp do naszej pięknej ukochanej, jeśli pragniemy być szczęśliwymi rywalami w miłości Bianki, musimy przede wszystkim dołożyć starania, aby jedną sprawę załatwić. GREMIO Jaką, proszę? HORTENSJO Czy nie domyślasz się jeszcze? Znaleźć męża dla jej siostry. GREMIO Znaleźć męża? Znaleźć diabła! HORTENSJO Powtarzam, znaleźć męża. GREMIO Powtarzam, znaleźć diabła. Czy przypuszczasz, Hortensjo, że mimo bogactw jej ojca, znajdzie się człowiek tak szalony, żeby chciał piekło do swego domu wprowadzić? HORTENSJO Choć to przechodzi naszą cierpliwość znosić jej głośne klekotania, wierzaj mi, są na świecie zuchy, a szukając wpaść na nich można, którzy wziąć ją gotowi z wszystkimi jej wadami i dobrze wypchanym workiem. GREMIO Co do mnie, tyle mam chęci dostać jej posag pod tym warunkiem, co każdego rana odebrać chłostę na rynku. HORTENSJO Wyznaję, jak mówisz, że mały wybór w zgniłych jabłkach. Ale skoro ta prawna przeszkoda robi nas przyjaciółmi, zachowajmy przyjaźń, dopóki nie znajdziemy męża dla starszej córki Baptysty; później, gdy młodsza siostra będzie miała wolność pójść za mąż, odnowimy starą walkę. Słodka Bianko! Szczęśliwy, kto cię dostanie! Kto najdzielniej goni do pierścienia, wygrywa pierścień. Co mówisz na to, signor Gremio? GREMIO Zgoda. Dałbym najpiękniejszego konia z całej Padwy temu, co by chciał rozpocząć z nią umizgi, dobić targu, pojąć ją za żonę, do ślubnej poprowadzić komnaty i dom od niej uwolnić. Idźmy! / Wychodzą. — Tranio i Lucentio wracają na przód sceny. / TRANIO Powiedz mi, panie, czy miłość tak nagle Człowieka serce może opanować? LUCENTIO Pókim tej prawdy nie stwierdził na sobie, Nie chciałem nigdy wierzyć drugich słowu; Lecz gdym tu stojąc patrzył w nią bezczynnie, W mej bezczynności miłość mnie podbiła. A teraz z całą wyznam ci szczerością, Tobie, co jesteś wierny mi i drogi, Jak niegdyś Anna kartagińskiej pani, Tranio, goreję, o Tranio mój! zginę, Jeśli tej skromnej nie zyskam piękności. Bądź mi, o, Tranio, bo wiem, że to możesz, Bądź mi pomocą, wiem, że nie odmówisz. TRANIO Nie pora teraz łajać cię, mój panie, Wyrzuty z serca uczuć nie wygonią: Jeśli gorąca drasnęła cię miłość, Jedyną teraz dać ci mogę radę: Redime te captum, quam queas minimo. LUCENTIO Dzięki! mów dalej, bo każde twe słowo Leje pociechę do zbolałej duszy. TRANIO Tak długo oczy w dziewkę tę wlepiałeś, Żeś może sprawy tej nie dojrzał rdzenia. LUCENTIO W słodkiej jej twarzy tylem wdzięków widział, Ile ich miała córka Agenora, Przed którą Jowisz, choć świata był panem, Kreteńskie brzegi całował kolanem. TRANIO Jak to? niczego więcej nie widziałeś? Czy nie słyszałeś starszej siostry fuków, Zaledwo znośnych dla śmiertelnych uszu? LUCENTIO Widziałem ruchy ust jej koralowych, Czułem w powietrzu oddechu jej wonie. Słodkie i święte, wszystko, com w niej widział. TRANIO Czas go, jak widzę, z zachwytu rozbudzić. — Ocknij się, panie, gdy dziewkę tę kochasz, Szukaj sposobów, jakimi ją dostać. Rzeczy tak stoją: starsza jej siostrzyczka Tak jest swarliwa, tak nieznośnie zrzędna, Że póki się jej ojciec nie pozbędzie, Musisz twą miłość zamknąć jak w klasztorze. Dlatego ojciec w klatce trzyma młodszą, By ją uchronić od natręctwa gachów. LUCENTIO O, Tranio, Tranio, okrutny to ojciec! Lecz czy zważałeś, że jego jest myślą Wyszukać dla niej mistrzów doskonałych? TRANIO Ja na tym wszystkie plany me gruntuję. LUCENTIO Ja także moje. TRANIO O zakład, mój panie, W jedno ognisko myśli nasze biegną. LUCENTIO Powiedz mi twoje. TRANIO Będziesz bakałarzem, Młody jej umysł kształcić się podejmiesz, To jest twój zamiar. LUCENTIO Prawda. Co ty na to? TRANIO To być nie może. Kto na twoje miejsce Syna Vincentia weźmie w Padwie rolę, Będzie za ciebie nad księgami ślęczał, Przyjmował gości, rodaków traktował? LUCENTIO Nie troszcz się wcale; mam na to sposoby. Wszak nas w tym mieście nikt jeszcze nie widział I z twarzy nikt nas rozpoznać nie zdoła; Ty więc na moim miejscu będziesz panem Będziesz sług trzymał, będziesz dom prowadził Ja będę jakim biedakiem z Florencji, Albo też z Pizy, albo z Neapolu. Myśl się wylęgła, trzeba ją wychować. Natychmiast, Tranio, zamieńmy ubiory, Weź mój kapelusz i płaszcz mój barwisty; Biondello twoim sługą jest, gdy przyjdzie; Ja mu zalecę, by język miarkował. TRANIO To zalecenie bardzo jest potrzebne. Zmieniają ubiór. Skoro więc, panie, taka twoja wola, Jestem ci moje winny posłuszeństwo, Bo przy odjeździe mówił mi twój ojciec: „Dla mego syna bądź zawsze usłużny”, Chociaż to w innym mówił rozumieniu; Więc dla miłości mojego Lucentia Chętnie Lucentia podejmę się roli. LUCENTIO Zrób tak, Lucentio bowiem zakochany Jest niewolnikiem na wszystko gotowym, Aby dziewicę posiąść, której widok Zabrał w niewolę ranne jego serce. Wchodzi Biondello. Otóż Biondello — Gdzieś ty był, hultaju? BIONDELLO Gdzie byłem, mniejsza; gdzieś ty jest, mój panie? Czy płaszcz twój ukradł kolega mój, Tranio, Albo, czy jego ty ukradłeś, panie, Lub czyście razem okradli się oba? Co się to znaczy? co to za nowości? LUCENTIO Słuchaj, hultaju, nie na żart to czasy, Postępowanie stosuj więc do czasu. Żeby me życie uratować, Tranio Wziął moją odzież i mnie zastępuje, A ja z potrzeby jego wziąłem miejsce, Bo w nagłej kłótni, na brzeg wysiadając, Zabiłem męża, lękam się odkrycia. Służ mu więc wiernie, ja bowiem, bez zwłoki Muszę ucieczką życie me ratować. Czy mnie rozumiesz? BIONDELLO Ja? nie, ani słowa. LUCENTIO A przede wszystkim wygnaj z twych ust: Tranio; Bo Tranio dziś się na Lucentia zmienił. BIONDELLO Więc szczęść mu Boże! tym lepiej dla niego, I ja też chciałbym na jego być miejscu. TRANIO Przystałbym na to, gdyby tym sposobem Lucentio córkę Baptysty otrzymał. Teraz, nie dla mnie, lecz przez wzgląd na pana Pomiędzy ludźmi prowadź się uczciwie: Sam na sam, chętnie jestem z tobą Tranio, Ale śród ludzi ja twój pan, Lucentio. LUCENTIO Idźmy! Rzecz jedna jeszcze pozostaje, Której się, Tranio, ty sam podjąć musisz: Ty będziesz jednym z liczby zalotników. Nie pytaj, proszę, jakie mam powody, Dość, że ci powiem, iż wielkiej są wagi. Wychodzą. 1 SŁUGA do Slya Drzemiesz, mój panie, komedii nie słuchasz. SLY Na świętą Annę, najuważniej słucham. Piękna to sprawa. Czy jeszcze nie koniec? 1 SŁUGA Ledwo początek. SLY Moja pani żono, Wyznaję, jest to nie lada robota; Pragnąłbym jednak, żeby się skończyła. SCENA II / Padwa — Przed domem Hortensja. / / Petruchio i Grumio / PETRUCHIO Moja Werono, żegnam cię na chwilę, Dziś w Padwie moich odwiedzam przyjaciół, A przed wszystkimi dobrego Hortensja, Co mi dał tyle dowodów miłości. To jest dom jego, jeśli się nie mylę. No, dalej, Grumio, grzmoć mi z całej siły! GRUMIO Grzmocić, panie? kogo mam grzmocić? czy kto uchybił wielmożnemu panu? PETRUCHIO Hultaju, dobre daj mi tu grzmocenie! GRUMIO Dać tu panu dobre grzmocenie? Jak to, panie? Cóż ja jestem, panie, abym śmiał panu dobre dać grzmocenie. PETRUCHIO Mówię, hultaju, grzmoć dobrze w tę bramę, Albo inaczej ja ci grzbiet wygrzmocę. GRUMIO Pan mój kłótliwy; gdybym go wygrzmocił, Wiem dobrze, co by spotkało mnie potem. PETRUCHIO Co, nie chcesz? dobrze, to ja zacznę grzmocić, Zobaczę, w jakim tonie sol, fa śpiewasz. / Ciągnie go za uszy. / GRUMIO Rety, o, rety! toć pan mój szaleje. PETRUCHIO Co, czy rozkazów będziesz teraz słuchał? / Wchodzi Hortensjo. / HORTENSJO Co to? co się tu dzieje? Stary mój przyjaciel Grumio i dobry mój przyjaciel Petruchio! Co tam słychać u was nowego w Weronie? PETRUCHIO Przybywasz w porę, by wojnę zakończyć. Con tutto il cuore ben trovato, wołam. HORTENSJO Alla nostra casa ben venuto, Molto honorato signor Petruchio. No, wstawaj, Grumio, spór ten zakończymy. GRUMIO Mniejsza o to, co on tam szwargocze po łacinie. Jeśli to nie jest prawny dla mnie powód do opuszczenia jego służby! Słuchaj tylko, panie, chciał gwałtem, żebym dobre dał mu grzmocenie; no, i proszę, czy to przystoi słudze swojego pana tak traktować, człowieka, który, o ile wiem, może trzydzieści i dwa lata rachować. Gdybym posłuszny zaraz go wychłostał, Może by Grumio grzmocenia nie dostał. PETRUCHIO Bez mózgu hultaj; dobry mój Hortensjo, Gdy mu kazałem w bramę twoją grzmocić, Nie chciał, pomimo wszystkich mych nalegań. GRUMIO Co? w bramę grzmocić? panie, czyś nie mówił: Hultaju, dobre daj mi tu grzmocenie? A teraz prawisz o grzmoceniu bramy. PETRUCHIO Zmykaj, lub trzymaj język za zębami! HORTENSJO Cierpliwość, bracie, ja ręczę za Grumia, Bo mi jest smutno, gdy cię widzę w gniewie Przeciw staremu i wiernemu słudze. Powiedz mi teraz, drogi przyjacielu, Co za szczęśliwy wiatr z starej Werony Dzisiaj do naszej przywiewa cię Padwy? PETRUCHIO Wiatr, który młodzież rozgania po świecie, Aby szukała szczęścia poza domem, W którym niewiele doświadczenia rośnie. Słuchaj w skróceniu, jak me stoją sprawy: Zamknął już oczy ojciec mój, Antonio, Ja w zamęt świata rzucić się zamierzam, Żony i szczęścia wedle sił tam szukać; W worku grosiwo, zasoby mam w domu; Tak więc przybywam, by się przyjrzeć światu. HORTENSJO Mówmy otwarcie: co powiesz, Petruchio, Gdybym cię swatał ze straszną złośnicą? Może za projekt nie będziesz mi wdzięczny, Ręczę ci jednak, że będzie bogata, Bardzo bogata; lecz przyjacielowi Nie chciałbym żony podobnej nastręczać. PETRUCHIO Gdzie szczera przyjaźń, krótkie eksplikacje: Słuchaj, Hortensjo, jeśli znasz kobietę Dosyć bogatą na żonę Petruchia, (A pieniądz treścią jest moich umizgów), Niech będzie szpetna, jak Florenta miłość, Niech będzie stara, jak stara Sybilla, A sekutnica, jak druga Ksantypa, Ba! choćby nawet gorszego co trochę, Na to nie zważam, bo to w moim sercu Bynajmniej moich nie przytępi uczuć, Choćby tak była burzliwa i groźna, Jakby wzburzone fale Adriatyku. Skoro bogatej szukam w Padwie żony, Byle bogata, na ślepo ją biorę. GRUMIO Słuchaj mojego pana; mówi otwarcie, co myśli. Daj mu dość złota, a żeń go z lalką lub figurką, lub starą czarownicą, która jednego nie ma zęba, a tyle chorób, co pięćdziesiąt dwa konie: to wcale nie przeszkodzi, wszystko dobre, byle były pieniądze. HORTENSJO Petruchio, gdyśmy daleko tak zaszli, Com żartem zaczął, na serio ci skończę. Wierzaj mi, mogę wynaleźć ci żonę Z wielkim posagiem, młodą, urodziwą, W szlacheckim domu uczciwie chowaną; Jedyna tylko, lecz wielka jej wada To — że okrutna jest z niej sekutnica, Zła i swarliwa, tak bardzo uparta, Że gdybym w gorszej biedzie był, niż jestem, Za górę złota pojąć bym jej nie chciał. PETRUCHIO Nie znasz potęgi złota, przyjacielu. Powiedz mi tylko ojca jej nazwisko; Pójdę w zaloty, chociażby fukała Głośniej od grzmotów w łonie chmur jesiennych. HORTENSJO Ojciec jej zwie się Baptysta Minola, Szlachcic uprzejmy i pełny grzeczności, A imię córki jego Katarzyna; Padwa zna cała język jej swarliwy. PETRUCHIO Znam dobrze ojca, chociaż nie znam córki; Znał on mojego ojca nieboszczyka. Nie usnę, póki sam jej nie zobaczę; Daruj więc, jeśli opuszczę cię zaraz, Chyba że sam chcesz do niej mnie prowadzić. GRUMIO Proszę cię, panie, nie zatrzymuj go, niech idzie, póki trwa w swoim widzimisię. Daję słowo, gdyby go ona tak dobrze, jak ja, znała, wiedziałaby, że fukać na niego, to jak groch o ścianę rzucać. Może go ona obrzucić pół tuzinem obelg, lub coś podobnego, ale to fraszka, bo jak on raz zacznie, pokaże jej dopiero, jak się swarzą przekupki. Czy wiesz, panie, co? Jeśli się ona odważy czoło mu postawić, to on jej twarzy taki nada fason, że ją zdefasonuje; a z tym, co jej zostanie z oczu, nie będzie widziała lepiej od kota. Nie znasz go, panie! HORTENSJO Czekaj, Petruchio, pójdę razem z tobą, Bo mój skarb także w Baptysty jest straży; W jego jest ręku klejnot mego życia, Najmłodsza córka jego, piękna Bianka On ją zazdrośnie przede mną zamyka I przed rywali moich licznym kołem. Pewny, że nigdy starsza Katarzyna, (Dla wad, o których poprzednio mówiłem), Nie znajdzie męża, by ją wziął za żonę, Nie chce do Bianki nikogo przypuścić, Póki swarliwej córki nie wyswata. GRUMIO Swarliwej córki! najgorsze przezwisko Ze wszystkich przezwisk dla młodej dziewczyny. HORTENSJO Teraz, Petruchio, wyświadcz mi przysługę: W skromną, poważną przybranego odzież, Przedstaw Baptyście jak biegłego mistrza, Zdolnego Biankę w muzyce ukształcić; Tym bowiem tylko potrafię sposobem Moją głęboką oświadczyć jej miłość, Bez podejrzenia serce jej pozyskać. / Wchodzą: Gremio i Lucentio przebrany, z książkami pod pachą. / GRUMIO Nie, żadnego nie ma w tym szalbierstwa! Patrzcie tylko, jak knują młodziki, żeby starowinę oszukać! Panie, panie! spójrz tylko za siebie, kto idzie? HORTENSJO Milcz, Grumio! jest to jeden z mych rywali. Na krótką chwilę odejdźmy na stronę. GRUMIO Nie ma co mówić, ładna gachów para. / Odchodzą na stronę. / GREMIO O, bardzo dobrze; odczytałem pismo. Słuchaj mnie; każ je prześlicznie oprawić; Książki miłosne; nie zważaj na koszta, Daj baczność, żeby nie czytała innych; Czy mnie rozumiesz? A bądź przekonany, Że oprócz płacy signora Baptysty I ja się także skąpym nie okażę. Papiery także twoje wyperfumuj, Bo ta, do której domu je poniesiesz, Od wszystkich perfum stokroć jest wonniejsza. Powiedz, co naprzód czytać jej zamierzasz? LUCENTIO Cokolwiek będziem czytać, wierzaj, panie, Że twojej sprawy nie zaśpię na chwilę, Jak sprawy mego dobrego patrona; Myślę, że choćbyś sam był na mym miejscu, Słów wymowniejszych nie zdołałbyś znaleźć, Jeśli nie jesteś biegłym literatem. GREMIO O, ta nauka! Co to za skarb wielki! GRUMIO Oj, dudku, dudku, co za osioł z ciebie! PETRUCHIO Cicho! HORTENSJO Milcz, Grumio! Zbliżają się. Witam, signor Gremio! GREMIO Rad jestem, że cię spotkałem, Hortensjo. Czy wiesz, gdzie idę? Do domu Minoli. Dałem mu słowo, że mu przyprowadzę Dla pięknej Bianki uczonego mistrza, I jakimś trafem szczęśliwym spotkałem Tego młodzieńca, który mu się przyda Przez swą naukę i swe ułożenie; Biegły w poezji, oczytany w książkach, Wybornych książkach, wierzaj mi na słowo. HORTENSJO To bardzo dobrze; ja też z mojej strony Mam przyjaciela, który mi obiecał Doskonałego znaleźć muzykanta; I w tej więc sprawie nie gorszy od ciebie, Dowiodę Biance, jak kocham ją szczerze. GREMIO Jak ja ją kocham, uczynkiem dowiodę. GRUMIO na stronie Tego dowiedzie twa sakiewka raczej. HORTENSJO Nie pora mówić o naszej miłości. Słuchaj mnie raczej, bo jak mi się zdaje, Mam doskonałe dla obu nowiny. Oto jest szlachcic, którego spotkałem, Który za wspólną przyrzeka ugodą Do sekutnicy w zaloty się udać, Nawet poślubić przy dobrym posagu. GREMIO Targ wyśmienity, byleby go dobił. Czy mu o wszystkich wadach jej mówiłeś? PETRUCHIO Wiem, że swarliwa jest z niej sekutnica; Jeśli to wszystko, nic w tym nie ma złego. GREMIO Tak myślisz? brawo! Z jakich stron przybywasz? PETRUCHIO Jestem z Werony; ojciec mój, Antonio, Umarł niedawno, dziś, pan mej fortuny, Liczę na długie i szczęśliwe lata. GREMIO Przy takiej żonie? Dziwne to nadzieje. Lecz, gdy masz serce, szczęść ci Panie Boże! Proszę, na moją szczerą rachuj pomoc. Czy chcesz naprawdę udać się w zaloty Do tego żbika? PETRUCHIO Czy chcę żyć, zapytaj. GRUMIO na stronie Czy chce, nie wątpię, albo ją powieszę. PETRUCHIO Czy nie w tej myśli jedynie przybyłem? Sądzisz, że wrzawy trochę mnie ogłuszy? W swoim ja czasie lwów słyszałem ryki, Widziałem morze wiatrami chłostane, Jak dzik spocony pieniące się całe, Na placu bitwy słyszałem dział grzmoty, I w chmurach straszną niebios artylerię, Słyszałem krzyki walczących rycerzy, Rżenie rumaków i trąb głos chrapliwy, I przed niewieścim ja drżałbym językiem, Który nie głośniej w uchu się rozlega, Jak pękający kasztan wśród ogniska? Schowaj dla dzieci upiory i duchy. GRUMIO na stronie Bo on samego diabła się nie zlęknie. GREMIO Słuchaj, Hortensjo, wszystko mi się zdaje, Że pan ten w dobrą przyjechał tu porę, Tak dla swojego, jak naszego szczęścia. HORTENSJO Ja mu przyrzekłem, że przez czas zalotów Bierzem na siebie koszta jego wszystkie. GREMIO Chętnie, jeżeli tylko cel osiągnie. GRUMIO na stronie Chciałbym tak pewnym dobrej być wieczerzy. / Wchodzą: Tranio, bogato ubrany, i Biondello. / TRANIO Dzień dobry! Raczcie przebaczyć, panowie, Jeśli zapytam o najbliższą drogę Do domu pana Baptysty Minoli. BIONDELLO Minoli, ojca dwóch nadobnych córek? TRANIO Ten sam, Biondello. GREMIO Nie przypuszczam, panie, Byś o niej myślał — TRANIO I o niej, i o nim, Wszystko być może. Co panu do tego? PETRUCHIO Byle nie o tej, co lubi się kłócić. TRANIO Nie lubię kłótni. do Biondella Idźmy, bo czas drogi. LUCENTIO na stronie do Trania Dobry początek. HORTENSJO Jedno tylko słowo: Czy chcesz się starać o rękę tej panny, O której mówisz? Tak lub nie, odpowiedz. TRANIO A gdyby? Proszę, jaka w tym obraza? GREMIO Nie ma obrazy, jeżeli bez słowa Co rychlej z tego wyniesiesz się miasta. TRANIO Alboż ulice nie są równie wolne Dla mnie jak dla was? GREMIO Ale nie dziewczyna. TRANIO Czy wolno będzie o powody spytać? GREMIO Dla tych powodów, skoro chcesz to wiedzieć, Że to signora Gremio ukochana. HORTENSJO Że to kochana signora Hortensjo. TRANIO Powoli! Jeśli dobrzy z was szlachcice, Baczcie mnie, proszę, wysłuchać cierpliwie: Baptysta jest to szlachcic urodzony, I stary ojca mojego przyjaciel, A choćby córkę miał, jak jest, piękniejszą, Nie ma powodów, aby konkurentów Nie miała więcej, a i mnie w ich liczbie. Do córki Ledy wzdychało tysiące, Do Bianki jeden więcej może wzdychać: Lucentio będzie konkurentem nowym, Choćby z Parysem mierzyć się gotowym. GREMIO Jak to? ten panicz wszystkich nas przegada? LUCENTIO Pozwól mu pędzić, okuleje w drodze. PETRUCHIO Hortensjo, jaki cel tej gadaniny? HORTENSJO Daruj mi, panie, jeśli cię zapytam. Czy kiedy córkę Baptysty widziałeś? TRANIO Nie, lecz wiem dobrze, że on dwie ma córki, Jedną tak sławną z ostrego języka, Jak druga sławna ze skromnej piękności. PETRUCHIO Pierwsza jest dla mnie, zostaw ją w spokoju. GREMIO Pracę wielkiemu zostaw Alcydowi, Większą od wszystkich prac jego dwunastu. PETRUCHIO A teraz, proszę, słuchaj, co ci powiem: Najmłodszą córkę, do której chcesz wzdychać, Ojciec dla wszystkich zamknął konkurentów, Żadnemu nie chce ręki jej obiecać, Póki nie wyda za mąż starszej córki; Potem, nie wcześniej, młodsza będzie wolna. TRANIO Gdy tak jest, panie, gdy się podejmujesz Mnie i rywalom mym otworzyć drogę, Połamać lody, co nas dziś krępują, Idź, pojmij starszą, a młodszą oswobódź! Kto z nas, szczęśliwy, za żonę ją weźmie, Pewno ci dowód szczodrej da wdzięczności. HORTENSJO Jak twoje myśli, piękne są twe słowa. Skoro więc w liczbę konkurentów wchodzisz, Tak jak my, panu temu będziesz wdzięczny Za wielką wszystkim oddaną usługę. TRANIO Nie sądzę, panie, abym był ostatni. Na dowód, robię przyjacielski wniosek, Byśmy spędzili razem popołudnie, Za Bianki zdrowie spełniając kielichy. Jak adwokaci, kłóćmy się przed sądem, Lecz jedzmy, pijmy, jak dobrzy koledzy. GRUMIO I BIONDELLO O, szczytny projekt! idźmy, przyjaciele! HORTENSJO Projekt wyborny! Częstujmy się suto. Petruchio, jestem twoim benvenuto. Wychodzą. AKT DRUGI SCENA I / Padwa — Pokój w domu Baptysty. / / Katarzyna i Bianka / BIANKA Nie krzywdź mnie, siostro, nie krzywdź samej siebie, Chcąc mnie zamienić w biedną niewolnicę. To mnie oburza. Co do tych świecideł, Rozwiąż mnie tylko, sama zrzucę wszystkie, Zrzucę te szaty, zostanę w koszuli, I wszystkie twoje wykonam rozkazy; Takie dla starszych mam poszanowanie. KATARZYNA Powiedz mi zaraz, z wszystkich twoich gachów Który najlepiej do myśli ci przypadł? Mów tylko szczerze. BIANKA O, wierzaj mi, siostro, Jeszcze na ziemi nie spotkałam męża, Co by mi droższy od innych się zdawał. KATARZYNA Kłamiesz, pieszczotko. Czy to nie Hortensjo? BIANKA Przysięgam, siostro, że jeśli go kochasz, Ja sama pójdę, aby cię z nim swatać. KATARZYNA Więc pewnie pieniądz ma dla ciebie wartość, Wybierasz Gremia, ażeby cię stroił. BIANKA I on zazdrości twojej jest powodem? O, więc to żarty, dobrze teraz widzę, Że były żartem wszystkie twoje gniewy. Więc proszę, Kasiu, rozwiąż mi już ręce! KATARZYNA Jeśli to żart jest — i tamto są żarty! Uderza ją. / Wchodzi Baptysta. / BAPTYSTA A to co znowu? Skąd tyle zuchwalstwa? Oddal się, Bianko. Biedne dziecko! płacze. Weź się za szycie, nie zbliżaj się do niej. Fe, wstydź się, wstydź się, swarliwa diablico! Dlaczego krzywdzisz tę, która cię nigdy Nie pokrzywdziła? Powiedz, czy cię kiedy Trochę zbyt żywym obraziła słowem? KATARZYNA Krzywdzi mnie milcząc i muszę się pomścić. / Goni za Bianką. / BAPTYSTA Co? Na mych oczach? Bianko, odejdź, proszę! / Wychodzi Bianka. / KATARZYNA O, dobrze widzę, ścierpieć mnie nie możesz. Ona jest skarbem, dla niej szukasz męża; Ja na jej ślubie muszę boso tańczyć. Przez miłość dla niej siać mi każesz rutę. Więc nie mów do mnie; siądę, płakać będę, Aż mi się zemsty sposobność nadarzy. Wychodzi. BAPTYSTA Czy nieszczęśliwszy był ode mnie ojciec? Lecz ktoś się zbliża. / Wchodzą: Gremio z Lucentiuszem w skromnym ubiorze; Petruchio z Hortensjem w ubiorze muzykanta; Tranio z Biondellem, który niesie lutnię i pakę książek. / GREMIO Dzień dobry, miły sąsiedzie Baptysto! BAPTYSTA Dzień dobry, Gremio; Bóg z wami, panowie! PETRUCHIO I z tobą panie; proszę, racz powiedzieć, Czy nie masz córki cnotliwej, urodnej, A której chrzestne imię Katarzyna? BAPTYSTA Mam córkę, której imię Katarzyna. GREMIO Miarkuj się trochę; za ostro się bierzesz. PETRUCHIO Nie troszcz się, Gremio, zostaw mi tę sprawę. Widzisz przed sobą szlachcica z Werony, Co na wieść o jej wdziękach i dowcipie, O jej skromności, uprzejmej dobroci, Dziwnych przymiotach, łagodnym obejściu, W twój dom gościną przybyć się ośmiela, Aby własnymi zobaczyć oczyma, O czym z powieści tak często już słyszał. Ażeby znaleźć chętniejsze przyjęcie, Śmiem ci przedstawić mojego człowieka, przedstawia mu Hortensja W matematyce, muzyce biegłego, By ją w naukach tych wydoskonalił, Które, wiem dobrze, już nie są jej obce. Przyjm go, jeżeli nie chcesz mnie obrazić: Zowie się Licjo, rodem Mantuańczyk. BAPTYSTA Dla twej miłości chętnie go przyjmuję; Lecz co do córki mojej, Katarzyny, Żal mi, lecz nie jest dla ciebie to żona. PETRUCHIO Pojmuję, że się nie chcesz z nią rozłączyć, Lub raczej, że ci nie jestem po myśli. BAPTYSTA Mylisz się, panie, mówię to, co myślę. Powiedz, skąd jesteś, jakie twe nazwisko? PETRUCHIO Zwę się Petruchio, ojciec mój Antonio Dobrze jest znany, jak Włochy szerokie. BAPTYSTA Znam go, i syna przyjmuję z radością. GREMIO Mości Petruchio, pozwól też na koniec Powiedzieć słówko innym suplikantom. Na honor, widzę, że strasznie ci pilno. PETRUCHIO Przepraszam, ale chciałbym targu dobić. GREMIO Źle ten rzecz robi, kto chce prędko zrobić. Sąsiedzie, podarunek tego pana jest miły, nie wątpię. Aby równej uprzejmości złożyć dowody, ja, co byłem przez ciebie traktowany uprzejmiej, niż ktokolwiek inny, ofiaruję ci całym sercem tego młodego literata, prezentuje Lucentia który długo w Reims studiował, ćwiczony w grece i łacinie, i innych językach, jak tamten w muzyce i matematyce. Nazywa się Kambio, proszę cię, racz przyjąć jego usługi. BAPTYSTA Tysiączne dzięki, signor Gremio. Witam cię, mój dobry Kambio. Do Trania Ale ty, łaskawy panie, o ile mi się zdaje, nie jesteś tutejszy. Czy mogę zapytać, jakiej okoliczności winienem twoje odwiedziny? TRANIO Racz panie mojej śmiałości przebaczyć, Że chociaż obcy Padwie, twemu miastu, Śmiem się ubiegać o rękę twej córki, O rękę pięknej i cnotliwej Bianki. Nie jest mi obce twe postanowienie, Że pragniesz przody starszą wydać za mąż; O nic też więcej nie proszę cię teraz, Jak, byś ze względu na me pochodzenie, Raczył tę samą dobroć mi okazać, Jaką okażesz mym wszystkim rywalom. Co się twych córek wychowania tyczy, Przynoszę tylko mały ten podarek, Te kilka greckich i łacińskich książek, Które wysoką będą miały cenę, Jeżeli raczysz przyjąć je ode mnie. BAPTYSTA Zwiesz się Lucentio? A z których stron jesteś? TRANIO Jestem Vincentia synem, rodem z Pizy. BAPTYSTA Mąż znakomity, jeśli wieść nie kłamie. Signor Lucentio, witam cię w mym domu. do Hortensja Weź twoją lutnię, do Lucentia ty zabierz te książki, Zaraz do waszych pójdziecie uczennic. Hola! Wchodzi Sługa. Tych panów do córek mych prowadź, Powiedz, że ja im mistrzów tych posyłam, I liczę, że ich przyjmą jak należy. Wychodzą za Sługą: Hortensjo, Lucentio i Biondello. Teraz, nim obiad będzie zastawiony, W ogrodzie małą zrobimy przechadzkę. Raz jeszcze witam was z całego serca, I proszę, bądźcie przyjaźni mej pewni. PETRUCHIO Signor Baptysta, czas mój obliczony, Nie mogę co dzień przychodzić w konkury. Znałeś mojego ojca i wiesz dobrze, Żem jest jedynym dóbr jego dziedzicem, Że w moim ręku urosły dochody; Jeśli więc zyskam córki twojej miłość, Powiedz mi, proszę, jaki dasz mi posag? BAPTYSTA Po mojej śmierci połowę majątku, Teraz — dwadzieścia tysięcy talarów. PETRUCHIO Za to z mej strony, jeśli mnie przeżyje, Robię jej zapis mych nieruchomości; Spiszemy kontrakt, aby obie strony Danych obietnic wiernie dotrzymały. BAPTYSTA Dopełnij najpierw pierwszego warunku — Miłość jej zyskaj, bo to grunt wszystkiego. PETRUCHIO Nie troszcz się o to, bo wierzaj, mój ojcze, Dumie twej córki równy jest mój upór, A gdzie dwa wściekłe spotkają się ognie, Wszystko przetrawią, co im żywioł daje. Jeśli wiatr mały mały wzmaga ogień, To wicher gasi największe pożary. Jam jest tym wichrem, ona ulec musi, Bo konkurować nie myślę jak dziecko. BAPTYSTA Niech twym zamysłom pan Bóg dopomoże! Na ostre słowa przygotuj się tylko. PETRUCHIO Jestem jak skała, niechaj wiatry wieją, Nigdy jej posad wstrząsnąć nie zdołają. / Wchodzi Hortensjo z zakrwawioną głową. / BAPTYSTA He, przyjacielu, czemu tak pobladłeś? HORTENSJO Przysięgam, jeślim blady, to ze strachu. BAPTYSTA Co myślisz? zrobisz z córki muzykantkę? HORTENSJO Myślę, że prędzej zrobię z niej żołnierza; Być może, że z nią wytrzyma żelazo, Lecz nigdy lutnia. BAPTYSTA Tak więc, przyjacielu, Rąk jej do lutni włożyć nie potrafisz? HORTENSJO Nie, bo mi lutnię włożyła na głowę; Kiedym zobaczył, że źle stawia palce, I chciałem uczyć ją aplikatury, Ona z diabelską krzyknęła mi złością: „Ha, ha! nazywasz to aplikaturą? Zobacz więc, jak ja aplikować będę!” To mówiąc, z taką trzasnęła mnie siłą, Że głowa lutnię przebiła jak papier; Stałem tak chwilę, cały odurzony, Jak pod pręgierzem z lutnią, zamiast kuny, A ona wrzeszczy: „Precz mi stąd, rzępoło! Jarmarczny grajku!” I Bóg wie, co więcej, Jakby czytała ze słownika obelg. PETRUCHIO Na honor, to mi rozkoszna dziewczyna; Kocham ją za to dziesięć razy więcej. Do pogadanki z nią jak mi się tęskni! BAPTYSTA Chodź tylko ze mną; nie martw się tak bardzo; Rozpocznij lekcje z młodszą moją córką; Znajdziesz w niej zdolną, wdzięczną uczennicę. Signor Petruchio, czy zechcesz pójść ze mną, Czy wolisz, żebym Kasię ci tu przysłał? PETRUCHIO Przyślij ją raczej; wolę tutaj czekać. Wychodzą: Baptysta, Gremio, Tranio i Hortensjo. Gdy przyjdzie, żwawo rozpocznę zaloty. Gdy się ofuknie, rzeknę bez ogródki, Że głos jej słodki jak pieśni słowika; Jeśli się zmarszczy, powiem, że jej czoło Jasne jak róża ranną myta rosą; Jeśli milcząca, nie odpowie słowa, Zacznę wychwalać łatwość wysłowienia, Nieporównaną siłę jej wymowy; Gdy każe zmykać, będę jej dziękował, Jakby prosiła, bym z nią tydzień został; Gdy da mi kosza, poproszę, niech raczy Dzień zapowiedzi, dzień ślubu oznaczyć. Lecz już nadchodzi. Śmiało więc, Petruchio! Wchodzi Katarzyna. Dzień dobry, Kasiu, jak bowiem słyszałem, To twoje imię. KATARZYNA Widzę, słuch masz twardy: Kto do mnie mówi, zwie mnie Katarzyną. PETRUCHIO Na honor, kłamiesz, bo cię zowią Kasią, Czasem milutką, a czasem złą Kasią, I najpiękniejszą Kasią w chrześcijaństwie, Kasią z Kasina, Kasią Katarzynką, Bo Katarzynki wszystkie — to pierniczki. Więc słuchaj, Kasiu, moja ty pocieszko, Gdym wszędzie słyszał cnót twoich pochwały, Twej łagodności i twojej urody, (Choć wszystkie stoją przymiotów twych niżej), Tym poruszony wyruszyłem w drogę, O twoją rękę przybywam się starać. KATARZYNA Jak wyruszyłeś, tak się i odruszysz, Bo wiem, że jesteś tylko ruchomością. PETRUCHIO Co jest ruchomość? KATARZYNA Składane krzesełko. PETRUCHIO Mówisz jak z książki; a więc siadaj na mnie. KATARZYNA Bóg stworzył osły, żeby nas nosiły. PETRUCHIO Bóg stworzył dziewki, żeby nas nosiły. KATARZYNA Nie ja tą szkapą, co ciebie poniesie. PETRUCHIO Nie będę, Kasiu, zbytecznym ciężarem, Bo wiedząc, żeś jest i młodą, i lekką — KATARZYNA Dość, by mnie taki jak ty gach nie dognał, Chociaż mam wagę, jaka mi należy. PETRUCHIO Jaka należy? Bzz, bzz! piękna Kasiu. KATARZYNA Wybornie bzykasz, jak natrętna mucha. PETRUCHIO Jak to? i mucha ta złapie turkawkę? KATARZYNA Tylko że wcześniej turkawka ją połknie. PETRUCHIO Gniewasz się, widzę, proszę, nie bądź osą. KATARZYNA Jeślim jest osą, strzeż się mego żądła. PETRUCHIO Więc przez ostrożność żądło ci to wyrwę. KATARZYNA Nie każdy błazen wie, gdzie żądła szukać. PETRUCHIO Któż nie wie, gdzie swe żądło osa chowa? W ogonie. KATARZYNA Pleciesz, w języku. PETRUCHIO A czyim? KATARZYNA Twoim, jeżeli mówisz o ogonie. A teraz żegnam. PETRUCHIO zatrzymując ją Nie, nie, moja Kasiu, Wierzaj mi, jestem szlachcic. KATARZYNA Zobaczymy. Uderza go. PETRUCHIO Raz jeszcze spróbuj, oddam ci z nawiązką. KATARZYNA Gdybyś to zrobił, twój herb byś utracił. Gdy mnie uderzysz, nie jesteś szlachcicem, A kto nie szlachcic, ten i herbu nie ma. PETRUCHIO Kasia heraldyk? O, wpisz mnie w twój herbarz! KATARZYNA A jaki herb twój? Grzebieniasty kogut? PETRUCHIO I bez grzebienia, bądź tylko mą kurą. KATARZYNA Nie, nie, nie będę, bo piejesz jak kapłon. PETRUCHIO Dość tego, Kasiu, przestań być już kwaśną. KATARZYNA To w mej naturze, to od kwaśnych jabłek. PETRUCHIO Nie bądź więc kwaśna, nie ma kwaśnych jabłek. KATARZYNA Jest na nieszczęście. PETRUCHIO A więc mi je pokaż! KATARZYNA Nie mam zwierciadła. PETRUCHIO Myślisz o mej twarzy? KATARZYNA Jak na młodego, dobra to odpowiedź. PETRUCHIO Widzę, że jestem za młody dla ciebie. KATARZYNA A przecie zwiędły. PETRUCHIO Przez zbytnie kłopoty. KATARZYNA To z wszystkich moich kłopotów najmniejszy. / Chce odchodzić. / PETRUCHIO Tak mi się, Kasiu, nie potrafisz wymknąć. KATARZYNA Puść mnie, lub wkrótce tego pożałujesz. PETRUCHIO Nigdy! Kobiety słodszej nie widziałem; Mówiono, żeś jest zła, dzika, ponura, Dziś widzę, że to czarna była potwarz, Boś jest wesoła, zabawna, uprzejma, Powolna w mowie, wonna jak kwiat w maju, Niezdolna zmarszczyć czoła, krzywo patrzyć, Jak rozdąsane panny ust przygryzać, Nie ma dla ciebie wdzięku sprzeciwianie; Chętnie przyjmujesz wszystkich zalotników I wszystkich bawisz uprzejmą rozmową. Skąd wieść ta poszła, że Kasia kuleje? Potwarczy świecie! Kasia tak wysmukła I tak jest gibka, jak leszczyny gałąź, Jak jej orzecha łupina tak smagła, A stokroć słodsza od jądra orzecha. Pozwól zobaczyć chód twój: nie kulejesz. KATARZYNA Rozkazuj, błaźnie, twoim własnym sługom! PETRUCHIO Czy Febe lasów piękniejszą ozdobą, Jak tej komnaty Kasia z swym urokiem? O, bądź Dianą, a Kasią Diana, Ty czystą Kasią, a Diana czułą! KATARZYNA Gdzie się tych pięknych nauczyłeś rzeczy? PETRUCHIO Mówiłem, co mi rozum mój dyktował. KATARZYNA Jakże twój rozum mało ma rozumu! PETRUCHIO Co, czyżbym nie miał rozumu i sensu? KATARZYNA Masz, tylko radzę, byś ciepło się trzymał. PETRUCHIO Myślę to zrobić w twoim łóżku, Kasiu. Lecz dajmy pokój próżnej gadaninie; Rzecz ci wyłożę krótko, węzłowato: Ojciec twój dał już swoje przyzwolenie, I na twój posag zgoda między nami, Będziesz mą żoną, czy chcesz, czyli nie chcesz. Mąż ze mnie, Kasiu, jakiego ci trzeba, Bo, na to światło, w którym jasno widzę Całą twą piękność, dla której cię kocham, Mnie, nie innego pojąć musisz męża. Jam się urodził, aby cię ugłaskać, Dzikiego kota w słodką zmienić Kasię, Jak wszystkie Kasie domowe łagodną. Otóż twój ojciec; nie rób ceregieli, Bo chcę i będę mieć Kasię za żonę. / Wchodzą: Baptysta, Gremio i Tranio. / BAPTYSTA Signor Petruchio, jakże stoi sprawa? PETRUCHIO Alboż inaczej może stać jak dobrze? Moje zaloty nie mogły być marne. BAPTYSTA No, jak tam, córko? Jak zawsze uparta? KATARZYNA Zowiesz mnie córką? Nie można zaprzeczyć, Żeś mi dał dowód ojcowskiej czułości, Pragnąc mnie wydać za pół-wartogłowa, Wariata, gbura, któremu się zdaje, Że można wszystko przekleństwem załatwić! PETRUCHIO Słuchaj mnie, ojcze: i ty, i świat cały Fałszywe o niej wydaliście zdanie; Jeśli się sierdzi, to tylko na pokaz, W duszy jest bowiem skromna jak gołąbek, I nie gorętsza od wiosny poranka; Swą cierpliwością jest równa Gryzeldzie, Rzymskiej Lukrecji duszy swej czystością. Słowem, po krótkiej zapadło rozmowie, Że ślub nasz w przyszłą bierzemy niedzielę. KATARZYNA W przyszłą niedzielę najpierw będziesz dyndał. GREMIO Czy słyszysz? Mówi, że ty będziesz dyndał. TRANIO I na tym koniec? A więc nic z układów. PETRUCHIO Cierpliwość! Wszak ją dla siebie wybrałem; Jeśli my w zgodzie, w co się chcecie mieszać? W porozumieniu wspólnym tak zapadło, Że między ludźmi będzie wciąż złośnicą. Daję wam słowo, że trudno uwierzyć, Jak ta Kasieńka serdecznie mnie kocha. Drogie kurczątko! Zwisła mi na szyi I przysięgami i całusów krocią Zyskała moją miłość w mgnieniu oka. Ach, wy naiwni, wy jeszcze nie wiecie, Że wszak sam na sam i tchórzliwy rycerz Może poskromić najgorszą złośnicę. Daj rękę, Kasiu; jadę do Wenecji, Aby czym prędzej wyprawę zakupić. Tymczasem, ojcze, ślubne urządź święto, Na którym Kasię w całym ujrzysz blasku. BAPTYSTA Nie wiem, co mówić; lecz dajcie mi ręce: Petruchio, niechaj Bóg ci błogosławi! To zaręczyny. GREMIO I TRANIO Amen, my świadkami. PETRUCHIO Żegnam was, ojcze, żono, przyjaciele, Muszę się spieszyć, sobota za pasem. Będziesz mieć suknie, pierścienie, klejnoty. Kasiu, daj buzi! — A więc do soboty. / Petruchio i Katarzyna wychodzą w przeciwne strony. / GREMIO Kto widział stadło prędzej skojarzone? BAPTYSTA Dziś spekulację zrobiłem szaloną, Dobiłem targu, chociaż stracę ponoć. TRANIO Chowany towar w twoim psuł się domu, Na morzu korzyść przyniesie lub zginie. BAPTYSTA Szukam jedynej korzyści — pokoju. GREMIO Kto chciałby przeczyć, że on pokój kupił? Teraz, Baptysto, do twej młodszej córki. Przyszedł na koniec dzień długo czekany, Jam twój jest sąsiad i pierwszy w zalotach. TRANIO Ja kocham Biankę nad wszelkie wyrazy, Nawet nad myśli twoich przypuszczenia. GREMIO Młodziku, kochać jej, jak ja, nie możesz. TRANIO Siwa twa broda wszelką mrozi miłość. GREMIO Miłość twa, trzpiocie, pusta tylko piosnka; Wiek jeden daje stateczność, dostatek. TRANIO Lecz w oczach kobiet młodość to jest kwiatek. BAPTYSTA Pozwólcie, proszę, ja spór wasz zakończę: Czyny, nie słowa, rzecz rozstrzygną całą. Kto większe wiano mej zapewni córce, Temu zaręczam Bianki mojej miłość. Mów, signor Gremio, jaki robisz zapis? GREMIO Naprzód, wiesz dobrze, iż dom mój, tu w mieście, W złote i srebrne opływa naczynia, W drogie miednice dla pięknych jej rączek; W kufrach z słoniowej kości jest gotówka, W szafach z cyprysu obicia, dywany, Drogie tkaniny, zdobione firanki, Pościel mięciutka, tureckie poduszki, Wszystkie perłami suto haftowane, W złotych obiciach, weneckie koronki, Z miedzi i cyny kuchenne naczynia, Jak uczciwemu przystało domowi; W moim folwarku sto krów dojnych stoi, W moich oborach wołów sto dwadzieścia, A w miarę tego całe gospodarstwo. Prawda, że w lata zaszedłem już trochę, Lecz niechaj moją będzie, póki żyję, Wszystko to dla niej, choćbym jutro umarł. TRANIO Z całej perory koniec tylko dobry. Mnie teraz słuchaj; bogatego ojca Jestem jedynym synem i dziedzicem; Jeśli dostanę córkę twą za żonę, W murach bogatej Pizy jej zostawię Trzy albo cztery tak pięknych kamienic, Jak piękny w Padwie dom starego Gremia; A dwa tysiące dukatów intraty, Z mych żyznych łanów na wiano jej piszę. Co, panie Gremio? Trochę ci dopiekłem. GREMIO W ziemi intraty rocznej dwa tysiące! Dóbr moich wartość tyle nie wynosi; Wszystko jej daję, a w dodatku okręt, Co dziś w Marsylii stoi na kotwicy. Co, czy cię jeszcze okręt mój nie zdławił? TRANIO Rzecz to wiadoma, Gremio, że mój ojciec Ma trzy okręty podobne twojemu, Dwa galeony i galer dwanaście: Wszystkie są dla niej, i jestem gotowy Każdy twój prezent natychmiast zdublować. GREMIO Nic więcej nie mam, com miał, wszystko dałem, Dać jej nie mogę więcej, jak posiadam, Lecz dam jej siebie i wszystko, co moje. TRANIO Wedle podanych przez ciebie warunków, Pobiłem Gremia, dziewczyna jest moja. BAPTYSTA Prawda, że lepsze twoje są ofiary; Niech teraz ojciec twe dary potwierdzi, Daję ci córkę, inaczej przepraszam; Co będzie z wiana, gdy umrzesz przed ojcem? TRANIO To są wybiegi; on stary, ja młody. GREMIO Nie umierająż młodzi tak jak starzy? BAPTYSTA Słuchajcie teraz, jaka moja wola: W przyszłą niedzielę jest ślub Katarzyny, W tydzień powiedziesz Biankę do ołtarza, Jeśli przyniesiesz ojca potwierdzenie, Inaczej, signor Gremio ma pierwszeństwo. A teraz żegnam, obu wam dziękuję. Wychodzi. GREMIO Bądź zdrów, sąsiedzie! Nie trwożę się wcale; Stary twój ojciec byłby postrzelony, Gdyby dał wszystko i na stare lata W twoim żył domu na łaskawym chlebie. Próbuj, zobaczysz, że nie tak jest łatwo Starego lisa włoskiego wykurzyć. Wychodzi. TRANIO Idź na złamanie karku, stary pryku! Gram w grę wysoką i na swym postawię. Skorom się uparł memu panu służyć, Nie wiem, dlaczego fałszywy Lucentio I w fałszywego nie zmieni się ojca: Gdy się to uda, cud to będzie wielki, Bo zwykłym trybem ojciec syna płodzi, A tutaj z syna ojciec się urodzi. Wychodzi. AKT TRZECI SCENA I / Pokój w domu Baptysty. / / Lucentio, Hortensjo i Bianka / LUCENTIO Skrzypaku, wara! zbyt się zapominasz, Czyś poczęstunku tak prędko zapomniał, Który dostałeś z ręki Katarzyny? HORTENSJO Zrzędny pedancie, pomnij, że stoimy Przed opiekunką niebieskiej harmonii, Że więc przed tobą służy mi pierwszeństwo. Z końcem godziny ćwiczeń muzykalnych Przyjdzie godzina twej literatury. LUCENTIO Kompletny osioł! Tego nawet nie wie, Co dało życie pieśniom i muzyce! Celem muzyki myśl ludzką odświeżyć Znużoną pracą lub długiem ślęczeniem; Więc po prelekcji mej filozoficznej Będziesz miał porę dla twojej harmonii. HORTENSJO Nie ścierpię dłużej twojego grubiaństwa. BIANKA Panowie, proszę! obaj mnie krzywdzicie, Wiodąc spór o to, co do mnie należy; Nie jestem dzieckiem, które w szkole chłoszczą, I nie chcę godzin zostać niewolnicą; Me lekcje od mej zależą fantazji. Żeby spór skończyć, usiądźmy we troje, Ty weź instrument, graj jaki kawałek, On skończy lekcję, nim lutnię nastroisz. HORTENSJO Więc rzucisz książki, gdy nastroję lutnię? Wychodzi. LUCENTIO Więc nigdy! Zacznij stroić twój instrument. BIANKA Gdzieśmy stanęli? LUCENTIO Tu, pani. Hac ibat Simois; hic est Sigeia tellus; Hic steterat Priami regia celsa senis. BIANKA Tłumacz. LUCENTIO Hac ibat, jak ci już powiedziałem, — Simois, nazywam się Lucentio, — hic est, jestem synem Vincentia z Pizy, — Sigeia tellus, tak przebrany, aby zyskać twoją miłość, — Hic steterat, a ów Lucentio, który w konkury przyjechał, — Priami, jest sługa mój Tranio, — regia, który zajął moje miejsce, — celsa senis, abyśmy mogli oszukać starego Pantalona. Wchodzi Hortensjo. HORTENSJO Pani, instrument mój już nastrojony. BIANKA Słuchamy. Hortensjo gra. Wyższa struna brzmi fałszywie. LUCENTIO Pluń w dziurkę, człeku, strój lutnię na nowo. BIANKA Zobaczmy teraz, czy będę w stanie tłumaczenie powtórzyć. Hac ibat Simois, nie znam cię; — hic est Sigeia tellus, nie ufam ci; — Hic steterat Priami, uważaj, żeby nas nie podsłuchano; — regia, nie bądź nazbyt pewny; — celsa senis, nie trać nadziei. HORTENSJO Lutnia już stroi. LUCENTIO Oprócz niskich tonów. HORTENSJO Strojne są tony wysokie i niskie, Gbur tylko niski rozdźwiękiem jest tutaj. Patrzcie, jak pedant ognisty i śmiały! Gbur się umizga do mej ukochanej; Mam ja na ciebie oko, bakałarzu. BIANKA Może uwierzę z czasem, dziś nie ufam. LUCENTIO O, ufaj, pani! Spostrzegają zbliżającego się Hortensja. Wierzaj! Aeacides Jest Ajaks, imię to po dziadku dostał. BIANKA Trudno nie wierzyć profesora słowu, Chociaż mam jeszcze pewne wątpliwości. Skończmy na teraz. Licjo, twoja kolej. Proszę, przebaczcie mi, drodzy mistrzowie, Żem sobie z wami żartów pozwoliła. HORTENSJO do Lucentia Zostaw nas samych, bo w mojej muzyce Nie mam pisanych pieśni na trzy głosy. LUCENTIO Mopanku, wiele robisz ceregieli. na stronie Muszę tu zostać; jeśli się nie mylę, Piękny muzykant kochać się zaczyna. HORTENSJO Pani, nim weźmiesz instrument do ręki, Nim zaczniesz palce do strun lutni wkładać, Od pierwszych zasad sztuki muszę zacząć. Mam ja skrócone tu prawidła gamy, Dla mych uczennic milsze, skuteczniejsze Od innych mistrzów zwyczajnej metody: Wszystko spisałem w skróceniu; racz czytać. BIANKA Lecz ja nad gamy dawno postąpiłam. HORTENSJO Lecz nie znasz jeszcze wszak gamy Hortensja. BIANKA czyta *Ja, gama, wszelkiej harmonii podstawa*, A. re, *Hortensja miłość ci przynoszę*; B. mi, *O, Bianko! przyjmij go za męża*! C. fa, ut, *Z serca całego cię kocha*; B. sol-re, *Dwie mam nuty na klucz jeden*; E. la-mi, *Umrę, gdy się nie zlitujesz*. Zowiesz to gamą? Nie jest po mej myśli, Przenoszę starą metodę, nie jestem Dosyć wykwintną, abym chciała zmienić Stare prawidła na wymysły nowe. / Wchodzi Sługa. / SŁUGA Na prośbę ojca porzuć, pani, księgi, Pomóż mu siostry komnatę ozdabiać; Wiesz, że na jutro ślub zapowiedziany. BIANKA Żegnam was obu; muszę się oddalić. / Wychodzą: Bianka i Sługa. / LUCENTIO I ja więc, pani, nie mam co tu robić! Wychodzi. HORTENSJO Lecz ja mam powód szpiegować pedanta, Bo mi wygląda na zakochanego. Lecz jeśli myśli twe, Bianko, tak niskie, Że lada pedant twój wzrok błędny ściąga, Bierz, kogo zechcesz, nie mam chęci fukać; Kwita z Hortensjem: pójdę innej szukać. Wychodzi. SCENA II / Przed domem Baptysty. / / Baptysta, Gremio, Tranio, Katarzyna, Bianka, Lucentio i Służba / BAPTYSTA do Trania Signor Lucentio, dziś, wedle umowy, Miał ślub się odbyć mojej Katarzyny, Lecz ani słychu o mym przyszłym zięciu. Jak nam urągać świat się będzie cały, Gdy nadaremnie kapłan będzie czekał Z błogosławieństwem na pana młodego! Na hańbę naszą co mówi Lucentio? KATARZYNA Ta hańba na mnie jedną tylko spada. Ty mnie zmusiłeś, mimo mego serca, Rękę pustemu oddać wietrznikowi, Który się spieszył, gdy szło o konkury, Ale do ślubu już mu nie tak pilno. Czy nie mówiłam, że to postrzeleniec, Szczerości płaszczem kryjący szyderstwo? By sobie zjednać żartownisia sławę, Tysiącom panien dzień ślubu oznaczy, Sprosi przyjaciół, da na zapowiedzi, Choć o małżeństwie ani mu się nie śni. Ludzie palcami będą mnie wytykać, Wołać: „Patrz! Żona wariata Petruchia, Gdyby przyjść tylko i pojąć ją raczył”. TRANIO Cierpliwość, signor Baptysto i pani! Uczciwe były Petruchia zamiary, Choć nie znam przeszkód, które go wstrzymały. Trochę jest szorstki, lecz pełny rozumu, I choć wesoły, uczciwy jest razem. KATARZYNA Bogdaj go oczy moje nie widziały! / Wychodzi, płacząc, za nią Bianka i Słudzy. / BAPTYSTA Idź, biedna córko! Łez twoich nie ganię: Czyn taki nawet świętą by oburzył, A cóż podobną do ciebie złośnicę! / Wchodzi Biondello. / BIONDELLO Panie, panie! nowiny, stare nowiny, takie nowiny, jakich jeszcze nie słyszałeś! BAPTYSTA Nowiny, a przecie stare nowiny? jak to być może? BIONDELLO Jak to? alboż to nie nowina słyszeć o powrocie Petruchia? BAPTYSTA Czy wrócił? BIONDELLO Nie, panie. BAPTYSTA Cóż więc? BIONDELLO Wraca. BAPTYSTA Kiedy tu będzie? BIONDELLO Gdy stanie, gdzie ja stoję i zobaczy was, jak ja widzę. TRANIO Ale wróćmy do twoich starych nowin; co widziałeś? BIONDELLO Słuchaj tylko, panie; Petruchio przybywa w nowym kapeluszu, a starej sukmanie; w starych spodniach, trzy razy nicowanych; w parze butów, które kiedyś na skład świec służyły, jeden zapięty sprzączką, drugi sznurowany; ze starą, zardzewiałą karabelą, dobytą z miejskiego arsenału, ze złamaną rękojeścią bez skuwki, o dwóch złamanych ostrzach. Koń jego osiodłany starą, robaczliwą kulbaką, której strzemiona nie z jednej familii; do tego nosaty, z grzbietem jak kolano, gruzłowaty, parchowaty, sednisty, guzowaty, poznaczony żółtaczką, zołzowaty nie do wyleczenia, na pół zdechły od zawrotu, rupiami toczony, łękowaty, z wybitą łopatką, kulawy na przednie nogi; munsztuk z jednym cuglem, z baraniej skóry nagłówek, który przez nieustanne ciągnienie, aby nie utknął, sto razy się zerwał i tylko węzłami się trzyma; z popręgiem sześć razy łatanym; z aksamitnym podogoniem od jakiejś pani siodła, na którym jeszcze widać dwie litery jej nazwiska, pięknie gwoździami wybite, a tu i owdzie cerowane szpagatem. BAPTYSTA Kto z nim przybywa? BIONDELLO O, panie, jego lokaj, jak koń jego cudacznie ubrany: z nicianą pończochą na jednej nodze, z wełnianą na drugiej; jedna podwiązka czerwona a druga niebieska; stary kapelusz, a na nim Wybór czterdziestu fantazji zamiast piórka; potwór, prawdziwy potwór z ubioru, a nie chrześcijański pachołek albo lokaj szlachecki. TRANIO Tak się ustroił przez fantazji wybryk, Choć nieraz w lichych widziałem go szatach. BAPTYSTA Rad jestem, że przybywa, jakkolwiek przybywa. BIONDELLO Lecz, panie, on nie przybywa. BAPTYSTA Czy nie powiedziałeś, że przybywa? BIONDELLO Kto? że Petruchio przybywa? BAPTYSTA Tak jest, że Petruchio przybywa. BIONDELLO Nigdy, panie; powiedziałem tylko, że koń jego przybywa, niosąc go na grzbiecie. BAPTYSTA To na jedno wychodzi. BIONDELLO Nie, panie, na świętego Kubę; o grosz się zakładam, że koń i człowiek to więcej jak jeden, a przecie nie kilku. / Wchodzą: Petruchio i Grumio. / PETRUCHIO Gdzie są panowie? Kogom zastał w domu? BAPTYSTA Dobrze, żeś przybył. PETRUCHIO Jednak źle przybywam. BAPTYSTA Wszak nie kulejesz. TRANIO Nie tak wystrojony, Jakbym chciał widzieć — PETRUCHIO Szło mi o to głównie, Ażebym przybył na dzień oznaczony. Lecz gdzie jest Kasia, droga narzeczona? Cóż to, panowie? Zda się, brwi marszczycie? Czemuż tak na mnie wytrzeszczacie oczy, Jak gdyby nagle kościół z ziemi wyrósł, Lub cud się jaki zjawił lub kometa? BAPTYSTA Wszak wiesz, że dzisiaj jest twoje wesele; Twa nieobecność smuciła nas przedtem, Twój ubiór teraz zasmuca nas więcej. Fe! zrzuć tę odzież, przez wzgląd na twą godność Nie chciej zatruwać naszego wesela. TRANIO Powiedz nam, jakie sprawy wielkiej wagi Z dala od żony tak cię przetrzymały, I sprowadziły taką w tobie zmianę? PETRUCHIO Nudna to powieść, słuchaczom niemiła; Dość, że przybywam, wierny memu słowu, Pomimo kilku dziwactw przymuszonych, Które w sposobnej porze wytłumaczę, Pewny, że wszystkich zyskam aprobatę. Lecz gdzie jest Kasia? Tęskno mi jest do niej. Ranek ubiega, czas iść do kościoła. TRANIO Strzeż się, by w takim ujrzała cię stroju. Idź do mej izby; przywdziej moją odzież. PETRUCHIO Uchowaj, Boże! Ujrzy mnie, jak jestem. BAPTYSTA Czy i do ślubu chcesz iść tak, jak jesteś? PETRUCHIO Bądź tego pewny; lecz dość gadaniny. Bierze za męża mnie, nie moją odzież. Gdybym tak łatwo mógł siebie naprawić, Jak łatwo zmienię te biedne łachmany, Byłoby dobrze dla niej, dla mnie lepiej. Lecz jaki błazen ze mnie! Tu gawędzę, Zamiast „dzień dobry” rzec mej narzeczonej, Przypieczętować tytuł pocałunkiem. / Wychodzą: Petruchio, Grumio i Biondello. / TRANIO Musi być sekret jakiś w tym przebraniu. Nim do kościoła pójdziemy, spróbujmy, Czy się nie zechce lepiej trochę ubrać. BAPTYSTA Idę zobaczyć, jak tam stoją rzeczy. / Wychodzi, za nim Gremio. / TRANIO Prócz jej miłości, ojca przyzwolenie Równie potrzebne; aby je otrzymać, Jak ci poprzednio wyłożyłem, panie, Znajdę człowieka, (kto on, mniejsza o to, Byle potrzebną oddał nam usługę) Który Vincentia z Pizy przyjmie rolę, I będzie w Padwie naszym ręczycielem Na sumy większe, niż ta, którąm przyrzekł; Tak więc twe piękne spełnią się nadzieje, I pojmiesz Biankę za zgodą jej ojca. LUCENTIO Gdyby mej Bianki kroków nie szpiegował Tak bystrym okiem kolega profesor, Byłoby dobrze ślub zawrzeć tajemny; Raz ożeniony — niech świat, co chce, gada — Na przekór światu zatrzymam, co moje. TRANIO We wszystkim, panie, dobrze się rozpatrzym, I nie zaśpimy żadnej sposobności, Starego Gremia w pole wyprowadzim, Poślemy za nim i ojca Minolę, I muzykanta, wykwintnego Licja, Na korzyść pana mojego Lucentia. Wchodzi Gremio. Ha, signor Gremio! czy wracasz z kościoła? GREMIO A kontent, jakbym ze szkoły uciekał. TRANIO Czy z panią młodą powraca pan młody? GREMIO Pan, lecz nie młody, to pan nie na żarty, Ostry i szorstki, aż mi żal dziewczyny. TRANIO Od niej zrzędniejszy? nie, to być nie może. GREMIO Tak jest; to diabeł, diabeł, żywy diabeł! TRANIO Jeśli on diabeł, to ona diablica. GREMIO Ba! ona przy nim gołąbek lub jagnię. Słuchaj, Lucentio: gdy ksiądz go zapytał, Czy on za żonę bierze Katarzynę, „Biorę, do kroćset stu tysięcy beczek”, Głośno zawołał; kapłan zadziwiony Upuścił brewiarz z swojej drżącej ręki, A gdy się schylił, żeby książkę podnieść, Takiego kuksa dał mu wariat młody, Że za brewiarzem i ksiądz się powalił: „Niechże ich teraz zbiera, kto chce,” krzyknął. TRANIO Co dziewka, kiedy ksiądz na nogi powstał? GREMIO Drżała jak listek; on klął, nogą tupał, Jak gdyby proboszcz chciał go brać na fundusz. Po rozmaitych w końcu ceremoniach, „Wina”, zawołał, „wiwat, wiwat!” krzyczał, Jak na pokładzie sternik do swych ludzi Po strasznej burzy; gdy kielich wychylił, Plusnął mętami na twarz zakrystiana, Dając za powód, że biedaka broda Zbyt rzadko rosła, chudą miała minę, Jakby prosiła o napitku męty; Potem swą żonę uchwycił za szyję, Z tak głośnym cmokiem usta jej całował, Że się po całym rozległo kościele. Świadek wszystkiego, ze wstydu uciekłem, A wiem, że za mną wszystko się ruszyło. Nikt szaleńszego nie widział małżeństwa. Lecz cicho! odgłos muzyki już słychać. / Wchodzą: Petruchio, Katarzyna, Bianka, Baptysta, Hortensjo, Grumio i Służba. / PETRUCHIO Dzięki, panowie! dzięki, przyjaciele! Wiem, że zamiarem waszym dać mi ucztę, Że ślubny bankiet suto zastawiony; Lecz interesy me nie cierpią zwłoki, Natychmiast przeto pożegnać was muszę. BAPTYSTA Jak to? chcesz jeszcze tej nocy wyjechać? PETRUCHIO Muszę wyjechać jeszcze przed wieczorem. Nie dziw się, gdybyś znał me interesy, Sam byś mnie naglił, bym co prędzej ruszał. Zacni panowie, z serca wam dziękuję, Żeście świadkami byli mego ślubu Z słodką, cierpliwą i cnotliwą żoną. Z mym teściem jedzcie, pijcie za me zdrowie, Ja muszę jechać; żegnam was raz jeszcze. TRANIO Odłóż twój odjazd choć do poobiedzia. PETRUCHIO Nie mogę. GREMIO Zrób to na moje błaganie. PETRUCHIO Nie mogę. KATARZYNA Zrób to na moje błaganie. PETRUCHIO Rad jestem bardzo — KATARZYNA Że odjazd odkładasz? PETRUCHIO Rad jestem bardzo, że prosisz, bym został; Lecz jak chcesz błagaj, chwili nie zostanę. KATARZYNA Jeśli mnie kochasz, zostań. PETRUCHIO Grumio, konie! GRUMIO Stoją gotowe; owies zjadł już konie. KATARZYNA Gdy tak, to dobrze, rób po twojej woli, Co do mnie, dzisiaj odjeżdżać nie myślę, Ni dziś, ni jutro, ale kiedy zechcę. Drzwi są otworem, tędy pańska droga; Możesz bruk zbijać, póki służą buty, Ja zaś pojadę, gdy mi przyjdzie chętka. Pięknego widzę dostałam mężulka, Gdy już w dzień ślubu taką śpiewa piosnkę. PETRUCHIO Kasiuniu droga, nie gniewaj się, proszę. KATARZYNA Będę się gniewać. Uspokój się, ojcze, Mąż mój zostanie, dopóki ja zechcę. GREMIO Ha, ha! coś mięknąć jegomość zaczyna. KATARZYNA Panowie, proszę, czas do uczty zasiąść. Łatwo, jak widzę, zbłaźni się kobieta, Jeśli jej braknie serca do oporu. PETRUCHIO Goście posłuszni będą twym rozkazom. Raczcie wykonać panny młodej wolę; Pijcie, hulajcie, popuszczajcie pasów, Za jej panieństwo spełniajcie kielichy, Bądźcie weseli — lub idźcie do diabła! Lecz moja Kasia musi ze mną jechać. Nie tup tak nóżką, ocząt nie wytrzeszczaj: Umiem być panem tego, co jest moje, A żona moja, to własność jest moja, Mój dom, me meble, spichlerz mój, me pole, Koń mój i wół mój, mój osioł, me wszystko. Tu, przy mnie stoi; kto śmie, niech jej dotknie, A największego padewskiego zucha, Co chce mnie wstrzymać, rozumu nauczę. Grumio, do szabli! śród bandy złodziei Ratuj twą panią, jeśli masz odwagę. Nie bój się, Kasiu, włosek ci nie spadnie, Będę ci tarczą przeciwko milionom. / Wychodzą: Petruchio, Katarzyna i Grumio. / BAPTYSTA Niech z Bogiem jedzie ta gołębi para! GREMIO Pękłbym od śmiechu, gdyby dłużej został. TRANIO Z szalonych małżeństw to jest najszaleńsze. LUCENTIO A ty co myślisz, pani, o twej siostrze? BIANKA Szalona sama, wzięła szalonego. GREMIO Okatarzony widzę nasz Petruchio. BAPTYSTA Drodzy sąsiedzi, choć brak państwa młodych, Aby na miejscu honorowym zasiąść, Na smacznym kąsku wiecie, że nie zbywa. Na miejscu męża niech siądzie Lucentio, A miejsce żony niech Bianka zastąpi. TRANIO Żeby się uczyć swojej przyszłej roli? BAPTYSTA Zgadłeś, Lucentio. Panowie, prosimy. Wychodzą. AKT CZWARTY SCENA I / Sala w wiejskim domu Petruchia. / / Wchodzi Grumio. / GRUMIO A niech piorun trzaśnie wszystkie zmordowane szkapy, wszystkich postrzelonych panów i wszystkie złe drogi! Czy był kiedy człowiek więcej niż ja zszargany, więcej niż ja strudzony? Ślą mnie naprzód, abym zapalał ogień, a oni później grzać się przyjeżdżają. Gdybym nie był małym garnuszkiem, co się łatwo rozgrzewa, prędzej by mi wargi do zębów przymarzły, język do podniebienia, a serce do brzucha, nim bym znalazł ogień do odtajania. Ale się rozgrzeję dmuchając na ogień, bo biorąc pod uwagę tę niepogodę, zakatarzyłby się większy ode mnie dryblas. Hej tam! Curtis! Wchodzi Curtis. CURTIS Kto mnie tam tak zmarzłym woła głosem? GRUMIO Kra lodu. Jeśli mi nie wierzysz, możesz się ślizgać po mnie od ramienia do pięty. Ognia, dobry Curtis! CURTIS Czy przyjeżdża pan ze swoją żoną, Grumio? GRUMIO Przyjeżdża, Curtis, przyjeżdża. Więc ognia! ognia! a nie lej wody na ognisko. CURTIS Czy naprawdę taka z niej sekutnica, jak powiadają? GRUMIO Była nią, Curtis, przed tymi mrozami; ale jak wiesz, zima łagodzi człowieka, kobietę i zwierzę, bo złagodziła mojego starego pana i moją młodą panią i mnie samego, kolego Curtis. CURTIS Idź do diabła, trzycalowy błaźnie! nie jestem zwierzem. GRUMIO Mam tylko trzy cale? Toć przecie twoje rogi mają przynajmniej stopę, a przynajmniej tyle co one jestem długi. Ale czy chcesz rozpalić ogień? Inaczej zaniosę na ciebie skargę do naszej pani, a wnet uczujesz zimną jej rękę za niedbalstwo w gorącej służbie. CURTIS Powiedz mi, proszę, dobry Grumio, jak tam idą rzeczy na świecie? GRUMIO Zimny to świat, mój Curtis, we wszystkich obowiązkach prócz twojego; a więc pal ogień! Zrób twoją należność, abyś dostał co ci się należy; bo pan mój i pani na pół skostniali od zimna. CURTIS Ogień już gotowy; teraz więc, dobry Grumio, rozpowiadaj mi nowiny. GRUMIO „Hej tam, Janku! słuchaj, Janku!” Masz nowin, ile zechcesz. CURTIS Zawsze widzę jesteś pełny krotofili. GRUMIO Pal ogień! Bo teraz jestem tylko pełny kataru. Gdzie kucharz? Czy wieczerza gotowa? Czy dom uprzątnięty, czy tatarak rozsypany, omieciona pajęczyna? Czy służba w nowej liberii, białych pończochach? Czy wszystkie kuchciki w niedzielnych szatach? Czy szklanki wymyte wewnątrz, a kociołki wyszorowane z zewnątrz? Czy obrus na stole? Czy wszystko w porządku? CURTIS Wszystko gotowe. Więc proszę cię, co za nowiny? GRUMIO Naprzód więc trzeba ci wiedzieć, że koń mój zmordowany, że pan mój i moja pani spadli. CURTIS Jak? GRUMIO Z siodeł w błoto. Długa o tym powieść. CURTIS Opowiedz wszystko, dobry Grumio. GRUMIO Nadstaw ucha. CURTIS Słucham. GRUMIO Trzymaj. Uderza go. CURTIS To się nazywa czuć powieść, a nie słuchać powieści. GRUMIO Dlatego też nazywa się czułą powieścią. Kułak ten był tylko ostrzeżeniem, żebyś słuchał uważnie. Więc zaczynam: imprimis, zjechaliśmy ze strasznej góry, mój pan jechał za moją panią — CURTIS Na jednym koniu? GRUMIO Co przez to rozumiesz? CURTIS No, konia. GRUMIO Więc sam opowiadaj historię. Gdybyś mi nie był przerwał, usłyszałbyś, jak się jej koń powalił, jak ona powaliła się pod konia; usłyszałbyś, w jakiej kałuży, jak się zabłociła; jak ją pod koniem zostawił, a mnie zaczął kijami okładać za to, że się koń jej potknął; jak ona brodziła po błocku, żeby go ode mnie odciągnąć; jak on klął; jak ona prosiła, ona, co nie prosiła nikogo nigdy przedtem; jak ja wrzeszczałem; jak uciekły konie; jak się zerwały jej cugle; jak straciłem moje podogonie, i wiele innych rzeczy godnych pamięci, które teraz umrą w zapomnieniu, a ty wrócisz bez znajomości świata do grobu. CURTIS Wedle takiego rachunku, większy z niego złośnik, jak z niej złośnica. GRUMIO Bądź tego pewny; jak zresztą sam się przekonasz, gdy przybędzie do domu, i ty, i najdumniejszy z was wszystkich. Ale co o tym gadać? Zawołaj Nataniela, Józefa, Mikołaja, Filipa, Waltera, Cukrołyka i resztę. Niech włosy gładko uczeszą, swoje niebieskie kurtki wyczyszczą, jednobarwne dobiorą podwiązki; niech się kłaniają lewą nogą, a niech się strzegą dotknąć włosienia pańskiej szkapy ogona, nie pocałowawszy przód własnej ręki. Czy wszyscy gotowi? CURTIS Wszyscy. GRUMIO Przywołaj ich. CURTIS Hej! czy słyszycie? Macie wyjść na spotkanie pana, aby pani przystojność okazać. GRUMIO Co mówisz o przystojności? Ma ona dosyć swojej własnej. CURTIS Kto tego nie wie? GRUMIO Ty zdajesz się nie wiedzieć, skoro wołasz na kolegów, żeby jej przystojność okazać. CURTIS Wołam ich, aby jej kredyt pomnożyć. GRUMIO Nie myśli nic od nich pożyczać! / Wchodzą Słudzy. / NATANIEL Witamy z powrotem, Grumio. FILIP Jakże zdrowie, Grumio? JÓZEF Co tam, Grumio? MIKOŁAJ Kolego Grumio! NATANIEL Jakże zdrowie, staruszku? GRUMIO Witam cię; — a u ciebie jakie zdrowie? A u ciebie, co tam, kolego? I na tym kończę pozdrowienia. Teraz, moje zuchy, czy wszystko gotowe? Czy wszystko wyczyszczone? NATANIEL Wszystko gotowe. A pan, jak daleko? GRUMIO Tylko co go nie widać; w tej chwili może zsiada z konia. Nie bądźcie więc — do stu katów! Cicho! Słyszę głos mojego pana. / Wchodzą: Petruchio i Katarzyna. / PETRUCHIO Gdzie te hultaje? Nikogo przed drzwiami, By trzymać strzemię i odebrać konie! Gdzie jest Nataniel, Grzegorz, gdzie jest Filip? WSZYSCY Tu, panie! tu, panie, tu, tu, panie! PETRUCHIO Tu, tu, tu, panie, tu, panie, tu, panie! Zakute pałki, gbury, masztalerze! Żadnej pilności, względów, ni usługi! Gdzie łotr, którego naprzód tu wysłałem? GRUMIO Tu jestem, panie, tak głupi jak wcześniej. PETRUCHIO Przeklęty chamie, pociągowa szkapo, Czy nie kazałem, byś mnie w parku czekał, I przyprowadził tych wszystkich hultajów? GRUMIO Krawiec nie skończył kurtki Nataniela, Trzewikom Ralfa brak było obcasów, Piotr nie miał sadzy uczernić kapelusz, A pochwy nie miał Waltera kordelas; Grzegorz był tylko i Adam w liberii, Resztę znalazłem jak dziadów w łachmanach, Lecz jak są, wyszli powitać cię, panie. PETRUCHIO Ruszajcie, łotry, zastawcie wieczerzę! Kilku Służących wychodzi. śpiewa „Ach, gdzie dawne moje życie!” Gdzie są — siądź, Kasiu; nie bądź takim mrukiem. Uf! jakże jestem zmęczony podróżą! Wchodzą Słudzy z wieczerzą. Kasiu, powtarzam, nie bądź takim mrukiem. Ściągnij mi buty, urwiszu, a śpiesz się. śpiewa „Ksiądz Bernardyn w pewnem mieście Od klasztoru szedł po kweście” — Łotrze przeklęty, chcesz mi nogę skręcić? Uderza go. Masz coś zarobił; ściągnij drugi lepiej! Rozjaśnij czoło, Kasiu. — Hej tam, wody! Gdzie mój bonończyk, Troil? Ruszaj zaraz, Zaproś kuzyna mego, Ferdynanda. Wychodzi Służący. Musisz go, Kasiu, poznać, pocałować. Gdzie me pantofle? doczekam się wody? Przynoszą mu miednicę. Umyj się, Kasiu, i witaj w mym domu! Służący upuszcza dzbanek. A ty nicponiu! to tak znasz ty służbę? Uderza go. KATARZYNA O, bądź cierpliwy! Zrobił to niechcący. PETRUCHIO Przeklęty bękart i łotr długouchy! No siadaj, Kasiu! wiem, że masz apetyt. Siadają. Chcesz ty, czy ja mam odmówić modlitwę? Co na półmisku? 1 SŁUŻĄCY Baranina, panie. PETRUCHIO Kto ją tu przyniósł? 1 SŁUŻĄCY Ja, panie. PETRUCHIO Spalona, Jak wszystkie wasze potrawy spalone. A psy przeklęte! Gdzie ten nicpoń kucharz? Jak śmiecie, łotry, służyć baraniną, Wiedząc od dawna, że jej znieść nie mogę? Zbierzcie półmiski i szklanki, i wszystko! Zrzuca całe nakrycie ze stołu. Nieokrzesane i głupie gawrony! Co, wy mruczycie? Ja was tu nauczę! KATARZYNA Proszę cię, mężu, nie bądź tak gwałtowny! Pieczeń jest dobra, byleś chciał skosztować. PETRUCHIO Nie, Kasiu, pieczeń sucha jak podeszwa, A suchych mięsiw doktor mi zabronił, Bo rodzą gniewy i budzą zły humor; Już popędliwi jesteśmy z natury, Lepiej więc będzie dla obojga pościć, Niźli się żywić mięsem przypieczonym. Cierpliwość! Jutro lepszy będzie obiad. Na dzisiaj, Kasiu, pośćmy dla kompanii. Teraz twój ślubny pokażę ci pokój. / Wychodzą: Petruchio, Katarzyna i Curtis. / NATANIEL Czy podobnego widziałeś co, Piotrze? PIOTR On ją zabija własnym jej humorem. / Wchodzi Curtis. / GRUMIO Gdzie pan? CURTIS W pokoju pani, gdzie jej teraz Prawiąc kazanie o wstrzemięźliwości, Klnie, wrzeszczy, tupie tak, że biedna dusza Nie wie, co mówić, na której stać nodze; Siedzi jak człowiek ze snu rozbudzony. Ale zmykajmy, bo widzę, pan wraca. Wychodzą. / Wchodzi Petruchio. / PETRUCHIO Zacząłem moje rządy politycznie, I myślę, że je szczęśliwie zakończę. Sokół mój teraz pusty ma żołądek, Głodzić go będę, póki nie unoszę, Inaczej, nigdy nie zwiąże wabika. Mam drugi sposób ułożyć maiża, By słuchał głosu swego sokolnika: Jak dzikie konie, morzyć bezsennością, Kiedy uparte srożą się i dziobią; Nic dziś nie jadła i nic jeść nie będzie, I spać nie będzie, jak dzisiaj nie spała, Bo jak w potrawach znalazłem przywary, Tak je wynajdę i w posłaniu łóżka: Tu więc materac, tam rzucę poduszkę, W jeden kąt kołdrę, w drugi prześcieradło; A naturalnie, harmider ten cały Jest troskliwości o nią tylko skutkiem: I koniec końców, nie przymruży oka. Jeśli przypadkiem znużona zadrzemie, Musi na moje obudzić się wrzaski. Tak się miłością zabijają żony, Tak ja szalony upór jej zwyciężę: O lepszym środku na złośnice wiecie? Raczcie w gazetach rozgłosić po świecie. Wychodzi. SCENA II / Padwa. — Przed domem Baptysty. / / Tranio i Hortensjo / TRANIO Powiedz mi szczerze, Licjo, czy też Bianka Może przenosić kogo nad Lucentia? Wyznaję, tkliwym strzela na mnie okiem. HORTENSJO Abyś uwierzył lepiej memu słowu Jego prelekcjom z boku się przysłuchaj. / Odchodzą na stronę. — Wchodzą: Bianka i Lucentio. / LUCENTIO Czyli korzystasz, pani, z twoich czytań? BIANKA Ty najpierw powiedz, mistrzu, co sam czytasz? LUCENTIO Czytam kochania sztukę, której uczę. BIANKA Bogdajeś mistrzem w sztuce twojej został! LUCENTIO Póki ty jesteś duszy mej mistrzynią. Wychodzą. HORTENSJO Podwójnym widzę maszerują krokiem. Czy jeszcze teraz gotów jesteś przysiąc, Że twoja Bianka nikogo na świecie Nie kocha czulej jak swego Lucentia? TRANIO O przeniewierczy ty rodzie niewieści! Wyznam ci, Licjo, bardzo mnie to dziwi. HORTENSJO Czas wyznać prawdę; ja nie jestem Licjo, Nie jestem skrzypkiem, którego mam minę; Gardziłbym sobą, gdybym chwilę dłużej Wzdychał przebrany do takiej kobiety, Co się nie waha porzucić szlachcica, By wziąć za bożka takiego wałkonia. Wiedz, panie, że się nazywam Hortensjo. TRANIO Signor Hortensjo, słyszałem ja nieraz O twych dla Bianki czułych sentymentach; Gdym jej na własne oczy widział lekkość, Za twym przykładem, jeśli mi pozwolisz, Miłości Bianki zrzekam się na zawsze. HORTENSJO Signor Lucentio, patrz, jak się całują! Ściśnij tę rękę! przed niebem przysięgam, Że więcej słowa miłości nie powiem Do tej istoty miłości niegodnej, Którą tak długo w sercu mym chowałem. TRANIO I ja przysięgam, że choćby błagała, Nigdy za moją nie wezmę jej żonę. Patrz! patrz! bezwstydna, patrz, jak się z nią pieści! HORTENSJO Z wszystkich kochanków bogdaj on jej został! Co do mnie, aby przysięgi nie złamać, Nim trzy dni miną do ołtarza wiodę Bogatą wdowę, która mnie kochała Tak długo, jak ja kochałem, szalony, Tę zalotnicę. Bądź mi zdrów, Lucentio. Nie piękna buzia, ale czułe serce Miłość mą zyska. Idę, a bądź pewny, Że mej przysiędze wierny pozostanę. / Wychodzi Hortensjo. — Zbliżają się Lucentio i Bianka. / TRANIO Piękna panienko, niech ci niebo ześle Błogosławieństwo szczęśliwych kochanków! Aniołku, gdym cię na uczynku złapał, Razem z Hortensjem wyrzekam się ciebie. BIANKA Czy to są żarty, Tranio, czy to prawda? TRANIO Prawda. LUCENTIO Więc Licja pozbyłem się wreszcie. TRANIO Na zemstę, ciepłą śpieszy pojąć wdówkę; Dzień mu wystarczy na ślub i zaloty. BIANKA Więc szczęść mu Boże! TRANIO Wnet on ją ugłaska. BIANKA Jak sam powiada. TRANIO O, wierzaj mi, pani, Kształcił się w dobrej szkole ugłaskania. BIANKA Gdzież to podobna znajduje się szkoła? TRANIO W szkole tej, pani, mistrzem jest Petruchio; Wykłada uczniom sposobów trzydzieści, Jak kiełzać humor i język niewieści. / Wbiega Biondello. / BIONDELLO O, panie, panie! tak długom czatował, Żem jak pies zbity; lecz ujrzałem w końcu, Jak schodził z góry uczciwiec staruszek, Jakbym na urząd sam go obstalował. TRANIO Co to za człowiek? BIONDELLO Kupiec albo pedant, Jedno lub drugie; w poważnej sukmanie, A w każdym ruchu ojciec żywiuteńki. LUCENTIO Co chcesz z nim zrobić? TRANIO Jeśli łatwowierny, Za czystą prawdę powieść moją weźmie, Chętnie Vincentia podejmie się roli, I jak prawdziwy Vincentio potwierdzi Wszystkie zapisy Baptyście Minoli. Idź z ukochaną, a nas zostaw samych. / Wychodzą: Lucentio i Bianka. — Wchodzi Pedant. / PEDANT Bóg z tobą, panie! TRANIO I z tobą! witamy! Czy idziesz dalej, czyś stanął u kresu? PEDANT Jestem u kresu na jakie dni dziesięć, A potem dalej, do Rzymu, a potem, Przy bożej łasce, idę do Trypoli. TRANIO A skądże rodem? PEDANT Jestem Mantuańczyk. TRANIO Co? Mantuańczyk? Uchowaj cię, Panie! Czy życiem gardzisz, żeś do Padwy przyszedł? PEDANT Życiem? Co mówisz? To nie są przelewki. TRANIO Gardłem ma płacić każdy Mantuańczyk, Który się waży w Padwie stanąć nogą. Nie znasz powodu? Na wasze okręty W Wenecji książę położył embargo, A przez nienawiść do waszego księcia Krwawy ten wyrok publicznie ogłosił. Gdybyś godzinę prędzej był tu przyszedł, Byłbyś to słyszał sam na własne uszy. PEDANT Tym gorsze, panie, moje położenie, Że mam z Florencji ważne z sobą weksle, Które koniecznie tu mam prezentować. TRANIO Ja ci przez grzeczność oddam tę usługę, W dodatku dobrą pomogę ci radą. Powiedz mi, proszę, czyś był kiedy w Pizie? PEDANT Jakie sto razy zwiedzałem to miasto, Obywateli swych słynne powagą. TRANIO Czyli nie znałeś tam czasem Vincentia? PEDANT Nie, sam go nie znam, lecz znam jego imię, Jak największego w mieście tym bogacza. TRANIO Jest to mój ojciec, żeby wyznać prawdę, Jest między wami pewne podobieństwo. BIONDELLO na stronie Jak między jabłkiem a między ostrygą. TRANIO Żeby kosztowne twe ratować życie, Chcę ci dopomóc, dla jego miłości; Uważaj tylko, co za traf szczęśliwy, Że masz podobne rysy do Vincentia! Przybierz więc jego imię i powagę, A w moim domu chętną przyjm gościnność; Pamiętaj tylko dobrze grać twą rolę. Wszak mnie rozumiesz? Będziesz u mnie mieszkał, Póki spraw twoich w Padwie nie załatwisz. Przyjmij ofiarę, jeśli ci po myśli. PEDANT Przyjmuję z serca; odtąd dla mnie będziesz Zbawcą wolności mojej, mego życia. TRANIO Nie traćmy czasu. Powiem ci nawiasem, Że mego ojca czekamy co chwila, Ażeby ślubny mój podpisał kontrakt Z córką pewnego Baptysty Minoli. Później obszerniej o tym pogadamy, Tymczasem idźmy, żebyś ubiór zmienił. Wychodzą. SCENA III / Pokój w domu Petruchia. / / Katarzyna i Grumio / GRUMIO Nie, pani, nie śmiem; on mnie zabić gotów. KATARZYNA Coraz jawniejsza złość jego, ma krzywda. Po to mnie pojął, aby mnie zagłodzić? U drzwi mojego ojca każdy żebrak Na pierwsze słowo dostaje jałmużnę, Odepchniętego każdy sąsiad przyjmie; A ja, com nigdy nie umiała prosić, Com nigdy prosić nie potrzebowała, Z głodu umieram, a od bezsenności Kołowacieję; przekleństwem mnie budzi, Karmi krzykami, a co mnie oburza, Wszystko pod czułej miłości pozorem, Jakby snu chwila, chleba okruszyna Zaraz mnie miały razić apopleksją. Idź, proszę, przynieś mi trochę pokarmu, Przynieś, co znajdziesz, wszystko będzie dobre. GRUMIO Co mówisz, pani, o wołowych nogach? KATARZYNA Wielki rarytas! przynieś je co prędzej. GRUMIO To choleryczna zda mi się potrawa. Ale na przykład flaki przysmażane? KATARZYNA Wielki przysmaczek! przynieś mi je, proszę. GRUMIO Ale i flaki mogą żółć poburzyć. A gdyby pieczeń wołowa z musztardą? KATARZYNA To ulubiona moja jest potrawa. GRUMIO Tylko musztarda, rzecz rozpalająca. KATARZYNA To bez musztardy przynieś wołowinę. GRUMIO Ni myśleć o tym; przyniosę musztardę, Lub bez musztardy nie ma wołowiny. KATARZYNA To przynieś jedno lub drugie, cokolwiek. GRUMIO A więc musztardę, lecz bez wołowiny. KATARZYNA Idźże do diabła, zwodny kusicielu! Bije go. Co chcesz mnie karmić potraw nazwą samą. Przepadnij, zdrajco, i wszyscy, co z tobą Śmiecie się moim cierpieniom urągać! Precz z moich oczu! precz stąd, niewolniku! / Wchodzą: Petruchio z mięsem na talerzu i Hortensjo. / PETRUCHIO No, co tam, Kasiu, czemu tak posępna? HORTENSJO Jak się masz pani? KATARZYNA Niepodobna gorzej. PETRUCHIO Nabierz więc ducha, spójrz na mnie wesoło! Patrz tylko, duszko, jak jestem troskliwy, Patrz, własną ręką przysmak ten warzyłem. Stawia półmisek na stole. Na wdzięczność, Kasiu, sądzę, żem zarobił. Co? ani słowa? Rzecz ci nie do smaku, I praca moja na nic się nie zdała. do sługi: Zabierz półmisek. KATARZYNA Nie, zostaw go, proszę. PETRUCHIO Lada usługa wdzięcznością się płaci: Nim mięsa dotkniesz, podziękuj mi przódy. KATARZYNA Dziękuję, panie. HORTENSJO Fe, wstydź się, Petruchio! Siadajmy, pani, ucztę twą podzielę. PETRUCHIO na stronie Jeśli mnie kochasz, Hortensjo, zjedz wszystko. głośno Bogdaj ten obiad na dobre ci wyszedł! Zajadaj smacznie, a potem, serduszko, Pojedziem hucznie do twojego ojca, I będziem hulać jak za dobrych czasów, W jedwabnych sukniach i złotych pierścionkach, Kryzach, falbanach, rękawkach, koronkach; Wspaniały wachlarz i szarfy jak tęcze, I bursztynowe na rękach obręcze, Naszyjnik z pereł, szale i manele, I Bóg wie jeszcze jakie ceregiele. Skończyłaś? Krawiec czeka już gotowy W jedwab cię owić od stopy do głowy. Wchodzi Krawiec. No, krawcze, pokaż twoje kosztowności. Wchodzi Kramarz. Pokaż nam suknie. — Co nam waść przynosisz? KRAMARZ Obstalowany przez pana kapelusz. PETRUCHIO To widzę, formę brałeś na miseczce; Na honor, czysty talerz z aksamitu. Fe! to rzecz brudna, szpetna, nieprzystojna, Coś na kształt muszli, łupiny orzecha; Dla dziecka cacko, albo kapelusik. Precz z czupiradłem! przynieś co większego. KATARZYNA Nie chcę większego; taka teraz moda, Taki kapelusz wszystkie noszą panie. PETRUCHIO Żebyś go wdziała, musisz najpierw zostać Łagodną, słodką, jak przystało pani. HORTENSJO na stronie To na kapelusz długo będzie czekać. KATARZYNA Sądzę, że wolno mi jest jeszcze mówić; Słuchaj, co mówię: nie jestem już dzieckiem; Lepszym od ciebie powiedziałam prawdę, Gdy jej nie możesz słuchać — zatkaj uszy. Język wypowie gniew mojego serca, Albo mi serce od gniewu tu pęknie, Wolę więc najpierw w słowach bez ogródki Ostatnich granic wolności dosięgnąć. PETRUCHIO Masz rację, Kasiu, to nie jest kapelusz, To pasztetowa nakrywka z jedwabiu. Lubię cię za to, że go ty nie lubisz. KATARZYNA Lub mnie, lub nie lub, ja lubię kapelusz, I mieć go będę, lub nie chcę żadnego. Kramarz wychodzi. PETRUCHIO Mówisz o sukni? Krawcze, pokaż suknię. Wszechmocny Boże! cóż to za straszydło? Cóż to jest? rękaw? To raczej armata. Z góry i z dołu w pasztet wykrojony, A dziurek, kółek, rozporków w nim więcej, Niż na fajerce w sklepie golibrody. Do kroć tysięcy! krawcze, jak to zowiesz? HORTENSJO na stronie Widzę, że suknia pójdzie z kapeluszem. KRAWIEC Kazałeś, panie, piękną uszyć suknię, Wedle najlepszej i najnowszej mody. PETRUCHIO Prawda, kazałem; lecz czy zapomniałeś, Że nie kazałem sukni modnie popsuć? Zmykaj do domu i skacz przez rynsztoki, Bo będziesz skakał bez mej klienteli; Nie chcę twej sukni, rób z nią, co sam zechcesz. KATARZYNA Modniejszej sukni nie widziałam jeszcze, Lepszego tonu, albo z lepszym gustem. Chciałbyś, jak widzę, lalkę ze mnie zrobić. PETRUCHIO To prawda, chciałby zrobić lalkę. KRAWIEC Jejmość powiada, że to ty, panie, chciałbyś zrobić z niej lalkę. PETRUCHIO Łżesz, mości nitko, łżesz, mości naparstku, Łokciu, półłokciu, ćwierćłokciu i calu, Ty pchło, ty gnido, ty zimowy świerszczu! W mym domu motek nici mi junaczy! Precz stąd, łachmanie, dokładku, okrawku, Lub cię tak własnym twoim zmierzę łokciem, Że póki życia będziesz mnie pamiętał! Ja ci powiadam, żeś jej suknię popsuł. KRAWIEC Mylisz się, panie, suknia jest uszyta Wedle rozkazów wydanych majstrowi, Które mu Grumio w twym przyniósł imieniu. GRUMIO Jam mu materię poniósł, nie rozkazy. KRAWIEC Ale jak chciałeś, by suknię uszyto? GRUMIO Rzecz naturalna, igłą i niciami. KRAWIEC A czy nie w takim pragnąłeś ją kroju? GRUMIO Słuchaj, wszak już niejedną sztukę materii przemierzyłeś? KRAWIEC Prawda. GRUMIO Mnie tylko nie mierz oczyma; niejednemu junaczyłeś, mnie tylko nie junacz! Powtarzam ci, że twojemu majstrowi nakazałem, żeby suknię skroił, nie żeby ją krajał na kawałki; czego kłamiesz? KRAWIEC Patrz tylko, przynoszę na świadectwo notę nakazanego kroju. PETRUCHIO Czytaj! GRUMIO Nota bezczelnie kłamie, jeśli powiada, że ja to powiedziałem. KRAWIEC / czyta / „*Imprimis, suknia z przestronnym stanikiem*” — GRUMIO Panie, jeśli powiedziałem z przestronnym stanikiem, zaszyj mnie w jej spódnicę i bij mnie na śmierć kłębkiem szarych nici. Powiedziałem suknię. PETRUCHIO Czytaj dalej! KRAWIEC / czyta / „*Z wąskim, okrągłym kołnierzykiem*” — GRUMIO Przyznaję się do kołnierzyka. KRAWIEC / czyta / „*Z bufiastym rękawem*” — GRUMIO Przyznaję się do dwóch rękawów. KRAWIEC / czyta / „*Rękawy ciekawie skrojone*” — PETRUCHIO A tu właśnie jest łotrostwo. GRUMIO Omyłka druku, panie, panie, omyłka druku. Nakazałem, żeby rękawy były naprzód skrojone, a zaraz potem zszyte; a tego ci dowiodę, nie zważając na to, że mały twój palec zbrojny jest w naparstek. KRAWIEC Co mówię, szczera jest prawda, a gdybym cię miał tam, gdzie wiem, musiałbyś się przyznać do wszystkiego. GRUMIO Jestem na twoje rozkazy; weź twój rachunek, daj mi twój łokieć, a nie oszczędzaj mnie wcale. HORTENSJO Przez Boga żywego, Grumio, to trochę zbyt nierówne warunki! PETRUCHIO Krótko mówiąc, ta suknia nie dla mnie. GRUMIO Masz pan rację, to suknia dla pani. PETRUCHIO Weź ją, niech twój majster robi z nią, co mu się podoba. GRUMIO Nie rób tego, hultaju, jeśli dbasz o życie; niech twój majster robi z suknią pani, co mu się podoba. PETRUCHIO Cóż to, mopanku, co ci się roi po głowie? GRUMIO O, panie! głębsza, niż sądzisz, myśl moja; Niech majster z suknią pani co chce robi! Uchowaj, Boże! PETRUCHIO na stronie Dopilnuj, Hortensjo, By krawiec dostał za suknię należność! głośno Weź ją i zmykaj; ani słowa więcej. HORTENSJO Krawcze, za suknię jutro ci zapłacę. Niech cię gorącość jego nie obraża; Wracaj, a twemu poleć mnie majstrowi. Wychodzi Krawiec. PETRUCHIO Kasiu, jedziemy do twojego ojca, Tak jak jesteśmy w sukniach niepozornych; W skromnym odzieniu kieszeń będzie dumna, Bo myśl bogata bogactwem jest ciała. Jak słońce chmury najgęstsze przenika, Tak honor świeci i pod łachmanami; Kto nad skowronka chciałby przenieść kraskę, Że nosi pióra piękniej malowane? Kto by węgorza oddać chciał za węża, Bo oko bawi skóry swej cętkami? Nie, dobra Kasiu, i tyś nie jest gorsza, Choć falbanami suknia ci nie furka. Jeśli to hańbą w twych się wyda oczach, Zwal wszystko na mnie. Dalej więc! wesoło Do domu ojca twego jedźmy hulać. Gdzie moi ludzie? Każ im poprowadzić Na koniec długiej alei rumaki, Bo tam dopiero siodeł dosiądziemy. Która godzina? Jeszcze siódmej nie ma — Przyjedziem właśnie w godzinę obiadu. KATARZYNA Mylisz się, panie, już wybiła druga: Może nie zdążym nawet na wieczerzę. PETRUCHIO Musi być siódma, nim konia dosiądę. Niech co chcę mówię, robię, albo myślę. Musisz się zawsze sprzeciwiać. — Odejdźcie; Nie jadę dzisiaj, lub, jeśli pojadę, To być godzina musi, którą mówię. HORTENSJO Ten zuch chce nawet słońcu rozkazywać! / Wychodzą. / SCENA IV / Padwa. — Przed domem Baptysty. / / Tranio i Pedant przebrany za Vincentia / TRANIO To jest dom, panie; chcesz, żebym zawołał? PEDANT Rzecz naturalna: Jeśli się nie mylę, Baptysta może przypomina sobie, Jak przed dwudziestu laty pod Pegazem W pięknej Genui mieszkaliśmy razem. TRANIO Właśnie. Bądź baczny, abyś w każdym kroku Dawał świadectwo ojcowskiej powadze. Wchodzi Biondello. PEDANT Nie troszcz się o to. Sługa twój nadchodzi; Byłoby dobrze i jemu dać lekcję. TRANIO O, bądź spokojny. Mopanku Biondello, Radzę ci pilnie twej doglądać służby, Jakby prawdziwy stał tutaj Vincentio. BIONDELLO To moja sprawa. TRANIO Czy już dopełniłeś Twego poselstwa do signor Baptysty? BIONDELLO Wie, że twój ojciec był wczoraj w Wenecji; Dziś czekasz w Padwie na jego przybycie. TRANIO Zuch z ciebie chłopak; weź to na napiwek. Widzę Baptystę; przybierz minę ojca. Wchodzą: Baptysta i Luncencjo. Signor Baptysta, szczęśliwe spotkanie! do Pedanta To właśnie szlachcic, o którym mówiłem. Pokaż się teraz moim dobrym ojcem, I daj mi Biankę za moją spuściznę. PEDANT Powoli, synku! Mości dobrodzieju, Interesami do Padwy przygnany, Aby zaległe długi tu pościągać, Z ust mego syna Lucentia słyszałem O sprawie wielkiej dla obu nas wagi, O sentymentach jego dla twej córki. Zważając, panie, dobre twoje imię, I miłość jego dla twej córki Bianki, I jej wzajemność, aby krótko skończyć, Jak dobry ojciec nie robię trudności, I na małżeństwo daję przyzwolenie. Jeśli z twej strony nie będzie oporu, Myślę, że kontrakt trudności nie dozna, Bo bez wahania przyjmuję warunki, Które ten związek szczęśliwy skojarzą. Z takimi ludźmi, jak ty, mości panie, Drobne skrupuły nie byłyby w porę: Signor Baptysta zbyt dobrze jest znany. BAPTYSTA Dozwól mi, panie, kilka słów powiedzieć: Lubię otwartość twoją i twą zwięzłość. Wielka w tym prawda, że twój syn Lucentio Córkę mą kocha, a jego ma córka, Albo wybornie kryją swe uczucia. Jeśli więc, panie, publicznie oświadczasz, Że po ojcowsku z twym postąpisz synem, Wiano uczciwe córce mej zapiszesz, Rzecz jest skończona, małżeństwo zawarte; Twemu synowi chętnie daję córkę. TRANIO Dzięki ci, panie! Gdzie teraz najlepiej Przywieść do skutku nasze zrękowiny, I formalności kontraktu dopełnić? BAPTYSTA Byle nie w moim domu; wiesz, Lucentio, Że ściany mają uszy, a w mym domu Sług jest czereda; przy tym stary Gremio Wciąż na podsłuchach; mógłby nam przeszkodzić. TRANIO Więc, jeśli łaska, to w moim mieszkaniu. U mnie też ojciec mój gościną stanął; Wszystko tej nocy zrobimy cichaczem. Ty, panie, poślij sługę po twą córkę, Ja zaś mojego ślę po notariusza. Martwi mnie tylko, że przez zbytni pośpiech Lichą wam dzisiaj wieczerzę zastawię. BAPTYSTA Przyjmuję projekt. Kambio, śpiesz do domu, I powiedz Biance, niech się przygotuje. Jeśli chcesz, możesz wszystko jej wyjawić, Że dziś Lucentia ojciec w Padwie stanął, Że pewno będzie małżonką Lucentia. LUCENTIO Ja bogów proszę, ażeby nią była! TRANIO Daj pokój bogom; idź, a nie trwoń czasu. Signor Baptysta, pokażę wam drogę. Na jednej musisz przestać dziś potrawie, Lecz naprawimy wszystko w Pizie. BAPTYSTA Idźmy! Wychodzą: Tranio, Pedant i Baptysta. BIONDELLO Kambio! LUCENTIO Co chcesz powiedzieć, Biondello? BIONDELLO Czy widziałeś, jak pan mój mrugał na ciebie i uśmiechał się? LUCENTIO Cóż stąd, Biondello? BIONDELLO Nic wcale. Lecz zostawił mnie za sobą, aby wytłumaczyć znaczenie i morał jego mrugań i znaków. LUCENTIO Słucham, moralizuj. BIONDELLO Tak więc stoją rzeczy: Baptysty jesteśmy pewni, póki rozmawia z fałszywym ojcem o fałszywym synu. LUCENTIO A potem? BIONDELLO Masz przyprowadzić jego córkę na wieczerzę. LUCENTIO A co dalej? BIONDELLO Stary proboszcz od świętego Łukasza czeka na ciebie w kościele gotowy o każdej godzinie. LUCENTIO Jaki wyciągasz z tego sens moralny? BIONDELLO Nie mogę powiedzieć. Zważaj, że gdy oni zajęci wymianą fałszywych zapewnień, ty możesz zapewnić sobie córkę cum privilegio ad imprimendum solum. Więc do kościoła; weź księdza, zakrystiana i potrzebnych uczciwych świadków. Jeśli nie czekasz na to, zrób inaczej: Lecz wiem, kto Bianki nigdy nie zobaczy. Chce wychodzić. LUCENTIO Biondello, słuchaj! BIONDELLO Nie mogę zostać dłużej. Znałem dziewczynę zaślubioną jednego popołudnia, gdy poszła do ogrodu szukać pietruszki na faszerowanie królika; możesz to samo zrobić i ty, panie; więc żegnam! Mój pan kazał mi śpieszyć do świętego Łukasza i uprzedzić proboszcza, aby był gotowy na twoje przyjęcie, gdy przyjdziesz tam z twoim dodatkiem. / Wychodzi. / LUCENTIO Zrobię tak, jeśli zgodne to z jej wolą. Gdy ona chętna, jak mogę się wahać? Co bądź wypadnie, śpieszę — a źle będzie, Jeżeli Kambio bez niej tu powróci. Wychodzi. SCENA V / Publiczna droga. / / Petruchio, Katarzyna i Hortensjo / PETRUCHIO Na Boga, śpieszmy ku domowi ojca. Jak miłym światłem księżyc wszystko oblał! KATARZYNA Księżyc? to słońce, nie księżyc nam świeci. PETRUCHIO Ja utrzymuję, że to blask księżyca. KATARZYNA A ja wiem dobrze, że to jest blask słońca. PETRUCHIO Na syna matki mojej, mnie samego, To będzie księżyc, gwiazda, lub co zechcę, Nim ruszę krokiem do twojego ojca. Wciąż sprzeciwianie! nic jak sprzeciwianie! HORTENSJO Przystań na wszystko lub się stąd nie ruszym. KATARZYNA Proszę cię, jedźmy, gdy już tu jesteśmy, A niech to będzie, co chcesz: księżyc, słońce, Nawet łojowa świeczka, jeśli żądasz. Odtąd, przysięgam, zgodzę się na wszystko. PETRUCHIO To księżyc, mówię. KATARZYNA Wiem, że to jest księżyc. PETRUCHIO Kłamiesz, to słońce jest błogosławione. KATARZYNA A więc niech będzie Bóg błogosławiony, Błogosławione że świeci nam słońce. Lecz to nie słońce, gdy powiesz, że nie jest; Księżyc się zmienia tak jak twoje myśli, Tak zwać się będzie, jakie dasz mu imię, Dla Katarzyny będzie tym, czym zechcesz. HORTENSJO Petruchio! naprzód! bo wygrana bitwa. PETRUCHIO Naprzód! tak kula toczyć się powinna, Lada zawadzie nie dając się skręcić. Lecz cicho! kogóż to widzę przed sobą. Wchodzi Vincentio w podróżnym ubiorze. do Vincentia Dzień dobry, piękna pani! dokąd droga? Kasiu, cukierku, powiedz, czyli kiedyś Równie urodną widziałaś szlachciankę? Mleko z różami na licach jej walczy, A gwiazd jaśniejszych nie znajdziesz na niebie, Niż te źrenice dwie na boskiej twarzy. O piękna dziewko, raz jeszcze cię witam! Dla jej urody pocałuj ją, Kasiu. HORTENSJO Gotów do szaleństwa przyprowadzić tego człowieka chcąc zrobić z niego kobietę. KATARZYNA Ty pączku młody, piękny, świeży, wonny, Dokąd tak śpieszysz? gdzie twoje mieszkanie? Szczęśni rodzice tak pięknego dziecka! A mąż szczęśliwszy, któremu cię niebo Za towarzyszkę słodką przeznaczyło! PETRUCHIO Kasiu, czy ci się w głowie przewróciło? To starzec zwiędły, wyschły, pomarszczony, A nie dziewczyna, za którą go bierzesz. KATARZYNA Przebacz, staruszku, oczu mych pomyłkę. Olśnionej zbytnim blaskiem tego słońca, Wszystko, co widzę, zielone się zdaje. O, teraz widzę postać twą poważną; Przebacz mi, proszę, błąd mój mimowolny. PETRUCHIO Przebacz, dziaduniu, a racz nam powiedzieć, Dokąd tak śpieszysz; jeśli w jedną stronę, Chętnie przyjmiemy twoje towarzystwo. VINCENTIO Panie mój, i ty, krotofilna pani, Zdziwiony waszym pierwszym powitaniem, Powiem wam, że się nazywam Vincentio, Że mieszkam w Pizie, a do Padwy jadę, Aby tam syna mojego odwiedzić, Którego długie nie widziałem czasy. PETRUCHIO Jego nazwisko? VINCENTIO Zowie się Lucentio. PETRUCHIO Dla twego syna szczęśliwe spotkanie. Przez wzgląd na wiek twój i na mocy prawa Mogę cię teraz ojcem moim nazwać, Bo siostra damy tej, a mojej żony, W tej chwili żoną jest twojego syna. Niech cię to, ojcze, ni smuci, ni dziwi, Bo masz synową piękną i cnotliwą, Z zacnego rodu i z dobrym posagiem, A wychowanie zrobiło ją godną Małżeństwa choćby pierwszego magnata. Więc pozwól, niech cię uściskam, Vincentio! Śpieszmy się! twoje do Padwy przybycie Niemałą będzie dla syna uciechą. VINCENTIO Czy prawdę mówisz? czy też dla zabawy, Zwyczajem wielu wesołych podróżnych, Stroisz żarciki z ludzi, których spotkasz? HORTENSJO Wierzaj mi, ojcze, wszystko to jest prawda. PETRUCHIO Niedługo sam się o prawdzie przekonasz, Bo widzę, że cię pierwsze powitanie Trochę nieufnym względem nas zrobiło. Wychodzą: Petruchio, Katarzyna i Vincentio. HORTENSJO Dzięki, Petruchio! dodałeś mi serca. A więc do wdówki! gdy się zechce srożyć, Tyś mnie nauczył, jak jarzmo jej włożyć. Wychodzi. AKT PIĄTY SCENA I / Padwa. — Przed domem Lucentia. / / Z jednej strony wchodzą: Biondello, Lucentio i Bianka, z drugiej przechodzi Gremio. / BIONDELLO Cicho a prędko, panie, bo ksiądz już gotowy. LUCENTIO Lecę, Biondello; lecz możesz być w domu potrzebny, idź zatem. BIONDELLO Nie, na uczciwość, dopóki was nie zobaczę w kościele; wrócę potem do pana, jak będę mógł najśpieszniej. / Wychodzą: Lucentio, Bianka i Biondello. / GREMIO Dziwne, że Kambio jeszcze nie przychodzi. / Wchodzą: Petruchio, Katarzyna, Vincentio i Służba. / PETRUCHIO Oto drzwi, panie, to jest dom Lucentia; Dom mego ojca leży trochę dalej, Śpieszno mi przybyć, więc cię tu zostawiam. VINCENTIO Wpierw musisz ze mną spełnić puchar wina; Z góry ci dobre zapewniam przyjęcie, Nie braknie pewno i dobrego kąska. Stuka. GREMIO Zbyt są w tym domu zatrudnieni; radzę ci stukać głośniej. / Pokazuje się Pedant w oknie. / PEDANT Kto stuka, jakby wysadzić chciał wrota? VINCENTIO Czy signor Lucentio jest w domu? PEDANT Jest w domu, ale mówić z nim teraz nie można. VINCENTIO A gdyby mu kto przyniósł jakie sto lub dwieście funtów na hulankę? PEDANT Zatrzymaj twoje sto funtów w kieszeni; nie potrzebuje on ich wcale, dopóki ja żyję. PETRUCHIO Czy ci nie mówiłem, że syn twój podbił wszystkie serca w Padwie? Słuchaj mnie, panie; aby niepotrzebnie czasu nie trwonić, powiedz, proszę, signorowi Lucentio, że ojciec jego przybywa z Pizy, i czeka przed drzwiami, chcąc się z nim rozmówić. PEDANT Kłamiesz; ojciec jego już przybył do Padwy i z tego okna na was patrzy. VINCENTIO To ty jesteś jego ojcem? PEDANT Ja, panie; tak przynajmniej matka jego utrzymuje, jeśli mogę jej wierzyć. PETRUCHIO / do Vincentia / Jak to, mości panie? to wyraźne hultajstwo brać drugiego imię. PEDANT Aresztuję tego hultaja; chce widocznie kogoś w tym mieście otumanić pod moim nazwiskiem. / Wchodzi Biondello. / BIONDELLO Widziałem ich razem w kościele. Szczęść im Boże w żegludze! — Ale kogóż to widzę? Stary pan mój Vincentio. Zginęliśmy! przepadliśmy! VINCENTIO / spostrzegając Biondella / Pójdź tu sam, wisielcze! BIONDELLO Spodziewam się, panie, że wolny jest wybór. VINCENTIO Pójdź tu sam, hultaju! czy mnie zapomniałeś? BIONDELLO Czy cię zapomniałem, panie? Uchowaj Boże! nie mogłem cię zapomnieć, bo cię, jak żyję, nie widziałem. VINCENTIO Jak to, wierutny łotrze? nigdy nie widziałeś Vincentia, ojca twojego pana? BIONDELLO Mojego starego, uczciwego starego pana? widziałem, panie; patrz, jak się nam z okna przygląda. VINCENTIO Czy tak, mopanku? / Bije Biondella. / BIONDELLO Rety! rety! rety! jakiś wariat chce mnie zamęczyć. / Wybiega. / PEDANT Na pomoc, synu! na pomoc, signor Baptysta! / Znika z okna. / PETRUCHIO Proszę cię, Kasiu, odejdźmy na stronę; czekajmy końca tego sporu. / Odchodzą na stronę. / / Wychodzą na ulicę Pedant, Baptysta, Tranio i słudzy. / TRANIO Kto jesteś, panie, że śmiesz bić mojego sługę? VINCENTIO Kto jestem, panie? powiedz mi raczej, kto ty jesteś, panie? O nieśmiertelne bogi! Co za łotr wymuskany! jedwabny spencer! aksamitne spodnie! płaszcz szkarłatowy! spiczasty kapelusz! O, jestem zrujnowany, jestem zrujnowany! Kiedy ja w domu, jak dobry gospodarz, oszczędzam, syn mój i mój sługa trwonią całą moją fortunę na uniwersytecie. TRANIO Co chcesz powiedzieć? Co to ma znaczyć? BAPTYSTA Czy to czasem nie jaki lunatyk? TRANIO Wyglądasz z miny i ubioru na uczciwego starego szlachcica, a słowa twoje dowodzą, że jesteś wariatem. Co ci do tego, że się ubieram w perły i złoto? Dzięki mojemu dobremu ojcu, mam na to fundusze. VINCENTIO Twojemu ojcu, hultaju? Ojciec twój robi żagle w Bergamo. BAPTYSTA Mylisz się, panie, mylisz się, panie. Powiedz mi, proszę, jak sądzisz, że się nazywa? VINCENTIO Jak się nazywa? Jakbym nie znał jego nazwiska; wychowałem go od trzyletniego dziecka; nazywa się Tranio. PEDANT Precz stąd, precz stąd, szalony ośle! on nazywa się Lucentio, to syn mój jedynak, dziedzic włości należących do mnie, signora Vincentio. VINCENTIO Lucentio! toć on zamordował swojego pana! aresztujcie go! rozkazuję wam w imieniu księcia. — O mój synu, mój synu! Powiedz mi, łotrze, gdzie syn mój Lucentio? TRANIO Zawołajcie komisarza! Wchodzi Sługa z Komisarzem. Poprowadź tego szalonego łotra do aresztu. Ojcze Baptysto, dopilnuj, żeby się nam nie wymknął. VINCENTIO Mnie poprowadzić do aresztu? GREMIO Zatrzymaj się, komisarzu, człowiek ten nie pójdzie do aresztu. BAPTYSTA Próżna gadanina, signor Gremio; powtarzam: prowadź go do aresztu! GREMIO Daj baczność, signor Baptysta, żebyś się w tej sprawie na dudka nie wystrychnął. Ja przysiąc jestem gotów, że to jest prawdziwy Vincentio. PEDANT Przysiąż, jeśli śmiesz. GREMIO Nie, nie śmiem przysiąc. TRANIO Więc powiedz także, że ja nie jestem Lucentio. GREMIO Co do ciebie, wiem z pewnością, że jesteś signor Lucentio. BAPTYSTA Precz z tym gadułą! do aresztu! VINCENTIO I tu cudzoziemców turbować tak można! O łotrze potworny! / Wchodzą: Biondello, Lucentio i Bianka. / BIONDELLO Zginęliśmy! patrz, czy go tam widzisz? Wyprzyj się go, wyprzysiąż się go! albośmy wszyscy przepadli! LUCENTIO klęka Przebacz mi, ojcze! VINCENTIO Słodki syn mój żyje! / Biondello, Tranio i Pedant uciekają. / BIANKA klęka Przebacz mi, ojcze! BAPTYSTA W czymżeś przewiniła? Gdzie jest Lucentio? LUCENTIO Lucentio tu stoi, Syn prawdziwego Vincentia prawdziwy, Który w kościele córkę twą poślubił, Gdy tu fałszywy łudził cię Lucentio. GREMIO Toć jest świadkami stwierdzony spisek, aby wszystkich nas oszukać. VINCENTIO A gdzie się podział łotr przeklęty, Tranio, Który mi stawić tak krnąbrnie się ważył? BAPTYSTA Jak to? Mów jasno, czy to nie mój Kambio? BIANKA Kambio się teraz na Lucentia zmienił. LUCENTIO Wszystkie te cuda dziełem są miłości. Miłość dla Bianki w Trania mnie zmieniła, A Tranio w mieście rolę mą odgrywał, Aż mi na koniec udało się przybić Do lubej szczęścia mojego przystani. Co Tranio robił, robił na mój rozkaz, I przez wzgląd na mnie, ojcze, wszystko przebacz. VINCENTIO Rozetnę nos temu łotrowi, który do aresztu chciał mnie posłać. BAPTYSTA do Lucentia Ale jak to, panie, zaślubiłeś moją córkę, nie pytając o moje pozwolenie? VINCENTIO Nie trwóż się, panie, rzecz całą załatwię, Niech się wprzód tylko na łotrze tym pomszczę. / Wychodzi. / BAPTYSTA A ja wprzód zgłębię hultajstw tych tajniki. Wychodzi. LUCENTIO Nie blednij, droga, ojciec twój przebaczy. / Wychodzą: Lucentio i Bianka. / GREMIO Zostałem z niczym; za drugimi śpieszę — Straciłem wszystko — ucztą się pocieszę. Wychodzi. / Petruchio i Katarzyna występują na przód sceny. / KATARZYNA Idźmy zobaczyć, jak się wszystko skończy. PETRUCHIO Chętnie, lecz najpierw pocałuj mnie, Kasiu. KATARZYNA Co? na ulicy? PETRUCHIO Alboż się mnie wstydzisz? KATARZYNA Nie ciebie, ale całować się wstydzę. PETRUCHIO Chcesz więc do domu, jak z wszystkiego wnoszę. KATARZYNA Już dam ci całus, tylko zostań, proszę. PETRUCHIO Słodka Kasiuniu, lubię cię i chwalę; Boć lepiej późno, aniżeli wcale. Wychodzą. SCENA II / Pokój w domu Lucentia. / / Zastawiona uczta. — Wchodzą: Baptysta, Vincentio, Gremio, Pedant, Lucentio, Bianka, Petruchio, Katarzyna, Hortensjo i Wdowa. Tranio, Biondello, Grumio i inni służą. / LUCENTIO Choć nie bez trudów, przyszło do harmonii; Więc czas, gdy krwawa skończyła się wojna, Śmiać się z minionych trosk i niebezpieczeństw. Kochana Bianko, pozdrów mego ojca, Ja równie chętnie twojego powitam. Bracie Petruchio, siostro Katarzyno, I ty, Hortensjo, z kochaną twą wdową, Spłaćcie me dobre chęci apetytem. Deser dopełni, co uczcie mej brakło. Siadajcie, proszę, przy dobrym jedzeniu Nie zapomnijmy też o pogawędce. Siadają do stołu. PETRUCHIO A więc siadajmy i jedzmy a jedzmy. BAPTYSTA Synu Petruchio, tak w Padwie traktują. PETRUCHIO Wszystko jest dobre, co wychodzi z Padwy. HORTENSJO Niech się to sprawdzi dla obu nas dobra! PETRUCHIO Hortensjo, widzę, swej boi się wdowy. WDOWA Jak to, czy takie ze mnie jest straszydło? PETRUCHIO Mimo dowcipu źle mnie zrozumiałaś; Chciałem powiedzieć, że on drży przed tobą. WDOWA Kto zawrót czuje, mówi: świat się kręci. PETRUCHIO Niezgorszy wykręt. KATARZYNA Jaka myśl twa, pani? WDOWA Gdy z nim poczęłam — PETRUCHIO Co? poczęłaś ze mną? Słyszysz, Hortensjo? HORTENSJO Moja wdowa mówi, Że z ciebie wnosząc, myśleć tak poczęła. PETRUCHIO Wyznaję, pięknie błąd jej naprawiłeś: O dobra wdówko, pocałuj go za to. KATARZYNA Kto zawrót czuje, mówi: świat się kręci; Czy mogę prosić o wytłumaczenie? WDOWA Mąż twój dostawszy za żonę dragona, Myśli, że taką i Hortensja żona. Wiesz teraz, pani, jakie miałam myśli. KATARZYNA Chude i płaskie — WDOWA Bo były o tobie. KATARZYNA To się od ciebie, widzę, zaraziłam. PETRUCHIO Nuż na nią, Kasiu! HORTENSJO Nuże na nią, wdówko! PETRUCHIO Sto grzywien, że ją ma Kasia powali. HORTENSJO To rzecz jest moja. PETRUCHIO Mówisz, jakby sędzia. A więc, kolego, piję twoje zdrowie. Pije. BAPTYSTA Co mówi Gremio na tę bystrą młodzież? GREMIO Mówi, że wcale nieźle się trykają. BIANKA Żartowniś lepszy mógłby odpowiedzieć, Że twą na wszystkich barkach widzisz głowę, Głowę z rogami. VINCENTIO Ha, ha! pani młoda, Jak widzę, te cię słowa rozbudziły. BIANKA Lecz nie strwożyły; usnę też na nowo. PETRUCHIO Nie dam ci usnąć; gdy zaczęłaś sama, Strzelę do ciebie kilku konceptami. BIANKA Ptakiem mnie robisz? w inny krzak polecę, A jeśli zechcesz, goń za mną z twym łukiem. Żegnam, panowie! / Wychodzą: Bianka, Katarzyna, Wdowa. / PETRUCHIO Ubiegła mnie, widzę. Do tego ptaka celowałeś, Tranio, Ale chybiłeś; ja więc piję zdrowie Strzelca, co trafił, i strzelca, co chybił. TRANIO Signor Lucentio puścił mnie jak charta, Co dobrze goni, lecz chwyta dla pana. PETRUCHIO Lotna odpowiedź, tylko psiarnią pachnie. TRANIO Prawda, tyś panie dla siebie polował, Tylko, jak mówią, jeleń ci roguje. BAPTYSTA Ha, ha, Petruchio! dobrze Tranio strzelił. LUCENTIO Dzięki ci, Tranio, za dobry przygryzek. HORTENSJO No, wyznaj prawdę, że ci dobrze dopiekł. PETRUCHIO Trochę zadrasnął; nie mogę zaprzeczyć; Ale że ostry ześliznął się pocisk, O zakład, że was obu okoślawił. BAPTYSTA Teraz bez żartu, synu mój, Petruchio, Żona jest twoja największą złośnicą. PETRUCHIO Wręcz temu przeczę, a na dowód, wnoszę, Aby z nas każdy posłał po swą żonę; A kto z nas pierwszy znajdzie posłuszeństwo, Wygra przez wszystkich położoną stawkę. HORTENSJO Zgoda! o ile? LUCENTIO Dwadzieścia talarów. PETRUCHIO Dwadzieścia tylko? Drobnostkę tę stawiam Na psa mojego lub mego sokoła; Dwadzieścia razy tyle na mą żonę. LUCENTIO Więc sto talarów — HORTENSJO Zgoda! PETRUCHIO Targ dobity. HORTENSJO Który z nas zacznie? LUCENTIO Ja. Słuchaj, Biondello, Idź, powiedz pani, żeby do mnie przyszła. BIONDELLO Śpieszę. Wychodzi. BAPTYSTA Gdy zechcesz, idę do połowy, Że twoja Bianka na rozkaz się stawi. LUCENTIO Nie, w mym zakładzie żadnej nie chcę spółki. Wraca Biondello. Co mi przynosisz? BIONDELLO Pani jest zajęta. I przyjść nie może. PETRUCHIO Co? Pani zajęta, I przyjść nie może? i to jej odpowiedź? GREMIO Odpowiedź grzeczna; radzę ci, proś Boga, Ażeby twoja gorszej ci nie dała. PETRUCHIO Nie, ja po mojej lepiej się spodziewam. HORTENSJO Teraz, Biondello, idź do mojej żony I proś, ażeby natychmiast tu przyszła. / Wychodzi Biondello. / PETRUCHIO Proś! naturalnie, że przyjdzie na prośbę. HORTENSJO Boję się bardzo, że choć co chcesz zrobisz, Prośby ni groźby twojej nie sprowadzą. Wraca Biondello. Gdzie moja żona? BIONDELLO Pani odpowiada, Że się tu pewno jakie stroją żarty, Że przyjść nie myśli, a czeka na pana. PETRUCHIO Że przyjść nie myśli! gorzej, coraz gorzej! To zgroza, to rzecz nie do wytrzymania! Grumio, czy słyszysz? idź do twojej pani I powiedz, że jej przyjść tu rozkazuję. / Wychodzi Grumio. / HORTENSJO Znam jej odpowiedź. PETRUCHIO Jaka? HORTENSJO Że przyjść nie chce. PETRUCHIO Tym gorzej dla mnie, i na tym się skończy. / Wchodzi Katarzyna. / BAPTYSTA Na wszystkich świętych! wchodzi Katarzyna! KATARZYNA Po co mnie wołasz? Jaka twoja wola? PETRUCHIO Gdzie twoja siostra i Hortensja żona? KATARZYNA Siedzą przy ogniu, prowadząc rozmowy. PETRUCHIO Tu je przyprowadź, a jeśli się uprą, To je korbaczem do mężów tu przygoń. Słyszysz? Natychmiast przyprowadź tu obie. / Wychodzi Katarzyna. / LUCENTIO Kto cudów żąda, niech przyjdzie; to cuda. HORTENSJO To cud; ciekawym, co on zapowiada. PETRUCHIO Co zapowiada? Miłość, pokój w domu, Powagę męża, żony posłuszeństwo, A słowem wszystko, co błogie i słodkie. BAPTYSTA Niech ci, Petruchio, pan Bóg błogosławi! Wygrałeś zakład, a ja do ich straty Dodam dwadzieścia tysięcy talarów, Jak drugi posag innej dany córce, Bo to nie córka, którą dotąd znałem. PETRUCHIO Nie na tym koniec; lepiej wygram zakład, Ona wam złoży dowód dobitniejszy Nowo nabytej cnoty posłuszeństwa. Wraca Katarzyna z Bianką i Wdową. Widzicie? Wraca, a z nią buntownice Idą, niewieściej wymowy jej więźnie. Kasiu, kapelusz ten ci nie do twarzy, Zrzuć to straszydło i zdepcz je nogami. Katarzyna rzuca kapelusz na ziemię. WDOWA Nie daj mi, Panie, żadnych smutku przyczyn, Póki nie zacznę szaleństw takich słuchać! BIANKA Jak nazwać takie głupie posłuszeństwo? LUCENTIO Chciałbym, by twoje równie było głupie, Bo, Bianko, mądrość twego posłuszeństwa Już mnie talarów sto dziś kosztowała. BIANKA Czemuż się o nie głupio zakładałeś? PETRUCHIO Kasiu, upartym tym żonom wytłumacz, Co się należy mężom swym i panom. WDOWA Skończ, skończ te żarty, lekcji nam nie trzeba. PETRUCHIO Dalej, powtarzam, a zacznij od wdowy. WDOWA Ust nie otworzy. PETRUCHIO Da się to zobaczyć. Mów, Katarzyno, a zacznij od wdowy. KATARZYNA Rozjaśnij swe czoło groźne, zachmurzone, Nie ciskaj spojrzeń, które mogą ranić Twojego męża, twego króla, pana; To piękność twoją, jak mróz warzy łąki, Jak burza pączkom, sławie twojej szkodzi, Nigdy kobiecej nie przystoi twarzy. Kobieta w gniewie, jak zmącona woda, Jest błotna, gęsta, szpetna i niesmaczna, Póki do dawnej czystości nie wróci, Nawet spragniony zaczerpnąć jej nie chce. Mąż twój, jest pan twój, opiekun, twe życie, Głowa i zwierzchnik; troszczy się o ciebie, Pracuje ciężko na lądzie i morzu, By ci uczciwe znaleźć opatrzenie, Dzień spędza w zimnie, noc bezsenną w burzach, Gdy ty, bezpiecznie, w ciepłym drzemiesz domu, A za to wszystko domaga się tylko Miłości, spojrzeń słodkich, posłuszeństwa, Za usług tyle uboga zapłata. Monarsze swemu co winien poddany, To winna żona swojemu mężowi, A gdy kłótliwa, kwaśna, opryskliwa, I nieposłuszna uczciwym rozkazom, Czyliż występnym nie jest buntownikiem, Niewdzięcznym zdrajcą dobrego monarchy? Wstyd mi, gdy widzę szalone kobiety, Toczące wojnę tam, gdzie na kolanach Tylko o pokój błagać by powinny, Gdy chcą panować i słów groźnych użyć, Tam, gdzie powinny kochać, słuchać, służyć. Ciała są nasze i miękkie, i słabe, I burzy świata niezdolne wytrzymać, By czucia nasze, z ciałem naszym zgodne, Były uprzejme, miękkie i łagodne. Biedne robaczki, słabe a uparte! Myśli me były tak śmiałe jak wasze, Serce tak dumne, rozum może lepszy, Słowem odeprzeć słowo, groźbą groźbę, Dziś widzę, lance nasze są ze słomy, Siła tym mniejsza, im większe pozory: Niech was mój przykład nauczy pokory, Ugnijcie czoła, bezsilne niebogi, Podłóżcie ręce pod mężowskie nogi. Aby uczynkiem stwierdzić moje słowa, Jeśli chcesz, mężu, dłoń moja gotowa. PETRUCHIO A to mi żona! Niech cię pocałuję. LUCENTIO Przegrałem, płacę, i z serca winszuję. VINCENTIO Posłuszne dziecko pociechą rodzica. LUCENTIO Jak smutkiem męża kobieta złośnica. PETRUCHIO Trzech nas trzy żony w jednej wzięło chwili, Lecz dwóch, już widzę, grzbiet pod jarzmo chyli. do Lucentia Choć tyś w cel trafił, moja jest wygrana. Ale dobranoc! Czas nam iść, kochana. / Wychodzi Petruchio z Katarzyną. / HORTENSJO Idź, boś poskromił straszliwą złośnicę. LUCENTIO I przeszedł prawie mej wiary granice. Wychodzą. / Tu kończy się komedia Szekspira. W pierwotnej sztuce, którą on obrobił, następujący znajduje się / EPILOG: / Słudzy Pana wnoszą Slya w dawnym jego ubiorze i zostawiają go, gdzie go znaleźli. Po ich, odejściu wbiega Karczmarczyk. / KARCZMARCZYK Teraz, gdy cienie nocy uleciały, Gdy brzask już srebrzy kryształowe niebo, Czas iść do pracy. — Ale cóż to widzę? To Sly! O dziwy! czy tu noc przepędził? Zbudzę go; byłby biedak umarł z głodu, Gdyby żołądka nie był dobrze nalał. Fe, wstydź się, Slyu! wstawaj, bo już świta. SLY Szymku, daj mi jeszcze szklankę wina. Jak to, czy już aktorzy odeszli? Alboż nie jestem magnatem? KARCZMARCZYK Fałszywy magnat; jeszcześ nie wytrzeźwiał? SLY Kto to? Karczmarczyk! o Panie, co za rozkoszny sen miałem; jak żyjesz, nic podobnego nie słyszałeś. KARCZMARCZYK Ja bym ci radził powracać do domu, Żona ci natrze uszu za marzenia. SLY Myślisz? Lekarstwo mam na tę złośnicę: Właśnie ja o tym całą noc marzyłem; Tyś mnie rozbudził ze snu najmilszego. Wracam do domu, a poskromię żonę, Jeśli grać ze mną złośnicę znów zechce. KARCZMARCZYK Poczekaj, Slyu, pójdę z tobą razem, A w drodze sen mi opowiesz twój cały. Wychodzą. Komentarz J. I. Kraszewskiego Komedia ta należy do najpierwszych dzieł Szekspira; jest to utwór młodości; w całym znaczeniu tego wyrazu, dobroduszna i naiwna, pełna życia, ale w poezję nie obfita, ma na sobie jakąś barwę średniowieczną; dowcip w niej trochę rubaszny i gminny, lecz ostry i zabawny; filozofii owej późniejszej, którą Szekspir czerpał z życia, z doświadczenia, z Montaigne'a, z własnych przygód i smutnego widoku świata, nie czuć tu jeszcze wcale. Płynie to bardzo żwawo, raźno, hałaśliwie, ciągłą akcją, nie wdając się w żadne marzenia i poglądy, prosto do celu. Dla młodego poety teatr był jeszcze cały ruchem; dramat przede wszystkim musiał być wyrazistym, dobitnym, niemal jaskrawym, bo takim wziął go z rąk z swoich poprzedników. Za życia Szekspira komedia ta nie była wcale drukowaną, wyszła dopiero w zbiorowym wydaniu 1623 roku. To najmocniej dowodzi, że jest niewątpliwie dziełem jego. Chciano temu zaprzeczać, opierając się na tem, iż zupełnie podobna, ale bez imienia autora, ukazała się w roku 1594, pod tytułem: Pleasaunt Conceited Historie, called the Taming of a Shrew. As it hath beene sundry Times acted by the right Honourable the Earle of Pembrooke his Servants. Drugie jej wydanie z roku 1596, trzecie z 1607, nie mają także imienia autora. Tekst pomieszczony w wydaniu 1623, różni się znacznie od 1594, ale nie więcej, niż dwie redakcje Romea i Julii i dwóch Hamletów. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że komedia z 1594 jest tak dobrze Szekspira, jak późniejsza poprawiona. Inaczej byłby to plagiat dziwny, gdyż osnowa, sceny, rozmowy są te same, ale w ostatecznej redakcji nieskończenie umiejętniej i staranniej wykończone. Spór o tę komedię był gorący; Farmer zaprzeczał autorstwa Szekspira, Pope mu ją przyznawał. Oskarżano poetę o przerobienie tylko Greena, Marlowe'a lub Peela. Malone i Steevens opierali się na błahym tym fakcie, że trupa lorda Pembroke'a była współzawodniczką tej, do której Szekspir należał — chociaż wiadomo, że w pierwszych trzech latach pobytu w stolicy prawdopodobnie pracował razem z Marlowe'em i Greenem. W Meresa Palladis Tamia sztuka nie jest wspomniana, Delius twierdzi, iż dlatego, że ją miano za przerobienie; W czwartym akcie jest aluzja do dramatu Heywooda Kobieta, którą czułością gubią, Henslowe zaś w dzienniku pisze, że dramat ten przedstawiany był w latach 1602–1603. Zdaje się też, że Flechtera Women pleased była znana Szekspirowi, a ta jest z r. 1604. Wedle wszelkiego podobieństwa Ugłaskanie Sekutnicy musi być mniej więcej współczesne z Komedią Omyłek, Dwoma Panami z Werony, Straconymi zachodami miłości. Daje się to czuć szczególniej w oryginale, językiem, stylem i formą wiersza. Prolog, w którym pijanica przebrany jest za pana, zupełnie podobny do naszej starej komedii Z chłopa król Baryki (o czym niżej), wzięty jest z Tysiąca Nocy, to jest z odwiecznych podań Wschodu (Abu Hassan i Kalif Arun). Użył go Calderon w dramacie Snem życie, Holberg w Jeppe paa Bierge. Podobną przygodę pijanicy jako fakt historyczny opisuje Heutterus i Goulard w swym Skarbcu. Z Goularda Richard Edwards ogłosił ją po angielsku w r. 1571. Z tej książeczki, którą Szekspir mógł czytać, będąc jeszcze w szkółce, kładziemy całe to opowiadanie naiwne. „Sen człowieka na jawie” — „Za czasów, gdy Filip, książę Burgundii (który uprzejmością swą i łagodnością nabył nazwiska Dobrego), trzymał wodze rządu w Flamskim kraju, książę ten, który był humoru wesołego i pełen dobroci rozważnej, częstokroć się zabawiał w sposób wielce osobliwy, a co się zowie pański; w czym okazywał nie mniej dowcipu niż roztropności. „Będąc on raz w Brukseli z całym dworem swym, gdy u stołu dużo rozprawiano o marności rzeczy ludzkich i wielkościach światowych, dał wszystkim mówić, jako się komu żywnie zdało. Potem zaś, nad wieczór, przechadzając się po mieście, a głowę mając różnego myślenia pełną, ujrzał wyrobnika śpiącego w kącie bardzo głęboko, bo mu wyziewy Bachusowe mózg przyćmiły. Na rozkazanie księcia, ludzie jego śpiącego chwycili, który jako drewno nieczułym będąc, nie ocknął się, i zanieśli go do najwspanialszej części pałacu, do komnaty po książęcemu przybranej. Tu złożywszy go na łożu bogatym, zdjęto zeń suknie jego odrapane, a nadziano mu koszulę bardzo cienką i czystą, w miejsce grubej i brudnej. Dano mu tedy spać tak do syta. A gdy trunek ów wysypiał, książę przygotował najzabawniejszą krotochwilę, jaką sobie wystawić można. „Rankiem ocknął się pijanica ów, rozsunął zasłony wspaniałego i bogatego łoża, a ujrzawszy się w izbie strojnej jako jeden Raj, poglądał na sprzęt bogaty ze zdumieniem, które sobie wystawić łatwo. Nie wierząc oczom swym, palcami w nich dłubał, choć czuł, że otwarte były, sądząc, że jeszcze je sen zamykał, i że to wszystko czczą było marą. „Jak tylko postrzeżono, że się przebudził, zbliżyli się dworzanie domu książęcego, już nauczeni, jak sobie postępować mieli, paziowie wspaniale przyodziani, urzędnicy i komornicy pańscy, dwór i wielki podkomorzy. Wszyscy w porządku wielkim, nie śmiejąc się, nieśli ubranie dla tego nowego gościa. Poczęli go czcić i honorować jakby książęcia panującego, służąc mu z odkrytymi głowami, a dopytując, jaki by strój wdziać chciał dnia tego. „Ów tedy parobek, zrazu przestraszony myślą, iż to czarami i marzeniem być mogło, wreszcie pokorą tych osób ubezpieczony, nabrał serca, ośmielił się, pogodną twarzą jął przyjmować wszystko, wybrał sobie z ubrania jedno, które mu przypadło do smaku, a miało mu najlepiej przystawać. Zaczem odziany po królewsku, usłużony z obrzędami cale dlań nowymi, poglądał na wszystko, nie mówiąc nic i wielce bezpiecznie. „Że się późno ocknął, a pora obiadowa już się zbliżała, pytano go, czy nie chciałby iść do stołu. Zgodził się na to… Jadł tedy ze wszelkim obyczajem książęcym, smacznie pożywając i zębów nie żałując, ale pił umiarkowanie, ażeby powagi swej nie tracić. Gdy potem ze stołu zebrano, zabawiano go coraz innymi sposobami, po obiedzie czas różnymi zajmując igrzyskami, muzyką, tańcem, teatrem… Godzina wieczerzy się zbliżała, więc go wiedziono przy odgłosie trąb i obojów do wielkiej sali, w której długie stoły zastawne były potrawami najdelikatniejszymi. Pochodnie płonęły po rogach, dzień z nocy czyniąc. Nigdy ów zmyślony książę uczty takiej nie kosztował. Poczęto zapijać krajowym obyczajem. Dano mu wina bardzo mocnego, hypokrasu dobrego, które łykał całą gębą, często doń powracając, a to tak skutecznie, że opiwszy się nad miarę, wreszcie uległ bratu śmierci i usnął. „Naówczas prawdziwy książę, który między dworem stał, aby się tą igraszką nacieszyć, rozkazał go z pięknych sukni zwlec, odziać w dawne łachmany, i odnieść na to miejsce, kędy go wprzód znaleziono. Co też natychmiast się spełniło. Spał tedy noc całą, nie czując wcale ani twardych kamieni, ani chłodu, tak miał dobrze opatrzony żołądek. Obudzony rano przez przechodnia, czyli też przez człowieka nasadzonego przez księcia — A, mój przyjacielu, — rzekł — cóżeś to uczynił! Ukradłeś mi królestwo. Wyrwałeś mnie z najsłodszego, najszczęśliwszego snu, jaki miałem w życiu.” Za prolog sztuki służy Szekspirowi ten pijanica, przed którym później aktorzy dworscy grają komedię o Sekutnicy. W pierwszym wydaniu prologowi odpowiada w końcu epilog który w edycji 1623 r. jest opuszczony. Do Ugłaskanej Sekutnicy, jako źródło, niedawno wskazane, służyła komedia z Ariosta wzięta, pod tytułem: Suppositi. W r. 1566 tłumaczył ją na język angielski Gascoigne. Szekspir albo angielski przekład ten, albo oryginał włoski musiał mieć pod ręką, a użyć go mógł, bo język włoski dobrze rozumiał. Znać to z mnogich cytatów w dramatach, poprawniejszych niż francuskie. Wszystkie postacie z Suppositi, z wyjątkiem pasożyta, znajdują się w Sekutnicy. W miejsce Bianki występuje Polinesta, której ojciec Damonio (Baptysta) chce ją wydać za starego doktora Cleandra (Gremio). Polinesta kocha Erostrata (Lucencjo), a ten nie jako nauczyciel wkrada się do domu, ale jako służący Dulippo (Tranio) itp. Historia Petrucchia i Kasi stanowi osobny dramat. Garrick w r. 1756 przerobił go oddzielnie na rodzaj farsy. Podanie, jak widać z całego charakteru jego, wzięte z ust ludu. Gervinus przywodzi powieści i farsy o takim ujarzmieniu złośnicy; my byśmy przypomnieli jedną z noweli Boccacia, o radzie Salomona i Gęsim Moście, gdzie też jest coś podobnego. W Chettle'a Gryzeldzie kontrast z łagodną bohaterką stanowi taka złośnica. We wszystkich literaturach, zbiorach gadek i powieści starych podobne powieści mutatis mutandis się odzywają. Niemcy mieli już w r. 1672 komedię tę przerobioną we dwóch częściach, którą o tym czasie grywano w Dreźnie. W naszych jowialites, facecjach i fraszkach powtarza się często ta zła opinia o niewiastach i przekonanie o potrzebie gwałtownych środków, o władzy i prawach mężczyzny. Stosunkowo jednak, w Polsce, choć na ucinkach nie brakło, niewiasta była w większym niż gdzie indziej poszanowaniu. Co do komedii samej — jako dzieło młodzieńcze, ma ona cechy właściwe wiekowi. Ostro i jaskrawo, choć nader dramatycznie występuje główny bohater; w innych postaciach znać przeważnie wpływ teatru włoskiego i jego typy niezmienne, powtarzające się, uświęcone: sług, ojców rozpustnych synów itp. Polska komedia Baryki, o której wyżej wspomnieliśmy, jest dziś wielką rzadkością bibliograficzną, dlatego dołączymy kilka o niej szczegółów. Tytuł brzmi: Z chłopa Król, Komedia Dworska, której argument podobny masz w Facecji pierwszej Facecyj Polskich o Pijanicy, co Cesarzem był. Od Piotra Baryki napisana i na dworze J. M. Pana A. Ł. wyprawiona, w Krakowie. Z drukarni Macieja Andrzejowczyka, roku Pańskiego 1637. Z dedykacji okazuje się, że sztuka napisana czasu koronacji Władysława IV, grana przez sługi p. A. Ł. na dworze jego „słuchana była z sąsiady i gośćmi chętliwymi.” Podobieństwo z prologiem Szekspira nie ciągnie za sobą, aby angielska sztuka za wzór służyć mogła. Raczej byśmy przypuścili przerobienie jakieś niemieckie lub holenderskie. Osoby w naszej komedii są następujące: Dworacy: Myśliwiec i Piwowski; Ciurowie, Żołnierze, Ospalski, Przecherski, Rotmistrz, dalej żołnierze także: Pijanowski, Kwasipiwski, Kuflowski, Dzbanowski, Czopowski, Zyburowski. W intermediach wychodzą: Moczygębski, Brzuchowski, Hryczko, Służalec, Skoczylas, Żyd. Komedia dla języka i niektórych szczegółów obyczajowych bardzo ciekawa, jako próba dramatyczna nader słaba. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/poskromienie-zlosnicy. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: William Shakespeare, Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira): w dwunastu tomach, t. 9, Figle kobiet (Wesołe windsorskie kobiety); Kupiec wenecki; Ugłaskanie sekutnicy, tłum. Leon Ulrich, nakł. G. Gebethner i Spółka; Gebethner i Wolff, Kraków-Warszawa 1895 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Katarzyna Dąbek, Dorota Kowalska, Józef Ignacy Kraszewski, Marta Niedziałkowska, Agata Więckowska. ISBN-978-83-288-2902-2