Jan Kasprowicz Nad przepaściami III Waruno!… Ręce się moje podnoszą ku tobie, Wielki Waruno, Porannej zorzy rozkrwawiona łuno, Strugi promieni lejąca po globie!… W twą stronę — Ku twym wyżynom, o słońce, Wzlatują myśli moje utęsknione, A niespokojne, wciąż się poza siebie Obracające, Czy nie mkną za niemi Nagie, wychudłe od dzikiej chciwości Upiory mroków… Kiedy na niebie Blask twój zapłonie Falą iskrzystych potoków Ponad posępnym cmentarzyskiem ziemi, Kryjących w sobie zgasłych wieków kości — Ku twej słonecznej koronie Ze snu rozwarte kiedy spojrzą oczy, Czemu nie radość rozdźwięcza mą duszę W błogosławieństwa święty hymn, w ochoczy Wielebnych melodyj szał, A tylko w wnętrzu wciąż przytłumiać muszę Skryte, tajemne, natarczywe lęki? Traw twoich pęki Lśnią szmaragdami, zaścielając miękki, Wonny, puszysty kobierzec dla ciał, Zaróżowionych pragnieniem rozkoszy! Na toś w nie ogień swego życia wlał, Na toś je z ziemią wielką żądzą skuł, Ażeby więdły z trawami, By blakły z barwą ziół, By opadały razem z liśćmi drzew, Nim zdążył przebrzmieć rozpoczęty śpiew? Zanim nad nami Zdoła się stoczyć w grób czerwonych mórz Żar twego słońca, światło twoich zórz, Czemu nas ręka niewidzialna płoszy ? Czemu nas spycha w cień, W chłodną, wilgotną toń, W przygniatającą cieśń, Nielitościwy, straszny, srogi boże, Twa niewidzialna dłoń? O życie! O rytmie krótkich, urywanych tchnień, Których największy arcymistrz nie złączy W pełną, zamkniętą, harmonijną pieśń! A ty, na szczycie, Spokoju mając zgotowane łoże, Srebrnym, przejrzystym naodzian obłokiem, Słonecznym śmiejesz się okiem, O płomienisty, a tak zimny boże! Gdy oddech mięknie śród starganych łon, Gdy krew się sączy Z palców, silących się uderzać w lutnie, By z tych przez ciebie naciągniętych strun Wydobyć ton, Co się nie urwie, nim się z tonem zleje, Ty z głębi cichych, przedwieczornych łun Wychylasz cichą twarz — Cichą okrutnie! O wielki smutku nasz! O wyczerpanie wszystkiej naszej siły, O w oceanu głąb schodzące zorze! Któż ci jest miły? O kogo ty dbasz? Czyje wypełniasz nadzieje, O bezgranicznie obojętny boże?!… Mglistą świadomość człowieka W swoim bezdennym pochłaniasz Erebie, Jak ten ostatni blasków promień mgławy W swe bezgraniczne zatapiasz ją morze, Zamykające się nad nią bez wrzawy, Bez burz, bez gromów, bez pomruku fal, Bez rozplenionych pierścieni, Zanim się mogła stać świadomą siebie! W nieogarniętą, w niedosięgłą dal, Która jest pełna ciebie, Twych żywych ogni i twych martwych cieni, Podnoszą ręce się moje… Mrok na nie ścieka — Mrok na nie zlewa swych ołowiów zdroje. O ciemnią nocy posępny pogrzebie! Drogo nieznana! o drogo daleka, Ginąca w ciemni przepastnej otchłani! Widma tułacze — Potworne strachy, lęki i rozpacze, Oślepłe, głuche, o piersi zapadłej, Gęsto twe brzegi obsiadły: Oblazłe z włosów czaszki pożółkniałe Biją o czaszek nawałę I pięść o pięść się rani I z zachrypniętej krtani Okrzyk bezdźwięczny kracze Twą nieśmiertelną chwałę, O słońce! o życie! O ty gasnących zórz wieczornych boże! O ty posępny pogrzebie! O ty nieznana, o daleka drogo!… Mnogo Globów ognistych — Ty wiesz: tak mnogo, że milion rozumów, Lat miliony liczących, nie zdoła Wyczerpać miary — rozsiałeś dokoła W tym pełnym ciebie przestworze. W błękicie Dnia słonecznego, o promienny boże, I w nocy roztoczach mglistych, O ty pomroków panie, Krążą śród szumów, Niedosłyszalnych dla ucha, Te światy. I każdy z nich ma swe zorze, Co gasną, Każdy blaknącą ma swą jutrznię własną, Swych słońc zachodnich każdy ma szkarłaty I swe przepastne otchłanie… Życia i śmierci ty harmonio głucha!… Na szczycie Swoich ogromów, pomiędzy ogromy Siadłeś, Waruno, i patrzysz na ziemię, Na pył ten marny, na proch ten znikomy, Na to robactwo, na te lwy, na trawy, Na wód kropelkę, na plemię Ptaków i ludzi, Na krwawy, Na nieopłatny znój… Zabłysły zorze — Na łan zorany spłynął blasków zdrój, Pieśń skowrończana ze snu siewcę budzi… Ziarna wyrosły w twoich deszczów rosie, Kłosy dojrzały w cieple twego słońca. Orkanny tabun twój Przebiegł po roli i stratował siew… O zmilkły pieśni skowrończanej głosie! O ty zdeptany ugorze, Na którym sterczy zwiędły, czarny krzew — Oset żałoby… Bez końca Wicher uderza o wierzchołki drzew… Czerwone liście padają na groby Głucho, bez dźwięku… Upiorne dusze obiegły rozdroże… Patrzą… gdzie patrzą?… Suną… dokąd suną?… O lęku !… O ty słoneczny, o jasny Waruno!… ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/nad-przepasciami-iii-waruno. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Jan Kasprowicz, Krzak dzikiej róży, Towarzystwo Wydawnicze, Lwów, 1898 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Sekuła, Olga Sutkowska.