Michał Dymitr Krajewski Woyciech Zdarzyński, życie i przypadki swoje opisuiący ISBN 978-83-288-2391-4 w Warszawie 1785 Przedmowa Imię autora daie mi prawo, abym nudził czytelnika, iak mi się podoba; dlatego zaczynam od przedmowy, bo ta, iak pospolicie bywa, nie maiąc żadnego związku z pismem, które poprzedza, może być tym nudnieyszą, im dłużey się z nią rozciągnę. Prawda, iż przedtym inny był zamiar piszących xiążki, ale ponieważ się odmienił czytelnik, nic dziwnego, iż i autorowie inaczey myśleć zaczęli. Niż nastał zwyczay, aby uchodzić za człeka maiącego powszechną naukę, może mniey czytano, ale gruntowniey; każdy pomału, właśnie iak po stopniach nabywał wiadomość. Teraz młodzież znalazła krótszą iakąś drogę; dlatego też na mieisce dobrych autorow nastali autorowie: *słownikow*, *zbiorow* i *formularzow*. Oświecenie wieku, którym się szczycimy, iest przyczyną, iż nic nas tak nie obchodzi, iak hańba wyznać nieumieiętność milczeniem. Dlatego każdy śmiało rozprawia o tym, czego nawet nie umie. A wielomówstwo, będąc dawniey przywarą, teraz, iak nastały nudne posiedzenia, uchodzi czasem za przymiot człowieka rozumnego. Słysząc, iak każdy decyduie o wszystkim, powinszować by trzeba rodzaiowi ludzkiemu, iż nie ma iuż nic, co by było przed nim ukryte. Filozofowie dzisieysi znaią wszystkie skrytości natury. Matematycy liczą proszki, które składaią Ziemię. Astronomowie mierzą na cale wielkość płanet i ich odległość. Politycy przewiduią na kilka wieków przyszłe odmiany w kraiach. Historycy z łatwością czytaią zatarte charaktery starożytności. Doktorowie umieią leczyć wszystkie choroby. A nie ma nikogo, aby wyznał z Sokratesem, że nic nie umie. Lubiemy się pochwalić i to iest wadą powszechną wszystkich osób i każdego wieku, z tą tylko różnicą, iż dawniey każdy sam się chwalił, my zaś przez skromność znaleźliśmy inny sposób, zaczynaiąc chwałę przymiotow naszych od krytyki cudzych niedoskonałości. Przedtym autor, ieżeli wypracował dzieło, mógł być pewny, że ie każdy pochwali. Wieku naszego czytelnik, wprzód iuż oświecony niż nabył światła czytaniem, tym tylko końcem bierze xiążkę, aby ganiąc to, co insi chwalą, dał poznać każdemu, że ma wzrok tak delikatny, iż w Słońcu nawet plam dostrzegać potrafi. Winszuię mu, iż ma pole popisania się z rozumem, ale to przydam na pociechę piszących, iż póki się nie powiększy liczba rozsądnych, a nie zmnieiszy mędrków, póty ludzie dziwić się będą sobie lub ganić bez przyczyny. Jeżeli iednak każdy chce się dowiedzieć, co o nim sądzą rozumni, może zbierać głosy. Ale iak w rządzie politycznym wielość, tak tu mnieysza liczba decydować powinna. Niepewność, iakim sercem przyimie każdy czytelnik pracę piszącego, dała może początek przedmowom, których przedtym nie znano. Ztąd zrzódło niewyczerpanych materyi, częścią pochwał własnych, częścią skromnego wyznania, częścią ostrzeżenia i rady, częścią na koniec samego zwyczaiu, aby xiążka nie była bez przedmowy. Każdy autor, przywiązany do płodu rozumu swego, chwali go iak oyciec dziecię z dowcipu, wprzód ieszcze niż gadać zaczyna. To prawda, iż mnie samego nikt by nie namówił, abym ganił w przedmowie to, com napisał w xiążce. Owszem, kontent będąc z siebie, żem się zdobył na nowy produkt rozumu, nie uwierzyłbym nawet, gdyby mi powiadano, że bez moiey xiążki obszedłby się czytelnik. A ieżeli przez skromność nie każę sobie dziękować za to, żem iest autorem, pochwalić się iednak mogę, iż mimo prawa, które mam, abym nudził czytelnika, starałem się, ilem mógł, abym go zabawił. Być to może, iż zwyczaiem współkolegów moich, mnieyszych autorów, nie dotrzymam tey obietnicy. Ale czytelnik nauczy się z częstszego doświadczenia, iż tyle ma ufać przedmowom, ile teatralnym *affiszom*, ktore obiecuią publiczności, że się dobrze zabawi, a częstokroć cała uciecha kończy się na tym, iż się naziewa za swoie pieniądze. Rozdział I Powieść historyczna zaczyna się pospolicie od słów: „*Urodził się…*”. Historyk, nie chcąc czytelnika zostawiać w powątpiewaniu, ieżeli ten, o ktorym pisze, innym iakim sposobem nie przyszedł na świat, upewnia go, że się urodził. Potym następuie rok i mieysce urodzenia, familia, urzędy, herby, przodkowie, a czasem nawet, pilny w zbieraniu nudnych odrobin, wielbi bystrość rozumu wieku niemowlęcego i przytaczaiąc wróżby o przyszłey pociesze rodziców, dziwi się razem z niemi wysileniu natury. Może czytelnik znudzony podobnemi ciekawościami podziękuie mi za to, że zaraz przystępuię do rzeczy. Zaczynam powieść o sobie od wypielęgnowania, które winienem mamce i piastunce, tak iak wszystkie dzieci zacnego urodzenia. Matka moia miała po sobie wielkie przyczyny, aby nie szła za zwyczaiem pospolitych kobiet, ktore się udaią ślepo za głosem natury, karmiąc własnemi piersiami płód, ktory im dała. Powiyany byłem i kołysany iak insi, bo u nas w Podgórzu śmiano się ieszcze z tych nowości, które gdzie indziey nastaią. Co większa, odbyłem ospę, chociaż mi iey nie zaszczepiano. Doktorowie czynili w tym kosztowną taiemnicę, a rodzice moi wyperswadowani, iż to iest samochcąc szukać nieszczęścia, nigdy na to zezwolić nie chcieli. W trzecim roku dopiero zacząłem chodzić, bo mię nigdy z rąk spuszczać nie kazano. Matka moia nie chciała, aby dziecię zacnego urodzenia czołgać się miało po ziemi. Kazała mię wodzić na paskach, a gdy się zdarzyło, żem upadł przez nieostrożność piastunki, ta, boiąc się kary, znalazła sposób prędkiego utulenia, biiąc ręką mieysce, gdziem upadł, i zmyślonym głosem udaiąc, iak gdyby się to mieysce prosiło. Nauczyłem się mścić i gniewać, a za pomocą pasków długo o swoiey mocy chodzić nie mogąc, trzymałem do góry barki, krzywo stawiałem nogi i zawsze upadałem na głowę. Wyszedłszy z niemowlęstwa, chowałem się u kobiet, bo te naylepiey dbaią o wygody dziecinne. Piastunka bita od Jmości, za to, że mię nie umiała bawić, musiała wynaydywać różne zabawki. Naybardziey zaś tego przestrzegali rodzice, aby nie drażnić dziecięcia. Dlatego dawano mi zaraz to wszystko, czegom się napierał. A że naymilsza zabawka była dla kobiet, ktore mię pielęgnowały, kiedym kogo bił ręką po gębie, tak pięknie umiałem ie tym sposobem bawić, że mię miały za dziecię bardzo roztropne. Jmość sama była w ustawiczney trwodze, aby się to nie sprawdziło, co mówią pospolicie, iż roztropne dzieci rzadko się chowaią. Matka moia (zwyczaynie iak każdy ma swoie dziwactwo) bała się kota, żab, sowy, paiąka, grzmotów, czarów i upiorów, a że to iak mówiła z natury pochodziło, łaiała tych, którzy mi chcieli wyperswadować, że się takich rzeczy bać nie potrzeba. Nauczyłem się iey przykładem zatykać sobie uszy, gdy grzmiało, i wierzyć w to wszystko, co mi prawiły kobiety, ażebym prędzey usnął. Gdym zaczął wymawiać, nie kazała Jmość łamać mi ięzyka słowami trudnemi dla dzieci. Miałem swoią osobliwą mowę, którey nikt nie rozumiał. Zamiast *pięknie*, *szpetnie*, *boli*, *parzy*, *spać*… nauczono mię, abym mówił *caca*, *bla*, *gaga*, *chy*, *lulu*… A tym ięzykiem mówiąc do lat dziesięciu, tak delikatne miałem usteczka, iż liter: *g*, *k*, *ł* do lat dwunastu wymówić dobrze nie mogłem. Śmiano się ze mnie, gdym mówił *dwowa*, *tatar*, *natrztał*, zamiast *głowa*, *katar*, *na kształt*; ale Jmość znaiąc delikatną komplexią moią gniewała się na Jegomości, iż niepotrzebnie mozolił dziecię, chcąc, abym wymawiał iak starzy. Przyuczony do światła i ustawiczney straży, bałem się sam zostać na osobności, zwłaszcza gdy ciemno było w pokoiu, a potwierdzony w strachach od ludzi, których matka moia wielce poważała, wybić sobie z głowy nie mogłem, chociaż w dalszym wieku rozum mię przekonywał, iż wszelkie strachy są czystym dziwactwem. Jmość, iako iedynaczka i delikatnie wychowana w domu rodzicow swoich, nie lubiła patrzyć na główkę cielęcą, kiedy ią dano na stoł. Nie iadała prosięcia, flakow i pasternaku. Nabrałem także do tych potraw wstrętu i tak się niemi brzydziłem, żem odwracał oczy, mieszał kompanią i mdlał prawie, kiedym ie obaczył na stole. Nie kazała mię iednak nigdy Jmość do tych potraw przymuszać albo przynaymniey pomału przyzwyczaiać, twierdząc, iż ten wstręt iest dziwactwem, ale pochodzi z natury. Rozdział II Gdym przyszedł do lat dziesięciu, oyciec moy życzył sobie, abym się był uczył wszystkiego, a matka moia chciała, abym się był niczego nie uczył. Ten spór trwał między niemi długo. Oyciec utyskiwał, iż kilka lat zdatnych do nauki na pieszczotach i próżnowaniu marnie upłynęło, matka przeciwnie, utrzymuiąc, iż ieszcze te lata nie przyszły, trwożliwa bardziey o życie iak o naukę, mówić sobie o tym nie dała. W trzynastym roku zgodzili się przecież rodzice, abym się zaczął uczyć. O to tylko chodziło, aby wiedzieć, iakie nauki miano mi dawać i iakie mieysce obrać do uformowania iedynaka i podpory imienia naszego. Oyciec móy tego sobie naybardziey życzył, abym umiał *konstrukcyą*, a Jmość na wszystko przystawała, bylebym zamiast *konstrukcyi*, uczył się francuskiego ięzyka. Ten spor nowy dzielił także i przyiacioł rodziców moich. Pan Sędzia, człowiek staroświecki, popierał zdanie oyca, ale Pani Podkomorzyna, często bywaiąca na wielkim świecie, utrzymywała stronę matki. „Pozwol mi W. Pan — rzekła do oyca mego — abym to powiedziała na pochwałę płci naszey, iż damy, chociaż nie umieią łaciny, wymownie iednak i czule piszą. Teraz o to tylko starać się należy, aby młodzież miała dar przypodobania się. Któż widział, aby słodkie bilety pisano łacińskim ięzykiem albo w kompanii używano słów Cycerona”. Oyciec, dlatego iż wszystko dobrze przenikał, dał się na wszystko nakłonić, iednakże dla poiednania zdań przyiaciół, które rozróżnione były, umyślił użyć iakiego rozumnego człowieka, który by znaiąc gruntownie nauki, mógł wybór ich iak naylepszy uczynić. Rozumni ludzie, którzy się maią za nauczycielów rodzaiu ludzkiego, rzadko siedzą w domu. Ten, który dla mnie miał przepisać bieg nauk i ich porządek, iako głęboko uczony, lubił te mieysca, gdzie przy dobrey uczcie można czas wesoło przepędzić. Takim też mieyscem był dom rodziców moich, niedaleki od sławney Akademii Sandeckiey. Nieodrodna córka zepsutey naówczas matki, słynęła iak i ona dzikiemi naukami i nauczycielami, wydaiąc z siebie takie dziwolągi, iakim był ów sławny literat. Spytany u stołu, co by rozumiał naypotrzebnieyszego dla kawalera dobrego urodzenia, temi słowy zdanie swoie wyłożył: „Filip król macedoński syna swego Alexandra W[ielkiego] oddaiąc na naukę W[ielkiemu] Arystotelesowi, miał to za naywiększe iego uszczęśliwienie; non cuivis homini contingit adire Corinthum, z tym wszystkim, iak mowi tenże sam filozof, koniec rozumu ludzkiego, Wielki Arystoteles, iż dusza ludzka cała w całym ciele i nierozdzielna w każdey cząstce ciała, przez sympatyczne złączenie, które my zowiemy *wpływanie fizyczne*…”. Matka moia, zwyczaynie iak kobiety są niecierpliwe, przerwała tę mowę w samym zapale głębokiego rozumowania, pytaiac się, ieżeli by dla mnie potrzebna była łacina. „To pytanie — odpowiedział — dwa w sobie zawiera znaczenia, na które z osobna odpowiedzieć należy, bo kto dobrze dystyngwuie, dobrze uczy. Język łaciński uważaiąc go iak mowę dawnych Rzymian, nie ma nic więcey w sobie prócz staroświeckich pism Cycerona, Horacyusza, Wirgiliusza i innych, o których mądrzy ludzie dawno iuż zapomnieli, ale biorąc go iako mowę ludzi uczonych zbogaconą przez kilka wieków tysiącznemi słowami, które wprowadzili do nas Arabowie z filozofią perypatetyczną, iest zbiorem terminów potrzebnych i umieiętnością ludzi głęboko uczonych”. Nie trzeba było więcey na poparcie zdania oyca mego, iak były te słowa. Wyrok mądrych ludzi był każdego czasu w wielkim poważaniu i ieżeli w wieku naszym powaga rozumnych mniey waży iak rozumne przyczyny, oyciec móy iednak zasiągnął był ieszcze tych szczęśliwych czasów, kiedy naywiększym dowodem rzeczy było cudze zdanie. Nie wiem, iakim sposobem odważyli się niektórzy z przytomnych gości iść przeciw wyrokowi temu i dawać swoie uwagi. Pani Podkomorzyna, naybardziey o wszystkim decyduiąca, utrzymywała, iż wiadomość rządu politycznego i odmian zaszłych we wszytkich państwach iest naypożytecznieyszą na świecie umieiętnością. Inni, wysławiaiąc starożytność astronomii, naywiększe w niey pożytki dla rodzaiu ludzkiego upatrywali. Innych zdanie było za fizyką, matematyką, historyą, geografią; Pan Sędzia obstawał przy prawie. Pan Skarbnik przy herbarzu, Pan Maior od dobrego ieżdżenia na koniu wyprowadzał epokę szczęśliwey odmiany w Europie i sławę przodkow naszych, a oyciec moy statecznie utrzymuiąc *konstrukcyą* i tey iedney nauce, którą wyniosł ze szkoł, przypisuiąc szczęście swoie i umieiętność obcowania z ludźmi, słuchać nie chciał Pani Starościny, która dowodziła, iż młody kawaler, umieiąc tańczyć i podobać się Damom, niczego więcey nie potrzebuie do wydoskonalenia swego. Strwożona wyliczaniem tylu rozmaitych nauk matka moia, aby te wszystkie razem nie umorzyły dziecięcia i nie wysuszyły mu mózgu, mówić do siebie nikomu nie dała. To iedno zawsze powtarzaiąc, iż nigdy nie pozwoli, aby tłumiono rozum dziecinny wielkiemi, a niepożytecznemi naukami. „Nic słusznieyszego — odezwał się mędrzec — bo któż widział, aby w kompanii abo w dysputach, którym świat iest zostawiony, była mowa o Popielu, którego myszy ziadły. Historya iest po większey części zebranie baiecznych powieści. Człowiek rozumny za prawdą tylko udawać się powinien. Alboż nie ma potrzebnieyszych rzeczy, które umysł nasz zaprzątnąć powinny? dociekanie na przykład *pierwszych początkow ciał materyi pierwszey i formy substancyalney, kategoryi, drzewa Porfirusza…* iest rzeczą godnieyszą rozumu naszego niż czcza nauka prawa, rządu, geografii, geometryi, fizyki z doświadczeniami, która z zepsuciem obyczaiów od zarażonych herezyą narodow wkradła się do kraiu. Nigdy człowiek — rzekł daley mędrzec — nie iest śmiesznieyszym, iak gdy się zaprząta rzeczami, które do niego nic nie należą. Zostawmy wiadomość rządu politycznego damom, które się interessami dworów cudzoziemskich bardziey niż własnemi zatrudniać zwykły. A ieżeli o wszystkich innych naukach mam szczerze zdanie moie wyłożyć, astronomia oprócz zgadywania deszczu i pogody iest próżno strawionym czasem. Któż z ludzi według biegu płanet i ich zaćmienia rozrządza sprawami swemi? Na co się smażyć nad rachunkiem, aby przepowiedzieć, kiedy ukaże iaka kometa albo kiedy nastąpi zaćmienie Xiężyca? dosyć iest, aby wiedzieć, kiedy przypada dzień feralny i rok klimakteryczny, o czym się dowiedzieć można z kalendarza, który co rok mądrzy ludzie wydaią. O geografii nic iuż nie mówię, bo wcale iest niepotrzebna dla nas Polakow, niemaiacych żeglugi. Nie trzeba liczyć gradusów na merydyanie albo na ekwatorze, iadąc z Sącza do Bicza albo do Tarnowa. Ze wszystkich iednak nauk nayniepotrzebnieysza iest, zdaniem moim, geometrya. Stała Polska, chociaż tę naukę zupełnie zarzucono, a ieżeli szło o rozgraniczenie wsi iakiey z sąsiedzką, takie sprawy nie maiąc u nas końca, nie potrzebowały map ani rozmiaru”. Cała kompania słuchała tey mowy iak wyroku iakiego bożyszcza, oprócz Pani Podkomorzyny, która w prawodawstwie naszym wiele upatruiąc zdróżności wszelkich klęsk, których kray doznał, tę dawała przyczynę, iż zawczasu nie sposobiemy dzieci naszych do tego, aby wiedziały, co się dzieie w gabinetach dworów cudzoziemskich. Z tych powodow politykę sądziła za naypotrzebnieyszą umieiętność dla młodzieży iakieykolwiek płci i urodzenia. Rozdział III Gdy się roziechali goście, oyciec moy, nakłoniony powagą i zdaniem mędrca, postanowił oddać mię do Sącza. Mieysce to, iak namieniłem wyżey, samą tylko *konstrukcyią* łacińskiego ięzyka słynęło, nad którą młodzież przez ośm lub więcey lat mozoląc głowę, wychodziła ze szkół wyuczona reguł, nic nie umieiąc ięzyka. Oddany do tey osady akademiczney przechodziłem po stopniach przez wszystkie szkoły, o to się naybardziey staraiąc, co było zamiarem uczących, abym cały alwar umiał od karty do karty; iakoż w przeciągu lat sześciu tak dobrze go umiałem na pamięć, iż chociaż nie rozumiałem xiążek ani mówiących, wszystkie iednak reguły umiałem doskonale. Łacina Cycerona i tych wszystkich, którzy około wieku iego żyli, ponieważ była bardzo niska w porównaniu tey, którą w szkołach naszych pisano, nie chciał professor tracić nadaremnie czasu na czytanie mówcy rzymskiego i innych pism iemu podobnych. Dobrze wyuczony reguł łacińskiego ięzyka poczytałem za nieroztropność uczyć się Polskiego, którego przez samo używanie mogłem doskonale nabyć. I w samey rzeczy Bedulus Szkolny tak dobrze umiał po Polsku, iak i nasz Professor. Z tey przyczyny obrzydziłem sobie ten ięzyk, którym Pospólstwo równie mowi iak i ludzie uczeni, a rzadko go używaiąc, nabyłem łatwości mówienia po łacinie, innym wcale sposobem iak dawni Rzymianie mówili. Przestaiąc na umieiętności reguł łacinskiego ięzyka, osądziłem, iż wszystkie inne nauki nie przystoią osobom zacnego urodzenia. Ktokolwiek ma nadzieię wiosek y znacznych intrat, nie powinien być ani geometrą, ani architektem, ani malarzem, ani się znać na kunsztach, których się uczą ludzie podłego urodzenia. Wszystko można mieć za pieniądze, bo rzemieślnicy są na to, aby zadosyć czynili wymysłom ludzi maiętnych; dlatego sprawiedliwie weszło w przysłowie, iż pańskie dzieci rodzą się z rozumami, to iest, że o wszystkim decydować umieią, chociaż się niczego nie uczą. Będąc panięciem, a przy tym sposobiąc się do tego, abym wyszedł na mądrego człowieka, nie chciałem tracić czasu nad nauką kształtnego pisania. Panowie i literaci źle piszą; jest to przysłowie, które się pospolicie prawdzi. Skończywszy ostatnią szkołę łacińskiego ięzyka, zacząłem się uczyć poezyi łacińskiey, iey ustaw, figur, *pedesów* i ich nazwisk: *dactilus*, *pyrichius*, *molossus*, *trybrahys*, *anapestus*, *antibachius*, *amphybrachys*… Professor nasz nie szedł ślepo za Horacyuszem, ale wolał mniey gładki wiersz, byleby był bez *elizyi* i z reguł napisany. Skromność autorska wstrzymuie mię, iż zamilczeć muszę o nadgrobku, który napisałem na śmierć W. J. X. Kantora Kollegiaty naszey, ktorego niewczesna pedogra porwała z tego świata. Trzydzieści hexametrów bez *elizyi* tak ułożyłem, iż ie ze wszystkich stron czytaiąc zawsze wypadły te słowa: *Żyi nieśmiertelny, pod śmiertelnym grobowcem*. Mniey dbaiąc o sens iak o sztukę, tyle umieściłem *figur* i kwiatków poetycznych, iż żaden wiersz nie był bez osobliwości, na ktorey sami tylko ludzie głęboko uczeni poznać się mogli. Skończywszy poezyą, zacząłem się uczyć wymowy, bo za moich czasów pierwey uczono dobrze mówić niż dobrze myśleć, dlatego odkładano logikę po nauce wymowy. Każda sztuka ma swoie ustawy i każdy nauczyciel swoy sposob uczenia. Professor nasz, iak drugi Kwintylian, lepiey znał Teoryą i reguły retoryczne niż praktykę dobrego pisania. Zacząłem więc uczyć się na pamięć długich uwag, czyli iak zwano naówczas *preceptów*; a zamiast Cycerona czytałem herbowne panegiryki, które nam podawano za wzór dobrego pisania. Ktokolwiek ma zapał z natury i łatwość wybicia się wysoko w myślach, nie cierpi tak szczupłych obrębów, iak ie czytałem potym w Uwagach nad wymową autora Zabawek wierszem i prozą. Mowy, które pisałem, pełne były słów niemaiących żadnego związku z materyą, dlatego starałem się przykształcić ie rożnemi przypisami, nie mogąc razem pomieścić tego wszystkiego, co mi się snuło w głowie, gdym pisał. Miłość własna nadymała mię za każdą razą, gdym odczytywał Chryą działaiącą, którey dałem tytuł z greckiego: Monodrammaloginekapotos. Ten produkt rozumu mego ziednał mi u wszystkich szacunek, czytałem go tym, których miarkowałem, że są lepiey uczeni; nie dlatego, aby co w nim odmienić albo poprawić mogli, ale żeby się dziwili dowcipowi memu, który mię unosząc iak strumień wezbrany, zaniósłby był na koniec do morza nieprzebytego słów skołatanych z myślami, gdyby mię to iedno nie wstrzymywało, iż trzeba kiedyżkolwiek zakończyć. Przez dwa lata ucząc się wymowy, umiałem tak wysoko pisać, iak i móy nauczyciel. Tego tylko nie dostawało mi do zupełnego wydoskonalenia umysłu, abym się stał uczniem Awerroesa, Awincenny i Szkota, wielkich komentarzow wielkiego Arystotelesa. Zacząłem od dialektyki i za pomocą iey nauczałem się inaczey myśleć iak ludzkie ordynaryini. Wielu stara się o to, aby myśl swoią iak nayiaśniey wyrazić, dlatego też w takich pismach nie widać żadney sztuki. Uczony człowiek inaczey myśli. Chce, aby każda rzecz była z reguł, i mało dba o to, aby go zrozumiano, byleby tylko pisał i mówił in forma. W samey rzeczy nikt lepiey ode mnie nie umiał ułożyć sylogizmu według form, które mądrzy ludzie dla lepszey pamięci w dowcipnym epigrammacie opisali Barbara Celarent, Darii Ferio Baralipton. Celantes Dabitis Fapesmo Frisesomorum, Cesare Camestres Festino Barocco Darapti. Felapton Disamis Datisi Brocardo Ferison. Jeżeli logika miała w sobie wiele rzeczy, które mądrym tylko podobać powinny; metafizyka, którą rozpocząłem przy końcu roku, miała ich nierównie więcey. Nauczyłem się ięzyka ludzi uczonych: *entitas*, *hecceitas*, *in abstracto*, *in concreto*, *species quidditativa*, *conceptus ultimatus*, *causalitas*, *ubicatio*… Oprócz innych dystynkcyi i definicyi, które samym tylko ludziom mądrym są wiadome. Przy końcu roku szkolnego odebrałem z domu bardzo niepomyślną nowinę. Oyciec móy pierszego zaraz roku, iak mię oddał do szkół, pożegnawszy się z tym światem, zostawił matkę, prawda, że w podeszłym iuż nieco wieku, ale przy dobrey królewszczyznie i znaczney intracie dziedziczney. A chociaż (iak zwyczaynie wdowom) różne się iey trafiały partye, iść iednak za mąż nie chciała. Ośm lat przeżywszy w tym stanie, przyszedł czas na koniec, kiedy miłość gasnącym iuż ogniem rozgrzana pomieszała tę długą spokoyność. Miłość iest iak zwierz dziki raniony postrzałem, który przed ostatnim oddechem wszystkie siły swoie wywiera i nie traci ich chyba razem z życiem. Ta pora wieku w stanie osierociałym po mężu podpada tyle przypadkom, ile młodość w żywych osobach; bo równie rzadko widzieć się daie roztropność w wyborze. Po odrzuconym kilka razy szczęściu, gdy się iey co dzień mnieysze trafiało, przymuszona na koniec była, rozgniewawszy się o coś na mnie i na siostrę moią, póyść za mąż w pięćdziesiątym osmym roku za młodego człowieka, iednego z służących swoich, który by ią cieszył w zgryzotach i pomocnym był w interesach. Ażeby zaś ukarała nas po macierzyńsku, uczyniła panem męża swego wszystkich intrat, zapisow i królewszczyzny. Wyznaczono, iak zwyczay, opiekunow pokrzywdzonym dzieciom. Opieka nad sierotami, które maią fortunkę, iest cnotą, do którey się wielu ubiega. Pan Podczaszy, przyiaciel matki moiey, był z liczby tych serc litościwych, które zatrudniaiąc się dobroczynnie pupilami swemi, nie przestaią na dziesiątym groszu, które im prawo wyznaczyło. Ta nowina, iak pospolicie martwić zwykła dorosłe dzieci, tak i mnie niemało przeraziła. Widziałem, iż zniknęła nadzieia fortuny i że w samym tylko rozumie i przymiotach moich ufność pokładać należało. Dla tey przyczyny nie chciałem przerywać sobie osnowy rozpoczętych nauk; zwłaszcza gdy i matka moia nie życzyła sobie, abym młodo osiadł w domu i grzebał w roli tak znakomite przymioty. Rozpocząłem fizykę; nie teraźnieyszą, ludzi, iak mówią, wolnieyszego zdania, ale tę, którą Arabowie razem z ospą wprowadzili do nas i ciemnieyszą ieszcze uczynili, iak ią zostawił Arystoteles. Doznałem, iż kto iedney rzeczy ma dobrą wiadomość, łatwo mu inne przychodzą. Niech mi czytelnik daruie, że to powiem na pochwałę moią, iż nikt lepiey nie umiał poiąć i wyłożyć, co iest: *sympatya*, *antypatya*, *materya pierwsza*, *forma substancyalna* i *jakości ukryte*, przez które całą naturę i iey sprawy fizycy nasi wykładali. Za czasów moich był ieszcze ten chwalebny zwyczay, iż odprawowano dysputy publiczne w przytomności różnych osob sproszonych na ten koniec, aby się wspólnie wyszydzić żartami i zelżyć grubemi słowy. Te uczone kłótnie, mieszaiąc dawniey królestwa i daiąc oręż w ręce głów zapalonych, były przyczyną rzezi i prześladowania. Wieku naszego iak w barbrzyńskim sposobie poiedynkowania nastała iakaś maskowana grzeczność, tak i w dysputach zaczęła się pokazywać przysposobiona skromność. W naywiększym zapale odgłos trąb przerywał kłótnią, a wesoła uczta godziła rozróżnione strony. Teraz oprócz niektórych osób prawdziwych uczniów Arystotelesa nauki zginęło mieysce do boiu, a z nim (iak wielu narzeka) gust dobry w naukach, obyczaie i wiara. Dysputa moia była o trzy prawdy, które utrzymywałem. Pierwsza: *jeżeli działaiące powinno się stykać z biernym, czy też działać może z daleka*. Druga: *czyli w zepsuciu substlancyalnym rozsypuią się cząstki, aż do materyi pierwszey*. Trzecia na koniec: *jeżeli przedmiot duchowny może zostawać w podpadniku cielesnym; albo przeciwnie przymiot cielesny w podpadniku duchownym*. Ja utrzymywałem, że *tak*, a przeciwnik móy, skotystyczney filozofii bakałarz i św. teologii jubilat, dowodził, że *nie*. Ztąd wrzawa, daley kłótnia, na koniec przeszedłszy przez wszystkie propozycye filozoficzne, od materyi pierwszey poszliśmy do grubey materyi, a gdy tubalność głosu jubilatskiego głuszyć nas poczęła, *clarissimus* kazał zatrąbić na chorze, i tak skończyła się dysputa na pięciu silogizmach in Baralipton, dwóch in Fapesmo i iednym in Frisesomorum; a ia otrzymałem pochwałę, iż swego czasu będę podporą Kościoła i Oyczyzny. Rozdział IV Po tak chwalebnym popisie, udarowany zaświadczeniami szkolnemi o moiey wielkiey nauce, powróciłem do domu. Powitanie, które uczyniłem do matki, było, prawda, nieprzygotowane, ale nie bez ozdob i kwiatów retorycznych, ponieważ naturalnie weszły mi figury *podziwienia*, *zapytania*… i kilka uczonych rzeczy z historyi poetyczney, które gładko przystosowałem do niey: o Rumilii, Sterkucyuszu i Krepitusie. Matka moia, napełniona radością, widząc mię tak uczonego, żałowała, iż w powtórnym postanowieniu swoim była iuż bez nadziei podobnego syna. Pierwsze dni na wsi były dla mnie pomyślne. Zdarzyn, gniazdo imienia naszego, nie był nigdy bez uczonych ludzi i bez dysputy u stołu *o cnocie plastyczney*, *o początku uszczególniaiącym*, *o opowiadanym powszechnym pośledniczym*, a czasem nawet, zapędzaiąc się w materye teologiczne, o Adamie *ieżeli miał wlaną umieiętność* i tak był stworzony iak my, którzy się rodziemy, przechodziliśmy przez subtelności Doktora Halskiego i wszystkich iemu podobnych. Ponieważ zaś naybardziey miałem głowę nabitą historyą o bogach pogańskich, nie zamilczałem nigdy o Faetonie i Febie, gdy mówiono o wschodzie albo zachodzie słońca; Parnas, Helikon, wody kastylskie, Muzy, Apollo, Parki i fauny były zawsze na placu. Czas nazywałem Saturnem, ogień Wulkanem, morze, ziemię, niebo i piekło — Neptunem, Temizą, Olimpem, Plutonem. Nie każdy mógł zrozumieć to, co mówiłem w potocznym nawet dyskursie, ale ponieważ za moich czasów ztąd tylko poznawano mądrych, kiedy tak wysoko pisali i mówili, iż ich nikt nie zrozumiał, matka moia słuchała wszystkiego z radością, a oyczym, aby się iey przypodobał, chwalił wysoką łacinę, którą mieszałem z polszczyzną, chociaż sam niewiele umiał, bo raz tylko przeszedł w Biczu Donata na pamięć. Sława przymiotów moich napełniała całą okolicę. Nie opuszczaiąc żadney okazyi, która się podawała do okazania mego rozumu, podiąłem się chętnie mieć mowę do Wielmożney JMść Panny Regentówny przy oddawaniu jey wieńca ślubnego. Nayprzód *anagramma* z iey jmienia *Eleonora* tak mi pięknie wypadło, że z niego wziąłem cały assump, potym alluduiąc do wieczności, która iest iak koło wieńcowe. „Lubo — mówiłem — nietrwała z kwiatem uciecha, przecież kwiecisty ten prezent przy łaskawych Olimpu influencyach nie spełznie, kiedy na nim saydak swóy składa Kupido. Prędzey niebotyczne cedry Saturn zaiadłym zębem obali; prędzey wyschną helikońskie zrzódła, aniżeli rozkrzewioną w serdecznych wirydarzach miłość rozprzęże zazdrosna Juno. Aequa Venus Teucris Pallas iniqua fuit… Przyim ten znak symboliczny, illumque honora Eleonora, który ci Wielmożny JmPan Susceptant ofiaruie, aby suscipiat a te, bo velle suum cuique est. Który czyli życzliwego szczęścia zawieią Zefiry, czyli surowe przeciwney fortuny zadmą Akwilony, stateczny trwać będzie aż do kupressu”. Mało takich było z przytomnych gości, którzy by się poznali na wszystkich kwiatkach retorycznych tey mowy. Owszem, Pani Sędzina ciągnąca mię w taniec, gdym iey powiedział, iż taka zabawa nie przystoi uczonym, śmiała pierwsza z tym się odezwać, żem był żakiem szkolnym. Niech sądzi czytelnik, z iakim pomieszaniem i niecierpliwością czekałem końca tych god, gdzie, zamiast dysputy o uczonych rzeczach, czasem tylko słyszeć się dał spór między urzędniczkami ziemi naszey o pierwszą parę w tańcu, gdzie damy poglądały na mnie tym samym okiem iak Pani Sędzina, a kawalerowie śmiechem zbywali zagadnienia moie filozoficzne. Przyszedł na koniec oczekiwany piątek, który według zwyczaiu staroświeckiego kończył uciechy weselne. Powrociłem do domu, ale z wielką odmianą w zdaniu matki i oyczyma o przymiotach moich. Ten maiąc się za rozumnieyszego ode mnie, iż znał to lepiey, co iest potrzebnieyszego do życia, śmiał się z materyi pierwszey i z formy Arystotelesa, a matka, dawszy mi do porachowania prowentowe regestra, przekonać się żadnym sposobem nie dała, iż mądrzy ludzie gardzą tą nauką, która samym tylko kupcom i rachmistrzom iest pożyteczna. Jm dłużey bawiłem w Domu, tym lepiey co dzień widziałem, iż serce matki stygnąć ku mnie poczęło. Opiekun, wchodząc w iey myśli i swoim chcąc oraz dogodzić, proponował mi stan duchowny, stawiaiąc przed oczy wielkie korzyści, a oyczym, władaiąc sercem matki, dokazał ie na koniec uczynić odrodnym. To dało mi pochop do myślenia, iż wielkie przymioty, które w sobie miałem, potrzebowały pola do okazania tego, com układał w głowie. Wieś iest mieszkaniem ludzi pospolicie myślących, a gospodarstwo zabawą, która nie przystoi uczonym. Człowiek wielkiego dowcipu idzie za chwałą nie pobocznemi drogami, ale przez tłum ludzi patrzących na niego i dziwiących się iego wielkiey duszy. Warszawa tym powabnieysza była dla mnie, im więcey upatrywałem okoliczności, które mię na widok wystawić mogły. Prosiłem matki, aby mię posłała na ten teatr wielkiego świata, gdzie za pomocą wuia mógłbym wyiść na człeka. Stało się, iakem żądał. Matka, obiecuiąc sobie, iż mi duch przyidzie w Warszawie, wyprawiła mię do wuia, polecaiąc mu ten interes, aby wszelkiemi sposobami nakłaniał mię do stanu duchownego. Rozdział V Gdyby mi było wolno, iak niektórym dzieiopisom, odeyść daleko od zamiaru i błąkać się z uwagą nad pobocznemi okolicznościami, prowadząc za sobą ziewaiącego czytelnika, opisałbym tu, iak wystawiłem sobie w umyśle Warszawę, pierwszy raz ią zobaczywszy. Rozległość iey zdawała mi się na kształt sylogizmu długiego, który ułożywszy według reguł logiki, stałby się trzecią częścią krótszy. Powietrze grube i zarażone fetorem z cmentarzow i fabryk mydlarskich, na kształt *materyi pierwszey* Arystotelesa, która szperaiącym w niey zawraca głowę. Hałas ludzi, koni na kształt gwaru i zgiełku podczas zapalonych dysput. A tak powiedziałbym, iż umieiętność moia nic osobliwszego nie znalazła w tym mieście. Ale zamiar móy ma w sobie co innego. Czytelnik, ieżeli iest ciekawy dalszey osnowy życia i przypadków moich, nie zechce mię spuszczać z oka, ale idąc za mną do domu wuia mego, przypatrzy się, iak byłem od niego przywitany. Nim mu oddałem list matki moiey, którym mię polecała opiece i względom iego, cokolwiek przyiść mi mogło naprędce do głowy, co by okazywało głęboką moią naukę, starałem się iak naylepiey wyrazić. Przerwał mi mowę wuy móy, śmieiąc się i nie chcąc daley słuchać. „Przestańże — rzekł potym do mnie — tey szkolney perory. Komplement twóy iest iak z karty. Trzeba zapomnieć o bakalarskiey nauce, która by cię śmiesznym czyniła w posiedzeniu ludzi roztropnych”. Właśnie iak Edyp zagadniony do Swinxa stanąłem, nie wiedząc, co powiedzieć. W dalszey iednak mowie dałem mu poznać, iż zdanie, które o mnie powziął, mocno go pokrzywdzało. A że rozum naylepiey się pokazuie na piśmie, tak iak żołnierza męstwo na placu, przeczytałem mu moią *Chryą Działaiącą*, prosząc według zwyczaiu, aby mi szczerze zdanie swoie wyłożył. „Ponieważ chcesz tego, abym ci w szczerości powiedział, co sądzę o tobie, móy kochany siestrzeńcze, iako wuy, nie mam przyczyny, abym cię oszukiwał. Szkoda tych pieniędzy, które rodzice twoi łożyli na to, aby ci przewrócono głowę. I bardzo żałuię straty lat twoich młodych, które na co innego trzeba było obrócić. Starałeś się usilnie o to, abyś był nieużytecznym w kraiu. Jesteś cudzoziemcem w Polszcze i w osobie twoiey przywiozłeś nam Rzymianina do Warszawy. Wiesz, co się działo w Troi, a nie wiesz tego, co się ściąga do naszey oyczyzny. Gadasz po łacinie, a nie umiesz oyczystego języka. Nie ganię ia tego, żeś się po łacinie uczył, ale zbyteczna troskliwość i strata czasu w nabywaniu łaciny iest zawsze z krzywdą dla Polaka. Co się zaś tycze twego dziwotworu *Monodrammaloginekapotos*, zdanie moie iest, abyś spalił to, coś napisał, i zapomniał o tym, czegoś się nauczył, a z czasem dopiero przez czytanie xiąg dobrych, rozważanie i obcowanie z ludźmi dobrego gustu nabywał prawdziwey umieiętności, od którey się mocno odbłąkałeś, złych maiąc do tego przewodnikow”. Stanąłem powtórnie iak bez zmysłów. Prawda, iż niektórzy toż samo mi mówili, ale wielu, a co większa podeszleysi w wieku nauczyciele moi dodawali mi ochoty, twierdząc, iż swego czasu będę ozdobą mieysca, zaszczytem familii i pociechą oyczyznie. Przyszedłszy do siebie właśnie iak z letargu, ostatnia myśl moia była ta, iż mądrzy maią zawsze przeciwników, którzy uwłóczą ich przymiotom, aby się przez to z swoim rozumem popisywali. Chociaż dom wuia mego zawsze był otwarty, nudziłem iednak sobą, nie słysząc nigdy, aby rozmawiano ani o *przymiotach ukrytych*, ani o *wpływaniu fizycznym*, ani o *trzecim przyległym*. Owszem, cała kompania tak rozmawiała z sobą, iak gdyby nigdy nie było na świecie Arystotelesa. Uważałem pilnie, ieżeli bym się kiedy nie mógł przyłożyć do dyskursu, ale w wszystkich rozumowaniach nie słyszałem ani sposobu *zbiorowego*, ani *rozbiorowego*. To mię zaś naybardziey gniewało, iż wielu, chociaż Francuzów między niemi nie było, gadali iednak do siebie po francusku; a przeciwnie żadnegom nie słyszał, aby się odezwał po łacinie, chociaż mi zawsze mówiono w szkołach, iż ten język iest naypotrzebnieyszy. Odsunąłem się od kompanii mężczyzn, chcąc się przysłuchać temu, co z sobą rozmawiały damy. Ale ieżeli logika pierwszych była bez porządku, dopieroż bardziey tych, które głębokich nauk nie znaią. Całą ich rozmowę nazwać można było: *circulus vitiosus*. Same tylko zagadnienia coraz insze, bez żadnych dowodów. Jedna z nich mówiła że: toque à la Rosiere nie był iey do twarzy; druga przyganiała swoiey sąsiadce, iż miała na sobie iakiegoś *Malboruga*, który iuż nie był w modzie. Trzecia: że iey darowano wczora pieska bardzo rozumnego; insza odezwała się, że ma kapelusz à la Figaro. Ostatnia z nich coś niby z logiki powiedziała: „Czemuż go nie nosisz ma chere amie?”. Przystąpiłem bliżey na te słowa i maiąc porę popisania się z rozumem: „Sprawiedliwie — rzekłem — W. Panna Dobrodzieyka mówisz. Jest to sylogizm in Brocardo. Jak gdyby tak było: *Na to zrobiono Figaro, aby go nosić; ale że ta Dama ma Figaro*, ergo”… Jeszczem był nie dokończył sylogizmu, gdy wszystkie usłyszawszy *Brocardo* śmiać się głośno poczęły. Chciałem ie nauczyć, iak poznać można sylogizm, kiedy iest *in Brocardo*, ale ich śmiech coraz większy pobudził mię do gniewu. Mądry człowiek prawdę tylko poważać umie, daleki od przesądu, względów i uwodzenia się stronnością. Dowiodłem im przez *Sorites*, iż się śmieią z własney nieumieiętności. „Kto się śmieie — mówiłem — z rzeczy rozumnych, nie ma ich wyobrażenia; kto nie ma ich wyobrażenia, nie wie, iak przydatnik wiąże się z podpadnikiem; kto nie wie, iak przydatnik wiąże się z podpadnikiem, nie zna drugiey opercyi duszy, o którey druga część logiki traktuie; kto nie zna drugiey części logiki, nie zna wszystkich innych nauk, do których ona iest kluczem; a kto nie zna wszystkich innych nauk, iest nieumieiętnym, ergo”… Na samym wniosku uchwycił mię za rękę ieden z młodych, który się był przysunął do naszey kompanii, i przerywaiąc, szepnął mi do ucha, iż się uymuie o honor dam, które pokrzywdziłem tą mową. „A ia uymuię się — odpowiedziałem — o honor całego perypatetu, a mianowicie Akademii moiey, która mi przysiąc kazała, iż bronić będę iey honoru”. W półtory godziny odebrałem bilet w grzecznych wyrazach zapraszaiący mię nazaiutrz, o godzinie dziesiątey z rana do Jezierny. Nie wiedziałem, co by to było, i pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy, napełniła mię radością, iż tam musi się odprawiać iakiś akt publiczny, na który mię proszą, powziąwszy wiadomość o przymiotach moich. Chwała dla ludzi uczonych iest iak powietrze, którym oddychamy. Ta myśl pochlebna utaić nie mogła przed wuiem ukontentowania mego. Ale iakem się zdziwił, kiedym z ust iego usłyszał, iż Jezierna iest szkołą, gdzie młodzież ma popis z nauki zabiiania się, która także wchodzi do iey edukacyi; że honor tego wyciąga, aby mię zabił móy przeciwnik, ieżeli go ia wprzód nie zabiię. Nade wszystko zaś to mię zmieszało, że wuy móy zabronił mi na zawsze powrotu do domu swego, ieżeli nie pokażę tego, iż mniey poważam sobie życie niż punkt honoru. Pierwszy raz obiły się o uszy moie te maxymy honoru i ta nauka, aby się zabiiać. Rozumiałem nayprzód, iż wuy móy żartuie, ale utrata łaski i zabronienie domu dały mi na koniec poznać, iż sylogizm *in Brocardo* ściągnął na głowę moią nieszczęście. Wszystkie uwagi wuia, iż lepsza śmierć chwalebna niż życie niesławne, były nadaremne. Bardziey kochaiąc życie niż dziwaczny honor, zacząłem przed nim rzewliwie płakać, ale im więcey pozwalałem żalowi, tym bardziey wuy gniewał się na mnie, wyrzucaiąc mi lękliwość, która kobietom tylko przystoi, żałował, że noszę na sobie imię Zdarzyńskich, które w podobnych okolicznościach dało kilkokrotne dowody męstwa umysłu i odwagi serca. Niech mi każdy wyświadczy, który kiedykolwiek miał do czynienia w podobnym przypadku, iaka była noc moia aż do tey godziny, kiedy nie tak ze snu, iako raczey z letargu ocucił mię Pan Maior, wchodząc do pokoiu mego z nowiną, że ma sobie za szczęście, iż Pan Starosta wuy móy obrał go za sekundanta dla mnie. Te słowa uspokoiły nieco pomieszanie moie. Rozumiałem, iż zwyczay iest dlatego obierać takich przyiaciół, aby ci czynili zgodę między rozróżnionemi! Alem się zdziwił, słysząc na placu sekundanta mego, iż przez gorliwość o honor przyiacielski zezwolić nie chciał na to, aby meta nasza była o siedem kroków, tę daiąc przyczynę, iż w tak delikatney materyi nie przystoi dla odległości mety strzelać do siebie na wiatr. Widząc oczywiste niebezpieczeństwo życia i przeciwnika mego nie nadto nacieraiącego, pogodziłem się z nim na placu, chociaż sekundanci nasi przytaczali nam ustawę punktu honoru, iż plamę iego krwią tylko zmyć można. Powróciłem zdrów do Warszawy, a nie śmieiąc pokazać się wuiowi, wprosiłem się na czas do iednego klasztoru, póki bym przez przyiaciół nie przebłagał zagniewanego wuia. Szczęście zdarzyło dla mnie w tym klasztorze uczonego lektora, który w smutnym stanie moim był mi pociechą. Dałem mu poznać moią naukę, rozprawiaiąc o wszystkim, cokolwiek być może subtelnieyszego w filozofii Arystotelesa. Weszliśmy z sobą w ściślieysze związki przyiaźni, a pochwały, które mi dawał, były powodem dla mnie, żem wynurzył żal przed nim na wuia mego z okazyi pierwszego przywitania i utraty łaski. Ubolewał nade mną, ale bardziey ieszcze nad naukami, które teraźnieysze panowanie przywiodło do upadku. A gdy mi począł wyliczać filozofow perypatetycznych imiona, których xięgi in folio gniią teraz zarzucone w szafach, zdawało mi się, że patrzę na ową ruinę nauk, która była około piątego wieku, gdy barbarzyńcy osiadać poczęli polerowną Europę. Powziąłem wieczną nienawiść ku imionom: Konarskich, Krasickich i Naruszewiczów, którzy pierwsi, iak mi powiedział, pismami swemi odmienili gust nauk i wymowy. Ale nierównie bardziey znienawidziłem sobie imienia Łuskinów i Wiśniewskich, którzy pierwsi wprowadzili do Polski nowość poźnieyszey filozofii i obalili kilku wiekami ubezpieczoną naukę Arystotelesa. Zostawuiąc czasowi pracę około przywrócenia do dawney sławy filozofii perypatetyczney, zacząłem wprzód myśleć o sposobach przebłagania wuia. A zażywszy wiele trudności, zostałem na koniec przywrócony do łaski. Rozdział VI Wyszedłszy raz z domu, słyszałem, przechodząc koło *Świętego Krzyża*, iż dwie przekupki kłóciły się z sobą. „*Poczciwaś!* — mówiła iedna do drugiey. — *Rada byś mię z moiey pracy wyzuć… Poczekay, doczekam się tego, że sama wprzód zniszczeiesz… Nic nie miałaś, nic nie masz i nic nie będziesz miała… Gdyby mi przyszło…*”. „Coż to iest? — rzekłem sam do siebie — ta baba nie była w Akademii Sandeckiey, a zna retoryczne figury? Używa *ironij*, *antonomazyi*, *diasyrmu*, *synekdochy*, *anafory*…”. Zastanowiłem się nieco, abym się iey spytał, co by ią tak mocno gniewało. „*Oto ta zła kobieta* — odpowie. — *Nie żal by mi było, gdybym z nią żyła obłudnie….*”. Zdziwiłem się ieszcze bardziey. Coż znowu? ta baba umie także logikę, sylogizm iest *in Darapti*. Powróciłem do domu cały w myślach, rozbieraiąc w głowie słowa wuia mego, które do mnie mówił na pierwszym powitaniu. Pośmiewisko i wytykanie palcem tych, ktorzy mię znali, przypadek niedawny z damami i świeże zdarzenie z przekupką dały mi poznać, iż trzeba coś więcey umieć niż to, czego mię uczono w szkołach, aby bydź użytecznym, i uczonym człowiekiem. „Toż nauka moia — myślałem sobie — ma bydź szczerym głupstwem? y nauczyciele moi, głupszemi ieszcze ode mnie?”. Zastanawiaiąc się dłużey nad tą uwagą, przyznałem na koniec, iż moia retoryka i filozofia były próżno straconym czasem. Sama natura sposobi nas do tych figur, których dziwacznych nazwisk i używania uczono mię w szkołach, a rozsądek naylepiey pokazuie, iak szukać przyczyn na poparcie zdania, nie chodząc, czyli to iest *in Barbara* czyli w iednym z tych dziwactw. Poznawszy potrzebę oyczystego języka, którym pierwey gardziłem, starałem się usilnie, abym się go nauczył. Że zaś iak w szkołach nie miałem dobrego przewodnika do tey nauki, wziąłem się za radą niektórych do czytania xiążek takich autorów, którzy przez osobliwość wyrazów stali się sami osobliwemi. W krótkim czasie głowa moia była iak magazyn maiący w sobie same świeże towary, ponieważ naybardziey starałem się o to, aby umieścić w pamięci wszystkie nowe słowa. Ztąd tak wielką zabrałem chęć do czystey polszczyzny, iż kuiąc nowe wyrazy, wolałem rzecz niezrozumianą uczynić, aniżeli używać słow wziętych z obcych ięzykow, idąc po prostu za zwyczaiem, który ie przyswoił. A tak z iednego błędu nieznacznie wpadłem w drugi. Sprzeczka o słowa była dawniey materyą pism i przyczyną krwawych utarczek; bo na nich się tylko cała filozofia i inne umieiętności zasadzały. Gdy raz podczas obiadu wszczęła się ta uczona rozprawa między literatami, których wuy móy miewał czasem u siebie: ieżeli człowiek uczony ma iść za zwyczaiem, czyli też zwyczay ma się stosować do uczonych ludzi, byłem przeciwny zdaniu wuia mego, przychylaiąc się do tych, którzy utrzymywali, iż wszędzie uczeni idą przeciw zwyczaiowi. Często obcuiąc z takiemi literatami, nauczyłem się polskiego języka inaczey wcale, iak nim pisał Skarga i teraz pisze Krasicki. Wuy móy nie lubił słów nowych i te tylko chwalił, które nie dziwactwo, ale potrzeba wynayduie, aby ułatwić trudność w wyrażeniu myśli; ale nie chciał zwać nigdy poezyi *rymopisarstwem*, geografii *ziemiopisarstwem*, historyi *dzieiopisarstwem*… „Czyliż — mówił — dlatego mowę dawnych Rzymian poczytać można za ubogi ięzyk, że wiele słów wzięli od Greków i sobie ie przywłaszczyli? Nie na wielości nazwisk iedney rzeczy, ale na dostateczności wyrażenia wszystkich działań duszy naszey zależy obfitość ięzyka. Rzymianie, a po nich Francuzi i inne narody, doskonaląc swą mowę, mniey dbali o wyrazy techniczne, które wzięli z obcego ięzyka i które bardzo łatwo odmienić mogli w oyczyste. Naywiększym ich staraniem było przykładać się do tego, co iest istotną potrzebą. Niechże i nasz ięzyk ma tyle wyrazów, ile iest wyobrażeń, to go uczyni dostatecznym, bo obfitością malowania rozlicznych spraw duszy przechodzi, iak mi się zdaie, wszystkie znaiome mi ięzyki. Nie ma nic podobnego w łacińskim, francuskim, włoskim i niemieckim, co by wyrażało znaczenia słów: *będę palił*, *spalę*, *zapalę*, *podpalę*, *przepalę*, *przypalę*, *dopalę*, *nadpalę*… Toż we wszystkich słowach w czasie przeszłym i przyszłym. Mało iest takich narodów, których mowa miałaby w sobie pomnieyszaiące imiona z pieszczotą i powiększaiące z wzgardą; słowa wyrażaiące częste powtarzanie spraw naszych i to uszczególnienie trzech rodzaiow w czasie przeszłym i przyszłym, które Polacy maią w swoim ięzyku. A ieżeli w samych tylko wyrazach technicznych widzieć się daie niedostatek ięzyka naszego, czemuż przykładem innych narodów nie mamy ich z tego zrzódła czerpać, zkąd wypłynęły nauki. Jeżeli teologia, filozofia, gramatyka zostały przyswoione; za cóż inne maią się odmieniać?”. Chociaż wielu przychylało się do zdania wuia mego, ia iednak zapalony chęcią, aby wyczyszczać ięzyk, chroniłem się usilnie wyrazów: *papier*, *mur*, *sos*, *dach*, *ratusz*, *iarmark*, dlatego że nie były oyczyste. Ale chwytaiąc się czystey polszczyzny, nierychło postrzegłem, żem poszedł tąż samą drogą, którąm się w szkołach odbłąkał od prawdziwey nauki. Prawda, iż wuy móy starał się wszelkiemi sposobami, abym gust popsuty naprawił. Dla tey przyczyny zalecał mi dzieła Krasickiego, Naruszewicza, mowy seymowe Jgnacego Potockiego, Zabawki wierszem i prozą Franciszka Karpińskiego… Ale częścią uprzedzony o tym przez rozmowę z o. lektorem, częścią iż inne pisma wpadały mi w ręce, nierychło się wziąłem do czytania tych xiążek. Ostatnią nadzieię poprawienia gustu mego w naukach pokładaiąc wuy w francuzkim ięzyku, kazał mi się go uczyć. Widziałem sam potrzebę, nie żeby umieiętność iego służyć mi miała do czytania xiążek pożytecznych, ale że we wszystkich posiedzeniach, gdzie ton dobry przeszedł z Paryża, rzadko Polak mówi do Polaka oyczystym ięzykiem. Metr móy iako sam był naybiegleyszy w dzieiach romansowych, tak do tey umieiętności ciekawość we mnie wzbudzaiąc, wprawił mię w gust czytania takich tylko xiążek. Dzięki pierwszym wynalazcom romansów i dzieł teatralnych, iż tych pism na samey intrydze miłości założyli osnowę. Poźnieysi źli w wielu rzeczach naśladowcy to także szczególnie za cel sobie wzięli, aby nie nudzić moralnością młodego czytelnika, ale wzbudzaiąc w nim ciekawość intrygami miłości, podżegać ogień, zapalać imaginacyą i przewracać głowę dziwacznemi awanturami. Jaka tylko z podobnych xiążek wpadła mi w ręce, zawsze to coraz głębiey zostawało w umyśle, iż miłość iest ów ogień niebieski, który wchodził w ułożenie ciał i świata całego, który ożywia naturę, utrzymuie ią i czuć się daiąc w każdym stworzeniu, staie się głosem powszechnym iey wyroku. „*O miłości! Miłości!*” — wołałem iak ów bohatyr *St. Preux*, którego przypadki wystawiałem sobie za wzór heroicznego kochania. Rozdział VII Chociaż zamiast filozofii Arystotelesa, historyi o Helenie, Parysie i Kassandrze zacząłem się ćwiczyć w pożytecznieyszych naukach, że iednak na te czasy trafiłem, kiedy każdy prawie chciał, aby go zwano poetą, zarażony chorobą pisania wierszów, wszedłem także w poczet rymopisów, same tylko powitania i powinszowania piszących, którzy nie mogąc wyrównać dobrym poetom, znaleźli sposób psuć podłym wierszem prozę i nudzić nią czytaiących. Naymizernieyszy wierszopis, byleby podchlebiał (co damy zowią słodyczą), podoba się płci, która nie lubi, aby ią ganiono. Nazywano mię poetą, tak iak wielu innych, którzy nie lepiey pisali ode mnie. W samey rzeczy z kilkuset w spółkolegów nie więcey iak sześciu wyiąwszy, mogłem iść w porównanie z innemi, ponieważ równie iak oni blisko przystępowałem do piękności wierszow Pluchowskiego, a czasem nawet w osobliwości słów nowych i poetycznych ozdobach przechodziłem innych, przyrównywaiąc moią *Kloę* do świeżości poranku, świetności jutrzenki, białości alabastru, rumianości róży, wzywaiąc bogów i bogiń, aby ią zachowały w tey cudotworney piękności. Z tym wszystkim ta, ktorey pochwały śpiewałem pod jmieniem *Kloe*, odzyskawszy wolność przez śmierć niespodzianą matki, innemu serce swoie oddała. Tknięty do żywego tą niestatecznością, zacząłem pisać satyry, koiąc żal, który nosiłem w sercu, zemstą literacką. Wpośrzód pochwał i laurów, które sam sobie dawałem, wuy móy, wpadłszy w chorobę, mimo zapewnienia doktorów, iż przyidzie do zdrowia, z tym się światłem pożegnał. Nim wieść ta doszła do matki, która iako nayblizsza sukcessorka dziedziczyć miała cały maiątek po bracie, uwinąłem się iak nayprędzey, sprzedaiąc pozostałe sprzęty. Ta sprzedaż i gotowizna w dniu iednym los móy odmieniła. Wziąłem żałobę po tak dobrym wuiu, aby pokryć radość pochodzącą z sukcessyi. A że z odmianą losu odmienia się oraz i sposób myślenia, zacząłem się podnosić na dwa palce od ziemi, zadzierać głowę do góry i protekcyonalnym tonem okazywać względy moie tym, którzy mi się kłaniali. Przyuczony wkrótce do odbierania głębokich ukłonów ludzi szukaiących w tym własnego zysku, odsuwałem się, gdy kto z niższych ode mnie śmiał bliżey przystąpić i tknąć się atmosfery, która mię na dwa kroki wkoło otaczała. Matka moia, dowiedziawszy się o śmierci brata, a wuia mego, obięła po nim dwie wsie, które były w Podgórzu, wypuszczaiąc mi Stratyń z gotowizną i meblami, które zarwałem po śmierci iego. Nowo nabyte dziedzictwo przewróciło mi głowę. Rozumiałem, że kto ma wieś, ma szyby złote, które wystarczać będą na wszystkie potrzeby: zacząłem więc nayprzód myślić o ekwipażu, bo zostały po wuiu był iuż staroświecki. Kareta robiona u Dangla w Warszawie, nie w Londynie, wychodziła z mody. Konie rosłe, prawda, ale, iak zwyczaynie mechlemburskie bywaią, powolne, niezdatne były do karyolki. Maciey, stangret poddany z Stratynia zwany zawsze Macieiem, nie mógł się przyuczyć, aby go zwano *kutszerem*. Zamieniłem nayprzód karetę z końmi za prawdziwą angielską; sprzągłem cug i furmankę, a cały dwór odprawiwszy, przyiąłem ludzi młodych, dobrego wzrostu i przystoynych na twarzy. Liberya, chociaż bez galonów, tak iednak była kosztowna, żem oszukał dowcipnie prawo oszczędności. Garderoba moia ponieważ dla prawa oszczędności nie mogła być tak kosztowna, iak bym był sobie życzył, przechodziłem co dzień z iednego woiewództwa do drugiego, a czasem w dniu iednym byłem Lublaninem, Sendomirzaninem, Wołynianinem, Kijowianinem, Litwinem i Wielkopolaninem. Jak tylko się rozświeciło szczęście, porzuciłem nauki, zostawuiąc ie tym, którzy nie maią psów, koni, wolantów, i karyolek; a iako kawaler dystynguiący się dobrym ekwipażem, zacząłem figurować na wielkim świecie. Ale w krótkim czasie gotowizna po wuiu i pożyczone dwa tysiące czerwonych złotych nie wystarczały na potrzeby, których co dzień więcey przybywało. Oczekuiąc intraty z Stratynia, ułożyłem iuż był w głowie, na co ią obrócić. Strzelec, ile w Warszawie był mi bardzo potrzebny. Garderoba, chociaż niedawno sprawiona, ale, iak zwyczaynie na wielkim świecie, z mody iuż wychodziła. Koni wierzchowych para iak dla kawalera nie były zbytkiem. Resztę wydatku składały drobne bogatele: sprzączki nowego fasonu, zegarek kameryzowany, pierścień, tabakiera złota z emalią (chociaż tabaki nie zażywałem), rękawek *d'Angola*, kapelusze, laski, bagietki, ostrogi, kopersztychy, miniatury i wódek pachnących wszelkiego rodzaiu. Przyszedł pożądany dzień św. Jana; ale zamiast intraty odebrałem wiadomość, iż kredytór móy wszedł przez tradycyą do Stratynia. Nie naymilsza to była nowina, zwłaszcza gdym się zastanowił nad tym, że w iednym pół roku przeiadłem prawie czteroletnią intratę. W nadzieię iednak dalszych perspektyw i łask, które mi obiecywano z krescytywy, przypożyczyłem ieszcze dziesięciu tysięcy złotych do dalszego porachunku z kredytorem moim. W krótkim czasie przeszedłszy przez to wszystko, za czym się ubiega młodzież, niszcząc maiątek i zdrowie, naroztrącawszy ludzi konnym ieżdżeniem po ulicach, nagłuszywszy trzaskiem karet i karyolek, zacząłem chodzić piechotą, rozważaiąc sobie, iż stan bankrutów ma także swoie słodyczy. Rozdział VIII Będąc raz na teatrze, przystąpił do mnie ieden (iak się oświadczał) przyiaciel niegdyś wuia mego, ale iakem się potym dowiedział, wielki oszust i bankrut, który nagle przyszedłszy do milionów i nagle ie utraciwszy, miał ieszcze iakiś sposób utrzymywania się mimo wrzasku i nalegania natrętnych kredytorów. Powierzchowność iego błyszcząca uderzyła mię w oczy. Miałem się za szczęśliwego, żem wszedł z nim w poufałą rozmowę, a bardziey ieszcze, gdy przypuszczony byłem (iak mi powiadał) do związku krwie z zacnym iego imieniem. Zdziwiony ludzkością tak godnego kuzyna, ofiaruiącego mi dom i wszelkie wygody, usiadłem z nim do karety; a pocieszony nadzieią, iż kredytem iego, który miał u wszystkich, wsparty będę w żądaniach moich i otrzymam od matki cząstkę iaką fortuny pozostałey po oycu, rozumiałem, iż moment poznania iego był epoką dalszego dla mnie uszczęśliwienia. W kilka dni spytany, gdym mu opowiedział, w iakim stanie są interesa moie, podał mi proiekt, ale z wielką oboiętnością, abym mu uczynił donacyą Stratynia w zamian dobr, które miał na pograniczu. Kondycye iego zdawały mi się na ten czas wielkim dobrodzieystwem, bo za czternaście tysięcy intraty zyskiwałem dwadzieścia w dobrach, które mi dawał. Oprócz tego przyimuiąc na siebie długi, obiecywał mi płacić co miesiąc czerwonych złotych pięćdziesiąt, poki dobra nowo nabyte ode mnie nie oswobodzi z zastawu. Im z większą oboiętnością proiekt ten był mi podany, tym niecierpliwiey oczekiwałem końca, nagląc z moiey strony, aby przyszedł do skutku. Uczyniliśmy sobie donacyą dobr w zamian danych, a w krótkim czasie Stratyń, przechodząc z rąk do rąk, był na kształt monety, która cyrkuluie po kraiu. Kuzyn móy przez cały poranek bywał zatrudniony. Gabinet, gdzie interesa swoie ułatwiał, był na kształt kantoru przenośnego, ale co dzień w inszym mieyscu, w którym pięciu ludzi rachowało miliony intrat, a w domu iego widzieć się nieraz dawał wielki niedostatek. Gdy dnia iednego postrzegłem go w odmiennym nieco humorze, ośmieliłem się spytać, co by za przyczyna była tego pomieszania. Przełożył mi zażalenia swoie częścią na bankierow, którzy dla niedostatku bankow wypłacić mu nie mogą wexlow, częścią na komisarzow, którzy dla złey drogi nie przysyłaią mu zaległey od roku intraty, a dawszy mi poznać delikatność swoią, iak wiele go to kosztuie, gdyby się sam starał o pożyczenie pieniędzy, prosił mię, abym się podiął tey przysługi dla niego i sprowadził w dom iego P. Skarbnika, który od dwóch dni przybył do Warszawy dla odebrania za dekretem sto pięćdziesiąt tysięcy. Uczyniłem zadosyć żądaniom kuzyna. Sprowadziłem P. Skarbnika. Assumpt do interesu był od uraczenia, potym nastąpiły ukłony, po nich oświadczenie przyiaźni, daley przyrzeczenie protekcyonalney łaski, na koniec sto piędziesiąt tysięcy wpadły nam szczęśliwie w ręce. P. Skarbnik z donacyą dóbr nabytych przy Wołoszczyźnie, i z nadzieią dostąpienia orderów i urzędów, pożegnał nas i Warszawę. Ta facyenda odmieniła nam obydwóm zły humor. Kuzyn nazaiutrz według zwyczaiu (kiedy były pieniądze) rozdał bilety na bal. Gdy się ziechali goście, zdziwiłem się, widząc go, iż na *newkę kierową* wysypał garść obrączkowego złota, ale prawie odszedłem od siebie, gdy nieszczęśliwa *newka* przegrała dukaty. *Walet karowy* iuż zaczął trochę odbiiać, ale *as* dwa razy zagięty pozbawił wszelkich nadziei. Na koniec *dama pikowa* obsypana złotem zabrała resztę stu pięćdziesiąt tysięcy. Rozdarł ią kuzyn z gniewu, a ia w zapomnieniu i ciężkim żalu porzuciłem gości i noc całą przepędziłem w wielkich niespokoynościach. Nazaiutrz, gdym się gotował, iak by pocieszyć strapionego kuzyna, wszedł do mnie w tak wesołym humorze, iak gdyby wczora nic nie miał przeciwnego. Poznałem z dalszey mowy, iż nowa facyenda sprawiła mu ten wesoły humor. Żyłem w tym domu spokoynie przeszło cztery miesiące. To tylko mię dziwiło, iż ile razy wyieżdżałem z kuzynem, zawsze przez garderobę i skryte schody schodziliśmy na tyły dziedzińca i poboczną bramą, właśnie iak ukradkiem wymykaliśmy się z domu. Gdy dnia iednego wszedłem do przedpokoiu, zastałem w nim pełno ludzi rozmaitego gatunku. Nie wiedząc, co by te assamble znaczyły, opowiedziałem kuzynowi podziwienie moie. Alem się bardziey ieszcze dziwił, gdy mi on bez ogrodki powiedział, iż ci goście są iego kredytorowie, których, nie chcąc słuchać natrętnych uskarżeń, zostowuie poty w nadziei pomowienia z sobą, póki się nie dowiedzą od ludzi, iż pan wsiadł iuż do karety i z domu wyiechał. „Ah! Przyiacielu — rzekłem do niego — iakże możesz być spokoyny na to zamieszanie, które co dzień w domu twoim widzisz?”. Rozśmiał się kuzyn i z twarzą wesołą: „Iuż to lat kilka — rzecze — iak patrzę na to z wielką spokoynością. Im bardziey się pomnażaią długi, tym większey spokoyności nabywam, zdaiąc zupełnie na kredytorów troski, których doznaią nieostrachani pozwami i tradycyami dłużnicy”. Gdy to mówił, usłyszałem rozruch iakiś w pałacu; a spytawszy się, co by to było, dowiedziałem się, iż P. Starosta, przyiść nie mogąc do dóbr sprzedanych sobie od kuzyna dla kredytorów, którzy ie dawniey zatradowali, traduie nam pałac, meble i wszystkie sprzęty domowe. Przerażony tym niepomyślnym przypadkiem, a boiąc się, aby podobnie nie stało się także z dobrami, które nabyłem od niego, wpadłem iak nayprędzey na pocztę, śpiesząc się dniem i nocą do moiego dziedzictwa. Ale iakżem się zdziwił, gdym tam obaczył P. Skarbnika, który, trafić nie mogąc do dóbr nabytych przy Wołoszczyźnie, po uczynionym kilkakrotnie manifeście o expulsyą przez kredytorów z tych dóbr, które ia nabyłem, ostatnią ieszcze nadzieię swoią pokładał w Warszawie, dokąd wybieraiącego się, na samym prawie wsiadaniu zastałem. Wysłuchawszy cierpliwie wszystkiego, co mu żal przeciwko mnie niosł naówczas do gęby, nie mogłem go przekonać, iż równie mnie, iako i iego zgubiły facyendy. Powróciliśmy oba do Warszawy, ale wszystkie starania nasze były nadaremne. Ten, który uciekał przedtym skrycie z domu przed kredytorami, podobnym sposobem uchodził przede mną. A lubo każdy palcem go wytykał, w bezkarności iednak swoiey znayduiąc dla siebie schronienie, śmiał się i z prawa, i z tych, których złupił. Rozdział IX Będąc coraz w smutnieyszym stanie, a nie maiąc nadziei wsparcia od matki, postanowiłem na koniec dla uniknienia hałasu moich kredytorow puścić się za granicę. Do tey myśli posłużył mi przypadek, tym dziwnieyszy, im był osobliwszy. Współuczeń móy niegdyś i antagonista w szkołach, syn sławnego doktora Panien Starego Sącza spotkał się ze mną przypadkiem na ulicy. Stan iego, iak uważałem, nie był naylepszy, ale że pospolicie w nieszczęściu inaczey myślą ludzie, okazałem mu ukontentowanie moie z tey przygody. Zaproszony od niego do domu, dowiedziałem się, iż wzgardziwszy profesyą oyca swego, chwycił się pożytecznieyszych nauk, szukaiąc *ruchu ustawicznego*, *kwadratury cyrkułu*, *lekarstwa powszechnego* i *kamienia filozoficznego*. Że zaś, iak mi powiadał, nie masz w Polszcze nadgrody dla ludzi uczonych, odkrył mi myśl swoią, iż się miał puścić w balonie *aerostatycznym*, aby szukał gdzie indziey lepszego szczęścia dla siebie. Nie wiem, czyli przeznaczenie moie czyli też strapiony umysł nieszczęśliwościami, których doznałem, były mi powodem, żem przyiął podany proiekt puścić się z nim w tę podróż. Prawda, iż kilka balonów spalonych na powietrzu, a mianowicie w Hiszpanii, gdzie sławny tey żeglugi admirał połamał sobie nogi i potłukł ciężko głowę, mimo 8000 realów wyznaczonych za to od xiążęcia Asturyi trwożliwym mię z początku czyniły; ale los móy i niespokoyność nakłoniły na koniec do tego, żem przystał na podany proiekt. Uczyniwszy potrzebne przygotowanie do tey podróży, dnia 21 marca (bo ta iedna tylko data potrzebna iest do moiey historyi) o godzinie szostey z rana, trzymaiąc łódź przywiązaną do balonu mocną liną przy ziemi, zaczęliśmy go napełniać *gazem* tak szczęśliwie, iż w trzynastu minutach podniosł się do góry. Gdyby niektóre przyczyny nie były nam na przeszkodzie, zrobilibyśmy byli widowisko dla całey Warszawy. Wszakże w tym wieku, kiedy się każdy szczyci z ludzkości, chętnie iednak patrzy na to, co iest z hazardem życia cudzego; i im większe widzi niebezpieczeństwo, tym żywszą radość okazuie klaskaniem. Jak tylko kolega móy przeciął linę, która nas utrzymywała przy ziemi, natychmiast balon podniosł się z nami z taką szybkością, iż w krótkim czasie zniknęła nam z oczu Warszawa. Rozdział X Przez dni kilka byliśmy na powietrzu, maiąc wiatr, który nas niosł ku zachodowi. Poglądaiąc na ziemię, boiaźń we mnie coraz się bardziey wzmagała. Ale niech mi daruie czytelnik, że mu nie dam dostatecznego opisania dalszey żeglugi naszey. Wolę wyznać prawdę, iż strach odeymował mi tę przytomność, która potrzebna iest do zastanowienia się nad każdą okolicznością kontentuiącą ciekawość, niżeli chełpiąc się z odwagi pokrzywdzać fałszywą powieścią prawdę i oszukiwać albo nudzić nią czytaiących. Dosyć na tym, iż cokolwiek w podroży swoiey *Charles*, *Robert*, *d'Arlande*, *Pilastro de Rosier*, *Blanchard* i inni opisali, wszystko to nam się przytrafiło. Po różnych odmianach ciepła i zimna, po nieznośnym bólu, który mi się dał uczuć w uszach, osłabiony na siłach i nie mogąc oddychać dla cienkości powietrza, wpadłem na koniec w słabość i utraciłem zmysły. W tym stanie iak długo zostawałem, nic nie wiem, ponieważ nie przyszedłem do siebie, aż po upadku moim, otrzeźwiony wodą, w którey się zanurzyłem. Widząc nowe dla siebie niebezpieczeństwo, wywarłem wszystkie siły, abym się ratował; a osłabiony, gdy się iuż puszczałem w głąb wody, aby mię zalała, szczęściem osobliwszym dostałem dna nogami i obaczyłem kolegę mego, który się ieszcze pasował z wodą, nie wiedząc, iaka była głębokość mieysca. Słoność i niesmak, który uczułem w ustach, dały mi poznać, że woda była morska. Oglądaiąc się na wszystkie strony i nigdzie dla siebie nie widząc ratunku, żałować począłem, żem zaraz nie utonął, bo moment życia, który mi zostawał, był dla mnie tym nieznośnieyszy, im bardziey stawiał mi przed oczy śmierć, która z letka przychodzić miała. I gdyby kolega nie dodawał mi był serca, czyniąc nadzieię, że nas zachowa Opatrzność, odważyłbym się był podobno dobrowolnie szukać dla siebie śmierci. W godzinę po upadku naszym znacznie odstąpiło morze, zkąd oba wnieślimy sobie, iż ku północy musi być kray iakiś bliski, który opuszczaiąc, morze wracało nazad do łoża swego. Nie tracąc czasu, udaliśmy się ku brzegom, które, od północy opasane górami, zasłaniały nam dalsze położenie kraiu. Słońce, którego wielkość nadzwyczayną postrzegłem, chociaż się iuż skłaniało ku zachodowi, tak iednak było dla nas przykre, iż ten kray wziął kolega za Gwineę lub inną iaką krainę pod ekwatorem. Opatrzność, która nas zachowała od śmierci, miała oraz staranie o dalszym życiu naszym. Kilka gniazd iay ptaszych, któreśmy znaleźli, były dla nas posiłkiem. Odpocząwszy nieco i maiąc pokrzepione siły, weszliśmy na iedną górę przed zachodem słońca, aby ztamtąd odkryć położenie mieysca i kray nam nieznaiomy. Kolega, maiąc wzrok bystrzeyszy ode mnie, postrzegł odległe równie i pola na kształt winnic porządnie wkoło drzewami osadzone; a ztąd powziął nadzieię, iż kray ten kwitnący rolnictwem, musi być mieszkalny i obywatele iego niedzicy. Znużony podróżą i zwątlony na siłach, usiadłem pod cieniem drzewa osobliwszego iakiegoś rodzaiu, a gdy mię sen zniewalać począł, kolega, poglądaiąc na słońce, które iuż zachodziło, a z przeciwney strony postrzegłszy wielką iakąś płanetę na kształt Xiężyca, ale świetnieyszą i daleko większą, gdy się coraz lepiey przypatrywać począł gwiazdom i innym ciałom niebieskim: „Ah! Przyiacielu — zawoła — ieżeli nam Opatrzność pozwoli szczęśliwie powrócić do oyczyzny, ile pożytkow przyniesie Europie ta podróż nasza? Jak wiele domysłow nowych czynić będzie można, zbiiaiąc zdania astronomow naszych, którzy z iednego tylko punktu, iakim iest Ziemia, patrząc na rozległość świata całego, chcą nam wyperswadować, iż ich mniemania są nieomylne. Ile nowych sekretów natury, które powiększą umieiętność fizyczną? Ile ciekawości do historyi naturalney, które pomnożą zbiór osobliwych rzeczy? Nigdy Kolumb i Ameryk odkryciem nowych kraiów tyle się nie wsławili, ile my tą naszą podróżą. Bo ieżeli się nie mylę, ile tylko wiadomość astronomii zapewniać mię może, kray ten, w którym zostaiemy, iest kraiem na Xiężycu”. Struchlałem na te słowa. Widząc iednak rzecz prawie niepodobną do wiary, rozumiałem, iż kolega, po tylu fatygach i niebezpieczeństwach zapaloną maiąc głowę, gadał od rzeczy. Ale poznawszy, iż na wszystkie moie pytania rozsądnie odpowiadał: „iakże przyiacielu — rzekłem do niego — moglibyśmy przebyć tak wielką odległość, iaka iest między Xiężycem i Ziemią? Powietrze coraz delikatnieysze im wyżey się wznosi, byłożby zdatne do oddychania płucom przyuczonym do grubszey atmosfery?”. „Prawda — odpowiedział — iż astronomowie nasi naznaczaią wielką odległość Xiężyca od Ziemi, ale wielu z nich i ci, którzy tu byli upewniaią, iż ta odległość nie iest tak wielka, aby iey przebyć nie można. Podróż naszą zaczęliśmy 21. Marca, w czasie porównania dnia z nocą, kiedy Xiężyc i Słońce naysktuteczniey wywieraiąc swe siły attrakcyi, sprawuią naywiększe przybywanie i ubywanie morza. A ieżeli woda przyciągniona od Xiężyca mimo swey ciężkości wznosi się i robi na oceanie górę, daleko bardziey powietrze, leksze od wody, wznosi się do góry i robi *ostrokrąg*, którego wierszchołek rozciąga się prawie aż do wierzchołka *ostrokręgu* zrobionego na Xiężycu dla tey samey przyczyny. Popędzeni wiatrem zachodnim wpadliśmy nayprzod w *ostrokrąg* ziemny, a w nim balon nasz lekszy od powietrza, wzniosłszy się do góry, utracił własność *dążącą do centru Ziemi* i nabył własności *uciekaiącey od centru*, a tak spadliśmy własnym ciężarem na Xiężyc”. Jm pozorniey dowodził kolega, tym większa brała mię rozpacz. Złorzeczyłem moiey płochości, ale bardziey ieszcze iemu, że był przewodźcą do moiey zguby. „O! lekkomyślni ludzie? — zawołałem westchnąwszy — do czegoż was nie wiedzie ciekawość i nienasycone łakomstwo złota? ile nędznych ofiar tey zapalony chciwości zgubił nieszczęśliwy wynalazek żeglugi, ile dzikości, okrucieństwa, zarazy, chorób, zepsucia obyczaiów, niesprawiedliwości naiazdów i rzezi, któremi się wsławili zamorskich kraiów łakomi naiezdcy?” Kolega zdawał się być nieczuły na wszystko. Przez cały czas maiąc oczy wlepione w niebo, tak był zamyślony, iak gdyby wielkie iakie rzeczy układał w głowie. Co do mnie, żem nie umarł na ten czas z żalu, dzięki naturze, która nas z czasem przysposabia do przyięcia spokoynie naywiększego ciosu. Śmierć sama nie iest tak okropna, gdy osłabione zmysły chorobą albo wielkim iakim nieszczęściem odeymą moc imaginacyi, iż nie tak żywo wystawia ią sobie. Już trzy godziny (iak miarkować mogłem) upływało po zachodzie słońca, a Ziemia, będąc naowczas w pełni, tak iasną noc czyniła, iż czytać można było. Kolega poglądaiąc częścią ku północy, gdzie były owe równiny, częścią ku zachodowi, gdzie się pokazywały lasy: „Oto — rzecze, skazuiąc palcem na pierwsze mieysce — *Dolina Newtona*, to: *Góra św. Katarzyny*, którą astronomowie nasi zmierzyli, iż ma 31 mil wysokości. To mieysce, na którym spoczywamy iest: *Góra Nadmorska Snu*. To: kray darowany naszemu Kopernikowi takim prawem iak Ferdynand Katolik nabył do kraiow odkrytych. To…”. Mało będąc ciekawy wiedzieć, co się roić mogło w głowie astronomów naszych, a mniey ieszcze myśląc o tym, co mi kolega rozprawiał w ten czas, kiedy rzecz szła o coś więcey niż o *Dolinę Newtona*, zasnąłem szczęśliwie znużony długim niewczasem. Gdy nazaiutrz dogrzewać poczęło ałońce, obudziliśmy się oba i naradziwszy się, co daley czynić z sobą, poszliśmy ku równiom. Świeżość powietrza, delikatność trawy, wonność kwiecia i piękność drzew nieznaiomego mi rodzaiu wzbudzały we mnie osobliwsze iakieś wzruszenia. Kolega przekonywał mię większemi coraz dowodami, że się nie mylił w swoim zdaniu, ale im lepiey poznawałem, żeśmy byli na Xiężycu, tym większa brała mię rozpacz z utraty na zawsze oyczyzny. „Ci — mówiłem do niego — których łakomstwo albo zapalona chciwość chwały wyprowadza z oyczyzny o kilka set mil morzem do nieznaiomego kraiu, maią przecież iakąkolwiek nadzieię powrotu. Ale stan nasz cięższy iest nierównie od śmierci. Ta, wszystko odeymuiąc ludziom, odbiera im razem czułość; nam po utracie oyczyzny, krewnych, przyiaciół, znaiomych i maiątku zostaie czucie tey straty bez żadney nadziei iey odzyskania”. W takich narzekaniach coraz bliżey przystępuiąc ku równiom, obaczyłem ludzi sprzątaiących z pola i usilnie się krzątaiących. Boiaźń mię brała przystąpić bliżey, ale wpośrzód nieznaiomego kraiu i ze wszech stron wystawiony na niebezpieczeństwa postanowiłem raczey z rąk ludzkich szukać dla siebie śmierci albo ratunku. Jak tylko postrzegli nas mieszkańcy, zbiegać się zewsząd poczęły tłumy, rzucaiąc narzędzia rolnicze i biorąc broń, którą każdy miał z sobą w polu. Obskoczeni wkoło, nie rozumieiąc ich mowy, zaczęliśmy podnosić oczy i ręce do nieba, biorąc ie niby za świadka naszey niewinności. Kazali nam iść za sobą i przyprowadzonych do wsi, niedaleko od tamtego mieysca będącey, stawiono nas przed sędziwym starcem, którego lud cały witał z wielkim uszanowaniem. *Satumo* (tak się nazywał ów sędziwy człowiek, rządca kraiu tego), przystąpiwszy do nas, pytał się, iak mogłem miarkować, zkąd iesteśmy i po co przychodziemy? Odpowiedziałem mu w kilku słowach, skazuiąc palcem ku zachodowi, iż tam iest nasza oyczyzna i że ztamtąd nieprzewidziany przypadek sprowadził nas tak daleko. Poznałem, że mię nie zrozumiał *Satumo*; ale nie wiedząc, iak bym mógł myśl moią wyłożyć, pokazywałem znakami, iż iesteśmy ludzie spokoyni i nic złego nie zamyślamy. Zaprowadzono nas do bliskiego domu, gdzie znalazłszy wszelką wygodę, odpoczęliśmy po podróży i odzyskali siły, które nam niewczas, głód i okropne przypadki znacznie osłabiły. W kilka dni potym dano nam narzędzia rolnicze i razem z innemi, którzy szli w pole, kazano pracować. Nieprzyuczony do ręczney roboty, miałem się z początku za równie nieszczęśliwego iak Doświadczyński u Nipuanów; ale z czasem sił nabieraiąc, też same uwagi, które mu prace iego słodziły, mnie także dodawały serca. „W kraiu naszym — myślałem sobie — rolnictwo zostawione wzgardzonemu od nas poddaństwu, tu iest powinnością każdego, aby własnemi rękami uprawiał tę ziemię, która go żywi. Jeżeli mieszkańcy kraiu tego nie żyią naszym sposobem, trzeba się poddać pod pierwszy wyrok, który wszystkich ludzi skazał na prace aż do potu czoła”. W samey rzeczy mieszkańcy kraiu tego (iak daley poznałem) mieli rolnictwo za naypierwszą powinność życia społecznego. Sam nawet rządca kraiu, sędziwy *Satumo*, nie lenił się iść czasem za pługiem i ten chleb, który pot czoła iego skrapiał, był naymilszą iałmużną dla niemogących pracować (bo pod tym imieniem zowią tam ubogich). Rozdział XI Sielana (tak się nazywa ten kray, o którym piszę), nie maiąc żadnego związku z postronnemi państwami, przestaie na samym tylko handlu wewnętrznym, którym obywatele wspólnie użyczaią sobie tych produktów, w które iedna okolica więcey obfituie niż druga. Maiąc wszystko w kraiu, co się sciąga do potrzeby i do wygody bez zbytku, nie potrzebuią żeglugi, aby topili dostatki swoie i siebie razem z niemi. Metal naydroższy u nich iest ten, który im służy do rolnictwa i obrony maiątku. Złoto i inne krusce, iako nieużyteczne, nie maią żadnego szacunku. Bogactwami u nich iest zboże i bydlęta, które ich żywią i odziewaią, a znakami wyrażaiącemi te ich bogactwa iest moneta z pierwszego metalu, który niczym się nie różni od naszego żelaza. Sielanie tak co do życia i odzienia, iako i co do nauk, o to się tylko staraią, co im iest istotnie potrzebnego. Pomieszkaniem ich są domy proste, bez ozdób architektury, ale wygodne i zdrowe. Wsie (ponieważ w całym kraiu miasta żadnego nie masz) są osiadłe, w dobrym położeniu i maiące wszelkie wygody potrzebne do życia. Pożywienie ich zdrowe, smaczne, ale bez zbytku. Stróy prosty, wygodny i poważny; w tym tylko odmienny od naszego, iż nie znaią kapot, ani kontuszow, maiąc wcale niepożyteczną nosić na sobie dwie suknie razem, gdy iedna z nich dobrze odziewa. Nie używaią czapek i niczym nie przykrywaią głowy. Kolega móy, zgubiwszy czapkę swoią w morzu, dostał wielkiego kataru i tą chorobą zaraził wiele mieszkańcow, którey nigdy w tym kraiu nie znano. Kobiety sielańskie mało się różnią w swym stroiu od mężczyzn. Natura, szczodra w rozdawaniu im wdzięków, zdaie się nie potrzebować sztuki, aby ią poprawiała. Te, które są urodziwe, ponieważ nie wyciągaią tego, aby im mówiono, iż są ładne, przestaią na wdziękach, które im dała natura. Nie staraiąc się zbytecznie o piękność ciała, nie znaią kalectwa i chorób, którym większa część kobiet naszych podlega. Płeć ich ani iest tak ogorzała od słońca, iak wieśniaczek naszych, ani tak biało-wybladła, iak tych dam, którym sznurówki odeymuią wolne odetchnienie, ani tak ponsowa, iak tych, które się maluią, ale po większey części są smaglawe, maiąc żywe kolory krwie zdrowey, którym żadna farba wyrównać nie potrafi. Nie maią, prawda, tey szczupłości, która u nas iest skutkiem sznurówek, lekarstw i sedenteryi, ale za to są zdrowe, płodne i zdatne do pracy. Ta, będąc naypierwszą zaletą we wszystkich obywatelach Sielany, tak z czasem i mnie samemu stała się słodką, iż miałem sobie za naymilszą rozrywkę to, co brałem w początkach za skutek niewoli. Praca Sielan około rolnictwa iest umiarkowana. Nie widać między niemi tak padaiących na ziemię od upału słońca i siły swoie wycieńczaiących od świtania aż do ciemney nocy, iak pospolicie widzieć się daie u nas. Każda ręka, dla swoiey tylko żywności pracuiąc, ma dosyć czasu, aby odpoczęła. Ustały więc z czasem narzekania nasze i o to tylko usilnie staraliśmy się oba, aby iak nayprędzey umieć ięzyk kraiowy. Zlecono to staranie kilku kobietom; częścią dlatego, iż płeć niewieścia skłonna iest wszędzie z natury do wielomówstwa, częścią, iż przez wrodzoną sobie ciekawość wyczerpać z nas potrafi wszystkie skrytości. Cnota i niewinność obyczaiów, któremi się zaszczycaią mieszkańcy kraiu tego, zasłonią mię od żartów, które z tey okazyi może sobie robić czytelnik. Powiem w szczerości, co mi się zdarzyło. Znaiąc dobrze słabość naszych Ziemianek, iako pochwały, które im płeć nasza daie, są dla nich naywiększą powabą, użyłem tegoż samego sposobu, wychwalaiąc Fanilę, naymłodszą nauczycielkę naszą, z piękności duszy i ciała, a udaiąc częste wzdychania, abym z niey wyczerpał wiadomość o radzie i zwyczaiach kraiowych, oświadczyłem iey, iż uięty żywością wdzięków, przepędzam niespokoyne momenta. Z początku Fanila rumieńcem, który twarz iey oblał, zdawała się pokazywać, iż w iakimkolwiek kraju i płanecie kobieta iest zawsze kobietą, ale powtorzone pochwały tak potym gniew w niey wzbudziły, iak gdyby który u nas z niedyskretnych mężczyzn odważył się w oczy to powiedzieć damie nieurodziwey, że iest niepiękną. Gdyśmy iuż oba dobrze ięzyk rozumieć i myśli nasze wyrażać poczęli, kazano się nam stawić przed *Satumem*. Ten z zwykłą łagodnością spytał się nas w przytomności ludu, z iakiego iesteśmy kraju? i iakim przypadkiem dostaliśmy się do Sielany tą stroną, którędy morze oddziela kray ich od innych narodów. Kolega, iako przewodnik do tey podróży, pierwszy się odezwał, iż oyczyzna nasza iest na Ziemi, która będąc w liczbie pierwszych płanet niebieskich, iest nierównie szlachetnieyszą od Xiężyca; ciekawość oglądania dalekich krajów, aby rozprzestrzenić umieiętność naszą, iest w nas Ziemianach skłonnością panuiącą. Im większe przeszkody poczyniła do tego natura, tym większą chęć ciekawość w nas zapaliła, aby ie przełamać. Jakoż wynalazek żeglugi przybliżył iuż do nas nayodlegleysze kraje. Bohatyrowie nasi, którzy mało cenili życie własne, a mniey ieszcze kolegow swoich, puścili się na tysiączne niebezpieczeństwa, szukaiąc po morzu nieznaiomych krajów. W tey podróży znaczną część Ziemi odkrywszy, wyplenili z niey ogniem i mieczem dawnych mieszkańców, aby wyczyszczony kray z ludzi i złota podbili pod panowanie swoie. Dziś dowcip nasz, nie przestaiąc na tym, iż włada ziemią i morzem, zaczyna być panem trzeciego żywiołu i przez wynalezienie balonow przybliża do siebie nayodlegleysze płanety. Nie ma się iednak niczego od nas kray wasz obawiać, bo iesteśmy mieszkańcami tego narodu, który się sprawiedliwie szczycić może, iż iest nayspokoynieyszym ludem na świecie. Gdyby zamiast nas Polaków dostał się tu był który z owych bohatyrów, którzy odkryli naszą Amerykę, mielibyście byli Ferdynandów, Kortezów, którzy by was kuli w łańcuchy i wystawili na wzgardę i śmierć od własnego ludu. Pizarrow, którzy by was wyrzynali i łupili z maiątku. Nugnezow, którzy by was szczwali psami. Welazquezow, Narwaezów, Almagrów, którzy by zbroczyli tę ziemię krwią ziomków waszych, tak iak Mexyk i Peru spłynął krwią niewinnych Indyanów. Ale ieżeli odkrycie Ameryki naszey było zgubą dawnych iey mieszkańców, przyznać iednak potrzeba, iż wprowadzenie tam światła nauk czyni ią teraz nierównie znakomitszą w świecie, iak była przed odkryciem swoim. Europa nasza, stawszy się nayprzod ogromną innym trzem częściom Ziemi, niesie im teraz pochodnią nauk, za którą postępuiąc, wszystkie narody wchodzą pomału z ciemnoty swey i grubiiaństwa. Nauki nasze zniosły przesądy, w których długo zostawali Ziemianie; a cisnąc się aż do tronu, odmieniły sposób myślenia w samych nawet monarchach. Potym kolega, wyliczaiąc wynalazki nasze, a między innemi proch, bomby, kartacze, ognie greckie, kule rozpalone i balony, których użyć można na palenie miast i flot nieprzyiacielskich, wyprowadzał różne pożytki, które nam przyniesły nauki, a przekładaiąc Sielanom ich potrzebę, oświadczył chętnie łożyć swe usługi, aby kray ten stał się polerownieyszym. Gdy przestał mówić, spytał się mię Satumo, co bym sądził o naszych naukach? Odpowiedziałem mu: czego mię uczono w Akademii Sandeckiey i iako tę naukę dał mi poznać przypadek, iż była próżno straconym czasem; iako potym ucząc się ięzyka swego kraiu, chwyciłem się nowości, która mię śmiesznym i niezrozumianym czyniła; iako ucząc się francuskiego ięzyka, zabrałem gust do romansow i dzieł teatralnych, które mi przewróciły głowę amorycznemi intrygami i przywiodły do utraty czasu, zdrowia, maiątku i samey nawet cnoty; a wspomniawszy sobie, żem utracił na zawsze oyczyznę, zacząłem złorzeczyć wszystkim wynalazkom szkodliwym i tym, którzy się niemi wsławić usiłuią. Widząc mię Satumo rozrzewnionego, spytał się, ieżeli bym miał chęć zostać na zawsze w kraiu. Łatwo się każdy domyśli, iż nie wiedząc, co z sobą czynić, przystałem na to, abym został w Sielanie. Odłączono mię natychmiast od kolegi, o którym nierychło dowiedziałem się, iż skazany był na wygnanie do wyspy Magaty, dokąd tamteysi obywatele zwykli posyłać tych, którzy wykraczaią przeciw ustawom ich rządu. Rozdział XII Zostałem na zawsze w domu Satuma, który widząc przywiązanie moie do siebie, tak słodko się obchodził ze mną, iak dobry oyciec z synem, przyganiaiąc mi umysłu tylko, a nie serca zdrożności. „Dziękuy, przychodniu, Opatrzności — mówił do mnie — iż cię bez sposobu do życia i wystawionego na wszelki rodzay zbrodni sprowadziła do tego kraiu, gdzieś się nauczył pracą rąk własnych szukać pożywienia i gdzieś zabezpieczył cnotę, która w tułaiącym się po świecie iest tak niestała, iak życie, które prowadzi. Gdym cię pierwszy raz widział biorącego w ręce narzędzia rolnicze i władać niemi nieumieiącego, wnosiłem sobie, iż wychowany w próżnowaniu i na kształt kaleki bez rąk albo niemowlęcia bez siły, byłeś ciężarem dla społeczeństwa, które cię żywiło. Sposób, którym utrzymywałeś życie, był albo przemysłem pokrzywdzaiącym innych, albo rozboiem na kształt dzikiego zwierza porywaiącego cudzy przychówek”. Satumo, nie znaiąc tey różnicy, która iest między nami, sądził o mnie według zwyczaiu i sposobu myślenia swego narodu. Powiedziałem mu, iż u nas iest dwoiaki rodzay ludzi: iedni, którzy nie pracuią, a są maiętni, drudzy, którzy siebie i pierwszych żywią pracą rąk swoich, a żyią w ostatniey nędzy. Nie mogł nayprzód poiąć tego, ale gdym mu wyłożył różnicę, którą czyni między nami stan i urodzenie: „Jakże! — rzekł z czułością — toż ludzie podobni wam naturą i skłonnościami maią się różnić od was urodzeniem? i ta różnica ma usprawiedliwiać dzikość i okrucieństwo wasze? Gdybym przemocą trzymał cię w podobney niewoli i patrzał na nędzę twoią z taką oboiętnością, iak ty patrzyłeś na smutny stan podobnych tobie, nie miałżebyś mię za okrutnego tyrana? Jakimże sercem domagasz się od tych, których wolnemi stworzyła natura, aby byli niewolnikami twemi? Jak możesz przywłaszczać sobie krwawy ich dobytek i uchodzących z niewoli ścigać tym prawem, że są twoi poddani? Ktoż to prawo stanowił? Maszże go od Naywyższey Istności?”. Rozumiałem, iż urażony tym Satumo oddali mię na zawsze od siebie. Żałowałem nayprzód, żem się z tym wymówił i nadto szczerze opisał mu stan rolników naszych, ale widząc, iż gniew iego pochodził z czułości serca, abym podobnąż czułość z moiey strony okazał, powstałem przeciw tey niesprawiedliwości, przypisuiąc ią kilku tylko prywatnym, a nie całemu narodowi, iak mniemał Satumo. Na dowod zaś tego przytaczałem mu słowa Marcina Galla o Bolesławie Chrobrym rozsądzaiącym sprawy między dziedzicami i ich poddanemi z sprawiedliwością bezwzględną. Ustawę Ziazdu Wiślickiego względem poddaństwa, którą czytałem w Januszowskim. Ustawę Jana Olbrachta w Piotrkowie. Osobliwie zaś wielbiłem sprawiedliwość znoszącą przywłaszczone prawo życia i śmierci. Oycowską dobroć w obchodzeniu się z poddanemi i ludzkość w nadaniu im wolności dziedziców dóbr: *Korsunia*, *Szczors*, *Pawłowa* i innych Satumo wysławiał tę ludzkość, ale się nadto zapędzał w uwagach nad naszym sposobem myślenia i zwyczaiami. Z tym wszystkim wybić mi nie mógł z serca tey miłości, którą miałem ku moiey oyczyznie. Często myśląc o niey, brała mię rozpacz osobliwie na ten czas, kiedym obaczył Ziemię wschodzącą na niebie iak Xiężyc, który oświaca nas Ziemian. Gniewałem się na chmury, które zasłaniaiąc sobą, porywały mi z oczu, com miał naymilszego. Czasem wlepiwszy oczy i utopiony w myślach, zdawało mi się iak astronomom naszym, iż widzę na niey gór wierzchołki, które biorąc za Góry Karpackie, a blisko nich patrząc ku części północney, wystawiałem sobie w imaginacyi kray nasz i Warszawę, biorąc dwie plamki iaśnieysze za dwie wieże *Świętego Krzyża*. Słysząc mię Satumo często powtarzaiącego imię Warszawy, spytał się na koniec, co bym przez to rozumiał. Gdym mu opowiedział położenie miasta tego, rozległość, piękność okolicy, wspaniałość wielu domow, życie w nim mieszkaiących, nie zamilczaiąc nawet o rozpuście i zbytkach nieodłączonych od miast takich, iakim iest Warszawa: „Dziękuię — rzecze — Opatrzności, iż nas zachowała od tych osad szkodliwych cnocie i społeczeństwu. Miasta wasze są składami tych zbytkow zagranicznych, które handel wprowadza z zepsuciem obyczaiów i rozwiązłością życia. Łakomstwo poprowadziło was w odległe kraie, abyście szukali w nich bogactw, opuszczaiąc prawdziwy skarb, iakim iest rolnictwo. Wieyskie wasze osady, właściwe siedlisko cnoty wzgardzone od was, tych tylko stały się mieszkaniem, którzy wam w zbytkach wyrównać nie potrafią. Cóż za korzyść macie z miast waszych? Oto tę podobno, iż żądze wasze nieposkromione w wymysłach zmiękczyły wam serce i odrodnemi was uczyniły od przodków. Patrz na nas, iak żyiemy szczęśliwi, bo uszczęśliwienie nasze nie na zbytkach i próżney okazałości, ale na dogodzeniu prawdziwym potrzebom natury zakładamy. Rolnictwo i pomnożenie bydląt domowych iest naszym pierwszym staraniem, a straż granic kraiu naszego, aby bezpiecznie posiadać maiątek, iest nam powodem, iż razem z narzędziem rolniczym nosiemy broń dla odporu. Każdy obywatel Sielany iest razem żołnierzem i rolnikiem. Utrzymywanie osobnych na to ludzi, by się bili o nasz maiątek, mamy za rzecz niegodną imienia męskiego. Nigdy naiemnicze męstwo wyrównać nie potrafi temu, które pochodzi z ścisłych związków miłości ku żonie, dzieciom i przywiązania do maiątku własnego”. „Gdzież ta okazałość kraiu — spytałem się Satuma — która murami miast zdobiąc ziemię poznać daie każdemu, iż ią posiada polerowny naród? Gdzie mieysce schadzek i rozrywek waszych, które by wam słodząc nudność życia wieyskiego, podawały sposobność słodkiego obcowania z przyiaciołmi i przerwania na czas nieodłączonych troskow od starań i zabiegów ludzi gmyraiących w ziemi? Miasta są dla nas mieyscem zabaw, gdzie gust, wspaniałość i obfitość założyły sobie mieszkanie”. „Mylisz się — odpowiedział mi na to — biorąc powierzchowność za istotę rzeczy. Ta mniemana wspaniałość z wysokich stosów kamieni według dziwacznych ustaw architektury waszey zrobiona cóż przydać może tey ozdobie, którą każdemu kraiowi dała natura? Rola, wydaiąc z łona swego pożywienie dla nas, nie potrzebuie inney ozdoby iak tę, gdy ią czyniemy żyźnieyszą. Zamiast uprawy podsycaiącey iey płodność, zawalasz iey łono stosami czczych kamieni, aby się w tym mieyscu stała dla ciebie niepłodną. Znosząc na iedną kupę rozproszone głazy, które natura w głębi ukryła, zostawuiąc ci dosyć grubą warstwę, abyś ią orał pługiem, zdaiesz się szukać raczey zguby twych ziomków, a nie ozdoby kraiu. Jakże śmiesz wystawiać tyle tysięcy ludzi spędzonych do kupy i zamkniętych zewsząd murami na zarażone powietrze oddechem niezliczonych tam stworzeń, szkodliwe wapory z kloak, kanałów, cmentarzów, jatek i fabryk różnego rodzaiu zarażaiących fetorem całą okolicę? Mieysce takie możeż być uciech i rozrywek mieyscem, gdzie powietrze, którym oddychasz, obciążaiąc grubemi humorami głowę, czyni cię ponurym i wzdychaiącym, a zamiast zdrowia, którego szukasz w uciesze, truie ci życie? Patrz na rybę, iak rzuca zarażoną smrodem i mętami wodę, szukaiąc świeżey, w którey by oddychała. Ta grubość powietrza, tamuiąc oddech i bieg krwi zgęstwioney, iest podobną przyczyną gnusności i próżnowania, w którym żyie, iak mi powiadałeś, większa część mieszkańców miast waszych. Ale gdyby nic więcey złego nie miały w sobie miasta iak to iedno, co z ust twoich słyszałem, iż są stekiem wszelkich nieprawości, dosyć by na tym było dla ludu kochaiącego cnotę, aby zniósł te szkodliwe osady. Ile podstępow, oszukania, zazdrości, kradzieży, gwałtów, rozboiów i innych szkaradnych występków przebywa pod temi gmachami, których wspaniałość i powierzchowna ozdoba łudzi oczy wasze i ciągnie do siebie. Ile niepotrzebnych ludzi pod imieniem policyi utrzymuiesz tym końcem, aby przytłumić zbrodnie, nie mogąc ich wykorzenić. Sama zaraza przeszkadzaiąca zaludnieniu waszemu, którą łakomcy w zysku odnieśli za okrucieństwa swoie, zaraza, na którą się wzdryga natura, widząc się skażoną, iuż by dawno wypleniła miasta wasze, gdyby wsie nie były zasadą nowych mieszkańców. Jakichże na mieysce tych ludzi, któremi rozwiozłość i sromotna choroba zawala szpitale wasze, co dzień ie okropną śmiercią tych nędznych rozpustnikow wypleniaiąc, dostaiecie mieszkańców? Oto takich podobno, którzy przez gnusność rzucaią rolnictwo, szukaiąc dla siebie swobodnieyszego życia i całą nadzieię wyżywienia swego w przemyśle albo też w zbrodni pokładaią”. Satumo, mówiąc to do mnie, zbliżał się do ludu, który powracał z pola, nucąc wesołe piosnki. „Patrz — rzekł — iaka radość wydaie się w twarzy każdego, iak praca pokrzepia ich siły i czyni zdrowemi”. Poznałem w samey rzeczy, iż Sielanie nie znaią tych wszystkich smutków i umartwienia, które się zlewaią na nas, ani tych chorób, które za sobą ciągnie życie nieczynne. A ztąd wnosiłem sobie, iż ci wszyscy, którzy rzucaią wesołe życie na wsi, dlatego iż w mieście lepiey się bawić będą, czynią podobnie iak ci, którzy dla rozrywki kupuią bilet na teatr, aby się napłakali za swoie pieniądze, patrząc na tragiczną scenę, która łzy wyciska. Rozdział XIII Byłbym się miał za szczęśliwego w Sielanie, gdybym z utratą oyczyzny utracił był oraz pamięć wszystkiego, ale ta, w umyśle moim zostawiaiąc głęboko wyryte ślady, mieszała zawsze spokoyność. Stawał mi często na oczach kolega, którego chociaż nienawidziłem iako przewodźcę do moiey podróży, rad bym był iednak wiedzieć o losie iego, uważaiąc iako ostatni zabytek ziemiański. Gdym się raz z boiaźnią spytał o niego Satuma: „Brat twoy przychodzień — rzekł do mnie — wychwalaiąc wynalazki wasze, dał nam poznać, iż ma skłonności szkodliwe społeczeństwu naszemu. Roztropność prawodawcow, poskramiaiąc w nas chciwość, chciała w źrzodle samym złe zatamować przez ukaranie wynalazców szkodliwych nowości. Gdyby ci wszyscy, którzy wynaydowali u nas sposoby, iak w iedney minucie odebrać życie okrutnym sposobem kilkuset ludziom, iak wysadzić zpod nóg naszych ziemię i razem z nią nas i pomieszkania nasze rozsypać po powietrzu, iak spalić w iedney godzinie żywność pracą kilkuset rąk zebraną i obrócić w perzynę zabudowane osady… Gdyby, mówię, ci wszyscy, któremi Magata, wyspa wygnańców naszych, iest zaludniona, zostali byli w kraiu, mielibyśmy iuż dotychczas wasze prochy, miny, bomby, kule… i tak się wspólnie wyrzynali iak i wy, Ziemianie. Coż macie w porownaniu tych klęsk i nieszczęśliwości, które na was zciągnęły wynalazki wasze? Powinni byście ohydzać pamięć takich ludzi i tłumić zapaloną ich chciwość nowości, karą wygnania z oyczyzny”. To, co daley mówił do mnie Satumo, niezmiernie mię przeraziło. Dowiedziałem się, iż móy kolega uszedł z Magaty tym samym sposobem, iak mię sprowadził na Xiężyc. „Ah — pomyślałem, westchnąwszy — ieżeli los pomyślny sprowadzi go nazad do oyczyzny, iakżem nieszczęśliwy! iż odłączony od niego, tracę na zawsze nadzieię powrotu”. Poznał to pomieszanie moie Satumo, a gdy przed nim żal móy wynurzyć miałem, ięk trąb przerażaiących obił się o uszy nasze. Satumo zmieszany porwał się do oręża, a ia nie wiedząc, co by to było, wybiegłem za nim i obaczyłem lud zgromadzony, trzymaiący broń w rękach. Każdy miał twarz pomieszaną, wznosił ręce do góry i okazywał żal głęboki w sercu. Czterech ludzi nieznanych mi z twarzy, przystąpiwszy od ludu i pokłoniwszy się Satumowi, powtórzyli ięk trąb, które z sobą mieli. Lud cały zaczął wzdychać, a płeć niewieścia, załamuiąc ręce i wznosząc ie do góry, wydawała serdeczne łkania. Gdy się trochę uspokoił rozruch, ieden z przychodniow tak mówić zaczął. „Zbrodnia, którey przykładu nikt z nas nie zasiąga pamięcią, widzieć się dała w osadzie naszey. Młodzian nasz ieden polubił sobie córkę sąsiada naszego Taumaga i chciał ią mieć za przyiaciela swego, ale popędliwość do gniewu i zdrożne życie, czyniąc odrazę w sercu Lamili, iego kochanki, Taumago imieniem córki swoiey, którey przeciw prawu naszemu przymuszać nie mógł, oświadczył mu, iż zamysły iego były nadaremne. Te słowa zapaliły w nim gniew i pomieszały zmysły. W kilku dni na kształt szalonego, wpadłszy do domu Lamili natenczas, kiedy oyciec wyszedł w pole z bracią, gdy nie mógł ani prośbami, ani postrachem nakłónić ią, aby mu przyrzekła dożywotnią przyiaźń, a tym bardziey ieszcze, aby utraciła cnotę, nóż, który miał przy sobie, utopił w niewinnym sercu młodey dziewczyny. Na ięk umieraiącey Lamili przybiegła niewiasta, którą zabóyca chciał także zamordować, aby nową zbrodnią ukrył szkaradność pierwszey. Ale Opatrzność zachowała ucieczką matronę. Złapany od nas, wyznał dobrowolnie zabóystwo, opowiedział całego życia sprawy, a sumienie, gryząc go, dało mu poznać niesławę życia i skażenie natury wołaiącey o zemstę”. Westchnął *Satumo* nad nieszczęśliwym losem winowaycy, ale bardziey ieszcze ubolewał nad społeczeństwem, które utraciwszy iuż iedną osobę, tracić ieszcze musi drugą, ażeby zbrodnia nie została bez kary. Obróciwszy się potym do ludu spytał się, kto by życzył sobie imieniem całey osady bydź świadkem tey kary. Lud, spuszczone oczy maiąc, zachował głębokie milczenie i ia tylko sam ośmieliłem się odezwać, częścią z zwyczayney nam ciekawości patrzyć na takie widowiska, częścią, iż chciałem poznać dalsze położenie kraiu. *Satumo* przydał mi do tey podróży kolegę i razem z przychodniami, pożegnawszy lud naszey osady, puściliśmy się w podróż. Osada, w którey się stało zabóystwo, była siódma od naszey. Wszystkie iednak oprócz położenia mieysca, nic nowego w sobie nie miały. Jednakowy kształt domów, iedne wszędzie wygody i ieden sposób życia mieszkańców. Każda miała swą rzeczkę, ale tak przyiemną, iż to mieysce gdyby nawet mieszkańców nie miało, zdawałoby się bydź ożywione. Łąki uprawne na kształt pól naszych i lasek ręką każdego właściciela zasiany czyniły widok nayprzyiemnieyszy oczom. Pola nawet obsadzone żywemi płotami, zabezpieczaiąc urodzaie od ostrych wiatrów w zimie i od szkod przez bydlęta domowe i dzikie, podobne były (iak powiedziałem wyżey) do winnic porządnie zasadzonych. Nie było prawda tey regularności, na którą się u nas wysila sztuka, aby prędko znudziła oko iednakowością, ale sama nieregularność tak była przyiemna, iż bydź mogła doskonalszym nierównie wzorem natury, iak to, co czytałem o ogrodach chińskich. Przez dwa dni podróży naszey rozprawiaiąc z kolegami w drodze, dowiedziałem się, iż Sielana zewsząd prawie otoczona morzem, nieprzystępnemi górami, iest krajem nieznaiomym innym Xiężycanom. Granice iey rozciągaią się na sto mil długości, a dziesięć tylko szerokości. W całym zaś kraju tysiąc się liczy osad, z których każda ma swego osobnego rządcę, iedno prawodawstwo rozciąga się do wszystkich w szczególności. Kray ten podzielony na osady, tak iak Szwaycary na swoie Kantony, iednoczy się z sobą w gwałtowney potrzebie, a rządca pierwszey osady (iakiey był Satumo) kraiu całego obeymuie rządy. Po dwóch dniach podróży, stanąwszy w siódmey osadzie, zastałem iuż lud zgromadzony i winowaycę stoiącego na placu. Zdziwiłem się nayprzód, widząc twarz iego tak ułożoną, iak przystoi na człowieka nielękaiącego się śmierci i nienaigrawaiącego się z sprawiedliwości. Postać iego była skromna, ale nie tak okropna iak winowayców naszych, którzy, wyprowadzeni z podziemney pieczary, ledwie znaki iakie daią życia. Maxako, rządca tey osady, czytał wszystkie dobre sprawy krótko opisane, które świadectwem przyznano winowaycy. A gdy przestał czytać, lud rozrzewniony przystąpił do nieszczęśliwego młodziana i ściskaiąc go braterskim affektem, żegnał z wielkim płaczem. Oyciec na koniec biedney Lamili zalany łzami, przystąpiwszy do niego: „*Niech ci* — rzecze — *Oyciec nasz powszechny odpuści tę winę i tak daruie, iak ia odpuszczam z serca*”. Gdy lud utulił nieco płacz swóy, Maxako czytać zaczął wszystkie złe sprawy krótko opisane, które zabóycę iak po stopniach prowadziły do ostatniey zbrodni. Przyniesiono potym Xięgę Prawa, którą lud przyiął z wielkim uszanowaniem. Maxako podał ią winowaycy, a ten głośno, obróciwszy się do ludu, czytał te słowa: *Nie czyń tego nikomu, czego byś nie chciał, aby ci uczyniono. Oddasz bratu sławę za sławę, maiątek za maiątek, życie za życie*. To przeczytawszy, pocałował xięgę i oddał ią rządcy. Lud się odwrócił na stronę, a on w momencie zniknął nam z oczu. To tylko obaczyłem, iż zasypywano dół, który tym sposobem był sporządzony, iż w nim umierał winowayca, długo się nie męcząc, a lud nie patrzył iak my z dzikością na rozlanie krwie ludzkiey. Pożegnawszy rządcę tey osady i lud, powróciłem z kolegą do domu. Spytany od Satuma, co bym sądził o ich sprawiedliwości? wielbiłem to prawodawstwo, które maiąc ludzkość na szali z sprawiedliwością, tam się przychyla, gdzie przeważa słuszność. Ale niech mi daruią narody, które się wsławiły okrutnemi mękami i okropną śmiercią winowayców, iż miłość prawdy nie pozwoliła mi, abym o nich zamilczał. Gdym opowiedział okrucieństwo tortur wyrywaiących kości ze stawów, aby wymogły częstokroć na niewinnym przyznanie się do zbrodni, a trwalszych na ból winowayców zachowały od śmierci, okropność exekucyi naszych, ścinania, wieszania, darcia pasów, w koło wplatania, na słup w biiania, rozpalonemi kliszczami targania, palenia rąk i ucinania, żywo ćwiertowania, targania końmi, palenia przy letkim ogniu… Wzdrygnął się na to Satumo, poiąć nie mogąc, iak serce ludzkie może mieć tyle dzikości, aby się odważyło zadawać bratu podobne męki, a bardziey ieszcze patrzyć na to z ciekawości, która by ukontentowanie przynosiła. W tey exekucyi, którą widziałem, dwie rzeczy ciekawość we mnie wzbudzały. Nie wiedziałem, co za przyczynę mieli Sielanie, iż opisywali krótko zebrane życie każdego winowaycy i osobno czytali same dobre sprawy, a przed dekretem śmierci wszystkie złe iego uczynki. Satumo powiedział mi przyczynę obóyga. „Naygorszy człowiek nie iest bez iakieykolwiek cnoty, tym końcem czytamy dobre sprawy winowayców naszych, aby się miękczyła sprawiedliwość i każdy widział, iż występek, odbieraiąc karę, nie maże w nas pamięci cnot i dobrych spraw winowaycy. Lud wdzięczność mu za nie oświadczaiąc, rozrzewnia się, żegnaiąc go z płaczem. Żałuiemy człowieka, ale sprawiedliwość stawia nam przed oczy zbrodnią, która, będąc szkodliwą społeczeństwu naszemu, prawem wet za wet powinna być ukarana”. Opowiedział mi potym Satumo, iakim sposobem sąd postępuie sobie w Sielanie, gdy winowayca przyznać się nie chce do zbrodni. Poznałem, iż w tak wielkiey rzeczy, iak iest życie człowieka, nigdy nadto ostróżności użyć nie można. Obwiniony, siedząc w więzieniu, tym się tylko różni od inszych, iż utraca wolność. Czeka końca kary albo uwolnienia, póki zwierzchność dowiaduiąca się o całym życiu iego nie weźmie iakiey poszlaki o zbrodni albo o niewinności. A gdym mu przełożył, iż wiele złoczyńców tym sposobem uyść może kary: „Lepiey iest — rzecze — aby tysiąc winowaycow było nieukaranych, niż gdyby ieden miał być niewinnie skazany na śmierć. Czas, zgryzota sumienia, uwagi odpowiedaiących, roztropność sędziego nakłaniaią pospolicie winowaycow naszych, iż albo dobrowolnie wyznaią występek, albo zapytywani często, zdradzaią samych siebie przez nieiednostayność wyznania”. „O! szczęśliwy narodzie — zawołałem — w którym niewinność znayduie dla siebie bezpieczeństwo od mściwey potwarzy. Ileż! niewinnych ofiar pomowionych o czary i inne występki poległo na stosach? Ile, unikaiąc ciężkich mąk tortur, palenia boków świecami albo rozpalonym żelazem, przyznało się do zbrodni, przenosząc śmierć nad niepewność życia po długich i ciężkich mękach?”. Zdziwił się Satumo, słysząc ode mnie o exekucyi Galigai, znaney pod imieniem *Marechale d'Ancre*. O śmierci Joanny Darcyi, znaney pod imieniem *Dziewczyny Aureliońskiey*. O spaleniu w Paryżu szlachcica oskarżonego o czary za to, iż miał konia, który umiał tańcować. O śmierci niewinnego Jana Kalassa… A gdym mu powiedział, iż prawo nasze zniesło karę śmierci na oskarżonych o czary, tudzież wszelki rodzay tortur, wielbił tę ludzkość, która była pierwszym powodem do tak chwalebney ustawy. Rozdział XIV Sielanie maią dzień ieden w roku, który obchodzą z wielkiemi okrzykami i wspaniałością. Każdy obywatel bierze na siebie szatę białą i wszystek lud schodzi się na iedno mieysce. Przypuszczony od Satuma do uczestnictwa tey powszechney radości, zdziwiłem się, widząc na niektórych coś podobnego do wstąg naszych, z tą tylko różnicą, iż na każdey inne były znaki wyrażone. Spytałem się z ciekawością, co by to znaczyło? „Znaki, które widzisz na wstęgach — rzekł do mnie Satumo — są nadgrodą spraw dobrych. Ten, na którego wstędze iest *wyobrażenie człowieka płomieniem otoczonego*, nosi na sobie pamiątkę, iż z niebezpieczeństwem życia własnego, rzucaiąc się w ogień, wyrwał z pożaru obywatela i ocalił mu życie. Ten, co ma na sobie *znak łodzi*, ratował tonącego. Tamten, który nosi *znak snopka*, pomnożył pracą i dowcipem rolnictwo. Ow, maiący na wstędze *znak broni*, pierwszy się porwał do oręża, broniąc oyczyznę od nieprzyiaciela. Ten biorąc w dom swóy chorych, a usługą i wygodami dopomogłszy im do życia, nosi *znak serca*, dowód wdzięczności, którą mu winniśmy. Ow zdrożnie żyiącego naprowadził na drogę cnoty i zachował kray od zbrodni, na którą by się był puścił, idąc za skłonnościami swemi, nosi za to *znak wieńca*, iak gdyby ocalił oyczyznę. A gdy mi pokazywał inne znaki na wstęgach i wykładał zasługi tych obywatelow, którzy ie nosili, powiedziałem mu, iż i my, Ziemianie, chociaż wprawdzie nie za takie sprawy, mamy iednak podobne nadgrody. Ale usłyszawszy ode mnie: co dało początek *Złotemu Runowi*, *Podwiązce*… i za co tę nadgrodę odbieraią niektórzy: „Sprawiedliwie — rzekł, rozśmiawszy się — za takie zasługi macie tak śmieszną nadgrodę”. „Jakież zawdzięczenie — spytał się daley — ten od was odnosi, który ocala życie drugiemu? który zabiegnie nieszczęściu? który cnotliwym potomstwem powiększy liczbę obywatelów? który przykładem swoim prowadzi innych do pełnienia ustaw boskich i ludzkich? który żywi niemogących pracować i znayduie dla nich pracę przyzwoitą ich siłom?”… Stanąłem, nie wiedząc, co na to powiedzieć i tak zmieszany byłem tym zagadnieniem, żem zapomniał nawet o Rataiewskim, którego nadgroda zdobi dzieie wieku naszego. „Widzę — rzekł daley Satumo — iż zamiar praw waszych iest ten, aby tylko ukarać występek, a nie zabiegać zawczasu złemu. Karzecie winowayców, a nie macie nadgrody dla cnotliwych ludzi, zostawuiąc ich w zapomnieniu. Możecież się szczycić, iż kochacie cnotę? Płeć wstydliwie żyiąca znosi u was niedostatek, głód, zapomnienie, walkę z skłonnościami swemi, skutek cnoty, którą poważa; iak tylko ią rzuca, znayduie sposób do życia i widzi los swóy pomyślnieyszy w rozpuście”. Przykro mi było słuchać tey mowy Satuma; abym mu więc dał poznać, iż dobre sprawy nie są i u nas bez przyzwoitey nadgrody, opowiedziałem mu początek szlachectwa naszego, zamiar tey ustawy, przywileie, swobody i uwiecznienie pamiątki tych, którzy się wsławili znakomitemi czynami. Przyznał, iż wielbić cnotę przódków iest ustawą chwalebną, ale w tym nie dał się przekonać, aby uszanowanie, które czyniemy synowi, dlatego że miał oyca cnotliwego człowieka, było zachęceniem do cnoty. Szczycić się z cudzey sławy poczytał za próżność i za rzecz równie godną śmiechu, iak gdyby posąg ożywiony szczycił się z umieiętności tey ręki, która go zrobiła. „Chwała — mówił — iest iak cień, która chodzi za ciałem maiącym z przeciwney strony iasność nieśmiertelnych czynów. Z odmianą ciała cień oraz staie się odmienną. To, co u was chlubą, iest dla nas wielkim ciężarem. Potomek biorąc na siebie imię przodków swoich, bierze oraz powinność, aby czynów ich nie skaził i własnemi zasługami starał się im wyrównać”. Te uwagi starca poczytałem nayprzód za skutek nieumieiętności, ale mimo prostoty, która się wydawała w obyczaiach i sposobie myślenia tego narodu, zdziwiłem się, widząc nauki znacznie rozkrzewione. Mądrzy ludzie są u nich w wielkim poważaniu; ale tę mądrość w ten czas im przyznaią, gdy łączą naukę z roztropnością i cnotą. Jeden z takich uczonych mimo cnotliwego życia i wielkiey nauki, wymazany był przy mnie z liczby ludzi mądrych, dlatego iż cały swóy maiątek marnie utracił, bo u Sielan nie iest to roztropnością, gdy kto więcey wydaie, iak może mieć intraty. Drugi chociaż miał i naukę, i roztropność, za to iednak, że kłócił obywatelów szachrami, co u nas zowią niektórzy facyendą, wysłany był do Magaty, bo zakłócić cudzy maiątek iest w zdaniu cnotliwych niemałym występkiem. Naród ten naywiększe staranie swoie łoży około wychowania młodzieży. W początkach przebywania mego w Sielanie, gdy mi się przykrzyła ręczna praca, do którey od młodych lat nie byłem przyuczony, oświadczyłem Satumowi, iż chętnie bym się podiął być nauczycielem kraiowey młodzieży. „Przyiacielu! — rzekł do mnie Starzec. — Wieszże, iż ta praca iest nayciężaza ze wszystkich? Trzeba bydź oycem dziecięcia, aby miłość, którą natura wpaia w serca rodzicielskie, przemogła nad chęć wolności, która nam iest wrodzona. Nie ma takiego na świecie, aby umiał wyręczyć miłość rodziców, a ieżeli by się znalazł, nie ma takiey nadgrody, która by wyrównała tey iego ofierze. Prawodawstwo nasze, gdy komu przyznaie tytuł oyca, wkłada zaraz na niego ten obowiązek, aby go próżno nie nosił. Nie ma zwyczaiu w kraiu naszym, aby powierzać dzieci przychodniom z obcey krainy; a ieżeli los uczyni które sierotą, naród bierze ie za swoie i wyznacza mu takich nauczycielow, którzy by w czasie swoim mogli się sprawić za iego postępki”. To dało okazyą, iż mię zapytał Satumo o edukacyi, którą daiemy młodzieży naszey. Powiedziałem mu: iż słabe zdrowie matek szlachetnego urodzenia nie pozwala im, aby karmiły dzieci swoie własnemi piersiami; że to staranie zdaią na kobiety, które częstokroć z rozpusty stawszy się matkami, z potrzeby handluią pokarmem; iż zwyczay iest u nas dusić peluchami dzieci, aby ie czynić słabemi i ułomnemi; iż ie każemy kołysać, gdy płaczą, aby potym cierpiały zawrot głowy i słabość nerwów mózg składaiących; iż ie wodziemy na paskach, aby sił nie miały w nogach i przez nieostrożność piastunek tłukły swoię głowę; iż ie straszemy upiorami, bobem, kominiarzami, dziadami, aby im to sen przerywało i czyniło ie lękliwemi na całe życie; iż na koniec iako karmienie i wychowanie, tak i edukacyą zdaiemy częstokroć na przychodniów, którzy się naymuią za pieniądze, aby ie uczyli tego, co się im w dalszym życiu na nic nie przyda. A gdy podrosną wysyłamy ie za granicę, aby zepsuwszy obyczaie, nauczyły się śmiać z ziomków, ganić swóy rząd, religią i powracały zarażone szkaradną chorobą, trwonić maiątek i bydź nieużytecznemi oyczyznie. Satumo, aby mi dał poznać, iakie wychowanie bierze młódź sielańska, wprowadził mię do kilku domów, gdzie, iak uważałem, naywiększe staranie około dzieci było poruczone matkom. Te na kształt Lacedemonek naszych, w cnocie, pracy, oszczędności i przywiązaniu do swego kraiu wychowane, zaszczepiaią też przymioty w sercach dzieci swoich, nie tak słowy, iako przykładem. Gdy dziecię da kilkakrotne dowody, iż nieodrodne iest od rodziców swoich, stawią ie przed zwierzchnością kraiową, aby ta uznała, ieżeli ma zdatność do nauk. A gdy się pokaże, iż mimo cnot, które ie zalecaią, nie ma od natury daru roztropności, zostaie bez nauki, aby ta bardziey ieszcze głowy mu nie zamąciła; o to się tylko staraią na ten czas rodzice, aby syn ich został poczciwym człowiekiem. Córki ich, nie znaiąc tych wszystkich wymysłów, które my nazywamy pięknością, miałyby to za oszukanie, gdyby sobie która twarz malowała. Nie stoiąc o to, aby im mówiono: iż maią szczupłe usta, szczupły stan, szczupłą rękę, szczupłą nogę, nie ściskaią z przysadą warg, gdy się śmieią albo co mówią, nie wpadaią w suchoty z noszenia ciasnych sznurowek, nie są tak słabe w rękach iak damy nasze, i nie schną im tak nogi iak modnym damom chińskim. Zamiast przymiotów rozumu, staraią się kształcić serce przez czułość nad nędzą bliźniego, słodycz i inne cnoty; a zamiast muzyki i tańca uczą się gospodarstwa, powinności żon dobrych i obowiązku matek w miłości i cnocie dzieci swoie wychowuiących. Sielanie, nie chcąc, aby im żony wyrzucały, iż maiątek, który posiadaią, winni są ich posagowi, a dla tey przyczyny, aby śmieley ruynowały mężów, nie biorą nic po żonach. Każda, iak owa Lacedemonka zapytana od posażney niewiasty ateńskiey, co by przyniosła mężowi w posagu? z tym się poszczycić może, iż mu przynosi poczciwość. Dlatego też może kobiety sielańskie nie znaią wielu przywar, które upatrywałem w tey płci wychowaney innym sposobem. Żadna nie przenosi się nad drugą, nie ma lekkomyślności, próżnowania, fałszu, obmowy, ale przeciwnie rządność, praca i inne cnoty są ich rozumem, urodą i posagiem. Gdy im natura przyzna imię matek, nie noszą ie próżno, zdaiąc na naiemników staranie około płodu swego. Suszyć ten pokarm, który im nienadaremnie przychodzi, miałyby sobie za niesprawiedliwość, pokrzywdzaiącą ich cnotę. Każda i instynktem natury, i przykładem bydląt, i powinnością stanu przekonana o tym, iż pokarm ten iest własnością iey płodu, ma sobie za naymilsze ukontentowanie, gdy dziecię swoie przytula do piersi; a natura nie znayduiąc w rozrządzeniach swoich przeciwieństw, które pochodzą z wymysłow, utrzymuie im zdrowie, siły, płeć i zdatność do dalszego płodu. Dzieci ich są zdrowe i z pokarmem przyimuią od matek ich cnotliwe skłonności. Umacniać zawczasu ich siły, dźwigać proporcyonalne ich mocy ciężary, trafiać, rzucaiąc z ręki do celu, i to wszystko, co my zowiemy wychowaniem fizycznym, a o co mniey dbamy, będąc w tym narodzie naypotrzebnieyszą cząstką wychowania młodzieży, iest powinnością matek. Płeć ta iest u Sielan szkołą płci męskiey i nauczycielką cnoty. Gdy co zdrożnego widzieć się da w obyczaiach tego narodu, rządca zaczyna reformę od poprawy kobiet, pewny, iż te, wpływaiąc we wszystko przez ścisły związek miłości, nayskuteczniey przykładem swoim odwrocą. Z tey przyczyny żony sielańskie są w wielkim poszanowaniu u mężów, bo cnota kochać się zawsze każe, a tym bardziey ieszcze, gdy do niey wiąże się skłonność natury. Mimo wszelkiey łatwości zerwania związku stanu małżeńskiego nie widać iednak tyle między niemi rozwodów, ile się widzieć daie u nas. Małżeństwo, które cnota i wspolna miłość iednoczy, nie tak łatwo się rozprzęga iak to, które dziwactwo, płochość albo interes koiarzy. Jeżeli iednak sprawiedliwe przyczyny wyciągaią tego, aby się rozłączyła para, to nie pierwey przychodzi do skutku, aż los dzieci (ieżeli iakie były) zostanie zabezpieczony. Kray, biorąc te sieroty w swoią opiekę, nie dopuszcza tego, aby dogodzenie rodzicom czyniło dzieci nieszczęśliwemi. Małżeństwo Sielan iest dochowaniem nienaruszoney wierności. Młodzież, nie będąc ofiarą, iak częstokroć u nas, interesu rodziców, imienia, krewnych i maiątku, niezepsuta wolnością życia, wchodzi w związki małżeńskie iak tylko wiek i natura czyni ią do tego zdatną. Dla tey też przyczyny nie znaią w tym kraiu tego, co my nazywamy dziećmi nieprawego łoża. A ieżeliby się zdarzył taki niewidziany dotąd przypadek, rodzice, a nie płód ich niewinny, powinni nosić na sobie hańbę tey niesławy, którą my przywiązuiemy do nieszczęsnego owocu ich rozpustney uciechy. Jako wychowanie młodzieży, tak i nauki Sielan inny maią zamiar iak u nas. Naypierwszą umieiętnością iest u nich rolnictwo i wychowanie bydląt domowych. Gdy młodzież pozna potrzebę tych dwóch umieiętności i według sił swoich czyni w nich znaczny postępek, zaczyna się uczyć: czytać, pisać i rachować, a kończy na tym, co przestało być u nich potrzebą. Teologia ich, nie ma takich in folio traktatów iak nasze O siedmiu skrzydłach Herubinów, ale treść iey zależy na tym, aby poddać rozum pod niedościgłość taiemnic. Fizyka u Sielan nayobszernieyszą umieiętnością, zamykaiącą w sobie rolnictwo, historyą naturalną zwierząt potrzebnych, ogrodnictwo, poznanie ziół leczących rany i kunszta potrzebne do życia wygodnego. Fizycy ich inaczey myślą iak nasi. Nie chcąc dać fałszywey przyczyny iakowey rzeczy, wyznaią po prostu, że iey nie wiedzą. Logika przychodzi im z laty i rozsądkiem: bez pomocy tych dwóch rzeczy wszystkie ustawy iey maią za mniey potrzebne. Dzieci słuchaiąc, iak rodzice o każdey rzeczy daią zdanie swoie, naśladuią ie, gdy rzecz tak dobrze poymą iak i oni, chociaż nie znaią sposobu *zbiorowego i rozbiorowego*. Etyka, czyli umieiętność moralna, iest u nich bardzo krótka. O to się naywięcey staraią, aby dobrze czynić. Ten, który by napisał xiążkę moralną, a przekonano go, iż inaczey czyni, iak pisał, uznany bywa za impostora; każą mu, aby myśli iego zgadzały się z sercem, a dobre życie maią za naylepszą xiążkę. Matematyka ich składa się z arytmetyki zawieraiącey w sobie potrzebny rachunek, bez ułomków decymalnych i logarytmów *wstaw stycznych i siecznych*. Z geometryi praktyczney nie więcey iak szesnaście propozycyi teorycznych maiącey, z statyki, mechaniki i hidrauliki. Umieiętność rzucania kul, bomb, kartaczów, sypania bateryi, aby z nich zabiiać ludzi, wyrzucania na powietrze murów z mieszkańcami, palenia i rozrzucania domow iest u nich zbrodnią, nie umieiętnością. Leczenie chorób iest im nieznaiome. Naród ten, nie iedząc w ten czas, kiedy mu się nie chce, ani piiąc, kiedy nie ma pragnienia, nie znaiąc oprócz tego trunków zapalaiących, potraw korzennych i życia nieczynnego, nie potrzebuie proszków ani mixtur z zioł, kruscow, żywic, oleiow, skorup, soli, kory drzew, ryb, wężów, żab chrapowatych, paiąków i exkrementu. Śmierć iest u nich skutkiem starości; żyć przestaią iak świeca, która gaśnie, gdy się wypali. Umieiętność prawa iest u nich nierównie krótszą umieiętnością, iak u nas. Nie uczą się tych wszystkich kontradykcyi praw wzaiemnie się kassuiących, które są wybiegami dla jurystów, aby zyskali za to, iż sprawiedliwość przeciągną; a nieczęsta odmiana w rządzie mało im natworzyła ustaw. Zdziwił się Satumo, gdym mu powiedział, iż potrzeba u nas czasu długiego na to, aby kto umiał prawo natury, prawo narodów, prawo polityczne, prawo cywilne, prawo kanonicze, prawo woyny, prawo rzymskie, xięgę Justyniana, prawo zwyczaiowe; a wzdrygnął się, gdym mu powiedział, iż za czasów naszych nastało prawo przemocy, którym silnieyszy wyrywa wszystko słabszemu. Prawo ich iest w ięzyku kraiowym, aby ie wszyscy czytali. Młodzież, znayduiąc w nim tak słodką wymowę iak my w stylu Doświadczyńskiego, oprócz potrzeby czyta z ukontentowaniem. Wymowa iest u Sielan tak naturalna, iak była niegdyś u Lacedemończyków. Staraią się bardziey o myśli niż o słowa. Nie znaią *antonomazyi*, *diasyrmu*, *synekdochy*, których mię uczono w Sączu, ale tego tylko używaią, do czego ich sama natura sposobi. Uczą się od dzieciństwa dobrze mówić. Jednakże błędy przeciwko mowie nie tak ostro karzą, iak mnie karano w szkołach albo iak w Lacedemonie, gdzie pozwalano kradzieży, a bito za *solecyzm*. Poezya Sielan iest na kształt poezyi naszey orygentalney, maluiąca naturę tak żywo, iż zdaie się czytelnikowi, iakoby patrzał na to, co opisuie poeta. Dlatego pienia ich są po większey części oryginalne. Opisuiący łąkę, która się u nas śmieie, strumyk, który ucieka, wzgorek, który się podnosi, nie piszą tego w izbie, ale iak *Joung* o śmierci pisał w grobie, tak ci przenoszą się na te mieysca, aby w nich zawsze coś nowego upatrywali. Gdy komu powiedzą, iż wiersz iego nudzi, przestaie bydź poetą. Wolno mu iednak pisać wiersze, byleby ich nikomu nie czytał. Zamiast baiek o wszetecznym Jowiszu, o niepolitycznym Sterkucyuszu i Krepitusie, maią swoią mitologią, która im przywodzi na pamięć sławnych bohatyrów Sielany. Muzyka iest u nich zabawą, nie umieiętnością. Nie czyni takiego skutku na ich umyśle iak nasza woyskowa, która w takt prowadzi ludzi, aby ich zabiiano. Geografia zależy na tym, aby każdy Sielanin znał dobrze rozległość gruntu i własność, którą posiada. Gdy to pozna, stara się potym wiedzieć, co kray cały zamyka w sobie; a ta nauka iest tak obszerna, iż nikt w niey dosyć się wyćwiczyć nie potrafi. Dlatego byłoby to u Sielan wielką nieroztropnością, gdyby kto, nie znaiąc swego kraiu, chciał odwiedzać cudze. Historya iest u nich pamięcią ludzi cnotliwych, niemaiąca w sobie tak nieprzerwaney genealogii iak u nas złych i dobrych monarchów albo tych bohatyrów, którzy się rzezią i klęskami wsławili. Każdy obywatel iakiegokolwiek stanu i urodzenia ma prawo, aby imie iego w xiędze nieśmiertelności zapisane było. Ci, którzy kiedy zdradzili oyczyznę, zaprzedali siebie i ziomkow, zakłócili cudzy maiątek… oprócz wzgardy za życia, tę karę po śmierci odnoszą, iż imiona ich są na zawsze wymazane z pamięci. Historycy sielańscy nie rozwodzą się nad wyprowadzeniem początku narodu swego, aby mu przyznali dawność i pierwszeństwo; wiedząc, iż nieumieiętność pisania była przyczyną wielu baiecznych powieści, zaczynaią dzieie swoie od późnieyszych czasów i to się tylko staraią, aby żadna dobra sprawa nie była opuszczona. Gdym im opowiadał niektóre dzieie dawnych państw i teraźnieyszych naszey Europy: „Historya wasza — rzekł do mnie ieden — iest pomieszanie dziwaczne wielkości z nędzą, pychy z podłością, pomyślności z klęskami, odwagi z lękliwością i cnoty z wszelkiego rodzaiu zbrodniami. Jakiż pożytek przyniesie wam nauka dochodząca charakteru waszych Tyberyuszow, Kaligulow, Neronow, Ludwików XI, Karolów XII, Chrystyernow II i gnuśnych Popielow? Coż was lepszemi uczynić mogą okrucieństwa, woyny, zbóystwa, nienawiści, podstępy, zemsty, zdrady, uciemiężenia, choroby i wszelkie nieszczęśliwości, które się na was zlewaią?”. Nie pierwszy to był przypadek dla mnie, że mi ganiono to, co ia poczytał za potrzebną naukę. Owszem częste podobne zdarzenia dawały mi poznać, iż każdy człowiek ma swóy sposób myślenia i każdy kray nowy, iak mówią, obyczay. Ztąd wniosłem sobie, iż odmieniaiąc osoby, z któremi obcuiemy, odmieniać także potrzeba i zdanie, bo ludzie sądząc o wszystkim według własnego sposobu myślenia, maią za głupstwo to, co inszym zda się być roztropnością. Rozdział XV Poznawszy iakokolwiek nauki Sielan, ciekawy byłem oglądać ich pisma, o których mi wspominał kilka razy Satumo, iż ie staraniem swoim ułożył. Gdym go prosił o to, wprowadził mię do iednego domu, w którym obaczyłem xiążki tak mocno zbutwiałe, iż pleśń i zaduch tamowały we mnie odetchnienie. Ciekawość mię wzięła obaczyć, co to były za pisma. Naypierwsza xięga, która mi w padła w ręce, była in folio. Autor (iak mogłem poznać naprędce) zbiiał zdania innych, którzy początek Sielan wyprowadzali od Siegalnow, twierdząc, iż pochodzą od Pilawów, ponieważ *pi* kładzie się czasem za *sie*, a odmieniaiąc *wie* za *nie*, wypada: *Sielanie*. Rzuciłem in folio i przystąpiwszy do innego stosu, spytałem się Satuma, iakie by w nim były xiążki? „Są to — rzecze — poetowie, których, iak widzisz, iest naywięcey, bo chuć rymowania iest na kształt choroby w ludziach, którey ciężko pozbyć. Butwieią tu za to, że nas nudzili. To — skazuiąc w inną stronę — są formularze listów i komplementów. To: proiekta bez skutku. To: słowniki różnego rodzaiu, seryarze, zbiory. To: krytyki tych, którzy sami nic nie pisali. To: kopie tego, o czym iuż insi pisali”. Prowadząc mię daley, Satumo wszedł do szczupłey izdebki, w którey trzy tylko były szafy i w nich porządnie xiążki ułożone. „Otoż — rzecze — światła nasze, które przez wdzięczność chowamy w wielkim poszanowaniu. Cokolwiek tam widziałeś pism butwieiących, nic nie znaydziesz takiego, czego by tu nie było. Ci autorowie, których tam widziałeś, nim ieszcze prawodawstwo nasze przepisało nam, aby przestawać na samey potrzebie, idąc za błędnym śladem przewodników swoich, stali się nieużytecznemi i pisma ich butwieią. Same tylko wielkie dowcipy, nie daiąc się powodować iak bydło przewodnikowi, toruią sobie drogę do nieśmiertelności. A że są rzadkim płodem natury, dlatego widzisz tyle próżnego mieysca, które zostawuiemy szczęśliwszym po nas wiekom”. Przypatruiąc się tym pismom, które tak bardzo poważał sobie sędziwy starzec: „O! iak bym był szczęśliwy — rzekłem do niego — gdybym ie mógł wszystkie przeczytać!”. Rozśmiał się Satumo i wychodząc ztamtąd: „powiadałeś mi — rzecze — iż macie takie domy, gdzie lekarstwa dla chorych tak są porządnie zastawione iak podczas uczty stół dla zbytkuiących w potrawach. Gdyby który niepotrzebuiący tych lekarstw, obaczywszy ie, zawołał: »O! iak bym był zdrów, gdybym ziadł to wszystko!«, nie poczytałżebyś go za człowieka śmiesznego zdania? Z tym wszystkim, chęć życia wrodzona ludziom czyniłaby go w oczach moich mniey śmiesznym iak ty iesteś, chcąc to wszystko umieć, nad czym tylu ludzi tak długo pracowało”. „Nie dziwuię się — rzekł daley — iż przy wielkiey wiadomości, którą w tobie uważam, tak mały masz rozsądek. Wielość wyobrażeń, obciążaiąc pamięć, osłabia mózg i przytępia rozum, tak iak wzrok sili się natężonym patrzaniem. Człowiek, maiąc tak doskonałą xięgę, iak iest świat ręką Naywyższey Mądrości stworzony, nie potrzebuie wielu wykładań, które by to dzieło ciemnieyszym ieszcze czyniły. Wszyscy, których pisma mamy w uszanowaniu, z tey xięgi czerpali swą umieiętność. Patrzałbyś z śmiechem na spragnionego, który maiąc przed sobą źrzodło, biegłby szukać strumyków, które dla płytkości swoiey ugasić w nim nie mogą pragnienia. Ale cóż masz z czytania bez braku xiążek, któremi się bawisz iak dziecię, przekładaiąc swe cacka. Uciecha ta odwołuie cię częstokroć od powinności człowieka i obywatela”. Rozciągaiąc się daley nad skutkami, które czynią xiążki psuiące obyczaie, mieszaiące spokoyność, sprzeciwiaiące się ustawom religii i prawodawstwa, przydał na koniec, iż od tego czasu, iak prawodawca wyznaczył im granice, z których ciekawości nie wolno iest wyboczyć, szczerość, ludzkość, obywatelstwo, praca i dobre obyczaie różnić ich poczęły od innych narodów. W samey rzeczy przyznać to potrzeba, iż Sielanie są ludem nierównie szczęśliwszym iak polerowne narody. Nie znaiąc tey sztuki, która wykształca nasz sposob myślenia i uczy namiętności nasze używać słów zmyślonych, prawda, iż obyczaie ich są proste, ale naturalne i w samym obcowaniu postrzegać w nich zaraz można ten charakter duszy, z którym się taić iest u nas naywiększą umieiętnością. Żyć w takim narodzie, miałbym się był za nayszczęśliwszego w świecie, gdyby miłość oyczyzny nie mieszała była spokoyności moiey. Ale często zastanawiaiąc się nad tym, iż powrót do niey nie był niepodobny, czyniłem sobie zawsze nadzieię, iż oglądać ieszcze kiedyżkolwiek mogę. Gdy mię coraz większa chęć do tego brała, umyśliłem na koniec wynurzyć myśli moie przed Satumem, który się często dał słyszeć z temi słowy: iż obierałby raczey śmierć dla siebie aniżeli utratę oyczyzny. Upatrzywszy dla tego czas sposobny, odkryłem mu chęci moie. Starzec przez litość nade mną westchnął, widząc niepodobieństwo, abym to przywiódł do skutku. Ale gdym mu powiedział, iż dla miłości oyczyzny gotów byłem podać się na wszelkie niebezpieczeństwa, pozwolił mi na koniec, abym pracował około powrotu i przyobiecał pomoc swoią, bylebym w sekrecie czynił do tego przygotowania. Zacząłem robić około balonu w ukrytym mieyscu, które mi wyznaczył Satumo. A że Sielanie nie znaią ani *pasztetów*, ani *drugiego* i *trzeciego dania*, ani *konsomow*, ani *bulionów twardych*, nie mógłbym był nigdy tyle nazbierać błonek z kiszek bydlęcych, ile potrzeba było na zrobienie balonu. Szczęściem osobliwszym znalazłem w tym kraiu pewny rodzay drzewa, którego łyczka lekkie i nieprzepuszczaiące przez siebie powietrza, były tak dobre iak błonki, z których robią balony. Mieszkańcy używaią tych łyczek zamiast tafel do okien, a napuszczone sokiem z innego drzewa tracą przezroczystość i służą za papier równie dobry iak nasz, który robiemy z płótna. Z tych łyczek w krótkim czasie zrobiwszy móy balon, zacząłem pracować około przysposobienia *gazu*. Maiąc wszystko gotowe, prosiłem Satuma, aby mi pozwolił wziąć tyle złota i drogich kamieni, których kray ten miał wiele w sobie, ile balon móy mógłby ze mną unieść, a gdy mi pozwolił z wielką łatwością, opatrzony w żywność pożegnałem starca, oświadczaiąc mu, iż ieżeli mię zachowa Opatrzność i doprowadzi szczęśliwie do oyczyzny, wielbić zawsze będę pamięć iego, używaiąc spokoynie daru, który z rąk iego odbierałem. Satumo nie był nawet ciekawy patrzyć na móy odiazd, owszem prosił mię, abym taki czas obrał sobie, kiedy wszyscy Sielanie udadzą się na spoczynek. Uczyniłem zadosyć rozkazowi iego i o drugiey po północy puściłem się szczęśliwie w przedsięwziętą podróż. Rozdział XVI We dwie godziny zrobił się dzień iasny. Pogladaiąc na Xiężyc, zdziwiłem się, iż balon móy nie tak był wysoko, iakem się spodziewał. Zniknął mi iednak z oczu kray sielański, bo wiatr wschodowy coraz się bardziey wzmagaiąc, niosł mię z sobą gwałtownie. Przez kilka godzin byłem prawie w iedney wysokości, chociaż często przydawałem *gazu*. Widząc na koniec, iż ciężar złota nie dopuszczał mi wyżey się podnieść, zacząłem wyrzucać z łodzi cięższe bryły, na kształt kupca wrzucaiącego w morze towary swoie, gdy mu nawałność grozi utratą życia. Mgły grube, które potym okryły Xiężyc nie dały mi widzieć, co się ze mną działo i w iakim mieyscu znaydowałem się od dni czterech. Z tym wszystkim byłem bez naymnieyszey boiaźni, częścią dlatego iż miłość oyczyzny i nadzieia iey oglądania nie wystawiały mi przed oczy niebezpieczeństwa, na które się puszczałem, częścią iż iak ostrzelany żołnierz mniey zważałem na to, co mię pierwszą razą niezwyczaynie czyniło trwożliwym. Spuściwszy się na Opatrzność, czekałem losu, iaki mię spotka, a w tych prawie myślach z wielkim zadziwieniem obaczyłem się na ziemi, a co osobliwsza bez żadnego szwanku. Nayprzód radość nadzwyczayna napełniła mię, widząc się blisko oyczyzny z tak wielkiemi skarbami; ale potym przypatruiąc się niebu, poznałem, iż ta radość była nadaremna, bom został na Xiężycu, kray tylko odmieniwszy, a nie płanetę. Łatwo się każdy domyśli, iaki mię smutek ogarnął, zastanowiwszy się nad tym, żem utracił Sielanę i został bez nadziei oglądania oyczyzny. Jeżeli pierwey utyskiwałem na kolegę, że mię sprowadził na Xiężyc, nierównie bardziey narzekałem na siebie, żem ten kray utracił, w którym mogłem przepędzić resztę dni moich daleki od wszelkich trosków. Uspokoiwszy nieco żal w sobie, naypierwsza myśl moia była ukryć w ziemi złoto i drogie kamienie, kilka tylko bryłek biorąc do kieszeni. Zachowawszy skarby i balon móy, z żywnością udałem się w tę stronę, gdzie mi się zdawało iakobym słyszał łoskot koni i wozów. W samey rzeczy, wszedłszy na wzgórek, obaczyłem wielki gościniec i pełno wozów tam i nazad idących. Przystępuiąc bliżey, ośmieliłem się spytać, iak się ten kray nazywał? a gdy mię nikt nie zrozumiał, udałem się daley w tę stronę, gdzie się schodziły drogi, maiąc przez cały czas oczy tam wlepione, gdziem skarby moie zachował. Mimo roztargnienia, w którym zostawałem, myśląc o moim stanie, dziwiłem się pogladaiąc częścią na pola, które miały urodzaie bardzo mizerne, częścią na lud mieszkaiący w nikczemnych chatach, którego postać wybladła oznaczała nędzę, a powierzchowność sama okazywała niewolą i zgłupiały umysł. Uszedłszy blisko pół mili, postrzegłem miasto, którego okolice i położenie zdawały mi się być podobne do naszey Warszawy. Zdziwiony częścią przeciwieństwem, które widziałem przez pomieszanie nędzy z okazałością w mieszkańcach kraiu tego, częścią wielkim podobieństwem do moiey oyczyzny, udałem się iak nayspieszniey do miasta. Zgiełk i zamieszanie, które obaczyłem wchodząc, tak mię odurzyły, że długo przyiść do siebie nie mogłem z zadziwienia, patrząc na różne narzędzia, które ludzie i konie ruszały. Jedni na nich siedzieli, drudzy za niemi; ci coś nieśli, tamtych niesiono, ieden ciągnął, drugi pchał, ten bił, tamten krzyczał, ów uciekał, drugi za nim gonił. Szedłem z boiaźnią, aby mię nie roztratowano, oglądaiąc się na wszystkie strony i za każdym prawie krokiem albo szturkniony byłem od przechodzących, albo uciekać musiałem przed karetami i końmi w czwał idącemi. Momenta, które miałem wolne od boiaźni, aby mię nie roztrącono, obracałem na przypatrywanie się miastu i domom pięknieyszym. Ale mimo okazałości to mię dziwiło, iż rzadko się widzieć dał dom iaki, który by nie był okopcony od dymu, a każdy (iakem się potym dowiedział) miał tę niewygodę, która iest prawie powszechną w Warszawie, iż trudno o kominek, aby nie dymił. Mieszkańcy miasta tego, żyiąc inszym sposobem iak obywatele Sielany, przez ciekawość, którą pospolicie miewaią ludzie w próżnowaniu żyiący, zbiegać się zewsząd poczęli i wkoło mię obstępować, dziwuiąc się ubiorowi, który miałem na sobie. To mię przymusiło, abym daley nie szedł i szukał dla siebie domu, w którym bym odpoczął po podróży. Gdym chciał wniyść do iednego domu, usłyszałem głos w polskim ięzyku witaiący mię po jmieniu moim. Obróciłem się w tę stronę i z wielkim podziwieniem obaczyłem mego kolegę. Po uściskaniu wzaiemnym i oświadczeniu wspólney radości, iaka bydź mogła w sercu osób zostaiących w podobney przygodzie, spytałem się go, iakim przypadkiem dostał się w te strony i iak się nazywa kray ten i miasto, dokąd nas obydwóch los i osobliwsze zdarzenie sprowadziło. Opowiedział mi w krótkości, iako uleciawszy w balonie z Magaty doznał różnych przypadków, które przyobiecawszy dokładniey mi opowiedzieć powolnego czasu, uspokoił po części ciekawość względem wiadomości o kraiu. Dowiedziałem się, iż to państwo nazywa się Wabad, iż miasto, w którym naówczas byliśmy, zowie się Modol i że mieszkańcy kraiu tego tak iak my, Ziemianie, kochaią się w bogactwach, a przenosząc nade wszystko złoto, nie znaią oszczędności, pracy i innych przymiotów, któremi się zaszczycaią Sielanie. Ucieszony, żem się dostał do takiego kraiu, gdzie skarby, które wywiozłem z Sielany, nie były próżnym ciężarem, uczyniłem nadzieię przyszłego szczęścia koledze memu i pokazawszy mu to złoto, które miałem przy sobie, prosiłem go, aby mi opatrzył dom iaki, gdzie bym mógł odpocząć po fatydze z podróży. Kolega, od roku iuż bawiąc się w Modolu, umiał iakokolwiek ięzyk i znał zwyczaie kraiowe; opatrzył dla mnie mieysce, zamienił złoto za dwieście sześćdziesiąt gubolow, co uczyni na naszą monetę trzysta dwanaście czerwonych złotych, i był przewodnikiem moim w nieznaiomym kraiu. Rozdział XVII Gdyśmy oba byli na osobności, kolega zaczął mi opowiadać przypadki swoie w ten sposób: „Wysłany do Magaty, dostałem się w służbę iednemu z tamteyszych rolników, który mię naglił bez miłosierdzia do pracy. Kray ten, maiąc ziemię płonną i po większey części skalistą, wyżywić nie może tyle wołów i koni, ile potrzeba do uprawy roli, a tak wszystka praca zlewa się na rękę ludzką; z tym wszystkim potrzeba, zaostrzaiąc dowcip, dokazuie tego, iż skała nawet wydaie z siebie pożytek. W tym stanie równaiącym się ciężkiey niewoli zostałem przez trzy miesiące; bo chociaż w pierwszych dniach zaraz przemyślać zacząłem o ucieczce moiey, położenie iednak kraiu czyniło wszelkie moie zamysły nadaremne. Nie widząc innego sposobu do ucieczki, zacząłem robić balon, ale z tym większą ostróżnością, im bardziey obawiałem się mieszkańców, aby zamysłu mego nie dociekli. Dopomogło mi niebo, iż przełamawszy tysiączne przeszkody, puściłem się w balonie na los, gdzie mię wiatr poniesie. W pięć godzin blisko po moiey ucieczce przebywszy morze, na które poglądałem z boiaźnią, postrzegłem kray szeroki, a ucieszony tym widokiem, gdy mi *gazu* nie wystarczało do dalszey podróży, opuściłem się na dół o półtory mili od stołecznego miasta. Nayprzód radość, a potym, zastanawiaiąc się nad dalszym losem moim, tak ciężki mię żal ogarnął, iż gdyby przeciwności, których doznałem w życiu, mniey czułym mię na wszystko nie uczyniły, umarłbym był naówczas z rozpaczy, widząc się w takich przygodach, a bez sposobu do życia. Uzbroiony na koniec odwagą zwykłą wszystkim awanturnikom, udałem się na los w tę stronę, gdzie mię instynkt prowadził i zaszedłem do miasta. Furburpal, stolica Kamuty (tak się nazywa kray, w którym zostawałem), ma w sobie mieszkańców, którzy się zdaią tak zawsze być zatrudnieni, iak gdyby świata całego interesa mieli na głowie. Wszystkie ulice okryte są bez przestanku karyolkami, wolantami, jedźcami, końmi, a co większa ci nawet, którzy ekwipażow nie maią, nigdy inaczey nie wychodzą z domu, tylko ubrani do podróży, maiąc ostrogi na nogach i pręcik na konia w ręku. Charakter tego narodu iest osobliwszy. Wszyscy prawie obywatele są żywi, prędcy, wiele o sobie rozumieiący, gardzący zdaniem ludzi podeszłego wieku, niespokoyni, cierpieć niemogący żadney podległości, niestateczni, prowadzący życie bez celu i łatwo puszczaiący się na wszelkie niebezpieczeństwa utraty wstydu, zdrowia i maiątku. W takim kraiu zostaiąc bez sposobu do życia, czyniłem naypodleysze usługi, abym się wyżywił, wszelkie starania przykładaiąc do tego, ażebym iak nayprędzey mógł zrozumieć ięzyk. Potrzeba, przełamuiąc wszelkie trudności, była i dla mnie nayskutecznieyszym sposobem. W krótkim czasie zrozumiałem mówiących i sam iakokolwiek mówić począłem. Język tego kraiu nie iest trudny, bo zamiast słów używaią po części Kamutanie głowy, oczu, rąk, nóg i całego ciała, których różne ruszania tłumaczą myśli pełne taiemnic, tak iż pierwszy raz widząc ich mówiących, rozumiałem, żem się dostał między naszych fircykow, których z francuskiego zowiemy *ptymetrami*. Umieiętność ięzyka posłużyła mi do tego, żem znalazł służbę u iednego pana za lokaia, bo tam lepiey płacą takim, którzy pomagaią do utraty maiątku, niż tym, którzy chodzą około powiększenia intraty. Płaca moia była znaczna. Prawda, że mię często miiała, ale różne sekretne usługi i facyendy, które mi pan zlecał, nie były bez korzyści. Nie ma lepszego życia, iak służyć u takiego pana, który się sam rządzić zaczyna. Zegarki, tabakierki, pierścienie przechodziły z rąk kupcow do rąk lichwiarzow, a ia, dogadzaiąc potrzebom pańskim, nie zapominałem także o moich tak dalece, iż obrot móy i przemysł wkrotce mię na tych nogach postawił, iż kieszeń moia była dla pana ostatnią ucieczką w iego potrzebach. Przez kilka miesięcy służby moiey u pana, rozbiwszy kilka wolantów i karyolek ustawicznym po bruku trzaskiem, zapaliwszy kilkoro koni szalonym na nich dokazywaniem, roztratowawszy kilkoro ludzi, komedye, reduty, karty, słodkie bilety i odpisy, z któremi biegałem, tak nam obom przewiodły głowę, że pan na maiątku, a ia zapadł na zdrowiu. Wzięto mię do szpitala, a pan za długi osiadł spokoynie w areście. Gdym odzyskał siły, dostałem inney służby. Pani moia, młoda mężatka, nudząc sobą w domu przy starym mężu, była ustawicznie iak w podróży, kręcąc się po cudzych domach. Byłem pilny w usługach, bo mi się równie dobrze działo iak w pierwszey służbie. Wkrótce przypuszczony do wszystkich sekretów, byłem lokaiem i konfidentem; ale gdy o powierzonym mi sekrecie całe iuż miasto szemrać poczęło, straciłem łaskę u pani, żem dobrze łgać nie umiał, i wygnany byłem od pana, żem prawdy przed nim nie mówił. Po różnych innych przypadkach chwyciłem się na koniec handlu, a zasłyszawszy, iż w Modolu zrobić można fortunę z tych wszystkich wymysłów, których do stroiu swego potrzebuią damy, umyśliłem, nabrawszy takich towarów, puścić się w te strony i maiąc sposobność do tego, wykonałem móy zamysł. Z początku handel szedł mi pomyślnie. Nowość wszędzie popłaca, ale osobliwie w tym kraiu, gdzie stróy tak się odmienia iak pogoda iesienna. Towary sklepu mego dawały ton w naypierwszych domach, a im dziwacznieysze były, tym bardziey się podobały damom. Już przychodziłem do znacznych kapitałów, ale co pospolicie ruynuie kupców, to i mnie zgubiło. Przyszedłem do ubóstwa, daiąc na kredyt takim, którzy wszystko stracili, i w tym stanie zostaiesz mię teraz, kochany przyiacielu”. Ulitowawszy się nad losem kolegi, ponowiłem mu nadzieię przyszłego naszego szczęścia; a gdym go prosił, aby mi opisał mieszkańców kraiu tego, tak daley mówić zaczął: „Miasto Modol iest u Wabadanów całym ich kraiem, bo w nim tylko znayduie się obfitość wszystkiego, wyiąwszy pracę, rzetelność i oszczędność, których szukać trzeba na wsi. Wielka część maiętnych Wabadanów dlatego lubi siedzieć w tym mieście, że tu o to się tylko stara, aby mieć różne zabawki. Jedni bawią się tym, co pochlebia ich wyniosłości, drudzy szukaią tego, co się zgadza z ich skłonnościami, inni żenią się i rozwodzą, inni tracą i facyenduią, a wszyscy prawie mieszkaią, iedzą, mówią, stroią się i ekwipuią iak ten naród, który o kilkaset mil iest od Modolu. Zbytki, które ztamtąd wywożą, ruynuią ich dostatki i niszczą kray cały, tak iż praca nędznych wieśniaków nie wystarcza, aby dogodzić wszystkim ich wymysłom. Płeć niewieścia w tym mieście gra naywiększą rolę. Wiele dam tuteyszych mimo wielowładności, którą maią nad płcią naszą, tak iednak są podległe modzie, swey wielowładney pani, iż tak despotycznie rządzi niemi, chociaż rozkazy iey bywaią częstokroć przeciw wygodzie, wdziękom i skromności. Modolanki miałyby sobie za krzywdę, gdyby używały sukien z materyi kraiowey. Wszystko, cokolwiek stróy ich składa, iest zagranicznym towarem. Nowość iest ich panuiącą skłonnością, dlatego wstydziłyby się wdziać na siebie tę suknią, w którey ie widziano iuż ze dwa razy; a ta odmiana iest przyczyną, iż nie maią dotąd żadnego opisania stroiu, bo naylepsze pismo byłoby niedostatecznym. Jednego dnia noszą trzewiki płaskie, drugiego wysokie na piędź od ziemi. Raz głowa większa, drugi raz mnieysza. Boki czasem mniey wypukłe, czasem szerokość ich równa się prawie wysokości całey osoby. Zdaie się iednak, iż naywięcey maią do czynienia z włosami. Raz ie przystrzygaią, drugi raz nadstawiaią cudzemi, podwiiaią do góry, spuszczaią na dół, smaruią, posypuią, czeszą, kędzierawią, maluią sadzą i wyrywaią. Mimo tylu odmian na głowie na żadną iednak ieszcze nie natrafiły, aby im przypadła do gustu. Wstydząc się tych włosów, z któremi tyle korowodów robią, zasłaniaią ie chustkami, kapeluszami wielkiemi i małemi, podgiętemi i spuszczonemi na oczy, wstążkami, kwiatkami, kitkami, siatkami, kornetami, kapturami i kapturkami… Co do kolorów, te koleią iedne po drugich staią się modnemi. Po białym, czarnym, żółtym i zielonym nastaie ciemny, iasny, blady, żywy i nie ma tak brzydkiey rzeczy, którey by kolor nie wszedł kiedyżkolwiek w modę. Przyczyna tego iest ta, iż każda Modolanka ma się za piękną i w samey rzeczy piękność iest u niektórych naypierwszą zaletą. Jak tylko iakiey panience zanosi się na urodę, nayprzód radość rodziców, powinszowania przyiaciół i podchlebstwa domowych dadzą iey do myślenia, że iest piękną i że uroda nie iest pospolitym przymiotem. Potym przystąpią zwierciadła, które iey tę prawdę podchlebniey ieszcze wytłumaczą. Na koniec chłopcy tak iak i nasi, powtarzaiąc często z wzdychaniem, ale tak głośno, aby ona słyszała: »*Jakże ładna! Jakże świeża!*«, przewrócą iey głowę. Rozumi, że uszczęśliwić męża dosyć iest na tym, aby mieć urodę”. Gdy mi kolega opowiedział przypadki swoie i opisał zwyczaie mieszkańców Modolu, ciekawy był także wiedzieć, co mi się zdarzyło od tego czasu, iak nas rozłączono w Sielanie. Rozmowa nasza trwała długo, zwyczaynie iak takich osob, które doznały rozmaitego losu. Kolega obmyślił dla mnie wieczerzą. Posileni i ciesząc się wspólnie w naszych przygodach, gdy mię sen coraz bardziey zniewalać zaczął, udaliśmy się na spoczynek i zasnąłem tak twardo, iak na owey *Górze Nadmorskiey Snu*, gdyśmy przybili do Sielany. Rozdział XVIII Przez dwa dni po przybyciu moim do Modolu siedziałem w domu, nigdzie nie wychodząc, częścią dla spoczynku, częścią zaprzątniony różnemi sprawunkami, aby się oporządzić w iak naygustownieysze suknie, które nosić zwyczay był naówczas w Modolu. Zleciłem po większey części to staranie koledze memu, któremu daiąc pieniądze, zdziwiłem się, gdy mi powiedział, iż tam nie było zwyczaiu płacić kupcom za towar, dlatego aby biorąc od nich na regestr, drożey przychodziło panom, albo też aby im przepadło u panów. Niż mi przyniesiono, co potrzeba było do przyzwoitego ubioru, prosiłem mego kolegi, aby mię wprowadził do iakiego ogrodu, gdzie bym się przypatrzył z daleka mieszkańcom. Wchodząc postrzegłem (iak mi się zdawało) kilka stad ptaków z wielkiemi czubami i długiemi ogonami. „Coż to za ptastwo?” — spytałem się. „Są to ptaszki — odpowiedział mi — zabawne i miłe, które zrzucaią z siebie piórka kilka razy na dzień. Niektóre z tych ptaszków wtenczas się ze snu budzą, kiedy słońce skłania się ku zachodowi. Dzielą się na różne stada. W iednym są same roztropne, w drugim płoche i lekkomyślne, w trzecim świergocące, w czwartym skubiące piórka swoie od rana do nocy…”. Domyśliłem się i z mowy, i bliżey przystępuiąc, że to były damy tego kraiu, których czuby i ogony czyniły podobne do ptaków. „Jak widzę — rzekłem do kolegi — nie iesteś przyiacielem płci, którą tak opisuiesz”. „To osobliwsza — odpowiedział — iż nigdy z umiarkowaniem mówić o niey nie można. Nikt nadto nie mówi, chwaląc cnotliwe kobiety, i nikt mało, ganiąc te, które nie są takiemi, iak być powinny. Co do ogonów, które noszą u sukień — rzekł daley — iest to znak, którym damy dobrego urodzenia różnią się od innych. Moda każe im nosić ogony, a ucinać koniom. Przyprawia, gdzie nie ma ogonów, a ucina potrzebne”. Przyszedłszy do domu, wysłałem kolegę, aby się starał dla mnie o iak naypięknieyszy ekwipaż, sam zaś udałem się spieszno na owo mieysce, gdziem zostawił zagrzebane skarby. Znalazłszy ie nietknięte, wziąłem tyle złota i drogich kamieni, ilem mogł unieść, resztę zaś zakopawszy iak pierwey, powróciłem do miasta. Zdziwił się kolega, widząc część tylko tych skarbow, które z sobą przyniosłem. kupcy, krawcy, szewcy, stelmachy, siedlarze, złotnicy, jubilerowie, kamerdynerowie, laufry, lokaie, hayducy, huzary, masztalerze… cisnąć się poczęli do mnie, iedni prosząc o robotę, drudzy szukaiąc służby. Żaden z nich próżno nie odchodził, a dwór moy coraz się bardziey powiększać począł. Wkrótce wieść się rozeszła po całym mieście, iż znaczny iakiś pan przybył do Modolu. Kolega móy, widząc, iż Modolanie łatwo przyznaią tytuł, który awanturnicy daią sobie przyieżdżaiąc do nich, radził, mi, abym się przezwał *kontemkimem*, bo w tym kraiu wiele iest takich, którzy by radzi, aby im ten tytuł dawano. Pod tym imieniem gdy mię ogłoszono w gazetach, po całym Modolu o niczym nie gadano, tylko iż *kontemkim* Zdarzyński iest kawaler bogaty, grzeczny i rozumny, bo kto ma pierwszy przymiot, wszystkie inne przyznaią mu w Modolu. Tego mi tylko nie dostawało, abym się mógł rozmówić; ale iak tylko wieść się rozeszła, iż *kontemkim* Zdarzyński chce się uczyć wabadskiego języka, zewsząd metrowie zbiegać się poczęli. Jeden z nich ośmiu ludzi maiący za sobą, z których każdy nosił na ramieniu tak wielką xięgę, iż stękał pod ciężarem, wszedł do mnie z tą całą biblioteką. Spytałem się, co by to było? Powiedziano mi, iż metr ięzyka wabadskiego, maiący łatwe sposoby uczenia, przychodzi dawać mi lekcyą. Otworzyłem iedną xięgę, którey, iak mi przeczytał i tłumaczył kolega, taki był tytuł: Krótki i łatwy sposob nauczenia się języka wabadskiego. Tom VII części pierwszey. O jmieniu. Inne xięgi były o innych siedmiu częściach mowy, podzielone na kilkanaście tomów. Przez trzy niedziele, łożąc co dzień cztery godziny na naukę języka, ieszczem był nie skończył Wstępu do pierwszey części O dobrym wymawianiu. Litery: t, r, x dwoiako się wymawiaią u Wabadonów, czego ia nie mogłem dokazać, nie maiąc ucha do rozeznania tey odmiany. Sprzykrzywszy sobie na koniec tę nudną naukę, odesłałem nauczyciela i za nim pełną brykę Krótkiego i łatwego sposobu nauczenia się ięzyka wabadskiego. Naypierwszą wizytę oddałem iednemu młodemu kawalerowi, który się nazywał Molkarim. Ten, w młodym wieku odbywszy wiele podróży do różnych kraiów, szczycił się wielką wiadomością i miał u siebie wiele osobliwości zagranicznych. Ostrzeżony od kolegi mego, iż Wabadanie nie maią zwyczaiu zwać się po imieniu własnym, dlatego iż cierpieć nie mogą równości, którą im przepisało dawne prawodawstwo, dowiedziałem się, iż Molkarim ma sobie za honor, gdy mu kto mówi: *kontemkim ax Melas Kakiry ax Garo Bago*. Co znaczy urząd bez powinności i bez intraty. Wszedłszy do pokoiu, zostałem go siedzącego u stolika. Dwóch ludzi krzątało się około iego włosów, trzeci mu twarz malował różnemi kolorami, czwarty, trzymaiąc w flaszeczkach zapachy na kształt wonnych wódek, których fircykowie nasi używać zwykli, skrapiał to wszystko, co on brał na siebie, piąty wyściełał mu poduszkami łydki, szosty trzymał zwierciadło przed nim i podawał mu muszki, które on kładł na twarz, chociaż krost w tym mieyscu nie było. Obaczywszy mię wchodzącego, wyciągnął rękę i przywitał się grzecznie. Po rozmowie o elementach przez kolegę, którego używałem za tłómacza, prosiłem go, aby mi pozwolił oglądać dom i wszystkie, które miał w nim, osobliwości. *Kakiry ax Garo Bago*, kazawszy zawołać frotera, dał mu rozkaz, aby mię wszędzie prowadził. Zdziwiłem się nayprzód, słysząc, iż froter mniey ieszcze ode mnie umiał po wabadsku, ale mi tłómacz powiedział, iż był sprowadzony z innego kraiu, aby mu drożey płacono za to, że mówi innym ięzykiem. Pierwszy pokóy był obity materyą drogą, ale tak cienką, iż trwać dłużey nie mogła iak rok ieden. Ciekawość mię wzięła, abym się spytał, dlaczego by tak słabe obicia dawano w tym kraiu? Dowiedziałem się, iż zwyczay był taki w Modolu, aby co rok, a czasem i częściey, odmieniać meble, a ztąd wniosłem sobie, iż sprawiedliwie czynią, gdy używaią tak słabych obicia. Drugi pokóy był ieszcze nieskończony. Stolarze usadzaiący posadzkę woskowaną, póty każdą taflę tarli, póki twarzy swey iak w zwierciedle nie obaczyli. Chciałem przez tłómacza pomowić z niemi o sposobie dawania posadzki w naszym kraiu, alem się dowiedział, iż nie rozumieią ięzyka, bo ich sprowadzono o kilkaset mil od Modolu, aby usadzili posadzkę. Trzeci pokóy był cały w boazeryach, które robiono w Angili, o siedmset mil blisko od Modolu. Te boazerye kosztowały 7000 gubolow; i chociaż nie przypadaią do miary i są nadpsute w drodze, mocno iednak podobaią się panu, dlatego że ie w Angili robiono. Czwarty pokóy był gabinetem kąpieli, którego model przysłano z Pazary o pięćset mil blisko od Modolu, kosztował piętnaście tysiecy gubolów. Piąty miał w sobie grotę sadzoną kamykami i skorupami z różnych kraiów sprowadzonemi. Daley szły pokoie równie kosztowne i tyleż osobliwości w sobie maiące. Ostatnim był gabinet ciekawości z galeryą do ogrodu. Wszedłszy do tego gabinetu, znalazłem w nim różne kollekcye tym droższe, im ie z odlegleyszych kraiów sprowadzał *Kakiry ax Garo Bago*. Kraiowe produkta będące pospolite nie miały tam mieysca, oprócz pchły okowaney w łańcuch, którą naturalista żywił, sadzaiąc na rękę, aby się pasła. Powiadano mi, co każda osobliwość kosztować mogła, i iak miarkowałem, gabinet ten z skorup, kamykow, *embryonow* i trawek kosztował 59201 gubolow, a roczne utrzymywanie iego 2600 czerwonych złotych naszych, rachuiąc pensyą dla naturalisty i trzech pisarzów historyi naturalney. Ciekawość mię wzięła, abym się dowiedział, o czym piszą ci historycy utopieni tak w swoiey *professyi*. Pierwszy z nich kończył wielką xięgę in folio o anatomii gąsienicy, iey chorobach i pożywieniu. Drugi, przez pięć lat zastanawiaiąc się nad paiąkami, dociekł, iż to stworzenie nauczyło ludzi kunsztu tkackiego i myśliwców, iak stawiać sieci na zwierza, o czym napisał *dyssertacyą* 5684 kart in quarto maiori. Trzeci na koniec, przez mikroskop uważaiąc móla, dociekł, iak można rozmnożyć to stworzenie i napisał xiążkę bardzo ciekawą in octavo maiori. Chciałem był wyiść iak nayprędzey z gabinetu, gdzie zarażone powietrze *embryonami* i *spirytusami* oddech we mnie tamowało, ale naturalista, o każdym kamyku długo rozprawiaiąc, póty mię męczył, pókim mu nie przyznał, iż głęboko docieka natury. Wyszedłszy z gabinetu, poszedłem oglądać ogród, w którym znalazłem wszystko, czegokolwiek wymysł ludzki i zbytek dokazać może. Natura, którą tam naybardziey chciano naśladować, zamieniła się w sztukę. Dwóch architektów pracowało około dziwnych rzeczy, których iednak dokazać nie mogli. Pierwszy chciał, aby kaskadę obrócić do góry, ale mimo różnych machin hidraulicznych woda płynęła zawsze na dół. Drugi ustawicznie muruiąc i ustawicznie waląc, zostawiał domy rozrzucone, które, dlatego że były niedokończone, weszły w modę i wszędzie takie rozwaliny stawiano. Co do drzew i ziół, które w tym ogrodzie były, ponieważ Modolanie kochaią się w dziczyźnie, te były bez żadnego owocu. Dlatego wety są drogie w Modolu, bo ie sprowadzać muszą z zagranicznych kraiów. Powróciwszy do pałacu, zastałem liczną kompanią. *Kakiry ax Garo Bago* prezentował mię wszystkim pod imieniem *kontemkima* zwiedzaiącego cudze kraie. Wszystkie prawie damy obróciły na mnie oczy, ale nie umieiąc ięzyka i nie wiedząc zwyczaiu, iakim sposobem okazuie się grzeczność w Modolu, byłem z daleka, wszystkiemu się przypatruiąc. Nayprzód cała kompania siedziała posępno i czasem tylko dało się słyszeć iakie słowo; a ztąd wnosiłem, iż tak sobą nudzi, iak czasem u nas w Warszawie. Gdy dano karty, podzieliła się cała kompania na kilka mnieyszych. Zdziwiony, iż ten wynalazek był także znany w tym kraiu, przypatrywałem się, iaki będzie koniec tey zabawki. Zdawało mi się, żem był wpośrzód Ziemian, patrząc na to, co robiono z kartami. Tam, gdzie była gra w wielkie pieniądze, nie widać było ani podległości, ani uszanowania, ani względów, ani żadney litości; owszem wszystkich serca tak się stały okrutne, iż to, co czyniło przykrość iednemu, było dla drugiego radością. Młodzi kawalerowie tak się zgrywali do ostatniego iak u nas, a damy tak traciły czas, zdrowie i honor i tak za nich mężowie płacić musieli iak i nasi niektórzy. Druga kompania złożona z dam i kawalerów dobranych była wzdychaiąca. Cztery damy i tyleż mężczyzn, siedząc w osobnych kanapach i mdleiącym okiem poglądaiąc na siebie, zachowały głębokie milczenie. Czasem tylko słyszałem słowa, które, iak mi kolega tłómaczył, znaczyły utyskiwanie na los i że iedno drugie nazywało okrutnym. Trzecią kompanią składały damy i ieden kawaler, który iak tylko wszedł do pokoiu, wszystkie go obskoczyły, aby oglądać suknią, którą miał bardzo pięknie wyszytą. Kawaler nic nie mówił, ale każda dama o coś go pytała; on na to czasem „*tak iest*”, czasem „*nie*”, do iedney przemówił oczami, do drugiey głową, do inney uśmiechem pełnym taiemnicy. Wszystkie podawać sobie z ust do ust poczęły, iż iest rozumny i grzeczny. W samey rzeczy iego twarz i figura były wymową; jak tylko się pokazał, wszystko iuż powiedział. W czwartey kompanii siedziały trzy damy, które gadaiąc o modach, iedna drugiey chwaliła suknią, a wszystkie trzy bawiły się pieskiem. Piąta na koniec, złożona z kilku mężczyn głęboko uczonych i dwóch dam dobrze znaiących interesa dworow cudzoziemskich, bawiła się około poprawy rządu, wypowiadania woyny i stanowienia pokoiu. Gdy do tey kompanii przyniesiono gazetę, przystąpiłem także i ia z tłómaczem, chcąc wiedzieć, iakie były nowiny w tym kraiu, i iak mi powiadał, to w sobie zawierały. „Z *Montgotu dnia trzeciego czerwca*. Flotta nasza napowietrzna krążąca między 42. i 43. gradusem, złożona z dwudziestu pięciu balonów, z których siedm było o piętnastu, sześć o dziesięciu, a dwanaście o pięciu harmatach, doszła nieprzyiacielskiey flotty. Po czterominutney utarczce balony: *Orzeł*, *Gryf* i *Wspaniały* wpadły nam w ręce. *Wiatr* i *Ocean* spalone; a *Panna*, wytrzymawszy naywiększy attak, przebita utraciła *gaz* i spadła na dół. Rachuią z obu stron zabitych 112, rannych 321, z których 164 felczerowie w lazaretach dorznęli, a 159 na całe życie zostało inwalidami”. „Otoż — pomyśliłem sobie — równe głupstwo trzyma się Xiężycanów iak i nas Ziemian, że się zabiiaią za cudzy interes”. Nowy iednak sposób woiowania, którego wynalazek iest u nas dopiero w pierwszych początach, wzbudził we mnie nadzieię, iż mogę ieszcze kiedyżkolwiek oglądać oyczyznę. Bo mimo wielkiego podobieństwa od Kraiu naszego, które znaydowałem w Modolu, zawsze iednak iako cudzoziemiec wzdychałem do mey oyczyzny. Reszta gazet zawierała w sobie wiele dat, a mało rzeczy… Około dwunastey przed północą usiedliśmy do stołu, bo zwyczay iest w Modolu, iż w ten czas dopiero maiętni spać idą, kiedy pospólstwo budzi się do pracy. Wieczerza była na kształt wieczerzy naszych. Nayprzód cicho, potym szmyr, daley słowa, których trudno było rozeznać, żarty po większey części bez dowcipu, fałszywe nowiny, złe sądzenie o rzeczach, trochę politykowania, a wiele obmowy, przy końcu wieczerzy gadano o nowych słowach, które tak były dziwaczne, iak gdyby u nas zamiast Ziemi mówił kto: *podsłoneczna kraina*, zamiast strachu: *popłoch*, zamiast pięknie: *kraśnie*, zamiast organizacyi: *uczłonkowacenie*, zamiast kości odartych z skóry i ciała: *kościotrup*, zamiast dzidki do zębów: *zębodłub*… Ganiono wszystkie xiążki, które wychodzą w kraiowym ięzyku, dlatego iż Modolanie te tylko czytać lubią, które im przywożą z stroiami i meblami, aby za nie wychodziły z kraiu pieniądze. Nie znaiąc dzieł, o których była mowa, bawiłem się tymczasem wypytywaniem nazwisk tych potraw i likworow, które były na stole. Supa miała smak podobny do naszych sup z ryżu albo migdałow, ale mi powiedziano, iż o kilkaset mil od Modolu rodzą się te ziarna, z których ią robią, i dlatego że nie są produktem kraiowym, czynią potrawę tak pospolitą, iż ią w uboższych nawet domach widzieć często można. Inne półmiski zastawione mięsiwem były częścią z bydląt domowych, częścią z dzikich, które aby więcey kosztowały, trzymano ie w zwierzyńcach, a znaczną część z dalekich stron zwożono do Modolu. Przyprawę tych wszystkich potraw o tysiąc mil sprowadzono do kraiu i aby wolno było iey używać, płacą za to Wabadanie obcym państwom, aby te więcey miały intraty na woysko i gnębiły nim słabych sobie sąsiadow. Śrzodek stołu był zastawiony piramidami, których nie robiono w kraiu, ale że były kruche i że ie gdzie indziey robią, dlatego zwyczay iest stawiać te ozdoby po wszystkich stołach. Między likworami nie było, iak mi powiadano, likworów produktu kraiowego. Doktorowie, którzy wolą pić zagraniczne, decydowali, iż kraiowe są szkodliwe zdrowia i krew zapalaią. Dano na koniec wety, podczas których naszym sposobem z różnych butelek zaczęło się zdrowie. Rozumiałem, żem czytał słownik geograficzny, gdy mi powiadano imiona tych narodów, które się składały na te wszystkie zbytki i gdyby mię był pierwszego dnia zaraz nie ostrzegł kolega, iż ten kray iest nayuboższy we wszystko, rozumiałbym był, że ma kilka portow napełnionych okrętami, które mu zewsząd dowożą produktow zagranicznych. Gdy się rozieżdżać poczęła kompania, powróciłem i ia do domu z wielką chęcią uczenia się języka. Jakoż w krótkim czasie dawszy sobie pracę, a często obcuiąc na wielkim świecie, zrozumiałem mówiących i sam iakokolwiek nauczyłem się mówić. Rozdział XIX Będąc raz na obiedzie u młodey mężatki staraiącey się o rozwod, dlatego iż ieden młody kawaler bardziey się iey podobał niż mąż, z którym iuż cztery lata przeżyła, nie mogłem się wydziwić, iż przy dobrey cerze i apetycie, który miała, uskarzała się iednak na słabe zdrowie. Chciałem iey wyperswadować, iż ią nic nie boli. Ale im bardziey starałem się wybić iey to z głowy, tym więcey poznać mi dawała, iż się uraża. „Cóż to za choroba?” — spytałem się doktora, który powracał z pokoiu, dokąd dla słabości swey udała się pani, zostawuiąc mię samego. „Jest to złe — odpowiedział — które się trzyma wielu dam naszych, dlatego iż iak by nie było pięknie, gdyby kto powiedział damie maiącey wiele tuszy, że iest otyła, tak równie nie iest przyzwoitą rzeczą, gdy kto śmie mówić, iż iest czerstwego zdrowia. Od tego czasu, iak mała ręka, mała noga i małe usta weszły u nas w modę, nastało także i małe zdrowie. Damy, które pokrzywdziła natura, daiąc im czerstwe siły, tak się staraią defekt ten poprawiać, iak nieurodę, która ich trapi. Dlatego biorą iak nayczęściey domowe lekarstwa, bo te czyniąc płeć delikatnieyszą, osłabiaią ich siły. Te, którym *negliż, dezabil* i chustką związana głowa iest do twarzy, nie wychodzą nigdy z defektu, który w tym stroiu wdzięków im przydaie. My, doktorowie, nie chcąc się im narażać, gdybyśmy mówili, iż są zdrowe, wtenczas kiedy ich nic nie boli, nazywamy tę słabość migreną, spazmami, waporami… a dogadzaiąc ich żądaniom, wysyłamy ie o sto mil od mężów, aby wypiły dwie szklanek wody gorszkiey lub słoney. Jest to lekarstwo uśmierzaiące ból do czasu, ale co rok ie ponawiaiąc, leczą się na koniec, przyszedłszy do pewnego wieku”. Ciekawość mię wzięła spytać się doktora o ten kray, do którego damy modolskie tak często zwykły ieździeć dla szukania zdrowia. „Jest to mieysce — odpowiedział — otoczone górami i wodami, gdzie powietrze ściśnione niełatwo się odmienia i napełnione iest niezdrowemi exhalacyami. Ale szukanie zdrowia przyrównać można do tych, którzy płyną po morzu, aby się zbogacili; tysiąc w tey podróży ginie, a ieden z nich staie się bogatym. Wszyscy chorzy, którzy się tam udaią, ieden gatunek choroby cierpią umysłu, a nie ciała, ponieważ rozumieią, iż dwie szklanek wody gorszkiey lub słoney uczynią ich nieśmiertelnemi”. Zdziwiłem się, słysząc pierwszy raz tak mówiącego doktora. Ustały tymczasem spazmy i wapory. Wprowadzono mię do pokoiu, gdzie *kontemkima Dymola* (tak się nazywała pani domu tego) w głębokich utopiona myślach, reszty ieszcze spazmów pozbywała wzdychaniem. Gdym usiadł przy niey proszony, zaczęły się nayprzód narzekania na słabe zdrowie. Przyświadczałem (nauczony), że iest delikatne. Potym indukta przeciw skąpstwu męża; a iako sędzia uproszony w tey sprawie, ferowałem dekret według indukty. Na koniec po słodkich uśmiechach, wdzięczeniach i oświadczeniu mi przyiaźni, nastąpiło smutne wyznanie potrzeb i niedostatku. Miętkie serce i hoyność moia nie mogły znieść tak gorszkich narzekań. Zostawiłem pierścień móy brylantowy, który się mocno podobał *Dymoli*, a na dowod, iż tknięty byłem iey losem, pożyczyłem 800 gubolow i odesłałem nazad kartę w dzień iey imienin. W tym kraiu, gdzie wszystkiego dokazać można, kto ma pieniądze, byłem powszechnie kochany; rozum, grzeczność i sentymenta naypiękniey się wydaią, gdy na kształt drogich kamieni są osadzone w złoto. Ale żyiąc hoynie, skarb móy, chociaż niezmierny, nie był iednak iak źrzodło, które nie wysycha nigdy. Dokazałem tego, co mi się zdało rzeczą dziwną w Polszcze, iż w krótkim czasie można strwonić wielki maiątek. Nieprzyuczony do zastanowienia się nad wydatkiem i pomyślenia nadal o życiu, używałem wszystkiego bez trosków, tak iak ci wszyscy, którzy trwonią fortunę. Po całym Modolu głośno gadano o moiey hoynosci i sami tylko roztropni, których wszędzie mnieysza iest liczba, śmiali się z zbytków moich i wytykali mię palcem iako człowieka, którego nieroztropność wkrótce w niedostatek wprowadzi. Zgiełk, w którym żyłem dotąd w Modolu, nudzić mię iuż zaczynał, tak iż przez dziwactwo wrodzone nam wszystkim ludziom chciałem szukać dla siebie odmiany. A że zabawa z uczonemi bywa naymilszą rozrywką, tą myślą wyszedłem raz incognito z domu; aby ukryć wielkość moią i tak z mądremi obcować, iak równy zwykł przestawać z równym. Rozdział XX Naypierwszy dom, do którego wszedłem, miał na sobie napis: *Tu się otwiera rozum*. Zdziwiłem się, widząc tam ludzi tak roztargnionych i utopionych w myślach, iż żaden się nawet nie ruszył do mnie, aby mię przywitał. Przystąpiłem blisko, pytaiąc się iednego, dlaczego by tak mocno był zamyślony nad linią krzywą, przy którey była linia prosta. „Ta figura — rzekł iak oczucony z letargu — chociaż mało ma kryślenia, tyle iednak własności mieć w sobie może, iż całe życie krótkie iest, aby ie wszystkie poznać”. Zastanowiłem się z podziwieniem, patrząc, iż ci ludzie inaczey myślą iak geometrowie sielańscy; bo zamiast *praktyki*, o którą się tam naybardziey staraią, sądząc większą część *teoryi* za niepotrzebny mozół głowy, pisano traktaty o *sekcyach konicznych*, o *kwadraturze cyrkułu*, o *xiężyczku* znanym u nas pod imieniem *Hypokrata*, o *wielościach nieskończenie małych*… Naybardziey zaś starano się o to, aby dowody każdego *teoremu* były nowe i osobliwsze i mniey dbano o krótkość i iasność, byleby coś niepospolitego powiedzieć. Gdy się przypatrywałem takim dziwotworom, iak są *parabola*, *hyperbola*, *assymptot*, *ordynaty*, człowiek iakiś nago biegnący z rynku wpadł do tego domu i iak zaślepiony, potrąciwszy mię, wrzeszczał: *znalazłem, znalazłem*. „Coż to za szalony — spytałem się — który…”. Nie dał mi daley mówić człowiek stoiący przy mnie. „Jest to — rzecze — naywiększy nasz nauczyciel, który wynalazł coś wielkiego w naszey umieiętności, a nie mogąc umiarkować w sobie ukontentowania, wybiegł nago z kąpieli”. „Coż za potrzeba — powiedziałem — aby ten wasz wielki człowiek biegał iak szalony nago po rynku i roztrącał ludzi?”. Wyszedłem ztamtąd rozgniewany i przeświadczony u siebie, iż ta umieiętność *otwieraiąca rozum* zacieśnia go raczey i wprawia w roztargnienia; tak dalece, iż im bardziey się w niey zatapia, tym dziwacznieyszym czyni człowieka. W tym samym domu była osobna sala maiąca napis: *Gwiazdy rządzą ludźmi*. Rządca tey sali, maiąc oczy przewrocone do góry, nie postrzegł mię wchodzącego i idąc po coś śpieszno, tak mocno mię głową w nos uderzył, żem się krwią oblał. Zastanowiwszy się trochę, przywitał mię, iż przybycie moie *iest dla niego nową kometą*. Przystąpiłem, abym oglądał wszystkie narzędzia, które, iak powiadał, przybliżały do niego ciała niebieskie i mierzyły ich wielkość. Pokazał mi mappy geograficzne Ziemi naszey tak podzieloney, iak my Ziemianie podzielili Xiężyc, ale tak niepodobne do Ziemi, iak mappy nasze xiężycowe są niepodobne do niego. Plamy wielkie, które widział na Ziemi naszey, były, iak mówił, mieysca zapadłe i morza, a ztąd dowodził, iż Ziemia bardzo mało ma na sobie mieszkańców i że będąc większą od Xiężyca, mieszkańcy iey muszą być wzrostu nadzwyczaynego, figury niezgrabney i tępego rozumu. Ośmiu ludzi wybladłych pisząc a + b - c = x wyznaczali odległość i wielkość wszystkich ciał niebieskich, a tyleż prawie opisywało ustawy obrotu płanet. Widząc oczywiste kłamstwo w tym, co mi prawił o Ziemi, nie mogłem wytrzymać, abym mu nie powiedział, że się mylił w swym zdaniu, ale on, pokazuiac mi a + b - c = x, nie dał się przeprzeć, aby Ziemia nasza była takiey wielkości, iakem mu powiadał. Chcąc mię przekonać, że *obserwacye* iego były nieomylne, wziął w ręce *telleskop* i przysunąwszy go do oka, gdy obrócił do Ziemi naszey: „Ah! Przyiacielu! — zawołał — coż widzę! Jaki nowy wynalazek! Ziemia ma przy sobie płanetę podobną do zwierzęcia o długim pysku i ogonie… tak… o długim pysku i ogonie… Nie mylę się… Cztery łapy… plama ciemna koło ogona znaczy zapadłe mieysce…”. Długo tym sposobem gadaiąc do sobie i przypatrzywszy się dobrze zapadłemu mieyscu przy ogonie, zostawił *telleskop* i porwał się do pisania. Miałem cierpliwość, żem czekał aż do końca, bo rzecz szła o naszą Ziemię, która mię mocno obchodziła. Gdy skończył pisanie swoie, prosił mię, abym usiadł i posłuchał *dyssertacyi*, którą napisał, maiąc ią porozsyłać do różnych akademii. *dyssertacya* była długa. Nie chcąc nią tak nudzić czytelnika, iak mię znudził astronom, treść tylko iey wypiszę: ta nowa płaneta przy Ziemi naszey, maiąca pysk i ogon długi, cztery łapy i plamę ciemną przy ogonie, była okryta na kształt zwierzęcia włosem, co iak on nazywał, było grubą atmosferą, otaczaiącą tę nową płanetę. Bieg iey był iak wszystkich płanet od zachodu ku wschodowi, ale czas rewolucyi roczney, iey wielkość rzeczywistą i co do oka, odległość od Słońca i inne własności zostawiał dociekaniu współkolegów swoich, to tylko ostrzegaiąc, sobie, aby ta płaneta nosiła jmię moie, dlatego iż szczęśliwe zdarzenie, wprowadziwszy mię w dom iego, było mu powodem do iey odkrycia. Ciekawy częścią oglądać tę nową płanetę, częścią owe dwie plamki iasne na Ziemi, które w Sielanie brałem za dwie wieże *Świętego Krzyża*, przysunąłem się do *telleskopu*; ale fetor nieznośny tak mię zaleciał, że w mdłościach padaiąc, obaliłem *telleskop*. Ten przypadek dał nam obóm poznać, iż nowa płaneta, którą astronom widział, była mysz zdechła w iego *telleskopie*. Wyszedłem z śmiechem, maiąc na myśli baykę o górze rodzącey, którey płód długo oczekiwany skończył się na myszy. Obok tego domu był drugi, maiący napis *Skrytościom natury*. Wszedłszy do niego, obaczyłem sal kilka wielkich, które napełnione były różnemi rzeczami. W pierwszey widziałem zwierzęta różnego rodzaiu. W drugiey ptactwo. W trzeciey robaki lataiące i czołgaiące się. W inney rośliny, kruszcze… Ostatnia była napełniona *recypiensami*, kulami szklanemi, butlami, leykami, rurkami i szkłem różnego kształtu. Cztery pierwsze sale były w wielkim porządku, ale te rzeczy, które w sobie miały, tak gruba mgła okrywała, iż ledwie ie z nazwisk można było rozeznać. Z tym wszystkim rządca domu tego i domownicy upewniali mię, iż mimo tey mgły wszystko iasno widzą. Dawano mi mikroskopy, okulary i różne szkiełka, ale przez nie nic więcey nie widziałem, tylko same domysły, które mi się snuły przed oczami. Wprowadziwszy mię na koniec rządca do ostatniey sali, w którey były różne naczynia szklane: „Oto! — rzecze — droga, którą szukamy prawdy”. Pokazał mi, iak iskra elektryczna zabić może niewinną ptaszynę, iak dusić wszelkie żyiące stworzenia, wyciągaiąc ztamtąd powietrze, iak robić *gaz* wszelkiego rodzaiu, iak magnes ciągnie do siebie żelazo, iak wszystkie ciała są ciężkie, ale mimo wszystkich doświadczeń, nie umiał mi powiedzieć: co to iest elektryczność? co *gaz*? co przymiot magnesowy? i ten, który wszystkie ciała czyni ciężkiemi? Prawda, że o tym długo rozprawiał, ale to wszystko było tylko domysłem. Nowość iednak rzeczy, których dotąd nie widziałem, wzbudziła we mnie ochotę, abym uczęszczał na to mieysce. Oświadczyłem chęć moią rządcy, a pożegnawszy go, udałem się daley oglądać inne mieysca. Gdym wychodził z tey sali, obaczyłem napis nad drzwiami w kącie będącemi: *Prawdzie i złotu*. Ciekawość mię wzięła oglądać to mieysce, bo ktoż nie lubi prawdy i złota? Spodziewałem się, iż tam zobaczę skarby nierównie większe, iak mi powiadano w szkołach o skarbach Krezusa; alem się zdziwił, gdym zamiast złota obaczył imbryki, kotły, alembiki, retorty i rekurwy poprzepalane ogniem i niezmierny fetor z siebie wydaiące. Rządca tey sali wybladły, brudną twarz, ręce i suknie maiący, na kształt owego, o którym czytałem w Podróży Guliwera, okropnieyszy ieszcze czynił widok niż iego retorty i rekurwy. Prawda, że nie robił iak tamten chleba z rzeczy obrzydliwych, ale postać iego była równie okropna. Odważyłem się spytać go, dlaczego by był w tak nędznym stanie, umieiąc sekret robienia złota? Powiedział mi, iż w krótkim czasie spodziewa się innego dla siebie losu, iż iuż prawie dociekł sekretu robienia złota i że mu nie dostawało tylko iakieykolwiek pomocy pieniężney; do czego aby mię nakłonił, przydał, iż wiele dam modnych uczęszcza na iego lekcyą, aby się nauczyły, iak robić złoto, zruynowawszy mężów. Prosił mię potym o pierścień brylantowy, który miałem na palcu, i aby dał poznać użyteczność swoiey nauki, tyle dokazał, iż móy brylant w dym się obrócił. Żal mi było pierścienia, ale chimik więcey szacował sobie ten sekret niż móy brylant o czterdziestu karatach. Nie mogąc wyrwać się od niego, a bardziey omamiony tym, co mi prawił, dałem mu prezent w złocie na dokończenie *kamienia filozoficznego*, ale tytuł, który mu wszyscy daią: Pako Smeros, co znaczy „wasze łgarstwo”, dał mi poznać, iaki iest koniec tey umieiętności. Wszedłem potym do domu, który miał napis: *Zdrowiu ludzkiemu*. Dom ten miał trzy wielkie sale. Pierwsza napełniona była elixierami, essencyami, mixturami, kroplami, proszkami, ziołami, *albumgrecum* i assafetydą. Z tey sali były drzwi prosto do drugiey, gdzie obaczyłem pełno łóżek zaprzątnionych choremi. Jak tylko wszedłem, drzwi się zamknęły, a na nich był napis: *Nikt ztąd nazad nie wraca*. Przestraszony chciałem się gwałtem wyrwać, ale mię upewniono, iż ten napis do tych się tylko osób rozciąga, które tu wchodzą z rozkazu rządcy domu tego. Co moment wypróżniano tę salę z ludzi, których wynoszono innemi drzwiami i tyleż na mieysce ich przynoszono drzwiami, którędy ia wszedłem. Sześciu ludzi dźwigało wielkie dzbany z essencyami i mixturami, które rządca tey sali, zawiązane maiąc oczy, mieszał i dawał chorym. Skutek tego był osobliwszy. Jak tylko się napili, wielki fetor i hałas dał czuć w sali. Jedni dostawali biegunki, drudzy womitów, inni kaszlu, kichania, potów, gorączki, febry, maligny, kłucia… rządca cieszył ich, że to iest dobrze. Pisał cóś iedną ręką, a drugą liczył pieniądze. Widząc go zatrudnionego, wyszedłem do trzeciey sali, gdzie tych wynoszono, którym rządca iść kazał. Cóż za widok!… W całey moiey podróży nic mi się nie zdarzyło okropnieyszego iak to, com obaczył w tey sali. Sześć wielkich stołów było na śrzodku, a przy nich tyleż ludzi maiących ręce, twarz i fartuchy szkaradnie zbroczone krwią tych, których rąbali na ćwierci. Inni te ćwierci gotowali w kotłach i wymyte kości składali do kupy, aby pokazać, iak szkaradny iest człowiek po śmierci. Nie mogąc wytrzymać fetoru i tak okropnego widoku, wyszedłem śpieszno z tey sali, maiąc się ku domowi. O kilka krokow ztamtąd usłyszałem w iednym domu wielkie stukanie na kształt stęp tłuczących sukno w foluszu. Ciekawość mię wzięła spytać się, co by to było. Powiedziano mi, iż ten hałas robią prasy drukarskie, które chociaż zawsze iedną rzecz drukuią, nigdy iednak skończyć iey nie mogą, dlatego iż wiele autorów tym się tylko bawi, aby z małych xiąg robili wielkie, a z wielkich małe. A że się tylko same tytuły i przedmowy odmieniaią, dlatego trafia się pospolicie, iż tytuł, przedmowa i dzieło nie maią z sobą żadnego związku. Byłem iuż blisko domu, gdym usłyszał wielką wrzawę ludzi kłócących się z sobą. Rzuciłem okiem w tę stronę, zkąd wychodził hałas i obaczyłem napis na domie: *Sprawiedliwości*. Zdięty ciekawością oglądania, iakim sposobem w tym kraiu odprawuią się sądy, wszedłem do tego domu, a przypatrzywszy się poznałem, iż sądy tego kraiu, chociaż nie we wszystkim, w wielu iednak rzeczach są podobne do naszych. Patronowie tak szarpią sławę osób przeciwney strony w induktach, tak wikłaią sprawę, czyniąc wybiegi prawne, i tak się bogacą iak u nas. Sędziowie zaś starzy mimo nieznośnego ich hałasu drzymaią, a młodzi przez cały czas rozprawiaiąc o tym, czym się bawili wczora, nie maią czasu słuchać tego, co im prawią patrony. Instancye suszą im głowę niewywczasowaną po późney uczcie. Listy rekomendacyonalne przypominaią im obowiązki przyiaźni i interesu, a wdówki i panienki, które się kłaniaią, ciągną za sobą większą część serc miłosiernych. Powróciwszy do domu, opowiedziałem koledze wszystko, co mi się zdarzyło widzieć. Ten, odmieniwszy zdanie, które miał przedtym o naukach, tym sposobem mówić do mnie zaczął: „Ludzie w tym kraiu chwytaiący się nauk są dwoiakiego gatunku; jedni, którzy się ubiegaią za odrobinami rzeczy niepożytecznych społeczeństwu ludzkiemu, tak iak my i nasi nauczyciele w Sączu, drudzy, którzy prace i przymioty swoie poświęcaią na to, aby ich umieiętność stała się użyteczną oyczyźnie. Tych liczba przedtym była tak mała, iż ich prawie nie znano w kraiu. Ale od wstąpienia na tron *Sagelima*, monarchy kochaiącego nauki, nastąpiła odmiana w całym narodzie. *Sagelim* wszelkie starania swoie przykładaiąc do tego, aby kray uszczęśliwił, sciągnął do dworu swego ludzi maiących pożyteczne przymioty; a zachęcaiąc ich częścią przykładem swoim, częścią nadgrodą bustów, obrazów i medalów, odmienił gust i sposób myślenia w narodzie. *Sapauso*, pierwszy powstaiąc przeciw zepsutey wymowie i odważnie pracuiąc około przywrócenia pożytecznych nauk, zasłużył sobie od tego monarchy na wieczną pamiątkę, która go przeszle do potomności. *Sallirim*, pierwszy wskrzeszaiąc [poezję] oyczystą i pracowicie piszący dzieie narodu swego, stał się godnym wielkich łask *Sagelima*, którego panowanie wsławia swą uczoną pracą. *Milorim*, słodkim swym wierszem i prozą przechodzący wszystkich, iest wzorem szczęśliwych wyrazów i dobrego pisania. Maią iuż Modolanie wiele dzieł pożytecznych w swoim ięzyku i chociaż są tacy, którzy ich nie lubią czytać, dlatego że się przyuczyli do czytania tych tylko xiążek, które im przywożą z modami, może iednak to nastąpić z czasem, iż nie będą ieździć po rozum o kilkaset mil od Modolu”. To, co mi kolega mówił o *Sagelimie*, wzbudziło we mnie ciekawość, abym oglądał iego oblicze. Prawda, iż ten monarcha i z oświecenia, i z natury łaskawy, daie do siebie przystęp łatwy każdemu, ale postać iego wspaniała i sama łagodność, którą każdemu okazuie, zatrzymała mię w winnych obrębach czci ku takiey osobie. Nie maiąc ani tyle czoła, ile widziałem w tych, którzy mu się przykrzą, aby ich obsypywał łaskami, ani tyle próżności i impostury, abym się szczycił, sposobem współkolegów moich awanturników, żem był przypuszczony (iak oni piszą o sobie) do łaski i ścisłey konfidencyi monarchów, przyznam się, żem z nim nigdy nie mówił. Ale przestaiąc na wewnętrznym szacunku przymiotów iego umysłu i serca, ciekawy byłem przynaymniey oglądać iego pokoie. Gdym wszedł do pierwszego, obaczyłem w nim piękne obrazy, a nie wiedząc, co by znaczyły, spytałem się iednego z przytomnych, którego skromność i powierzchowne ułożenie oznaczało człowieka niepospolitego rozumu. Ten widząc, żem był cudzoziemcem ciekawym poznać to, co honor czyni iego narodowi, odpowiadał mi dostatecznie na wszystkie zapytania; dowiedziałem się od niego, iż te obrazy wyrażały różne części miasta Modolu, które uczona ręka tak dobrze potrafiła, iż dziwić się potrzeba było sztuce. A to daiąc okazyą dalszey rozmowie naszey, opowiedział mi, iż *Sagelim* przyciągnął do siebie zagranicznych malarzów i założył kosztem swoim szkołę, aby w niey kraiowa młodzież cwiczyć się mogła w umieiętności rysunku i rzeźby. Przewodnik móy, prowadząc mię wszędzie, pokazywał staraniem *Sagelima* poczynione w pokoiach odmiany. Ten, który miał w sobie obrazy dawnych królów tego narodu, zastanowił ciekawość moią. Ale przewodnik, prowadząc mię do innego, zdawał się naybardziey wzbudzać we mnie chęć oglądania. Pokóy ten miał w sobie obrazy iakiegoś rycerza, który na czele woyska swego potykał się z nieprzyiacielem. „Oto — rzecze — król nasz, poprzednik *Sagelima*, który kray ten i sąsiedzki odbroniwszy od nieprzyiaciela, uczynił imię swoie nieśmiertelne, a królestwo nasze ogromne nieprzyiaciołom. Wyrok rozrządzaiący państwami wyniosł w górę sąsiedzkie, a skłonił do upadku nasze. Uczyniwszy nas bezsilnemi dla niezgody domowey, zatrwożył wszystkich umysły i osłabił serca. *Sagelim*, stawiaiąc nam przed oczy w tych obrazach wzory starożytnego męstwa, chciałby wzniecić w sercu każdego obywatela cnotę ziomka i monarchy swego, którego tu widzisz bohatyrskie czyny”. Wprowadził mię na koniec przewodnik móy do wielkiey sali, która była pustą. Drzwi iey zalazłe paięczyną i krzesła zakurzone ocierano z wielkim pośpiechem, a posadzkę zbutwiałą, którey szparami puszczała się trawa, poprawiano z pilnym staraniem. „Ten gmach — rzekł do mnie — iest mieyscem, gdzie się zgromadza naród. Zaniedbany od lat kilkudziesiąt, gdy opuszczony groził upadkiem, *Sagelim* ocalił go roztropnością swoią i stara się przyprowadzić do dawney ozdoby”. Wyliczaiąc mi potym inne starania tego monarchy, przydał, iż chwałę imienia swego na tym szczególnie zakłada, aby historya iego panowania była pamięcią łaskawości, poprawy praw, rządu i wskrzeszenia nauk, a nie iak innych królów epoką klęsk i krwie niewinney rozlania. Rozdział XXI Może kto, czytaiąc rozdział poprzedzaiący, znaydować będzie iakieś podobieństwo Modolu do naszey Warszawy. Przyznam się, iż ia sam byłem tego zdania, częścią iż wszystkie wielkie miasta są podobne do siebie, częścią iż dobrzy królowie w iakimkolwiek kraiu nie różnią się cnotą dobroczynności od naszych Traianow i Henrykow IV. Ale ponieważ z przywar miast wielkich nie można nic stanowić o całym narodzie, daruie mi czytelnik, że w opisaniu moim to tylko znaydować będzie, co się ściąga do samego Modolu. Podróż moia do tey stolicy była na kształt podróży wielu iadących do Paryża, którzy pocztą tak śpiesznie iak ia w moim balonie przebiegłszy kilkaset mil kraiu, powracaią nazad, poznawszy tylko miasto stołeczne, a nie kray, w którym zostawali. Z tym wszystkim każdy to przyzna, iż zachodzi wielka różnica w obyczaiach i sposobie myślenia między mieszkaiącemi po wsiach i osiadłemi w stołecznych miastach. Tęż samą różnicę upatrywałem także w tym kraiu, o którym piszę. Nayprzód bowiem co do wierności małżeńskiey, chociaż wszyscy iednym sposobem przysięgaią na nią, wielu iednak tak żyie w Modolu, iak gdyby im nasz Plato przepisał prawodawstwo; a ieżeli który z mężów znaydzie się tak śmieszny, iż cożkolwiek troskliwości okazywać zechce o wierność żony swoiey, to bywa pospolicie naypierwszą przyczyną do rozwodu. Co do wychowania młodzieży, Modolanie podobnym sposobem myślą, iak wielu w kraiu naszym, iż nie ma nikogo w całym królewstwie, aby umiał nauczyć ich dzieci, iak maią być cnotliwemi ludźmi i dobremi obywatelami. Dlatego staraią się o cudzoziemców, którzy nie maiąc innego sposobu do życia, idą tam, gdzie im więcey płacą, aby uczyli dzieci przykładem swoim, iak maią rzucać oyczyznę, ganić rząd, prawa, zwyczaie, szydzić z obrządków religi i mieć to za przesąd, cokolwiek się ściąga do obyczayności i cnotliwego życia. W czternastym roku, gdy nic więcey nie umie młodzież tylko ten ięzyk, którym o pięćset mil mówią od Modolu, wysyłaią ią rodzice do obcych kraiów, aby tak iak młódź nasza przeiąwszy wszystkie przywary tych mieysc, które odwiedza, niezdolną do niczego dla rozpusty powracała nazad. Tacy kawalerowie przyuczeni do wolnego życia, maią sobie za niewolą żenić się, bo rozwiązłość nie daie im poznać szacunku związków małżeńskich; uciekaią przed życiem wieyskim, bo w Modolu żyć mogą bez przymusu; a nieprzyuczeni do podległości, idą przeciw woli rodziców, żenią się bez miłości i rozwodzą z dziwactwa. Cnota obywatelstwa iest u takich młodych wyobrażeniem metafizycznym. Nayprzód dlatego, iż iey nabyć nie mogli od przychodnich nauczycielów, po wtóre, iż sami niektórzy rodzice staraią się zawczasu tym zdaniem dzieci swoie napawać, że Wabadanin nigdy iuż nie będzie ogromnym nieprzyiacielowi swemu, że sława imienia tego narodu skończyła się na walecznych przodkach, których oręża i odwagi lękały się sąsiedzkie narody. Edukacya córek iest także osobliwsza. Ponieważ nie iest zwyczaiem u Modolanek zatrudniać się dziećmi i gospodarstwem, ale tylko starać się o to, aby się podobać i mieć wielbicielów, uroda (iak iuż powiedziałem) iest u nich naypierwszą zaletą. Dlatego wszystkie, tak ładne, iako i nieurodziwe, noszą od lat sześciu ciasne sznurówki, które chociaż ie czynią po większey części garbatemi, blademi i słabemi, że iednak szczupłość u nich pięknością, wolą być garbate, blade i słabe, byleby były szczupłe. Nim zaczną poznawać rzeczy, matki i nauczycielki usiłuią iak naywczesniey otwierać im rozum, co dzień to powtarzaiąc, aby się starały przypodobać płci męskiey. Ta chęć tak daleko się w nich rozciąga, iż wyiąwszy przymioty serca, o które mniey dbaią, staraią się o iak naywiększą naukę. Niektóre z nich uczą się znać dobrze interesa dworów cudzoziemskich i przez czytanie romansów i dzieł teatralnych nabierać zdań wysokich i bohatyrskiey miłości. Inne nie przestaiąc na tym, uczą się głębokich umieiętności: logiki, fizyki, matematyki, a nawet i chimii (iak powiedziałem), aby umiały robić złoto, gdy zruynuią mężów. Tak wydoskonalone albo wydaią ie rodzice za mąż mimo ich woli, albo gwałtem wtrącaią do szarastu, aby nie wiedziały, iak się bawią ich matki. Tam żyiąc, spiewać muszą, aby im nie było tęskno i tym się tylko cieszą, że choć zamknięte, wiedzą iednak o wszystkim, co się dzieie za ich szarastem. Prawo, przychylaiące się we wszystkim do wolności płci żeńskiey, nie zakazuie im wspólnie się ogadywać. Nayprzód dla tey przyczyny, iż trudno im tego zabronić; po wtóre, iż kobieta, która oskarża drugą o życie wolnieysze, może być oskarżoną o toż, przez *prawo wet za wet*. W rozrywkach swoich Modolanie są osobliwsi. Zdaią się o tym tylko myśleć, aby im czas wesoło upływał. Jednakże ich wizyty, rozmowy, gry i posiedzenia są tak nudne, iż ie nazwać można tęsknotą i melancholią ludzi pogrążonych w zgryzotach. Damy nie lubią wielkich kompanii, bo w nich nie znayduią rozrywki. Unikaiąc przed wielkim zgiełkiem, szukaią małych schadzek, aby w nich bardziey ieszcze tęskniły. Muzyka, która iest wielką częścią ich edukacyi, nudzi ie, iak tylko póydą za mąż, podobne do ptaszków, które wyuczone z młodu śpiewaią, póki są w klatce, ale gdy szczęściem drzwiczki się otworzą, wyrwane na wolność lataią z mieysca na mieysce i wkrótce tak świergotaią iak inne. Widowiska teatralne maią wiele podobieństwa do naszych. Tak w mgnieniu oka ludzie zostaią się bogami, a bogowie ludźmi, iak u nas; tak obiekta przychodzą do ludzi, nie ludzie do nich, i tak usuwa się morze, a na mieysce iego pokazuie się pałac, las, skały, ogród… iak i na naszych teatrach. *Parter* u nich tak iak i u nas iest naypierwszym mieyscem, bo tam można wszystkich widzieć i być widzianym od wszystkich. Prawda, że iest nayniewygodnieyszym dla szmeru i ustawicznego gadania, ale ponieważ bilet *parterowy* naydrożey się płaci, z tey przyczyny mieysce to maią za naypierwsze. Fircykowie tak używaią bez potrzeby lornetek, aby udawali osłabiony wzrok czytaniem, iak robią i nasi, ale los ich iest wszędzie ieden; tak się z nich tam słuszni ludzie śmieią, iak tu z nich szydzą tym końcem, aby się poprawili. Często bywaiąc na teatrze, dziwowałem się, iak można było pogodzić zdanie powszechne: iż to mieysce iest poprawą obyczaiów i przywar wieku, z tą moralnością, którą tam słyszałem. Nayprzód osnową każdey komedyi i opery iest u nich intryga miłosna, która bardziey ieszcze przewraca głowę niż czytanie naszych amorycznych romansów. Z tym wszystkim są takie matki, które prowadzą córki swoie, aby się tam zawczasu uczyły, iak żona oszukuie zazdrosnego męża, iak córka kocha się bez wiedzy rodziców, iak naznacza mieysce do gadania z kochankiem, iak sobie postępuie, aby ukryła swóy fałszywy charakter… Co do baletów, te we wszystkim są podobne do naszych. Piekło, którym wyrok religii straszy bezbożnych, aby boiaźń iego odprowadzała ich od złych uczynków, iest widokiem tak iak i u nas sprawuiącym rozrywkę. Diabli i diablice tak skaczą, porywaiąc duszę, iak i na naszych teatrach, i tak im klaskaią iak u nas. Naywiększa zaś umieiętność baletnic zależy na tym, aby stoiąc na iedney nodze drugą zadzierały do góry i pospolicie wtenczas im naymocniey klaskaią, kiedy naywięcey zdaią się wstyd obrażać. Oprócz teatru maią ieszcze Modolanie inne widowiska, na które patrzą z równym prawie ukontentowaniem. Takie są: tańcuiących wysoko na tak szczupłym mieyscu iak iest palec u nogi. Ci ludzie, ćwicząc się w tey sztuce dziwney i niepożyteczney, wystawiaią na niebezpieczeństwo życie i uczą patrzących na nich, iż śmierć albo kalectwo człowieka iest rzeczą bardzo małą. Pospólstwo ma także swe rozrywki. Wielu tułaiących się po świecie, którzy nie chcą pracować i szukaią sposobu, iakby żyć z cudzey pracy, męczą różnie zwierzęta, aby na dwóch łapach chodziły; tak wyuczone prowadzą za sobą i nayczęściey udaią się do Modolu, bo tam naylepiey im płacą za to, że pokażą, iak pies brał kiiem, aby na dwóch łapach chodził. Ci tułacze, nosząc z sobą maryonetki, kubki guglarskie, katarynki, cienie, faierwerki, loterye, oszukuią pospólstwo i zbogaceni ciekawością podobnych sobie próżniaków, wychodzą maiętnemi z Modolu. Mimo zbytku mieszkańow i okazałości miasta, widzieć się iednak daie tak wielka nędza, iż spoyrzeć trudno bez litości i podziwienia. Większa część ulic okryta iest nędznemi leżącemi w barłogu, którzy ięczą, żebrząc miłosierdzia. Z tym wszystkim widok ten codzienny tak przyuczył oczy patrzących, iż wielu miia nędznych bez uczucia naymnieyszey litości. Ubożsi wesprzeć ich nie mogą dla niedostatku, a maiętni, nie doświadczywszy, co iest nędza, nie znaią, co iest litość. W tym stanie zapomnieni daią pochop myślenia cudzoziemcom, iż Modolanie nie maią w sobie ludzkości. „O! cnotliwy narodzie sielański — myślałem nieraz — cóż byś powiedział na to, gdybyś widział podobne tobie iestestwa w zapomnieniu i nędzy zostawione wpośrzód zbytkuiących w rozkoszach?”. To prawda, że te uwagi mnie samemu nie prędzey przyszły do głowy, aż gdy niedostatek coraz bardziey uczuć mi dawał potrzebę. Rozdział XXII Namieniłem iuż wyżey, iż skarby moie, chociaż znaczne, niknęły coraz bardziey, a ztąd poszło, iż i dwór móy zmnieyszać się począł, tak iak tych wszystkich, których odstępuią słudzy zbogaceni marnotrawstwem panów, gdy nie widzą iuż dla siebie dalszey nadziei zysku. Nie chcąc się wystawiać na wzgardę i te wszystkie przykrości, których doznaią maiętni po odmianie szczęścia, ułożyłem puścić się do Sielany i albo zostać tam na zawsze, prowadząc życie tak spokoyne iak pierwey, albo zdobywszy nowych skarbów, powrócić do Modolu i żyć skromniey iak dotąd. Tą myślą wysłałem kolegę do tego kraiu, gdzie wynalazek balonów przyprowadzono do doskonałości tak szkodliwey rodzaiowi ludzkiemu, iak są flotty nasze złożone z liniowych okrętów. Ale oczekuiąc z niecierpliwością powrotu kolegi, odebrałem niepomyślną wiadomość, iż upadek z balonu o śmierć go przyprawił. Zostawiony sam sobie, gdy coraz gorzey szły interesa moie, postanowiłem myśleć skuteczniey o ułożoney podróży do Sielany. Że zaś kray ten (iak powiedziałem) iest otoczony morzem i nie ma żadnego związku z innemi narodami, nie widziałem lepszego sposobu, iak puścić się w balonie. Zacząłem więc robić około niego tym samym sposobem iak pierwey w Sielanie, a gdy był skończony, opatrzyłem się w żywność i tyle wziąłem z sobą *gazu*, ile by wystarczało na tę całą podróż. A że szczęście moie zależało nie tylko na tym, abym trafił do Sielany, ale też, abym tak przypadł do serca mieszkańcom kraiu tego, iak pierwey miałem szczęście podobać się Satumowi, wziąłem na siebie iak nayprostsze suknie, abym zbytkiem stroiu nie obrażał skromności oszczędnego narodu. Takim sposobem wszystko rozrządziwszy, puściłem się szczęśliwie w podróż, tegoż samego dnia, iak niegdyś porzuciłem był Warszawę. Czas pogodny i wiatr od zachodu, daiąc balonowi dyrekcyą ku Sielanie, cieszył mię nadzieią, iż wkrótce kray ten oglądać będę. W kilku minutach zniknął mi z oczu Modol, a balon móy im bardziey się wznosił w górę, tym większey szybkości zdawał się nabierać. Nie umieiąc trzymać się srzedniey drogi, byłem na kształt Faetona, o którym mi często prawiono w Sączu, iż nie mogąc wstrzymać ognistych koni, wypadł z złotego wozu uderzony piorunem. Tak ia porwany siłą iakąś gwałtowną w krótkim czasie straciłem przytomność. Przyszedłszy do siebie, obaczyłem się wpośrzod ludzi dawaiących mi pomoc i wyciągaiących mię z morza na okręt, w którym sami byli. Naypierwsza myśl przyszła mi do głowy, abym się spytał o kray, w którym zostawałem, ale nie rozumieiąc ich ięzyka, powziąć nie mogłem żadney wiadomości. Wprowadzono mię do izby rządcy okrętu, który coś do mnie mówił nieznaiomym także ięzykiem. Odpowiadałem mu nayprzód temi dwoma, których się nauczyłem w odkrytych kraiach. A gdy nie tylko tych, ale żadnego z ziemskich, które ia umiałem, zdawał się nie rozumieć, zacząłem mu pokazywać znakami, że stan móy godzien iest politowania. W tym usłyszałem kilkokrotne strzelenie z harmaty, na które z okrętu naszego tyleż razy odpowiedziano. Wybiegł rządca z izby, za którym ia także wyszedłszy, obaczyłem brzeg i fortecę, do którey okręt nasz zawiiać począł. Niechay osądzi czytelnik, iaka była moia radość, gdym się dowiedział, przybiwszy do brzegu, iż ta forteca iest Minda będąca o milę od Gdańska, dokąd holenderski kupiec, płynąc po zboże, przypadkiem dla mnie osobliwszym, obaczył mię lecącego z moim balonem i zanurzonego w morzu ratował na okręt. Prawda, że mię to martwiło, iż ubogi wracałem do oyczyzny, ale zastanawiaiąc się nad temi wszystkiemi nieszczęśliwościami, które mię spotkać mogły w tey podróży, gdybym się był dostał w nieznaiome kraie albo wpadł w ręce handluiących ludźmi, albo na koniec wpośrzod skał iakich rozbity został bez ratunku, dziękowałem Opatrzności, iż mię zdrowego przywróciła do moiey oyczyzny. Przypłynąłem nazaiutrz do Gdańska, gdzie podziękowawszy kupcowi za ludzkość, sprzedałem mu pierścień móy brylantowy, ostatni zabytek skarbów wywiezionych z Sielany i wsiadłszy na statek powracaiący z Gdańska, stanąłem piętnastego dnia w Warszawie. Nadwerężone zdrowie fatygą potrzebowało pomocy. Obrałem sobie dworek na przedmieściu, którego gospodarz, niedawno osiadły w Warszawie, nie zapomniał był ieszcze owey ludzkości wieyskiey, którey nie znaią mieszkańcy miast wielkich. Ten, odwiedzaiąc mię w chorobie, gdy się dowiedział o jmieniu moim i o przypadkach, które mu opowiedziałem, miał o mnie staranie oycowskie, ciesząc mię nadzieią polepszenia losu, bylebym tylko szczęśliwie przyszedł do zdrowia. Dowiedziałem się od niego, iż służył lat kilka u nieboszczki matki moiey, która wyzuwszy się ze wszystkiego dla miłości oyczyma, w rozpaczy, z niedostatku, widząc iego niewdzięczność, zwyczaiem wielu podobnych sobie mizernie zakończyła życie; i że Pan Podczaszy, szwagier móy, obiął te dobra, które na mnie spadały. Wiadomość o śmierci matki tak mię zmartwiła, iż bardziey ieszcze zapadłem na zdrowiu. Staruszek gospodarz móy radził mi doktora, ale pamięć tego, com widział w Modolu, gdzie był napis: *Zdrowiu ludzkiemu*, wstręt mi niezmierny czyniła. Doświadczyłem iednak, iż dobry doktor iest skarbem dla zdrowia ludzkiego. Winienem mu po Bogu życie, a tym miley iest dla mnie wspomnieć sobie o tym, im bliżey byłem śmierci. Przyszedłszy do zdrowia, napisałem do szwagra mego z oznaymieniem o sobie. W kilka dni przyszedł do mnie plenipotent iego, który znaiąc mię od dzieciństwa, miał zlecenie, aby się widział ze mną i poznawszy, żem nie był *impostorem*, aby mię iako dobrze biegły w prawie wciągnął w tranzakcyą i wyzuł ze wszystkiego. Spytany od niego, gdziem się przez tak długi czas obracał, gdym mu opowiedział moie przypadki: „*Bydź to wszystko może* — rzekł do mnie i żegnaiąc się — *Poradziemy temu, aby dobrze było*. Nazaiutrz, gdym myślał wyiść dla odmiany powietrza, dowiedziałem się od staruszka mego, iż plenipotent nasadził na to ludzi, aby mię porwał i zawiózł do bonifratrów. Tknięty tym przypadkiem, a miarkuiąc, iż sam nawet staruszek mniemał, żem miał pomieszany rozum, gdym z nim rozmawiał o podróży moiey, postanowiłem odtąd z nikim więcey nie mówić ani o Sielanie, ani o Modolu. Jakoż wypytany o tym od różnych nasadzonych osób zbywałem ie, do czego innego obracaiąc mowę. Rozdział XXIII Śmierć szwagra mego nową otworzyła scenę. Odebrałem list od siostry, w którym mi doniosła o tym smutnym dla niey przypadku z oświadczeniem, iż pragnie mię uściskać i oddać chętnie spadaiącą na mnie cząstkę fortuny. Wyiechałem zaraz z Warszawy, abym uściskał tak kochaną siostrę i oglądał miłe gniazdo imienia naszego Zdarzyn. O! iak rzadki przykład podobney miłości w rodzeństwie! Obiąłem na siebie wioski bez żadnych koworodow prawnych. Siostra moia, kochaiąca brata i słuszność, nie chciała iść za radą swego plenipotenta, aby wybiegami prawnemi utrzymywać się przy cudzey własności, a ia wolałem, ażeby ona raczey aniżeli prawni z nas korzystali. Jak mile byłem od niey przyięty, iakie rozrządzenie domu, gospodarstwa, dzieci i samych nawet rozrywek zastałem, opiszę, ieżeli mi czas pozwoli. Dosyć na tym, że ośm miesięcy, przez które bawiłem się w iey domu, były dla mnie, iak mówią, iednym momentem. Zdawało mi się, żem znowu powrócił do Sielany, używaiąc tych wszystkich słodyczy wieyskich, których zakosztowałem w tym kraiu. Żyiąc swobodnie w domu siostry i ciesząc się siestrzeńcami i siestrzenicami memi, w których edukacyi wiele podobieństwa upatrywałem do wychowania młodzieży sielańskiey, postanowiłem osiwieć kawalerem i nigdy się nie żenić. Ale gdym się z tą myślą oświadczył przed siostrą, zganiła przedsięwzięcie moie, radząc mi, abym nie dał upadać imieniowi naszemu, ktorego byłem ostatnim zabytkiem. Częste iey uwagi i podchlebna nadzieia, iż znaydę dla siebie przyiaciela z takiemi przymiotami umysłu i serca, iakie zdobiły siostrę, nakłoniły mię na koniec, żem zaczął myśleć o postanowieniu moim, przekonany o tym, iż niebo stworzyło płeć niewieścią, aby ta poprawiała w nas przywary serca. Chęć moia była szukać dla siebie przyiaciela w sąsiedztwie siostry. Pani Skarbnikowa, wdowa, sąsiadka nasza wychowana na wsi i tym się nayczęściey szczycąca w mowie, iż nie zna chwała Bogu Warszawy, żałowała często tych wszystkich, którzy biorą panienki wychowane na wielkim świecie, a rozwodząc się nad pochwałami cnót wieyskich, tak dobrze ie malowała, że chociaż nieznacznie, wszystkie iednak razem stawiała ie w osobie swoiey. Ale częścią iż postrzegałem, do iakiego końca zmierza ta litość Pani Skarbnikowey, częścią iż wyznaczony od Boga przyiaciel nikogo nie minie, stało się, żem wyiechał w interesie moim do Warszawy, a tak proiekt iey nie przyszedł do skutku. Chodząc około interesu, nie wiem, iakim sposobem dowiedziano się o zamyśle moim i o maiątku. Kilka dam dobroczynnych, a osobliwie Pani Cześnikowa, przez miłość rodzaiu ludzkiego, aby się rozpleniał, kilka iuż młodych małżeństw skoiarzywszy, mnie także swatać zaczęła z kuzyną swoią, równą mi co do wieku, maiątku i imienia oprócz skłonności, o które mniey dbała. Gdym się oswobodził z tey skoiarzoney miłości, interes przyiaciela mego wprowadził mię w dom iednego bogacza, który żyiąc z lichwy, rozumiał, iż bogactwa są naywiększym uszczęśliwieniem człowieka. Wiedział on, żem był młodzianem i dosyć maiętnym. A że pospolicie każdy iest łatwy w przysłużeniu się komu innemu sługą, którego dobrze nie zna, i żoną, z którą mieszkać nie będzie, przekładał mi partyą bogatą iedney wdowy, która za każdy dziesiątek lat swoich zapisywała mi sto tysięcy, co by uczyniło sześćkroć siedmdziesiąt tysięcy. Przyznam się, iż nie myślałem, iak wielu, którzy młodość poczytuią za wielkie powaby do stanu małżeńskiego. Ale nierówność wieku, a nawet i maiątku dały mi do myślenia, iż za tym idzie różność w skłonnościach, zrzódło niezgody i nieuszczęśliwienia. Odmówiłem wdowie, nie chcąc, aby dla moiey miłości dzieci iey były tak nieszczęśliwe, iak ia i siostra moia dla naszego oyczyma. Może, iż nowe wdzięki, które mię uięły za serce, dopomogły mi do tey rezolucyi. Bywaiąc często w domu Pani Starościny, powziąłem serce ku iey siestrzenicy i tak iuż szaleć zacząłem, iak ci wszyscy, którzy się pierwszy raz kochaią. Miłość z siebie samey dosyć mię czyniła nędznym, dopieroż bardziey, gdy przystąpiła do niey zazdrość. Im bardziey postrzegałem oboiętność ku mnie tey, którą kochałem, a grzeczność ku drugim, tym większe czułem dręczenie serca. W tym stanie widząc mię przyiaciel móy, który często bywał w domu moim, gdym przed nim wynurzył wszystkie skrytości serca, tak do mnie mówić zaczął: „Są, którzy się żenią bez miłości, na kształt sytych, którzy siadaią do stołu w nadziei, iż im przyidzie apetyt. Są przeciwnie tacy, którzy iak W. Pan, zapaliwszy serce miłością, wzniecaią coraz bardziey ten ogień, aż się na koniec zapala i głowa; a z tego pożaru wyrwane serce tym prędzey stygnie, im bardziey przedtym pałało. Jedni żenią się z kochania, drudzy z powodow przyzwoitości, inni nie wiedząc, co robią, inni na koniec nie wiedząc, co maią robić. Ten, który się żeni z ślepey miłości, nie widząc tego w swoiey kochance, co cały świat w niey upatruie, widzi potym nierównie więcey, iak inni przedtym w niey upatrywali. Szuka kto posagu? Nie żeni się, ale handel prowadzi. Szuka ładney i młodey żony? Nie żeni się, ale dom swóy otwiera dla przyiaciół. Szuka pięknego imienia? Nie żeni się z przyiacielem, ale z swoią dumą. Starzec bierze młodą? Nie żeni się, ale czyni z siebie igrzysko ludziom i żonie, która nim gardzi. Młody bierze starą? Nie żeni się, ale zdaniem młodych szaleie. Kto się żeni, obiera sobie przyiaciela z skłonności, nie z interesu, a to wtenczas się dzieie, kiedy oboie wspólnie się szukaiąc, znayduie iedno w drugim równość wieku, imienia, maiątku i skłonności. Co do mnie — rzekł daley — nie chciałem ani tak nagle szukać żony, iak ci, którzy się młodo żenią, dlatego iż ożenienie iest u nich głupstwem, które wiek tylko młody wymawia przed światem, ani tak długo rozważać, iak starzy kawalerowie, którzy chcąc dobrze obrać, siwieią na koniec bez żony”. Ta mowa przyiaciela, obudziwszy mię właśnie iak z letargu, pomogła do tego, żem oswobodził serce z miłości ku tey, do którey wzdychałem, nie będąc kochanym, a uszczęśliwienie moie maiąc za naypierwszy zamiar w postanowieniu, znalazłem żonę, nierówną (iak przyiaciele sądzili) co do maiątku, ale podobną do mnie co do sposobu myślenia i dosyć na tym, żem z nią zupełnie szczęśliwy. W początkach pobrania się naszego ubolewali przyiaciele częścią nade mną, częścią nad żoną moią, znayduiąc wiele nieprzyzwoitości w postanowieniu naszym. Jedni dawali mi do zrozumienia, że nie miała dosyć edukacyi, drudzy, że iey nadto miała; ci nie znaydowali w niey żywości i wdzięków, które by wyrównywały iey urodzie, tamci żałowali mię, że iey żywość i uroda przyprawi mi rogi. Młodzi przypisywali roztropność żony surowości moiey i zbyteczney straży, śmiali się ze mnie, iak z człowieka bez doświadczenia, żem nadto ufał żonie. „Kochanko! — rzekłem do niey w kilka dni po ślubie — szczupły nasz maiątek nie wystarcza na takie życie, iakie dotąd prowadziemy”. A gdy zmieszana temi słowy spytała się, iakim by sposobem zaradzić temu można? proponowałem iey wyiazd z Warszawy i mieszkanie na wsi, gdzie przy oszczędności i gospodarstwie poprawić można stan uszczuplonych intrat. Nie wiem, co by na to powiedziały bardziey do Warszawy niż do mężów swych przywiązane żony. To pewna, iż moia nie dostała ztąd ani migreny, ani spazmów, ani waporow, owszem, oświadczaiąc mi, iż miała sobie za naywiększe uszczęśliwienie dzielić ze mną los, iaki się zdarzy, utwierdziła mię w zdaniu, które miałem, staraiąc się o nią, iż nie mieysce, ale sposob wychowania czyni złe albo dobre żony. Gdy się wieść rozeszła o wyieździe naszym z Warszawy, starali się przyiaciele wszelkiemi sposobami, aby nas odwieść od tego. „Szkoda tych przymiotów — mówił Pan Szambelan — aby ie grzebać na wsi”, a z litości nad losem żony moiey podawał iey proiekta do rozwodu, stawiąc przed oczy perspektywy lepszego szczęścia. Naybardziey iednak damy, tkliwe na nieszczęścia, które się płci naszey zdarzaią, ubolewały nade mną, żem powracał na wieś dla częstych gości, których żona moia miewała u siebie. W wilią wyiazdu mego spytałem się żony, czego by sobie życzyła z Warszawy dla rozrywki na wieś, ofiaruiąc iey 500 czerwonych złotych na różne sprawunki. Chociaż wyprawa, którą wzięła z domu, wystarczać iey mogła na lat kilka, wiedziałem iednak, iż potrzeby kobiece, a osobliwie żądania nowych mężatek, nie maią nigdy końca. Rozumiałem, że kanarki, gile uczone, pieski, myszy białe, klatki, pudełka, arfy, gitary tak mi zabierą mieysce w powozie, iak owemu nieborakowi w Satyrze modney żony, alem się zdziwił, gdy zamiast tych fraszek trzy tylko pudła obaczyłem w przedpokoiu. W pierszym był fortepian roboty Wierzbowskiego, w drugim papiery muzyczne, w trzecim xiążki francuskie, między któremi nie znalazłem ani romansów, ani dzieł teatralnych, oprocz xiążek niewinnych w tym rodzaiu pani de Genlis. Wstrzymać się nie mogłem od radości, widząc to przygotowanie do życia wieyskiego. Wnosiłem sobie i nienadaremnie, iż przestaiąc na tak szczupłych potrzebach, serce iey nieskażone chciwością odmian i dziwactw wielkiego świata znaydzie siebie uszczęśliwienie w zaciszu wieyskim i życie to, nudne dla osób przyuczonych do zgiełku, będzie iey miłe, gdy tym sposobem umie się zabawić. Przyłożyłem się także z moiey strony do tego przygotowania na wieś, biorąc z sobą dzieła Konarskiego, Krasickiego, Naruszewicza, Karpińskiego, Kluka, Osińskiego o rudach krajowych i fizykę, prawo polityczne, prawo cywilne… Pierwszych trzech autorów pisma poznawszy ieszcze w domu siostry moiey, zdawało mi się, że w pierwszym widziałem owego *Sapausa*, który pierwszy pracował w Modolu około poprawy wymowy i przywrócenia do kraiu pożytecznych nauk. W drugim owego *Miloryma*, który był wzorem iasnych wyrazów i dobrego pisania. W trzecim owego *Sallirima*, który pierwszy wskrzesił poezyą kraiową i pisał chwalebnie dzieie narodu swego. Praca tych mężów zdobi teraz biblioteczkę moią i iey przypisuię gust, który zabrałem do czytania xiążek w polskim języku. Pierwsze dni mieszkania na wsi bywaią pospolicie przykre. Ale żona moia, nienauczona nudzić się w Warszawie, dlatego iż od dzieciństwa włożyła się w pracę, która zatrudniała iey myśli, nie doznawała tęsknoty, która pospolicie wypędza ze wsi damy przyuczone do życia na wielkim świecie. Co większa, z odmianą życia nie odmieniła bynaymniey wesołego humoru. Gospodarstwo domowe, muzyka i czytanie xiążek, sposobiących ią do przymiotów dobrey w przyszłym czasie matki, były dla niey rozrywką nierównie milszą iak nudne gadanie o stroiach, pieskach i teatrze. Zostałem pomieszkanie szczupłe i niewygodne w oficynie, którą świętey pamięci matka moia kazała zbudować, opuściwszy dom murowany, gdzie po śmierci oyca mieszkać nie mogła dla strachow. Naypierwszym moim staraniem było poprawić ten dom, który nie tak dawnością, iako bardziey zaniedbaniem był spustoszony. Gdy iuż kończono posadzkę i w krótkim czasie miałem się sprowadzić, Pani Starościna, sąsiadka nasza, co rok dla zdrowia ieżdząca za granicę, powróciwszy ze Spa, raczyła nas odwiedzić. A iako dama dobrego gustu przewieść na sobie nie mogła, aby mi nie wytknęła wad osobliwszych, które ią uderzyły w oczy, dom móy oglądaiąc. Kazałem powiększyć drzwi i okna i przenieść ie z iednego mieysca na drugie, co odmieniaiąc wewnętrzne rozrządzenie, trzeba było dom cały z gruntu prawie przerabiać. Łaskawe sąsiedztwo żyło z nami w przyiaźni, co dzień nie byłem bez gościa, ale co dzień musiałem coś na uwagę gościa w domie przerabiać. Łamałem mury, chcąc wszystkim dogodzić, i przenosił z mieysca na mieysce drzwi, okna i kominy, które wkoło obiechawszy, wracały znowu na dawne mieysce, gdy na koniec Pani Czesnikowa, wielka przyiaciółka nieboszczki matki moiey, opowiedziawszy mi hystoryą o strachach, które widywała w tym domie, radziła mi, abym poprzestał kosztu, przypisuiąc zwłokę w dokończeniu przeszkodzie pochodzącey od strachów. „Nie ma większey przeszkody do wykonania zamysłów naszych — odezwała się na to siostra — iak gdy wszystkim się staramy dogodzić…”. Usłuchałem iey rady i w iednym roku skończyłem pomieszkanie. Prawda, iż przyiaciele upatruią w nim wady, ale gdybym był obierał żonę i stawiał dom według ich zdania, trafiłbym był może iak ci, co się rozwodzą albo co całe życie buduią, a nie maią gdzie mieszkać. Bayka o młynarzu uczy każdego, iak trudno iest wszystkim dogodzić. Powtarzam często sobie to co on, błąd swóy uznawszy: „Odtąd niech mi kto iak chce co nagania, Niech czy odwraca lub też do czego nakłania. Za moią głową póydę, choć by mię kto winił”. Zrobił młynarz iak myślił i dobrze uczynił. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/krajewski-woyciech-zdarzynski-zycie-i-przypadki-swoje-opisuiacy. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Michał Dymitr Krajewski, Woyciech Zdarzyński, życie i przypadki swoje opisuiący, Warszawa 1785. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Utwór powstał w ramach "Planu współpracy z Polonią i Polakami za granicą w 2014 roku" realizowanego za pośrednictwem MSZ w roku 2014. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o "Planie współpracy z Polonią i Polakami za granicą w 2014 r.". Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Wojciech Kotwica, Aleksandra Sekuła. ISBN-978-83-288-2391-4