Maria Konopnicka Z przeszłości. Fragmenty dramatyczne Vesalius O pracach lekarskich i anatomicznych Vesaliusa mamy obszerne studium Adriana Burggraeve'a; lecz wiadomości ściśle biograficzne nader są szczupłe. Ograniczają się one niemal do kilku powszechnie znanych szczegółów. Oto treść ich główna: Vesalius należał do rodziny, która od miejsca pochodzenia, Wesel, przybrała swoje nazwisko. Nauk słuchał w Löwen i w Paryżu, poświęcając się głównie anatomicznym pracom. Około 1544 r. miewał publiczne odczyty w Bazylei, Padwie, Bolonii i Pizie. Główne jego dzieło, Corporis humani fabrica, ukazało się w Bazylei w 1543 r. Był kolejno przybocznym lekarzem Karola V i Filipa II. To wysokie stanowisko nie ochroniło go od prześladowań Inkwizycji, która na mocy bulli Bonifacego VIII, zakazującej pod klątwą dysekcji ciał ludzkich po śmierci, niezmordowanego tego badacza przyrody uwięziła i na śmierć skazała. Później dopiero, łagodząc pierwotny wyrok, zmieniono karę śmierci na pokutną do Ziemi Świętej pielgrzymkę, skąd przyzwała Vesaliusa Rzeczpospolita Wenecka, chcąc mu na powrót powierzyć katedrę anatomii w Padwie po śmierci Fallopiusza w 1560 r. Vesalius w powrocie rozbił się z okrętem około wyspy Zante — i tam umarł z głodu. Cuvier w swojej historii nauk przyrodzonych takie mu daje świadectwo: „Padł on, jak Sokrates, ofiarą tej walki, to utajonej, to otwartej, którą ciemnota i fanatyzm po wszystkie czasy toczyły z badaczami przyrody i prawdy”. * Obszerna komnata w maurytańskim stylu; w pośrodku wielki stół, na którym leży ksiąg kilka; jedną z nich zamyka pogrążony w myślach Vesalius. Przed nim stoi przyjaciel jego Silvio; w głębi stary sługa. Wieczór. Rzecz dzieje się w Madrycie w XVI wieku. VESALIUS Dziwna budowa! Z tęczy i z mgły cała… Bez żadnych podstaw, jako rajskie ptaki, Które — jak mówią — przyroda skazała, By na piór swoich zawieszone złocie, Nie tknąwszy ziemi, w błękitnych zórz szlaki Leciały — gniazda nawet ścieląc w locie… Dziwna budowa!… Człowiek myśl swą ciska W jakąś odległość mroczną i niejasną, Zanim ją zmierzyć i ogarnąć umie, I wszelką próżnię treścią swoją własną Wypełnia, w marzeń pomieszanych tłumie Coraz to nowe wznosząc gmachy błędu, Tak, jakby proste przyrody zjawiska, Jakby natura zbyt była mu bliska I nie dawała umysłom rozpędu… Cóż są te księgi, z których pokolenie Nasze swą mądrość czerpie jak ze zdroju? Próbka wiecznego ducha niepokoju, Której na imię jest czczość i marzenie… Gdzie rzeczywistość taka jest na świecie, Coby w systemie tym miała swą duszę?… Idź, marzycielu! strój lutnię poecie! — Na innej drodze ja zwyciężyć muszę! SILVIO Czyż warto walczyć?… Mistrzu, pomyśl o tem! Madryt wre cały; zazdrośni twej sławy Wielkie twe imię obrzucają błotem, A przyjaciele szepcą je z bojaźnią… I gdyby nie to, żeś króla tak bliski, Już by się w burzę rozgrzmiały te błyski Głuchej zawiści, co grożą ci kaźnią — I straszną łuną dzień zwiastują krwawy. VESALIUS Silvio, tyś jednym z głosów tych, co we mnie Walkę namiętną długie wiodły lata O berło woli mojej nadaremnie… O przyjacielu! kto raz okiem ducha Dojrzy cudowną budowę wszechświata, Kto raz się dotknie zasłony przyrody I w majestacie myśli się zasłucha, Ten poprzez tłumów groźby i przekleństwa, Przez piekło ognia, przez ocean wody Z wzniesionym czołem pójdzie — i dosięże Tajemnic bytu, choćby je miał ziemi Rozświecić stosem własnego męczeństwa — Tak w imię prawdy, bracie, walczą męże! SILVIO Powiedz: Tak giną. VESALIUS Niechaj ginę z nimi, Lecz niech myśl moja, jak smuga świecąca, Świadczy ludzkości, żem wzlatał do słońca. SILVIO Strzeż się, Andreo! Miasto pełne wieści, Że znów w tym domu, w podziemnej kaplicy, Wydarty grobom trup leży niewieści. Lud się odgraża… VESALIUS Cieniów służebnicy!… Słuchaj mnie, Silvio! Gdybym mógł pierś własną Otworzyć, by w niej wyśledzić drgające Życie, nim oczy we mgłach mi zagasną; Gdybym mógł domysł raz nazwać pewnikiem — I krzyk ostatni mieć tryumfu krzykiem, Wbiłbym w nią nóż ten… ha! nożów tysiące! SILVIO Mistrzu, ze słów swych wykuwasz koronę Dla swojej głowy… Lecz zważ, czy to warto Strawić wiek męski nad ciemną tą kartą, Która ci życie śmiercią znieważone Przedstawia w dzikim rozkładu chaosie? Dumać, z utkwionym w czoło sfinksa okiem — I — bogdajbym był fałszywym prorokiem, Znaleźć zagadki swej słowo — na stosie? VESALIUS Ty bluźnisz, bracie! Przyroda jest niema Dla tych, co pytać nie mają odwagi. Lecz — kto oburącz sfinksa tego chwyta I śmiało patrzy w zagadki oblicze, Choćby go tłumów szarpały zniewagi I grzmiało nad nim wieków anatema, Ten pojmie słowo bytu tajemnicze I pierwszych przyczyn hieroglif wyczyta. SILVIO Walka ta straszna jest — i jest wątpliwą. Wspomnij, Andreo, tych, co już w przeszłości Zażegli jasne pochodnie ludzkości… Gdzież są — i jakie z posiewu ich żniwo? Aleksandryjska szkoła! Wielkie słowo! Lecz powiedz, kto dziś wie — po latach tylu — O sławnym w wieku swoim Herofilu?… Wszak po Galenie, nawet po Mondinim Wszystko musiałeś zaczynać na nowo… A kto zaręczy, że to, co dziś czynim, Nie będzie kiedyś nazwane nicością? VESALIUS Mylisz się, Silvio! Ta praca zagasła To ostudzone ogniwa łańcucha, Którego nowe przeguby i skręty, Nazwane jutrem myśli — i przyszłością, My dziś w ognisku wykuwamy ducha. Strażnica wieków zdaje swoje hasła Nowozaciężnym szermierzom wyłomu. W czasie nie ginie nigdy trud podjęty, Ani energii przerobionej suma… A myśl, co w ciszy o wszechświecie duma, Niech się nie zdaje straconą nikomu… Wieki ją przyszłe odnajdą, obaczą — I o nią wielkie ruchy swe zahaczą. SILVIO Słowa! Czcze słowa! Na mego patrona, Ja z mojej pracy chciałbym widzieć zyski Na własne oczy — póki zwę się ciałem, I za tę cenę krajałbym z ochotą Nie tylko trupa, ale bullę złotą, Która zabawki tej zabrania srodze… Lecz gonić jakieś oddalone błyski, Paść duszę jakimś bladym ideałem, Wiecznym pątnikiem być na prawdy drodze, Żyć słowem, choćby słowem nieśmiertelnym, Dios! jakem Hiszpan, zbyt to jest subtelnym! Po co się rzucać jak nurek w głębiny I wśród współczesnych zwać się już przyszłością? Cóż są twe prace? — Głuche podwaliny, Których wieżyca, co w błękit wybiega, Nigdy nie uczci — a rzadko dostrzega. VESALIUS Więc niech powstaną olbrzymie te duchy, Co sztandar wiedzy niosą przed ludzkością, Choćby mnie blaskiem swoim zaćmić miały! Niechaj się zbudzą potężne te ruchy Swobodnej myśli, co lecąc do słońca, Daleko skrzydłem poziomy odtrąca — Choćbym ja przy nich tak wydał się mały, Jak atom pyłu, co w blasku drży płowy… A gdy się wzniesie gmach wielki, gmach nowy, W którym myśl szczytem, a murem są czyny, Niechaj potomni mój kamień grobowy Dorzucą między głuche podwaliny… Ja innej sławy nie pragnę dla siebie. SILVIO Słucham, podziwiam — i milcząc, odchodzę; Męczeńska palma nie nęci mnie zgoła… Radzę ci, mistrzu, zawiń się w swej todze — I od dziś ucz się umierać wspaniale… To ci się przyda. — Ha! Przez Boga w niebie, Jeśli cię schwyci trybunał tajemny, Jeśli w Madrycie, ku większej twej chwale, Będzie zbyt jasno, jak na wiek tak ciemny, Pierwszy dam poklask! / Wychodzi. / VESALIUS Tak! Uchylisz czoła! / po chwili milczenia / Hagonie! czas już; idź, zawołaj Nela, Rozjaśnij lampę, w oknach spuść makaty; Potem zstąp cicho — i ruchome kraty Odsuń w grobowcu… HAGON Och! na Zbawiciela Mękę i rany! Panie mój dostojny, Wstrzymaj się! Jak to, chcesz ty z Bogiem wojny? Grób, panie, każdy w całym kręgu świata, Jest taką rzeczą, której niebo strzeże, Chociażby żadna nie strzegła jej krata… Czyż chrześcijanin, panie, ma jak zwierzę Nawet po śmierci nie znaleźć spoczynku I świecić próchnem swych kości na rynku? Grób ma też wstydy i dziewictwo swoje; Podglądać rzeczy, które śmierć zakrywa, To zbrodnia ciężka, sprośna, niegodziwa! Niech Nel odejdzie, panie… ja się boję! VESALIUS Hago! rozumiem ciebie, jak myśl własną; Czuję, jak zgroza w pierś ci rzuca mrowie… A jednak — słuchaj! Nim światła te zgasną, Zapytam śmierci — a ona odpowie. HAGON Panie najmilszy! jam biedny i siwy — I w życiu byłem nie zawsze szczęśliwy, Karmiąc się czarnym kęsem lada jakim… Lecz choćbym nawet stokroć był żebrakiem, Choćbym nędzarzem był, co łaknie chleba, I choćby w grobach góry złota były, Jeszcze bym jednej grudeczki z mogiły Nie ruszył — tak mi Panie Boże z nieba Dopomóż w mojej ostatniej godzinie! VESALIUS Więc ja sam pójdę; weź pochodnię, Hago! Śpieszmy! Noc letnia jak chwilka przeminie. HAGON O panie! nie grzesz ty taką odwagą, Bo się przerazi grób — i trumna wyda Sama umarłych… O! co za ohyda Nie dać trupowi dospać do dnia sądu… Umarłych krajać… O panie mój miły! Ten nóż splami ci ręce, jak rdza trądu — I wszystkie puste przeklną cię mogiły Tak, że sam kiedyś, po najdłuższej dobie, Nie znajdziesz ciszy w własnym swoim grobie! VESALIUS Słuchaj, ty wierny, stary! Są na świecie Dusze, podobne zwichrzonej komecie, Które gwiazdami nie są — i nie mogą Cicho się palić na niebios błękicie, Ale targane niepokojem burzy, Lecą ogromną, pełną iskier drogą I w krwawych snopach ognia, który wróży Dziwne przewroty, gubią z siebie życie… A kiedy takie komety zagasną, Zostaje po nich łuna… Kto wie, stary, Czy ja mieć będę mogiłę swą własną, Pogrzeb i księdza i śpiewy i mary… HAGON O panie! oczy te zamglone Widziały rzeczy straszne, przeraźliwe… Smętne orszaki, słupy osmalone — Czerwone głownie ludzkie, w ogniu żywe, Których oddechem był dym, a spojrzeniem Iskry gasnące pod sczerniałym niebem… A wiatr był płaczką, trumną — i pogrzebem… A ciężka klątwa grobowym kamieniem… Chceszże ty, panie, ginąć, jak kacerze, Ohydni Bogu — i umarli wierze? Chceszże ty oczy moje tak zasmucić, Bym ich na słońce nie śmiał już obrócić?… VESALIUS Słuchaj mnie stary, masz wnuka, lub syna? HAGON Mam córkę, panie — i wnucząt — już troje… Co za diablątka wesołe — a psotne! Najmłodszy Gonzalw, prześliczna dziecina! Gdy przyjdę, szyję mi rączką oplata, A drugą siwe moje wąsy targa… VESALIUS Widzisz, ja nie mam córki, ani wnuka… Dom mój jest pusty, a życie samotne, Myśli — a księgi — to już wszystko moje I nie zostawię nic, schodząc ze świata… No, stary! otrzyj łzy! To nie jest skarga! Widzisz, tak czasem serce się oszuka W swojej miłości, że zamiast rodziny Kocha samotnych swych badań godziny — I cel daleki — który na swym grobie Chce zamiast syna zostawić po sobie. Chceszże mi pomóc? HAGON A więc, niech tam w niebie Bóg oczy zamknie — i nie widzi ziemi! Panie mój, nigdy nie opuszczę ciebie… Zostań; sam trumnę rękami własnemi Otworzę, trupa przyniosę tu z Nelem. A jeśli czarna uderzy godzina, Niech nikt nie mówi, że Hagon się lęka Być nieszczęsnego pana przyjacielem… Zginiemy razem… Kocham cię, jak syna! VESALIUS Dzielny mój stary! Oto moja ręka! / Hagon oddala się z pośpiechem. / . . . . . . . . . . . . . . . . O tajemnico, stokroć życia warta! Jaż bym się zachwiał u twoich podwoi, Kiedy przede mną ciemna twoja karta W nagłym przebłysku objawiona stoi! Jaż bym się zachwiał, zrobiwszy już tyle! Czyliż wiek męski zaprzeczy odwadze Młodości mojej? — a trwoga — mej sile? Czyliż sam siebie i cele swe zdradzę?… Jaż bym się zachwiał? — Mistrzów moich duchy Wołają na mnie: «Śpiesz!…». W wieków pomroce Przyszłych pokoleń zaczynione ruchy Wołają na mnie: «Śpiesz!…». Bezsenne noce, W których zbierałem rozbite okruchy Tajemnic wiedzy, ciszy mi nie dają, Lecz jak sto haseł: «Śpiesz się! śpiesz!…» wołają. Do czynu zatem! Na wieków zegarze Narodzin światła wybija godzina… Za sto lat jakich — wzniosą mu ołtarze… Lecz niech ja pierwszy światu dziś pokażę Odrodzonego myśli mojej syna. Dość snu! Niech ludzkość powstanie ockniona! / staje w zamyśleniu przed otwartym oknem / O nocy! bądź mi stokroć pozdrowiona! Bądź mi pozdrowion, ty uśpiony grodzie! Bądź pozdrowiony, wielki ty narodzie, Nad którym wiszą mgły dziejowej cienie… Bądź pozdrowiona, ludzkości, walcząca Z własną niemocą na drodze do słońca… Ty, co krzyżujesz proroki twe wieszcze, Co w bólach rodzisz duchowe olbrzymy, Bądź pozdrowiona! Gdy stosów twych dymy Krwi purpurowe zagaszą już deszcze, Ty prochom moim zwróć to pozdrowienie! . . . . . . . . . . . . . . . . Jakże mi smutno dzisiaj! Jakieś głosy, Stłumionych żarów pełne i tęsknoty, Szepcą mi w duszy słowa upojenia!… Jestem jak Arab, ginący z pragnienia, Który z oczyma, wbitymi w niebiosy, Z błękitów czeka zejścia białej rosy, By nagą piersią przyjąć jej pieszczoty… O!… jak mi smutno!… Chciałbym skłonić głowę Na czyjeś ramię — i odpocząć w ciszy — I myślom gorzkim wykraść te godziny, W których pierś każda snem, lub żądzą dyszy, I usnąć — jak to miasto marmurowe… . . . . . . . . . . . . . . . . O nocy, stokroć samotna! O nocy, Która dla tłumów miękkie ścielesz łoże! Myśl na twych skrzydłach gwiaździstych ulata W nieskończoności pełne głębin morze I szuka pierwszych, wielkich dźwigni świata I ginie w własnej niemocy!… O życie! Wielkie nic, bytem nazwane! Palących pytań pełne masz źrenice I w pierś mi ciskasz — jako błyskawice, Zagadki swoje — nigdy nie poznane… Ty myśl człowieka przerzucasz od krańca Niemych podziwów dla złotej swej księgi Aż do zwątpienia, smętnego wysłańca Zbudzonej w duchu świadomych potęgi… O życie! Twoje kwiaty i owoce Są dla tych tylko, co wielbią twe słońce; Dla myśliciela masz samotne noce I gorzkich zwątpień amfory trujące. . . . . . . . . . . . . . . . . / Chwila milczenia. / / Hagon i Nel wnoszą trupa młodej kobiety. / NEL Uf!… ciężka! — Jeśli Pan Bóg na wagę ją bierze, To dobry handel robi… Panie, gdzie położyć? VESALIUS Tu… na stole… ostrożnie… NEL Na mego patrona! Gdyby ta piękna panna miała tutaj ożyć, Dopiero by to była srodze zadziwiona! Piękne mi towarzystwo: obcęgi — i noże — I noc… A jaka czarna noc!… Panie doktorze, O czepiec mej prababki z wami się założę, Żem zarobił reala… — Hej! słuchaj mnie, Hago! A przestańże tam klepać, jak tartak, pacierze I zabierz tę zasłonę — trupy chodzą nago. / Chce zdjąć zasłonę pokrywającą ciało, w czym mu przeszkadza ruch Vesaliusa, zajętego dobieraniem narzędzi. / VESALIUS Zamilknij — albo odejdź! HAGON Jesteś sprośne zwierzę! NEL Hę? co? jak?… zwierzę, mówisz?… A ty, mój bałwanie, Jesteś podszewką zwierza na wywrot… HAGON O panie! Każ mu odejść! Niech słowem nie kala tej sprawy! NEL Odchodzę już!… odchodzę!… Boże mój łaskawy! Odchodzę już… / zbliża się do stołu / Panienko, czy tańczysz bolero? Jeśli nie, jesteś zerem; bo trup — jest to zero! VESALIUS Oto zapłata twoja; zostaw mnie z Hagonem… NEL Idę… idę… odchodzę… Hej, bańki mydlane, Co się zowiecie ludźmi, dobranoc wam, bańki! Co za noc! Albo jestem babki mej wrzecionem, Albo w całym Madrycie prawić będą niańki Dzieciom do snu historie o tej nocy!… HAGON Przecie Dobry wiatr przewiał tę błazeństwa chmurę, Grad słów sypiącą! VESALIUS Duchy rozłamane Tak przyjmą prawdy rodzące się w świecie: Jedni z przestrachem odwrócą spojrzenia, Jak stary Hagon, bojąc się zgorszenia, Inni, jak Nel ten, pojęciem swem niskiem Obejmą tylko to, co jest zjawiskiem I zmienną formą wiecznego istnienia; A rzadki myślą uleci tam, w górę, Gdzie prawa pisze Bóg gromowym błyskiem. / Chwila uroczystego milczenia. Vesalius unosi z wolna zasłonę, pokrywającą trupa / O wielki, cichy śmierci majestacie! O blada jutrznio słonecznego świtu! O pracownico Boga — i przyrody, Co stapiasz wszystkie formy i postacie W zaczyn drgający wieczystego bytu I ścierasz wszystkie bóle i radości Z martwego czoła tchem nieskończoności, Zaklinam ciebie, o śmierci milcząca, Przez wieczny spokój twój — i twoją ciszę, Niech głos natury jasno dziś usłyszę I niech ta walka, co pierś mi roztrąca, Wobec się twojej uciszy pogody! . . . . . . . . . . . . . . . . Boże! Ja nie chcę burzyć Twych ołtarzy… Ja nie chcę wstrząsać świątynią Twej chwały… Lecz czyż duch, który badać się odważy Dzieła Twe, Panie, zwan będzie zbyt śmiały? I czyliż mu to poczytasz za zbrodnię, Że u przyrody jasnego ogniska Dla wieku swego rozpala pochodnię I ponad tłumów cień — myślą wybłyska? Czyż grzech potęgę twórczą Twej wszechmocy Rozważać w wiecznych ustawach istnienia? Czyliż Bóg światła — zwie się Bogiem nocy? A droga prawdy — drogą potępienia? Nie! Przyjdą wieki nowe, wyzwolone Z niewolniczego dla bóstwa postrachu I prawd najwyższych słoneczną zasłonę Śmiało podniosą w tajemnym tym gmachu, Gdzie Bóg przyrodzie przepisuje prawa, A pod jej berło byt wszelki poddawa. Stłumione dzisiaj rozbudzą się głosy I nowe prądy w pierś ludzką uderzą… Nowy widnokrąg rozszerzą niebiosy… Duchy walczące potęgę swą zmierzą Z zagadką życia zwikłaną, prastarą I wiedzą uczczą to, co dziś czczą wiarą. / Hagon nasłuchuje z trwogą / Dalej, Hagonie! odwagi! Do dzieła! / Uderza nożem w pierś trupa i chwilę pracuje w milczeniu. / HAGON Panie! ktoś idzie… pochodnia mi drgnęła… / Słychać wrzawę zmieszanych głosów, a po chwili silne uderzenia w bramę. / GŁOS Otwórzcie, w imię prawa! HAGON Idą, panie!… Ukryjmy trupa… / Usiłuje zarzucić zasłonę na stół. / VESALIUS / zajęty pracą / Co robisz, Hagonie? / Uderzenia w bramę ponawiają się. / HAGON Panie, to zbiry!… Ja trupa zasłonię… Zagaszę światło… VESALIUS Nie, to być nie może, Żebym ja teraz właśnie, gdy przyroda Tajne mi swoje daje posłuchanie I już mi drogi odsłania przewodnie, Rzucać miał pracę… Hagon! wznieś pochodnię! GŁOS Otwórzcie! Cóż to? szatańska gospoda, Którą zdobywać trzeba? / Uderzenia wzmagają się. / HAGON Wielki Boże! Drzwi wysadzają… Panie! rzuć te noże! VESALIUS Milcz, słaby starcze! Wojownik nie ciska Sztandarów swoich wśród pobojowiska… Niech uzbrojona do czynu prawica, Jak jutrznia, wiekom idącym przyświeca… Wznieś tę pochodnię! HAGON O dniu zgrozy wielki!… GŁOSY Precz z gwałcicielem grobów! — Precz z hieną! INNE GŁOSY Nie dać skry ognia — ni wody kropelki! Zburzyć to gniazdo od podstaw do szczytu! Precz, precz z kacerzem!… / Kamień rzucony w okno przelata z świstem, raniąc Vesaliusa. / VESALIUS O ludu Madrytu! Noc tę kupuję dla ciebie krwi ceną… Królewską ceną… / Wrzawę tłumu zagłuszają silne uderzenia w bramę. We drzwiach, wypartych gwałtownie, ukazuje się Inkwizytor ze swoim orszakiem; dalej ciśnie się tłum. / INKWIZYTOR W imię majestatu, Mistrzu Vesalio, jesteś oskarżony O profanację grobów, sprośne czary — I jak odstępca od najświętszej wiary, Masz być uwięzion — i oddany katu. VESALIUS / z boleścią / Hiszpanio biedna! Hiszpanio!… Hiszpanio!… HAGON / rzuca się ku niemu / Ratuj się, panie! INKWIZYTOR / do jednego z siepaczy / Wyprowadź go, Stranio! HAGON / szarpiąc się / Chcę z moim panem być!… chcę z moim panem!.. Sercem się ze mną dzielił… chcę więzieniem Z nim się podzielić!… STRANIO A milczże, ty żbiku! Nie wrzeszcz!… Podzielisz… kajdanów wystarczy Dla was obydwóch — i z trzecim szatanem, Waszym kumotrem! Milczże… masz!… / Uderza go pięścią w twarz. / VESALIUS Nędzniku! Pies nawet na tak siwą głowę już nie warczy! INKWIZYTOR Ohydnej winy zbyt jawne dowody Widzę na zgrozę oczu — tu — przed sobą… Jestże ta zmarła szatańskim złudzeniem, Czy też niewiastą, ciałem i osobą? VESALIUS Jest ciałem, panie — ołtarzem nauki, Na którym mądrość rozważam przyrody. INKWIZYTOR Bluźniercze słowa! Sto lat już minęło, Od sławnej chwili, kiedy Bonifacy, Tego imienia ósmy, ojciec święty, Potępił bullą ohydne to dzieło I najsurowszym wyklął je zakazem… Tyś wbrew ustawie Boga i Kościoła Śmiał świętokradzkim tknąć trupa żelazem… Zbrodnia to straszna i o pomstę woła: Wyklęty jesteś! wyklęty!… wyklęty!… VESALIUS Wyklęty? — Z czego? — Czy z błękitów nieba? Z dobroci Boga? czy z Jego wszechmocy? Z królestwa myśli? czy z potęgi pracy? Z ochłody zdrojów? czy z plenności chleba? Z światła poranków?… ze spokoju nocy?… Wyklęty? — z czego?… z koła nieśmiertelnych Duchów, co lecą wciąż wyżej — do góry?… Z spuścizny wielkich? — czy z nadziei dzielnych? Z macierzystego pnia całej natury? Wyklęty?… Ależ patrz, Inkwizytorze! Nade mną świecą jasne gwiazdy boże, Ziemia z pod nóg mych nie leci w odmęty… Żyję, oddycham… i mówisz — wyklęty? INKWIZYTOR Słuchaj! ta klątwa, której tak zuchwale Śmiesz dziś urągać w bluźnierczym twym szale, Jest gromem, który w proch rozbija duchy; Jest mieczem, co cię od wiernych odcina I wszystkie twoje obezwładnia ruchy. Od chwili, w której z siłą piorunową Nad potępioną twoją zagrzmi głową, Oddech twój kazi — a dotknięcie brudzi… Zwać się przestajesz dziecięciem swej ziemi, Bratem w rodzinie, człowiekiem wśród ludzi… Jesteś nędzarzem, chociażbyś miał złoto… Choćbyś miał matkę — samotnym sierotą… I bezpotomnym, chociażbyś miał syna… I trupem jesteś — między żyjącymi! VESALIUS Jakaż to ciemna i dzika potęga Po godność ludzką do czoła mi sięga? Jakaż to władza, posępna i krwawa, Moje najświętsze wydziera mi prawa? Jestżeś ty Bogiem, że słowa twe mogą Istotę moją zgnieść — i zdeptać nogą? Nie! Pókim żywy, nie zadrżę przed nikim… Ja wolny jestem — tyś jest niewolnikiem! INKWIZYTOR Zamilknij, stokroć zuchwały kacerzu! Słów twoich słuchać nie mogę bez grzechu… VESALIUS Więc inne niebo stwórz — i inne słońce, Nad głową moją klątwą gorejące… Inne powietrze stwórz mi do oddechu… I przestań Boga mego w swym pacierzu Nazywać ojcem, gdym ci nie jest bratem! INKWIZYTOR Za każde słowo odpowiesz — przed katem. / zwraca się do swego orszaku / Niech wejdą Bianchi!… Trup ten znieważony Pogrzebu chrześcijan od nas się domaga… Zakryć tę zgrozę! Podajcie zasłony… VESALIUS Myśl też jest szatą — a prawda jest naga. / Wchodzą pokutnicy w białych kapach, z pochodniami a ustawiwszy się wokoło trupa, rozpoczynają chóralny śpiew. Inkwizytor przyklęka i modli się. / BIANCHI Ojcze nasz!… VESALIUS / z uniesieniem / Ojcze wolnych, ludzkich duchów! Do światła Twego przywołaj błądzące… Niech imię Twoje wskroś przemian i ruchów Całej przyrody świeci nam jak słońce! Niech wolę Twoją wieszczą nam nie gromy Srogich zakazów, gróźb i przerażenia, Lecz wszechświat cudów pełen, tron widomy, Skąd wznosisz berło wiecznego istnienia… O! daj nam pokarm godny nas — i Ciebie. Nasyć głód wieków mdlejących w pochodzie… Niech na Twej ziemi, marząc o Twym niebie, Nie giną duchy w rozpaczliwym głodzie! Niech w walce pojęć prawda Twa zwycięża I niechaj nigdy szermierz Twój nie ima Strasznego dziejom i ludom oręża: Uniesień tłumu — mściwego olbrzyma. Daj piersiom naszym puklerz brylantowy! Daj myślom światło, potęgi swej gońca! Niech pękną starej ciemnoty okowy I niechaj duchy ulecą do słońca! Módlcie się, bracia! Ja modlę się z wami… / Chwila milczenia, słychać chór pokutników. / INKWIZYTOR / powstając / Amen! Zabierzcie trupa, pokutnicy! Niech orszak naprzód rusza z pochodniami… GŁOSY Z ZEWNĄTRZ Idą już… idą… INNE GŁOSY Miejsca tam w ulicy!… INKWIZYTOR Ty, coś śmiał gwałcić Kościoła ustawy, Nędzny kacerzu i bluźnierco krwawy, Idź!… niechaj tłum ten z swym urągowiskiem Będzie dla ciebie pierwszym stosu błyskiem! / Bianchi wynoszą trupa; siepacze otaczają Vesaliusa; za nimi postępuje Inkwizytor. / VESALIUS / zatrzymując się nagle, patrzy w przestrzeń / Stójcie! Z błękitów błędna gwiazda leci, Kreśląc w pomroce złotą paralelę… — To myśl, co wyższe ukochała cele I ginie marnie wśród ciemnych stuleci!… / Tłum otacza orszak, tamując przejście. Inkwizytor stara się uciszyć rosnącą wrzawę. / VESALIUS Silvio, tyś dla mnie był prorokiem kaźni; Pójdź, spojrzyj! Oto idę bez bojaźni… O! gdyby tłumy mogły okiem gołem Dojrzeć ten spokój nad skazańca czołem — Ideałowi, co daje mu siły, Wzniosłyby ołtarz — i cześć by złożyły… . . . . . . . . . . . . . . . . Żegnaj mi, życie — i ty, boży świecie! Żegnaj, ojczyzno moja oddalona!… Chciałbym do kogoś wyciągnąć ramiona, Powiedzieć: «Kocham!» i płakać jak dziecię!… O! jak samotna była moja droga Wśród ludzi, zdarzeń i przemian chaosu! Nie mam na niebie nikogo — prócz Boga — A tu, na ziemi, nic, nic, oprócz stosu! Świta!… Dzień nowy bieli się do słońca… To mój ostatni dzień! O, stójcie, proszę!… Umierać idę, jak noc ta mdlejąca, I śmiercią moją świt ziemi przynoszę! Witaj mi, słońce, jeszcze niezrodzone!… Witaj, przebłysku purpurowej zorzy… Śpiesz się! Niech pierwszy z twych promieni złoży Na czole moim męczeńską koronę… Śpiesz się! Niech światła zwycięstwo obaczą Duchy strudzone, zatrute rozpaczą… Niech je idei ujrzą męczennicy! / wyciąga z uniesieniem ramiona do wschodzącego od tej chwili słońca / Światła!… ach, światła!… światła!… INKWIZYTOR / popychając go gwałtownie / Do ciemnicy! ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/konopnicka-vesalius. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Maria Konopnicka, Poezye, Tom VII, oprac. Jan Czubek, wyd. zupełne, krytyczne, nakł. Gebethner i Wolff, Warszawa-Lublin-Łódź-Kraków. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Utwór powstał w ramach "Planu współpracy z Polonią i Polakami za granicą w 2014 roku" realizowanego za pośrednictwem MSZ w roku 2014. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o "Planie współpracy z Polonią i Polakami za granicą w 2014 r.". Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Wojciech Kotwica.