Adam Mickiewicz Dziadów części III Ustęp Droga do Rosji Po śniegu, coraz ku dzikszej krainie Leci kibitka jako wiatr w pustynie; I oczy moje jako dwa sokoły Nad oceanem nieprzejrzanym krążą, Porwane burzą, do lądu nie zdążą, A widzą obce pod sobą żywioły, Nie mają kędy spocząć, skrzydła zwinąć, W dół patrzą, czując, że tam muszą zginąć. Oko nie spotka ni miasta, ni góry, Żadnych pomników ludzi ni natury; Ziemia tak pusta, tak niezaludniona, Jak gdyby wczora wieczorem stworzona. A przecież nieraz mamut z tych ziem wstaje, Żeglarz przybyły z falami potopu, I mową obcą moskiewskiemu chłopu Głosi, że dawno stworzone te kraje I w czasach wielkiej Noego żeglugi Ląd ten handlował z azyjskimi smugi — A przecież nieraz książka ukradziona Lub gwałtem wzięta, przybywszy z zachodu Mówi, że ziemia ta niezaludniona Już niejednego jest matką narodu. Lecz nurt potopu szedł przez te płaszczyzny, Nie zostawiwszy dróg swojego rycia, I hordy ludów wyszły z tej ojczyzny, Nie zostawiwszy śladów swego życia; I gdzieś daleko na alpejskiej skale Ślad zostawiły stąd przybyłe fale, I jeszcze dalej, na Rzymu pomnikach, O stąd przybyłych mówią rozbójnikach. Kraina pusta, biała i otwarta Jak zgotowana do pisania karta — Czyż na niej pisać będzie palec boski, I ludzi dobrych używszy za głoski, Czyliż tu skreśli prawdę świętej wiary, Że miłość rządzi plemieniem człewieczem, Że trofeami świata są: ofiary? Czyli też Boga nieprzyjaciel stary Przyjdzie i w księdze tej wyryje mieczem, Że ród człowieczy ma być w więzy kuty, Że trofeami ludzkości są: knuty? Po polach białych, pustych, wiatr szaleje, Bryły zamieci odrywa i ciska, Lecz morze śniegów wzdęte nie czernieje, Wyzwane wichrem powstaje z łożyska I znowu, jakby nagle skamieniałe, Pada ogromne, jednostajne, białe. Czasem ogromny huragan wylata Prosto z biegunów; niewstrzymany w biegu, Aż do Euxinu równinę zamiata, Po całej drodze miecąc chmury śniegu; Często podróżne kibitki zakopie, Jak symum błędnych Libów przy Kanopie. Powierzchnie białych, jednostajnych śniegów Gdzieniegdzie ściany czarniawe przebodły I sterczą na kształt wysp i lądu brzegów: To są północne świerki, sosny, jodły. Gdzieniegdzie drzewa siekierą zrąbane: Odarte i w stos złożone poziomy, Tworzą kształt dziwny, jakby dach i ścianę, I ludzi kryją, i zowią się: domy. Dalej tych stosów rzucone tysiące Na wielkim polu, wszystkie jednej miary: Jak kitki czapek, dmą z kominów pary, Jak ładownice, okienka błyszczące; Tam domy rzędem szykowane w pary, Tam czworobokiem, tam kształtnym obwodem; I taki domów pułk zowie się: grodem. Spotykam ludzi — z rozrosłymi barki, Z piersią szeroką, z otyłymi karki; Jako zwierzęta i drzewa północy, Pełni czerstwości i zdrowia, i mocy. Lecz twarz każdego jest jak ich kraina, Pusta, otwarta i dzika równina; I z ich serc, jako z wulkanów podziemnych, Jeszcze nie przeszedł ogień aż do twarzy, Ani się w ustach rozognionych żarzy, Ani zastyga w czoła zmarszczkach ciemnych — Jak w twarzach ludzi wschodu i zachodu, Przez które przeszło tyle po kolei Podań i zdarzeń, żalów i nadziei, Że każda twarz jest pomnikiem narodu. Tu oczy ludzi, jak miasta tej ziemi, Wielkie i czyste — i nigdy zgiełk duszy Niezwykłym rzutem źrenic nie poruszy: Nigdy ich długa żałość nie zaciemi; Z daleka patrząc, — wspaniałe, przecudne; Wszedłszy do środka, — puste i bezludne. Ciało tych ludzi, jak gruba tkanica, W której zimuje dusza gąsienica, Nim sobie piersi do lotu wyrobi, Skrzydła wyprzędzie, wytcze i ozdobi; Ale gdy słońce wolności zaświeci, Jakiż z powłoki tej owad wyleci? Czy motyl jasny wzniesie się nad ziemię, Czy ćma wypadnie, brudne nocy plemię? Na wskroś pustyni krzyżują się drogi, Nie przemysł kupców ich ciągi wymyślił, Nie wydeptały ich karawan nogi; Car ze stolicy palcem je nakryślił. Gdy z polską wioską spotkał się ubogą, Jeżeli trafił w polskich zamków ściany, Wioska i zamek wnet z ziemią zrównany. I car ruiny ich zasypał — drogą. Dróg tych nie dojrzeć w polu między śniegi, Ale śród puszczy dośledzi je oko: Proste i długie na północ się wloką; Świecą się w lesie, jak w skałach rzek biegi. I po tych drogach któż jeździ? — Tu cwałem Konnica wali przyprószona śniegiem, A stamtąd czarnym piechota szeregiem Między dział, wozów i kibitek wałem. Te pułki podług carskiego ukazu Ciągną ze wschodu, by walczyć z północą; Tamte z północy idą do Kaukazu; Żaden z nich nie wie, gdzie idzie i po co? Żaden nie pyta. Tu widzisz Mogoła Z nabrzmiałym licem, małym, krzywym okiem; A tam chłop biedny z litewskiego sioła, Wybladły, tęskny, idzie chorym krokiem. Tu błyszczą strzelby angielskie, tam łuki I zmarzłą niosą cięciwę Kałmuki. Ich oficery? — Tu Niemiec w karecie, Nucąc Szyllera pieśń sentymentalną, Wali spotkanych żołnierzy po grzbiecie. Tam Francuz gwiżdżąc w nos pieśń liberalną, Błędny filozof, karyjery szuka I gada teraz z dowódcą Kałmuka, Jakby najtaniej wojsku żywność kupić. Cóż, że połowę wymorzą tej zgrai? Kasy połowę będą mogli złupić; I jeśli zręcznie dzieło się utai, Minister wzniesie ich do wyższej klasy, A car da order za oszczędność kasy. A wtem kibitka leci — przednie straże I dział lawety, i chorych obozy Pryskają z drogi, kędy się ukaże, Nawet dowódców ustępują wozy. Leci kibitka; żandarm powoźnika Wali kułakiem, powoźnik żołnierzy Wali biczyskiem, wszystko z drogi zmyka, Kto się nie umknął, kibitka nań wbieży. Gdzie? — Kto w niej jedzie? — Nikt nie śmie zapytać. Żandarm tam jechał, pędzi do stolicy, Zapewne cesarz kazał kogoś schwytać. „Może ten żandarm jedzie z zagranicy? — Mówi jenerał. — Kto wie, kogo złowił: Może król pruski, francuski lub saski, Lub inny Niemiec wypadł z cara łaski, I car go w turmie zamknąć postanowił; Może ważniejsza pochwycona głowa, Może samego wiozą Jermołowa. Kto wie! ten więzień, chociaż w słomie siedzi, Jak dziko patrzy! jaki to wzrok dumy: Wielka osoba — za nim wozów tłumy; To pewnie orszak nadwornej gawiedzi; A wszyscy, patrz no, jakie oczy śmiałe; Myśliłem, że to pierwsze carstwa pany, Że jenerały albo szambelany, Patrz, oni wszyscy — to są chłopcy małe; Co to ma znaczyć, gdzie ta zgraja leci? Jakiegoś króla podejrzane dzieci”. Tak z sobą cicho dowódcy gadali; Kibitka prosto do stolicy wali. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziadow-czesci-iii-ustep-droga-do-rosji. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Adam Mickiewicz, Dziady cz. 1-4, Czytelnik, Warszawa 1974 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Stanisław Pigoń, Aleksandra Sekuła, Olga Sutkowska.