Juliusz Słowacki Do Teofila Januszewskiego Gdzie dziś Neapol jasny? Kto zasiadł nasz ganek? Kto patrzy na rybackich sklepów złoty wianek? Gdzie koczujące światła w pół okręgu zwite, Od wiatru żagielkami białymi nakryte, Jak te, o których prawi gdzieś Szecherazada, Ptaków z ognistą piersią, z białym skrzydłem stada? Nad błękitami siedzą. Przy świetle światełko, Każde ma białe sobie dodane skrzydełko; Rzekłbyś, że gwiazd znudzonych lazurami plemię Bóg skrzydłami uzbroił — i przysłał na ziemię. Lubiłeś taki widok — ludu ruchy — migi — Krzyk — życie — otwierane nożami ostrygi — Z polipów i gwiazd morskich malownicze wzorki — Siarczaną wodą z hukiem wystrzelone korki — Falę ludu, co z sobą po ulicach niesła Osoby — granem widok płacące i krzesła… Lubiłeś na to patrzeć, lecz poważnie — z tronu, Z drżącego nad falami morskimi balkonu, Którym architekt tkanki podrzeźniał pajęcze. — Ja tymczasem, kolorów przeleciawszy tęczę, Patrzałem na Wezuwiusz, aż po lawy ścianie Drący się księżyc wejdzie, na kraterze stanie I stamtąd białe czoło obróci do świata. Tak zrodzone na grobie dziecko twego brata, Któremu pierwsza grobu lilia rówieśniczką, Zamyśloną na ludzi spojrzało twarzyczką Z cichej ojca mogiły… Gdzie nasz lazurowy Golf? i ciche przy białym księżycu rozmowy? Jak się wieniec związanych ludzi prędko kruszy! Wczoraj widziałem wróble spłoszone na gruszy; Cała hurma na bliskie uniosła się drzewka Tak zgodnie, że raz biała skrzydełek podszewka Ku słońcu, to znów cała chyli się ku roli Jak podśrebrzone liście rozchwianej topoli. Lecz ludzie, piorunową spłoszeni ulewą, Nigdy razem na bliskie nie usiędą drzewo, Ale niezgodnym lotem rozchodzą się błędnie, Ani tam listek róży, gdzie liść lauru więdnie… Już miesiąc, jak z jednego wyjechawszy grodu, Ty pod strzechę własnego domu, w cień ogrodu, Ja w nieznane uciekam krainy południa Przed ścigającą myślą i mrozami grudnia. A gdy mi już na opak idą roku pory, Gdy zima kwiatowymi ubrana kolory Ani po górach lekkim płatkiem śniegu sypie, Ani w kryształ ubiera brzozy, ani skrzypie Pod saniami wieśniaka, ani pod stodoły Zgania wróble, ni smutno zielone jemioły Różami świegocących osypuje gilów, W kraju porzniętym wstążką jasną siedmiu Nilów Mógłbym o spokojnikach zapominać wiejskich, Pijąc muł Etyjopów zamiast wód letejskich. Lecz ja przeciwnie — wszystkie widziane obrazy W myśl kładę jak na wielkie zwierciadło bez skazy I chciałbym wam, gdy noc was zimowa zaskoczy, Tym zwierciadłem Egiptu słońce rzucić w oczy. Obłąkany nasz okręt zawołał o świcie: Ziemia! I ziemia wyszła na morza błękicie Jak złocistego piasku dzierzgany obrąbek. Rzekłbyś, że biały siedzi na piaskach gołąbek, Przypatrując się sobie w zwierciadlanej fali… A to był pałac wielki Mohameda-Ali. Rzekłbyś, że przed nim resztki wieśniaczego płota Sterczą… to była Ali-Mohameda flota. Nad tym brzegiem, a z twarzą, jak ją widzę co dnia, Leżała niesplamiona purpura przedwschodnia; Na niej stada gwiazdeczek bladego lazuru — I jedna tylko palma na prawo z marmuru, Otoczona rojami nieśpiących wiatraków. W przezroczu nieba stada wędrujące ptaków, Tak, jak je ręka boża w jeden łańcuch sprzęże, Przede mną w czarne, długie wiązały się węże… Tak mi się ukazały afrykańskie brzegi, Smutne, obumarłymi południka śniegi Zasypane, pod nieba sklepionego łuną, Długą i rozciągniętą położone struną. Z niej jak z boskiego łuku na niebieskie stropy Strzał słonecznych wiązane wypadały snopy. Chciałbym się teraz zbliżyć teleskopu szkiełkiem Do brzegu — spoić z tęczą kolorów i zgiełkiem. Tu przeszywany złotem, przetkany bławatem Chce być człowiek bawiącym oczy twoje kwiatem; Nawet w ubiorach ludu taka rozmaitość, Że cię wkrótce dusząca opanuje sytość, I szukasz znużonymi oczyma błękitu, Lecz próżno! — bo dom szczytem przyrasta do szczytu; Bo ledwo się oglądniesz, zaraz ciebie horda Oślarzy za złotego zwąchała milorda I osiołkami drogę zwężoną przegradza — Chwyta — piastuje — z ziemi podnosi — i sadza Na szybkolotnym ośle, razów mu nie szczędzi, Aż biegnąc pod złotego orła cię zapędzi. Szczęśliwy, kto tak gnany pod rozsądek ścisły Oczy podda i wszystkie razem zwiąże zmysły! Nieszczęsny, kto na boczne bramy się ogląda! Schyl głowy!… osioł wleciał pod juki wielbłąda — Patrzysz… nad tobą arka tłumoków i skrzyni — Rozbiłeś się na lądzie — a okręt pustyni Popłynął. — I znów idzie całunem nakryta Jakaś trumna szeroka, czarna — to kobiéta! Płaszczami rozszerzona na całą ulicę, Z oczami błyszczącymi, jako dwie gromnice, Przez dwa białe otwory, z jedwabiu szelestem Biegnąca… zda się tobie, że pyta: kto jestem? W łokciach ufaj jak ryba pływająca w skrzelach, Rozpychaj tłum — błękitny ustępuje felach. Tu pilnująca głową równowagi dzbanka, Wyprężona przy murach staje Egipcjanka, Podobna kariatydzie w ścianę wmurowanej ; Jej koszula, posłuszna piersi z brązu lanej, Nad łonem się podnosi i na dół opada, O każdy kształt jak wodna łamiąc się kaskada. Tu europejski ubiór, wielki równacz stanów, Dalej żebrzące stado postaci bocianów Goni za tobą, prośbą grzechoczącą klaszcze — Czarne, wychudłe, w białe obwinięte płaszcze. Ledwoś wyrobił w tłumie ulicowym szczerby, Ledwoś dopadł do bramy: — przy bramie, jak herby, Żywe wielbłądy okiem przerastając kratę, Wodą w skórzanych workach zamkniętą skrzydlate, Stają ci się przed progiem domowym zagrodą, Odstraszając sączącą się przez skóry wodą. Nim się myślą o wiekach ubiegłych zasępię, Bawi mię to, co widzę i słyszę na wstępie: Dziś ludzi kolorami rozkwiecone klomby — Jutro ujrzę pomniki — trumny — katakomby — Wszystko, co pozostało na tym piasku z wieków Od Egipcjan przez Rzymian podbitych i Greków. Dosyć już… dziś znużony arabskimi gwary, Siędę w oknie i będę patrzał na port stary Wielkiego Aleksandra, gdzie się jeszcze trzyma Latarnia morska, świecąc puszczyków oczyma. Aleksandria, 22 października 1836. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/do-teofila-januszewskiego. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Juliusz Słowacki, Dzieła Juliusza Słowackiego. Pierwsze krytyczne wydanie zbiorowe, t. I., Wiersze drobne, wyd. Bronisław Gubrynowicz, Lwów 1909 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Marta Niedziałkowska, Aleksandra Sekuła.