Jan Sten Adam Asnyk. Sylwetka literacka ISBN 978-83-288-2877-3 Adamowi Asnykowi przypada w dziejach literatury wielki zaszczyt: do lutni, na której grali wielcy poeci romantyzmu, nawiązał kilka strun nowych, nie tak donośnych, jak dawne, ale bardzo dźwięcznych i czystych. Sprowadził poezję naszą bliżej ziemi z wyżyn podniebnych, gdzie ją wzniósł Mickiewicz, Słowacki, Krasiński. Żadna poezja bowiem nie miała w *ogóle* swoim tak wysokiego lotu, jak nasza, i żadna nie była tak ściśle narodową tj. tak nierozerwanie spojoną z historycznymi przejściami narodu. Romantycy wspomnieniami dzieciństwa sięgają jeszcze starej Rzeczypospolitej, a w wieku dojrzałym żyją pogromem 31 roku. I ogarnia ich wielkie zdumienie. Jak to? Tyle wysiłków, tyle odwagi, tyle świętych haseł na nic? Przemoc zwycięska, wolność zdeptana? I wszyscy zgodnym głosem wołają: cudu! Cały naród żąda tego cudu i próbuje go ściągnąć na ziemię wybuchami i spiskami. Nikt nie potępia powstania, ale próbuje natychmiast nad siły — zrobić lepsze. Poeci, jak żeglarze w bocianich gniazdach na masztach, wpatrują się z wyżyn w mgłę przyszłości, aby pierwsi dostrzec i oznajmić zapowiedź cudu. Więc Mickiewicz wyzywa Boga „na serca” i dla szczęścia ludu swego chce mu wyrwać „rząd dusz”; Krasiński odkłada zbawienie w mesjaniczną dal i przed Tołstojem głosi dogmat: „nie opierać się złu”; Słowacki, najgorętszy i najzapaleńszy, własną fantazją opętany, w każdym kurczu chce dostrzec początek zmartwychwstania i przed rzezią galicyjską nie waha się wróżyć: Więc się bój: — bo duch się wdziera Zewsząd i podważa wieże. Słaby, mówisz, rzeź wybiera. A czy wiesz, co on wybierze? Może ludów zatracenie, Może nam przyniesie w dłoni Komet wichry i płomienie, W których drży król, matka roni, Działa, wozy, hufce, konie Ogień pali, ziemia chłonie; A nikt z mogił nie korzysta, Jeno wszczynający ruch, Wieczny rewolucjonista, Pod męką ciał — leżący duch! Ale wszyscy mają zgodnie głęboką, fantastyczną wiarę w bliskość odrodzenia, w czynne wmieszanie się Opatrzności, która naprawić musi swe błędy. Asnyk jest inny, bo jest dzieckiem innej epoki, roku '63., „roku nieszczęścia”. To już nie było chwilowe powalenie przeciwnika, ale, zda się, pogrom bezlitośny i ostateczny, orgia zniszczenia rozpasana nad krajem, gwałtowne zapadanie się w przepaść wszystkiego, co wieki tworzyły. Im większe były wysiłki i przygotowania, tym większa rozpacz ogarnąć musiała uczestników. A nie spotykano ich zagranicą, jak bohaterów okrzykami: Noch ist Polen nicht verloren, ale nawet we własnym kraju nieraz, jak zbrodniarzy. Zakradło się do ich dusz zwątpienie, niepewność: czyśmy dobrze zrobili? Dokonawszy dzieła, zaczęli dopiero dlań szukać usprawiedliwienia, gdyż własna wiara nie wystarczała ani im, ani innym. Jedni, jak Asnyk, znaleźli to usprawiedliwienie w prawdach wiedzy, w niezłomnych prawach przyrody i społeczeństwa; odzyskali w ten sposób pewność, ale nie zdobyli wiary. Nie nakażą rozpaczać, ale nie zachęcą do czynów. Asnyk nie jest zrozpaczony, lecz zrezygnowany, bo rezygnacja jest właśnie wiarą w przyrodzoną rzeczy konieczność. Do wiary naszych wielkich romantyków ta wiara w konieczność tak się mniej więcej ma, jak uczucie w piersiach Aristogitona lub Żelabowa, do tego, które ożywiać by mogło cegłę, spadającą na skroń tyrana. Asnyk mówi (Pobudka): Precz z małoduszną rozpaczą, Nie wolno rozpaczać nam! Niech myśli zuchwale skaczą Do niebios zamkniętych bram! Ale w tym samym, najbardziej może *ufnym* swoim wierszu, kilka zwrotek dalej nie zdobywa się już na zapewnienie, tylko na restrykcję: Duch ludzki *wszak* nie na wieki W krwiożerczych zatonął w snach, I szydząc z jutrzni dalekiej Uwielbił przemoc i strach. Ta niepewność ściga poetę wszędzie, ona nie pozwala mu rozstrzygać, ale przy zetknięciu z każdym nowym zjawiskiem każe mu smutnie pytać dalekiej przyszłości: Czy to pożarów łuna, czy też słońce. Rezygnacja jego jest zaś tak wielka, że zdobywa się w prześlicznym wierszu na apoteozę śmierci: Śmierć — to ciągłego postępu chorąży! Który na nowe świat prowadzi tory, Wschodzącym kiełkom usuwa zapory I z rzeszą istot w nieskończoność dąży. Z jego opatrznej, choć surowej łaski Świat nie zastyga pod próchnem i pleśnią, Ale młodości wciąż przebrzmiewa pieśnią. Z tymi zwrotkami warto porównać może, co mówi jeden z najlepszych naśladowców romantyzmu (W. Gomulicki): Ja złe nazywam złem, ja śmierć nazywam *gwałtem*, I tytanowy protest w niebo ślę. Ma Asnyk uśmiech współczucia i wyrozumiałości dla tego, co minęło, i z tym samym uśmiechem wita nadchodzące pokolenia, chociaż one, jak sądzi nieco jednostronnie, depcą bezlitośnie upadły ideał: Lecz chociaż droga nasza się rozchodzi A chłód wasz lodem spada nam na serce — My błogosławim wam, rycerze młodzi, Narodowego długu spadkobierce, I na trud przyszłych mozolnych wyzwoleń Niesiem życzenie gasnących pokoleń. Wobec takiego nastroju nic dziwnego, że miłość ojczyzny, która była największym źródłem natchnień naszej poezji, w dziełach Asnyka zajmuje podrzędne miejsce; sam on gdzieś rzuca przestrogę, aby tej lutni nie potrącać nieudolną ręką”. Ręka jego tak biegła w tonach, nie jest jednak nieudolną, lecz tylko zmęczoną. Jemu o narodzie i jego przyszłości uczucie nie mówi nic, wiedza i refleksja — wszystko. W tym właśnie znaczeniu Asnyk zbliżył do ziemi lot naszej poezji. Romantycy byli, a inni przynajmniej chcieli być milionem i za miliony cierpieć katusze”. Swój ból przyjmowali i oddawali tak, jak gdyby w nich — cierpiał naród. Asnyk cierpi zawsze sam w sobie, z narodem swoim lub — poza nim. Asnyk wywalczył prawa dla poezji indywidualistycznej dla tej, która przestaje być srogą, twardą, Bożą służbą”, a jest tylko czystą, wytworną sztuką, objawieniem indywidualnym. Tu zdaje się leżeć tajemnica jego wpływu na współczesną młodszą poezję polską. Bezwiednie stali się jego naśladowcami wszyscy, którzy duszę indywiduum za przedmiot swój obrali. Nie dotknął zaś zupełnie wpływem swym tych, którzy, jak np. Nowicki lub Niemojewski, wrażliwi są przede wszystkim na życie otoczenia. Ci musieli wzorów swoich szukać dalej. Znanym jest powszechnie mistrzostwo formy w wierszach Asnyka. Zastanówmy się trochę nad nim, gdyż może to być kluczem do wniknięcia w naturę dzieł jego. Mistrzostwo Asnyka polega przede wszystkim na wyższej, niż u innych poetów dźwięczności wiersza. Na dźwięczność tę zaś składa się 1-o) ogromne bogactwo niezwykłych i kunsztownie rozmieszczonych rymów (np. w wierszu: O mój aniele, ty rękę daj; w Kościeliskach w Ulewie z cyklu tatrzańskiego), 2-o) zachowanie skrupulatne rytmiki (przekładów bez liku), 3-o) łączenie w zwrotki różnorodnych form wiersza, co wytwarza nieoczekiwane i oryginalne efekty słuchowe, np. ośmio- i siedmiozgłoskowy wiersz w Powrocie piosenki: Piosnka, którą ukochana Zwykła była mi nucić, Piosnka dawno zapomniana Przyszła sen mój zakłócić. lub taka zwrotka: Choć pól i łąk Odmładzasz krąg, Roznosząc woń miłosną, Nie wrócisz mi Młodości dni O czarodziejko, wiosno. Przykłady podobne można by ciągnąć bardzo długo. Pod względem rytmiki i różnorodności zwrotek Asnyk stanowczo nie ma równego w naszej poezji. Wprawdzie kochanek rymów, Słowacki chwali się, że pieści oktawa, kocha go tercyna”, ale te dwie coś w niejednych już w uściskach były. Do nowych zaś stanowczo mniejsze miał szczęście. Ustępuje natomiast Asnyk nie tylko naszym wielkim, ale i wielu drugorzędnym, w potędze wysłowienia, w plastyce i opisowości wiersza, w fantazji kształtów. Siła jego wyobraźni wzrokowej jest bardzo niewielka. Nie posiada jędrnej, słonecznej fantazji Mickiewicza, dla którego świat rzeczywisty nie ma tajemnic, ani Słowackiego zdolności halucynacyjnych widzeń. Rzeczywistość odtwarza niechętnie, nowych kształtów i barw nie stwarza prawie wcale. Dla tamtych wrażenia rozkładały się na szeregi obrazów, dla niego na szeregi dźwięków. Słowacki pisze najpiękniejszy poemat miłosny nie strofami, ale jednolitym wierszem, lecz jak w sennym marzeniu roztacza przed nami cudowne krajobrazy; Asnyka każdy prawie wiersz erotyczny jest w inne strofki ujęty. Mickiewicz w jednostajnej formie sonetu wyrzeźbia niejako Krym, Asnyk, jedyny z po-Mickiewiczowskich poetów, który się zdobywa na oryginalne opisy górskie, dla każdego wiersza używa innej zwrotki i rozmiaru i daje właściwie nie widoki, a szereg nastrojów. Gdy Asnyk chce zagrzewać do czynu, nie robi tego potęgą swej wiary i proroctwa, ale bojowym rytmem Pobudki, w który wciska nieraz mdłe i niejasne wyrazy. Ale rytm rzeczywiście brzmi, jak żołnierski apel: do broni. Asnyk jest w naszej literaturze największym poetą, obdarzonym przeważnie wyobraźnią dźwiękową. I w duchu dzieł jego zobaczymy też główne cechy sztuki muzycznej. Liryka jego, tak jak muzyka, będzie niejasna, pełna tajemnych drżeń i wahań, subtelna. Potrafi oddać nieuchwytne tęsknoty i marzenia; pół-brzask i pół-cień, pół-jawa i pół-sen, chwile, gdy władza oka słabnie, a słuch staje się czulszym i doskonalszym, dadzą mu najpiękniejsze natchnienia. Noc czerwcowa, letni wieczór w górach, lub ulewa po skałach hucząca, jesień pogodna i smutna podszepną mu przejmujące, urocze melodie. Tak samo, dotykając głównej struny liryzmu: miłości, Asnyk wygra na niej tylko to, co muzyka najłacniej oddać może: niepewność, zwątpienie serca, smutek i tęsknotę. Bardzo rzadko i to nie w najlepszych swoich wierszach opisze poryw bezpośredni zmysłów (Pijąc Falerno); nigdy, tak jak Słowacki, nie pokaże barw płomiennych, którymi miłość wyobraźnię zapala. Uczucie miłosne nie ogarnia nigdy Asnyka całkowicie; przyspiesza mu czasem bicie serca, lecz nie rozgrzewa fantazji; krytyczna refleksja nie drzemie ani chwili, stąd nieraz w jego erotyce sarkastyczny śmiech á la Heine, jakby krytyka samowiedzy szydziła z tej miłości, która nie może całej istoty jego ogarnąć. Właściwie Asnyk nie opisuje nigdy miłości bezpośrednio, jako pojedynczego konkretnego wypadku, ale raczej tylko refleks, odblask, który to uczucie rzuca na jego zwykłe uczuciowe życie. Kochanka, z jej indywidualnością i stosunkiem do poety, nie występuje prawie nigdy; zwykle mamy już do czynienia z wyodrębnioną i oczyszczoną miłością. Przez erotyki Mickiewicza lub Słowackiego widać zawsze kobietę z jej pieszczotami, obojętnością lub zdradą; stąd doszukiwania biograficzne nie są bez wagi dla literatury; u Asnyka kobieta ginie bez śladu, a w poezji zostaje po niej tylko odblask daleki, pogodny lub chmurny, ale zawsze lekki i nierealny, jak wspomnienie. Silnej, wstrząsającej namiętności, jej upojeń i rozpaczy Asnyk nie oddaje nigdy, bo opis taki byłby dla nas niezrozumiałym i nie wzbudzałby naszego współudziału, gdybyśmy zarazem nie widzieli przedmiotu, który je wywołał. A czyż muzyka może odtwarzać zdarzenia i osoby, gdy jej jedyny zakres jest w uczuciach? Stąd jednak erotyka Asnyka jest nieco mdłą i monotonną, jak jedna melodia, powtarzana na różnych instrumentach i w różnych tonacjach. Sam poeta kiedyś bardzo słusznie powiada: Miłość jest piękną bez wątpienia rzeczą I ma w poezji stare jak świat prawa — Lecz trzeba, żeby miała twarz człowieczą, Żeby tryskała życiem jej postawa; Śmieszną się staje, gdy ją okaleczą I kiedy wyjdzie wybladla i krwawa. Miłość u Asnyka nie wygląda wprawdzie, jak widmo blade, ale raczej, jak te fotografie osób umarłych i drogich, które na grobowcach stawiają i dookoła kwiatami wieńczą. Trzeba przyznać, że kwiatów dokoła swej miłości Asnyk rozrzucił dużo i najładniejszych. Dość przeczytać np. Podróż Dunajcem, Barkarola, Zwiędły listek i inne. Asnyk posiada w wysokim stopnia właściwe muzyce poczucie miary, taktu, harmonii. Utwór muzyczny w przeciwieństwie do dzieł sztuk plastycznych nie może być nie tylko dobrym, ale nawet znośnym, jeżeli jedna jego część nie odpowiada i nie zestraja się z innymi. Wzgląd na całość musi górować nad wykonaniem poszczególnych części. W większych utworach Asnyka, w ogóle zresztą nielicznych, nie widzimy też nigdy nierówności, wahań — miejsc doskonałych obok innych, wiele słabszych. W Pigmalionie i Galatei, w cyklu 30 sonetów Nad głębiami, to zharmonizowanie części, przez które myśl zasadnicza wśród ciągłych wariacji, jak motyw naczelny się przewija, dosięga wyżyn skończonego mistrzostwa. Logiczny związek całości prosty i właśnie w prostocie swej trwały wzbudza w czytelniku zadowolenie estetyczne najwyższego rzędu. Mamy tu już do czynienia nie z jedną mile wpadającą w ucho melodią, jak w lirykach i erotykach, ale z całym szeregiem tonów, które świadoma umiejętność harmonii zestroiła w dzieło potężne i jednolite. Ale i tu myśli Asnyka nie przetworzą się na obrazy, lecz grupować się będą w całości, jako abstrakcje, przybrane tylko w szatę wytwornej i dźwięcznej retoryki. Cytowaliśmy powyżej z cyklu Nad głębiami ustęp, gdzie Asnyk wita w śmierci zwiastuna nowych i doskonalszych żywotów; przypomnijmy sobie, jak wspaniałym jednym obrazem Słowacki tę samą myśl o twórczej wartości zniszczenia wyraża: Gdy warstwy ziemi otwartej przeliczę, I widzę kości, co jako sztandary Wojsk zatraconych pod górskimi grzbiety Leżą i świadczą o Bogu — szkielety. Widzę, że nie jest On tylko robaków Bogiem…. Ale geniusz wzrokowy gubi swą myśl w potoku obrazów, które jakby wbrew jego woli nasuwają mu się przed oczy; Asnyk myśli swe szereguje i pewną ręką doprowadza je do zamierzonego końca. *Poczucie harmonii, antypatia do wszelkiego rozdźwięku* przebija się nie tylko w zewnętrznej stronie utworów Asnyka, lecz stanowi główny rdzeń jego poglądów filozoficznych i społecznych, przynajmniej o ile te ostatnie ujawniają się w jego poezji. W tym poczuciu, które z sobą przyniósł w duchu, znalazł po strasznym zawodzie młodości ukojenie i spokojną rezygnacją; co harmonią narusza i burzy, rani go więc nie tylko w przekonaniach wyrozumowanych, ale i w samej istocie jego ducha. Stąd protest bezwzględny, tylko na woli jednostki oparty jest dlań obcy i niezrozumiały; on nie zawoła. Zemsta na wroga. Z Bogiem — *lub choćby mimo Boga*, ale powie nam: Choć w praw niezmiennych poruszasz się kole, Jeśli rozpoznasz twórcze ich zamysły, I ten ich związek z dobrem świata ścisły, I cel ich wieczny w swoją wcielisz wolę, Wtedy swobodne masz do czynu pole. Ale cóż będzie, jeśli „twórcze zamysły” sprzeczne są z tym, co nam najdroższe i najświętsze? Wszak tak znienawidzona przezeń „historyczna nowa szkoła” z tych samych „praw niezmiennych” wychodząc, do zgoła innych wyników doszła? Tu winna by się wszcząć przed czytelnikiem dyskusja nad „prawami niezmiennymi”, ale że dyskusje nie wchodzą w obręb poezji, odchodzimy przekonani przez poetę mniej, niż przez jeden okrzyk Mickiewicza. Stąd też społeczne znaczenie poezyj Asnyka jest prawie żadne. Na formowanie przekonań dorastającego pokolenia wcale nie wywarł wpływu. Do uczucia się nie odwoływał, a do refleksji lepiej od sonetów przemawiają podręczniki historii i socjologii. Z poczucia wysubtelnionego harmonii, a nie z ciasnego partyjnego poglądu, wypływa również stanowisko, zajęte przez poetę wobec nowych prądów, które w naszym społeczeństwie coraz silniej się objawiają. Zgiełk uliczny zagłusza dlań potężny, ale cichszy hymn wyzwalającej się pracy; razi go brutalność porywów, przez którą nie tylko dzikość prześwieca, lecz i siła; więc w pierwszym popędzie zdobywa się na ryczałtowe i niesłuszne potępienie (W Loży); ale już po chwili poczucie harmonii i ładu każe mu wyznać, że może w tej wrzawie jest echo młotów, rzeźbiących „przyszłości ołtarze”. Nigdy i nigdzie Asnyk nie był poetą partii, poetą skrystalizowanego programu społecznego i narodowego. Wychowanie, tradycje nadawały pewien kierunek jego marzeniom, ale dusza jego, subtelna i dźwięczna, żądała przede wszystkim i zawsze tak niezbędnej dla siebie harmonii, słodyczy tonów. W wirze gwarnego życia, wśród niesfornej wrzawy przypomina chwilami smutnego muzyka, któremu kazano żyć wśród łoskotu i stuku maszyn fabrycznych, gdy mu w uszach dzwonią mimo woli najczulsze i najpiękniejsze melodie. Sam Asnyk dał kiedyś wyraz temu swemu nastrojowi w słowach, które może najgłębiej streszczają jego indywidualność: Mnie tylko daj, Szumiący gaj Nad moją głową senną, I otocz mnie W głębokim śnie Miłością dusz promienną. Tej miłości nie odmówią mu nigdy czciciele piękna. I niewątpliwie liczba czytelników i wielbicieli Asnyka wzrastać będzie ciągle w miarę jak piękność Serca pokoleń będzie podnosiła, Kładąc pragnieniom szlachetniejsze piętno, I wschodząc w ciała czystości dziewiczej Krąg przeobrażeń przejdzie tajemniczy, Aż w ludzkich uczuć i czynów dziedzinie Wieczyste ducha piękności rozwinie. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/adam-asnyk-sylwetka-literacka/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Jan Sten, Adam Asnyk. Sylwetka literacka, Nakł. Wydawnictwa ,,Krytyki", Kraków 1897. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl) na podstawie tekstu dostępnego w serwisie Wikiźródła (http://pl.wikisource.org). Redakcję techniczną wykonała Agnieszka Dąbrowska, natomiast korektę utworu ze źródłem wikiskrybowie w ramach projektu Wikiźródła. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. ISBN-978-83-288-2877-3