Samotny siedzę przy kominka blasku, na ścianach drgają fantastyczne mary — z bezdźwięcznym śmiechem w takt suchego trzaskulitanii słucham dusz — w łunach Ofiary. Powoli smutek objął serce senne, jak pająk muchę, w szarą swoją przędzę; smutek tak wiotki, jako mgły wiosenne, a tak bezbrzeżny, jako ludzkie nędze. Łuczywo gaśnie — pokrwawione ścianysnują mi szeptem dziwne opowieści«szedł w nocy młodzian z Chrystusem nieznany» — a serce moje w okna mi szeleści. Oh, zimno — czarno — źle — wicher na polu dmie — weź ono drzewko zmarznięte, rzuć je do ognia — niech zgorze — mój Boże! a serce moje uczyń równie święte.