Tadeusz Boy-Żeleński Piosenki „Zielonego Balonika” Opowieść dziadkowa o cudach jasnogórskich
Niekze to syćkie pierony zatrzasnom: Wybrał się dziadek aż pod Górę Jasnom, Myślał, że grosik uzbira, tymczasem Wrócił ciupasem. Tego widoku dożył dziadek stary, W całem klasztorze nic, jeno dziandary, Sytkie osoby duchowne a święte Pod klucz zamkniente. Dziwne tu rzeczy bajom sobie ludy, Że się tam działy straśne jakieś cudy: Niby że ojce porobieły świeństwa Gwoli męczeństwa. Żył jeden z drugim piknie bez turbacji, Świątek czy piątek, przy godny kolacji, Bluźnił Imieniu Tego, co go stworzył I cudzołożył. Jeden nagorszy — patrzcie wymyśnika! Chował pod sobą w sofie nieboszczyka, Że jak bez tego na ty sofie grzeszy, To go nie cieszy. Przeor też, mówiom, jucha jest morowa, Ponoś co tydzień ziżdżał do Krakowa, Jako że tu miał śtyry konkubiny, Same hrabiny. Co jaki grosik na tacke się wśliźnie, To go dzieliły ojce po starszyźnie, A zaś do skarbca każdy za swe grzychy Miał dwa wytrychy. Jak przyszło Księdzu dla dobra klasztoru Zatłamsić kogo, to mu bez jankoru Póki ta zipie, własną dłonią leje Świente oleje. Codziennie rano, nabożnym zwyczajem, Spowiadały się ojcaszki nawzajem, By chtóry trafił, jak przyńdzie potrzeba, Prosto do nieba. Różnie dopuszcza Bóg w mądrości swojej, Ale to jakoś bardzo nie przystoi, Iżby siedziały w takiem świentem gronie Same Pochronie. Mnie złość już bierze, chociek dziadek świecki, Cóż ta dopiro w grobie Xiądz Kordecki: Musi go skręca od straśnej tertury Zadkiem do góry. Kogo Bóg kocha, tego i doświadcza, Więc choć zgrzyszyła ręka świętokradcza, Módlmy się, bracia, by nasz zakon miły Znów porósł w siły. Iżby zapomniał Bóg o swy boleści, Trza mszów zakupić dziennie choć z czterdzieści: Niech więc na tacke co ta chtóry może Rzuci w klasztorze.