tłum. Tadeusz Boy-Żeleński
Ballada,
iaką Wilon napisał na prośbę swey matki, aby ubłagać łaski nayswiętszey panny
Królowo niebios, cysarzowo ziemi,
Pani monarsza czeluści piekielnych,
Przyim mnie, pokorną miedzy pokornemi,
Niech pośród sług twych siądę nieśmiertelnych,
Mimo, iż barzo niegodna twey łaski.
Dobroć twa, pani nadziemskiey pociechy,
Więtsza o wiele niźli moie grzechy;
Bez niey daremnie duszy się wydzierać
Tam, kędy świecą wiekuiste blaski.
W tey wierze pragnę żyć, iak y umierać.
Twemu Synowi powiedz, że w nim żyię;
Iżby me grzechy wymazał do tyla,
Iako Egipską rozgrzeszył Maryię,
Lub iak wybawił mędrca Teofila,
Który przez Ciebie spełnił święte dzieła,
Mimo iż djabłu zaprzedał swą wolę.
Strzeż mnie, bych w taką nie popadła dolę,
Dziewico, któraś, nie racząc otwierać
Żywota, owoc bez zmazy poczęła.
W tey wierze pragnę żyć, iak y umierać.
Prostaczka iestem stara y uboga,
Nic nie znam — liter czytać nie znam zgoła —
Oprócz parafii mey niskiego proga,
Gdzie ray oglądam y harfy dokoła,
Y piekło, w którem potępieńców prażą.
Iedno mnie trwoży, drugie zaś raduie:
O day, Bogini, niech wciąż radość czuię!
Ku tobie duszy day grzeszney pozierać,
Z ufnością w sercu y rzetelną twarzą.
W tey wierze pragnę żyć, iak y umierać.
Przesłanie
W twoim żywocie, o można Bogini,
Iezus, rzuciwszy precz niebiańskie kraie,
Począł się: dla nas oto cud ten czyni,
Opuszcza niebo y spieszy nas wspierać;
Na śmierć swą krasę młodzieńczą oddaie,
On naszym Panem, y iego wyznaię.
W tey wierze pragnę żyć, iak y umierać.
LXXX
Item, różyczce, mey królewnie,
Serca iey nie dam ni wątroby:
Wolałaby co insze pewnie.
Mimo iż dosyć ma chudoby;
Co? Sakwę wielką y głęboką,
Pełną dukatów: boskie rany!
Niechże wygniie temu oko,
Kto iey ostawi grosz złamany.
LXXXI
Zgarnęły dość te lube rączki;
Lecz o to dzisiay się nie troszczę:
Przeszły iuż moiey krwi gorączki,
Żądza iuż lędźwiów mi nie chłoszcze;
Gdzież ten móy patron, bez obrazy,
Co go Rypałą świętym zwano?
Za iego duszę, ze trzy razy
Hocniycie sobie: ano, ano.
LXXXII
Mimo to, aby uczcić zdrowiem
Amory, nie zaś na iey chwałę
(Nie wyżebrałem u niey bowiem
Miłości by ździebełko małe;
Nie wiem, czy innym równie sroga,
Czy barziey była z nimi blisko;
Ale, na imię klnę się Boga,
Iam zyskał ieno pośmiewisko),
LXXXIII
Tę przekazuję iey Balladę,
W rytmy odzianą dość misterne;
Kto ią zaniesie? Skoczcie rade,
Kto z was ma wolę, druhy wierne;
Byleby, skoro tylko spotka
Mą pannę wdzięczną, wraz na ucho
Rzekł iey: «Skądże to, moia słodka,
Skąd Bóg prowadzi, k...o, plucho?»
Ballada
Wilona dla swey miłey
Zwodna miłości, cierpieniem zbyt droga,
Okrutna w skutku, w słodyczy obłudna;
Miłości twardsza niźli stal złowroga,
Mogę cię nazwać, morderczyni cudna:
Serca biednego ty śmiertelny czarze,
Pycho sekretna y wszytkim iednaka;
Oczy okrutne! Czyż ludzkość nie każe
Nie dręczyć, ale wspomagać biedaka?
Lepieybych czynił, szukaiąc pomocy
Indziey, w przystani iakiey barziey lubey:
Nic mnie nie zdoła wybawić z twey mocy;
Trzeba mi pchać się sromotnie do zguby;
Eyże! Mężczyzna, czy też dziecko ze mnie?
Y coż stąd? Zginę, skoro dola taka...
Choć litość radzi, niestety daremnie,
Nie dręczyć, ale wspomagać biedaka.
Przydzie ta chwila, kiedy czas, zbyt skory,
Pożółci, zmarszczy twe nadobne kwiecie;
Śmiałbych się, gdybych doczekał tey pory:
Ba, nie! Naówczas — ieśli żyw na świecie —
Staruchem będę, ty maszkarą podłą.
Owoć goń zdrowo: gdyś mnie leda iaka,
Bądź lepsza innym, y miey to za godło:
Nie dręczyć, ale wspomagać biedaka.
Przesłanie
Xiążę, ty kochasz: wraz bierze mnie trwoga,
Iż krzywem okiem spoźrzysz na cherlaka:
Lecz zacna dusza powinna, prze Boga,
Nie dręczyć, ale wspomagać biedaka.
LXXXIV
Item, imć Marszan Ytierowi,
Com niegdy mieczyk mu ostawił,
Daię (melodię sam niech łowi!)
Tę piosnkę, iżby się nią bawił;
Wraz De profundis, pieśń żałosną
Na dawne iego miłowanie;
Imienia wam nie nazwę głośno:
Niech iego wola w tem się stanie.
Piosnka lub raczej rondo
Śmierci, dayże mi odpocznienie;
Ty, coś wydarła mi mą miłą,
Ieszcze cię to nie nasyciło,
Ieszcześ na moie chciwa mdlenie?
Wnet dech twóy z świata mnie wyżenie,
Lecz cóż ci życie iey wadziło,
Śmierci?
W dwoygu nas iedno serce biło:
Gdy zmarło, trzebaż y mnie tchnienie
Wyprzeć, lub istnieć iak te cienie,
Które twe giezło pobladziło,
Śmierci...
LXXXV
Item, Mistrzowi Rogatemu
Ianowi święcę legat nowy,
Ile że zawsze mnie biednemu
Sprzyiał y chronił moiey głowy;
W zamian ogródek mu przekażę,
Co mistrz Burginion, ubłagany,
Przedał mi, ieśli rychło każę
Naprawić drzwiczki y parkany.
LXXXVI
Ten brak zamknięcia mnie kosztował
Osełkę y z motyki drzewo:
Anoż człek oczy wypatrował
W tę noc, ćwiczony psią ulewą!
Dom pewny, byle zawrzeć pilnie:
Pogrzebacz dałem mu za godło;
Kto bądź go nalazł, klął tam silnie
Na twarde leże y noc podłą.
LXXXVII
Item, iż cnego Mistrza Jana
Saint-Amant godna żona (iuści,
Ieśli w tem hańba lub przygana
Iest iaka, niech iey Bóg odpuści)
Dziadem mnie podłym nazowiła,
W mieścce Białego Konia, ano
Niech mu usłuży ma kobyła:
Daley uiedzie w ciepłe rano.
LXXXVIII
Item, dla imci Dyonizego
Hesselin, parizkiego posła,
Czternaście wiader nalepszego:
Byleby sługa ie przyniosła,
Na móy podiąwszy koszt z gospody.
Gdyby zalewał się zbyt grubo,
Niech do baryłek wleią wody:
Wino nieiednym było zgubą.
LXXXIX
Item, adwokatowi memu,
Mistrzowi Szaro Wilhelmowi,
Testuię y oddaię iemu
Kozik... O pochwie się nie mówi...
Reala zań uzyska snadnie
— Niechże mu kabza miła spuchnie —
O ile komu go ukradnie,
Lub inszym kształtem z łapy zdmuchnie.
XC
Item, móy prokurator miły,
Furnier, za dobre swe procesy,
Weźmie (łup, bratku, co masz siły!)
Trzy garzście groszy z moiey kiesy.
Wielekroć pomógł mi w potrzebie,
Iako ia trafem ie nayczystszym
Nalazłem: żywy Bóg na niebie!
Z iedney my sfory z dobrym mistrzem.
XCI
Item, imć Ragier mistrz Iacenty
Otrzyma z Rynku wielki kubek,
Gdy wprzód uiści cztery centy;
Choćby miał przedać, biedny dzióbek,
To, czem okrywa nagie udko
Y gnać bez pludrów y bez gaci,
Co rano, tuż po wstaniu krótko,
«Pod, Szyszkę» ku swey wierney braci.
XCII
Item, co Marbof, abo zgoła
Mikołaj Luwier, z tymi bieda:
Nie dam im krowy ani woła,
Nie wołobóyce są to leda,
Ba, sokolniki radniey zwinne,
— Nie sądźcie, że to trefność zdrożna —
Co kuropatwy, też y inne,
Biorą... w traktierni... prosto z rożna.
XCIII
Item, niech Turgis wraz tu stanie,
Za winko wzięte mu nagrodzę:
Ieśli naydziecie me mieszkanie,
Wróżek z was będzie szczwany srodze;
Legatem po mnie dostaniecie
Do radzieckiego prawo stołka:
— Mam ie — parizkie żem iest dziecię —
A zmówcie pacierz za wesołka...
XCV
Item, Ianowi Ragierowi,
Z liczby sierżantów — ba, „Dwunastka”!
Formalny legat móy stanowi
Codziennie kęs tłustego ciastka,
Ściągnięty z kuchni pisarzowey,
Iżby se bandzioch naładował:
Przy studni łyk niech gulnie zdrowy,
Bo iadła sobie nie żałował.
XCVII
Item, ze straży prefektowey,
Daię — są bowiem pełni zalet,
Słodyczy wszelkiey y namowy,
Dyonizy Ryszer y Ian Walet —
Każdemu kornet: niech uwiesi
Przy kapeluszu go, gdy łaska:
To iest, strażnicy, myślę, piesi;
Bo tamtych inszych ślę do diaska.
CVI
Toż braciom żebrzącego stanu,
Cepculom takoż y siostrzyczkom,
Z Pariża czy też z Orleanu,
Hey, Turlupinom, Turlupiczkom,
Dać iakobińskiey zupki tłustey
Siarczystą michę na kolacyę,
A późniey, niech się na trzy spusty
Wraz zamkną na swe kontemplacje.
CVII
Owo, nie ia im tak wygodzę,
Lecz matki ich śliczniutkich dziatek;
Bóg ich tak raczy, iże srodze
Cierpią dlań wszelki niedostatek;
Ha, muszą żyć oćcaszki miłe,
Zwłaszcza, rozumiem, ci parizcy!
W zamian damulkom zbożną siłę,
A mężom miłość święcą wszyscy.
CVIII
Co bądź tam prawił, nicdobrego,
Mistrz Jan Pulieński, potem ślicznie
Ze wstydem wyrzekł się wszytkiego,
Gdy go przyparto w tem publicznie.
Mistrz Jan Mehuński też dworować
Ważył się z pilney mniszey krzoski:
Wierzcie mi, ludzie, trza szanować
To, co szanuie Kościół boski.
CIX
Owo ich sługą się wyznaię,
Tak czyny memi, iak y słowy,
Cześć z woley, z serca, im oddaię,
Bez sprzeczki służyć wszem gotowy;
Szaleniec chyba na nich szczeka,
W kościele bowiem, czy na rynku.
Czy inak, skoro raz człowieka
Na ząb swój wezmą, zczezłeś, synku.
CXII
Item, panowie auditorzy
Pokóy niech maią pięknie zdobny;
Ci, co na strupy w zadku chorzy,
Stolec tam naydą dość sposobny;
Zasię Matyska z Orleanu,
Która mi wzięła śrybny pasek,
Ciężką niech grzywnę spłaci panu:
K... a a ona — ieden diasek.
CXIV
Item, mistrzowi Lorensowi,
Co ma kaprawe, biedne ślepki,
Z winy rodziców, iże owi
Dzban ssali w sposób nazbyt krzepki,
Poszewkę mu z mey sakwy daię,
Iżby wycierał ie co rano...
Cieńszey materii mi nie staie:
Niech przymie z serca, iak y dano.
CXV
Item, mistrzowi Ianu Kotru,
Co stawał za mnie w tribunale
(Talaram jeszcze temu kmotru
Winien, nie myślę przeczyć wcale),
Gdy piękna Dyzia ięła skargi
Miotać, iż szpetnie ią zelżyłem:
Odmówcie zań zbożnemi wargi
Modlitwę, co ią ułożyłem.
Ballada y modlitwa
Ty, oćcze Noe, coś sadził szczep winny,
Locie, coś popił tak zdrowo u skały,
Aże miłości chucie niepowinney
Cór własnych imać wręcz ci się kazały;
(Nie mówię, aby cię za to niesławić)
Architryklinie, głowo niezrównana,
Wszytkich trzech proszę, byście chcieli zbawić
Duszę dobrego mistrza Kotra Iana.
Z waszey familiey zrodzon duch ten bratni,
On, co rad piiał naydrogsze y przednie,
Chociaby grosz miał wyłożyć ostatni,
Kompan wytrwały, hej, w nocy czy we dnie;
Kubek do pasa przytraczał rzemykiem,
Zawżdy napirwszy cisnął się do dzbana:
Szlachetne pany, uczciycie tym łykiem
Duszę dobrego mistrza Kotra Iana.
Częstom go widział, gdy, w spóźnioney dobie,
Snuł się iak staruch, co w nogach się chwieie;
Nieraz na czele guza nabił sobie
O próg, lub szynku zaparte wierzeie;
Nie było pewnie y w naydalszym kraiu
Do wszelkiey bibki lepszego kompana:
Wpuśćcież więc, skoro zapuka do Raiu,
Duszę dobrego mistrza Kotra Iana.
Przesłanie
Xiażę! Zaledwie chwilę przestał doić,
Wraz krzyczał: «Raty, gardziel znów spękana!»
Nigdy pragnienia nie mogła ukoić
Dusza dobrego mistrza Kotra Iana.
CXVI
Item, chcę, aby Szpaczek młodszy
Mieniał wszelakie me walory:
Radość to mieniąc, móy naysłodszy
Iezu! Byleby, każdey pory,
Płacił, bez targu ani psoty,
Za trzy talarki dukat ważny,
Za dwa szelągi choć półzłoty:
Kochanek musi bydź posażny.
CXVII
Item, widziałem, w mey podróży,
Że moie biedne trzy sieroty
Podrosły, y że wiek im płuży,
Toż duch się wzmógł w nadobne cnoty;
Y że, od Salin do Pariża,
Tęgszych w tey szkole nie masz pono:
Ba, na świętego Paraliża,
Nie wszytka młodość iest szaloną!
CXVIII
Owo chcę, aby szli w naukę;
Gdzie? Do Ryszeta Pietra, mistrza.
Donatem ia ich nie przytłukę;
Mitręga to ci iest nayczystsza.
Niech znaią, tyle sobie życzę,
Ot, tibi decus, salus, ave,
Insze rozumy są zwodnicze:
Nie wszytkim niosą grosz y sławę.
CXIX
To niech posiędą, boday z biedą,
Y na tem zrobią iuż ostatek;
Zasię przeniknąć wielkie Credo,
Za dużo to dla takich dziatek.
Przedrę móy płaszcz na dwoie, ano
Połówkę raczcie przedać, proszę;
Kupcie im ciastek ze śmietaną:
Młodość łakoma jest po trosze.
CXX
Chcę, aby wzrośli w obyczaiu
— By nawet rózgi użyć czasem —
Oczęta, iak u duszy w raiu,
Rączki skromniutko, tak, za pasem;
Wszytkim pokorne y iednakie,
Mówiące: «Wasza Mość pozwoli!»
Aż rzekną ludzie, widząc takie:
«Oto mi dziatki dobrey woley!»
CXXI
Item, mym biednym klerykusiom,
(Com iuż me prawa zdał im inne)
Dzieciaczkom hożym, lubym trusiom,
Widząc buziuchny ich niewinne
Opuszczam im należność moią
— Ieśli się zaprę, iestem szelma;
O termin niech się też nie boią!
— Na domu Giedryia Wilhelma.
CXXII
Płoche są ieszcze y bez treści,
Ba, sądzę, nie ma czem się trwożyć;
Za lat trzydzieści lub czterdzieści
Zmienią się, ieśli Bóg da dożyć.
Źle czyni, kto złość ku nim czuie:
Miłe są dziatki y łagodne;
Głupi, kto różdżki im żałuie:
Tak z dziatek rosną ludzie godne.
CXXIII
By zacną bursę biedne żaczki
Dostały, moie w tem staranie:
Nie śpią tak, iako owe szpaczki,
Co śpią przez kwartał nieprzerwanie.
Ba, smutny sen to, gdy niebacznie
Przysypia młody duch w młodości:
Trza mu się późniey trudzić znacznie,
Gdy odpoczywać czas w starości!
CXXIV
Do kolatora, za ich sprawą,
Piszę dwa listy iedney treści:
Do modłów ich zyskałem prawo;
Nie chcą? Ha! Ćwiczcie, co się zmieści!
Nieieden wielce się cuduie,
Skąd miłość moia do tey braci:
Ale przysięgam y ślubuię,
Żem ani wąchał ieich maci!
CXXV
Item, imć Kuldu Michałowi
Y Karlotowi imć Taranie,
Szelągów sto: gdy który powie
«Skąd?» — o to mnieysza; dość, że tanie;
Toż parę botków z skóry cienkiey,
Żółtych, od zoli po cholewki:
Iżby przywdziali te ciżemki,
Gdy wybrać raczą się na dziewki.
CXXVI
Item, imć panu Grynieńskiemu,
Com niegdy Wicetr mu testował,
Bileńską turmę daię iemu,
Byleby, ieśli wiatr zepsował
Drzwi, okna, wszytko do miesiąca
Naprawił czysto y chędogo;
O grosz niech troska go nie zmąca;
Ia nie mam nic, on też nie mnogo.
CXXVIII
Bassanierowi item panu,
Co iest pisarzem w kryminale,
Iak to u ludzi tego stanu:
Pierniczków kosz, kopiaty wcale;
Tyleż Motemu, Ruelowi,
Iżby, pierniczkiem tym uięci,
Zacnemu panu prefektowi
Służyli z barziey szczerey chęci.
CXXIX
Któremu tę Balladę święcę,
Dla iego pani urodziwey:
Nie wszytkim miłość w szczodrey ręce
Niesie te dary: wielkie dziwy!
Toć on wywalczył swoią damę
W turnieiu króla Reneusa,
Zagnawszy w kozi róg — nie kłamę! —
Hektora oraz Troilusa.
Ballada,
iaką Wilon udarował pewnego świeżo ożenionego szlachcica, ibży posłał ią swey małżonce, którą zdobył sobie mieczem
O świcie, kiedy głuszce na swym toku,
Wiedzione żądzą y cnym obyczaiem,
Skrzydłami pieszczą y, z radością w oku,
Parzą się chciwie y hołubią wzaiem,
Dzielić chcę z tobą, pani moia miła,
To, co kochankom iest świętem wesołem;
Wiedz, że to Miłość te igry stworzyła,
Y oto, czemu iesteśmy tu społem.
Będziesz mi panią serdeczną, bez sporu,
Aż się nie spełni żywot nasz, zbyt krótki;
Naysłodszym laurem moiego honoru,
Różdżką oliwną, koiącą me smutki;
Rozum mi każe — y, w takiey potrzebie,
Nakazy iego przyimę iasnem czołem —
Bych nie ustawał w mych służbach dla ciebie:
Y oto, czemu iesteśmy tu społem.
Co więcey, kiedy boleść na mnie spadnie,
Z rąk losu, gdy ów na mnie się pogniewa,
Twe wdzięczne oko ią rozproszy snadnie,
Tak iako wiater mglisty dym rozwiewa;
Takoż nie stracę ziarna, co go sieię
W twey roli, którą w pacht od Boga wziąłem;
Wnet owoc luby z niey mi się zaśmieie:
Y oto, czemu iesteśmy tu społem.
Przesłanie
Xiężniczko, usłysz, coć rzekę w tey dobie:
Iż sercem całem w twey wierze spocząłem;
Tegoż nadziewam się, pani, po tobie:
Y oto, czemu iesteśmy tu społem.
CXXX
Item, Ianowi Perdyerowi,
Ni Franciszkowi, bratu iego,
Nic; — ano, ieśli mi kto powie,
Że nie szczędzili mi dobrego,
Za to, w szczególney dość potrzebie,
Franciszek, przez swóy ozór szpetny,
Na wpół z rozkazu, na wpół z siebie,
Uczcił mnie w sposób zbyt szlachetny.
CXXXI
Ieśli na rozdział w Taiawencie,
Gdzie o pieczystem rzecz, zaźrzycie,
Ani w Zapustach, ni w Adwencie,
Recepty tey nie uświadczycie;
Ale Makary, dobry święty,
Co dyabła wraz ze skórą smażył,
Iżby mu lepiey poszło w pięty,
Ten przepis podać się odważył.
Ballada
W czerwoney siarce, arszeniku żrącym,
W orypimencie, w saletry rozczynie,
Toż w wapnie żywem y w ołowiu wrzącym,
W smole y łoiu, rozrobionych w szczynie
Żydówki starey, y pocie cuchnącym,
Y nóg toczonych trądem popłóczynie;
W gnoiu, co mości zdeptane trzewiki,
W ziołach śmiertelnych, iadzie bazyliszki,
W żółci krogulca, nietoperza, liszki,
Niechay się smażą zawistne ięzyki!
W mózgu kocura, co iuż ryb nie chwyta,
Bo mu iuż zęby y szczęki wygniły;
W ślinie starego kundla, co do syta
Nakarmion życiem, martwy legł bez siły;
W dychawicznego muła rzadkiey pianie
Drobno kraianey do króliczej bździny;
W wodzie, gdzie czynią nadobne figliki
Szczury, ropuchy, żaby y ich panie,
Węże, padalce y inne ptaszyny,
Niechay się smażą zawistne ięzyki!
W odwarze ziadłey, truiącey bruśnicy,
W pępku wpół zdechłej iaszczurki, w posoce,
Co ią na misie suszą cyrulicy,
Gdy xiężyc pełny idzie w letnie noce;
— Ta czarna, owa iak czosnek zielony —
We wrzodzie raczym, w miednicy skażoney,
Gdzie mamki krwawe wyciskają śluzy;
W kąpiółce trzykroć rozgrzaney podwiki
(Zna, co to, każdy kto zwiedzał zamtuzy)
Niechay się smażą zawistne ięzyki!
Przesłanie
Xiążę, ieżeli sita ani worka
Nie masz, chciey przesiać one smakołyki
Przez ofaydaną dziurę u rozporka;
Lecz wprzódy w łaynie diablego Amorka
Niechay się smażą zawistne ięzyki!
CXXXII
Item, Ianowi Kurń, mistrzowi,
Przeciwrzeczenia one święcę:
Tyrana, który się sadowi
Wysoko, nie chcę możney ręce
Zawdzięczać nic: iako powiada
Mędrzec, od takich z dala bywać,
To dla biedaka iedna rada,
Aby nieszczęścia nie wyzywać.
CXXXIII
Gontira ia się nie ustraszę;
Iak nikt, tak w iego tropy idę:
Lecz w tem się różnią ścieżki nasze,
Iże on chwali swoią biedę;
Być biednym, w zimie iak y w lecie,
On to za rozkosz ma iedyną,
Dla mnie zaś, gorszey doli w świecie
Nie masz. Gdzie racya? Sądźcie ino!
Ballada zatytułowana:
przeciwrzeczenia Fran — Gontirowe
Na miętkim puchu canonicus gruby,
W kownacie ciepłey, dostatnio wysłaney.
Legł sobie obok Sydonii lubey,
Białey y gładkiey y wdzięcznie przybraney.
Przy słodkiem winie miłosną pogwarkę
Wiodą, na przemian w łóżku y przy stole,
Wprzód obnażywszy ciałka należycie:
Iak was tu widzę, widziałem przez szparkę!
Wówczas poznałem, że na duszne bole
Nie masz nic w świecie nad wygodne życie.
Gdyby Fran-Gontir y iego druhini
Mieli do smaku onych darów Nieba,
Czosnku, cebuli, co szpetnym dech czyni,
Nie szukaliby, ni zgrzebnego chleba;
Ani by na myśl im nie przyszło może
Na gołey ziemi ligać wraz pokotem:
Ieśli z rozkoszą dzielą serca bicie
Pod krzakiem róży, zaliż miętkie łoże
Nie lepsze? Iako? Możnaż wątpić o tem?
Nie masz nic w świecie nad wygodne życie.
Chleb iedzą suchy, gruby y owsiany,
Y piią wodę, ile dni iest w roku;
Ha! Wszytkich ptasząt śpiew zaczarowany,
Nie obstałby mi, przy takim wyroku,
Ni na dzień ieden, na ieden poranek.
Owo niech sobie, ze swoią Heleną,
Fran-Gontir igra — snadnie ich uźrzycie
Pod dzikim głogiem — niesyty kochanek;
Ba, ia tam swoie będę prawił ieno:
Nie masz nic w świecie nad wygodne życie.
Przesłanie
Xiążę, ty rozsądź; od tegoś iest xięciem:
Ale, co do mnie, w łasce wybaczycie.
Lecz ieszcze młodem słyszałem dziecięciem,
Że nie masz w świecie nad wygodne życie.
CXXXIV
Item, co tycze się wielmożney
Pani de Bruier, bożey służki,
Niechay umacnia w wierze zbożney,
Siebie y takoż swe dziewuszki;
Niechay panienki te nawraca
O buzi pięknie wyszczekaney:
Ba, czeka ią pięknieysza praca,
Kędy z iarzyną są stragany.
Ballada
o niewiastach parizkich
U każdey w świecie białey głowy
Bystrość ięzyka rzecz nierzadka,
Y nie brak im zazwyczay mowy,
Tym zwłaszcza, co iuż idą w latka;
Wszelako z Rzymu, z Lombardyiey,
Wiodą się, z dala czy też z blizka,
Z Piemontu, czy też z Wenecyiey:
Nie masz gębusi iak parizka.
Mowności daią nam przykłady
Greczynki, Neapolitanki,
Dziób maią też nie od parady
Sabaudki, iak y Prusyianki;
Węgierki takoż, Egipcianki
Z wyparzonego głośne pyska,
Iszpanki czy też Kasztylanki:
Nie masz gębusi iak parizka.
Zbierz wraz Gaskonki, Niemki, Włoszki,
Niech staną w turniey na wymowę:
Z Małego Mostu dwie kumoszki
Wnetki pobiią ie na głowę;
Angielki, czy też Kalezianki
(Mogę to rzec bez pośmiewiska)
Pikardki abo Walencianki —
Nie masz gębusi iak parizka.
Przesłanie
Xiążę, parizkim damom snadnie
W ów ięzycznego czas igrzyska
Pierwszy iuż pono laur przypadnie:
Nie masz gębusi iak parizka.
CXXXV
Spójrz na nie — Jezu ty naysłodszy! —
Rozsiadły się w kościelney nawie
Na swoich kieckach, po dwie, po trzy;
Podsuń się blisko, nie tchniy prawie;
Sam Makrob, choć był tęgim chwatem,
Tak zacnych sądów nie wydawał;
Słysz tylko: coś skorzystasz na tem,
Nauki piękny iest w tem kawał.
CXXXVI
Item, Monmarckiey oney górze
— Mieścce od wieka szanowane —
Daię y przypisuię wzgórze,
Waleryiańską górą zwane;
Prócz tego, worek wiozę cały
Odpustów z Rzymu (milka drogi!),
By chrześciiany odwiedzały
Ten klasztor, samcom nazbyt srogi.
CXXXVII
Item, dziewczątek rzeszy grackiey
Służebnych co z lepszego domu,
Co pieką torty, ciasta, placki,
By w nocy hulać po kryiomu...
Nic tam wypróżnić dwa, trzy garnce,
Dopóki państwo snem zmorzone;
Późniey, w poufney iuż pogwarce,
Grać ie uczyłem w «męża-żonę»...
CXXXVIII
Item, panienkom rodu cnego,
Co maią oćce, matki, ciotki,
Nic!... Ich dworzanki, bez wszytkiego,
Wzięły wszelaki kąszczek słodki;
Biedne dziewczęta: swą męczarnie
Wnet by zgasiły bądź czem lada:
By ochłap tego, co tak marnie
U Iakobinów z stołu spada!
CXXXIX
U Celestynów, u Kartuzów,
Mimo iż minę maią świętą,
Naydzie się snadnie u tych tuzów
To, czego zbywa tym dziewczętom;
Świadkiem Ioaśka, Izabelka,
Pietrusia — te umieią broić! —
Skoro ie spiera mgłość tak wielka,
Zali grzech byłby ie ukoić?
Item, Małgośce, grubey dziopie,
Wdzięczney z humoru y z gębusi,
— Brelar Bigod! A walże, chłopie! —
Dosyć potulney sobie trusi;
Kocham ią, iaka iest, y kwita;
Ona mnie takoż, dama słodka:
Niech iey Balladę tę przeczyta,
Kto ią trafunkiem w świecie spotka.
Ballada
o Wilonie y Grubej Małgośce
Ieśli ią kocham y służę z ochoty,
Zaliż kpem przez to y pluchą się zdawam?
Ma ona w sobie, wierę, piękne cnoty,
Głośno iey miłość y służby wyznawam;
Niech przydą goście, wnet za dzban iuż chwytam,
Po wino pędzę, znoszę ser, owoce,
Podsuwam wodę, podpłomyki świeże,
Gdy dobrze płacą, żegnam rad y witam:
«Wróćcie, panowie, pędzić chutne noce,
W bordelu, kędy mamy zacne leże».
Ale, wnet potem, Panie Jezu Chryste,
Gdy w łoże Małgoś wróci bez szeląga,
Z wściekłości zbiera mnie szaleństwo czyste,
Chwytam za kiecki, sam chwytam się drąga,
Wołam, iż przechlam iey szmaty do nitki;
Aż ona na to — ha, ścierwo sobacze! —
Krzyczy, przeklina, pod boki się bierze,
Że ni tknąć nie da. Wówczas siniec brzydki
Na gębie pięścią sumiennie iey znaczę,
W bordelu, kędy mamy zacne leże.
Iuż zgoda. Małgoś pleszcze mnie po głowie,
P...dnie siarczyście, wzdęta iak ropucha,
Śmieiąc się, swoim picusiem nazowie,
Życzliwie nóżką przygarnie do brzucha;
Schlani oboie śpimy iak barany:
Zasię gdy rankiem burknie iey w żywocie,
Wyłazi na mnie na iutrzne pacierze,
Aż ięknę pod nią, na poły złamany,
Y tak się bawim, pławiąc się w swym pocie,
W bordelu, kędy mamy zacne leże.
Przesłanie
Deszcz, grad, wichura, mam móy chleb powszedni;
Małgośka świnia, iam też świntuch przedni;
Kto lepszy z dwoyga? Pusty śmiech mnie bierze,
Iak płaszcz z poszewką, tak my — rzekę szczerze —
Plugastwu radzi, żyiem też plugawo,
Iak sława nami, tak my gardzim sławą,
W bordelu, kędy mamy zacne leże.
CXLI
Item, Maryśce, zwaney Iaie,
Toż y Ioaśce Brukotłuce,
Publiczney szkoły prawo daię,
Gdzie uczeń mistrza kształci w sztuce.
Gdzie stąpić, szkoła owa kwitnie,
(Wyiąwszy ieno kaźń Mehyńską!)
Aż iey nieieden snadno przytnie,
Iż kurwią iest, a nie dziewczyńską.
CXLII
Item, Gładkiemu Noelowi,
Tęgą garzść — oto dar iedyny
Iaki ten Legat mu stanowi —
Z ogródka mego świeżey trzciny;
Nikt pewnie go nie pożałuie,
Ba, sprawiedliwość to nayczystsza:
Dwieście mu rózeg zapisuię
Z ręki Henryka, cnego Mistrza.
CXLIII
Co Szpitalowi dać Bożemu
Y inszym, nie wiem; tu na psoty
Nie czas, ni słowu mknąć trefnemu:
Dość biedny naie się zgryzoty;
Nikt go czem zacnem nie ugości;
Żebrzącym Braciom idą z prawa
Naytłustsze kąski, im zaś kości...
Ha, biednym ludziom biedna strawa...
CXLIV
Item, moiemu balwierzowi,
Tuż wpodle Angla herborysty,
Imieniem Mrozik Kolinowi,
Sopelek lodu... prezent czysty:
Iżby go chował w wierney pieczy,
Trzymaiąc pilnie wpodle brzucha;
Gdy się tak w zimie ubezpieczy,
Letnia nie zmoże go posucha.
CXLV
Item, Dziateczkom nalezionym,
Nic; ba, straconym trza mi radzić;
Ieśli ich naydę w kątku onym,
U Mańki Iaie — miast się wadzić.
Niech posłuchają: w oney szkole
Przeczytam im lekcyikę małą:
Niech baczy, kto ma dobrą wolę;
To iuż ostatnia, iak się zdało.
Piękna lekcyia
Wilona dla straconych dziatek
Dziateczki miłe, toć stradacie
Naypirsze dobro, wy mi wierzcie;
Kleryczki zacne, wy, co macie
Lipkie rączęta, skóry strzeżcie;
Do Montpippeau y do Ruclu
Koleń Kaieński biegł ochotnie,
W iurności wielkiey y weselu:
Ano, zczezł późniey dość sromotnie...
Nie o orzechy gra to wcale,
Idzie o ciało, ba, o duszę;
Kto przegra, na nic późne żale;
Hańbę ten ścirpi y katusze!
Kto wygra, ten y tak Dydony
Kartaskiey w łożu nie obłapi:
Bezecny chyba y szalony
Do gry się z taką stawką kwapi.
Ieszcze na chwile zbliżcie uszy:
Mówię (bydź musi prawda zatem),
Że beczkę zawżdy się wysuszy,
Przy ogniu w zimie, w chłodzie latem;
Toż piniądz ieśli macie, wszytek
Do nowey kwapi się podróży:
Komuż on idzie na pożytek?
Co źle nabyte, to nie płuży.
Ballada
zawieraiąca dobrą naukę dla chłopiąt złego życia
Bo czyś handlarzem iest odpustów,
Frantem, szalbierzem, graczem w kości,
Sparzysz się, na kształt tych oszustów
Co ich przygrzano do białości;
Czyś zdraycą iest, co wstydu nie ma,
Rabusiem, gwałcicielem święta,
Gdzie zysk wasz idzie, iak kto mniema?
Wszytko na karczmę y dziewczęta.
Drwiy, rymuy, śpieway, gray na fletni,
Iak ci szaleńcy, bezwstydnicy,
Trefnuy, mąć wodę conaszpetniey,
Wyczyniay w miastach, na ulicy,
Błazeństwa, igry, komedyie,
Wygryway w kręgle y karcięta:
Gdzież wszytko idzie? Mam dac szyię?
Wszytko na karczmę y dziewczęta.
Od takich plugastw miey się z dala;
Imay się pługa, sierpa, brony;
Koniom służ, boday za kowala,
Ieśliś iest człowiek nieuczony;
Lecz ieśli płótno, len, konopie
Przędziesz, gdzież póydzie ta zaczęta
Praca, gdy skończysz? Wieszli, chłopie?
Wszytko na karczmę y dziewczęta.
Przesłanie
Pludry, kaftany, krasne płaszcze,
Suknie y wszytkie wręcz szmacięta
Idą na figle te hulaszcze:
Wszytko na karczmę y dziewczęta.
CXLVI
Do was, kompany mówię grzechu,
Profesyi swey druhowie wierni,
Strzeżcie się wszytcy złego dechu,
Co wnet po śmierci ludzi czerni;
Zarazy oney unikaycie,
Strzeżcie się iey nad wszytko w świecie,
Y, prze Bóg miły, pamiętaycie,
Iż przydzie dzionek, że pomrzecie.
CXLVII
Item, biedaczkom Ociemniałym
(Z Pariża, nie zaś którym innym),
Ten legat czynię sercem całem,
Wielce im czuiąc się powinnym:
Tym okulary moie daię,
By mogli, czyniąc w tem początek,
Uczciwe ludzie a hultaie
Osobno grześć u Niewiniątek.
CXLVIII
Tu iuż nie pora na zabawę!
Coż im, że żyli w zbytku wszelkim,
Żłopali winko, zacną strawę
Pchali do brzucha, w łożu wielkim
Czynili sobie co dnia zadość,
Wesele wiedli y festyny?
Wnetki przemiia cała radość,
A pozostaią ieno winy.
CXLIX
Kiedy na one patrzę głowy,
Het porzucone w tey kostnicy,
Rozeznać pośród ciżby owey
Człek by się silił po próżnicy,
Gdzie zacne są referendarze,
Kędy biskupy znów nadobne,
Pachołki, czy też dygnitarze:
Iedne do drugich zbyt podobne!
CL
Y te, co drugim się kłaniały,
Stąd czerpaiący w świecie sławę,
Y te, co inszym królowały
Posłuch w nich niecąc y obawę,
Wszytkie tam leżą, ot, pośnięte,
Iedna kopica zesypana,
Władztwo im wszelkie iest odięte;
Nie masz tam sługi ani pana.
CLI
Pomarli — niech do Niebios bramy
Trafią duszęta! — Ciało zczezło.
Pany to były, czy też damy
Wdzięczne, bladziutkie niby giezło,
Karmione ryżem y śmietaną,
Kości ich w proch się rozsypały;
Nic im iuż śmieszki, gierki... Ano
Przyim ich ta Iezu do swey chwały!
CLII
Pomarłym czynię to życzenie,
Za świadki biorąc tribunały,
Regenty, sędzię, zacne xienie,
Chciwości wrogi y zakały,
Co dla publiczney sprawy zbożney
Daliby pociąć się na ćwierci:
Bóg y Dominik wielkomożny
Niech z grzechów zbawi ie po śmierci.
Rondo
Gdym wrócił z więzienia twardego,
Tchu niemal pozbywszy w tey głuszy,
Czyż ieszcze y więcey katuszy
Mam zaznać od losu srogiego?
Toć sądzę, iż radniey się wzruszy
Y zbawić mnie zechce od złego,
Gdym wrócił...
Któż chciałby mi życzyć iuż tego,
Bych zmarniał na ciele y duszy:
Ach, Bóg mi niech serce rozkruszy.
Niech dążę radośnie do Niego,
Gdym wrócił...
CIV
Item, mistrzowi Lomerowi
Testuię miłość u płci gładkiey;
Wara mu ieno ode wdowiey
Kondycii, panny lub mężatki;
Takoż nie wolno mu grosika
Wyłożyć na te cne figielki:
Poza tem, niech po stokroć tryka,
Że niczem rycerz Ogier Wielki.
CLV
Kochanków rzeszy udręczoney
Z Szartierowego kwartą mleczka
Łzawnicę daie: niech sprzęt ony
Wciąż maią w głowach u łóżeczka;
Kropidłem przy tey kropielnicy
Gałązka głogu, wciąż zielona;
Odmówcie ieno, miłośnicy,
Psalm za niebożę, za Wilona...
CLVI
Item, Żemsowi Iakobowi,
Co pilnie się o dobro stara:
Ile chce dziewcząt niech stanowi,
Ale zaślubić którą wara;
Na kogo zbiera? Na bachory;
Nie skąpi, ieno dla swey gęby:
Ba, co poczęte iest z maciory,
Z prawa niech świniom idzie w zęby.
CLVII
Item, dla imci Seneszala,
Iż raz popłacił moie dłużki,
Dworskiego urząd mam kowala,
Co kuie gęsi y kaczuszki;
Gdy owo nuda go przyciśnie
Posyłam mu te oto brydnie;
Gdy chce, do pieca niech ie ciśnie:
W niewoli nawet śpiewka brzydnie.
CLX
Ianowi Kale, cnemu człeku,
— By rzecz wyłożył barziey z bliska —
Co mnie nie widział od pół wieku
Y nie zna mego imioniska,
Gdyby w tym walnym Testamencie
Zaszły przeszkody (rzecz nie rzadka!)
Moc daię, y zalecam święcie,
Aby wyczyścił rzecz do gładka.
CLXL
Niech go glozuie, komentuie,
Określa, iako go zrozumiał;
Niech pieczętuie, przepisuie,
Chociaby pisać sam nie umiał;
Niechay powiększa y umnieysza,
Niech go wykłada dookolnie,
Na lepsze czy na gorsze, mnieysza:
Na wszytko godzę się powolnie.
CLXII
A gdyby ktoś, bez wiedzy moiéy,
Przeniósł się chyłkiem do wieczności,
Temuż Kalemu moc przystoi
(By wszytko było po słuszności
Y zapis się wypełnił snadnie)
Inszemu legat niech doręczy,
Nie zaś dla siebie go ukradnie:
Sumienie iego w tem mi ręczy.
CLXIII
Item, chcę, niechay moie ciało
Pogrzebią u Iadwigi świętey;
Nie indziey: iżby zaś przetrwało,
Tak iak się kryśli dokumenty
Inkaustem, niech mą postać skryślą
(Ieśli ten przepych nie zbyt drogi):
Grobowca nie chcę: wiedzion myślą,
By nie obciążać zbyt podłogi.
CLXIV
Item, chcę, aby na mym grobie
Tę, co tu podam, zwrotkę małą,
W dość znacznym kształcie y sposobie
Spisano; gdyby zaś nie stało
Inkaustu — węglem, czarną krydą,
Byleby trwale y wyraźnie:
Niech boday ci, co po mnie przydą,
Dowiedzą się o dobrym błaźnie.
CLXV
Tu legł, z Amora dłoni srogiej,
Z sercem boleśnie skaleczonem,
Żaczyna lichy y ubogi,
Co był Franciszkiem zwan Wilonem;
Ziemi nie posiadł ni zagona,
Oddawał wszytko: chleb, koszyczek,
Stół: ano tedy, za Wilona,
Odmówcie Bogu ten wierszyczek:
Rondo
Day Bóg spoczynek zasłużony,
Światłość y pokóy wiekuisty,
Temu, co pługa ani brony
Nie posiadł, ni koszuli czystey;
Nagi, do skóry ogolony,
Na sposób rzepy obłuszczoney,
Day Bóg spoczynek zasłużony...
Srogim wyrokiem przepędzony,
Wbrew apelacii uroczystey,
W sam zadek celnie ugodzony,
Błąkał się, tułacz wiekuisty:
Day Bóg spoczynek zasłużony...
CLXVI
Item, chcę, aby mi dzwoniono
W dzwon znaczny, co nawiętsze grzebie;
Ha, komuż się nie wstrząśnie łono,
Gdy się w nim serce zakolebie;
Wiadomo, sławić go nie trzeba,
Nieraz ten piękny kray obronił:
Naieźdzcę, czy też pieron z nieba,
Głos iego wszytko precz przegonił.
CLXXIII
Trzeba by ieszcze ustanowić
Legatu cne exekutory:
Ba, coraz ciężey mi iuż mówić,
Nie żartem ponoś człek iest chory;
Brwi, rzęsy, włosy, wszytko boli,
Swędzi, od pięty do ciemienia:
Pilnieysza tedy zda się koley,
U wszytkich pytać przebaczenia.
Ballada,
w którey Wilon pyta u wszytkich przebaczenia
U Celestynów y Kartuzów,
Żebrzących braci y dewotek,
Wałkoniów młodych, nabiyguzów,
Dworek służebnych y ślicznotek,
Co mile szczerzą buziak słodki;
Galantów, co bez okulenia
Wzuwaią ciasne żółte botki:
U wszytkich pytam przebaczenia.
U sikor, co, gdzie mogą, rade
Ukazać są cycuszek biały,
Graczów, co wszędy niosą zwadę,
Biboszów, ssących dzban wystały;
U błaznów, co wśród błahych śpiewek
Przetrwaią noc bez odpocznienia;
U wdów rzęsistych y u dziewek,
U wszytkich pytam przebaczenia.
Prócz ieno owych psów zawziętych,
Co twardym chlebem mnie raczyli,
Dzień w dzień strzec każąc postów świętych
(Bodayby sami łayno źryli!)
Gdyby nie to, iż ot, na stołku
Siedzę, pierdnąłbych dla uczczenia
Tey braci: ulżyi se, wesołku!...
U wszytkich pytam przebaczenia.
Przesłanie
Niech im kto siódme mości żebra,
Wziąwszy tęgiego głaz kamienia
Lub kiy sękaty; niech ich febra...
U wszytkich pytam przebaczenia.
Ballada
służąca na zakończenie
Tutay zamyka się Testament,
Y ubogiego rzecz Wilona;
Przybądźcie wznieść pogrzebny lament,
Gdy usłyszycie granie dzwona.
Miłości pomarł on ofiarą;
Odzieycie tedy się szkarłatem:
Przysiągł to na swą kuśkę starą,
Kiedy rozstawał się z tym światem.
Miłości pomarł męczennikiem,
Z sromotną niegdyś wyżeniony
Hańbą, wygnany z klątwą, z krzykiem,
Tak iż, het, het, w dalekie strony
Nie masz zarośli ani krzaka,
Których by łachów swoich szmatem
Nie przyozdobił... Dola taka!...
Kiedy rozstawał się z tym światem.
Tyleż y zebrał w świecie plonu;
Na grzbiecie łachman ten ubogi,
Co więtsza, ieszcze w chwili zgonu
Miłości żgały go ostrogi
Ostrzeysze niźli kolc stalowy:
Ano, przed owym iurnym gnatem
Z szacunkiem trza pochylić głowy...
Kiedy rozstawał się z tym światem.
Przesłanie
Xiążę: tak rześki, iak ów młody
Kobuz, do końca wytrwał chwatem:
Ba, gulnął tęgi łyk, bez wody,
Kiedy rozstawał się z tym światem.