W tydzień później pani Rosochacka z Dzidzią wyjechały na wieś. A z nimi Finek.
Ciocia Musia nie mieszkała na szczerej wsi.
Dom państwa Witkowskich leżał na skraju małego, czystego miasteczka. Otaczał go ogród pełen kwiatów i stary sad.
Dzidzia bardzo kochała dobrą, miłą, wesołą ciocię Musię. Kochała też stary dom i ogród, i sad! Czuła się zawsze u cioci w gościnie jak w niebie!
Całe dnie biegała po ogrodzie. Ale najbardziej lubiła podwórze!
Po prawej stronie tuż przy furtce, stoi tam kurnik zajęty przez kaczki. Króluje w nim Józio, wielki, ciemno pręgowany kaczor z pawim podgardlem i kosmyczkiem zawiniętych do góry piórek na ogonie. Jasnożółty dziób zadziera co chwila do góry i ochrypłym głosem woła:
— Kwa, kwa, kwa! Zjedliśmy już wszystko! Woda wylana! Dajcie jeść! Kwa, kwa, kwa! Porządna kaczka zawsze jest głodna!
— Żreć, żreć, żreć! — wołają za nim biała Maleńcia, łaciata Sylwka i prawie czarna Kicka, która ma dziób purpurowy jak z korala.
Wystarczy stanąć przy kratce, a wszystkie kaczki nieruchomieją na chwilę. Wyciągają głowy. I spoglądają zabawnie to jednym, to drugim czarnym paciorkiem oka. Upatrują, czy nie dostaną czegoś do zjedzenia.
Gdy Dzidzia wchodzi za kratkę, kaczki zbijają się w ciasną gromadę. Na przodzie staje Józio, pochyla łebek do ziemi i patrzy groźnie spod oka.
Wystarczy się obrócić, a już Józio jak kula toczy się ku dziewczynce i stara się uszczypnąć ją w gołą łydkę.
Te nie dość przyjazne stosunki trwają zresztą tylko przez kilka pierwszych dni! Później Józio i reszta jego rodziny wybiegają już na spotkanie Dzidzi. Bo nigdy nie przychodzi ona do kaczek z próżnymi rękoma!
Po lewej stronie podwórza, przy samej kuchni, stoi taki sam kurnik, tylko większy. Podzielony jest na dwie izby z piękną okratowaną werandą.
Ten pałac zamieszkują kury. Panuje tam niepodzielnie kogut Bielak. Ma on olbrzymi koralowy hełm na głowie i biały pióropusz na ogonie. Łysucha z gołym podgardlem, Białka, Siemieniatka, Czerwona, Krasa, Fila — stanowią jego dwór.
Czarnuszka jest jego ukochaną żoną. Wodzi mu ona w tej chwili piętnaścioro dzieci — złotopuchów.
Mieszka też tam inna kura, Łapcia. Nie miała się ona gdzie podziać ze swoim potomstwem, niby jej własnym, a tak obcym — z siedmioma kaczętami!
Biedna Łapcia! Co ona ma kłopotów! Nie może ani rusz trafić do ładu ze swoimi dziećmi! One chcą czego innego niż ona, a wcale nie robią tego, co ona uważa za konieczne! Nie chcą na przykład jeść smacznych robaczków, które trzeba wygrzebać z ziemi! I w ogóle ani myślą o uczeniu się trudnej sztuki grzebania! Za to jak oszalałe rzucają się w wielką kadź z wodą wkopaną w ziemię! Choć Łapcia krzykiem i kuksańcami odwodzi je od tych niebezpiecznych figlów!
Po podwórzu spaceruje też Maciuś — czarny, rosły kot, utykający na tylną nogę.
Wielki to mruk. Zły jest i zgorzkniały. Śpi po całych dniach na słońcu, a budzi się tylko wtedy, gdy słychać zmywanie naczyń w kuchni. Zeskakuje wówczas z daszka drwalki i co sił sadzi do kuchni. Boi się spóźnić na wylizywanie różnych przysmażanek, które zlewają dla niego do okrągłej miski stojącej przy rogu.
Oprócz Maciusia jest drugi kot, Femcia. Jest to bura kocica, pieszczotliwa i przymilna. W paczce w drwalni ma ona legowisko. Opuszcza je rzadko. Bo karmi teraz pięcioro małych, z których jedno jest białe, trzy są czarne, a jedno bure jak matka.
No i powiedzcie sami, czy Dzidzia mogła się była nudzić na takim ciekawym podwórku?