Miłosz Biedrzycki

 

 

Niepostrzeżenie,

 

 

 

zrobił się sezon na pomidory. porzuciliśmy

modernistyczne mroki (polityką tak czy tak

nie zajmowaliśmy się — ot, porzucać kamolami,

poganiać z zomownią; inaczej niż tamci

 

co potrzebowali odbitych nerek robotników

z Radomia żeby wznieść się na wyżyny talentu

— ale cyt, dosyć o tym, reklama porównawcza

jest zabroniona w polskiej telewizji) nadeszła

 

pora pomidorów — łagodne, liliowe zmierzchy

swobodny przepływ ciepła między czubkiem

głowy i wygrzanym asfaltem, rozświetlone

place pełne ludzi, przestrzeń

 

przenikająca ciało — jeżeli Koniec Świata

nie nastąpił tamtego listopada, kiedy ciemność

stała się gęsta i zawiesista — wygląda,

że potrwa dłużej, niż się wydawało.